

Wojciech Kozioł
Trzecia Droga i partia bez wyrazu
Tym oto wpisem kończymy cykl opisu ugrupowań politycznych przed wyborami. Na finał zostawiliśmy najbardziej nijaką formację z jaką przyszło się nam poznać w ostatnich latach.
W historii polskiego parlamentaryzmu było wiele partii jednego sezonu. Tylko w ostatnich latach można wymienić takie twory jak Wiosna Biedronia, Nowoczesna Petru czy Twój Ruch Palikota. I do tego grona niedługo będzie można zaliczyć Polskę2050. Jednak w przeciwieństwie do pozostałych, to ugrupowanie może nawet nie osiągnąć podstawowego celu jakim jest przeskoczenie progu wyborczego i to pomimo koalicji.

Zazwyczaj, gdy mowa o jakimś ugrupowaniu, to nasuwają się pewne skojarzenia. Dobre lub złe. Niektóre partie widzimy również przez pryzmat ich liderów. W końcu, gdy mówimy o Donaldzie Tusku, myślimy „Platforma”. Gdy o Jarosławie Kaczyńskim, to „PiS” i tak dalej. To podstawowe mechanizmy jakie występują w demokracjach i nie tylko. W ogóle w polityce.
Kolejnym elementem jest fakt, że lider niejako odzwierciedla swoje ugrupowanie. Nie w całości, ale jednak nadaje mu pewien charakter. Jeśli więc Sławomir Mentzen jest konserwatywnym liberałem, to wiemy doskonale, że Nowa Nadzieja też będzie posiadała zbliżony do niego profil.
Co jednak gdy partia, jak i sam lider, są tak niewyraźne, że po prostu nie generują żadnych emocji? Co więcej, nie jesteśmy w stanie nawet zamknąć w ramy jego poglądów? A, no tu już się pojawia problem. W przypadku Polski dotyczy ten kłopot głównie partii lewicowo-liberalnych. O ile Platforma nadal posiada duże wpływy, kapitał oraz wsparcie zagraniczne, to jest w stanie się utrzymać w takiej formie. Nawet pomimo fatalnego modelu zarządzania. Co innego jeśli mowa o Polsce2050 Szymona Hołowni.
Tak, aczkolwiek nie
W polityce raczej naturalnym jest to, że politycy, pomimo pięknych deklaracji, często zmieniają zdanie. Przyzwyczailiśmy się. Czasem potrzebują na to tygodnia, niekiedy miesiąca czy lat. Ale chyba Szymon Hołownia, jako jeden z niewielu był i jest w stanie zmienić swoją opinię na dany temat nawet nie w z dnia na dzień, ale w ciągu jednego dnia. A to już jest coś.
Co prawda katolik, ale liberalny jak PO. Niby niezwiązany z innymi partiami, ale w swoich szeregach mający głównie spadochroniarzy z Platformy i Lewicy. Chcący być antysystemowym, ale wywodzi się stricte ze środowiska lewicy liberalnej i mainstreamu. Próbujący być poważnym, ale boi się śmieciarki podczas nagrywania rolki na FB czy innego TikToka. I takie przykłady można mnożyć i zazwyczaj można je skwitować hasłem „jestem za, a nawet przeciw”. W sumie, nad takim ugrupowaniem to nic tylko usiąść i płakać, jak sam lider niegdyś uczynił nad Konstytucją.
Pod skrzydła PSL
Nie trzeba było czekać wiele, by jego ruch zaczął stopniowo pikować w granicę progu wyborczego. Winą tego jest w dużej mierze brak skonkretyzowanych poglądów, a te które już posiadał, to zazwyczaj były kalką z PO i Lewicy. Nie reprezentował więc żadnej alternatywy. I teraz można sobie zadać pytanie, czy Polskie Stronnictwo Ludowe, które przygarnęło Hołownię, będzie go chciało potraktować jako równorzędnego partnera, czy pożywkę i odskocznię?
Pojawia się tutaj pewne pole do manewrów, bo i opcji przedwyborczych jest kilka, a wykrystalizują się one dopiero po stworzeniu komitetów. Hołownia sam nie wystartuje, to pewne. Ma ruszyć do wyborów, wraz z Kosiniakiem-Kamyszem jako Trzecia Droga. Swoją drogą jest to hasło niemówiące kompletnie nic. Czyli pasuje idealnie.
W tym momencie opcje są trzy. Mogą oni wystartować w formie koalicji, co w jakiś sposób zabezpiecza jednych jak i drugich pod kątem miejsc na listach oraz podziału subwencji. Z pewnością jest to scenariusz najbardziej korzystny dla Hołowni. Drugie wyjście to start pod sztandarem PSL. Tutaj będzie powtórka z Kukiza, czyli ludowcy będą trzymać wszystko w garści i rozdawać karty. Polska2050 nie będzie miała nic do gadania. Trzeci scenariusz to start w koalicji wraz z Lewicą. I to jest największa egzotyka, ale też rozważana i mająca pewne podstawy.
W takim rozdaniu mielibyśmy w sumie 4 listy: PiS, KO, Konfederację i tę dziwną mieszankę tęczowo-ludową. To wyjście najmniej prawdopodobne, obarczone dużym ryzykiem, ale dające pewność, że Lewica jak i Ludowcy wejdą do Sejmu. Jeśli Platforma Obywatelska nadal będzie uderzać w resztę opozycji (jak to zrobiła w czerwcu z PSL i Hołownią), to faktycznie dla Lewicy może być to pewna furtka.
Co jednak z samym Hołownią? Nie ma co mu wróżyć świetlanej przyszłości. Nie zrobi on powtórki ani z Palikota, ani Petru. Co więcej, może on być jedynym „sezonowym liderem”, który nie dotrwa nawet do wyborów. Jeśli nawet, to będąc tym słabszym stronnictwem w koalicji.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Wojciech Kozioł
Dzień po wyborach oczami salonu
Wyobraźmy sobie przez chwilę, że jednak liberalno-lewicowa opozycja wygrywa wybory. Klimat dusznej, brunatnej Polski, jak za dotknięciem magicznej różdżki, zmienia się w fajny i europejski kraj! Bo tak będzie, prawda?

Jakież to piękne muszą być wizje liberalno-lewicowej opozycji, która już w swoich fantazjach wprowadza swoje porządki. Wyobraźmy sobie przez chwilę, że totalna opozycja wygrywa wybory i jakimś cudem realizuje wszystkie postulaty, którymi obsypywała nas przez ostatnie miesiące. Choć w zasadzie to lata, bo tutaj nic nowego się nie pojawiło w ich programie.

Wyobraźmy sobie Izabelę Leszczynę, która wchodzi do ministerstwa finansów razem z panami Grabowskim i Lewandowskim. I tak wszystkie kluczowe dla polskiego bezpieczeństwa koncerny zostają wyprzedane, tak jak miało to miejsce w latach 90-tych. Przecież kapitał nie ma narodowości, a zwłaszcza ten polski.
Spróbujmy pojąć ten geniusz, stojący za Tomaszami Lisem i Piątkiem, którzy będą robić czystki w mediach. Co prawda chyba nie ma tylu więzień na tak dużą masę ludzi, którą chcą oni zamknąć za kratkami, ale próbować warto!
Już widzę, jak Roman Giertych, który posiadając immunitet nie musi bać się prokuratora, wkracza do Ministerstwa Sprawiedliwości i wraz ze swoimi towarzyszami z „wolnych sądów” wprowadzają swoje porządki. Wtedy nawet jak „śmiesz śmieć” myśleć źle o Tusku, to trafisz na dołek. W końcu nie może być w społeczeństwie osób, które nie budują uśmiechniętej Polski.
Czekam z utęsknieniem na widok Adama Michnika, który już biegnie przeprowadzać wywiad z Wałęsą, jak to oni „tymy rencami” ponownie obalili dyktaturę i to we dwoje, jak przed laty.
Widzę, jak celebryci i aktorzy, którzy czuli się uciemiężeni przez reżim, wreszcie będą mogli odetchnąć świeżym powietrzem. Wesele 2, Pokłosie i Zielona Granica będą codziennie w telewizji, by nas edukować w duchu pedagogiki wstydu.
Posłanki Pomaska, Gasiuk-Pichowicz czy obie Gajewskie, wreszcie nie będą czuły potrzeby gadania głupot, bo przecież w końcu nastanie koniec historii w polskiej polityce. Największe zło świata, czyli Kaczor, zostanie pokonane, więc po co się wychylać?
Marek Belka czy Franek Sterczewski pobiegną demontować mury i zasieki na granicach z Rosją i Białorusią, bo przecież trzeba otworzyć przejścia dla wszystkich. Pani Hartwich dopiero potem ustali kim oni byli.
No i wreszcie wróci wielki Donaldinho. Człowiek, który jest jednocześnie katolikiem z ołtarzykiem i liberałem z piorunem na masce. Rano całuje chleb w geście tradycji, by potem ukłonić się przed postulatami woke. Ten, który wyznaje zarazem wolny rynek i socjaldemokrację. Można powiedzieć, że polityk wręcz doskonały.
Moment przed szokiem
Raczej czytający od razu zauważyli ten cynizm w powyższym wpisie, ale to połowa prawdy. Druga jest taka, że opozycja totalna faktycznie tak myśli i tak działa. Wręcz nawet tego nie ukrywają, że właśnie tak będzie. Zapowiadają nam świat z marzeń elit pokroju profesora Góreckiego. Wrogie elektoraty trzeba będzie „zdezintegrować”. Co to znaczy? A to zależy, bo można to robić na różne sposoby. Naziści w Niemczech w końcu też dezintegrowali opozycję oraz wykreowane na wrogów społeczności, prawda?
Szczęściem w nieszczęściu jest to, że poprzez własne błędy i regularnie wpadki KO i totalsi nie wygrają wyborów. Jednak nie oznacza to tego, że na tym się skończy. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że w momencie ogłoszenia wyników nastąpi wielki krzyk, że wybory zostały sfałszowane. Taki przekaz pójdzie w media, do korespondentów, do Unii, a PO zrobi powtórkę z okupowania mównicy i oblegania Sejmu. I patrząc na stan psychiczny ludzi pokroju Tomasza Lisa jestem w stanie w taki scenariusz uwierzyć.
Wojciech Kozioł
Marsze imposybilizmu
Były już błękitne marsze, wiece Kijowskiego, symbole rebelii w postaci wieszaków, bananów, karpi, dzików, białych róż, piorunów, gwiazdek, więc PO wpadło na pomysł by chwycić za serce. Tylko, że raczej niewiele to da, jeśli rozumu dalej brak.

Już jutro wielki marsz miliona… a co tam, bez kozery powiem, że i miliarda serc, które będą kroczyć za Donaldem Tuskiem przeciwko kaczystowskiemu reżimowi. Nie wiem już, który raz mam deja vu związane z tego typu happeningami.

Błękitny Marsz 2006/YT
Być może nie wszyscy już pamiętają zmierzchłe czasy pierwszej kadencji PiS z lat 2005-2007. Wtedy również, w 2006 roku, odbył się jeden wielki marsz, a w zasadzie ich seria, i określono je mianem „błękitnych”. Wiadomo, pełno unijnych i PO-wskich flag, mnóstwo haseł o powrocie do Europy i tak dalej. Gdyby ktoś zechciał scharakteryzować, jakie było przesłanie tych przedsięwzięć, to można by je skrócić w jednym zdaniu. Celem był odsunięcie „kaczorów” od władzy, ponieważ Polska staczała się w brunatną dyktaturę i oddawała nas w ręce Putina.
Nie zabrakło wtedy takich transparentów, że „PiS=PZPR” albo zdjęć ówczesnego prezydenta Kaczyńskiego z grubą kreską na gardle, gdzie każdy inteligentny wiedział dokładnie jaki jest przekaz. Na słowa Donalda Tuska „tu jest Polska” tłum skandował „Polska wolna, solidarna!”, „Wolne media!”, „Chcemy demokracji!”
Brzmi znajomo?
To wszystko w ramach przypomnienia, gdzie tak naprawdę pojawiła się w XXI wieku w Polsce pierwsza taka sytuacja, gdzie tak bardzo któreś ugrupowanie wypowiedziało wręcz posłuszeństwo aktualnemu rządowi. PO proponowało nawet powołanie „alternatywnego rządu”.

2015 i zaczynamy cyrk od nowa
Nie wiem czy jakakolwiek osoba jest w stanie wyliczyć wszystkie te eventy, które pod swoimi skrzydłami organizowała Platforma Obywatelska. Były marsze Kijowskiego (ktoś jeszcze pamięta?) i spędy KOD-omitów. Były wieszaki i banany jako symbole rewolucji. Były karpie, dziki i białe róże. Były pioruny i 8 gwiazdek. No i jeszcze wielkie marsze o powrót do Europy 4 czerwca.
Za każdym razem wszystkie te wydarzenia zdawały się być coraz większymi groteskami. Ale to, co było w nich zawsze uniwersalne, to powszechny prymitywizm przekazu. Te kadry powyżej to nie są hasła z ostatnich spotkań totalnej opozycji, a wycinki z tego, czym były błękitne marsze. To dokładnie ten sam mental wysadzonego z siodła salonu liberalno-lewicowego, który nie może się pogodzić z tym, że lud go nie chce.
Jednak ci bardziej spostrzegawczy zauważyli pewną zmianę. Flagi unijne zastąpione przez polskie. Barwy partyjne zamienione na biało-czerwone. Wszystko to budowane jest dla stworzenia wrażenia, że PO nie jest partią z nadania unijnego. Niektórzy z pewnością się nabiorą. Widać jednak, że opozycja totalna wytoczyła już wszystkie działa. Chwytanie się przez nich barw narodowych i patriotycznych haseł to rzeczywiście szczyt zdolności.
Unia Europejska również stara się robić wszystko, by zmiana w parlamencie nastąpiła. Tu również poszły wszystkie ręce na pokład z ucięciem pieniędzy unijnych, czarnym pijarem czy straszeniem o blokowaniu funduszy na czele. Ciekawa będzie jednak reakcja, gdy ujrzą, że nawet to nie pomogło im wygrać.
I teraz, nie da się nie odnieść wrażenia, że i jutrzejszy marsz to będzie jedna wielka ustawka. Niewielu już pamięta, że odbywa się od z powodu Joanny, której historia jest niczym z radia Erewań. Nic się w tej bajce nie zgadzało. I tak samo nie można wykluczyć, że jakieś prowokacje będą miały miejsce, a na pewno będą, by podgrzać atmosferę przed wyborami. Tak jak w 2015 roku przed wyborami prezydenckimi. Dlatego, te ostatnie 2 tygodnie kampanii to będzie ostra jazda bez trzymanki.
Wojciech Kozioł
Niemiecka kontrola granicy – fakty i mity
Według liberalnej lewicy tradycyjnie winę za kontrole na granicach z Niemcami ponosi Polska. I nie ma znaczenia, że RFN robi to samo w stosunku do Czech, Austrii czy Szwajcarii. Winni jesteśmy my i basta!

Kiedyś opozycja co miesiąc ogłaszała „miażdżącą aferę”, która ma zmieść PiS. Potem było co kilka tygodni. Później co tydzień. Teraz jest to niemal codziennie, a czasem to i nawet pojawią się dwie tego samego dnia. A ten PiS, jak na złość, się trzyma.

Ogólnie wchodzenie w głowy przedstawicieli radykalnej opozycji (czy też opozycji totalnej) nie jest polecanym zajęciem. W momencie, gdy przeszła ona pewną granicę, za którą jest już fanatyzm, to mało kto jest w stanie pojąć czy jakaś logika stoi za tymi działaniami. Bardziej to wygląda jak łapanie się czegokolwiek by tylko uderzyć w partię rządzącą.
Jednak jak to było w przypadku chłopca, który wołał wilk, tak też jest z naszymi liberalno-lewicowymi bojownikami o wolność i demokrację. Już tyle razy ogłaszali koniec państwa/PiSu/autorytaryzmu, że nikt normalny nie bierze tego na poważnie. Co dzień nakręcają nową aferę i nawet jak coś rzeczywiście jest warte uwagi, to uchodzi to gdzieś pośród innych „breaking newsów”.
Kontrola na granicach? To wina Polaków!
Może nie wszyscy zdają sobie sprawę, ale my (w sensie Polska i Polacy) nie jesteśmy już w Unii, Schengen, NATO, tylko jesteśmy jednym z obwodów Rosji. Nie wiedzieliście? A to w takim razie nie czytacie tego, co wypisują ludzie związani z PO czy Tomasza Lisa. Oni już to stwierdzili, więc tak musi być.
A dlaczego? Ponieważ Niemcy wprowadzają kontrolę na granicy. Straszne prawda? I to jeszcze z naszej winy. Wiadomo. Co prawda w 2015 roku była podobna sytuacja. Ale wtedy media lewicowo-liberalne twierdziły, że takie kontrole to w zasadzie nic nie znaczą.
Oczywiście wtedy gdy niektórzy „uchodźcy” magicznie rozpływali się w powietrzu w Niemczech (i to w tysiącach), a sama kanclerz Merkel zaprosiła ich setki tysięcy do Europy, to wtedy to był bardzo dobry pomysł. No ale, co wolno Niemcowi, to nie Polakowi.
No tylko jest taki mały szczegół, że tak samo Niemcy postępują wobec Austrii, Szwajcarii czy równocześnie z nami również z Czechami. Jak powszechnie wiadomo te państw także należą do zachodnich obwodów rosyjskich, tylko jeszcze o tym nie wiedzą. Albo, co gorsza, są na krótkiej smyczy imperatora Kaczyńskiego.
Natomiast wszyscy płaczący nad kontrolą granicy nie są w stanie doczytać jednej rzeczy. Otóż będzie ona wyrywkowa i tymczasowa. Jest spowodowana nielegalną migracją, którą tak bardzo zachwala i wspiera (mniej lub bardziej świadomie) europejska lewica. W tym i u nas, jak choćby w przypadku Białorusi. Zatem tradycyjnie, lewica bohatersko próbuje pokonywać problemy, które sama sobie stworzyła. Tylko w tym wypadku walczyć z tym problemem muszą wszyscy, a lewica uparcie stoi przy swoim.