Connect with us

Nawiasem Pisząc

Niebinarne kłamstwo

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Mężczyzna, o którym chcę Wam dzisiaj opowiedzieć, nazywa się James Shupe. Parę lat temu został uznany za pierwszą niebinarną osobę w USA. Dzisiaj przyznaje, że to wszystko było oszustwem.

Jamie Shupe, 52, was born male, married a woman and had a child. But Shupe felt neither male nor fully female. Now, an Oregon judge has allowed Shupe to identify as non-binary, believed to be a first in the United States.

Identyfikuję się jako… jako kto tak naprawdę?

Wszystko zaczęło się w 2015 roku, kiedy Shupe napisał dla New York Times o swojej decyzji, żeby żyć jako kobieta. Opowiadał wówczas, że autentycznie czuł się kobietą oraz że „skutecznie przehandlował swój biały, męski przywilej, aby stać się jedną z najbardziej znienawidzonych mniejszości w Ameryce”. Rok później Shupe zmienił zdanie i stwierdził, że jednak nie identyfikuje się ani jako kobieta, ani jako mężczyzna i chce żyć jako osoba niebinarna. Trafił wówczas na pierwsze strony gazet, ponieważ sąd w Oregonie zgodził się, aby mógł wpisać w dokumentach tzw. „trzecią płeć”.

Zastraszanie w imię ideologii

A jak się ta cała metamorfoza zaczęła? Shupe nie ukrywa dzisiaj, że wielokrotnie, wspierany przez mainstreamowe media, uciekał się do szantażów i gróźb. W 2013 roku, w czasie poważnego kryzysu psychicznego, Shupe przekonał sam siebie, że jest kobietą i udał się do pielęgniarki, domagając się przepisania hormonów. Zagroził, że jeśli nie wyda mu odpowiedniej recepty, to sam sobie odpowiednie leki kupi przez Internet. Kobieta zgodziła się i przepisała mu hormony (2 mg doustnego estrogenu i 200 mg spironolaktonu), mimo że nigdy wcześniej Jamesa nie widziała. Całkowicie zignorowała fakt, że Shupe cierpiał na zespół stresu pourazowego (wcześniej przez około osiemnaście lat służył w wojsku), niektórzy psychiatrzy podejrzewają też u niego chorobę afektywną dwubiegunową oraz zaburzenie osobowości z pogranicza (czyli inaczej borderline). Jak dzisiaj przekonuje Shupe już wtedy ktoś powinien go powstrzymać, ale jak sam określa „niekontrolowany aktywizm transpłciowy sprawił, że pielęgniarka za bardzo się bała, aby mu odmówić”. Tylko jedna terapeutka próbowała mu się przeciwstawić – skończyło się tak, że Shupe złożył przeciwko niej formalną skargę i doprowadził do jej zwolnienia. Nie minęły dwa tygodnie, kiedy Shupe znalazł nowego terapeutę, który już bez żadnej dyskusji potwierdził jego tożsamość jako kobiecą.

Zrobię sobie krzywdę i nikt mnie nie powstrzyma

Zaraz po tym, jak zaczął przyjmować hormony, zapisał się również na terapię do kliniki płciowej w Pittsburghu, gdzie przymierzał się do operacji zmiany płci, która – jak go przekonywali transpłciowi aktywiści – rozwiąże wszystkie jego problemy i sprawi, że będzie szczęśliwym człowiekiem. Zmiana płci była ich zdaniem lekiem na całe zło i Shupe uwierzył w ich zapewnienia. W tamtej chwili nikt nie mógł już stanąć Amerykaninowi na jego drodze do poddania się operacji waginoplastyki. Istnieje obfita literatura internetowa informująca osoby transpłciowe, że ich zmiana płci nie jest prawdziwa. Ale kiedy licencjonowany lekarz pisze do ciebie list, w którym stwierdza, że ​​urodziłeś się w niewłaściwym ciele, a agencja rządowa lub sąd potwierdza to złudzenie, stajesz się uszkodzony i zdezorientowany. Z całą pewnością tak właśnie było ze mną – opowiada dzisiaj Shupe.

Bolesna przeszłość

Zwierza się on również, że jako dziecko był wykorzystywany seksualnie przez krewnego oraz bity przez rodziców. Jak sam opisuje, był narażony na tak wiele przemocy i seksualnych cielesnych kontaktów, że do tej pory nie wie, jak przetworzyć mentalnie niektóre rzeczy, które widział i których doświadczał. Dzisiaj Shupe zgadza się z bardzo niepopularną w niektórych kręgach teorią Raya Blancharda, że istnieje grupa mężczyzn, u których podniecenie seksualne wywołuje myśl, że sami są kobietami. Zdaniem weterana amerykańskiej armii przyczyniły się do tego traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa, lata oglądania pornografii, kiedy służył w wojsku oraz małżeństwo z kobietą, która opierała się jego żądaniom, aby stała się idealna. W tamtym momencie faktycznie we własnej głowie stał się tą kobietą, a noszenie peruki, sukienek, szpilek i malowanie się podtrzymywało tę iluzję.

Shupe mówi dziś wprost, że najlepszą dla niego rzeczą byłaby intensywna terapia, która uchroniłaby go przed jego niezdrowymi – jak sam obecnie przyznaje – skłonnościami:

Społeczność medyczna tak bardzo boją się społeczności trans, że teraz nie chcą już stawiać nikomu diagnozy Blancharda. Transpłciowi mężczyźni wygrywają w medycynie i wygrywają walkę o język- wspomina – Udało im się uczynić określenie transwestyty wulgarnym, a przecież oznacza on po prostu mężczyznę ubierającą się w kobiece ubrania. Podkreśla on, że teraz koniecznie trzeba nazywać ich transseksualistami (a przecież jeszcze do niedawna znaczenie tego słowa było zupełnie inne – transseksualista był osobą, która przeszła już jakąś formę medycznej lub chirurgicznej terapii korekty płci – przyp. M.) Zauważa on również pewne zjawisko – twierdzi mianowicie, że kobiety, które stają się mężczyznami nie walczą w sposób równie zaciekły w wojnach społeczności transpłciowych; robią to teraz prawie wyłącznie „mężczyźni w sukienkach”. Trauma, hiperseksualność spowodowana wykorzystywaniem seksualnym w dzieciństwie i autogynefilia powinny być sygnałami ostrzegawczymi dla osób zajmujących się sztuką medyczną, psychologią, psychiatrią i medycyną fizykalną – ale nikt oprócz jedynego terapeuty w Pittsburghu nigdy nie próbował mnie powstrzymać przed zmianą mojej płci. Po prostu pomagali mi się krzywdzić – podkreśla mężczyzna. Trudno im się jednak dziwić, skoro Shupe osobiście przyczynił się do zwolnienia wspomnianego terapeuty.

Trudna sława

Trzy lata po określeniu się jako kobieta, Shupe zwrócił uwagę, że mimo zażywania wszystkich hormonów, w dalszym ciągu nie przypomina on kobiety. Wtedy zaczął chronić się za określeniem „niebinarny”. Zwrócił się więc do swoich lekarzy z prośbą, aby zrobili z niego osobę niebinarną, a nie dalej walczyli z jego organizmem, żeby coraz bardziej przypominał kobietę. Lekarze zgodzili się, ale terapia wyglądała podobnie – Shupe znowu musiał faszerować się hormonami. Aby uciec od złudzenia, że stał się kobietą, Shupe właśnie wtedy zwrócił się do sędziego z Oregonu, aby prawnie uznał jego płeć jako niebinarną. Miało to miejsce w 2016 roku – Shupe stał się wówczas pierwszą prawnie uznaną osobą niebinarną w Stanach Zjednoczonych. Wtedy to właśnie został on gwiazdą wśród społeczności LGBT – jego historia i zdjęcia trafiły do publikacji na całym świecie. W tym czasie skontaktowała się z nim organizacja pomocy prawnej dla osób LGBT z siedzibą w Waszyngtonie z propozycją pomocy zmiany w metryce urodzenia. To było kolejne „historyczne zwycięstwo” Amerykanina – wystawiono mu zupełnie nową metrykę urodzenia w Waszyngtonie – po raz pierwszy w historii stolicy Ameryki Północnej wydrukowano akt urodzenia ze znacznikiem płci innym niż mężczyzna czy kobieta. Jego płeć określono jako nieznaną.

Od bohatera do wroga

W 2017 roku Shupe otwarcie wystąpił przeciwko sterylizacji i okaleczaniu dzieci zdezorientowanych płciowo i transpłciowych członków służby wojskowej. Wtedy też organizacje LGBT odwróciły się od niego – z dnia na dzień z pupila liberalnych mediów stał się konserwatywnym pariasem. Z kolei w 2019 roku James wyjawił prawdę na temat swoich doświadczeń. Stwierdził, że i tak miał szczęście, bo jego ciało, pomimo poddawaniu go procesowi hormonalnej zmiany płci przez sześć lat, jest praktycznie nienaruszone. Nie znaczy to jednak, że mężczyzna wyszedł z tego eksperymentu bez szwanku – jak sam opisuje na jego psychice pozostanie niezagojona blizna, a kilka lat przyjmowania hormonów przyczyniło się do różnego rodzaju problemów zdrowotnych. Twierdzi również, że ma olbrzymie wyrzuty sumienia z powodu „oszustwa”, w którym brał udział. Pod wpływem jego działań wydano miliony dolarów z pieniędzy podatników na korektę dokumentów prawa jazdy w jedenastu stanach i mocno popchnięto do przodu transseksualne szaleństwo.

Gorzka prawda

Dzisiaj Shupe otwarcie mówi, że nie ma trzeciej płci. Że osoby interpłciowe są albo kobietami, albo mężczyznami, a ich stan jest wynikiem zaburzenia rozwoju seksualnego. Potrzebują one terapii psychologicznej, a nie faszerowania hormonami. „Odegrałem swoją rolę w rozwijaniu tej wielkiej iluzji. Nie jestem tutaj ofiarą. Moja żona, córka i amerykańscy podatnicy są prawdziwymi ofiarami” – wyznaje po latach. Oczywiście o jego historii nie przeczytamy w żadnym medium głównego nurtu – media zaczęły go po prostu ignorować, mimo że wcześniej praktycznie nie schodził z pierwszych stron gazet. Z jednego powodu – wyznanie Jamesa jest bardzo niewygodne dla lewicowych aktywistów. Nie pierwszy raz prawda jest dla nich tak bolesna, że za wszelką cenę starają się ją uciszyć. Warto jednak to doświadczenie Amerykanina nagłaśniać – być może przekona kogoś do zmiany zdania, zanim wyrządzi sobie nieodwracalną krzywdę.

M.

źródło: https://www.intellectualtakeout.org/article/i-was-americas-first-nonbinary-person-it-was-all-sham/

FB: https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

TT: https://twitter.com/NawiasemPiszac

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Nawiasem Pisząc

Idee i wartości Igrzysk Olimpijskich

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Zawsze myślałam, że zaszczyt niesienia olimpijskiego płomienia dotyczy tylko najbardziej zasłużonych sportowców. Prawdziwych legend, które potrafiły pokonać największe słabości, a stres i presję przekuć na ambicję i waleczność. Mistrzów w swojej dyscyplinie. Niedoścignionych wzorów i autorytetów dla wielu ludzi. Ludzi wytrwałych, ambitnych i pracowitych. Ludzi, którzy całe swoje życie podporządkowali sportowi. Którzy nie bali się wyrzeczeń, bo przyświecał im jeden konkretny cel i konsekwentnie do niego dążyli. Którzy są żywymi pomnikami w świecie sportu. Którzy często dokonywali rzeczy, które wydawały się niemożliwe.

Nowa tradycja?

Francuzi uświadomili mi, jak bardzo się myliłam. Ponieważ znicz olimpijski poniósł Snoop Dogg, który kojarzy mi się głównie z jaraniem trawki, oraz jakichś trzech facetów, którym wydaje się, że są kobietami. Już na ostatnich Zimowych Igrzyskach Olimpijskich, zdaje się w ceremonii otwarcia albo zamknięcia konkursu w łyżwiarstwie figurowym, brał udział mężczyzna, który nie potrafił nawet jeździć na łyżwach i jedyne, co zrobił to dostojnie wyrżnął tyłkiem o lód, niosąc norweską flagę. Ale był przebrany za kobietę, więc widocznie kompromitacji nie było. Francja idzie jeszcze dalej, bo zabiera zaszczyt wzięcia udziału w sztafecie niosącej olimpijski znicz cenionym i szanowanym sportowcom, ale to wszystko, rzecz jasna, w imię tolerancji. Panowie, którzy zamiast nich, poniosą znicz znani są podobno z wulgarnych i seksualnych występów. Według wielu taki wybór to poniżanie i deprecjonowanie ważnych wartości i ogólnie hańba dla Francji. Zgadzam się, przy czym według mnie Francja zhańbiła się już ładnych parę lat temu i wiele już z tego państwa nie zostało.

Tolerancja ponad bezpieczeństwo

Ale już burmistrz Paryża broni tego wyboru, powołując się na typowe dla postępowców argumenty. Niejednokrotnie wyśmiewane i nie wnoszące absolutnie nic do dyskusji. Pewnie już domyślacie się, jakie to „argumenty”. Ależ oczywiście, homofobia i transfobia. Cóż, tak jak pisałam – zaszczyt niesienia znicza powinien dosięgnąć tylko najwybitniejszych sportowców. Nie widzę powodów, dla których ta tradycja miałaby się zmienić na korzyść jakichś niewyżytych przebierańców. Jeśli pani burmistrz potrafi mi to jakoś logicznie wytłumaczyć, to bardzo proszę. W przeciwnym wypadku niech sobie wsadzi tę transfobię i homofobię tam, gdzie słońce nie dochodzi. I zajmie się naprawdę poważnymi problemami, bo te Igrzyska mogą być najbardziej kompromitujące w całej historii tych rozgrywek i to nie tylko ze względu na takich dziwaków. Chirurdzy i inżynierowie, tak jak przewidywali ludzie mądrzejsi od pani burmistrz, już robią tam chlew. Zdążyli wywołać zamieszki na meczu Argentyny z Maroko (co, swoją drogą pokazało, że Francuzi są kompletnie pod tym kątem nieprzygotowani), okraść piłkarzy z Argentyny oraz kolarzy z Australii oraz ubogacić kulturowo australijską obywatelkę. A ceremonia otwarcia dopiero dziś wieczorem. A nieśmiało tylko przypominam, że Francja, zgłaszając swoją kandydaturę, wzięła na siebie obowiązek troskę o bezpieczeństwo wszystkich kibiców, którzy tam przyjadą.

Cóż, szykują się wybuchowe Igrzyska.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

 

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Uśmiechnięte państwo prawa

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

To, co ostatnio dzieje się w naszym uśmiechniętym państwie prawa to tak naprawdę zwykły kabaret, bo działania Tuska przypominają już najlepsze czasy SB. Niedawno służby zatrzymały ks. Olszewskiego i Marcina Romanowskiego w sprawie jakichś nieprawidłowości związanych z Funduszem Sprawiedliwości. Obaj utrzymują, że w areszcie byli traktowani co najmniej średnio, żeby nie powiedzieć dosadniej, ale służba więzienna i Adam Bodnar stwierdzili, że wcale nie, nieprawda i na tym w zasadzie sprawa się skończyła. Ale cóż, pan premier obiecał swoim wyborcom, że będzie zemsta na tych wstrętnych pisiorach – i tej jednej obietnicy akurat zamierza dotrzymać. Po pierwsze dlatego, że sam jest mściwym człowiekiem, o czym mówiło się już dawno i w różnych środowiskach, a po drugie dlatego, że doskonale zdaje sobie sprawę na czym jego zatwardziałemu elektoratowi najbardziej zależy – im nie przeszkadza, że nagle będą mieli mniej pieniędzy w portfelu, a być może nawet stracą pracę, byle tylko mieli świadomość, że ktoś „j***e PiS”. Zaatakowano dwa z najbardziej znienawidzonych – przez postępowych i tolerancyjnych – cele.

Ten szatański Kościół

Ksiądz Olszewski po zatrzymaniu napisał list do rodziny, który następnie został opublikowany. Z jego fragmentów możemy wyczytać między innymi: Od 6 rano, przez cały dzień (nawet przy czynnościach fizjologicznych) byłem skuty. Ani na chwilę nie zdjęto mi kajdanek. Usłyszałem, że o tej porze nie ma ani kolacji, ani wody. Ubłagałem pół butelki wody z kranu, przyniesionej w butelce, która stała w celi. Rano, kiedy prosiłem, by zaprowadzono mnie do WC, usłyszałem: „Lej do niej”. Ksiądz pisał również: Pouczono mnie, że w razie jakiegokolwiek ruchu bez ich zgody użyją siły włącznie z bronią palną. Oczywiście, tak jak wspominałam Bodnar i służby więzienne stanowczo temu zaprzeczyły, więc w ogóle nie ma o czym gadać, jednak adwokat księdza utrzymuje, że jego klient schudł w areszcie 15 kilogramów i ogólnie jest w złym stanie fizycznym. Jak jest naprawdę, nie wiadomo, ale patrząc na to, jakie wspomnienia z aresztu mieli Wąsik i Kamiński – obawiam się, że nie można tego wykluczać. Nie wiem też, czy ksiądz Michał jest winny czy nie – wiem za to, że wielu prawników ma wątpliwości co do zasadności tych oskarżeń, tym bardziej, że mówimy tu nawet o rzekomym udziale w grupie przestępczej. Tyle że Koalicja za grupę przestępczą uznaje PiS, Konfederację i ogólnie każdą grupę czy stowarzyszenie, która nie działa po ich myśli. Mam jednak wrażenie, że mamy tu do czynienia z typowo SB-ckimi metodami – dorwano człowieka, co do którego można było sformułować mające mniej lub więcej sensu zarzuty, a potem uprzykrzać mu życie w więzieniu tak, żeby się złamał i być może zdradził jakieś nieścisłości gdzieś w wyższych kręgach, które nawet nie muszą być prawdziwe. I trochę się denerwują, bo wygląda na to, że duchowny do tej pory się nie złamał.

Ten przebrzydły PiS

Jeszcze większe jaja są z posłem Marcinem Romanowskim. On również jest oskarżany o nieprawidłowe wydatkowanie środków z Funduszu Sprawiedliwości. Romanowskiego aresztowano przed kamerami, niemalże w świetle fleszy – tak, żeby absolutnie nikt nie miał wątpliwości z jakim niebezpiecznym przestępcą i bandytą mamy do czynienia. I po to, żeby zaślepieni fanatycy Tuska mogli wiwatować. Oczywiście, trzeba było go od razu aresztować, bo „zachodziło ryzyko matactwa”. Romanowski od jakiegoś czasu musiał zdawać sobie sprawę, że nasz nie-rząd ostrzy sobie na niego zęby, więc jakby miał mataczyć, to już dawno by to zrobił i może nawet uciekł do Włoch, jak taki inny. Mało tego – on kilka dni wcześniej sam zgłosił się do prokuratury, żeby złożyć zeznania, ale wtedy nikt nie chciał z nim gadać. Bo wtedy nie było kamer, nie było świadków, oczernianie człowieka nie byłaby więc aż tak spektakularne. Kazano mu więc spadać, żeby po jakimś czasie wywlec go w kajdankach na oczach wszystkich. Sprawiedliwość triumfuje, prawda? Tylko że wcale nie, bo poseł Romanowski bardzo szybko został zwolniony z aresztu, bo okazało się, że ma on również immunitet Rady Europy. I teraz pytanie – czy prokuratorzy pod rządami Tuska są tak niekompeteni, że nie zdawali sobie z tego sprawy i skompromitowali się doszczętnie, czy może wręcz przeciwnie – zrobili to celowo, wiedzieli, że tak to się skończy, ale też doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że obraz wyprowadzonego w kajdankach urzędnika państwowego na trwale zostanie w pamięci. I prawdopodobnie właśnie o to chodziło. Zresztą sam Tusk pisał na swoim Twixie, że publiczność jest rozczarowana. Sam się poniekąd przyznał, że robił to właśnie dla poklasku.

Prawo takie, jak my je rozumiemy

Romanowski może być po prostu nagrodą pocieszenia dla prostego ludu, bo przecież Tusk obiecywał dorwać Zbigniewa Ziobrę, a tego mu się nie udało z uwagi na ciężką chorobę byłego ministra. A może i środkiem do celu, żeby uzyskać haki na kogoś wyżej postawionego, jak to już wcześniej pisałam. Nie wiem, ale wiem, że to, co wyprawiają posłowie KO na polecenie swojego guru na pewno zgodne z prawem nie jest. Śmieszą mnie też pełne oburzenia głosu z tamtego obozu, że Romanowski chowa się za immunitetem. Bo przecież oni w naszym nie-rządzie to wszyscy święci i żodyn z nich (ŻODYN!!!) nigdy tym immunitetem nie wymachiwał. I nie chodzi też o sam immunitet, bo ja ogólnie jestem jemu przeciwna, uważam, że jeśli wszyscy jesteśmy równi wobec prawa to wszyscy, a nie, że niektórzy mogą być równiejsi. Ale chciałabym, żeby te immunitety znieśli dla wszystkich, a nie co jakiś czas urządzali sobie polowanie na czarownice, bo któregoś posła akurat wyjątkowo nie lubią, a że kiedyś wpisał swoje nazwisko w nie tej rubryczce, co trzeba, to mają podstawy. I żeby była jasność – nie twierdzę, że ks. Olszewski i Marcin Romanowski są niewinni. Tego nie wiem. Ale wydaje mi się, że każdy ma prawo do uczciwego procesu. I każdy ma prawo oczekiwać tego procesu w swoim domu, o ile nie istnieje ryzyko, że kogoś zadźga na ulicy albo zwieje za granicę. Na razie słyszymy tylko o zarzutach. Nic nie wiadomo o procesie – kiedy i czy w ogóle będzie. Bez procesu nie ma wyroku, prawda? Nieprawda. Wyrok wydały już media protuskowe, oczerniając obu mężczyzn dwadzieścia cztery godziny na dobę. I nawet jeśli okaże się, że tak naprawdę żadnej afery nie było, to i tak zniszczono im dobre imię, a smród będzie się ciągnął za nimi jeszcze długo.

Takie to państwo prawa z tej naszej uśmiechniętej Polski.

M.

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Zło, którego się nie zapomina

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Żeby jeszcze bardziej uświadomić Wam, jakimi Niemcy byli okrutnikami podczas II wojny światami, a jakimi pokrytymi hańbą obłudnikami są teraz, kiedy nie chcą wypłacić należnych Polsce pieniędzy, napiszę Wam dwie historie. O jednej pewnie coś, gdzieś słyszeliście, bo jest dość znana w naszym kraju, ale o drugiej praktycznie już się nie mówi. I naprawdę nóż się w kieszeni otwiera, kiedy się o nich czyta. Daję Wam słowo, że po lekturze tego tekstu będziecie czuć tylko wściekłość i bezradność. Ja przynajmniej tak miałam, kiedy dzisiaj, wracając z pracy, czytałam sobie na ten temat, przygotowując się do tego artykułu.

Humanitaryzm po niemiecku

Obie te historie dotyczą rzezi na Woli, którą Niemcy zorganizowali, żeby ukarać warszawian za wybuch powstania. Zginęło wówczas od 20 tysięcy do 65 tysięcy, chociaż może należy odetchnąć z ulgą, że „tylko” tyle, bo Adolf Hitler wydał jasny rozkaz – mieli zginąć wszyscy warszawiacy. Co do jednego. Zaś całe miasto należało zniszczyć – to drugie im się przecież udało. Sposób myślenia tego obłąkanego człowieka był jasny: Każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców, Warszawa ma być zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy. Niemcy, oczywiście, od razu ochoczo przystąpili do realizacji planu i dokonali ludobójstwa na mieszkańcach Woli. Nie miało dla nich znaczenia, czy to było dziecko, kobieta czy mężczyzna, nie miało dla nich również znaczenia, że to byli cywile, którzy nie brali udziału w walkach. Chcieli tylko przeżyć wojnę. Nawet to nie było im dane. Wymordowano również personel i pacjentów trzech okolicznych szpitali. Wywlekali ludzi z domów, biciem, kopaniem i uderzaniem kolbami karabinów zmusili ich do ustawiania się pod ścianami, gdzie następnie ich rozstrzeliwano. Zmuszano niektórych mężczyzn do palenia zwłok, a potem ich również zabijano. Wśród tych ludzi była Wanda Lurie, wypędzona z domu z trójką swoich dzieci. Kobieta była również w widocznej ciąży. Idąc na pewną śmierć, pani Wanda próbowała wybłagać pilnujących jej Niemców o łaskę dla niej i jej dzieci, ale gdzie tam. Później usiłowała wykupić się od jakichś Ukraińców, oferując im wszystkie swoje kosztowności. Oni chcieli się nawet zgodzić, ale przyuważył to jakiś Szwab i „transakcję” uniemożliwił tuż po wręczeniu ukraińskim pomocnikom biżuterii i pieniędzy. Rzecz jasna, swojej własności już nie odzyskała, ale myślę, że był to dla niej już w tym momencie najmniejszy problem. 3-letni Wiesław płakał przerażony, tym bardziej, że pewnie nie rozumiał jeszcze, co się dzieje. 6-letnia Ludmiła również wylewała łzy, powtarzając co chwilę: Mamo, oni nas zabiją! Najstarszy syn, 11-letni Lech po prostu się modlił. Niedługo później zostali postawieni pod mur fabryki „Ursus” i hitlerowcy zaczęli strzelać. Dzieci Lurie zginęły od razu, ona została ciężko raniona w twarz i obie nogi. Po odzyskaniu przytomności leżała między ciałami zabitych przez kolejne dwa dni, bojąc się ruszyć. Mogła tylko patrzeć na swoje martwe dzieci i czekać na śmierć. W pewnym momencie jednak poczuła ruch w swoim brzuchu. Wróciły w nią siły, że może zdoła ocalić swoje ostatnie, najmłodsze dziecko, więc wyczołgała się spod spiętrzonych ciał i próbowała uciekać. Następnie została jednak ponownie pojmana i zapędzona do obozu przejściowego w Kościele Św. Stanisława Biskupa, a następnie do obozu w Pruszkowie. 20 sierpnia urodziła syna Mścisława. Widzicie więc sami, że Niemcy doskonale widzieli, że kobieta jest w ciąży, a mimo to nie okazali litości. Każdy Polak to każdy Polak. Również nienarodzony. Dr Mścisław Lurie został współzałożycielem i aktywnym członkiem Stowarzyszenia Polaków Poszkodowanych przez III Rzeszę. Zmarł w 2018 roku – jego matka odeszła w roku 1989. Była jednym z najważniejszych świadków, a dzięki jej zeznaniom wiadomo znacznie więcej o tragedii na Woli, a Niemcom nie udało się sprawy zatuszować. Choć próbowali.

Sprawiedliwość po niemiecku

No dobrze, a jakie kary spotkały morderców? Skoro były dostępne zeznania pani Wandy i innych świadków, więc było wiadomo mniej więcej, co tam się działo… Bo przecież nie mogło im to ujść tak zupełnie płazem, prawda? Cóż, nie wiem o wszystkich zbrodniarzach, ale napiszę Wam o jednym. Heinz Reinefarth był dowódcą jednego z oddziałów, który dopuścił się ludobójstwa na Woli. Później podobnych zabójstw miał dokonywać również na Starym Mieście. Szacuje się, że liczba ofiar oddziału Reinefartha wynosiła nawet 100 tysięcy osób. I co się z nim stało po wojnie? Pewnie kara śmierci, bo przecież to głównie przewidywano dla tych nielicznych, którzy trafili pod Międzynarodowy Trybunał Stanu w Norymberdze. No, właśnie – niestety tylko nielicznych. Ten kawał gnoja uniknął odpowiedzialności za swoje czyny. Polska wielokrotnie ubiegała się o ekstradycję zbrodniarza, ale za pierwszym razem odmówili nam alianci, tłumacząc, że Niemiec może być ważnym i kluczowym świadkiem w procesach norymberskich. Świadkiem! Później zrobili to już nasi zachodni sąsiedzi, powołując się na brak dowodów. Nie jest to jedyny raz, kiedy świat olewa polskie żądania o wydanie im oprawców swoich obywateli. Przecież tak samo było ze Stefanem Michnikiem i Heleną Wolińską. Przyczyną odmowy był… polski antysemityzm. Niektórzy ludzie wstydu nie mają. Szwedzi odmówili nam nawet już w 2019 roku, żeby zbrodniczy brat redaktora naczelnego Gazety Wyborczy, żeby starszy pan mógł spokojnie dożyć końca swoich dni w przytulnym ośrodku, gdzie grywał sobie w szachy z innymi mieszkańcami. Chyba wtedy powoływano się już na wiek stalinowskiego sędzi. Pamiętamy zresztą, że to samo robiła Platforma w Polsce. Bo jak tak można, przecież to starsi, schorowani ludzie! Ale już nielubianego posła chorego na raka można ciągać po sądach i robić mu najazdy na mieszkanie, czemu nie? Ale do brzegu – wiecie, co po wojnie robił w Niemczech nasz antybohater? W 1951 roku został wybrany na burmistrza miasta Westerland na wyspie Sylt. Jak można wybrać sobie na burmistrza człowieka, który niecałe dziesięć lat wcześniej dowodził oddziałami mordującymi tysiące ludzi? Nie wiem, ale to są Niemcy. Mało tego – mieszkańcy byli zadowoleni z głowy swojego miasta, więc za bardzo mu tego ludobójstwa ani służby w SS nie wypominali. Później został jeszcze posłem landtagu w Szlezwiku-Holsztynie (swoją drogą, niemiecka nazwa niezbyt dobrze nam się kojarząca), tak więc widać, że obywatele byli zadowoleni z jego – ekhm, ekhm – misji. A po zakończeniu kariery polityka pracował jeszcze jako prawnik, bo ten facet przecież na temat sprawiedliwości wiedział wszystko najlepiej! Wspominałam już, że Niemcy odmawiali nam wydania tego zbrodniarza – mało tego, przyznali mu rentę generalską! Zdechł (wybaczcie, ale nie będę pisać z szacunkiem o tym moralnym zerze) w 1979 roku w swojej rezydencji na wyspie Sylt, ciesząc się do końca życia szacunkiem i sympatią jej mieszkańców. Mam nadzieję, że chociaż w tym drugim życiu został osądzony tak jak należy. SPRAWIEDLIWEGO wyroku mu życzę. Jestem w trakcie lektury książki Krzysztofa Kąkolewskiego, zawierającej wywiady ze zbrodniarzami wojennymi, którzy uniknęli kary: Co u pana słychać?. Rozdział o tym bandycie nosi tytuł: Generał, który walczył z dziećmi. Warto po nią sięgnąć.

Tabliczka „pojednania”

Niemcom otworzyły się oczy dopiero w 2014 roku, więc postanowili… odsłonić na budynku ratusza tabliczkę z napisem: „Zawstydzeni pochylamy się nad ofiarami z nadzieją na pojednanie”. I to ma być całe zadośćuczynienie!? I liczycie na pojednanie po tym, co kiedyś Polsce zrobiliście i co robicie w dalszym ciągu, chociaż już bez użycia broni? Zmieniły się metody, cele pozostały te same. Nie jest to jednak jakiś bardzo zadziwiający wyjątek, bo pamiętamy, co zrobił nie tak dawno Justin Trudeau. Uhonorował weterana SS Galizien. Podobno nie wiedział, ale było mu przykro i bardzo przeprosił. Bo uczczenie Jarosława Hunki było bolesne dla narodu żydowskiego, Polaków, Romów i… społeczności LGBT. Dobrze w sumie, że o nas nie zapomniał. W każdym razie – jeżeli tak mają wyglądać starania niemieckiej strony o pojednanie, to ja podziękuję. Nie ma wybaczenia za takie okrucieństwa, nie ma też pojednania, jeśli chcą to załatwić cholernymi tabliczkami. Jeżeli o mnie chodzi nasi zachodni sąsiedzi mogą sobie wsadzić te tablice głęboko w… rzyć. I po czymś takim oni nas chcą praworządności uczyć? To chyba się z pewną, męską częścią ciała, na honory pozamieniali.

M.

Czytaj dalej