

Nawiasem Pisząc
Minister od głupich pomysłów
Barbarze Nowackiej płaci się za to, żeby mówiła głupie rzeczy i wpadała na głupie pomysły. I trzeba przyznać, że jako jedna z niewielu faktycznie wywiązuje się ze swoich obowiązków. Od czasu uformowania się nowego nie-rządu nie powiedziała jeszcze ani razu nic mądrego. A mówi dużo. Czyli są jeszcze politycy odpowiedzialni, pracowici i spełniający swoje obietnice. Chyba, że pani Barbarze wcale nie płaci się za to, żeby mówiła i robiła głupie rzeczy, tylko za coś innego – w takim wypadku nie rozumiem, czemu ona to robi, ale najwyraźniej lubi. Nie do końca też wiem, co ona w ogóle robi. Teoretycznie jest minister edukacji, ale to mi się w ogóle nie zgadza. Ministrowi edukacji chyba powinno zależeć na tym, żeby stan polskiego szkolnictwa był jak najwyższy, żeby uczniowie osiągali jak najlepsze wyniki oraz żeby po zakończeniu edukacji nie byli debilami. Posłanka Lewicy robi jednak wszystko, żeby efekt był dokładnie odwrotny. Uparcie, ambitnie i konsekwentnie.
Wstępne przymiarki
Pierwsze jej pozbawione sensu i logiki pomysły już znamy. „Tęczowe piątki” w szkołach, brak ocen z niektórych przedmiotów, brak zadań domowych – a jeśli już koniecznie trzeba zadać, to broń Boże nie sprawdzać. Niech uczeń nie będzie świadomy, że źle wykonuje jakieś zadanie, co za problem? Pani Nowacka wspominała również o obiadach dla dzieci w każdej szkole, ale później widocznie uznała, że to jednak za mądry pomysł, więc z niego zrezygnowała. Odrzuciła na stertę innych niespełnionych obietnic swojego nowego szefa, bo przecież ten człowiek już nie pamięta, co tam naobiecywał. Było coś o podwyżkach dla nauczycieli, było o paliwie za 5 zł i był jeszcze kredyt 0%. Chociaż ekipa Tuska nie będzie miała pewnie problemów, żeby uznać je za spełnione, bo podwyżka ma być, ale nie taka jak obiecano, paliwo za 5 zł obiecywał w tamtym konkretnym momencie, teraz już się nie da, a zamiast załatwić kredyt 0% zlikwidujemy kredyt 2%. Ale do brzegu. Pani Basia, kiedy już uraczyła wszystkich swoimi pierwszymi głupimi pomysłami, postanowiła przekazać kolejne. I tutaj już się robi niefajnie, bo Nowacka zabiera się za język polski i historię. W kolejce pewnie czeka biologia, ale musi jeszcze ustalić z Żukowską, ile jest płci. Jeszcze do tego nie doszły. Trzeba poczekać aż Kaśka Lubnauer nauczy je liczyć do dwóch. W każdym razie – moim zdaniem Tusk może śmiało wycofać się z tej obietnicy podwyżek dla belfrów, bo oni niedługo nie będą mieli co robić.
Najpierw podstawówki…
Jeśli chodzi o język polski to rzecz jasna przede wszystkim oberwie się lekturom, chociaż nie wykluczam, że później wycofa się z alfabetu literę „r” na cześć naszego premiera. I podejrzewam, że lektury, które zostaną usunięte, nie będą dla Was zaskoczeniem. Za chwilę do tego przejdę, wspomnę jedynie, że minister edukacji dokładnie wyjaśniła takie, a nie inne decyzje: Na liście lektur nie ma żadnej książki, która powstała w XXI wieku. Warto się zastanowić nad tym, że jak chcemy mieć młodzież z wiedzą, otwartą na świat, to muszą też czytać literaturę współczesną. Argument nie do zbicia, zwłaszcza że wiadomo, jak olbrzymi jest współczesny poziom literacki. Proponuję dorzucić „365 dni” i jakiś kryminałek Remigiusza Mroza – oczywiście w miejsce Mickiewicza, Sienkiewicza, Żeromskiego. Ale nie martwcie się, nie będzie aż tak źle, chociaż niewiele lepiej. Dołożą Olgę Tokarczuk. Dzieci w liceum będą czytały książki kobiety, która twierdziła, że Polacy mordowali Żydów, byli właścicielami niewolników oraz kolonizatorami. Każdy normalny człowiek popukałby się w czoło, ale pani parlamentarzystka z Lewicy świętuje kolejny głupi pomysł. A teraz przejdźmy do samych lektur. Po kolei – z lektur ma zostać wyrzucony „Powrót taty” Adama Mickiewicza, „Pan Tadeusz” można powiedzieć, że zostaje, ale niepełny – wytnie się opisy, ówczesne zwyczaje i – a jakże! – polowania. Poza tym zniknie „Katarynka” Bolesława Prusa. Z „W pustyni i w puszczy” ostaną się jedynie fragmenty, trwają też rozmowy, czy nie wyrzucić „Potopu”, „Quo Vadis” też już nie będzie, bo przecież wiadomo, że Sienkiewicz to stary rasista. Przypominam, że w tym nie-rządzie jest jego prawnuk. Strasznie polskiego pisarza pokarało za ten jego rasizm – taką kanalię ma wśród swoich potomków. Lećmy jednak dalej: „Syzyfowe prace” Stefana Żeromskiego, tren I i V Jana Kochanowskiego i „Żona modna” Ignacego Krasickiego. Poezja Cypriana Kamila Norwida, Jana Lechonia czy Marka Rymkiewicza też jest niepotrzebna. Będą również czystki w lekturach dla klas z rozszerzonym językiem polskim. Wypadną „Topsy i lupus” Zofii Kossak-Szczuckiej, bo była wredną antysemitką, która ratowała Żydów (na szczęście mają zostać „Bursztyny”), znowu oberwało się Sienkiewiczowi, bo zniknąć ma „Janko Muzykant”.
Później licea
No to przejdźmy szybko do liceów, bo tutaj ministerstwo edukacji również zadbało, żeby przypadkiem uczniowie się nie przemęczali. Zniknąć mają Pieśń nad pieśniami, „Odyseja” Homera, Legenda o św. Aleksym, Kroniki Galla Anonima, „Boska komedia” Dantego (chociaż na szczęście ma być wciąż dostępna na poziomie rozszerzonym), Pamiętniki Jana Chryzostoma Paska, „Romeo i Julia” Shakespeara, „Rozdziobą nas kruki, wrony” Stefana Żeromskiego. Nowacka uznała również, że to wcale nie jest konieczne, żeby uczniowie klas rozszerzonych czytali więcej, bo więcej znaczy za dużo, więc tutaj też planuje okroić listę lektur. Pożegnamy więc „Chmury” Arystofanesa, „Eneidę” Wergiliusza, „Wyznania” św. Augustyna, Summę teologiczną św. Tomasza z Akwinu, „Lilla Weneda” Juliusza Słowackiego. Te wybory chyba nikogo nie dziwią. Za dużo świętych. Barbarę Nowacką tyłek parzy na samo tylko wspomnienie, więc won. Żadnych świętych! A skoro tak, to… z listy lektur uzupełniających ostała się jedna książka. JEDNA. I tutaj chyba najwidoczniejszy jest cel działania Barbary Nowackiej i jej motywy – ona nienawidzi wszystkiego co katolickie i chrześcijańskie. Licealiści nie będą musieli czytać: „Historyji o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim” Mikołaja z Wilkowiecka, Kroniki książąt polskich, „Świętego” Jana Józefa Szczepańskiego, „Zapiski więzienne” Stefana Wyszyńskiego, „Przekroczyć próg nadziei”, „Tryptyk rzymski”, „Pamięć i tożsamość” Jana Pawła II oraz „Ojciec wolnych ludzi. Opowieść o Prymasie Wyszyńskim” Pawła Zuchniewicza. Sporo, prawda? Do tego należy prawdopodobnie doliczyć pieśni patriotyczne, bo na cholerę rozwijać i uczyć uczniów takiej idei, skoro można pokazać im, jak należy się masturbować. Jak widać z kanonu lektur wypada bardzo wiele wartościowych pozycji, które znajdowały się tam od lat. Co w zamian? Niewiele. Wspominałam o Oldze Tokarczuk. Dorzucą jeszcze „Wroniec” Jacka Dukaja i „Gorzką Czekoladę i inne opowiadania o ważnych sprawach” Barbary Kosmowskiej i Pawła Beręsewicza. Trzy książki. Zamierza wypierdzielić pół lektur, a w zamian za to da trzy książki, z czego jedna kobiety, która pojęcia nie ma o polskiej historii. Pani Barbara pewnie uśmiecha się pod nosem, bo tak głupio to się jeszcze nikomu nie udało.
Historia… a po co komu historia?
Myśleliście, że to koniec? Nie, nie, nie, Basieńka ma całe mnóstwo kolejnych głupich pomysłów. A czego Basieńka nie lubi najbardziej – poza chrześcijaństwem? Tak, dokładnie! Polskości! Patriotyzmu! Naszej historii! Dlatego, rzecz jasna, nie zamierzała tej historii oszczędzać. „Wśród tematów, które proponuje się wykreślić z podstawowych lub dodatkowych treści nauczania, są m.in. Kulturkampf, chrzest Polski, średniowieczne wojny z Niemcami, Żołnierze Niezłomni, zwycięstwo grunwaldzkie, rola Jana Pawła II w obaleniu komunizmu i przykłady bohaterstwa Polaków podczas II wojny światowej” – opublikował portal Niezależna. I zobaczmy, co my tu mamy. Kulturkampf – wiadomo, cesarz Otto von Bismarck usiłował ograniczyć wpływ Kościoła Katolickiego w Cesarstwie Niemieckim. Kościół Katolicki należy tępić, więc nie ma co roztrząsać, Bismarck dobrze zrobił. W ogóle w tej nowszej wersji historii ci Niemcy to będą fajne ziomeczki. Ale już druga pozycja budzi spore obawy. Chrzest Polski. Przecież to był praktycznie początek istnienia Polski. Początek jej cywilizacji. Nie da się być tak głupim, żeby całkowicie na trzeźwo wymyślić coś takiego, prawda? Nieprawda. Bo tu właśnie wchodzi Baśka, cała na biało. Średniowieczne wojny z Niemcami też wyrzucimy, pamiętajcie, że od teraz Niemcy są fajni. Bitwę pod Grunwaldem też, bo Doniek dostał wytyczne od naszych zachodnich sąsiadów, że ich ta porażka ciągle wkurza. Zniknięcie kwestii Żołnierzy Wyklętych czy Jana Pawła II nie dziwi mnie absolutnie. Tego się spodziewałam. Ale podobno ma pojawić się temat Inki, chociaż mocno okrojony. Obawiam się, że polska bohaterka może posłużyć do tworzenia HERstorii, bo przecież pamiętamy, że takie debilizmy lewicy po głowach chodziły. Czy to wszystko? Nie. Bo na przykład zamiast rzezi wołyńskiej dzieci będą się uczyć o konflikcie polsko-ukraińskim, zamiast o przykładach Polaków ratujących Żydów dowiedzą się o postawach Polaków względem Żydów. Wiadomo jakich postawach. Przekłamane Jedwabne przepracują od początku do końca, starannie pomijając wątek niemiecki (wiadomo, wbijcie sobie do głów, Niemcy fajne chłopy są!), o rodzinie Ulmów nie będzie już czasu nauczyć. Zaraz przejdziemy do historii II wojny światowej (bo jej oberwało się najmocniej), ale o jednym muszę Wam wspomnieć, mimo że chciałam się skupić głównie na historii Polski, którą nowa minister zamierza potraktować najsurowiej. „Zasięg ekspansji arabskiej” zastąpiono „narodzinami islamu”, wykreślono też „rolę Kościoła w dziedzinie nauki, architektury i sztuki”, sprowadzając ją jedynie do „kultury i życia codziennego”. Brzmi znajomo, prawda? Niestety, jak wspominałam, bardzo dużo uwagi nowa minister edukacji poświęciła II wojnie światowej. Jak można się domyśleć jest tam sporo treści, które nie spodobały się pani Nowackiej. Wśród treści przewidzianych do usunięcia […] są „przykłady szczególnego bohaterstwa Polaków, np. obrona poczty w Gdańsku, walki o Westerplatte, obrona wieży spadochronowej w Katowicach, bitwy pod Mokrą i Wizną, bitwa nad Bzurą, obrona Warszawy, obrona Grodna, bitwa pod Kockiem”. W podpunkcie dotyczącym przykładów zbrodni niemieckich i sowieckich wykreślono nawias „(Palmiry, Katyń, kaźń profesorów lwowskich, Zamojszczyzna)”. Z materiałów dotyczących początków komunizmu w Polsce proponuje się usunąć wątki „opór zbrojny (żołnierze niezłomni)” oraz „rola Jana Pawła II i jego wpływ na przemiany społeczne”.
Nowa podstawa programowa, czyli niczego nie będzie
A czemu tak? Bo tak i prawdopodobnie mamy się nie interesować. W tej fajniejszej wersji historii, Niemcy to nasi starzy, dobrzy kumple, więc sami rozumiecie, że akurat to wydarzenie trzeba troszeczkę przyciąć. Ale spokojnie, Baśka wszystko ogarnie. Na początku rzuciła się ratować najbardziej palące ją przedmioty, ale podejrzewam, że głupich pomysłów jej nie brakuje. Trzeba jednak przede wszystkim zrobić porządek z historią i polskim, bo na cholerę młodzi Polacy mają się uczyć o naszych bohaterach i czytać powieści naszych pisarzy? Nikomu to do niczego potrzebne nie jest – zwłaszcza na szparagach u Niemca. Ale skąd to wiadomo, zapytacie, może nie będzie aż tak źle? Z dokumentu o nazwie: „Podstawa programowa kształcenia ogólnego dla szkoły podstawowej”, który jest już rozsyłany do urzędników MEN do konsultacji. Wspomniane zmiany nie są ostateczne, ale wszystkie są autorstwa resortu edukacji. Spodziewałam się podobnych rozwiązań, ale że pani Basia tak jawnie przyzna się, że jest zwykłą antypolską szczekaczką – tego nie. Nie wiem tylko, czy mam pogratulować bardziej odwagi czy raczej kolejnego głupiego pomysłu? W każdym razie – Nowacka z całą pewnością zamierza zostać najgorszą minister edukacji w historii. Konkurencję ma dużą, ale i szanse ogromne. Wydaje mi się, że może nawet wyprzedzić tego śmieszka, który wprowadził gimnazja – a to było dawno, bo zdaje się, że za rządów Jerzego Buzka.
M.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Kto zasługuje na odebranie immunitetu, a kogo trzeba chronić?

KO w mediach społecznościowych chwali się, że odebrano immunitety Kamińskiemu i Wąsikowi. I, rzecz jasna, powtarza się stara, sprawdzona narracja o rozliczeniach. Jak na razie idą KO te rozliczenia – wszyscy wiemy. Zazwyczaj kończą się właśnie na odebraniu immunitetu. Zresztą, co tu pisać o rozliczeniach, skoro rządząca koalicja obstawia komisje śledcze takimi tłukami, że dowodu by nie znaleźli, nawet gdyby ich kopnął w tyłek albo usiadł na twarzy. A już zwłaszcza ta ds. Pegasusa, bo ja mam naprawdę problemy, żeby wskazać, kto tam jest najmniej kompetentny i najmniej powinien się tam znaleźć. Przestało mnie to tak naprawdę ruszać, bo KO znana jest z tego, że lubi się chwalić, że coś zrobi, a potem tego nie robi. Jeszcze nie udało im się wiarygodnie pochwalić, czymś co dla odmiany zrobili – i nie mam tu na myśli zadłużenia państwa czy rujnowanie gospodarki. Z reguły właśnie dlatego, że jak zaczynają się chwalić, to znaczy, że jeszcze nawet nie zaczęli pracować nad tym, czym się chwalą. Nieważne zresztą, bo to bardziej tytułem wstępu, chciałam skupić się na innym immunitecie, który dla odmiany nie został odebrany. I warto się zastanowić, czy słusznie.
Kim jest Ilaria Salis?
Ilaria Salis to skrajnie lewicowa, należąca do Antify europosłanka i przestępca w jednym, ale w Parlamencie Europejskim to akurat nic nowego. Tam wielu jest takich, którzy powinni oglądać świat przez kratki. Jest członkinią grupy, którą śmiało można nazwać gangiem, o nazwie Antifa Hammer. Brała udział w kontrmanifestacji z okazji węgierskiego „Dnia Honoru” na Węgrzech, gdzie w grupie kilku osób miała atakować fizycznie uczestników tego marszu, ale często były to zupełnie przypadkowi ludzie, a – Bogiem, a prawdą – jeszcze nie słyszałam, żeby członkowie Antify przejmowali się jakąkolwiek weryfikacją. W aktach oskarżenia użyto stwierdzenia, że ranni doznali obrażeń, które mogły okazać się śmiertelne. Tyle wiadomo, przynajmniej z publicznych artykułów i sądowych interpretacji. Samo to, według mnie, wystarczy, żeby takiej osoby nie dopuszczać do rządzenia, ale co ja tam wiem. Próbowałam dokopać się do kolejnych informacji, ale wizerunek Salis jest w mediach bardzo ugrzeczniony – w większości publikacji jedynie wspomniano, że „brała udział w zamieszkach”, a w niektórych całkowicie to pominięto, więc tak naprawdę cholera wie, o co kobieta została oskarżona. Próbowałam więc szukać w węgierskich mediach, posiłkując się translatorem, ale to niewiele zmienia, więc dalej będę się już opierała na wypowiedziach polityków. Do informacji, dotyczących śledztwa, zebranych dowodów czy akt, dostępu praktycznie nie ma. Oficjalnie wiadomo więc, że włoska aktywistka miała z grupą innych osób atakować uczestników marszu, ale czasem nie wiedziała, czy człowiek którego atakuje jest faktycznie uczestnikiem „neonazistowskiego” wydarzenia, czy przypadkowym przechodniem.
Interpretacje polityków
Teraz przejdźmy do opisów polityków – przeszperałam wypowiedzi polityków polskich (tu najczęściej z Konfederacji), ale też węgierskich i amerykańskich. Od razu zaznaczę, że politycy, jak to politycy, lubią swoje wypowiedzi odpowiednio ubarwiać i koloryzować, dlatego warto to zawsze podkreślać i o tym pamiętać. Być może to, co piszą jest prawdą, być może nie, a być może znajduje się tam tylko część prawdy (co wydaje mi się najbardziej prawdopodobne). Otóż główny ich zarzut dotyczy tego, że Salis używała ciężkich narzędzi do ataku – dużo mówi się o młotku, ale tutaj nie jestem pewna, czy to nie manipulacja związana z tym, jak nazywała się grupa do której należała (Antifa Hammer). Ona sama się do tego nie przyznała, jednak do sieci wypłynęło zdjęcie brutalnie pobitego mężczyzny, który rzekomo miał być ofiarą włoskiej anarchistki i jej kumpli. Obrażenia jasno wskazują na to, że ten człowiek został bardzo brutalnie zaatakowany jakimś ciężkim przedmiotem, ale znowu – nie znalazłam żadnego OFICJALNEGO potwierdzenia, że został on faktycznie zaatakowany przez tę grupę Antify. Zaczęłam więc kopać głębiej w nadziei, że dokopie się na jakieś wiarygodne zdementowanie, ale na nic takiego nie trafiłam. Oczywiście, ludzie w komentarzach, często powtarzają, że nie są to oficjalne informacje, ale długo nie mogłam znaleźć informacji, kim był ten człowiek i czy faktycznie miał nieprzyjemność trafić na grupę Salis i zaprzyjaźnionych antyfiarzy, czy uległ jakiemuś wypadkowi zupełnie niezwiązanym ze sprawą. Wszystkie źródła, do których dotarłam, wskazują jednoznacznie, że zdarzyło się to właśnie tego dnia i w tym miejscu. Pojawiło się też nagranie z samego ataku, w którym widać, że mężczyzna został zaatakowany od tyłu, a sprawcy faktycznie atakowali go narzędziami, które trzymali w rękach.
Gdzie leży prawda?
Ciężko mi potwierdzić, że te wpisy polityków faktycznie są zgodne z faktami, ale (to tez moja osobista i pewnie subiektywna opinia) jeżeli podobny opis umieściło iluś tam polityków z różnych krajów, a nie znalazło się żadnych prawdopodobnych dementi, poza tym, że to „nieoficjalne” informacje, odnoszę wrażenie, że całe zdarzenie mogło wyglądać bardzo podobnie. Jednak według innych informacji do których dotarłam (również z węgierskich mediów), zaatakowany facet nazywał się Dudog László, miało to miejsce w Budapeszcie, ale artykuł, w którym padło jego imię i nazwisko, co prawda, odnosi się do ataku Antify, tyle że tym razem niemieckiej, więc naprawdę nie wiem, czy politycy nie pomieszali ze sobą dwóch różnych zdarzeń. Bardzo możliwe, bo w ataku na tego mężczyznę używano również noży, co nie zostało stwierdzone podczas „wyczynu” Salis i jej grupy. Bardzo wiele wskazuje więc na to, że jest to dezinformacja, żeby oczernić Salis, ale czy naprawdę trzeba ją dodatkowo oczerniać? Z samych oficjalnych źródeł wynika jasno, że ta kobieta nigdy nie powinna dostać mandatu europosła. I jeden wniosek – Antifa zawsze działa podobnie. Nie ma różnicy, czy to na Węgrzech, w Niemczech, we Włoszech czy w Polsce. Tak czy inaczej – głosowanie za odebraniem jej immunitetu było, nie wiedzieć czemu, tajne. Ale można się domyślać. Nie wiemy, kto jak głosował, ale znamy oficjalne wyniki. Salis wygrała minimalnie – 306 europosłów głosowało za pozostawieniem jej immunitetu, 305 było przeciwko. Co ważne, w sprawie „aktywistki” toczył się już proces, zanim część włoskich wyborców postanowiła umieścić ją w PE. Ponad rok spędziła w areszcie, a następnie została przeniesiona do aresztu domowego (elektronicznego). Do Europarlamentu powędrowała zatem tuż z aresztu domowego. Takie to elity. Włoszka prawdopodobnie uniknie odpowiedzialności, ale wcale się nie zdziwię, jeśli do sprawy będzie się jeszcze wracało.
Przynajmniej powinno się, bo naprawdę człowieka krew zalewa, kiedy słyszy, ile afer europosłów zostało unieważnionych, bo tak. Tam jest naprawdę długa lista.
M.
Nawiasem Pisząc
I kto tu jest ruską onucą?

To jest naprawdę niesamowite, co niektórym silniczkom się w głowach roi. Sfałszowane wybory, prorosyjski Nawrocki i ogólne przeświadczenie, że jeśli się z nimi w czymś nie zgadzasz, jesteś ruską onucą. Denerwuje mnie to określenie, bo zużyło się już mocno, zupełnie tak jak „faszysta”. Teraz każdy może zostać faszystą albo ruską onucą i coraz ciężej jest odróżnić, kto faktycznie współpracuje z Rosjanami na szkodę Polski, a kto po prostu ośmielił się gdzieś tam z kimś tam nie zgodzić. Wymyto już to określenie z prawdziwego znaczenia. Według mnie nie jest dobrze, że tak się dzieje, ale prawdopodobnie nie mam racji, bo nasi politycy i dziennikarze robią to każdego dnia, a to przecież elita narodu.

Krótki opis przypadku
Ale w porządku, bez kpienia i jaj robienia. Autorka profilu „WaszaKaśkowatość”, czyli, jak mniemam, Kaśka, jest silniczkiem pełną gębą. Powtarza dokładnie te same, nawet najbardziej idiotyczne bzdury, kiedy tylko ktoś z Silnych Razem wrzuci jakiś pomysł, jakby tu zohydzić Nawrockiego Polakom. Była pierwsza do wysyłania PiSowców do więzienia, nawet jeśli nic nie zostało udowodnione, bo ona wie lepiej, czy winni czy niewinni. Sugerowała odebranie ludziom ze wsi prawa do głosowania, bo oni powinni się martwić co najwyżej o sołtysa, a nie o prezydenta całego kraju! Krzyczała o sfałszowanych wyborach. Nawrockiego nazywa „domniemanym”, „uzurpatorem” albo „(p)rezydentem”. Kolesia, który wrzucił ten wpis nie kojarzyłam, ale sprawdziłam go sobie. Taka sama para kaloszy. Wypisuje o ludobójstwie dokonanym przez PiS, powiela wszystkie nagrania czy wpisy chwalące KO i, oczywiście, szydzące z PiS-u, Kaczyńskiego, Nawrockiego czy w ogóle kogokolwiek, kto stał w ich pobliżu i nie zwymiotował z obrzydzenia.
O co naprawdę chodziło?
I teraz słuchajcie – link, który wrzucili pochodzi z… tak, z rosyjskiej telewizji. Przez cały ten reportaż naparzano w prezydenta RP, że „rozmawia z Piłsudskim” (Nawrocki rzeczywiście użył takiego sformułowania, ale w formie żartów – mówił, że rozmawia z duchem Józefa Piłsudskiego w Belwederze o wojnie polsko-bolszewickiej z 1920 roku). Było również wspomniane, rzecz jasna, o zażywaniu snusu. Napiszę szczerze – mnie też nie do końca się podoba, że głowa naszego państwa musi to zażywać na wizji, podczas ważnych spotkań, debat i tak dalej. Ale w dalszym ciągu – snus to tylko snus. Specem od narkotyków nie jestem, więc to tylko i wyłącznie moje podejrzenia, ale myślę, że gdyby Karol Nawrocki zażywał narkotyki w zawiniątku wielkości tego snusa pod dziąsło, to zorientowalibyśmy się wszyscy, że jest naćpany. Ja ogólnie boję się narkotyków (więc ekspertką tym bardziej nie jestem), poza klasyczną „marysią” nie brałam nic, ale naprawdę mam wrażenie, że gdybym wzięła sobie pod dziąsło taką ilość mefedronu/kokainy/amfetaminy to latałabym pod sufitem. Albo zeszła z powodu przedawkowania. Po Karolu Nawrockim, poza tym nieszczęsnym zażywaniem snusu na wizji, nie widać, aby był pod wpływem jakichś środków psychoaktywnych. A ogólnie wolę prezydenta, który raz na jakiś czas zażyje snusa, niż takiego, który potrzebuje rozmowy z psychologiem przed każdą debatą.
Powrót do pytania tytułowego
Ale wróćmy do tematu – część silniczków radośnie udostępnia fragmenty z rosyjskiej telewizji, która atakuje Karola Nawrockiego. I przez głowę im nawet nie przejdzie, że skoro ONI go atakują, to widocznie nie jest tak bardzo prorosyjski, jak im usiłują wmówić politycy KO i media, bo po samym tym reportażu widać, że mocno ich on uwiera. Udostępniają rosyjską propagandę, żeby atakować polskiego prezydenta – dosłownie. To kto tu naprawdę jest ruską onucą i kto sieje rosyjską dezinformację? Bo ja mam jedną, nieśmiałą sugestię w związku z tym, myślę, że domyślacie się jaką. Ale na profilu tej pani dowiecie się, że ruskimi onucami są wszyscy, tylko nie ona. Na profilu pana Piotra zresztą podobnie. Przypomnijmy, że „Kanał Pierwszy” to największa rosyjska telewizja. Po upadku ZSRR została odrobinę przekształcona, ale cały czas pozostaje pod całkowitą kontrolą państwa, a jej udziałowcami są głównie rosyjskie instytucje rządowe i struktury związane bezpośrednio z Kremlem. Tak się bawią. Ale napisz im coś o Wołyniu, to Cię zarżną jak indyka na Święto Dziękczynienia za wspieranie rosyjskiej propagandy.
Halo, silniczki! Wytrzyjcie może po sobie podłogę, bo trochę hipokryzji się Wam się ulało. Podejrzewam, że wypłynęła uszami.
M.
Link do fragmentu reportażu z rosyjskiej telewizji: https://x.com/LeskiPiotr/status/1973496793800515971
Nawiasem Pisząc
Kto sieje rosyjską dezinformację? Kto jest onucą?

Przepraszam Was bardzo, bo to jest moooooocno spóźniony telst, ale chciałam o tym napisać. Mowa o ataku dronów rosyjskich (albo ukraińskich, bo są różne opinie, wcale nie jakieś nieprawdopodobne) na terytorium Polski. Od razu zaznaczę, że nie znam się na dronach kompletnie. W życiu żadnego nie miałam w rękach, więc głupotą z mojej strony byłoby mądrowanie się na ten temat. Nie znam się, nie wiem. Szukałam po Internecie, ale że jestem w temacie kompletnie zielona, nie miałam pojęcia, które źródła mogłabym uznać za wiarygodne i rzetelne. Dlatego w tym tekście nie będę analizowała lotu tych dronów, żeby samej ocenić z terytorium jakiego państwa zostały one wysłane. Nie będę również analizowała całej sytuacji geopolitycznej, żeby Wam, Drodzy Obserwujący, opisać czy bardziej opłaciło się wysyłać te drony Ukrainie czy Rosji. Oba kraje, umówmy się, miały swoje powody. Ja przyjęłam wersję oficjalną, że to były jednak rosyjskie drony, ale nie o tym jest ten tekst.
Łatwo oskarżać
Widzicie, mnie uderzyło co innego. Przede wszystkim masowe wpisy dziennikarzy czy polityków, że jakikolwiek komentarz wątpiący w ich oficjalną narrację jest „rosyjską dezinformacją”, a jego autor na pewno jest „ruską onucą”. A, przepraszam bardzo, co się wydarzyło w Przewodowie, w którym zgięło dwóch obywateli Polski? Zarówno media, jak i politycy, grzmieli o naruszeniu polskich granic przez Rosję. Zwłaszcza „dziennikarze”, bo oni to dopiero popłynęli. Pamiętam nagłówki z tamtego czasu mocno bijące po oczach, że „Rosja zaatakowała Polskę!”. Co się potem okazało, wszyscy chyba pamiętamy. I co? Czy Ukraina przyznała się do tego, przeprosiła? Czy rodzinie tych dwóch zabitych mężczyzn zostało wypłacone odszkodowanie ze strony ukraińskiej? Tutaj od razu należy zaznaczyć, że strona polska udostępniła Ukrainie miejsce tragedii, jednak według prokuratura, Ukraińcy (przynajmniej formalnie) nie uczestniczyli w czynnościach dowodowych. Mało tego, nie udostępnili również Polsce żadnych materiałów i dowodów zebranych po ich stronie. I, patrząc po ludzku, Ukraina jest w stanie wojny, któraś z rakiet przez nich wystrzelonych mogła nie trafić tam, gdzie powinna. Nie było chyba problemem przyznanie się do winy, przeproszenie i zobowiązanie się do wypłacenia odszkodowania, prawda? Myślę, że większość ludzi by to zrozumiała. Ale nie, lepiej było olać temat. I w związku z tym chciałabym wiedzieć, które informacje są bardziej prawdopodobne? Te po stronie polskiej czy ukraińskiej? Bo one się mocno nie zgadzają, a (gdyby mi na tym jeszcze zależało) nie chciałabym zostać wyzywaną znów od ruskich onuc, bo nie potrafiłam zamknąć pyska w sprawie Wołynia? Która z tych dwóch – wykluczających się nawzajem – opinii będzie mniej „prorosyjska”? Zresztą myślę, że gdyby tragedia w Przewodowie spotkała się z należytą reakcją ze strony władz ukraińskich, to tej „rosyjskiej dezinformacji” byłoby mniej. Mylę się?
Chaos medialny
Po drugie – naprawdę trzeba mieć czelność, żeby każdego wątpiącego w jedyną i słuszną wersję nazywać „ruską onucą” i oskarżać o sianie „rosyjskiej dezinformacji”, kiedy samemu nie umiało się tych wydarzeń odpowiednio opisać i wiarygodnie przedstawić. Otrzymaliśmy bowiem informację, że to rosyjski dron zniszczył dom w Wyrykach. Pytania wątpiących, czy to faktycznie był dron, a jeśli tak, to dlaczego zniszczył niemal cały dach i wyższe piętro, skoro gdzieś indziej ten sam dron wylądował na kurniku czy klatce dla królików, nie czyniąc żadnych szkód, zostały, nie dość, że pozostawione bez odpowiedzi, to jeszcze skwitowane – a jakże – jako rosyjska dezinformacja. Chyba należałoby z góry założyć, że jeżeli jakikolwiek Polak ma jakieś wątpliwości w tej kwestii, to z góry powinien być traktowany jako prorosyjski troll. Marcin Bosacki, wiceminister spraw zagranicznych, na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ pokazywał zdjęcia domu w Wyrykach, twierdząc, że został zniszczony przez rosyjski dron. I co się okazało? Że wcale nie. Że tego domu nie uszkodził wcale dron, a rakieta wystrzelona przez nas lub Holendrów, ale bardziej prawdopodobne, że przez nas. Mieszkańcy tego budynku mają zapewnione odszkodowanie, mają również miejsce do życia. Natomiast odnośnie do rosyjskiej dezinformacji – pojawiały się screeny sugerujące, ze budynek został zniszczony wcześniej, podczas burzy. Zazwyczaj pojawiały się one jako właśnie screen z grafiki podporządkowanej pod jakiś artykuł. Sprawdziłam sobie tytuły tych artykułów i w oryginalnym tekście było zupełnie inne zdjęcie – w większości przypadków było to zdjęcie straży pożarnej. Później spróbowałam wyszukać przez „Google Image”, ale też nie trafiłam na żaden artykuł, który informowałby, że dom został uszkodzony przez burzę. Pokopałam jeszcze chwilę i znalazłam krótki filmik instruujący, jak zrobić takiego fejka na szybko. Wiem, że sprawa została już wyjaśniona, ale mimo wszystko wolę to podkreślić, bo najwięcej tracą na tym właściciele tego domu. A to nie ich wina przecież, że im drony i rakiety latają nad głowami.
Kompromitacja na koniec
Stworzył się z tego już niezły galimatias, a niedługo potem PAP radośnie, bezrefleksyjnie i bez żadnego sprawdzenia, poinformował nas, że – według słów Donalda Trumpa – USA pomoże Polsce, ale dopiero po wojnie. Od razu podchwyciły to inne media oraz politycy z rządzącej koalicji. Bo niby Nawrocki coś załatwiał, a tu figa z magiem. Szybko okazało się, że dziennikarka zadała prezydentowi USA pytanie o Polskę i Ukrainę. I że Trump odnosił się właśnie do Ukrainy. I tu już następuje szybki proces myślowy, nawet jeśli ktoś nie zna angielskiego. Czy Polska jest w stanie wojny? Hybrydowej – na pewno, ale na cholerę USA ma uruchamiać swoje wojsko, lotnictwo itd. z tego powodu? To już jest rolą – no właśnie – polityków i dziennikarzy, żeby takie „wieści” wiarygodnie przekazywać, a nie Trumpa. No i właśnie ci, którzy siali panikę o rosyjskiej dezinformacji, również – radośnie, bezrefleksyjnie i bez żadnego sprawdzenia – przekazywali ją dalej. Ba, działo się to również po usunięciu tej bzdury przez PAP. Gdzieś tam przeczytali, skopiowali i puścili. Ot, polskie dziennikarstwo i polityka w pigułce. Bo można rykoszetem dowalić Karolowi Nawrockiemu. I to niedługo po tym, jak hurtowo wysyłano posty mówiące o tym, że jakikolwiek obywatel mający wątpliwości co do podanej wersji o dronach, to „ruska onuca”. Ci ludzie, którzy takie racje głosili, potem sami rozpowszechniali nieprawdziwe informacje na temat, chcąc – nie chcąc – bardzo istotnego dla nas sojuszu z USA.. Gdzie wy, obłąkańcy, jesteście i czy na pewno peron wam nie odjechał z pociągu? Ja jestem zwykłą obywatelką – żyję sobie, pracuję, nikomu krzywdy nie robię – i uważam, że największą odpowiedzialność za szerzenie „ruskiej dezinformacji” ponosicie wy, a nie ludzie, którzy się zorientowali, że się ta wasza „oficjalna” wersja nie styka. I którzy mają z tego powodu wątpliwości. I najzwyczajniej nie wierzą. Poszukajcie może tych „ruskich onuc” u siebie na początku. W swoich szeregach, Albo się znajdą, albo jesteście za głupi do sprawowania władzy.
To pisałam ja. Zwykła, szara obywatelka.
M.