Connect with us

Nawiasem Pisząc

Licytacja na cierpienie

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Ten artykuł pojawił się tuż po wybuchu wojny i zastanawiałam się, czy wracać tutaj do tak starego wpisu. Postanowiłam, że jednak to zrobię, bo podobne podejście jest wciąż aktualne wśród feministek, a wiele spraw w tym konkretnym materiale budzi we mnie naturalny sprzeciw. Na sam początek nie widzę żadnych racjonalnych powodów, dla których w ogóle powstał. Wydaje mi się, że znakomita większość polityków i dziennikarzy wykorzystuje dramat Ukraińców, żeby przekonać ludzi do swoich tez, wręcz przebiera z niecierpliwości nogami, żeby powiedzieć: „A nie mówiłem!?”. Dziwię się, że podobne zachowanie wykazują też „eksperci”, których wcześniejsze słowa i czyny bynajmniej nie obligują ich do tego, żeby dopuszczać się moralizatorskiego tonu i wyjaśniania, co oni by zrobili i dlaczego lepiej niż konkurencja. W każdym razie ten artykuł jest kolejnym tego przykładem. „Wybuchła wojna? Znakomicie! Napiszmy tekst o tym, jak to żyjemy w patriarchacie i kobiety mają gorzej”.

Rola „wiecznej ofiary”

Przede wszystkim zaskakuje mnie, jak to feministki w każdej sytuacji muszą zrobić z kobiet ofiary, które muszą koniecznie mieć gorzej niż mężczyźni. To zresztą cechuje nie tylko feministki, ale przedstawicieli lewicy, którzy pochylają się nad losem jakiejś mniejszości wyzyskiwanej przez złą większość. Na przykład kilka dni temu jeden z dziennikarzy CD-Action, a także Wyborczej i Dużego Formatu wypuścił wywiad z Igorem Isajewem, o tym jak to źle na wojnie ma społeczność LGBT. Podniósł oczywiście sprawę biednego pana, który czuje się panią i który nie może uciec za granicę albo ogólną homofobię Vladimira Putina, który sprawia widocznie, że Ukraińcy nie walczą teraz za swoją wolność i ojczyznę, ale po to, żeby Ukraina była gay-friendly. Wróćmy jednak do artykułu z Wirtualnej Polski. Ja byłam przekonana, że wojna jest tragedią dla wszystkich – i mężczyzn, i kobiet; i dzieci, i osób starszych; i zdrowych i chorych. I nawet dla zwierząt. Oczywiście, każdy mierzy się z okropieństwami wojny inaczej, ale naprawdę nie kusiłabym się tutaj o licytację, kto ma w takiej sytuacji najgorzej. Że wojna nie wybiera sobie ani płci, ani wieku, żeby doświadczyć człowieka w najgorszy możliwy sposób, pokazuje masakra w Buczy, gdzie rosyjscy „żołnierze” zabijali każdego, kto im się nawinął. Gwałcili kobiety, torturowali mężczyzn. Nie obchodziło ich nic, poza zaspokojeniem swoich prymitywnych żądz.

Codzienność żołnierza na froncie

Poza cywilami z tragedią wojny mierzą się również żołnierze, biorący udział w walkach. Których codziennie jedna zła decyzja czy chwila zawahania może kosztować życie. Którzy widzą, jak na froncie giną ich partnerzy w walce. Wreszcie – którzy każdego dnia widzą porozrywane ciała swoich towarzyszy. Ci ludzie zdają sobie sprawę, że w każdej chwili mogą zginąć, trafić do niewoli, stracić nogi albo zostać tak poważnie ranni, że dwa tygodnie będą wyć w męczarniach zanim wyzioną ducha. Ale wyobraźcie sobie, jaki byłby krzyk, gdyby któryś z nich powiedział, że oni mają gorzej niż kobiety. Kim jest pani redaktor z Wirtualnej Polski, żeby z taką stanowczością oceniać, kto ma gorzej, a kto lepiej w momencie, kiedy żołdacy Putina robią im tam na Ukrainie piekło na ziemi i niszczą całe dotychczasowe życie? Czy ktokolwiek ma w ogóle prawo do takiej oceny? Czy to na pewno jest miejsce i czas, żeby walczyć z tym złym patriarchatem i wszechobecną homofobią? Czy to są naprawdę tematy aż tak naglące, żeby walić w ten bęben 24/7, wykorzystując wojnę, w której tracą życie mężczyźni, kobiety i dzieci, a która toczy się tuż za naszymi granicami, jako dowód, że proszę bardzo, jest jak mówiliśmy, patriarchat i homofobia. Przecież to jest absurd.

Niezrozumiałe kompleksy

Drugim typowym dla feministek podejściem są jakieś dziwne kompleksy, które nie wiadomo, czym są spowodowane. Bo naprawdę nikt tak nie neguje roli kobiet w konfliktach zbrojnych, jak same feministki. One płaczą codziennie, że cały czas mówi się o historii, a powinniśmy więcej mówić o „herstorii” rozumianej właśnie jako pamięć o bohaterskich kobietach. Ależ proszę bardzo, nikt Wam nie broni. Tylko że postawa Ireny Sendler na przykład już Wam nie pasuje do tezy o Polakach – antysemitach, którzy podczas II wojny światowej mordowali Żydów na równi z Niemcami. O Wiktorii Ulmej mało kto w ogóle słyszał, a szkoda, bo rodzina Ulmów jest wręcz symbolem polskiego poświęcenia w pomaganiu Żydom. Albo Danuta „Inka” Siedzikówna, która ma niemalże kryształowy życiorys. Dziewczyna, która jako sanitariuszka pomagała rannym powstańcom warszawskim, ale także niejednokrotnie udzielała pomocy medycznej Niemcom. Która zginęła w wieku niespełna osiemnastu lat, bo komuniści w taki właśnie sposób traktowali polskich bohaterów. Ale „Inka” jest zaliczana do grona Żołnierzy Wyklętych, włóczyła się po lesie z „bandą” Łupaszki, więc też nie bardzo pasuje do narracji. W dodatku przez całe swoje życie przejawiała jedną nadrzędną cechę, której większość z Was nie rozumie i której zwyczajnie się boi – patriotyzm. Ta dziewczyna Polskę nosiła w sercu. Ale nie, przedstawiciele lewicy wolą czcić inną swoją bohaterkę – Różę Luksemburg. Kiedy PiS zaproponował dekomunizację polskich miast, to płakaliście, jak to wpłynie na nasze stosunki z Rosją, a w ogóle jak tak można, skoro radzieccy żołnierze nas WYZWALALI. Naprawdę nie mam pytań.

„Herstoria” polskich kobiet

Ja tych kompleksów nie rozumiem. Doprawdy, nikt inny nie daje mi tak odczuć, jak to mam czuć złość i wstyd, że jestem kobietą, jak same feministki. Nie czuję ani wstydu, ani złości – zamiast tego mam tylko współczucie do feministek, bo zastanawiam się, co je musiało spotkać ze strony mężczyzn, że aż tak im skrzywiło postrzeganie rzeczywistości i każdego faceta traktują jako potencjalnego gwałciciela. Mam za to w pamięci „Wiersz o nas i chłopcach”, który pokazuje okropieństwa wojny z punktu widzenia kobiety – partnerki powstańca warszawskiego.

My musimy być mocne i jasne,
Nam nie wolno płakać i nie wierzyć,
Byłoby ciężej i było daleko,
Naszym chłopcom, naszym żołnierzom.

… Jakże trudno uśmiechać się znowu,
Do zieleni, do wiosny, do słońca,
Nam dziewczynom o gorzkich ustach,
Nam dziewczynom o ramionach tęsknących,
Wiemy przecież, że wrócą kiedyś nasi,
Właśni, najdrożsi chłopcy,
Wrócą kiedyś, nie wiemy kiedy,
Skądś, z tej swojej wędrówki obcej.

Czy taka postawa polskich kobiet z czasów wojny nie zasługuje na szacunek i uznanie? Kiedy tracą one jakikolwiek kontakt ze swoimi mężami, braćmi czy synami? Kiedy nie wiedzą, co się z nimi dzieje przez kilka dni – czy ich „właśni, najdrożsi chłopcy” w ogóle żyją, czy nie zostali ranni i czy na pewno wrócą? A przy tych niszczących psychikę myślach wiedzą też, że muszą sobie jakoś radzić, że muszą ten strach i niepokój przezwyciężyć, bo teraz to one muszą być wsparciem dla walczących mężczyzn. Żeby, kiedy wrócą do nich choćby na krotką chwilę, mogli poczuć przez ten czas choćby namiastkę normalności i wspierającą obecność kochającej kobiety, która pozwoli mu na moment zapomnieć o piekle, które widział i poczuć się bezpiecznie? To jest naprawdę tak mało znacząca postawa? Mnie taka bezsilność i niemoc by przerażała. Wydaje mi się wręcz niemożliwe, żeby znaleźć w sobie tyle siły, bo najchętniej w takiej sytuacji bym się położyła i płakała. Rwała włosy z głowy i dosłownie z tego niepokoju chodziła po ścianach. Pewnie nawet myślałabym o złamaniu nogi partnerowi i bratu, zanim by przyszło otrzeźwienie. Naprawdę nie wiem, jakbym się zachowała.

Wszyscy jesteśmy ludźmi

A niektórzy ludzie zamiast dziękować Bogu, że żyjemy w czasach, kiedy w Polsce panuje względny spokój (mimo że historia raczej nas nie rozpieszczała) i modlić się, żebyśmy nie musieli przeżywać tego, przez co teraz przechodzą Ukraińcy, wykorzystują tę tragedię, żeby dalej mącić i licytować się na to, kto w czasie wojny ma najgorzej. Przecież to jest chore. Mam wrażenie, że niektóre feministki wręcz stają na głowie, żeby skłócić kobiety i mężczyzn. Po co? Przecież, mimo oczywistych różnic między nami jesteśmy wszyscy ludźmi i jako ludzie musimy często wspólnie ciągnąć wózek, żeby żyło nam się odrobinę łatwiej. Mam głęboką wiarę, graniczącą z pewnością, że nie uda się doprowadzić do tego, żeby faceci znienawidzili kobiety i na odwrót. Na razie udało się tylko osiągnąć to, że idea feminizmu jest obecnie wyśmiewana, a sufrażystki, które faktycznie walczyły o prawa kobiet na przełomie XIX i XX wieku, przewracają się dzisiaj w grobach.

M.

źródło: https://kobieta.wp.pl/wojna-doswiadcza-kobiety-inaczej-niz-mezczyzn-wyrzadza-im-wieksza-krzywde-6748743671458560a?fbclid=IwAR04hAdbuOfmOK34_lD5WudZS7iXikc-G60bxZqO1GsLm0ceKJgBU1Q8iwo

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Czytaj dalej
Click to comment

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nawiasem Pisząc

Słodko-gorzka prezydentura

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Jutro Andrzej Duda oficjalnie zakończy swoją prezydenturę, a w jego miejsce zaprzysiężony zostanie Karol Nawrocki. Dziwne to były dwie kadencje. Było parę plusów, ale zdarzały się też minusy, które mnie osobiście bardzo zawiodły. Na pewno nie był to prezydent najgorszy, jak próbują utrzymywać wyborcy Platformy, bo – umówmy się – trzeba było się bardzo postarać, żeby w tym niechlubnym rankingu wyprzedzić Aleksandra Kwaśniewskiego, który lubił sobie chlapnąć, a potem tłumaczył się chorobą filipińską, czy Bronisława Komorowskiego, który często wyglądał jakby też lubił sobie chlapnąć, a poza tym wchodził na krzesła i bawił się w Szoguna. Według mnie jednak w dalszym ciągu najlepszym prezydentem w naszej historii był Lech Kaczyński, chociaż on też, według mnie, popełnił błąd podpisując traktat lizboński.

Wołyń zamieciony pod dywan

Nie będę ukrywała, że najbardziej zawiodłam się na stosunku ustępującego prezydenta do kwestii Wołynia. Andrzej Duda tłumaczył, że teraz nie jest na to czas, bo trzeba pomagać. Pomoc pomocą, ale upamiętnianie ofiar rzezi wołyńskiej na szczerym polu, gdzie niedbale wetknięto krzyż oraz słuchanie tego, jak to Zełeński przekonywał, że kiedyś tu wydarzyła się tragedia, ale w sumie to nie wiadomo, kto do niej doprowadził i kto był ofiarą, było dosłownie policzkiem dla Polski. Zwłaszcza że pan Andrzej też pominął sprawców tej tragedii. Poza tym – przy takiej uległej polityce zagranicznej nigdy nie będzie dobrego czasu, bo zawsze będzie się okazywało, że politycy innego państwa są sprytniejsi i skutecznie będą takie tematy odwlekać na święty nigdy. Gdyby negocjacje prowadzić skutecznie to i czas dobry by się znalazł. Przyznam szczerze, że sama wychodziłam z błędnego założenia, żeby ten temat na obecną chwilę odpuścić, ale było to wtedy, kiedy Ukraińcy jeszcze przejawiali jakąkolwiek wdzięczność. Mniej więcej w tym samym czasie mieszkający w tamtych okolicach nasi wschodni sąsiedzi sami – w ramach tejże wdzięczności – sprzątali groby ofiar wołyńskich. Jedna jaskółka jednak wiosny nie czyni, a umówmy się, że odsłonięcie pomników lwów przy Cmentarzu Orląt Lwowskich (które podobno też miało być podziękowaniem), gdzie „przypadkowo” zabrakło napisu „Zawsze wierny Tobie Polsko” było wyjątkowo niesmaczne i mało satysfakcjonujące. Później jednak Ukraińcom wdzięczność przeszła, a Wołodimir Zełeński wykazywał się coraz większą roszczeniowością. I właśnie wtedy, kiedy ukraiński przywódca zaczął dopuszczać się mniejszych lub większych złośliwości wobec naszej głowy państwa, trzeba mu było ten Wołyń przypomnieć – twardo i stanowczo. Tylko że taką politykę trzeba umieć prowadzić, a pan Duda przekonywał, że „trzeba być twardym” tylko w wywiadach z polskimi dziennikarzami.

Komuś odbierzemy, innym porozdajemy

Później oczywiście było parę mniejszych lub większych wpadek – na przykład uważam, że prezydent mógł się z nimi bardziej pobawić wetowaniem ustaw. Większość jednak podpisał. A że potem atakowaliby go, że to przez niego nie mogli zrealizować swoich stu konkretów? I tak atakują – najtwardszy elektorat KO jest w dalszym ciągu święcie przekonany, że te obietnice nie zostały zrealizowane właśnie przez Andrzeja Dudę. I nie przetłumaczysz, że przecież sama Platforma głosowała przeciwko niektórym ustawom, które miały zrealizować obiecane postulaty. Za co muszę pochwalić prezydenta? Za odebranie Jolancie Lange Gontarczyk Srebrnego Krzyża Zasługi, który wręczył jej jeszcze Aleksander Kwaśniewski, wywodzący się zresztą z podobnego środowiska. Oczywiście media, jak to media, ogłosiły tę decyzję jako wręcz znieważającą, ponieważ według nich pani Jolanta była tylko i aż… działaczką społeczną. O jej donoszeniu do SB „przypadkiem” im się zapomniało. Same przypadki! Zapomniało im się też, że wiele wskazuje na to, że to właśnie Lange była odpowiedzialna za śmierć ks. Franciszka Blachnickiego. Przypomnijmy więc, że kapłan był inwigilowany właśnie przez małżeństwo Gontarczyków, a jeden ze świadków potwierdzających, że to właśnie z nimi się spotkał w dniu swojej śmierci utrzymywał, że podali mu oni jakiś napój. Stąd też przyjęto za prawdopodobną wersję, że ksiądz został otruty, ale że Polska obaliła komunę tak jak obaliła, to prawdopodobnych sprawców nie spotkały żadne konsekwencje. Szkoda tylko, że poza odbieraniem orderów, Andrzej Duda na koniec postanowił ich również trochę porozdawać. Między innymi Magdalenie Ogórek, braciom Karnowskim czy – niedawno – Cezaremu Kuleszy… I tutaj już niestety nie ma się czym chwalić.

Ja przynajmniej wychodzę z założenia, że najważniejszych orderów państwowych nie powinno się rozdawać jak cukierków.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Nie spoczniemy po porażce

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Nie pozwala się nudzić ta nasza rodzima polityka. Odnoszę wrażenie, że cała nasza scena polityczna to jedna wielka kampania wyborcza skupiająca się na napierdzielaniu w stronę przeciwną i nasilającą na czas, kiedy faktycznie zbliżają się wybory. A że najbliższe wybory już w 2027 roku i to będą kolejne już „najważniejsze wybory w historii wolnej Rzeczypospolitej”, to politycy nie pozwalają nam o sobie zapomnieć choćby na moment. Nie, im zależy, żebyśmy dalej szarpali się między sobą jak dwa od dawna zwaśnione ze sobą plemiona. Jedno chce ośmiogwiazdkować, a drugie nie boi się Tuska. I im bardziej jedni ośmiogwiazdkują, tym bardziej ci drudzy się nie boją i na odwrót.

Skandaliczne doniesienia Hołowni

Wydawało się, że po wyborach prezydenckich sytuacja na naszej scenie politycznej trochę się uspokoi. Ale nie, bo najpierw mieliśmy aferę z liczeniem głosów, PESEL-ami Giertycha i Sądem Najwyższym. Wśród największych zwolenników Romana Giertycha nadal można zaobserwować pospolite ruszenie (które swoją drogą w dłuższej perspektywie może być szkodliwe dla premiera i jego ekipy, bo spora część ze stajni Giertycha zapowiedziała, że skoro ich głos się nie liczy, to oni ośmiogwiazdkują następne wybory, więc nara, Donald – pytanie, czy w ciągu dwóch lat nie zdążą o tym zapomnieć), ale większość polityków KO chyba pogodziła się z tym, że tak się tych wyborów nie wyciągnie, więc trzeba spróbować inaczej. I właśnie w związku z tym przypomniał o sobie Szymon Hołownia, który przyznał, że był sondowany, testowany, sprawdzany czy jakkolwiek to nazwać w temacie opóźnienia albo zablokowania zaprzysiężenia prezydenta Karola Nawrockiego. Czyli niejako do zamachu stanu. Zamieszanie wybuchło spore, politycy Polski 2050 zaczęli tłumaczyć swojego szefa, że na pewno nie o to mu chodziło, Donald Tusk grzmiał, że takie plotki mogą być bardzo szkodliwe, a Roman Giertych sugerował, że skoro zamach stanu to obalenie władzy, a rządzi KO, to Hołownia niechybnie spiskował z tymi złymi pisiorami, żeby obalić Donka. W każdym razie, patrząc na to, co wyczynia nasz rząd i jak bardzo nie może pogodzić się z porażką w wyborach prezydenckich, jestem skłonna uwierzyć w słowa Hołowni. Jestem niemal pewna, że nasi obecni rządzący wyczerpią albo już wyczerpali wszystkie możliwe ścieżki, żeby do zaprzysiężenia Nawrockiego nie doszło. Zmobilizowali betonowy elektorat, rozkręcili aferę o sfałszowane wybory, doprowadzili do protestów, teraz wystarczyło na te wszystkie nastroje posłać chłopaczka na odpowiednim stanowisku, żeby dopełnił reszty. Tymczasem chłopaczek się stawia, bo szybko sobie obliczył, że zostałby prezydentem na miesiąc, podpisałby wszystko, co oni chcą, żeby podpisał, a potem rozpiszą nowe wybory, a on zostanie z niczym. I nie dość, że wysłał ich na drzewo, to jeszcze wężu łysy na własnym cycku wyhodowany, podzielił się z mediami tematem rozmów. Wątpię, żeby komukolwiek spadł włos z głowy, ale dobrze, że tym razem Hołownia zachował się jak człowiek z zasadami. Jestem niemal pewna, że znam jego intencje, zwłaszcza że jeszcze do niedawna, kiedy pan Szymon był na topie i wszyscy byli zachwyceni jego elokwencją, łamanie prawa i Konstytucji mu nie przeszkadzało. Zastanawiam się też dlaczego, skoro obecna władza kombinuje już tak bardzo, partia Hołowni wciąż jest z nimi w koalicji? Tyłki się za bardzo przyspawały do stołeczków?

Bareja by tego nie wymyślił

Tak czy inaczej, Donald Tusk z dnia na dzień jest coraz bardziej poobijany, bo jego kosmetyczna rekonstrukcja rządu, którą oceniam jako bardzo nieudaną próbę pokazu sił, mało kogo obeszła (jak na razie chyba tylko Marcin Kierwiński wziął się do roboty, więc kiedy Głuchołazy znowu zostały zalane, on walczy z Ruchem Obrony Granic; Waldemar Żurek jak na razie tylko zapowiedział, że będzie walczył o niepraworządność – pardon – z niepraworządnością, ale jeszcze się chyba do tego nie zabrał), a na domiar złego jego koalicjanci wcale nie zamierzają połączyć się w pełnym zgody uścisku, tylko dalej podgryzają go, gdzie mogą, ewidentnie wyczuwając słabość szefa rządu. Malejące poparcie trzeba było jednak ratować, więc Donald Tusk udał się na spotkanie z mieszkańcami Pabianic. I napiszę Wam, że Bareja by nie wymyślił lepszego przebiegu tego spotkania. Najpierw jakiś facet, czytając z kartki, pomylił nazwisko prokurator Ewy Wrzosek i nazwał ją Ewą Braun. Nie będę już wnikała w to, czemu zarówno politycy, jak i wyborcy KO tak często mylą się, czytając z kartki – być może ma to związek z ich intelektualnym oświeceniem, którego jako zwykły plebs nie mogę doświadczyć. A być może mają coś takiego, że kiedy pojawia się wątek niemiecki, gubią się od razu, bo nie wiedzą, do którego pana mają się teraz zwracać. Później zabrała głos pani, która stwierdziła, że mieszkańców wsi należy bezwzględnie i natychmiastowo edukować, żeby w kolejnych wyborach głosowali już jak należy, bo na razie są zabetonowani pisowską propagandą i Republiką. Ta kobieta sama pochodziła ze wsi, ona jako jedyna była odporna i nie dała się ogłupić, więc przyszła błagać o pomoc dla swoich sąsiadów. A to, że później okazało się, że pani jest dyrektor w biurze poselskim Dariusza Jońskiego, to już oj tam, oj tam. W dalszym ciągu może przecież pochodzić ze wsi i może czuć się zatroskana stanem wiedzy jej mieszkańców, prawda? To w żadnym razie nie była zainscenizowane, Boże broń. Żadnej propagandy być nie mogło! Na koniec jeszcze podniosła się starsza kobieta, która domagała się ponownego przeliczenia głosów, na co Tusk bardzo dyplomatycznie wysłał ją na księżyc – w efekcie część sali nagrodziła go brawami, a część zareagowała buczeniem i gwizdaniem. Podejrzewam, że ta oklaskująca część znajduje na co dzień zatrudnienie w urzędach miast albo biurach poselskich właśnie.

Love is in the air?

Mamy jeszcze jedną aferę romantyczną w szeregach Koalicji Obywatelskiej, o czym był łaskaw wspomnieć nam poseł Ćwik, sugerując, że mamy łączyć kropki. Niestety połączyliśmy je nie tak, jak trzeba i później trzeba się było tłumaczyć, że chodziło mu o polityczne kropki. Mnie się nawet za bardzo nie chciało w tym wszystkim gmerać, bo jestem niemal pewna, że pan Ćwik, podobnie jak reszta towarzystwa, nie należy do tych najbystrzejszych, więc palnął coś, co wydawało mu się zabawne, nie patrząc na konsekwencje. Tego jest już za dużo nawet jak dla mnie, bo ostatnio kiedy otwieram lodówkę, żeby przygotować sobie coś do jedzenia, muszę trzy razy przestawiać Uznańskiego i pięć razy Wiśniewską, żeby doszukać się czegoś, co można wrzucić na ząb. Tyle ich wszędzie po jego wielkim powrocie na Ziemię, że nawet lodówki boję się otworzyć. W każdym razie nie sądzę, żeby jakiś płomienny romans wybuchł między Nowacką a Tuskiem, ale całkiem zabawne przeróbki pojawiły się w Internecie. Na przykład taka, w której zmieniono twarze jakiegoś bardzo bogatego faceta ze swoją kochanką na koncercie Coldplay właśnie na twarze Tuska i Nowackiej. Ale – nie mój cyrk, nie moje małpy. Złapany na zdradzie facet nie interesuje mnie w ogóle, a co do tego drugiego, chciałabym, żeby rychło nastąpił jego koniec w polityce. I mam w głębokim poważaniu w czyich ramionach będzie szukał pocieszenia, zanim przyjdzie mu odpowiedzieć za to, jak on rozumiał prawo przez ostatnie półtora roku. Dla mnie to tak naprawdę niewiele znacząca aferka, bo co za różnica, z jakiego powodu Barbara Nowacka utrzymała stanowisko? Ważne jest, że niestety utrzymała, a czy to dlatego, że grzecznie przejęzyczała się tam, gdzie trzeba czy cokolwiek innego ma już dla mnie drugorzędne znaczenie. Na moje oko – właśnie takie nieprzemyślane wypowiedzi czy żarty świadczą o tym, że premier nie cieszy się już takim poparciem w swojej koalicji. Wątpię, żeby ktokolwiek z jego koalicjantów odważył się na tego rodzaju insynuacje jakieś pół roku temu, przed wyborami, kiedy pozycja Tuska była dużo bardziej… stabilna.

M.

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Nowe kredki w piórniku

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Podejrzewam, że nikt z Was nie wierzył, że ta rekonstrukcja cokolwiek zmieni, a już na pewno na lepsze, ale nie spodziewałam się, że będzie aż tak źle. I nie chodzi mi tu nawet o wybory premiera Tuska, bo kogo on tam miał niby kompetentnego wyszukać w tej zgrai błaznów? Sam sobie wykosił niemal calutką konkurencję w KO, żeby nikt tam przypadkiem do niego nie doskoczył – i w efekcie został on, ewentualnie Sikorski, ale nie ma tam już absolutnie nikogo, kto pomógłby mu dalej ciągnąć ten wózek. Wolał otaczać się ludźmi głośnymi, ale słabymi i przy powoływaniu nowego rządu widział już chyba, że nie ma kogo wybrać. Że tam mu została tylko intelektualna czarna dziura. To nie było żadne przetasowanie, próba sił czy jakkolwiek to nazwać – to był wyraz bezradności Donalda Tuska, któremu już się nawet nie chce udawać, o co mu chodzi. A chodzi mu o zemstę. Na wszystkich, którzy najwyżej podnosili głosy przeciwko niemu. I za to, że sam otoczył się takimi cudakami, że nie jest obecnie w stanie samodzielnie wygrać wyborów. A w koalicji aż trzeszczy. I nawet nawoływania Tuska, że nie będą się już więcej kłócić, chyba nikogo nie przekonują.

Przede wszystkim – osiem gwiazek…

No bo kogo właściwie powołał Donald Tusk do nowego rządu? Bandę największych krzykaczy, jacy mu pozostali i iluś tam zupełnie anonimowych ludzi, którym chyba ktoś na szybko musiał biografie na Wikipedii tworzyć. Przejdźmy najpierw do tych, którzy najbardziej nienawidzą PiS-u. Waldemar Żurek – gość wręcz obłąkańczo nastawiony do partii Jarosława Kaczyńskiego i tzw. „neo-sędziów”. Widocznie w ocenie Tuska Adam Bodnar miał zbyt miękki charakter, więc teraz będziemy mogli obserwować, jak z rozliczeniami pójdzie Żurkowi. Może chociaż uda mu się znaleźć podstawy prawne, a może w ogóle mu się nie będzie chciało szukać, bo pewne rzeczy będzie robił po swojemu. Człowiek z niezłomnymi wręcz zasadami moralnymi, oczywiście pod warunkiem, że wszyscy będziemy rozumieć moralność tak jak on. Gościu na przykład pozwał sądy i ubiegał się o powołanie biegłego dentysty ze względu na mobbing w pracy. Bo chodził do pracy taki wściekły i taki zestresowany, że aż je sobie, biedak, zezgrzytał aż do dziąseł. A kiedy jego córka osiągnęła 18 lat wysłał jej pismo o zwrot alimentów. Widać, że facet nie ucieka od odpowiedzialności. Z kolei Radosława Sikorskiego nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Znany jest ze swojego ciętego nazwiska, chorej wręcz nienawiści do Kaczyńskiego i bardzo wielu kompromitacji (z których pewnie sam zdaje sobie sprawę, ale jest zbyt bezczelny, żeby cokolwiek sobie z nich robić). On obejmie posadę wicepremiera. Wiecie, że nie jestem fanką tego człowieka, ale jak tak patrzę, kogo innego Tusk mógłby obsadzić na tym stanowisku, to… chyba nikogo. Z drugiej strony to jest facet, który otwarcie przekonywał, że Niemcy zostali tak naprawdę ofiarami II wojny światowej. Obok słów o polskich nazistach autorstwa Barbary Nowackiej (która, swoją drogą, zachowała posadę) dokładnie pokazuje to, gdzie oni mają polską historię. Ostatnim z głośno krzyczących jest Jakub Rutnicki, który został ministrem sportu. Coś tam podobno miewał wspólnego ze sportem (pełnił funkcję przewodniczącego Komisji Kultury Fizycznej, Sportu i Turystyki, w młodości podobno grał w piłkę), kiedyś zasłynął w programie „Idol” (gdzie wypadł chyba lepiej niż niegdyś jego szef w „Szansie na sukces”), ale od jakiegoś czasu pełni osobistą funkcję pitbulla Donalda Tuska i chyba z tego go głównie kojarzę. Wszędzie, gdzie się pojawi, w jakimkolwiek medium, psioczy na PiS ile tylko ma sił, a jeśli do studia zaproszony jest również reprezentant tej okropnej partii, dosłownie jakiś demon w niego wstępuje. W Sejmie też sprowokował ileś tam niepotrzebnych awantur, ale tak naprawdę wiele z jego przepychanek nie wychodziło. Nie wiem tylko do czego potrzebny jest Tuskowi w resorcie sportu, ale być może on potrzebuje tylko, żeby ktoś krzyczał, nieważne gdzie.

… a reszta to już sama pójdzie

Bardzo rozbawiła mnie nominacja Macieja Berka na ministra nadzoru nad wdrażaniem polityki rządu. Tusk najzwyczajniej w świecie powołał ministerstwo, które będzie zajmowało tym, czym on powinien się zająć, ale jest bardzo zajęty. Pan Berek będzie więc odpowiedzialny za kablowanie na kolegów premierowi, ten w odpowiedzi zrobi im awanturę, żeby media mogły pisać, że proszę bardzo, szef rządu nie kłamał, zobaczcie jak mu zależy, jak bardzo mobilizuje swoich ministrów do pracy. Propozycja ciekawa, patrząc na to, że pan Berek nie dał się jeszcze poznać szerszej publiczności. No, może tylko aferą z cofnięciem kontrasygnaty, którą udowodnił – przede wszystkim chyba premierowi – że spokojnie i z miłą chęcią weźmie na siebie wszystkie jego potknięcia, pomyłki, a jak wyjdzie na jaw, to również i łamanie prawa. Czyli lojalny facet, a Tusk potrafi lojalnych prędzej czy później docenić. Więc dostał wymyślone na szybko ministerstwo – teraz będzie udawał, że sprawdza, czy jego koledzy udają, że pracują, żeby prezes PO mógł udawać, że panuje nad sytuacją. W najgorszym wypadku powie, że co prawda nic się nie udało zrealizować, za to parę rzeczy się zepsuło, ale to tak naprawdę jego wina. A potem wypuści się jeszcze Szłapkę, żeby gadał jakieś bzdury o zrealizowanych obietnic – nie szkodzi, że nie przez ich rząd i ze dwie kadencje temu. Co ro reszty nowego rządu, to ciężko tutaj cokolwiek mądrego napisać. Nie jestem specjalnie zdzwiona, że stanowisko utrzymała Barbara Nowacka, ale spodziewałam się, że poleci skompromitowana Hennig-Kloska, zwłaszcza że Szymon Hołownia parę razy niezbyt przyjemnie nadepnął premierowi na odcisk i nagle przestał zgadzać się na wszystko tak chętnie. Stanowisko straciła też Katarzyna Kotula, co było do przewidzenia. Kotula oczywiście zapowiedziała, że będzie walczyć o równość na innych płaszczyznach, ale patrząc na to, ile osiągnęła jako minister, nie byłabym przesadną optymistką. Resztę resortów Tusk ze sobą pomieszał, inne powyrzucał, ogólnie ciężko znaleźć w tym jakiś większy sens. Zastanawiam się jednak, dlaczego Tusk tak lekką ręką oddał bardzo ważne urzędy ludziom znikąd – tak, większość z nich była w większym lub mniejszym stopniu związana z którąś z partii rządzącej koalicji, ale mam wrażenie, że bardziej im się tam pałętali pod nogami, niż faktycznie uprawiali politykę. Ale z informacji, które udało mi się o nich wygrzebać, że tym razem Tusk nie obsadzał tych resortów byle jak i byle kim, tylko ci ludzie faktycznie mieli mniej więcej do czynienia z tematyką, którą teraz będą się zajmować. Ciekawą kandydaturą jest Jolanta Sobierańska-Grenda, bliżej niezwiązana z polityką, natomiast mająca doświadczenie w restrukturyzacji i oddłużaniu szpitali – po panowaniu Izabeli Leszczyny to może być naprawdę przydatna umiejętność.

Tak czy inaczej, mam wrażenie, że Tusk już nie patrzy na nic. Rozdaje jedne z najważniejszych resortów ludziom mało doświadczonym, nie mającym żadnego obycia politycznego, a sam otacza się tymi, którzy będą najgłośniej krzyczeć na PiS. I chyba tylko o to mu już chodzi. Teraz zajmować się „rozliczeniami” będą ludzie zaślepieni nienawiścią dokładnie tak, jak on.

M.

Czytaj dalej