

Damian Małecki
Nie jest złem się bać, złem jest strach celowo podsycać
Od początku obecnych działań wojennych na Ukrainie staram się racjonalnie oceniać sytuację i niejednokrotnie pod moimi wpisami zmuszony byłem do podejmowania dyskusji z osobami prezentującymi inne od moich opinie. I bardzo dobrze, że takie dyskusje się pojawiają, bo nie ma nic gorszego niż zamknięcie się w sterylnym kółku wzajemnej adoracji.
Ten wpis jest próbą subiektywnej kompilacji pojawiających się w dyskusjach argumentów dotyczących oceny obecnej i przyszłej sytuacji migracyjno-uchodźczej w Polsce, przy uwzględnieniu kontekstu – moich 10-letnich emigracyjnych doświadczeń z Irlandii, obecnego zaangażowania w pomoc uchodźcom z Ukrainy, obserwacji ich zachowań, i wniosków z dotychczasowych dyskusji z czytelnikami.
Zacznę jednak od wyjaśnienia sprawy podstawowej, czyli oskarżenia, które pojawiło się w pierwszym akapicie tego komentarza:

Twórca pisze w sposób dowolny, tworzy materiał na podstawie swoich własnych opinii, swojego researchu, swoich umiejętności. Natomiast wykonawca dostaje temat zlecony do wykonania i musi dostarczyć produkt zgodny z zamówieniem redakcji.
W TakŻeTego każdy twórca prezentuje swoje własne opinie i pracuje nad swoją marką w ramach TŻT. Dlatego naturalnym jest, że część z naszych twórców pokochasz, a twórczość innych może nie trafić w Twoje gusta.
Masz pełne prawo się ze mną nie zgadzać, ale nie wylewaj dziecka z kąpielą i wiedz, że naszym celem jest przede wszystkim sprawienie, byś to Ty, a nie jakiś portal społecznościowy, decydował, kiedy i które treści będziesz mógł przeczytać.
Przejdźmy więc dalej, zaczynając od przedstawienia pewnego kontekstu w porządku chronologicznym.
Białoruś – prolog
Kiedy Newsweek cynicznie zapytał, czym różniła się syryjska matka z dzieckiem na granicy z Białorusią od ukraińskiej matki z dzieckiem na granicy z Ukrainą, z pełnym przekonaniem odpowiedziałem, że ta matka różniła się wąsami i brakiem dziecka.
Jak to jest, że różne telewizje przygotowując materiały z granicy z Ukrainą, już nie muszą się męczyć w „cherry picking”, nie muszą starannie dobierać kadrów, odpowiednio nastrajać muzyką w tle i jednoznaczną narracją opowiadać widzowi, że właśnie widzi biednych uchodźców, kobiety i dzieci?

Przemyśl – strach numer 1
Mam nadzieję, że mamy już ustalone, że nie należałem do osób krzyczących „wpuścić ich wszystkich”, „mordercy ze straży granicznej”, „potem się sprawdzi kim są”. Niestety, kiedy pierwsza fala uchodźców z Ukrainy dotarła do Przemyśla, dość szybko zderzyłem się z komentarzami wyzywającymi mnie od najgorszych, bo przecież tak fajnie pisałem o sprawie Białorusi, a teraz bronię tych „wiadomego koloru studentów plądrujących Przemyśl”, bo tak przedstawiane były (niestety powodując erekcję propagandystów rosyjskich) te 3 potwierdzone wydarzenia z Przemyśla.
Kiedy, w mojej opinii przytomnie, wyliczałem poniższe podpunkty, kolejny raz mierzyłem się z oskarżeniami i oburzonymi głosami „przyjedź i zobacz”, „to są ci sami co byli na Białorusi”, „zobaczysz, zaleją nas”, „boję się wyjść z domu”…

Poniżej dwa komentarze z tego rodzaju zastraszającą narracją. W pierwszym następuje ewidentne kłamstwo, w drugim – myślę, że niewiedza sprawiająca, że niewinny Sikh stał się według komentującej Pani groźnym terrorystą, w którego oczach niemal widać rządzę gwałtu.



Rozsądek podpowiadał mi, że za kilka dni problem zniknie, że cały ten „strach o Przemyśl” to mniej lub bardziej świadome podsycanie narracji korzystnej dla Rosji i czas pokazał, że miałem chyba rację.

Kiedy więc indyjskie samoloty wykonały prawie 30 lotów, zabierając swoich studentów do domu, kiedy ambasada Nigerii zajęła się swoimi obywatelami, kiedy „zagrożenie” dla Przemyśla minęło, w komentarzach przeciwnych moim wpisom zaczęły się pojawiać takie, z których bije strach przed Ukraińcami i ich wpływem na programy socjalne i rynek pracy w Polsce.
Programy socjalne i rynek pracy – strach numer 2
„Dlaczego oni dostają 500+”, „[…] to nieuczciwa konkurencja. Mając tyle przywilejów i darmowe to czy tamto, to chyba logiczne, że może się zgodzić taka osoba na niższa stawkę, bo i tak wyżyje spokojnie. Sam bilet miesięczny na dojazd do pracy dla Polaka kosztuje minimum 100zł, no to o czym my rozmawiamy?” Tutaj muszę przypomnieć fakt, że sam przez 10 lat żyłem i pracowałem w Irlandii i tak – sporo nasłuchałem się od własnych rodaków o „zmywakach za granicą” oraz czytałem te – na szczęście nieliczne – komentarze od Irlandczyków piszących, że dlaczego Polacy pobierają nasze benefity, że „they took our jobs” i co? I nic – Irlandia przetrwała, na ulicach nie było wojen irlandzko-polskich. I wiecie co? Bankomaty w Irlandii też mają język polski do wyboru, w bankach i urzędach też często są informacje po polsku.
I nie zauważyłem, by Irlandczycy byli tym faktem przerażeni, ani żeby nawoływali rząd do stworzenia narodowego planu integracji z Polakami.

Fakty są takie, że to pracownicy z zagranicy pozwolili Irlandii tak szybko wyjść z kryzysu finansowego, że ostatecznie jako emigranci wpłynęliśmy pozytywnie na dochody budżetu Irlandii, bo nasza praca i wynikające z niej podatki stanowiły więcej wpływów do irlandzkiego budżetu, niż z niego na nas wypłynęło.
Bo to Polki mając zapewnione lepsze warunki finansowe, rodziły tam dzieci, które w sporej większości pozostaną już w Irlandii. Bo sporą część z zarobionych pieniędzy wydawaliśmy w Irlandii, napędzając podaż. Bo można długo wymieniać.
Dlaczego z Ukraińcami w Polsce miałby być inaczej? NIE WIEM.
Polecam zastanowić się jakie to uczucie opuścić swój dom, swój kraj, zostawić w nim męża albo patrzeć jak żona i dzieci oddalają się od granicy w poszukiwaniu właściwie nie wiadomo czego. Ktoś z Was zrobiłby to za możliwość uzyskania 500 zł miesięcznie?
Przypomnę, że to nie są imigranci pchający się przez zieloną granicę po socjal, tylko ludzie uciekający z kraju, bo im wojna w kilka chwil przemodelowała dotychczasowe życie. I zdecydowana większość chce jak najszybciej wrócić, a dopóki to niemożliwe, przynajmniej usamodzielnić się, podejmując pracę.
Na lokalnych grupach pomocowych aż roi się od wpisów typu: pielęgniarka z Żytomierza szuka pracy, dwie panie fryzjerki, kosmetyczka, dwie 17-latki szukają dorywczo, pani posprząta – słowem minęło dzień czy dwa, odkąd pojawili się w Polsce i zabezpieczyli sprawy noclegowe, a już szukają dla siebie pracy.
I tu znów uważam, że będą w błędzie, nie tylko z powodu doświadczeń irlandzkich, ale przede wszystkim z powodu doświadczeń polskich.
Czy to się komuś podoba, czy nie, w Polsce mamy do czynienia z niedoborem pracowników i to mimo tego, że od 2014 roku do Polski już przyjechało ponad milion Ukraińców, których rynek pracy wchłonął, ale wciąż nie zaspokoił swoich potrzeb.
Bo Ukraińcy pracujący w Polsce to tu zapłacą podatki, to tu wydadzą sporą część ze swoich zarobków, to od Ciebie może wynajmą mieszkanie, pokrywając tym samym ratę Twojego kredytu.

I nie masz racji, że nie przemieszczają się po swoim terytorium – ocenia się, że na zachodnią Ukrainę przeniosło się obecnie ponad 7 milionów ludzi. Kto może, zostaje na Ukrainie, kto nie może, ten jest teraz w Polsce i liczy, że wróci, niektórzy już wracają, korzystając z tego, że linia frontu na szczęście się nie przesuwa.
A tych, którzy zostaną, ja się nie obawiam.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Damian Małecki
Z wizytą we Lwowie, odczucia subiektywne

Umieszczam się w tej części społeczeństwa, która stara się pracować w kierunku zbliżenia Polsko-Ukraińskiego, która dostrzega konieczność wspierania Ukrainy w walce z rosyjskim agresorem, która od lutego zeszłego roku aktywnie angażuje się w inicjatywy wsparcia uchodźców zarówno tych w Polsce, jak i tych wewnętrznych na Ukrainie. Jeśli należysz do obozu od „Ukrainiec zabiera mi pracę/Ukrainka ciągnie mój socjal/ona jest taka zadbana, boję się, że odbije mi chłopaka”, czytając dalej tracisz swój czas – treść mojej relacji z pobytu we Lwowie raczej nie doda paliwa żadnej z Twoich fobii. Wszystko w tym wpisie będzie subiektywne, z pierwszej ręki – oczywiście można się z moimi spostrzeżeniami i wnioskami zgadzać lub nie.
Cel był prosty – zostało mi trochę prywatnie zorganizowanych środków finansowych przeznaczonych na pomoc uchodźcom w Polsce, centra pomocy humanitarnej są już od dawna pozamykane, na grupach pomocowych nie ma już apeli o żywność czy ubrania dla dzieci, Ukraińcy w większości albo znaleźli pracę i mieszkanie i są samowystarczalni, albo wyjechali dalej na zachód, albo wrócili na Ukrainę, dlatego uznałem, że warto pieniądze przeznaczyć tam, gdzie są potrzebne – na wsparcie walczącej z najeźdźcą armii ukraińskiej.
Padło na stazy, czyli opaski uciskowe tamujące krwotoki – środków wystarczyło na 100 sztuk wysokiej jakości staz Black Front, a dzięki uprzejmości zaprzyjaźnionej Fundacji Pamięci Narodów dodatkowo zabraliśmy podobną ilość koców termicznych. Tak wyposażeni wyruszyliśmy do Lwowa.
Trasa przebiegła bez problemów, pogoda w ten weekend bardzo się udała, granicę Polsko-Ukraińską w Korczowej udało się pokonać w nieco ponad godzinę, a półtorej godziny później zaparkowaliśmy już w centrum Lwowa, detale dotyczące spotkania z ukraińskim wojskiem w celu przekazania przesyłki z wiadomych względów pominę.
Lwów to piękne miasto, jest bardzo czysto, większość kamienic w centrum miasta jest zadbanych, odremontowanych, piękna wiosenna pogoda sprawia, że ulice są pełne młodzieży, rodzin spacerujących z dziećmi, restauracje, knajpy, muzea, kościoły i atrakcje turystyczne są otwarte, słowem – na ile się da trwa normalne życie.
O trwających działaniach wojennych przypominają nam osłonięte workami z piaskiem wejścia do niektórych budynków administracji, osłonięte przeciwko odłamkom pomniki na lwowskim rynku, czy zabite deskami witraże na większości kościołów, wkrótce po rozpoczęciu spaceru rozlega się także alarmujący dzwięk syren – po raz pierwszy od prawie dwóch tygodni alarm przeciwlotniczy zostaje ogłoszony w całej Ukrainie, na szczęście w samym Lwowie został odwołany po niespełna 15 minutach i szczerze mówiąc – nie było widać aby ktokolwiek się tym alarmem przejął, ludzie dalej spacerowali, siedzieli w knajpkach, zagadnięci odpowiadali, że celem nalotu znów jest Kijów.
O wojnie przypominają też mundury, na ulicach i przystankach co rusz widać przemieszczających się żołnierzy regularnej armii, czy obrony terytorialnej z obładowanymi plecakami – ci wyglądają na przemieszczających się z/do swoich jednostek, czy też drugi rodzaj wojskowych – tych korzystających z przepustki na spacerze z rodzinami, sporo też uzbrojonych patroli pilnujących ważnych budynków publicznych.
Lwów to miasto, w którym historia widocznie przeplata Polskę i Ukrainę, w wielu miejscach można wciąż zobaczyć budynki z napisami po Polsku, stare witryny sklepowe, czy dawne budynki banków i różnych instytucji kulturalnych.
Oczywiście centrum polskości we Lwowie to Cmentarz Łyczakowski, który polecam odwiedzić każdemu zwiedzającemu to miasto – jest on pięknie położony, zadrzewiony, zadbany, tutaj groby z napisami po polsku mieszają się z grobami z napisami po ukraińsku, no i oczywiście koniecznie należy zobaczyć Cmentarz Orląt Lwowskich i zapoznać się z historią jego zbeszczeszczenia przez Rosjan.
Co rzuciło się w oczy zarówno podczas trasy przez zachodnią Ukrainę, jak i w samym Lwowie, to wręcz eksplozja nastrojów patriotycznych, ogromna część widywanych na ulicach miała na sobie jakieś ubrania z motywami patriotycznymi (bardzo popularne są bluzy z napisem „I am Ukrainian”), wszędzie widać bransoletki, wstążki, naklejki na autach, billboardy zachęcające do zbiórek na sprzęt, wstąpienia do armii czy lokalnego oddziału obrony terytorialnej, proukraińskie hasła na autobusach, witrynach sklepów itp itd. W mijanych miejscowościach wszędzie powiewają zółto-niebieskie flagi i nie ma co kłamać – widoczne są również te czarno-czerwone, tych drugich jest na szczęscie zdecydowanie mniej, na oko mniej niż 5%, ale co mnie jako Polaka wprawiło w zakłopotanie – te czarno-czerwone czasem, jak gdyby nigdy nic, występują w towarzystwie flagi polskiej.
Część z Was znów poczyni mi „ukrofilskie” zarzuty, ale po rozmowie z młodymi Ukraińcami nie mogę nie zauważyć, że w ich percepcji, ten obecny „banderyzm” jest antyrosyjski a nie antypolski i dla moich rozmówców zestawienie flagi biało-czerwonej z flagą czerwono-czarną nie było niczym abstrakcyjnym. W hostelu, w którym nocowaliśmy poznałem kilku żołnierzy ukraińskich, którzy byli na przepustkach, w rozmowach z nimi akcentowane było przyjazne nastawienie względem Polski, szacunek i wdzięczność zarówno za ogromny wysiłek jaki nasze społeczeństwo wniosło w pomoc uchodźcom w pierwszych miesiącach wojny oraz za udzielone Ukrainie wsparcie militarne. Przez te 2 pełne dni pobytu ani raz nie spotkałem się z negatywnymi reakcjami wobec mnie czy wobec Polski.
W połowie drogi do Lwowa przy drodze stoją dwa duże maszty, na których powiewają flagi Polski i Ukrainy a pomiędzy masztami umieszczony jest symbol ściskających się dłoni w barwach obu krajów. Również w centrum Lwowa w kilku miejscach dało się odnaleźć nasze flagi, w świadomości społeczeństwa ukraińskiego relacje między naszymi narodami nigdy nie były tak dobre, jak obecnie, choć z pewnością po stronie ukraińskiej, tak jak i po naszej, znajdą się jednostki twierdzące, że „on nie jest moim bratem”.
Zamykając temat zarzutów kierowanych w moją stronę przez pewne środowiska, to nie jest tak, że ja nie wiem do czego zdolni byli Ukraińcy kilkadziesiąt lat temu, że nie chcę dostrzegać jakie znaczenie dla Polaków miała i nadal ma czarno-czerwona flaga. To nie jest tak że mi się podoba, że choć w innym kontekście, to wciąż jest na Ukrainie eksponowana. Po prostu zwracam uwagę na jej obecny antyrosyjski kontekst i na to, że to od nas samych zależy, jak się ze sobą będą w przyszłości dogadywali młodzi ludzie, dla których wpisy opisujące zbrodnie (polecam np ten bardzo dobry wpis od II wojna Światowa w kolorze) będą miejmy nadzieję świadectwem dawnej nienawiści, która po latach może przerodzić się w wybaczenie i przyjaźń. Dzisiejsza ukraińska młodzież nie jest winna grzechów dziadków i ma prawo chcieć zmieniać relacje między naszymi narodami.
Centrum Lwowa w godzinach wieczornych należy do właśnie do młodzieży i jak każda młodzież w polskich miastach, nie może się ona obyć bez imprezy – puby, restauracje i ławeczki były oblegane aż do godziny 24, kiedy to we Lwowie zaczyna obowiązywać godzina policyjna, sprawiająca, że miasto zwyczajnie opustoszało. Zanim jednak wybiła północ, w godzinach wieczornych poza zwykłym klimatem weekendu w centrum każdego miasta – czyli dobrej zabawy i alkoholu, dało się dostrzec i usłyszeć także klimat wspólnoty, grupowych śpiewów sławiących Ukrainę i wieszczących jej pewne zwycięstwo w walce o wolność.
Jest też ciemna strona medalu – zarówno na Cmentarzu Łyczakowskim, jak i na wszystkich innych mijanych po drodze cmentarzach, w oczy rzucają się nowe kwatery wypełnione w zależności od wielkości miejscowości dziesiątkami, czy tak jak we Lwowie setkami świeżych mogił przystrajanych w ukraińskie flagi, niestety wojna to nie jest zabawna sprawa, niesie ze sobą śmierć, zniszczenie i cierpienie rodzin, straty ukraińskie z pewnością można liczyć w dziesiątkach tysięcy.
Ceny w Lwowie
Na zakończenie wpisu garść użytecznych informacji – z punktu widzenia turysty z Polski, mogę polecić Lwów każdemu, ze strony miejscowych nie ma się czego obawiać, a dodatkowym atutem poza walorami estetycznymi są obowiązujące na miejscu ceny, stanowiące na oko jakieś 60% analogicznych cen w Polsce:
Duża kawa na rynku – 50 hrywien (5,50zł), kawę poza centrum da się wypić nawet za 2 złote.
Duże piwo koncernowe w pubie – 90 hrywien (10 złotych), piwo rzemieślnicze od 100 do 150 hrywien
Pizza włoska – 250 hrywien (28 złotych)
400 gram żeberek w restauracji pod Arsenałem – 270 hrywien (30 złotych)
Koszt pokoju hostelowego dla dwóch osób na dwie noce – 1600 hrywien (180 złotych)
Paring strzeżony – 30 złotych za całą dobę.
Z ciekawości sprawdziłem cenę apartamentu 40m2 przy samym rynku – jedna noc za dwie osoby to 110 złotych.
Warto też pamiętać, że droga powrotna przez granicę zajmuje dość dużo czasu, trzeba się niestety uzbroić w cierpliwość i odstać swoje w kilometrowej kolejce, my granicę pokonywaliśmy 5,5 godziny i wąskim gardłem jest tutaj strona polska – nasi celnicy bardzo skrupulatnie badają każdy samochód, każdy bagaż, musiałem nawet oszacować ile litrów paliwa znajduje się w baku mojego samochodu. Z jednej strony rozumiem, stanowimy granicę Unii Europejskiej, bardzo ważne jest abyśmy mieli kontrolę nad tym kto i z czym ją przekracza, nie jestem jednak w stanie oprzeć się wrażeniu, że oprócz skrupulatności na granicy w Medyce panowała w tym dniu także pewna opieszałość, ale dalsze komentarze w tej akurat sprawie, pozostawię dla siebie, w końcu każdy lubi sobie wypić jedną, dwie, czy trzy kawki podczas pracy 😉
Damian Małecki
rosyjska (szara) rzeczywistość vs chiński rozwój, czyli o nieuchronnej wasalizacji Rosji słów kilka.

Dokładnie 10 lat temu (kolejny raz, turystycznie) byłem w Rosji i przekraczałem granicę rosyjsko-chińską w miejscu oddalonym o około 200km od Władywostoku. Syberia, czy daleki wschód Rosji, to bezapelacyjnie piękne krainy geograficzne oraz bezapelacyjnie miejsce zamieszkałe przez ludzi, dla których czas wygląda jakby zatrzymał się w latach 90-tych.
Po stronie rosyjskiej wszystkie miejscowości w moich oczach były żywym odpowiednikiem rozpadającego się PGR z lat 90tych – syf i brud albo pustkowie, natomiast po stronie chińskiej czekało mnie mocne zaskoczenie, spodziewałem się przecież biedy i przysłowiowych domków z dykty, tymczasem z całą siłą uderzyłą mnie widoczna urbanizacja, nowoczesność i dziesiątki sklepów i galerii handlowych zaopatrujących rosyjskie „mrówki” w elektronikę i ciuchy.
Nie ukrywam, że do Chin wjeźdżałem z poczuciem „europejskiego bogactwa” myśląc, że zobaczę rozwarstwienie społeczne, większość slumsów i trochę bogactwa w centrach miast, tymczasem fakt, biedy trochę jeszcze było, ale zapewniam, że nie byłem na wycieczce zorganizowanej przez chińskich „opiekunów”, poruszaliśmy się gdzie chcieliśmy i kiedy chcieliśmy i mogliśmy podziwiać mosty, infrastrukturę drogową, sieć szybkiej kolei (na prawdę szybkiej, bo tory nowe), autobusy klimatyzowane i te wszystkie podrabiane, ale NOWE bmw, ople, skody czy co oni tam sprzedają, które były w rękach zwykłych Chińczyków. Na ulicach Sui Fen He czy Harbinu (już nie mówiąc o Pekinie) wydawało mi się częściej, że to ja przyjechałem do kraju o wyższym standardzie rozwoju – to wszystko tym bardziej uwidoczniło mi jak bardzo zacofana jest syberyjska część Rosji.
90% Chińczyków z terenów przygranicznych umiało w stopniu komunikatywnym rozmawiać po rosyjsku, bo biznes jest biznes i to się im przydaje.
Zresztą porównajcie sobie te dwa zdjęcia, pierwsze pokazuje przejście graniczne w miejscowości Pogranichny od strony Rosji, drugie pokazuje miasto Sui Fen He – tuż za granicą rosyjską. Zapewniam, to nie jest cherry picking, tak już 10 lat temu wyglądało wszystko po przygranicznej stronie Chin i wszystko po przygranicznej stronie Rosji.
Podróżując po Syberii i północnych Chinach zrozumiałem, jak bardzo niewykorzystane są tereny Syberii i jak bardzo te tereny kuszą Chiny, zrozumiałem, że aneksja Syberii przez Chiny jednym z dwóch możliwych mieczy jest nieunikniona i że raczej to miecz genetyczny będzie tym wybranym przez Chiny.
Kolonizacja metodami naturalnymi trwa dłużej niż agresja militarna, ale jest skuteczniejsza, bo zapewnia długotrwałe efekty.
Prawdopodobnie nie pomylę się twierdząc, że 10 lat później ta widoczna różnica w rozwoju jedynie się pogłębiła i będzie nadal pogłębiać. Rosja rozpoczynając agresję na Ukrainę sama wpędziła swoją gospodarkę na ścieżkę spadków, przyspieszoną kolejnymi nakładanymi na Rosję sankcjami i niejako na własne życzenie osłabiła swoją pozycję w negocjacjach gospodarczych z Chinami, to Chiny teraz mogą dyktować swoje warunki, wprowadzać swój biznes i kapitał na tereny Syberii.
Chiny to jest kraj, który znany jest z tego, że historycznie ich plany są nie pięcioletnie a kilkudziesięcioletnie, im się z niczym nie spieszy.
Wspomniana przez mnie kolonizacja nie koniecznie musi oznaczać fizycznego przesunięcia granicy – inwestycje, kapitał, biznes, własność firm, własność środków trwałych – Chiny właśnie w ten sposób „rozpychają” się w krajach azjatyckich i taka polityka w Rosji w połączeniu z „wymieraniem” miast i wiosek po stronie rosyjskiej i ciągłym rozbudowywaniu miast i wiosek po stronie chińskiej może się skończyć tak, że mieszkańcy Syberii będą pracować dla Chińczyków, za zarobione pieniądze kupować chińskie produkty, a na papierze to wciąż się będzie nazywała Rosja, przynajmniej w pierwszej fazie „kolonizacji”.
Obserwując niedawno skończoną wizytę Xi Jinpinga w Rosji i pojawiających się po niej ustaleniach, czyli w zasadzie zerowych konkretach ze strony Chin, oraz deklaracjach Putina o przejściu na handel w juanach, o pięknej przyjaźni itp, czuję, że Putin w imię swojej wojenki właśnie podklepał wasalizację Rosji względem Chin i szeroko znana w Polsce przepowiednia o Chinach za Uralem, może się spełnić szybciej, niż nam się mogło wydawać.
pierwsza z brzegu pinezka google wrzucona w jednym z chińskich miast autonomicznego regionu koreańskiego, warto się rozejrzeć – TUTAJ
Damian Małecki
Wesołych? Świąt życzą polskojęzyczne media

Święta Bożego Narodzenia – dla sporej części Polaków są wydarzeniem religijnym, świadectwem wiary. Ale nawet wśród tej części Polaków, która określa się jako niepraktykująca, większość uważa, że jest to okres pozytywny – kojarzący się z ciepłem, rodziną, spędzaniem wspólnie czasu, czy kultywacją tradycji. Ale niestety, nie wszystkim Święta kojarzą się dobrze, zwłaszcza jeśli pracują w mediach.
Jeśli zapoznać się z artykułami, które w przedświątecznym okresie pojawiają się w „zliberalizowanych” mediach tzw głównego nurtu, okaże się, że w przeciwieństwie do „winter holidays” czy Halloweeen, nasze święta są czymś straszliwym.
Zapoznajmy się z przykładowymi artykułami przedświątecznymi, rysującymi obraz „polskiej wigilii według polskojęzycznych mediów”:
1) Wigilia jest formą opresji wnuków.
2) Wigilia jest wielkim stresem dla 400 tysięcy dzieci z autyzmem.
3) Wigilia to konflikt lojalności wywołany wyidealizowanym dobrem dzieci, kolejka od taty boli mamę. Natomiast rozwód dla dzieci to super przeżycie, przez resztę roku w wysokich obcasach promowane jako prosty sposób na odzyskanie samodzielności.
4) Kiedy Wigilię spędzasz z typem Durczoka i on zauważa, że stół masz brudny.
5) Z cyklu tradycje – u Was w domu też plujecie na LGBT tuż po podzieleniu się opłatkiem?
6) Pamiętaj że konsekwencje indywidualizmu i luźnego, powierzchownego podejścia do tematu związku/rodziny bolą tylko w wigilię, przez resztę roku jest ok, głowa do góry!
7) W Wigilię dopadnie Cię Wujek Dobra Rada oraz siostra co nie poszła na socjologię.
8) Pamiętaj, że jesteś nowoczesna, wykształcona, tolerancyjna a opisana sytuacja dotyczy jedynie wigilii, jasno przecież widać, że w ciągu roku Twoje stosunki z matką są modelowe. To pewne, że Mama nie lubi Marcina tylko za ateizm.
9) Niestety ateizm Marcina nie chroni go przed patriarchalnymi cechami typowego Polaka.
10) Wychodząc na kawkę w korpo ze znajomymi rozlicz się blikiem, darmowa wyżerka na wigilii u teściów prawem a nie towarem!
11) Obchodząc święta możesz stracić oko.
12) A jak nie stracisz oka, to stracisz brata.
13) Życie powinno być lekkie łatwe i przyjemne, tymczasem w wigilię przypominają o sobie starzy, niedołężni ludzie.
14) Temat karmienia cycochem wnuka przy dziadkach to ulubiony temat podczas rozmów wigilijnych w polskich domach. Najlepiej poruszyć go tuż po zakończeniu plucia na LGBT.
15) Eksperci się nie mylą – cyc jest oczywiście dozwolony, ale dopiero od drugiej potrawy.
16) Pamiętaj aby pić z umiarem i nie pochlapać dziecka barszczem.
17) Jeśli w wigilię nie będziesz zmęczona, przyjdzie Jezus i pochlapie ci okna barszczem.
18) Trudne sprawy, gdy teściowa twierdzi że „brat” śmierdzi mułem.
19) Kiedy chciałaś jedynie opowiedzieć dzieciom, że za twórcę przedstawień bożonarodzeniowych uważany jest św. Franciszek z Asyżu, który pierwszą taką scenę zaaranżował w 1223 roku w Greccio.
20) Spotkanie z Mikołajem na zawsze negatywnie odmieni Twoje dziecko, natomiast spotkanie z Drag Queen otworzy mu nowe horyzonty.
21) Najważniejsze na koniec, puenta tych ojkofobicznych wpisów – jest coś co nas łączy – wszyscy Polacy są alkoholikami, do zobaczenia pod sklepem!