

Nawiasem Pisząc
Polskie tzw. elity
Autorem poniższych słów nie jest jakiś pijaczek spod monopolowego. Nie wykrzyczał ich na meczu piłkarskich żaden kibic, którzy zdaniem lewicy są faszystami i nic innego by nie robili, tylko ludzi po mordach tłukli. Nie pamiętam, żeby jakikolwiek polityk PiS-u w podobny sposób komentował śmierć Adamowicza, a podobno to oni są największymi siewcami nienawiści w Polsce, oczywiście obok Konfederacji (pamiętam za to, że politycy PiS nie wystartowali w wyborach na prezydenta Gdańska z szacunku do zamordowanego). Co jeszcze bardziej zdumiewające, nie wygłosił ich też żaden z celebrytów, którzy lubią dzielić się z ludźmi swoimi politycznymi przekonaniami, chwaląc się przy tym wybitną znajomością łaciny. Tak obrzydliwe słowa nie padły z ust nawet żadnego polityka Platformy czy lewicy, chociaż wielokrotnie przekraczali oni granice (pamiętamy sesję zdjęciową Ewy Kopacz na tle ofiar katastrofy smoleńskiej) – żaden z nich chyba nigdy wprost nie powiedział, że żałuje, że Jarosław Kaczyński nie wybrał się do Smoleńska razem z bratem (może się mylę, ale szczerze nie pamiętam). Tak prostackie opinie zarezerwowane były wyłącznie dla miłujących pokój i tolerancję wyborców tych partii. Autorką tej wypowiedzi jest pracownica… Muzeum Powstania Warszawskiego. Tak, tego muzeum, o którego narodziny w Warszawie walczył i którego założycielem był Lech Kaczyński.

Tacy tolerancyjni, tacy miłujący, tacy pokojowi
Jeden z twórców portalu Takzetego.pl, na pewno bardzo dobrze Wam wszystkim znany Raz prozą, raz rymem – walczymy z propagandowym reżimem zauważył, że istnieje w Polsce grono ludzi, których mało tego, że obrzydlistwa wypisywane przez panią Annę nie odrzuciły, ale wręcz je popierają, bo „przecież rację miała”. Zwrócił uwagę, że większość tych osób miała na profilowym nakładki z poparciem dla WOŚP (bo oni dobre serduszka mają), Strefą wolną od nienawiści (bo tolerancji do drugiego człowieka jest w nich tyle, że aż uszami się wylewa) czy apelem, że TRZA głosować (bo to prawdziwi patrioci i obywatele Polski, do tego młodzi, wykształceni, z wielkich ośrodków). Nie jest to nic szczególnie zaskakującego, sama widziałam wpisy osób, którzy twierdzili, że jakiekolwiek konsekwencje wyciągnięte wobec tej „biednej, zastraszonej” kobiety będą dowodem, że żyjemy w „pisotalibanie”. Oczywiście, bo jakby ktoś powiedział, że szkoda że Tusk nie wystąpił na scenie razem z Adamowiczem, to na pewno nikt by nie zareagował. Ja sama byłabym za tym, żeby jakieś reperkusje takiego dowcipnisia spotkały, bo jednak jesteśmy ludźmi i powinniśmy się zachowywać jak ludzie. Z całą sympatią do zwierząt, bo nawet mój kot wykazuje więcej empatii i ogłady niż niedługo pewnie była pracownica Muzeum Powstania Warszawskiego, chociaż jest święcie przekonany, że cały świat powstał tylko po to, żeby mu usługiwać. Pamiętacie, jaką aferę rozpętali po „zdradzieckich mordach” czy „gorszym sorcie” w wykonaniu prezesa PiS? Do tej pory wszyscy są oburzeni. Wtedy to był skandal, ale teraz – nic się nie stało przecież.
Współczesny dialog polityczny
Zresztą do tego można było się przyzwyczaić już od dawna. Pamiętacie komentarze pod informacją o śmierci Jolanty Szczypińskiej? Parę dni temu zmarł Ludwik Dorn i też owacjom nie było końca (oraz życzeniom, aby Kaczyński szybko do niego dołączył). W tej radości wielu umknął fakt, że ostatni raz Dorn startował do Sejmu z ramienia jedynej słusznej partii – Platformy Obywatelskiej. Zresztą po katastrofie smoleńskiej było podobnie. Przez pierwsze dni wszyscy jeszcze byli w szoku, poza tym poza znienawidzonymi pisiorami zginęli też inni ludzie, więc nie wypadało. Ale już chyba miesiąc później Internet stał się miejscem, gdzie nie sposób było nie trafić na żarty o kaczce po smoleńsku czy zimnym Lechu (to był zdaje się oficjalny slogan reklamowy jednego z polskich browarów). Dzisiaj to już nie są żarty, a jawne życzenia śmierci politykowi, który ma inne poglądy niż my. To jest straszne, co niektórzy z nas wyprawiają. Jeżeli kiedyś umrze Jarosław Kaczyński (czego mu nie życzę, bo mimo że prezes PiSu nie jest z moim bajki, to jednak staram się zachować odpowiednio LUDZKI poziom), to mam wrażenie, że ci oświeceni i tolerancyjni zrobią masową imprezę na ulicach – wzorem USA, kiedy poinformowano o śmierci bin Ladena czy „spontanicznego” protestu zorganizowanego przez Dominika Tarasa, żeby pośmiać się z ludzi czuwających pod Pałacem Prezydenckim – a opozycyjni politycy oficjalnie by tego nie poparli (chociaż jest kilku takich, których mogłabym podejrzewać o dołączenie do zabawy), ale przecież nie będą ludziom zakazywać, nie będą ich rozganiać (co innego oszołomy spod krzyża smoleńskiego czy faszystów z Marszu Niepodległości, tych to nie tylko rozganiać, ale jeszcze pałami potraktować, a co!), bo oni szanują wolność do zgromadzeń.
„Wysoki Sądzie, ja nie chciałam…”
A co dalej z panią Anną Grzechnik? Muzeum Powstania Warszawskiego w oficjalnym oświadczeniu pisze, że na razie jest nieobecna w pracy, ale na pewno wyciągną wobec niej konsekwencje. Nie mam wątpliwości, że długo ta pani pracy nie utrzyma, ale jak znam życie, to pójdzie sobie na całkiem długie L4, dopóki nie znajdzie nowej posadki – może jako aktywistka społeczna. Albo nawet polityk? Iwona Hartwich zaczynała podobnie. Nie wiem na razie, czy pani zostaną postawione zarzuty, ale jeżeli tak, to wyobrażam sobie, jak będzie wyglądał proces. „Ja to pisałam na olbrzymich emocjach”. Oni wszyscy wypisują wulgarne oszczerstwa na emocjach. Ogólnie większość głupich ludzi najpierw robi, potem myśli, ale żeby szukać w tym usprawiedliwienia i wyrozumiałości sądu to można być rodzicem, który zabił mordercę swojego dziecka, a nie paniusią z państwową pensją, która wypisuje bzdury w Internecie. Ona tym wyciem syren bardziej rozemocjonowana była niż sami Ukraińcy. Ogólnie cała lewica działa, bardziej opierając się na emocjach niż na rozumie. A te, jak wszyscy dobrze wiemy, bywają złym doradcą. Później pewnie będzie tradycyjna już gadka o tym, że nie ma szacunku dla braku szacunku, tolerancji dla nietolerancji, moralności dla jej braku, czy miłości dla nienawiści. Tylko ciekawe, na jakiej podstawie twierdzą, że to oni wiedzą, czym ten szacunek, tolerancja, moralność i miłość są i to oni zostali stworzeni do tego, żeby uczyć innych, co daną wartością jest, a co nie. Ci ludzie bardzo lubią głosić truizmy, że jak ktoś chodzi do Kościoła to nie znaczy, że jest dobrym człowiekiem (do tego lubią dodawać zdjęcie Hitlera wychodzącego z Kościoła, mimo że Hitler specjalnie wierzący nie był, do Kościoła też często nie zaglądał, pojawił się tam po prostu na mszy żałobnej marszałka Józefa Piłsudskiego). Owszem, zgadzam się, nie znaczy. Ale to, że na zdjęcie profilowe wstawicie sobie serduszko, tęczę czy nawet gołąbka pokoju też z Was dobrych ludzi jeszcze nie czyni.
M.
Źródło: Facebook
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Jak skutecznie dzielić społeczeństwo?

Jakiś czas temu czytałam rozmowę z profesorem Andrzejem Nowakiem, w którym stwierdził on, że prezydenta-elekta trzeba chronić również, a może przede wszystkim fizycznie. Że polaryzacja społeczeństwa, teraz jeszcze dodatkowo pogłębiana przez brednie o sfałszowanych wyborach, jest już tak głęboka, że komuś może wpaść do głowy, żeby zrobić coś tak okropnego. Żeby zabić człowieka. Dlatego, że go nie lubi. Dlatego, że ośmielił się wygrać z jego kandydatem. Dlatego, że jego ukochany Tusk i jego ukochana partia powiedzieli, że on jest zły i niedobry. Wtedy zwolennicy Tuska wyśmiewali prof. Nowaka, do jakichże to abdurdalnych wniosków dochodzi, a tymczasem taki wpis został opublikowany 23 czerwca, prawdopodobnie pod prawdziwym imieniem i nazwiskiem. W odpowiedzi do jakiegoś wpisu rzecznika rządu Adama Szłapki. I co? I nic.
Eksperymenty na żywej tkance
Ostatnie dni dobitnie pokazują, komu tak naprawdę zależy na podziale Polski. KO zależy na tym, żeby 6 sierpnia spotkali się ze sobą wyborcy Karola Nawrockiego z reprezentacją „Silnych Razem”, która to grupa chyba najbardziej zgłupiała pod wpływem mało racjonalnych, a czasem wręcz zupełnie obłąkańczych teorii Romana Giertycha, bo być może dojdzie do zamieszek i będą mogli powiedzieć: „Patrzcie, społeczeństwo się buntuje”. Co do obłąkańczych teorii pana Romana, przekonywał on na przykład, że niedawno aresztowany Wojciech Olszański ps. „Jaszczur” i jego bracia kamraci zinfiltrowali okręgowe komisje wyborcze i to oni stoją za fałszerstwem wyborów. To się naprawdę kupy z żadnej strony nie trzyma. To jest już tak gruba odklejka, że już nawet silniczki musiały się zorientować, że Giertych nie ma już kontaktu z rzeczywistością. Rozpaczliwie puka do jej drzwi, ale nikt nie otwiera. Być może Donald Tusk nauczony własnym doświadczeniem z Jackiem Murańskim uznał, że to jest za grube i szepnął swoim ulubionym dziennikarzom, żeby znaleźli trochę mniejszego oszołoma i przykryli nim Jaszczura. I wygrzebali dra Krzysztofa Kontka. Doktor znaczy, że wykształcony; znaczy, że wie co mówi. A gdzie tam. Sprawdziłam sobie tego człowieka, kiedy któreś źrebię Giertycha zaczęło pisać o wybitnym naukowcu. Było o nim napisane tylko tyle, że odkrył sposób na sprawdzenie anomalii wyborczych. Nic więcej – żadnych naukowych prac, żadnych odkryć. Taaaaaaaki wybitny… Nie wiem, czy wiecie, ale w Kanale Zero określenia „wybitny” używa się już tylko z ironicznym podtekstem. Myślę, że tutaj też należy używać go tylko w tym kontekście. W każdym razie pan Kontek był łaskaw sam podważyć swoje badania, kiedy zapytany, dlaczego nie zbadał anomalii na niekorzyść Karola Nawrockiego odpowiedział, że po prostu mu nie pasowały. Nam na uczelni tłumaczono, że jakiekolwiek utajnienie badań, które nie pasują do naszej hipotezy, jest zabronione, a takie badania ostatecznie nie będą uznawane, jeśli coś takiego wyjdzie na jaw. No ale, pan Kontek nie utajnił, on po prostu nie zrobił, więc sprawa jest jasna. Silniczki uważają również za podejrzane, że prawie we wszystkich sprawdzonych komisjach doszło do „fałszerstwa” i że mylą się tylko na jedną stronę. Spieszę wyjaśnić – Giertych przygotował dla was wnioski tylko dla tych komisji, w których doszło do anomalii na korzyść waszego kandydata, dlatego duża część się sprawdziła i wszystkie „dowodziły przestępstwa”, bo zwolennicy Nawrockiego żadnych wniosków nie składali. Czasami naprawdę wystarczy odrobinę pomyśleć.
Niepokojące obserwacje
W głowach sympatyków Giertycha uroiło się jednak przekonanie, że oni, jedyni sprawiedliwi, walczą w słusznej sprawie, a wszyscy ich olewają. Że PKW i SN, którym powinno najbardziej zależeć na „wyjaśnieniu nieprawidłowości” w kulki sobie lecą. I nie przetłumaczysz, że oni sprawdzają te wszystkie ich wnioski, które akurat zawierają prawdziwy PESEL nie należący do Romana Giertycha, ale widzą, że to daremna robota i strata czasu. Nie przetłumaczysz, że odrzucili te wnioski, które zawierają nieprawdziwe dane z oczywistych względów, bo „zastraszeni obywatele mogą chcieć zachować anonimowość” (z takimi tłumaczeniami się spotkałam). Nie, oni są sami przeciw wszystkim. Nawet przystawki odwróciły się od tej bohaterskiej walki dzielnego Romana, bo w końcu do nich dotarło, że były tylko przystawkami. Szymon Hołownia, po odcięciu trzeciej nogi bez znieczulenia, nie jest już tak chętny do sprawowania funkcji prezydenta, bo nagle do niego dotarło jakby to wyglądało. On by im podpisał wszystkie potrzebne ustawy, a potem by go wymienili, bo z takim poparciem, to on się chyba nie chce na pośmiewisko drugi raz wystawiać. Brawo, Szymek, może jeszcze będą z Ciebie ludzie, ale na powrót do TVN-u po tym wystąpieniu akurat bym nie liczyła. I rośnie w Silnych Razem frustracja. Bo oni dzielnie na tym swoim koniu gnają ku sprawiedliwości, ale tak naprawdę oni tu na deszczu, wilki jakieś. Nic śmiesznego. I ta frustracja urosła już do takich rozmiarów, że jawnie stosują groźby wobec przyszłego prezydenta Polski. A co robi polskie państwo? Policja jest zajęta ściganiem staruszek, które nie lubią Owsiaka albo autorów maili, po których pani Jagielskiej robi się przykro, bo czyta o sobie, że złe rzeczy robiła. Tak, polska policja dba teraz o dobre samopoczucie kobiety, która jawnie łamie konstytucję, a niemniej jawne groźby wobec przyszłego prezydenta? Oj tam, oj tam. Czy ktoś w ogóle zainteresował się panem Markiem i sprawdził, czy on przypadkiem nie ma odpowiednich narzędzi, żeby zrealizować swoją groźbę? Zresztą, nawet jakby nie miał, to mało jest oszołomów, którym może wpaść do głowy, że to w sumie dobry pomysł? Okazuje się, że można publicznie nawoływać do przestępstwa pod jakimś wpisem Adama Szłapki i nic się nie dzieje. Być może polska policja słusznie zauważyła, że pan Marek zostawił sobie furtkę, bo może coś innego zadziała. I podejmie działania dopiero, kiedy już wyczerpie możliwości? Masa czasu im została, bez stresu.
Nie wiem, panie Marku, kogo aż tak spierdoliło te kilka lat w polityce, ale podejrzewam, że nie tych, którzy nie wpadli jeszcze na pomysł strzelania do nielubianych polityków.
M.
Nawiasem Pisząc
Jakie szanse daje nam Karol Nawrocki?

Napiszę Wam, że… kurczę, naprawdę polubiłam Karola Nawrockiego podczas całej tej kampanii i wiąże z jego prezydenturą jakieś tam nadzieje. Oczywiście ze swoją zasadą ograniczonego zaufania, ale mimo wszystko. Nie wiem, co prawda, dlaczego go polubiłam, bo to uczucie czysto subiektywne, ale myślę, że potrafię obiektywnie uzasadnić jakieś tam wiązane z nim nadzieje. Postaram się tutaj pokrótce („Tjaaaa… Ona i pokrótce” – myślicie sobie pewnie 😉 ) opisać swoje odczucia, bo – znowu czysto subiektywnie – wydaje mi się, że na tego człowieka wylano takie wiadra niezasłużonego łajna, że mogę pomóc mu się trochę „odczarować”.
Czysto suciektywnie…
Najpierw jednak rozprawmy się z tymi subiektywnymi odczuciami. Koalicja osiągnęła chyba wynik odwrotny od zamierzonego, bo im bardziej napierdzielali w tego biednego Nawrockiego, tym większą czułam do niego sympatię. Apogeum osiągnęli, kiedy wyciągnęli alfonsa, gdzie tam się nic w tych ich oskarżeniach nie zgadzało i nawet dziennikarze der Onetu się od części tych rewelacji odcięli, mimo że to oni wyniuchali (albo wymyślili) całą aferę z Grand Hotelu. Pierwszym „dowodem” był fakt, że Nawrocki kogoś tam poznał, kto później stał się niedobry albo już wtedy był niedobry. Niestety sam fakt znania kogoś bardzo złego nie jest żadnym dowodem, więc Donald Tusk, żeby trochę uwiarygodnić śledztwo swoich posłusznych dziennikarzy, powołał się na Jacka Murańskiego, który miał te brednie potwierdzić POD WŁASNYM NAZWISKIEM. Ten koleś pod własnym nazwiskiem udawał, że szprecha po francusku i nie czuł wtedy ani pół miligrama zażenowania, więc taki sobie z niego autorytet. To samo pomyśleli pewnie ci dziennikarze, bo jeden z nich wprost napisał, że trzeba być debilem, żeby uwierzyć, że to właśnie Murański stanowił ich źródło informacji i potrafili to uargumentować troszkę lepiej niż Tusk. Mieli zrobić artykuł ostatecznie obalający kandydata wspieranego przez PiS, a kiedy nie wyszło, to jeszcze dodatkowo ośmieszyli premiera. „A to węże łyse, na własnym cycku wyhodowane” – musiał pomyśleć wtedy pan, przepraszam, herr Donald, choć nie wykluczam, że mogło tam być więcej niecenzuralnych wstawek. Nawrocki trochę stracił z tą aferą kawalerkową, bo za każdym razem tłumaczył się w inny sposób, ale dosłownie nadrabiał to wszystko miną. Ten facet się cały czas uśmiecha! Nie da się też ukryć, że jego kampania była dużo bardziej pozytywna, niż to co wyczyniała Koalicja Obywatelska. I dużo bardziej naturalna, niż pomysły jakie mieli sztabowcy Trzaskowskiego. Sam Karol był dużo bardziej prawdziwy. Kiedy piękny Rafał rzucał wymuszone żarty o prima aprilis czy uśmiechniętych brygadach, Nawrocki grał z młodymi chłopakami w dziada. To takie trochę dwa ognie, tylko że kopane. Poza tym facet musiał naprawdę wiele ustać. Na pewno nie było mu łatwo, kiedy oskarżano go o sutenerstwo, nie było też mu łatwo, kiedy atakowano jego żonę, bo „jest tak brzydka, że to na pewno trans”. Po ogłoszeniu wyników nie miał lżej, bo tym razem uśmiechnięci-nowocześni wzięli sobie za cel jego siedmioletnią córkę, a później jeszcze jakaś genialna dziennikarka (chyba też z der Onetu) odkryła, że Marta Nawrocka założyła dwa razy tę samą sukienkę, bo to niestosowne, ale kiedy dokładnie to samo zrobiła księżna Kate, to była wielka klasa i oszczędność. Psiakrew, jakbym ja wiedziała, że ubrania można założyć więcej niż jeden raz, a nie wypierdzielać po pierwszym użyciu, mogłabym zaoszczędzić kupę kasy. Dzięki, Marta!
I bardziej obiektywnie
No dobrze, pośmialim się, pobawilim, przejdźmy więc do bardziej rozsądnej argumentacji. Bo Karol Nawrocki wcale nie miał jakiejś super ekstra kampanii. Zaczęli od boksowania i hasła „NowRocky”, które trochę za bardzo przeciągnęli, bo przez pierwsze kilka tygodni kandydat na prezydenta nie robił nic innego, tylko boksował i biegał. Poza tym, skoro od tego zaczęli, mogli konsekwentnie pociągnąć tego NowRocky’ego jako człowieka, który kiedyś tłukł się po lasach z bandą pseudo-kibiców, ale wyszedł z tego, założył rodzinę i został prezesem IPN-u. A teraz prezydentem-elektem. Zostańmy jednak przy tym IPN-ie. Karol Nawrocki objął to stanowisko w 2021 roku i od razu nadepnął na odcisk Rosjanom. Aktywnie demaskował i ujawniał zbrodnie Związku Radzieckiego dokonywanych na Polakach, gorąco popierał usuwanie pomników Armii Czerwonej na terytorium Polski, uznając je (bardzo słusznie!) za symbol okupacji radzieckiej, podczas gdy Rosjanie do dziś uważają, że to laur wspólnego zwycięstwa nad nazizmem. To właśnie dlatego został wpisany na rosyjską listę sankcyjną i gdyby kiedykolwiek pojawił się na terytorium Rosji w najlepszym wypadku zostałby zatrzymany i zawrócony, ale bardziej prawdopodobny proces pokazowy. Dlatego tak bardzo śmieszą mnie argumenty wielbicieli KO, że prezydent-elekt wepchnie nas teraz w ramiona Putina. Serio? Skoro już Tusk i KO koniecznie muszą siać propagandę, to mogliby się postarać, żeby była ona odrobinę mniej idiotyczna. Też macie wrażenie, że Donald Tusk wrócił z Europy głupszy, niż był za czasów swojego pierwszego premierostwa? Kto wie, być może Rafał Trzaskowski przeszedł tam podobne pranie mózgu i dlatego tak bezrefleksyjnie zgadzał się na najbardziej durne pomysły swoich sztabowców? W każdym razie, patrząc na to, jak Karol Nawrocki walczył o pamięć Polaków, którzy zginęli z rąk Sowietów, mam nadzieję, że podobnie zachowa się, jeśli chodzi o tych, którzy ginęli z rąk ukraińskich banderowców. Pamiętam, że mocno byłam zawiedziona postawą Andrzeja Dudy, który w ogóle się nie zająknął, kiedy Zełeński, stojąc przecież obok niego, manipulował historią tak, że aż zęby bolały. Nie reagował również wtedy, kiedy prezydent Ukrainy zupełnie jawnie i publicznie sobie z niego drwił. Ale na Dudę głosowałam tylko i wyłącznie po to, żeby nie wygrał najpierw Komorowski, a później Trzaskowski. Do Nawrockiego, właśnie ze względu na to, w jaki sposób prowadził IPN, oddawałam głos jednak z większym przekonaniem.
Post Scriptum
Już po wyborach kolega podsunął mi dwa materiały na YT, chociaż nagrane jeszcze w trakcie trwania kampanii. Pierwszy był autorstwa Miłosza Lodowskiego, który sugerował, że koalicja platformersów z lewakami tak brutalnie atakuje Karola Nawrockiego, bo ten z racji swojej funkcji miał dostęp do wielu akt sprawy i mógłby zdemaskować jak faktycznie wyglądało to obalanie komunizmu, bo do dziś nasza „oficjalna” wersja historii ma niewiele wspólnego z prawdą. A być może miał również dostęp do akt najważniejszych ludzi polskiej polityki i być może ujawnienie tych akt byłoby im bardzo nie na rękę. Coś w tym jest, jeśli pamiętamy, że był to etap historii najchętniej badany przez prezesa IPN-u. Z drugiej strony, ten sam kolega podesłał mi wywiad z Wojciechem Sumlińskim (to ten od „Niebezpiecznych związków”, który ma naprawdę zrozumiałe powody, żeby nie lubić całej Platformy). Opowiadał on, że poznał Karola Nawrockiego i prosił go, żeby poszperał trochę na temat morderstwa ks. Jerzego Popiełuszki; wręcz wymusił na nim obietnicę, że to zrobi i powie mu, co tak naprawdę się wtedy wydarzyło. Po jakimś czasie miał mu odpowiedzieć, że nic nie da rady zrobić i lepiej to zostawić. Czyli klasycznie – jeden rabin powie tak, a drugi powie inaczej. Faktem jest, że prezydent RP nie może sam sobie odtajniać akt – może to zrobić tylko organ, który je zataił lub jego następca. A że w Polsce dalej dopuszcza się komunistów do władzy, to większość tych akt ciągle gdzieś leży i się kurzy. A pewnie część została zniszczona, bo już Sławomir Cenckiewicz ujawnił, że tajemniczo zniknęła część dokumentów o Lechu Wałęsie, a ostatnim wyszukującym te dokumenty był właśnie… Lech Wałęsa. Który zresztą jest tym, który reaguje na demokratyczny wybór Polaków w najbardziej obłąkańczy sposób. Wracając jednak do tematu – Karol Nawrocki prawdopodobnie ma dużą wiedzę na temat tego, co się działo w 89 roku i parę lat po nim i nawet, jeśli nie ma możliwości ich ujawnić, to przynajmniej wie, z kim ma do czynienia. I ma narzędzia, żeby nie dać się tym ludziom tutaj rozpasać do reszty. Na to również po cichu liczę. Zresztą, umówmy się. Patrząc na dotychczasowych prezydentów Polski, Nawrocki nie ma jakoś szczególnie groźnej konkurencji i spokojnie ma szansę każdego z nich prześcignąć. Nawet Lech Kaczyński, którego zresztą cenię sobie najbardziej z dotychczasowych prezydentów, podpisał ten nieszczęsny traktat lizboński, który nadał Unii Europejskiej więcej praw.
I tak już zupełnie na koniec – kiedy widzę to zdjęcie młodego Karola Nawrockiego, to micha mi się sama cieszy. Nic nie poradzę.
M.
Nawiasem Pisząc
Tonący brzytwy się chwyta

Napiszę Wam, że to jest naprawdę niesamowite, jakich chwytów sięga się uśmiechnięta koalicja, żeby mimo wszystko ich było na wierzchu. Mieli rząd, mieli 2/3 mediów, mieli PKW, mieli praktycznie wszystkie służby, wsparcie Unii Europejskiej i jakieś tajemnicze finansowanie zza granicy. Mieli wymuskanego kandydata, które przez całe życie był przygotowywany do tego, żeby brylować na salonach. Okazało się jednak, że dyganie i bonżurowanie nie wystarczało choćby do tego, żeby dobrze wypaść na debatach i mimo tak olbrzymiej przewagi ich francuski pinczerek przerżnął wybory z kandydatem wspieranym przez partię, którą jego ugrupowanie bezprawnie pozbawiło subwencji. Taka porażka niewątpliwie zabolała, więc trzeba było się jakoś wytłumaczyć swoim wyborcom, którzy szli spać z otwartym szampanem, a nad ranem musieli go zakręcać. A najlepiej udawać, że to nie my skrewiliśmy (przyznawanie się do błędów to rzadko spotykana umiejętność u polityków), więc wymyślimy sobie, że wybory sfałszowano. Partia pozbawiona władzy i subwencji i jedna aplikacja Dariusza Mateckiego rozpierdzieliła całe wybory w Polsce. Nie przypominam sobie, żeby istniało inne państwo na świecie, w którym wybory fałszuje opozycja. Opozycja, która sama była w kryzysie i nie bardzo chyba miała pomysł, co ze sobą zrobić.
Mirek z Wykopu na tropie afery
Zaczęło się komicznie, bo od Mirka na Wykopie. Przeprowadził on tam jakieś swoje obliczenia i wyszło mu, że tak naprawdę powinien wygrać Trzaskowski, a nie Nawrocki. Jak się do tego wpisu dorwał Roman Giertych, to już nie było co zbierać. Natychmiast uruchomił wszystkie źrebięta ze swojej farmy, które w te pędy zaczęły rozgrzewać Twixa swoimi małymi kopytkami, że to fałszerstwo na skalę światową! Trzeba było stawiać na nogi ABW, CBA, CBŚ, PKW, a najlepiej jeszcze Mossad, FBI i Scotland Yard, bo w sumie czemu nie? Tymczasem następnego dnia zaspany Mirek włączył komputer i ze zdziwieniem stwierdził, że jego wczorajsze matematyczne rozkminy śmigają po wszystkich portalach jako dowód oszustwa. Napisał więc wyjaśnienia, że po pierwsze to było robione dla zgrywy, a po drugie on sam był nieźle zrobiony, kiedy to pisał i rano już w ogóle o tym nie pamiętał. Ale raz uruchomionej giertychowskiej machiny nie da się już zatrzymać! Obywatel miał wątpliwości, więc obowiązkiem Romana jest to sprawdzić. No i zaczął sprawdzać. W związku z tym szefowa sztabu Trzaskowskiego, Wiola Paprocka zaapelowała, żeby zgłaszać wszystkie nieprawidłowości wyborcze na stronie internetowej utworzonej specjalnie w tym celu – jeszcze przed wyborami. Widocznie już wcześniej szykowali sobie dupochron, bo nawet w szeregach KO istniały obawy co do skuteczności kampanii Rafała. Doliczono się ok. 130 komisji, w których kandydat Platformy miał mniej głosów w II turze, niż w I, a przecież powinno być na odwrót. Pod lupę wzięto nawet komisje, w których Rafał Trzaskowski dostał na przykład jeden albo dwa głosy mniej niż powinien (takich było najwięcej). Ba, niektórzy nie mogli uwierzyć, że w wielu komisjach znacząco powiększyła się liczba głosów nieważnych, co akurat dość prosto wyjaśnić. Wielu ludzi po prostu uznało, że w II turze nie mają już swojego kandydata, więc woleli oddać nieważny głos, ale tego już nie przetłumaczysz. Najwięcej wątpliwości budziła komisja nr 95 w Krakowie, w której Karol Nawrocki nie miał nawet swojego przedstawiciela. Ja przepraszam bardzo, ale jeśli KO, mając tak olbrzymią przewagę w służbach i mediach daje sobie fałszować wybory nawet w komisjach, w których kandydat wspierany przez PiS nie ma swojego przedstawiciela, to może najzwyczajniej w świecie polityka nie jest zajęciem dla nich i nie powinni się pchać na tak wysokie stanowiska? Zwolennicy i działacze KO, z Mazgułą i Giertychem na czele, grzmią, że to nie może być przypadek, bo komisje zawsze myliły się na korzyść jednego pana. Uspokajam więc obu – nie zawsze. Chyba w 114 komisjach to Nawrocki otrzymał mniej głosów niż się spodziewano. Z analizy Macieja Wilka wynika, że Rafał Trzaskowski otrzymał niecałe 500 głosów mniej, niż powinien, a Karol Nawrocki… o około 91 tysięcy. Być może dlatego Donald Tusk starał się tonować emocje, pisząc, że zakładanie z góry fałszerstwa wyborów nie służy państwu polskiemu. Bo on też zna te wyniki. Drugi raz facet powiedział prawdę i drugi raz wszyscy go olali. Przerąbane.
Młodzi, wykształceni, intelektualiści
Oczywiście dopatrzono się również drugiego powodu przegranej Rafała. I również tym razem nie jest to infantylna, nieprzemyślana, a czasem nawet kompromitująca kampania, festiwal pogardy wobec ludzi o innych poglądach czy wulgarne ataki na jego konkurenta. Nie są to ziemniaki w DPS-ie czy Murański jako autorytet. Otóż PKW faworyzowała Karola Nawrockiego, bo jego nazwisko widniało na karcie wyborczej jako pierwsze. Na X-ie pojawiły się pełne żalu i poczucia niesprawiedliwości pytania, czemu Nawrocki był pod jedynką, a nie pod dwójką. Wyobrażam sobie nasze elity intelektualne nerwowo kartkujące elementarz pierwszoklasisty, kiedy uzyskały odpowiedź, że tak wynika z alfabetu, bo „N” w polskim alfabecie jest przed „T”. Sprawdziły jeden raz, drugi, trzeci i wyszło im, że faktycznie. I okazało się, że nasze elity są tak bardzo intelektualne, że podobno wielu z nich odruchowo wstawiało krzyżyk przy nazwisku pana Karola. Poważnie, takie wyjaśnienia padały. Ten ciemny, zacofany, zapijaczony motłoch zrozumiał instrukcję na karcie wyborczej, a nasi najbardziej oświeceni obywatele nie. Okazało się, że odczytanie dwóch nazwisk z karty wyborczej i postawienie krzyżyka przy tym prawidłowym było ponad ich możliwości. Gdyby zamiast postawienia durnego krzyżyka kazano im napisać referat, dlaczego Trzaskowski jest świetny, a Nawrocki be, to byśmy inaczej rozmawiali i już oni by pokazali pisowskiemu motłochowi, gdzie jego miejsce, ale nie… Państwo zniża się do tej hołoty i każe stawiać krzyżyki. Po Internecie krąży zdjęcie karty wyborczej, na której jakiś oświecony obywatel (chociaż raczej obywatelka) postawił krzyżyk przy nazwisku Nawrockiego, obok jeszcze doprecyzowując: „To nie jest mój kandydat!” i ptaszka przy Rafale Trzaskowskim, dopisując, żeby nie było wątpliwości: „To jest mój kandydat!” . Tak, z serduszkiem. I wiecie co, być może to fejk. A być może nie. Pamiętam, jak kiedyś ówczesna PO głośno domagała się powtórzenia wyborów, bo ich elity intelektualne zaznaczali właśnie ptaszki, a nie krzyżyki, bo PO miała wówczas logo z ptaszkiem i chyba nawet takie spoty wyborcze. Z kolei kolega, który kiedyś pracował w takich komisjach, opowiadał mi, że osobiście widział głos z zaznaczonym ptaszkiem przy nazwisku kandydata KO, ale że osoba, która tę kartę wypełniała była bardzo kreatywna, postanowiła narysować szanownej komisji, co sądzi o drugim kandydacie. I tak się nieszczęśliwie złożyło, że rysunek niezwykle – ekhm, ekhm – malowniczego penisa przekreślił się akurat przy nazwisku tego niedobrego. Jeśli dobrze pamiętam to były wybory samorządowe w Warszawie, wiec wydaje mi się, że ten penis miał symbolizować Patryka Jakiego. Ale pamiętajcie – to oni są światłością naszego narodu, naszymi wykształconymi elitami, naszym drogowskazem. A my, ciemny motłoch mamy za tym ich blaskiem podążać bez słowa sprzeciwu – ramię w ramię ku przepaści.
Jako reprezentantka tego niewykształconego, zacofanego motłochu napiszę tylko tyle – zagłosowanie na tego gorszego, niedemokratycznego (bo demokracja działa tylko wtedy, kiedy oni wygrywają, pamiętajcie) zajęło mi może z pół minuty od momentu odebrania karty, z czego zaledwie parę sekund poświęciłam na zorientowanie się, który kandydat znajduje się pod którym numerkiem.
M.