Nawiasem Pisząc
Nowe sposoby na przekroczenie granicy z Polską
Całkiem niedawno trafiłam na dwa – trzy reportaże, rzucające dużo światła na to, kim są uchodźcy na naszej granicy z Białorusią oraz – przede wszystkim – w jaki sposób przekraczają tę granicę. Materiały, które otworzyły mi oczy w wielu kwestiach i które mogłoby się przydać również naszym służbom. O ile, oczywiście, coś się w tej sprawie zmieni, bo od kwietniowego skandalu, a potem śmierci naszego żołnierza, nie widzę, żeby coś się tam specjalnie ryszyło. Ot, była okazja powrzucać pełne oburzenia wpisy na TT/X, więc rzucili się opisywać, jakich to oni konsekwencji nie wyciągną. Potem jednak – jak za każdym razem – temat się znudził, pojawiły się inne, ciekawsze, więc nikt już nie będzie rozliczał Tuska za jego twitterowe obietnice. Przecież nie rozliczamy go nawet za te kampanijne, więc z co za problem? Zresztą, to nie pierwszy polityk, który tylko mówi, a nie robi. I z pewnością nie ostatni. Przyzwyczailiśmy się.
Wagnerowcy zawsze chętni do pomocy
Wydawałoby się, że granica z Białorusią jest dobrze zabezpieczona. Płot postawiono; wysłano policję, wojsko, WOT, Straż Graniczną, komandosów, Żandarmerię Wojskową. Ekipa, że mucha nie siada, organizacyjnie jednak wyszło mocno tak sobie, bo nikt nie wiedział czyje rozkazy ma wykonywać. Warto wspomnieć, że dopiero po śmierci ś.p. Mateusza Sitki zaczęto szkolić wojskowych z… używania tarcz. A robili to funkcjonariusze policji, którzy mają doświadczenie w tego typu akcjach, w których trzeba na przykład jakiś protest czy zgromadzenie rozgonić. W każdym razie, nie dziwi zgromadzenie aż tylu mundurowych na naszą granicę, bo mniej więcej od listopada 2021 roku co jakiś czas organizowane są próby przekroczenia granicy podczas zmasowanego ataku uchodźców. Wtedy też pojawiły się pierwsze doniesienia, ze ci uchodźcy jacyś tacy… za dobrze wyszkoleni i przygotowani są. Że wiedzą, gdzie i w jaki sposób atakować, żeby zwiększyć swoje szanse, a jeszcze przy okazji jakiegoś polskiego funkcjonariusza zranić. To właśnie wtedy zaczęto oficjalnie mówić o tym, że sytuacja przy polsko-białoruskiej granicy to prowokacja przygotowana przez Putina i Łukaszenkę. Pamiętamy chyba takie głosy i pamiętamy, jak bardzo nie chcieli w to uwierzyć niektóre środowiska w Polsce, ignorując te ostrzeżenia i krzycząc jeszcze głośniej o uchodźczym rasizmie. Tymczasem, jest się czego obawiać, bo pamiętamy przecież, że na Białoruś w pewnym momencie trafili… wagnerowcy. I nie ma się, co łudzić, że bez Prigożyna nie są już tacy groźni – to są cały czas ci sami niebezpieczni ludzie, rewelacyjnie wyszkoleni i nie posiadający żadnych skrupułów. Ludzie, którzy potrafią zabić na pstryknięcie. A co za tym idzie – to są wciąż ludzie, którzy mogą się przydać Putinowi. Zwykli najemnicy, płatni zabójcy. Ostatnie doniesienia mówią o tym, że to najprawdopodobniej wagnerowcy szkolą „uchodźców” do walki z żołnierzami, pilnującymi nasze granice, na których instruują ich, w które miejsca ciała mają celować, żeby zadać odpowiednio ciężką ranę, a może nawet odebrać życie. Do sieci trafiło krótkie nagranie, na których widać fragment takiego szkolenia: Będziecie mieli sprzęt i noże. Waszym zadaniem będzie atakować w niechronione miejsca: szyję, pachy, nogi, ręce. I najważniejsze – nie bójcie się. Nie będą do was strzelać, a jeśli już to tylko w powietrze. Bardzo niepokojąco brzmią te słowa w kontekście tego, co później działo się na granicy. Jeszcze bardziej niepokojące jest to, że nic w tej sprawie nie zostało zrobione, No OK, Tusk natrzaskał ileś tam kolejnych twittów, ale poza tym raczej niewiele więcej zostało zrobione. I warto wspomnieć, że to nagranie wypłynęło mniej więcej pod koniec 2021 roku. Od tamtego czasu próbowano różnych pomysłów, żeby wzmocnić naszą wschodnią granicę, ale do tej pory brakuje np. przepisów, które pozwalałyby użyć broni w sytuacjach ekstremalnych. A nie, przepraszam – takie przepisy są, tyle że wojskowi mimo wszystko obawiają się użyć broni, bo… właśnie na mocy jednego z takich przepisów aresztowano grupę żołnierzy. W Polsce od jakiegoś czasu prawo działa tak, jak komuś pasuje. Przepis, który miał zwalniać z odpowiedzialności polskich mundurowych, jeśli ci użyją broni, stał się gwoździem do ich trumny. Bo być może ich sytuacja nie była wcale aż tak dramatyczna, żeby wyciągać broń i oddawać strzały ostrzegawcze?
Polscy „pożyteczni idioci” i jak z nimi postępować?
Nie ma dowodów na to, że to faktycznie wagnerowcy organizują krótkie szkolenia dla kolejnych migrantów, próbujących dostać się do Niemiec przez teren Rzeczpospolitej, chociaż służby uważają to za bardzo prawdopodobne. Ale pojawiły się dowody na to, że pomagają im również inne osoby. Mowa oczywiście o „kojotach”, którzy za gruby hajs pomagają w przemycie „uchodźców”. Jakiś czas temu do sieci trafił „konkurs”, którego zwycięzcy mogą liczyć na tańszy przemyt za granicę: Kto pierwszy poda odpowiedź, może liczyć na 12,5% zniżki od wartości czeku (…) Tym razem będzie trudne, bo młodzi ludzie szukają w necie i mają gotową odpowiedź. Jak nazywał się polski żołnierz, który zginął na granicy białorusko-polskiej? Fajna zabawa, prawda? Ta „promocja” dotyczyła akurat zniżki na podróż z Mińska na polsko-białoruską granicę, na której przewodnik dokładnie wyjaśni, w których miejscach i momentach można najłatwiej przekroczyć naszą granicę – a w razie problemów przecież chętnie pomoże. Ten i wiele podobnych wpisów można znaleźć na arabskojęzycznych czatach, na których starający się nielegalnie przedostać do Niemiec ludzie szukają odpowiednich przewodników. Zaczęła je czytać, tłumaczyć i analizować na Twitterze Klara Sołtan. I to jest naprawdę kopalnia wiedzy. Oni tam wszystko opisują, całe procesy przemytu tych ludzi. I nawet nagrywają filmiki reklamowe – w których pokazują dokładnie, jakie będą warunki bytowe podczas podróży czy zakwaterowania, cały plan, rozpiski, a nawet filmiki szkoleniowe. Większość z tych ludzi miała załatwione rosyjskie wizy – a sama Rosja od tych paru lat dużo chętniej takie wizy wydaje. Przypadek? Właśnie na tamtych czatach przekazują sobie informacje, które punkty na granicy są najpewniejsze, na bieżąco informują o tych „spalonych”, ale też tych nowo odkrytych. Na bieżąco mamy też wrzucane kolejne filmiki, na których grupa imigrantów nie niepokojona przez nikogo spokojnie przekracza naszą granicę i ukrywa się w lesie. A dlaczego o tym wszystkim piszę? A, bo mniej więcej w tym samym okresie, pan Władysław Kosiniak-Kamysz był łaskaw uprzejmie prosić naszych przygranicznych aktywistów, żeby może, na krótką chwilę, wstrzymali się z popełnianiem przestępstw. O co chodzi? Otóż niektóre z tych osób biorą aktywny udział w przemycie ludzi, instruując ich przy granicy, kiedy i gdzie można przekraczać, bo jest pusto, a Straż Graniczna stacjonuje akurat na innym odcinku. Czyli mamy ludzi, którzy aktywnie i świadomie łamią polskie prawo, bo albo im się wydaje, że robią dobrze, albo przytulają za to jakieś pieniążki. I co na to odpowiada nasz wicepremier i minister obrony narodowej? Że on bardzo prosi, żeby przestali. Że rozumie odruch serca, ale tak nie wolno. Tylko tyle. Nie było choćby maleńkiej groźby, że na przykład osoby złapane na takiej próbie trafią od razu do aresztu i będą sądzeni jak zwykli przestępcy – którymi zresztą są. Nie, pan Kosiniak-Kamysz wolał się bawić w dobrego policjanta, ale zapomniał, że do takiej zabawy przydałby się również zły. Ale gdzie tu miejsce na złego policjanta, przecież to jest uśmiechnięta Polska, więc wszyscy funkcjonariusze na granicy też mają się uśmiechać. Dlatego ludziom, którzy pomagają sforsować polską granicę, mogą co najwyżej pogrozić paluszkiem. I delikatnie poprosić, żeby więcej tak, z łaski swojej, nie robili. Tak. Żyjemy w kraju, w którym wicepremier i minister obrony narodowej apeluje do przestępców, którzy pomagają w przemycie ludzi, że fajnie by było, jakby się na trochę wstrzymali. Że spoko z nich ziomki, ale wiecie, rozumiecie, odrobina umiaru nikomu jeszcze nie zaszkodziła. Że przemycać to sobie mogą, ale może trochę później, a najlepiej tak, żeby Straż Graniczna przypadkiem nie zauważyła, bo potem sami nie wiedzą, co mają robić.
W skrócie chyba tak wygląda sytuacja na naszej granicy z Białorusią. Problem jest rozwiązywany na Twixie, na którym politycy budują sobie słupki poparcia – niestety nie jest rozwiązywana na miejscu. Putin z Łukaszenką ogrywają nas już w zasadzie jak dzieci. Politycy interesują się tylko tym, czy i jak bardzo jakaś niebezpieczna sytuacja na granicy może wpłynąć na ich wyniki oraz jak ewentualnie można je poprawić. Do tego ich rola się ogranicza, bo kiedy dochodzi już do konkretnych decyzji i jasnych stanowisk, są nagle bardzo zajęci czym innym. Dlatego działanie Polski zmierzające do poprawy sytuacji na granicy ograniczyła się do kilku wpisów na TT/X, zapewnieniem, że skoro herr Tusk powiedział, że będzie ona bezpieczna to znaczy, że będzie bezpieczna i czołobitnego apelowania do przestępców, żeby nie popełniali przestępstw.
Brzmi jak plan.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Dziwne przypadki Ewy Zajączkowskiej
Zazwyczaj krytykuję tu albo wyśmiewam się z lewicy lub obecnego rządu, bo jest to nieograniczone źródło „kontentu”. Praktycznie codziennie któryś z tych cudaków powie coś wybitnie głupiego albo bezczelnego, a bardzo łączy w swojej wypowiedzi obie te cechy. Niestety i na prawicy zdarzają się głupsze wypowiedzi i o jednej z nich chciałam Wam napisać. Jej autorką jest Ewa Zajączkowska-Hernik, nad czym ubolewam, bo śledziłam jej karierę z pewnymi nadziejami, a jej wystąpienie w Europarlamencie mi się podobało, chociaż było może trochę zbyt buńczuczne. Byłam też na jednym spotkaniu z nią i nie przypominam sobie, żeby wygadywała jakieś bzdury. Moment, kiedy uroniła łzę, opowiadając o swoich dzieciach i mężu, był wzruszający i wydawał się autentyczny. Zresztą całkiem niedawno rozkleiła się w innym wywiadzie, wspominając swoje najtrudniejsze chwile w dzieciństwie i też nie sprawiało to wrażenia wyreżyserowanego. Przynajmniej ja nie wyczułam w tym fałszu. Oczywiście nie wierzyłam jej ślepo we wszystko, bo wobec ludzi, a zwłaszcza polityków, kieruję się zasadą ograniczonego zaufania, ale widziałam w niej jakiś potencjał. W dalszym ciągu widzę, ale pojawiła się wyraźna zadra na jej wizerunku.
Obiecujące początki
Ewa Zajączkowska-Hernik dała się poznać szerszej publiczności podczas debaty w TVN, kiedy to dyskutowała z przedstawicielkami innych partii. Zasłynęła wówczas słowami: „Tak to jest rozmawiać z blondynką”, którymi skwitowała Aleksandrę Gajewską. I, owszem, było to niegrzeczne, złośliwe, niepotrzebne i nie tak powinna wyglądać debata publiczna na poziomie. Ale umówmy się – debaty publicznej na poziomie w Polsce nie ma już od dawna, a wybryk młodej europoseł i tak był całkiem niewinny w porównaniu z epitetami, jakimi obrzucają się posłowie wszystkich ugrupowań w Sejmie i poza nim. Mieliśmy już zdradzieckie mordy, debilów, mało kulturalne gesty… Czego tak naprawdę nie mieliśmy? Przecież całkiem niedawno Marek Suski wprost i przed kamerami zwrócił się do swojego oponenta: „Ty debilu”. Nie mnie oceniać, czy miał rację, chociaż patrząc na to, jakie tuzy intelektualne zasiadają w szeregach Platformy, wnioskuję, że miał duże szanse trafić. Gdyby ktoś chciał mi teraz wypomnieć, że robię teraz to samo, to chciałam zaznaczyć, że mój sposób jest jednak dużo bardziej dyskretny i zawoalowany. I dowcipny. Taką przynajmniej mam nadzieję. A może tylko sobie wmawiam. W każdym razie trochę rozumiem panią Ewę, bo ileż razy można odpowiadać na jedno i to samo pytanie? Poza tym jednym momentem, kiedy Zajączkowska straciła trochę cierpliwości, wydaje mi się, że wypadła w tej debacie całkiem dobrze, zwłaszcza że była w mniejszości, bo wszystkie pozostałe uczestniczki atakowały głównie ją i to uciekając się do tanich i emocjonalnych chwytów. Warto zaznaczyć, że w rewanżu została nazwana chamką, a rzuciły się na nią dosłownie wszystkie rywalki, zabierając jej czas, który miała na udzielenie odpowiedzi. Oraz że prowadząca debatę (to była zdaje się Monika „Stokrotka” Olejnik) absolutnie nie zwróciła na to uwagi, a wręcz dołączyła się do chóru oburzonych, co już samo w sobie mówi wiele o obiektywizmie tej stacji. Powinna oczywiście zwrócić uwagę reprezentantce Konfederacji, ale potem również uciszyć awanturujące się panie. No, ale do brzegu – nowa twarz (chociaż może nie tak do końca nowa, bo Zajączkowska była przecież kiedyś „rudą od Korwina”) spodobała się ludziom, bo w następnych wyborach parlamentarnych brakowało jej naprawdę niewiele, żeby uzyskać mandat, a parę miesięcy później dosyć pewnie dostała się do Europarlamentu.
Miłe złego początki?
Ostatnio jednak Zajączkowska padła ofiarą ostrej, ale całkowicie zasłużonej krytyki. Dała się ona bowiem złapać w koszulce z ośmioma gwiazdkami, a już samo to budzi we mnie głęboką niechęć, bo uważam, że jest to hasło ludzi prostackich i mało kulturalnych. Jednak pierwsze tłumaczenie pani Ewy można by było jeszcze zrozumieć – była to rzekomo forma protestu przeciwko polityce PiS względem rolników. No OK, ale w tej kwestii nie tylko posłowie poprzedniej władzy zasłużyli tutaj na krytykę. Po drugie w dalszym ciągu jest to protest mało elegancki i skoro krytykujemy młodzież wywrzaskującą wulgaryzmy na antypolitycznym (ekhm, ekhm) kampusie Trzaskowskiego, to tym bardziej powinniśmy mieć odwagę wyrazić taką krytykę wobec, było – nie było, europosłanki. Najlepszym wyjściem z tej sytuacji byłoby oczywiście przeproszenie i przyznanie się do błędu. Że nie pomyślałam, że wtedy wydawałoby mi się to dobrym pomysłem, ale teraz widzę, że był głupi. Byłaby chyba pierwszym politykiem, który kiedykolwiek przyznał się do błędu i mogłaby z całego tego zamieszania wyjść obronną ręką. Ostatecznie nie ona pierwsza i nie ostatnia powiedziała coś głupiego, a warto pamiętać, że wielu jej kolegów bądź rywali powtarza głupoty wręcz nagminnie. Chociaż to nie jest i nie może być żadnym usprawiedliwieniem. Niestety pani Ewa postanowiła się pogrążyć, bo zaczęła tłumaczyć, że tak naprawdę miało to znaczyć „Jezus Pan” i o to jej od początku chodziło. Naprawdę? Wszyscy wiedzą jak należy interpretować ten symbol. Nie wiem, czy kojarzycie, ale jakiś czas temu na nagrobku pewnej kobiety pojawiły się właśnie te nieszczęsne gwiazdki. Nie wiem, co trzeba mieć w głowie, żeby kazać sobie wygrawerować coś takiego na grobie, bo ja to rozumiem tylko w jeden sposób – ta osoba musiała być tak bardzo chora z nienawiści do ówczesnej władzy, że w końcu zalał ją jad i trafił szlag. Oczywiście zwolennicy Tuska byli zachwyceni, jego przeciwnicy zniesmaczeni, ale właśnie tych tłumaczenie tych pierwszych, że to tylko osiem gwiazdek, skąd my wiemy, co to znaczy, bo mogło znaczyć cokolwiek było próbą robienia z ludzi idiotów. A jeśli ktoś usilnie stara się zrobić głupców z innych ludzi, niestety najczęściej robi go z siebie. Niestety, pani Ewo. Tak było w tamtym przypadku, tak też jest w tym. Później europoseł tłumaczyła, że podobnie interpretował to pewien ksiądz, który wrzucił nagranie na swoich social-mediach, parodiując „Koło Fortuny”, a zakończył je słowami: „Jezus jest moim Panem”. Myślę jednak, że czym innym jest ironia i próba „odwulgarnienia” tego symbolu, a czym innym nieudolne tłumaczenie się, że tak naprawdę o to chodziło z tą koszulką. Odrobinę szacunku do własnych wyborców, bo to oni są tym najbardziej zawiedzeni. Wszyscy wiemy, co te osiem gwiazdek znaczy i nie powinniśmy udawać, że znaczy co innego. A tym bardziej się później w taki sposób z tego wykręcać.
Czy zawiodłam się na świeżo upieczonej europosłance? Tak. Czy to znaczy, że teraz postawię już na niej krzyżyk. Nie, chociaż na pewno tego nie zapomnę. Mam po prostu nadzieję, że pani Ewa wyciągnie nauczkę z tej lekcji. Co jest zabawne w tej całej historii, to to że Zajączkowską krytykują teraz wszyscy (absolutnie słusznie), również fanatycy Tuska, którzy jakiś czas temu zapewniali nas, że gwiazdki na grobie mogły znaczyć cokolwiek. Trzeba jednak przyznać, że faktycznie „Jezus Pan” dużo lepiej by w takiej sytuacji pasowało. A pani Ewa tak czy inaczej powinna przeprosić. Na to nigdy nie jest za późno.
M.
Nawiasem Pisząc
Kto otrzyma tytuł „Kasztana Roku”
Z okazji jesieni zaprzyjaźniony profil Lemingopedia 3.0 stworzył plebiscyt na tytuł Kasztana Roku i przyznam szczerze, że rywalizacja wygląda tak pasjonująco, że aż postanowiłam dołączyć. Tutaj naprawdę ciężko o ostateczną ocenę, a walka idzie dosłownie na noże, ale nie mogę się powstrzymać, żeby podzielić się z Wami moimi typami. W przypadku niektórych par wybór jest wręcz prawie niemożliwy. Sami spójrzcie, ile tu znakomitości! Ilu inteligentów! Ilu mężów (i żon!) stanu! Ilu prawdziwych przywódców! Ile wzorów uczciwości, praworządności i pracowitości! Nic, tylko łapki zacierać. Dajcie znać, czy zgadzacie się z moimi typami! Jestem strasznie ciekawa.
Maja Ostaszewska vs Szymon Hołownia
Tutaj wybór jest akurat prosty. O Mai Ostaszewskiej ostatnio jednak mniej się słyszy (chociaż bardzo się starała, bo przecież przyjęła rolę w „Zielonej Granicy”, co na starcie dało jej sporą ilość punktów), bo nie zajęła stanowiska nawet w sprawie bobrów, a Szymon Hołownia zrobił już z Sejmu taką instytucję, że nie tylko z zewnątrz przypomina ona już cyrk. Oczywiście, nie on jeden do tego doprowadził, bo obrady Sejmu od dawna przypominają raczej wygłupy klaunów niż poważną pracę osób odpowiedzialnych za dobro Polski, ale on wniósł ten efekt na kolejny poziom. Poza tym jednak jest marszałkiem i to on wpadł na pomysł robienia sobie z obrad serialu jakiegoś podcastu, albo – co gorsza – reality show. Szczerze wątpię, żeby komukolwiek udało się go przeskoczyć, ale jeśli chodzi o polską scenę polityczną, to jestem bardzo często zaskoczona. Aha, i z Mają Ostaszewską widziałam przynajmniej jeden dobry film; dobrego programu z udziałem Szymka nie widziałam żadnego. Zresztą on zazwyczaj był postrzegany jako ten mniej zdolny kolega Marcina Prokopa. Dopiero jak został politykiem, przekonał do siebie wielu dziennikarzy i celebrytów, bo im ta pyszałkowatość odpowiadała. Tak więc w moim rankingu bezapelacyjnie wygrywa pan Szymon. Gratuluję!
Agnieszka Holland vs Urszula Zielińska
No i zaczynają się schody. Agnieszka Holland nakręciła wyjątkowo paskudny paszkwil szkalujący straż graniczną, w którym na idiotów wyszło przynajmniej dwóch aktorów. I jestem przekonana, że długo jeszcze nie zobaczymy równie propagandowego filmu. Przynajmniej do czasu, aż reżyser znowu nie zasiądzie na krześle reżyserskim. Poza tym artystka wspomogła jeszcze dwóch innych kandydatów w tym konkursie, więc walczyła jak lwica. Ale jednak stawiam na Urszulę Zielińską. Holland przynajmniej jest konsekwentna w tym, co robi i całkiem niedawno ostro skrytykowała Donalda Tuska za jego nagły zwrot w polityce migracyjnej. Zielińska zaś znana jest z tego, że zazwyczaj nie pamięta, co mówiła wcześniej i zaprzecza sobie na każdym kroku. Poza tym uważam ją za współodpowiedzialną za koszmarne zniszczenia w związku z powodzią, bo dla pani Urszuli klimat okazał się ważniejszy od życia, zdrowia, bezpieczeństwa i dobytku ludzi. Holland długo była na prowadzeniu, ale w mojej opinii na ostatniej prostej wyprzedziła ją Urszula Zielińska.
Jerzy Owsiak vs Anna Maria Żukowska
Cóż, Owsiak nie ma jakiejś zatrważającej liczby wpadek w tym roku na koncie. Poza coroczną orkiestrą, niewiele udzielał się w tym roku. Kiedy Tusk ogłosił, że to Owsiak zajmie się wsparciem dla powodzian, nie wiadomo po co i dlaczego, oczywiście zgodził się i dumnie stanął u jego boku, bo on jest tak dobry, że zawsze pomoże. O tym co prawda nie wolno mówić, ale przewaga Caritasu była tutaj gigantyczna, jeśli chodzi o zebrane środki. Oj, bardzo starają się polskojęzyczne media, żeby przypadkiem o tym nie napomknąć. Widocznie fani jego dobroczynności i bezinteresowności potrafią zmobilizować się raz do roku, dla powodzian czasu nie starczyło. Ale jak mogłabym nie docenić Anny Marii Żukowskiej, która bawi nas od lat? Praktycznie całą kadencję Sejmu pani Anna skupia się na tym, żeby jak najbardziej tę chwiejną koalicję ze sobą skłócić. W wyniku jej starań PSL i Lewica nie mają już żadnego punktu, który by ich łączył. No i ten uroczy twit adresowany do Szymona Hołowni. Polityczny dyskurs na najwyższym poziomie. Żukowska wygrała już kiedyś w plebiscycie na Dzbana Roku, w tej chwili niepowstrzymywana przez nikogo wyciąga rękę po kolejne trofeum.
Marta Lempart vs Klaudia Jachira
Umówmy się, Marcie Lempart nie zostało już nic, oprócz wulgarnych wrzasków. Jej „oddolny i spontaniczny” protest bardzo szybko ucichł i kolejne marsze wściekłych macic miały już coraz niższą frekwencję. Jestem pewna, że jeśli polski Sejm kiedykolwiek przegłosuje ustawę o depenalizacji aborcji (oby nie!), to na pewno nie ze względu na Lempart, która była po prostu narzędziem w rękach ówczesnej opozycji, żeby jeszcze bardziej poośmiogwiazdkować i dokręcić śruby na „wredny, zły PiS”. Kiedy zaś Klaudia Jachira otworzy usta, to wiadomo już, że usłyszymy coś głupiego. Za każdym razem. Niesamowita skuteczność! Jej wielkie oburzenie na mównicy sejmowej, że skoro ksiądz może sobie pracować w niedzielę, to dlaczego sprzedawca nie może, jest koronnym na to dowodem. Zdjęcia z jej smutnym obliczem, które wstawiała na Twixa z powodu śmierci Nawalnego albo powodzi, dobitnie pokazują jak płytką i infantylną jest osobą. „Ciężka” praca w Sejmie nie przeszkadza jej też w nagrywaniu kolejnych, idiotycznych filmików. Na jednym z nich, z sobie tylko znanych powodów, zaczęła udawać zombie z porażeniem mózgowym. I oczywiście taniec w Sejmie, w którym gracją przypominała łosia potrąconego przez samochód z przedśmiertnymi drgawkami. W tej wyrównanej walce to ona wychodzi na prowadzenie.
Donald Tusk vs Maciej Stuhr
Baaaaaardzo trudne. Maciej Stuhr to jeden z tych aktorów, którym udało się skompromitować dzięki twórczości pani Holland (drugą, w mojej opinii, jest nie Ostaszewska, ale Agata Kulesza, która pieprzyła coś o paleniu świeczek pod sądami). To on, zapluty ze złości, krzyczał o polskim nacjonalizmie i faszyzmie, a potem ubolewał nad tym, że mu nie staje. I wprost przyznał, że nie staje mu dlatego, że żółć już go zalała z nienawiści do PiS. Biedny facet. Stuhr jest jednak aktorem, on do kamery może powiedzieć wszystko, a potem upierać się, że odgrywał rolę, mimo że w tym konkretnym przypadku grał po prostu samego siebie. Ale zobaczmy, co wyprawia Tusk, od kiedy wrócił do polskiej polityki. Zaprzecza sam sobie na każdym kroku, w żenujący sposób wykpiwa się z własnych obietnic („paliwo za 5,19 mogłem załatwić tamtego konkretnego dnia, teraz już się nie da”), uprawia tak jawnie proniemiecką politykę, że zastanawiam się, jak ktoś może tego nie dostrzegać. Kiedyś był jednak lepszym kłamcą, bo potrafił tak namieszać, że człowiek za cholerę już nie potrafił dojść, o co chodzi (tak było choćby, kiedy usprawiedliwiał swojego syna zamieszanego w aferę Amber Gold), teraz kłamie, bo może i lubi, ale robi to w tak nieprzemyślany sposób, że na prawie każdy jego występ możemy znaleźć inny, wcześniejszy, w którym opowiada co innego. Mam wrażenie, że to spore poparcie, którym się cieszy, to bardziej zasługa mediów, które mu sprzyjają, niż jego samego. Nie wiem, czy w tym przypadku powinnam wybrać większego błazna czy większego szkodnika, więc postawię na czynnik ludzki. Stuhrowi niedawno zmarł ojciec, więc na pewno przeżywa żałobę i nie ma głowy do żadnych plebiscytów, a zatem w tym wypadku wygrana trafia w ręce Tuska.
Marcin Józefaciuk vs Monika Olejnik
Tutaj znowu było łatwiej. Głównie ze względu na to, że nie oglądam TVN-u, więc nie wszystkie mądrości Olejnik do mnie trafiają. Kojarzę jakąś jej wpadkę, kiedy pomyliła logikę z logistyką, ale to na pewno nie było w tym roku. Wiem też, że różne plotkarskie portale publikują ciągle jej zdjęcia, podpisując je, jaka to jest zjawiskowa kobieta, która wygląda jak milion dolarów i świetnie się ubiera. Naprawdę mam nieodparte wrażenie, że ona sama te portale opłaca, żeby takie bzdury wypisywali. Albo, że autorzy takich tekstów sobie z niej trollują, bo na zdjęciach, które wstawiają zdecydowanie nie wygląda jak milion dolarów. A Józefaciuk? Wygrał wszystko swoim ostatnim zachowaniem i ubiorem podczas orędzia prezydenta, a później swoim bezczelnymi i prostackimi tłumaczeniami. A pamiętajmy również o tym, że facet nie wiedział, kto sprawuje władzę wykonawczą w Polsce oraz, że jako dyrektor szkoły mógł pochwalić się zdawalnością matur poniżej 50%. Zjawiskowo wyglądająca bogini została zdeklasowana przez faceta, który tak rozpaczliwie starał się zwrócić na siebie uwagę, że w końcu mu się udało. Myślę, że ta wygrana mile połechcze ego pana Marcina, a pani Monice zostały plotkarskie portale na pocieszenie.
Michał Szczerba vs Adam Michnik
To też niełatwy wybór. Głównie dlatego, że mam wrażenie, że jeden i drugi usunął się trochę w cień. Szczerze, nie przypominam sobie jakiejś potężnej afery z Adamem Michnikiem w tym roku. Z lat poprzednich jak najbardziej, ale w tym roku gdzieś się schował. Ale ze Szczerbą jest podobnie. Tyle lat podlizywania się Donaldowi Tuskowi nie dało mu nawet ministra, ale za to zarabia sobie teraz solidne pieniążki za nic-nie-robienie w Parlamencie Europejskim. A ogólnie polscy politycy mają to do siebie, że – poza nielicznymi wyjątkami – jak już dorwą się do funkcji europarlamentarzysty, to starają się za bardzo nie wychylać. Gdyby wziąć pod uwagę całą ich działalność, to zdecydowanie bardziej zaszkodził Michnik, który w latach 90-tych przejął praktycznie całe media i sączył latami ludziom do głowy, że komunizm nie był taki najgorszy, a poza tym bycie Polakiem to żaden powód do dumy, a jedynie do wstydu i umartwiania się. Szczerba jest po prostu pajacem. Pajacem, który może głosować i decydować w sprawach ważnych dla Polski, to fakt, ale wciąż pajacem. Mam wrażenie, że Michnik jednak to już melodia przeszłości. Dajmy szansę młodym! Mój głos dostaje poseł Platformy.
Aleksandra Gajewska vs Janina Ochojska
Pani Janina znana jest od dawna ze swoich nieprzemyślanych apeli w sprawie uchodźców. Mam wręcz wrażenie, że ona wyznaje zasadę, że jeśli chodzi o wypowiadanie się w tym temacie, to im głupiej, tym lepiej. Wciąż jednak jest w tej swojej głupocie konsekwentna – ona również, podobnie jak Agnieszka Holland, atakowała premiera za jego nagłą zmianę zdania w sprawie migrantów z granicy polsko-białoruskiej. Ola z kolei, po tym jak dostała się do Sejmu, osiadła na laurach. Bardzo nieładnie, bo w trakcie kampanii wszędzie było jej pełno, a w tym roku nie zdążyła jeszcze odpalić takiej bomby, żeby mi to zapadło w pamięć. Postanowiłam jednak, z braku pomysłu, nagrodzić ją za zeszły rok, bo wtedy chyba nie było żadnego plebiscytu, a dziewczyna bardzo się starała. W ramach rekompensaty oddaję więc jej mój głos za zeszłoroczną debatę w TVN, podczas której cały czas zadawała te same pytania, bo – bidulka – nie rozumiała odpowiedzi. Trzeba też docenić, że w gronie tych wszystkich ministr, ona twardo trzyma się męskiej formy „sekretarz stanu”, bo widocznie tak brzmi jej dumniej niż „sekretarka”. Bo wiadomo, ta druga to po prostu stłamszona przez patriarchat kobieta, która nosi papiery za swoim szefem. Być może Gajewska nie rozumie (debata w TVN pokazała nam, że ona ogólnie mało co rozumie), że obie formy znaczą dokładnie to samo, podobnie jak w przypadku gospodarza i gospodyni. Poza tym konsekwentnie tak jak przy ostatnim wyborze – wspierajmy młodych!
A jakie są Wasze typy?
M.
https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie
Nawiasem Pisząc
Najlojalniejszy człowiek Tuska
Donald Tusk niedawno ogłosił, że w grudniu oficjalnie już poznamy kandydata na prezydenta z ramienia KO. I że nie będzie to on. Ja bym się do zapewnień premiera, co prawda, nie przywiązywała, bo nie od dziś wiadomo, że lubi on zmieniać zdanie i to tak wyjątkowo często. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby nagle okazało się, że to jednak będzie on, bo coś tam się stało, więc „nie chce, ale musi”. Przyjmijmy jednak, że tym razem szef Platformy mówi prawdę (bo w sumie po co miałby kłamać?). Kto więc ma największe szanse ubiegać się o fotel prezydencki? Wydaje mi się, że jest dwóch oczywistych kandydatów. Pierwszym z nich jest Rafał Trzaskowski i tutaj mocno zastanawiam się, czy Tusk będzie się kierował pragmatyzmem czy własnymi antypatiami? Według sondaży bowiem Czaskoski miałby największe szanse zostać głową państwa, jeżeli w wyborach faktycznie nie wystartuje obecny szef rządu. Z drugiej strony nie jest żadną tajemnicą, że panowie za sobą nie przepadają, a nie wiem czy Tusk zapomniał już, że prezydent stolicy ośmielił się w ogóle myśleć o pierwszoplanowej roli w JEGO partii. Sam Rafał wydaje się być pewny, że to on będzie kandydatem, dlatego już rozpoczął kampanię, która oficjalnie kampanią nie jest i pojechał na spotkanie z mieszkańcami Bielska-Białej.
Niespotykana wyrozumiałość premiera
Drugim kandydatem wydaje się być Radosław Sikorski, którego dla odmiany Tusk wyjątkowo ceni. Poza nim nikt nie utrzymał się zbyt długo na wysokich stanowiskach w Platformie – premier łaskawie czeka, aż taka osoba skompromituje się dostatecznie, a potem bez żalu odsuwa. Minister spraw zagranicznych również kompromitował się już wielokrotnie, a jednak wciąż może liczyć na zaufanie prezesa KO. Zresztą lista jego wpadek wcale nie jest mała. Kiedyś poprosił funkcjonariuszy BOR-u, żeby dowieźli mu pizzę z oddalonej o kilka kilometrów restauracji. Ale wtedy podobno baaaaaardzo ciężko pracował, więc wszystko jest absolutnie zrozumiałe, a czepiać się mogą o to tylko te wstrętne pisiory. Radzio był również bohaterem afery taśmowej, kiedy to został nagrany podczas rozmowy z ówczesnym ministrem finansów Jackiem Rostowskim. Panowie używali wtedy wyjątkowo niewybrednego języka, racząc się winem w cenie 700 złotych za butelkę. I ośmiorniczkami, rzecz jasna. Bullshit, skonfliktujemy się z Niemcami, Francuzami, bo zrobiliśmy laskę Amerykanom. Frajerzy, kompletni frajerzy. Problem w Polsce jest, że mamy płytką dumę i niską ocenę. Taka murzyńskość – miał wówczas powiedzieć. Innym razem opowiadał w wywiadzie, że Putin miał kontaktować się z Tuskiem już bodaj w 2008 roku i proponować mu podział Ukrainy. Następnie zbywał dziennikarzy, żeby nie musieć tłumaczyć się ze swojej skandalicznej wypowiedzi i wyburczał jakieś przeprosiny dopiero po interwencji ówczesnej premier, Ewy Kopacz. Poza tym, nie poniósł za swoją paplaninę żadnych konsekwencji. Jemu wolno więcej. Swoją drogą, warto przypomnieć sobie, jakie teorie spiskowe tworzył Roman Giertych razem z innymi, podobnymi sobie odklejeńcami (takich jak chociażby Tomasz Wiejski). Otóż wojna z naszym wschodnim sąsiadem była wspólnym pomysłem Kaczyńskiego i Putina właśnie, żeby podzielić Ukrainę. Jak rozumiem, rząd PiS tylko dla niepoznaki wysyłał broń na Ukrainę i na pewno, na sto procent, z pełną zgodą prezydenta Rosji. To jest kolejny przykład na to, że w ciągu kilkunastu lat wszystko stanęło na głowie. Innym razem poseł PO miał wziąć 80 tysięcy złotych za przejechanie około 90 tysięcy kilometrów. Szkopuł polegał na tym, że na liczniku miał zaledwie 30 tysięcy. W tym przypadku również nie spotkały go żadne nieprzyjemne reperkusje, a przecież całkiem niedawno za dość podobny wyczyn Tusk bardzo stanowczo zaproponował innemu ministrowi dymisję. Wracając jeszcze do Sikorskiego, to przypomnijmy sobie jeszcze, że całkiem niedawno dziękował Amerykanom za wysadzenie gazociągu Nord Stream. Szczerze wątpię, że Sikorski cieszył się takim zaufaniem USA, że ci wtajemniczyli go w swoje plany, ale nie muszę chyba wspominać, że nawet gdyby tak było, to na pewno nie dostałby pozwolenia na zdradzenie ich przed całym światem?
Mount Everest hipokryzji
A mniej więcej tydzień temu minister udzielił wywiadu, w którym być może nie zdołał się skompromitować, ale za to w swoim zwyczaju wygadywał kompletne bzdury. Dziennikarz zapytał go, dlaczego ci nikczemni politycy poprzedniej władzy jeszcze nie siedzą. Sikorski jednak nie odpowiedział, że po prostu do tej pory nie znaleźli podstawy prawnej i tak za bardzo nie mają za co ich posadzić, ale aresztowali przecież księdza i dwie urzędniczki, więc bardzo się starają. Zamiast tego odparł, że tak pozwolę sobie zacytować: Beczka miodu jest naprawdę pokaźna. Jeszcze demokracja nie zginęła, póki my żyjemy – mógłbym strawestować polski hymn (strawestował go pan bardzo konkretnie, panie ministrze, bo prawdziwy tekst hymnu brzmi: „kiedy my żyjemy”; nie „póki” – „kiedy”! – przyp. M.) – bo my naprawdę jesteśmy natchnieniem. Gdy jeżdzę z polską delegacją po świecie, ludzie nas pytają: jak to zrobiliście, jak udało wam się odwrócić tę falę populizmu. No, tutaj już się panu Sikorskiego trochę hipokryzja uszami ulała. Czyli, jeżeli dobrze rozumiem, kredyt 0% nie był populizmem? Akademiki za złotówkę nie były populizmem? Paliwo za 5,19 nie było populizmem? Tak zwane „babciowe” nie było populizmem. 600 złotych za wynajem mieszkania dla młodych nie było populizmem? Dobrowolny ZUS nie był był populizmem? Wyxchodzi na to, że żaden z tych stu konkretów nie był populizmem, to były tylko i wyłącznie poważne obietnice wyborcze. A nie udało się zrealizować prawie żadnej z nich tylko i wyłącznie przez PiS. Zresztą, to i tak nie szkodzi, teraz wszyscy mamy powody tylko i wyłącznie do uśmiechu. To już nawet Komorowski, bez cienia żenady, przyznał, że w kampanii wyborczej składa się dużo obietnic i nie należy przywiązywać do tego wagi, bo to tylko takie gadanie. Nie wiem, czy człowiek, który wprost mówi swoim wyborcom, że uważa ich za idiotów jest bardziej głupi w swojej bezczelności czy bezczelny w swojej głupocie? W każdym razie wydaje mi się, że po takiej kampanii Sikorski mógłby się trochę wstrzymać z oskarżaniem innych o populizm. Chyba że ja jakoś inaczej rozumiem to słowo niż pan Radosław.
M.