Connect with us

Nawiasem Pisząc

Współczesne „dziennikarstwo”

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Redaktorzy Onetu i WP.pl byli łaskawi wystosować oświadczenie w obronie „wolności mediów w Polsce”. Bardzo komiczne – pozwólcie zresztą, że je zacytuję: Jako redaktorki i redaktorzy naczelni największych polskich mediów deklarujemy nasze przywiązanie i poparcie dla podstawowych zasad dziennikarskich, takich jak obiektywizm, rzetelność, uczciwość i niezależność. Jesteśmy przekonani, że naszym obowiązkiem jest dostarczanie wiarygodnych informacji opartych na rzetelnych źródłach, dbając o różnorodność perspektyw. Naszym celem jest zawsze zapewnienie pełnej, zrównoważonej prezentacji faktów. W ostatnich dniach na łamach Onetu i Wirtualnej Polski zostały opublikowane teksty ujawniające próby wpływania ludzi władzy na wolność redakcji. Po licznych przypadkach z przeszłości — lex TVN, postępowaniach Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, masowo wysyłanych do polskich redakcji pozwach — to kolejne próby ograniczania niezależności polskich mediów. Nie jestem chyba osamotniona w opinii, że zwłaszcza pierwszy akapit autorstwa dziennikarzy Onetu brzmi jak niesmaczny żart.

Etyka…

Der Onet – obok Wyborczej – przoduje w skrajnie nieobiektywnych tekstach, przejaskrawiając błędy PiS-u i pomniejszając te popełniane przez PO i lewicę. Ich nagłówki notorycznie uderzają w rząd, Polskę i Kościół Katolicki. Nie wiem, gdzie oni widzą w swoich artykułach obiektywizm, rzetelność, uczciwość i niezależność. Zresztą nie są jedynym medium w Polsce z własną linią narracyjną, ciężko mi powiedzieć, czy w ogóle możemy w Polsce znaleźć dziennikarzy, którzy jakkolwiek stosują się do Karty Etycznej Mediów. A jakie zasady się w niej znajdują? Bardzo proszę:

Zasada prawdy.

Chyba nikt z nas nie ma wątpliwości, że została ona już dawno odesłana do lamusa. Nie tak dawno – w tekście dotyczącym afery Daukszewicza i Jaconia – opisałam jakich kłamstw dopuścił się TVN. Obrzydliwe łgarstwa na temat Powstania Warszawskiego czy Żołnierzy Wyklętych bez żadnej żenady publikuje Wybiórcza. Wspomniany Onet? Chociażby „fake news” o tym, że telefon Andrzeja Dudy nie był podłączony do kontaktu. Autor tego tekstu potem przeprosił prezydenta za podanie nieprawdziwej informacji – niestety tylko na TT. Bo oczywiście wszyscy, którzy przeczytali to bzdury, obserwują konto mało znanego pismaka. A kłamstwa na temat aborcji? Takich przykładów jest mnóstwo. Różnego rodzaju click-baity też można zinterpretować jako nieprzestrzeganie tej zasady.

Zasada obiektywizmu.

Tutaj nawet nie będę się rozpisywać, bo wszyscy wiemy. TVP kocha rząd, TVN Platformę. Praktycznie wystarczy przeczytać kilka pierwszych wersów tekstu, albo obejrzeć kilka minut jakiegoś programu informacyjnego, żeby zorientować się, jaka jest linia narracyjna każdego portalu czy stacji. To jest chyba najczęściej łamany punkt całej Karty. On jest dosłownie regularnie gwałcony.

Zasada oddzielania informacji od komentarza.

Kolejna rzecz regularnie pomijana. W zasadzie WSZYSTKIE artykuły, jakie czytam są właśnie osobistymi komentarzami ich autora, a nie przekazaniem wiadomości. Najbardziej rażące artykuły są pisane chyba przez OKO.press (to oczywiście moja osobista opinia), ale prywatne przekonania są wplatane – w mniejszym bądź większym stopniu – przez niemal każdego dziennikarza. Oni się zresztą wcale nie krępują. A potem piszą bezczelne oświadczenia, jak to szanują etykę dziennikarską, albo bronią „wolnych mediów”, które dokładnie taką samą taktykę stosują.

Zasada uczciwości.

To jest praktycznie to samo, co zasada prawdy. Dziennikarz ma obowiązek sprawdzać wiarygodność otrzymanych informacji i przekazać je zgodnie ze stanem swojej wiedzy na dany temat. Jeżeli okaże się, że podane przez niego informacje są błędne – powinien napisać sprostowanie. Tymczasem wszyscy wiemy, jak to wygląda. Taki TVN ani razu nie odniósł się do swoich nieprawdziwych reportażów o tym, że paru nastolatków jeździło wokół pomnika smoleńskiego, a nie na nim (nawet po opublikowaniu nagrań przez policję), oczywistej nieprawdy o zgwałconej czternastolatce, której każda klinika ginekologiczna odmawiała aborcji też nie znaleźli czasu, żeby sprostować i dał wiarę zapewnieniom pani od Ibrahima, że ona wie, że opowiedziana przez nią historią jest prawdziwa, bo Ibrahim jej tak powiedział. I co? I nic.

Zasada szacunku i tolerancji.

Umówmy się – większość publikacji ostro atakujących Kaczyńskiego, PiS, narodowców czy postacie historyczne (ot, na przykład Romana Dmowskiego) z szacunkiem i tolerancją nie ma nic wspólnego. Po drugiej stronie nie jest zresztą lepiej, co trzeba uczciwie powiedzieć. Przeciwnie – większość redaktorów wychodzi chyba z założenia, że im mocniej będzie nawalała w nielubianą przez siebie opcję polityczną, tym lepiej. Zbigniew Hołdys, który też próbuje swoich sił dziennikarskich napisał na łamach Newsweeka: „Kaczyński to **uj”.

Zasada pierwszeństwa dobra odbiorcy.

Cóż, wydaje mi się, że wzbudzanie paniki nie jest działaniem na rzecz dobra odbiorcy. A przypomnijmy sobie, jak było po wybuchu rakiety w Przewodowie… Media celowo podsycały emocje, usiłując wzbudzić jak największy strach w ludziach, bo doskonale wiedzą, że przerażeni ludzie będą bardziej skorzy do wchodzenia w artykuły. Im jednak zależy przecież tylko i wyłącznie na klikalności. Dlatego nawet nie bawili się w konwenanse, pisząc takie tytuły, jak: „Radzieckie rakiety w Polsce. Czy to początek wojny?” albo „Rosjanie zaatakowali Polskę”. Pandemię też radośnie wykorzystali do straszenia ludzi, pisząc o „śmiercionośnym” wirusie. Niedawna sprawa z nową, tajemniczą chorobą kotów również okazała się dla nich świetną okazją do wzbudzenia jak największego niepokoju wśród właścicieli tych czworonogów, celowo pomijając informacje o faktycznej skali tego zjawiska. W jednym artykule czytałam nawet o wirusie, który „dziesiątkuje” koty. W rzeczywistości potwierdzonych przypadków było raptem kilkanaście. Widziałam również bardzo szkodliwe dla młodych kobiet artykuły, dotyczące śmierci 27-letniej Anastazji w Grecji, opowiadające, że dziewczyna ma prawo pójść sama na drinka i nosić kuse sukienki i nikt nie może jej tknąć. Owszem, jest to prawda – ale warto chyba podkreślić, jak powinna się zachować, żeby losu Polki nie powtórzyć. Jestem przekonana, że powtarzanie tekstów, że mężczyźni z Bliskiego Wschodu są tacy sami, jak Europejczycy, a nawet lepsi, pomijanie wiadomości o tym, jak ci „uchodźcy” zachowują się w państwach Europy Zachodniej czy wzbudzanie fali współczucia do ludzi, którzy usiłują przedrzeć się przez naszą granicę też nie pozostało bez wpływu. Rozsądna kobieta wie, że nikt nie ma prawa zrobić jej krzywdy, ale zdaje sobie też sprawę, że są ludzie, którzy prawem się nie przejmują i zachowuje się tak, żeby im roboty nie ułatwiać. O zachęcaniu do zdrady partnera czy prostytucji już wielokrotnie pisałam.

Zasada wolności i odpowiedzialności.

Tutaj napiszę już krótko – dziennikarze bardzo chętnie wspominają o tej „wolności” (inna sprawa, że wolne media nie istnieją – jedne są „pilnowane” przez rząd, inne, te najgłośniej na ten temat krzyczące, przez zagraniczne korporacje), ale o odpowiedzialności już niestety nie pamiętają. A jedno przecież wynika z drugiego.

… i warsztat

Powodów, dla których dzisiejsze teksty, masowo produkowane przez różnego rodzaju portale, bardziej przypominają „Fakt” czy „Super Ekspress” sprzed dwudziestu lat jest więcej. Tytuły, często wprowadzające w błąd lub jawnie grające na ludzkich emocjach (ot choćby powtarzające się „To, co zrobił chwyta za serce”) dawniej zarezerwowane dla wspomnianych tabloidów to teraz norma. Naprawdę przy tego rodzaju tytułach słynne „Nie śpię, bo trzymam kredens” nagle przestaje być tak idiotyczne. Oczywiście ordynarne click-baity również są na porządku dziennym. Jako fanka sportu często śledzę artykuły o tej tematyce i ZAWSZE, kiedy artykuł mówi o ważnej decyzji dotyczącej jakiegoś zawodnika, artykuł ozdobiony jest zdjęciem innego, o wiele bardziej znanego. I tak jest dobrze, kiedy dany sportowiec będzie widoczny gdzieś w tle, ale ostatnio do artykułu o braku powołania na kolejny turniej Ligi Narodów dla Karola Butryma dołączyli zdjęcie… Bartosza Kurka i Łukasza Kaczmarka. Jestem przekonana, że powodem coraz słabszej jakości polskiego dziennikarstwa jest fakt, że z gazet przeniósł się on właśnie do sieci. Gazeta – wiadomo – miała określoną pojemność, więc reklamy były w niej ograniczone. Teraz takiego problemu nie ma, więc dziennikarze produkują te teksty masowo (co również odbija się na ich poziomie – redaktorzy naczelni już w ogóle nie przejmują się korektą), chociaż ich wartość informacyjna jest… żadna. W gazecie obowiązywała zasada istotności danej informacji. Te najważniejsze należało dawać na sam początek, a potem każdy kolejny akapit zawierał te mniej ważne. Działo się tak dlatego, że redaktorzy naczelni często „ucinali” artykuły (właśnie ze względu na ograniczoną pojemność gazet i pism) i robili to właśnie kasując ostatnie akapity. Teraz, żeby dokopać się do interesujących nas informacji, musimy przekopać się przez całą ścianę tekstu (bo – wiadomo – im dłuższy, tym więcej reklam da radę tam wcisnąć). Kiedy na przykład sprawdzam sobie termin meczów naszych siatkarzy czy Igi Świątek autor tekstu zawsze musi upewnić się, czy pamiętam dotychczas rozegrane mecze, opisując ich streszczenie. Ale hitem był pewien artykuł, na który weszłam, szukając właśnie konkretnych przykładów do tego felietonu z lat wcześniejszych – i ten jest właśnie idealny, bo pokazuje bezsensowną długość tekstu, jakość przekazywanej informacji i click-baitowy tytuł. Głosił on: „Michał Szpak w Opolu. Nie uwierzycie, co krzyknął ze sceny”. Tekst liczył sobie ładnych kilka stron i opisywał życiorys muzyka i całą historię organizowanego koncertu. I wiecie, co takiego „szokującego” wykrzyczał piosenkarz? Nie wiecie? To Wam powiem, bo bez tej informacji na pewno nie wyobrażacie sobie życia: „Czołem, Opole!”.

Faktycznie, szokujące. Nie do uwierzenia jest zwłaszcza brak szacunku autora do czasu i inteligencji czytelnika.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

https://twitter.com/NawiasemPiszac?fbclid=IwAR1d-AlFTFlfqcTlIEQrCIKlwUzkk5dQib_Cdavc-7P4NKmyYtmIKyjM_WU

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Nawiasem Pisząc

Niezrozumiały fenomen

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Naprawdę bardzo mocno zastanawiam się nad fenomenem Taylor Swift, bo – nie ma co się łudzić – to jest fenomen, i to nawet na skalę światową, bo pamiętam, że w Warszawie były potężne korki i utrudnienia w ruchu ze względu na jej koncert. A przecież to zwykła pop-celebrytka, która śpiewa zwyczajne pop-piosenki. Pamiętamy chyba poprzednich wykonawców tego typu muzyki, bo mieliśmy przecież Britney Spears, Backstreet Boys, N’Sync, Christinę Auguilerę, ale mam wrażenie, że Taylor słucha nie tylko młodzież, ale też ludzie pełnoletni. Zanim zaczęłam pisać ten tekst, puściłam sobie kilka ich piosenek. Styl muzyczny jest dla mnie nie do zaakceptowania, ale postanowiłam zacisnąć zęby i wsłuchać w tekst. I dalej nie rozumiem. Według mnie to następna z typowych pop-arstystek. I spoko. Niech sobie będą. Nawet wolałabym, żeby nastolatkowie słuchali Taylor niż innych, dzisiejszych tekstów o r*chaniu, dawaniu d*py i pieniędzy wywalanych na ćpanie, bo ma się ich dużo, więc można.

Dziwne polityczne autorytety

W dalszym ciągu jednak nie rozumiem, w jaki sposób trafia ona do osób dorosłych. I to do tego stopnia, że kiedy ogłosiła ona, że popiera Kamalę nagle – według niektórych sondaży – aż 18% dorosłych Amerykanów zadeklarowało, że zagłosują na Harris. I to jest dla mnie niesamowite. Wydawało mi się, że świat skonstruowany jest tak, że piłkarz kopie piłkę, piosenkarz śpiewa, a aktor występuje na scenie, natomiast poglądy polityczne ludzie muszą wypracować sobie sami. Niby zdaję sobie sprawę, że to już od dawna tak nie jest, ale jakoś nie potrafię przyjąć tego do wiadomości. Ja na przykład lubię pod względem aktorstwa Cezarego Żaka czy Artuta Barcisia – wiem, że obaj pojawiali się na tych śmiesznych spędach Komitetu Obrony Demokracji, ale aktorskie rzemiosło mają, według mnie, opanowane do perfekcji. Lubię również wracać do „Seksmisji”, w której występował Jerzy Stuhr, o którym wielokrotnie tu pisałam i chyba wszyscy zauważyliście, że – delikatnie mówiąc – daaaaaaleeeeeeko mi było do jego poglądów. Z Krystyną Jandą już nie jest tak kolorowo, bo – pomijając fakt, że jest chyba najaktywniejszą artystką, z tych grzebiących się w politycznym szambie i propagującą ludzi do głosowania tak, jak ona chce (bo – w jej przekonaniu – jest wielką artystką. więc wie o wszystkim najlepiej), to mam wrażenie, że większość jej ról była pisana pod to samo dyktando – poza świetną rolą w „Przesłuchaniu” i „Tataraku”. Maja Ostaszewska w ogóle mnie aktorsko nie przekonuje.

Realny wpływ na wynik wyborów

Nie jestem fanką ani zwolenniczką Donalda Trumpa – uważam po prostu, że lepiej, żeby wygrał on, niż Kamala Harris. Jedna tylko rzecz mnie zastanawia… Wydawałoby się, że po tym nieudanym zamachu, po którym ochroniarze prowadzili już Trumpa, żeby przetransportować go do szpitala, a on wciąż krzyczał swoje wojownicze hasła, Donald ma wygraną w kieszeni. A tymczasem wychodzi sobie artystka, mówi, to co mówi (ponieważ – po raz kolejny – wydaje jej się, że ma odpowiednie kompetencje do przekonywania innych do takiego, a wyboru w kwestii politycznej, tylko dlatego, że jest znana) i nagle wszystko się obraca. W tej chwili Kamala Harris i Donald Trump idą łeb w łeb. I bardzo możliwe, że popularna piosenkareczka może wpłynąć na te wyniki.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Niezatapialny Ośrodek zaczyna przeciekać

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Nie za ciekawie dzieje się w naszej ukochanej Ojczyźnie. Nowy rząd jeszcze się nie rozpadł, chociaż kłócą się między sobą niesamowicie i tak naprawdę, gdyby partie będące w koalicji z Platformą miały odrobinę honoru już by tę koalicję zerwały. Wychodzą na wierzch różnice światopoglądowe (i muszę tutaj pochwalić PSL, chociaż rzadko to robię, że się nie ugiął i jednak stoi w obronie nienarodzonych), wszyscy posłowie koalicjanci mają już chyba świadomość, że tych najważniejszych dla siebie spraw nie przepchną, wiec ta koalicja z ich punktu widzenia nie powinna mieć większego sensu, ale jednak wysokie stołki skutecznie przyciągają. W tej chwili niezgadzający się w kwestiach światopoglądowych członkowie koalicji zwracają się do siebie w sposób wulgarny – ot, choćby Anna Żukowska do Hołowni, który na wieść o tym, że ma się szybko oddalić w niesprecyzowanym kierunku wzruszył tylko ramionami (a potem przyjął od AMŻ kwiaty, które miały być pewnie przeprosinami i zapozował pięknie do zdjęcia, żeby pokazać wyborcom, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, a w koalicji jest miłość, zgoda i tolerancja). Ostatnio Marta Lempart wykrzykiwała podobne wulgaryzmy w stronę mężczyzny podobnego do Władysława Kosiniaka-Kamysza, a panie i panowie z KO i Lewicy jeszcze tego prostackiego zachowania bronili. A skoro stołki dla tych ludzi są najważniejsze, to wiadomo, że będą się ich kurczowo trzymać, choćby z ich postulatów nic nie przeszło, a Donald robił już z nimi kompletnie, co chce.

Niezrozumiały klosz ochronny

Dlatego warto wspomnieć o czymś pozytywnym. Najbardziej optymistyczną dla mnie informacją sprzed kilku dni była ta o zajęciu konta OMZRiK przez komornika. ❤ Coś pięknego, od dawna marzyłam, żeby ci kłamcy w końcu się doigrali. Przy okazji sprawdziłabym też, skąd ta organizacja ma finansowanie, poza tym, że od biednych frajerów, którzy im wpłacają datki. Bo, jak sami pewnie się domyślacie, za najbardziej agresywnymi poglądami idą określone korzyści. Warto zastanowić się nad tym, kto czerpie korzyści z tego, żeby przedstawiać Polskę w złym świetle, kto chciałby dążyć do utraty jednolitości w polskim społeczeństwie (tu już niestety dużą część swego planu zrealizował), kto chętnie wpuszczałby tutaj uchodźców z granicy polsko-białoruskiej, jak i tych, których proponuje nam Unia Europejska (a wiadomo, jaki to będzie rodzaj uchodźców), kto chciałby ostatecznie zdestabilizować Polskę. I komu zależy na pogłębianiu podziałów, co skutecznie robią nasi politycy już od ponad dwudziestu lat. Oj, bardzo bym chciała wiedzieć, bo mnie ten żałosny ośrodek śmierdzi od dawna i nadziwić się nie mogłam, że wszystkie ich kłamstwa i oszczerstwa uchodzą im płazem. Jakiś niesamowity klosz ochronny długo, długo mieli nad sobą i nawet, kiedy prawomocnie skazano Rafała Gawła na dwa lata pasiaka, temu udało się uciec i znaleźć azyl (tak – AZYL!) w Norwegii, bo rzekomo w Polsce był uciskanym gejem. Dlatego pojechał tam z żoną i dziećmi. Tutaj też warto się zastanowić, kto tam pociąga za sznurki, bo w głowie się nie mieści, żeby inne kraje udzielały azylu na takiej podstawie. Dlaczego sprawy nie zweryfikowano i przyjęto Gawła w ciemno, dlaczego poszczególne kraje tak bezgranicznie wierzą (albo udają, że wierzą) w te wszystkie kłamstwa, jakie na nasz temat wypuszczają lewicowi aktywiści? Bo naprawdę wątpię, żeby taki człowiek jak Gaweł, był dla nich szczególnie przydatny. Dlatego tak bardzo nurtuje mnie na czyje zlecenie ci ludzie pracują, bo nie chce mi się wierzyć, że z „dobrego serduszka” wyprawiają tę całą swoją błazenadę i zasypują prokuraturę wnioskami o pozew na przypadkowych ludzi, bo coś im się nie podobało.

Szarmancki pan doktor

Ale do brzegu – organizacja człowieka, pieszczotliwie nazywanego knurem, przegrała dwa procesy z powództwa cywilnego wystosowane przez dwie poszkodowane kobiety. Pierwszą z nich, jest pani Katarzyna Skrzypkowska. OMZRiK miał wpłacić na jej konto 10 000 złotych zadośćuczynienia oraz napisać oficjalne przeprosiny na swoich profilach w ciągu 30 dni od zakończenia rozprawy. A kim jest pani Katarzyna? Według ośrodka – oczywiście, że rasistką! Ponieważ kobieta postanowiła nie chylić głowy przed arabskim lekarzem, miała w poważaniu różnice kulturowe, które przecież należy szanować bezgraniczne i wyżej postawiła swoją godność, bezczelna. A ponieważ media mamy takie wiarygodne, jakie mamy, to zaczęły one udostępniać bez żadnej weryfikacji tekst OMZRiK – prym wiodły w tym, oczywiście, Gazeta Wyborcza i Radio Zet. Niestety, nieznane są granice bezczelności działaczki ONR-u i ta pozwała ośrodek, a w trakcie procesu, bardzo dokładnie wyjaśniła, o co tak naprawdę chodziło z arabskim lekarzem. Otóż pani Katarzyna napisała bardzo krzywdzący i rasistowski komentarz, sugerujący żeby wybitny lekarz wracał do siebie i tam robił to, co Arabowie podobno lubią robić z kozami. Co gorsza, kobieta postanowiła odpowiedzieć tak na próbę ubogacenia kulturowego, którego przecież tak potrzebujemy, bo wtedy nie dość, że lekarzy i inżynierów, to jeszcze sportowców będziemy mieli lepszych. Np. Ibrahima w triathlonie… chociaż nie wiem, bo w tym przypadku on może rywalizować w pierwszej części dystansu jeszcze kilka dni po tym, jak jego rywale zakończą wyścig. W każdym razie pan doktor niewinnie zagaił kobietę: Wyglądasz jak zwykła bladziura, która daje dupy, mi by było wstyd tak wyjść na ulice połykaczko spermy, dam ci pięć zeta to może mi obciągniesz (…) poparz sobie ryj kwasem. Nie wiem, mnie się wydaje, że pani Katarzyna po prostu zastosowała w praktyce arabską kulturę, ale ośrodek uznał inaczej, publikując jedynie odpowiedź Skrzypkowskiej. Żeby było jeszcze zabawniej, prawnik kobiety coś tam sobie poszukał, postukał i mu wyszło, że mężczyzna nie istnieje w centralnej ewidencji lekarzy w Polsce, a także Wielkiej Brytanii.

Ach, ten język miłości

Ten wyrok nie jest jeszcze prawomocny, chociaż mam nadzieję, że niedługo to nastąpi, ale uprawomocnił się za to inny, w sprawie z powództwa Agaty Schrötter, który zapadł 14 marca. I to już daje duże nadzieje, że jednak da się wygrać z OMZRiK, którego wnioski o pozwy są z reguły nieskutecznie, ale za to skuteczne, jak do niedawna, było unikanie przez nich jakiejkolwiek odpowiedzialności za swoje oszustwa. Tutaj ośrodek zastosował klasykę swojego działania, mianowicie umieścił jakieś przypadkowe zdjęcie pani Agaty (które nie wiadomo, skąd miał, bo nie było to zdjęcie profilowe albo zdjęcie w tle z jej portali społecznościowych) i stwierdził, że pani popełniła jakieś przestępstwo rasistowskie, homofobiczne, ksenofobiczne czy Bóg jeden wie jakie. Nie mogę znaleźć tej informacji, a nie ma chyba co trafić czasu, żeby powtarzać kłamstwo. Kobieta pewnie by o tym nawet nie wiedziała, gdyby nie to, że wylało się na nią morze miłości i tolerancji w formie komentarzy pod owym wpisem OMZiR, ale też w wiadomościach prywatnych, dzięki którym pani Agata dowiedziała się, że w ogóle popełniła jakieś przestępstwo. Sąd nakazał przeprosić powódkę, ale panowie monitorujący widocznie uznali, że pozywać to oni, ale nie ich i wyrok sądu olali. W związku z czym teraz ich konto będzie monitorowane przez komornika. Ogólnie ciekawe jest to, że te komentarze pisali przecież ludzie przepełnieni miłością i tolerancją. Taką wiecie, koalicyjną. Wszyscy znamy chyba Internet nie od dziś i wiemy, że wulgarne pyskówki, wyzwiska i hejt są tutaj powszechne. Wystarczy napisać jeden nieprzychylny, ale wyważony komentarz i można utopić się w bagnie łajna wylewanego przez ludzi, którzy się z naszą opinią nie zgadzają. Mimo wszystko, niecodziennie zdarza się, żeby ktoś z tego powodu kogoś pozywał, a jeszcze rzadziej, żeby sprawę wygrywał. Koledze kiedyś odmówili, bo stwierdzili, że szkoda zachodu. Mniemam zatem, że te komentarze musiały być aż tak tolerancyjne, że pani Agacie się pod tą tolerancją nogi ugięły. Organizm widocznie nieprzystosowany miała. Nie wiem, jakie konkretnie były to komentarze, ale strzelam, że były to zdania zawierające więcej przecinków, niż słów oraz takie bardzo dosadnie sugerujące kobiecie, że niedługo może jej się coś przykrego wydarzyć. Podejrzewam, że nawet konkretnie jej pisali, co jej się przydarzy, jasnowidze miłościwe.

Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że w tym kraju człowiek zwieje przed prokuraturą i policją i nie pójdzie do więzienia na dwuletnie wakacje, ale przed komornikiem nie ma szans. Nie wiem, czy to początek końca OMZiR, nie podejmuję się wyrokowania, bo nie wiem, jaki jest ich majątek, ani ile ostatecznie komornik ma im ściągnąć. Pamiętajmy też, że wciąż są ludzie, którzy wpłacają im datki, bo przecież to taka słuszna inicjatywa. Ale, mimo wszystko, została przełamana pewna granica, kłamliwa szczujnia ukryta pod płaszczykiem fundacji będzie miała chwilowe problemy, a co najważniejsze nieprzyjemna prawda zacznie powoli docierać do ludzi. Co prawda, main-streamowe media jakoś niechętnie o tym piszą i tutaj warto chyba powrócić do postawionego wcześniej pytania: dlaczego?

M.

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

O tym, jak polski rząd szanuje wolę wyborców

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Ze zdjęcia uśmiecha się do nas Maciej Gdula. Na Twixie chwali się, że on codziennie do ministerstwa jeździ rowerem, bo dba o klimat. Wypadałoby mieć nadzieję, że nie w takim stanie, jak jego kolega z koalicji, Franek Sterczewski, ale zostawmy to. Pan Gdula bowiem zadał pytanie swoim obserwującym: Czy sadzicie, że cześć rządowych limuzyn powinna zostać zamieniona na rządowe rowery?. Czyli wydawałoby się, że szanuje głos swoich wyborców, skoro pyta ich o zdanie w tak ważnej kwestii, ale za chwilę się okaże, że niekoniecznie.

Parę słów o hipokryzji

Wróćmy jednak do pytania o limuzyny. Bo wydaje mi się, że nie jest do pytanie do nas, a powinna być sugestią do pana premiera, który załatwił swojemu rządowi 77 horrendalnie drogich limuzyn. Moc minimum 250 koni mechanicznych, napęd na cztery koła, co najmniej trzystrefowa klimatyzacja, podgrzewane fotele i reflektory LED – takie wymagania mają spełniać zamówione auta, bo przecież ministrowie nie będą jeździć byle czym, no gdzieżby. W końcu to słudzy narodu, więc prestiż i wygoda muszą być zachowane. Nie wiem też, czy to nie już jedną z tych limuzyn pojechał na wakacje wiceminister finansów, a za benzynę płacił służbową kartą. Tłumaczył się potem, że nie wiedział, że nie wolno, a jego koleżanka z partii zapewniała, że po prostu się pomylił. Dlatego nie wolno mieć do pana ministra wielkich pretensji, zwłaszcza że sam podał się do dymisji. Nie jestem do końca przekonana, czy zrobił to z własnej woli i poczucia wstydu i wyrzutów sumienia, czy raczej przekonał go wpis Donalda Tuska na Twixie, w którym sugestia, co powinien zrobić była aż nazbyt wyczuwalna. Zresztą to wcale nie było dużo pieniędzy, bo paliwo jest w końcu po 5,19 za litr… A nie, czekaj. W każdym razie po raz kolejny bawi mnie hipokryzja nowego rządu, bo wcześniej politycy KO krytykowali PiS za nadmierny rozmach w kupowaniu i najmie samochodów. Warto jednak pamiętać, że politycy KO krytykowali też poprzedni rząd, że zatrudnił zbyt wielu ministrów i wiceministrów do swojego rządu – wtedy była to – w szczytowym momencie – liczba 120 pracowników. Teraz rząd liczy sobie 134 osoby, a warto wspomnieć, że Tusk utworzył trzy nowe, nikomu niepotrzebne ministerstwa, żeby zadowolić koalicjantów, którzy zgodzili się połączyć z nim siły pod pewnymi warunkami. I tak oto mamy ministerstwo równości, ministerstwo ds. społeczeństwa obywatelskiego i ministerstwo polityki senioralnej. Czym zajmują się dwa ostatnie nie wie nikt, ale pani Kotula dba o to, żeby w szpitalach wykonywane były aborcje wbrew wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego, który sami nie wiedzą jak ugryźć, a o dyskryminacji mężczyzn, jeśli chodzi o wiek emerytalny, że wcale nie jest taka zła, więc panowie, morda w kubeł. Aha, z tym TVP to też zdaje się mówili, że przecież na onkologię dziecięcą te pieniądze są potrzebne, ale to było wtedy, a teraz jest inaczej, więc też wszystko w jak najlepszym porządku.

Potrzebny kandydat w postępowym ministerstwie

A co do szanowania głosu wyborców, to wydaje mi się, że skoro ci pokazali panu Gduli czerwoną kartkę podczas ostatnich wyborów parlamentarnych, to chyba dlatego, że nie chcieli go widzieć na państwowym, wysokim stanowisku. Otrzymał on wtedy zaledwie 3954 głosy, zajął trzecie miejsce w okręgu, ale warto wspomnieć, że Małopolska ogólnie stanęła na wysokości zadania, bo cała lewica osiągnęła wynik poniżej progu (4,74 %), więc nie dostała się nawet pani Magdalena Dropek (ponad 9000 głosów), która z żalem skwitowała, że nie będzie tęczowego-lewicowego mandatu z tego regionu. Brawo Małopolska! Mam jednak poczucie, że skoro obywatele nie chcieli widzieć pana Gduli w Sejmie, to prawdopodobnie również nie chcieli go widzieć w rządzie. Mimo to, pan premier okazał się ślepy i głuchy na życzenie Polaków, wobec czego zamontował Gdulę w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego, które wiadomo, co z polskim szkolnictwem teraz wyczynia. Dość powiedzieć, że Barbara Nowacka niedawno stwierdziła, że nie widzi powodu, dla którego dzieci nie mają się uczyć o 54 płciach, zwłaszcza że ukróciła im materiał do nauki tak, że czasu będą miały aż nadto, żeby dowiedzieć się, że poza babą i chłopem są jeszcze inne płcie. Oraz jakie. Pani Barbara nie widzi też nic złego w tym, że historii uczniowie będą się uczyć w wersji niemieckiej, więc pewnie niedługo dzieci dowiedzą się, że atak Niemców w 1939 roku był spowodowany antysemityzmem naszych rodaków, trzeba było więc Żydów ratować i w tym celu wybudowano dla nich getta i obozy, żeby tylko ci wredni Polacy ich nie dorwali. Dzieciaki będą też przekonane, że to zwykła bezczelność, że Polska ośmieliła się w ogóle przebąkiwać o reparacjach, bo przecież po II wojnie światowej ośmieliła się wysiedlać Niemców ze swoich terenów (myślę, że korepetycji w tym zakresie może udzielać Erika Steinbach) i – co najważniejsze – to Polska powinna zwrócić pieniądze Niemcom za amunicję, którą zużyli podczas Powstania Warszawskiego. W każdym razie pani Basia miała bardzo dobry powód, żeby się na to zgodzić, bo chyba podczas ostatniego apolitycznego campusu, na którym roztańczona młodzież śpiewała co należy zrobić z PiS-em, ale to nic nie szkodzi, bo jest to element naszego dziedzictwa kulturalnego, była bardzo zaskoczona, że podręczniki do historii pisali… historycy. Dzięki jej interwencji będą to robić niemieccy politycy.

Wracając do pana Gduli – krótko cieszyłam się z tego, że nie dostał się do Sejmu, bo tolerancję do tego człowieka mam mniej więcej taką, jak do Łukasza Kohuta, czyli ujemną. Wydawałoby się jednak, że skoro Maciek tak bardzo liczy się ze zdaniem obywateli w sprawie limuzyn i rowerów, to uszanuje również ich decyzję i nie przyjmie nominacji do rządowego stołka, ale wtedy widocznie aż tak się tym nie przejmował.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej