

Damian Małecki
Bez absurdów o Orlenie
Niestety w debacie publicznej, zwłaszcza tej prowadzonej w internetowych komentarzach, gołym okiem widać nadreprezentację osób wypowiadających się w temacie Orlenu, które to osoby mówiąc kolokwialnie – „nie potrafią samodzielnie pokolorować drwala”, czyli nie posiadają wystarczającej wiedzy, zrozumienia podstawowych pojęć, oraz umiejętności łączenia faktów, pozwalającej im na dostrzeżenie oczywistej sprzeczności głoszonych przez siebie tez.
Porozmawiajmy więc o faktach w zderzeniu z niektórymi popularnymi narracjami, które pojawiają się w w internetowych dyskusjach. Nie zamierzam tutaj opiniować, czy zniżka Orlenu jest duża, wspaniała, mała czy nikczemna. Nikt z Orlenu mi też za ten wpis nie płaci. Po prostu jeśli zabieramy się za dyskusję, warto abyśmy znali podstawowe informacje i rozumieli pewne pojęcia.
Wymienię jedynie suche fakty, by zestawić je z absurdalnymi komentarzami lansowanymi przez osoby, które albo nie wstydzą się swojej niewiedzy albo co gorsza, nawet nie zauważają, jak bardzo ich wpisy są odklejone od rozsądku i logiki. Uważam, że taki wpis może się tym ludziom przydać edukacyjnie.
Zacznijmy od wyjaśnienia, jak dokładnie działa „paliwowa zniżka Orlenu”:
– Zniżka wynosi 30 groszy za litr paliwa.
– Ze zniżki można skorzystać do 3 razy w miesiącu, czyli 6 krotnie podczas wakacji.
– Jednorazowo można zatankować do 50 litrów, czyli do końca wakacji można kupić do 300 litrów paliwa w obniżonej cenie.
– Oznacza to, że maksymalna wartość zniżki na jednego klienta to 90 złotych.
– Zniżkę uzyskać można jedynie posiadając zainstalowaną aplikację Orlen Vitay albo samodzielnie drukując kupon po zalogowaniu na swoim koncie na stronie orlenowskiego programu lojalnościowego.
– Posiadacze Karty Dużej Rodziny otrzymują dodatkowe 10 groszy zniżki.
Tyle jeśli chodzi o fakty, przejdźmy do pojawiających się „argumentów” i narracji. Na początek zauważalna gładka zmiana w narracji u osób, które nic sobie nie robią z tego, że to co mówią dziś, zupełnie przeczy temu, co mówili jeszcze wczoraj:
Wczoraj – „Orlen nabija sobie kasę na biednych klientach, zdzierca Obajtek, paliwo za drogie!”
Taką narrację słyszeliśmy od dłuższego czasu – krzyczano, że cena paliwa jest za duża, że Orlen powinien obniżyć ceny, że przecież wyniki finansowe Orlenu potwierdzają łupieżczą marżę Orlenu. Ba – pojawiły się grupy osób nawołujące do blokowania stacji należących do Orlenu. Nawoływano do uwaga – podjęcia przez Orlen decyzji o obniżeniu cen paliwa.
Dziś – „Orlen obniża cenę paliwa, to dumpingowa zagrywka monopolisty, przez Obajtka inne stacje zbankrutują, to jest gra na wykoszenie konkurencji!”
Szanowni Państwo bez zająknienia krzyczący, że obniżenie ceny paliwa o 30 groszy to jest dumping Orlenu, czyli Z DEFINICJI tego słowa – sprzedaż wyprodukowanego przez siebie produktu PONIŻEJ JEGO KOSZTU PRODUKCJI.
Poważnie nie dostrzegacie absurdu polegającego na tym, że stwierdziliście właśnie, że różnica pomiędzy krwiożerczym wyzyskiem a sprzedażą ze stratą wynosi 30 groszy?
Kurtyna…
Im dalej w las, tym „cięższe działa” wytaczają przeciwnicy Orlenu i wciąż najczęściej są na bakier z logiką:
„Tylko 50 litrów, nawet do pełna nie można zatankować, taka to zniżka!”
Oczywiście, że można tankować do pełna, można zatankować i 200 litrów jeśli ktoś ma tak pojemny bak, po prostu tylko pierwsze 50 litrów będzie naliczone po obniżonej cenie. Tak proste, a tak trudne do zrozumienia przez niektórych.
„Jeśli ktoś ma zbiornik powiedzmy 50 litrów, to statystycznie tankuje do niego jakieś 42 litry, czyli na trzech tankowaniach jest stratny 24 litry tańszego paliwa.”
Taka strata brzmi konkretnie, zwłaszcza kiedy przeliczymy ją na złotówki i dowiemy się, że takie niewykorzystanie przysługującego limitu, to utrata zniżki w kwocie 7,20 zł w skali miesiąca. Osobom wybitnie oszczędnym podpowiadam, że po zatankowaniu 42 litrów, pozostałe 8 litrów można w zupełności legalnie zatankować do kanistra.
„Sztuczne pompowanie liczby użytkowników apki”
Gratulacje! Epokowe odkrycie, ta sztuczność ma nawet swoją nazwę – MARKETING i w każdej szkole marketingu obecna akcja Orlenu byłaby prawdopodobnie przedstawiana jako przykład taniej i skutecznej reklamy. Jedni wolą marketing w postaci wszechobecnych reklam „shopipi”, inni w postaci zniżki na paliwo. Z punktu widzenia Orlenu, w dość tani sposób pozyskują więcej użytkowników swojej aplikacji, co za tym idzie poszerzają bazę potencjalnych klientów. Nie ma chyba żadnej firmy na świecie, której akcjonariusze nie odebrali by takiego efektu pozytywnie.
„Ceną za rabat jest udostępnienie swoich zwyczajów konsumenckich”
Kolejne odrycie argumentu „inwalidy” – w marketingu nigdy nie ma nic za darmo, praktycznie gdziekolwiek słowo „rabat” oznacza oddanie przez klienta czegoś w zamian, czy to swojego maila, czy też zgód marketingowych. Dlaczego w tym wypadku miało by być inaczej? Dlaczego sześć tankowań w przeciągu 90 dni miałoby ujawniać nasze tajemnice i bliżej nie określone zwyczaje konsumenckie, a zakup z tej samej aplikacji tańszego o złotówkę zestawu z hot dogiem i kawą już nie?
Aplikacja Vitay nie jest nowym pomysłem i punkty na Orlenie Polacy mogą zbierać od wielu lat, tak samo jak zbierają je posiadając analogiczne aplikacje, czy karty klienci na BP czy Shellu. Aby zakupić paliwo ze zniżką nie trzeba robić nic więcej poza wygenerowaniem w aplikacji kodu kreskowego dla zniżki, analogicznie jak przy zakupie tańszego hot doga… Sugerowanie, że to rząd knuje i śledzi nas przy użyciu aplikacji, gdy tankujemy paliwo, ale odmawia sobie śledzenia nas przy okazji zakupu hot doga jest zwyczajnie żenujące.
Na koniec najważniejsze czego większość komentujących zdaje się nie zauważać:
Orlen to spółka akcyjna, której zadaniem jest generowanie i maksymalizacja zysków swoich akcjonariuszy i inwestorów, w tym Skarbu Państwa posiadającego zaledwie 27% udziału w Orlenie. Orlen nie jest instytucją charytatywną, choć jak większość firm przeznacza również pewne środki finansowe na działalność charytatywną. Ale naiwnością jest oczekiwanie, że jakakolwiek firma będzie działać wbrew interesowi swoich akcjonariuszy, sprzedając swoje towary w cenach niezgodnych z aktualnymi warunkami rynkowymi, bo każda firma, z definicji, nastawiona jest na generowanie zysków.
I Orlen taki zysk generuje i rzeczywiście jest on rekordowy – z tym, że Orlen zarabia głównie na sprzedaży paliwa w innych krajach stosując tam wyższe marże. Rzadko też wspomina się, że największe zyski Orlenu pochodzą z pozapaliwowych źródeł przychodu.
Dyskutujmy o cenach paliwa i o polityce Orlenu, ale róbmy to w oparciu o fakty i logikę, a nie o teorie narażające komentujących na śmieszność.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Damian Małecki
Z wizytą we Lwowie, odczucia subiektywne

Umieszczam się w tej części społeczeństwa, która stara się pracować w kierunku zbliżenia Polsko-Ukraińskiego, która dostrzega konieczność wspierania Ukrainy w walce z rosyjskim agresorem, która od lutego zeszłego roku aktywnie angażuje się w inicjatywy wsparcia uchodźców zarówno tych w Polsce, jak i tych wewnętrznych na Ukrainie. Jeśli należysz do obozu od „Ukrainiec zabiera mi pracę/Ukrainka ciągnie mój socjal/ona jest taka zadbana, boję się, że odbije mi chłopaka”, czytając dalej tracisz swój czas – treść mojej relacji z pobytu we Lwowie raczej nie doda paliwa żadnej z Twoich fobii. Wszystko w tym wpisie będzie subiektywne, z pierwszej ręki – oczywiście można się z moimi spostrzeżeniami i wnioskami zgadzać lub nie.
Cel był prosty – zostało mi trochę prywatnie zorganizowanych środków finansowych przeznaczonych na pomoc uchodźcom w Polsce, centra pomocy humanitarnej są już od dawna pozamykane, na grupach pomocowych nie ma już apeli o żywność czy ubrania dla dzieci, Ukraińcy w większości albo znaleźli pracę i mieszkanie i są samowystarczalni, albo wyjechali dalej na zachód, albo wrócili na Ukrainę, dlatego uznałem, że warto pieniądze przeznaczyć tam, gdzie są potrzebne – na wsparcie walczącej z najeźdźcą armii ukraińskiej.
Padło na stazy, czyli opaski uciskowe tamujące krwotoki – środków wystarczyło na 100 sztuk wysokiej jakości staz Black Front, a dzięki uprzejmości zaprzyjaźnionej Fundacji Pamięci Narodów dodatkowo zabraliśmy podobną ilość koców termicznych. Tak wyposażeni wyruszyliśmy do Lwowa.
Trasa przebiegła bez problemów, pogoda w ten weekend bardzo się udała, granicę Polsko-Ukraińską w Korczowej udało się pokonać w nieco ponad godzinę, a półtorej godziny później zaparkowaliśmy już w centrum Lwowa, detale dotyczące spotkania z ukraińskim wojskiem w celu przekazania przesyłki z wiadomych względów pominę.
Lwów to piękne miasto, jest bardzo czysto, większość kamienic w centrum miasta jest zadbanych, odremontowanych, piękna wiosenna pogoda sprawia, że ulice są pełne młodzieży, rodzin spacerujących z dziećmi, restauracje, knajpy, muzea, kościoły i atrakcje turystyczne są otwarte, słowem – na ile się da trwa normalne życie.
O trwających działaniach wojennych przypominają nam osłonięte workami z piaskiem wejścia do niektórych budynków administracji, osłonięte przeciwko odłamkom pomniki na lwowskim rynku, czy zabite deskami witraże na większości kościołów, wkrótce po rozpoczęciu spaceru rozlega się także alarmujący dzwięk syren – po raz pierwszy od prawie dwóch tygodni alarm przeciwlotniczy zostaje ogłoszony w całej Ukrainie, na szczęście w samym Lwowie został odwołany po niespełna 15 minutach i szczerze mówiąc – nie było widać aby ktokolwiek się tym alarmem przejął, ludzie dalej spacerowali, siedzieli w knajpkach, zagadnięci odpowiadali, że celem nalotu znów jest Kijów.
O wojnie przypominają też mundury, na ulicach i przystankach co rusz widać przemieszczających się żołnierzy regularnej armii, czy obrony terytorialnej z obładowanymi plecakami – ci wyglądają na przemieszczających się z/do swoich jednostek, czy też drugi rodzaj wojskowych – tych korzystających z przepustki na spacerze z rodzinami, sporo też uzbrojonych patroli pilnujących ważnych budynków publicznych.
Lwów to miasto, w którym historia widocznie przeplata Polskę i Ukrainę, w wielu miejscach można wciąż zobaczyć budynki z napisami po Polsku, stare witryny sklepowe, czy dawne budynki banków i różnych instytucji kulturalnych.
Oczywiście centrum polskości we Lwowie to Cmentarz Łyczakowski, który polecam odwiedzić każdemu zwiedzającemu to miasto – jest on pięknie położony, zadrzewiony, zadbany, tutaj groby z napisami po polsku mieszają się z grobami z napisami po ukraińsku, no i oczywiście koniecznie należy zobaczyć Cmentarz Orląt Lwowskich i zapoznać się z historią jego zbeszczeszczenia przez Rosjan.
Co rzuciło się w oczy zarówno podczas trasy przez zachodnią Ukrainę, jak i w samym Lwowie, to wręcz eksplozja nastrojów patriotycznych, ogromna część widywanych na ulicach miała na sobie jakieś ubrania z motywami patriotycznymi (bardzo popularne są bluzy z napisem „I am Ukrainian”), wszędzie widać bransoletki, wstążki, naklejki na autach, billboardy zachęcające do zbiórek na sprzęt, wstąpienia do armii czy lokalnego oddziału obrony terytorialnej, proukraińskie hasła na autobusach, witrynach sklepów itp itd. W mijanych miejscowościach wszędzie powiewają zółto-niebieskie flagi i nie ma co kłamać – widoczne są również te czarno-czerwone, tych drugich jest na szczęscie zdecydowanie mniej, na oko mniej niż 5%, ale co mnie jako Polaka wprawiło w zakłopotanie – te czarno-czerwone czasem, jak gdyby nigdy nic, występują w towarzystwie flagi polskiej.
Część z Was znów poczyni mi „ukrofilskie” zarzuty, ale po rozmowie z młodymi Ukraińcami nie mogę nie zauważyć, że w ich percepcji, ten obecny „banderyzm” jest antyrosyjski a nie antypolski i dla moich rozmówców zestawienie flagi biało-czerwonej z flagą czerwono-czarną nie było niczym abstrakcyjnym. W hostelu, w którym nocowaliśmy poznałem kilku żołnierzy ukraińskich, którzy byli na przepustkach, w rozmowach z nimi akcentowane było przyjazne nastawienie względem Polski, szacunek i wdzięczność zarówno za ogromny wysiłek jaki nasze społeczeństwo wniosło w pomoc uchodźcom w pierwszych miesiącach wojny oraz za udzielone Ukrainie wsparcie militarne. Przez te 2 pełne dni pobytu ani raz nie spotkałem się z negatywnymi reakcjami wobec mnie czy wobec Polski.
W połowie drogi do Lwowa przy drodze stoją dwa duże maszty, na których powiewają flagi Polski i Ukrainy a pomiędzy masztami umieszczony jest symbol ściskających się dłoni w barwach obu krajów. Również w centrum Lwowa w kilku miejscach dało się odnaleźć nasze flagi, w świadomości społeczeństwa ukraińskiego relacje między naszymi narodami nigdy nie były tak dobre, jak obecnie, choć z pewnością po stronie ukraińskiej, tak jak i po naszej, znajdą się jednostki twierdzące, że „on nie jest moim bratem”.
Zamykając temat zarzutów kierowanych w moją stronę przez pewne środowiska, to nie jest tak, że ja nie wiem do czego zdolni byli Ukraińcy kilkadziesiąt lat temu, że nie chcę dostrzegać jakie znaczenie dla Polaków miała i nadal ma czarno-czerwona flaga. To nie jest tak że mi się podoba, że choć w innym kontekście, to wciąż jest na Ukrainie eksponowana. Po prostu zwracam uwagę na jej obecny antyrosyjski kontekst i na to, że to od nas samych zależy, jak się ze sobą będą w przyszłości dogadywali młodzi ludzie, dla których wpisy opisujące zbrodnie (polecam np ten bardzo dobry wpis od II wojna Światowa w kolorze) będą miejmy nadzieję świadectwem dawnej nienawiści, która po latach może przerodzić się w wybaczenie i przyjaźń. Dzisiejsza ukraińska młodzież nie jest winna grzechów dziadków i ma prawo chcieć zmieniać relacje między naszymi narodami.
Centrum Lwowa w godzinach wieczornych należy do właśnie do młodzieży i jak każda młodzież w polskich miastach, nie może się ona obyć bez imprezy – puby, restauracje i ławeczki były oblegane aż do godziny 24, kiedy to we Lwowie zaczyna obowiązywać godzina policyjna, sprawiająca, że miasto zwyczajnie opustoszało. Zanim jednak wybiła północ, w godzinach wieczornych poza zwykłym klimatem weekendu w centrum każdego miasta – czyli dobrej zabawy i alkoholu, dało się dostrzec i usłyszeć także klimat wspólnoty, grupowych śpiewów sławiących Ukrainę i wieszczących jej pewne zwycięstwo w walce o wolność.
Jest też ciemna strona medalu – zarówno na Cmentarzu Łyczakowskim, jak i na wszystkich innych mijanych po drodze cmentarzach, w oczy rzucają się nowe kwatery wypełnione w zależności od wielkości miejscowości dziesiątkami, czy tak jak we Lwowie setkami świeżych mogił przystrajanych w ukraińskie flagi, niestety wojna to nie jest zabawna sprawa, niesie ze sobą śmierć, zniszczenie i cierpienie rodzin, straty ukraińskie z pewnością można liczyć w dziesiątkach tysięcy.
Ceny w Lwowie
Na zakończenie wpisu garść użytecznych informacji – z punktu widzenia turysty z Polski, mogę polecić Lwów każdemu, ze strony miejscowych nie ma się czego obawiać, a dodatkowym atutem poza walorami estetycznymi są obowiązujące na miejscu ceny, stanowiące na oko jakieś 60% analogicznych cen w Polsce:
Duża kawa na rynku – 50 hrywien (5,50zł), kawę poza centrum da się wypić nawet za 2 złote.
Duże piwo koncernowe w pubie – 90 hrywien (10 złotych), piwo rzemieślnicze od 100 do 150 hrywien
Pizza włoska – 250 hrywien (28 złotych)
400 gram żeberek w restauracji pod Arsenałem – 270 hrywien (30 złotych)
Koszt pokoju hostelowego dla dwóch osób na dwie noce – 1600 hrywien (180 złotych)
Paring strzeżony – 30 złotych za całą dobę.
Z ciekawości sprawdziłem cenę apartamentu 40m2 przy samym rynku – jedna noc za dwie osoby to 110 złotych.
Warto też pamiętać, że droga powrotna przez granicę zajmuje dość dużo czasu, trzeba się niestety uzbroić w cierpliwość i odstać swoje w kilometrowej kolejce, my granicę pokonywaliśmy 5,5 godziny i wąskim gardłem jest tutaj strona polska – nasi celnicy bardzo skrupulatnie badają każdy samochód, każdy bagaż, musiałem nawet oszacować ile litrów paliwa znajduje się w baku mojego samochodu. Z jednej strony rozumiem, stanowimy granicę Unii Europejskiej, bardzo ważne jest abyśmy mieli kontrolę nad tym kto i z czym ją przekracza, nie jestem jednak w stanie oprzeć się wrażeniu, że oprócz skrupulatności na granicy w Medyce panowała w tym dniu także pewna opieszałość, ale dalsze komentarze w tej akurat sprawie, pozostawię dla siebie, w końcu każdy lubi sobie wypić jedną, dwie, czy trzy kawki podczas pracy 😉
Damian Małecki
rosyjska (szara) rzeczywistość vs chiński rozwój, czyli o nieuchronnej wasalizacji Rosji słów kilka.

Dokładnie 10 lat temu (kolejny raz, turystycznie) byłem w Rosji i przekraczałem granicę rosyjsko-chińską w miejscu oddalonym o około 200km od Władywostoku. Syberia, czy daleki wschód Rosji, to bezapelacyjnie piękne krainy geograficzne oraz bezapelacyjnie miejsce zamieszkałe przez ludzi, dla których czas wygląda jakby zatrzymał się w latach 90-tych.
Po stronie rosyjskiej wszystkie miejscowości w moich oczach były żywym odpowiednikiem rozpadającego się PGR z lat 90tych – syf i brud albo pustkowie, natomiast po stronie chińskiej czekało mnie mocne zaskoczenie, spodziewałem się przecież biedy i przysłowiowych domków z dykty, tymczasem z całą siłą uderzyłą mnie widoczna urbanizacja, nowoczesność i dziesiątki sklepów i galerii handlowych zaopatrujących rosyjskie „mrówki” w elektronikę i ciuchy.
Nie ukrywam, że do Chin wjeźdżałem z poczuciem „europejskiego bogactwa” myśląc, że zobaczę rozwarstwienie społeczne, większość slumsów i trochę bogactwa w centrach miast, tymczasem fakt, biedy trochę jeszcze było, ale zapewniam, że nie byłem na wycieczce zorganizowanej przez chińskich „opiekunów”, poruszaliśmy się gdzie chcieliśmy i kiedy chcieliśmy i mogliśmy podziwiać mosty, infrastrukturę drogową, sieć szybkiej kolei (na prawdę szybkiej, bo tory nowe), autobusy klimatyzowane i te wszystkie podrabiane, ale NOWE bmw, ople, skody czy co oni tam sprzedają, które były w rękach zwykłych Chińczyków. Na ulicach Sui Fen He czy Harbinu (już nie mówiąc o Pekinie) wydawało mi się częściej, że to ja przyjechałem do kraju o wyższym standardzie rozwoju – to wszystko tym bardziej uwidoczniło mi jak bardzo zacofana jest syberyjska część Rosji.
90% Chińczyków z terenów przygranicznych umiało w stopniu komunikatywnym rozmawiać po rosyjsku, bo biznes jest biznes i to się im przydaje.
Zresztą porównajcie sobie te dwa zdjęcia, pierwsze pokazuje przejście graniczne w miejscowości Pogranichny od strony Rosji, drugie pokazuje miasto Sui Fen He – tuż za granicą rosyjską. Zapewniam, to nie jest cherry picking, tak już 10 lat temu wyglądało wszystko po przygranicznej stronie Chin i wszystko po przygranicznej stronie Rosji.
Podróżując po Syberii i północnych Chinach zrozumiałem, jak bardzo niewykorzystane są tereny Syberii i jak bardzo te tereny kuszą Chiny, zrozumiałem, że aneksja Syberii przez Chiny jednym z dwóch możliwych mieczy jest nieunikniona i że raczej to miecz genetyczny będzie tym wybranym przez Chiny.
Kolonizacja metodami naturalnymi trwa dłużej niż agresja militarna, ale jest skuteczniejsza, bo zapewnia długotrwałe efekty.
Prawdopodobnie nie pomylę się twierdząc, że 10 lat później ta widoczna różnica w rozwoju jedynie się pogłębiła i będzie nadal pogłębiać. Rosja rozpoczynając agresję na Ukrainę sama wpędziła swoją gospodarkę na ścieżkę spadków, przyspieszoną kolejnymi nakładanymi na Rosję sankcjami i niejako na własne życzenie osłabiła swoją pozycję w negocjacjach gospodarczych z Chinami, to Chiny teraz mogą dyktować swoje warunki, wprowadzać swój biznes i kapitał na tereny Syberii.
Chiny to jest kraj, który znany jest z tego, że historycznie ich plany są nie pięcioletnie a kilkudziesięcioletnie, im się z niczym nie spieszy.
Wspomniana przez mnie kolonizacja nie koniecznie musi oznaczać fizycznego przesunięcia granicy – inwestycje, kapitał, biznes, własność firm, własność środków trwałych – Chiny właśnie w ten sposób „rozpychają” się w krajach azjatyckich i taka polityka w Rosji w połączeniu z „wymieraniem” miast i wiosek po stronie rosyjskiej i ciągłym rozbudowywaniu miast i wiosek po stronie chińskiej może się skończyć tak, że mieszkańcy Syberii będą pracować dla Chińczyków, za zarobione pieniądze kupować chińskie produkty, a na papierze to wciąż się będzie nazywała Rosja, przynajmniej w pierwszej fazie „kolonizacji”.
Obserwując niedawno skończoną wizytę Xi Jinpinga w Rosji i pojawiających się po niej ustaleniach, czyli w zasadzie zerowych konkretach ze strony Chin, oraz deklaracjach Putina o przejściu na handel w juanach, o pięknej przyjaźni itp, czuję, że Putin w imię swojej wojenki właśnie podklepał wasalizację Rosji względem Chin i szeroko znana w Polsce przepowiednia o Chinach za Uralem, może się spełnić szybciej, niż nam się mogło wydawać.
pierwsza z brzegu pinezka google wrzucona w jednym z chińskich miast autonomicznego regionu koreańskiego, warto się rozejrzeć – TUTAJ
Damian Małecki
Wesołych? Świąt życzą polskojęzyczne media

Święta Bożego Narodzenia – dla sporej części Polaków są wydarzeniem religijnym, świadectwem wiary. Ale nawet wśród tej części Polaków, która określa się jako niepraktykująca, większość uważa, że jest to okres pozytywny – kojarzący się z ciepłem, rodziną, spędzaniem wspólnie czasu, czy kultywacją tradycji. Ale niestety, nie wszystkim Święta kojarzą się dobrze, zwłaszcza jeśli pracują w mediach.
Jeśli zapoznać się z artykułami, które w przedświątecznym okresie pojawiają się w „zliberalizowanych” mediach tzw głównego nurtu, okaże się, że w przeciwieństwie do „winter holidays” czy Halloweeen, nasze święta są czymś straszliwym.
Zapoznajmy się z przykładowymi artykułami przedświątecznymi, rysującymi obraz „polskiej wigilii według polskojęzycznych mediów”:
1) Wigilia jest formą opresji wnuków.
2) Wigilia jest wielkim stresem dla 400 tysięcy dzieci z autyzmem.
3) Wigilia to konflikt lojalności wywołany wyidealizowanym dobrem dzieci, kolejka od taty boli mamę. Natomiast rozwód dla dzieci to super przeżycie, przez resztę roku w wysokich obcasach promowane jako prosty sposób na odzyskanie samodzielności.
4) Kiedy Wigilię spędzasz z typem Durczoka i on zauważa, że stół masz brudny.
5) Z cyklu tradycje – u Was w domu też plujecie na LGBT tuż po podzieleniu się opłatkiem?
6) Pamiętaj że konsekwencje indywidualizmu i luźnego, powierzchownego podejścia do tematu związku/rodziny bolą tylko w wigilię, przez resztę roku jest ok, głowa do góry!
7) W Wigilię dopadnie Cię Wujek Dobra Rada oraz siostra co nie poszła na socjologię.
8) Pamiętaj, że jesteś nowoczesna, wykształcona, tolerancyjna a opisana sytuacja dotyczy jedynie wigilii, jasno przecież widać, że w ciągu roku Twoje stosunki z matką są modelowe. To pewne, że Mama nie lubi Marcina tylko za ateizm.
9) Niestety ateizm Marcina nie chroni go przed patriarchalnymi cechami typowego Polaka.
10) Wychodząc na kawkę w korpo ze znajomymi rozlicz się blikiem, darmowa wyżerka na wigilii u teściów prawem a nie towarem!
11) Obchodząc święta możesz stracić oko.
12) A jak nie stracisz oka, to stracisz brata.
13) Życie powinno być lekkie łatwe i przyjemne, tymczasem w wigilię przypominają o sobie starzy, niedołężni ludzie.
14) Temat karmienia cycochem wnuka przy dziadkach to ulubiony temat podczas rozmów wigilijnych w polskich domach. Najlepiej poruszyć go tuż po zakończeniu plucia na LGBT.
15) Eksperci się nie mylą – cyc jest oczywiście dozwolony, ale dopiero od drugiej potrawy.
16) Pamiętaj aby pić z umiarem i nie pochlapać dziecka barszczem.
17) Jeśli w wigilię nie będziesz zmęczona, przyjdzie Jezus i pochlapie ci okna barszczem.
18) Trudne sprawy, gdy teściowa twierdzi że „brat” śmierdzi mułem.
19) Kiedy chciałaś jedynie opowiedzieć dzieciom, że za twórcę przedstawień bożonarodzeniowych uważany jest św. Franciszek z Asyżu, który pierwszą taką scenę zaaranżował w 1223 roku w Greccio.
20) Spotkanie z Mikołajem na zawsze negatywnie odmieni Twoje dziecko, natomiast spotkanie z Drag Queen otworzy mu nowe horyzonty.
21) Najważniejsze na koniec, puenta tych ojkofobicznych wpisów – jest coś co nas łączy – wszyscy Polacy są alkoholikami, do zobaczenia pod sklepem!