Connect with us

Nawiasem Pisząc

Awantura o Mackiewicza

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Niedawno pisałam Wam o niepokojących pomysłach Barbary Nowackiej na zniszczenie polskiej edukacji, dzisiaj na pewnym przykładzie napiszę Wam o niepokojącym stanie… polskiej edukacji. Dlatego zwróciłam uwagę na pewien artykuł, który tu opiszę (screen poniżej). Myślę, że ręce Wam opadną, kiedy napiszę, która to książka stała się według redaktorów portalu „eDziecko”, będącym jedną z gałęzi Gazety.pl, która z kolei jest odnógą Wybiórczej. Zdaję sobie sprawę, że większość z Was pewnie o tym wie, ale wspominam o tym nie bez powodu, bo będzie to istotne. Otóż tym koszmarkiem jest… „Droga donikąd” Józefa Mackiewicza. Owszem, nie jest to łatwa książka, ale można już chyba wymagać od licealisty, który przecież niedługo wchodzi w dorosłość, przeczytania czegoś ambitniejszego, niż na przykład mangę, książki Blanki Lipińskiej, Remigiusza Mroza (z całym szacunkiem dla fanów tego rodzaju twórczości, bo sama parę razy sięgnęłam po takiego Mroza) czy nie wiem, co tam obecnie czyta młodzież? O ile czyta cokolwiek, bo przecież w szkołach ich tak straszliwie torturują.

Na szybko, na kolanie

Jak to się ma do zmian, które chce wprowadzić Nowacka, zapytacie? I zapytacie słusznie, bo „Droga donikąd” zdecydowanie należy do książek, którą nowa pani minister powinna chcieć zwalczać. Będę z Wami szczera: odpowiedź brzmi: nie wiem. Artykuł jest sprzed tygodnia, a pani Barbara dopiero co zabrała się za poważne rozmontowywanie naszego chwiejnego systemu edukacji. Według najnowszych informacji Ministerstwo Edukacji wyszło naprzeciw oczekiwaniom uczniów (i jak się okaże w tekście – również nauczycieli) i uspokaja, że powieści Józefa Mackiewicza jednak w kanonie lektur nie będzie. Weźmy też pod uwagę fakt, że nowa szefowa resortu zajęła się tą sprawą na ostatnią chwilę, byle szybciej – byle dalej i widać, że oni te zmiany wprowadzają na kolanie z czym wcale się nie kryją. Opinie można przesyłać do 19 lutego, niedługo później chcą wszystko zaklepać i od nowego roku szkolnego stopniowo wdrażać, a zaczęli przecież trzy-cztery dni temu. Sami widzicie, że ci ludzie potrzebują niewiele ponad tydzień, żeby całą polską szkołę wywrócić do góry nogami. Kamień na kamieniu by nie został, gdyby zdecydowali się traktować swoje obowiązki odrobinę poważniej i zabrali się za to wcześniej. Ale trzeba wszystko zrozumieć, wszak panie miały zaplanowane jeszcze pokazy taneczne. Dlatego wydaje mi się, że ostateczną listę wyrzuconych lektur poznamy pewnie za kilka dni, ale pojawiły się głosy, że ma zniknąć również „Reduta Ordona” Adama Mickiewicza, a „Pan Tadeusz” to jednak poleci w całości, a nie we fragmentach. Aaaa, „Ziemia obiecana” Władysława Reymonta też już ma być zbędna.

Pani (niekompetentna) polonistka

W każdym razie najpierw zajmijmy się samym tekstem, który określił „Drogę donikąd” mianem koszmarka. Bo już w nagłówku możemy przeczytać, że pani nauczycielka „nie wie, co to”. Powtórzmy, żeby to wybrzmiało: pani profesor jednego z liceów nie ma pojęcia, czym jest „Droga donikąd”, i jak się zaraz okaże Józefa Mackiewicza też niespecjalnie kojarzy. Przecież to się nóż w kieszeni otwiera – nie tylko w reakcji na niewiedzę pani polonistki, ale też na to, że ona na tę swoją ignorancję reaguje wzruszeniem ramion: Osobiście nie słyszałam o tej książce. Widać, będę musiała uzupełnić swoje braki (brawo chociaż za to – ciekawe, czy za słowami, pójdą też czyny – przyp. M). Nie wiem, co to za książka. Sam autor też nie jest w Polsce powszechnie znany. Na pewno nie należy do standardowego kanonu omawianego na lekcjach. Może jestem przewrażliwiona, ale ja te słowa nauczycielki odbieram w następujący sposób: ona nie zna, bo nie zna, bo nie musi znać, bo to niepopularny pisarz jest, a przecież niepopularnych znać nie musi, w ogóle uj wie, co to za jeden, nie należy do standardowego kanonu, więc nara. I, jak zgaduję, magister polonistyki nie jest głupio się przyznać, że nie kojarzy Józefa Mackiewicza ani jego najbardziej znanej chyba powieści? „Ja nie wiem, więc ci na górze są źli i głupi, że czegoś takiego każą się dzieciakom uczyć, na dodatek ode mnie wymagać, żebym znała. a nie ja, bo być może przekimałam sobie parę wykładów na studiach”. Napiszę w ten sposób – w sumie to dobrze, że Tusk tak bardzo obniżył tę obiecywaną podwyżkę dla nauczycieli. Jeśli większość z nich osiągnęła poziom polonistki z tego artykułu, to nie zasługują na żadną podwyżkę.

Argument niedostępności

No dobrze, ale przejdźmy sobie do drugiej palącej kwestii, czyli dostępności. Poszperałam sobie na szybko w księgarniach internetowych i faktycznie z tą dostępnością tak średnio. Nie wszędzie była, a cena waha się od pięćdziesięciu do nawet dziewięćdziesięciu złotych, ale nie w każdej księgarni można ją dostać. W wielu najpopularniejszych księgarniach niestety jej nie ma. I tutaj zgadzam się z obiekcjami – jeśli szkoła nakłada na ucznia obowiązek przeczytania jakiejś książki, to powinna mu tę książkę udostępnić w szkolnej bibliotece. Jeśli ministerstwo nakłada taki obowiązek – to powinno zadbać o to, żeby każda szkolna biblioteka miała możliwość jej wypożyczenia. Bo nie każdy może sobie pozwolić na wydanie prawie stu złotych za książkę, nawet najbardziej wartościową. Przekonuje mnie to o wiele bardziej, niż nauczycielka liceum, która na pytanie o powieść Mackiewicza wzrusza ramionami, bo nie wie, co to. Ale warto byłoby się zastanowić, dlaczego ta książka nie jest ogólnodostępna, zamiast od razu nazywać ją koszmarkiem, prawda pani redaktor od Michnika? No to może ją pokrótce przybliżmy: Józef Mackiewicz nie miał łatwego życia, od kiedy tylko ujawnił się jako skrajnie antykomunistyczny twórca. Pisarz był nienawidzony przez wszystkich – i to nie tylko przez komunistów. Bardzo go krytykował Jan Nowak-Jeziorański, który był dyrektorem Radia Wolna Europa (jeśli macie jakieś informacje, skąd wynikała ta niechęć, to chętnie się zapoznam, bo nie potrafię tego zrozumieć). Oczywiście bardzo niechętny był mu również Adam Michnik, który opisał jego twórczość jako zoologiczny antykomunizm. Dlatego też Józef Mackiewicz wiódł bardzo skromne życie – również po tym, jak emigrował do Niemiec.

Zasługi pani Niny

Prawdopodobnie z powodów kłopotów finansowych, Mackiewicz nawiązał współpracę z Niną Karsow, która nabyła od niego prawa autorskie do jego powieści (chociaż inna wersja mówi, że wykupiła je dopiero od żony Mackiewicza – Barbary Topolskiej). A potem konsekwentnie odmawiała publikacji, również po jego śmierci. Wygrała także proces sądowy z córką pisarza, Haliną, która to domagała się praw do publikacji książki. Uważała bowiem, że spuścizna ojca powinna zostać zapamiętana. Pani Nina tłumaczyła brak zgody na publikację dzieł Mackiewicza tym, że nie chciał on, żeby jego twórczość była cenzurowana przez komunistów. Tyle tylko, że podobno komunizm już dawno upadł, prawda? Nie ma żadnych przeciwskazań, żeby wydawać dzieła Józefa Mackiewicza, które bardzo ładnie opisują, jaką ten komunizm był ideologią, prawda? Nie wiadomo, czy prawda, bo Józef Mackiewicz, jak był niedocenianym artystą, tak nim pozostał. I tutaj można wrócić do tego, co pisałam na początku, bo nie bez kozery wspominałam Wam o tym, że opisywany przeze mnie artykuł wypłynął z Wybiórczej. Nie bez kozery również wspominałam w pewnym momencie nazwisko Michnika. Dlaczego? Ano dlatego, że pani Nina była mężatką. A jej mężem był Szymon Szechter. Coś Wam mówi to nazwisko, gdzieś już je słyszeliście, prawda? I dobrze Wam mówi, bo to brat Ozjasza Szechtera i stryj Adama Michnika, a tych panów chyba nie trzeba nikomu przedstawiać.

Nowe wydanie

Ja dostrzegam w tym jakąś zależność, ale warto wspomnieć, że zostało wydane kolejne wznowienie książki „Droga donikąd” przez wydawnictwo Kontra, które należy właśnie do państwa Szechterów (a w tym momencie chyba tylko do pani Niny, bo Szymon zmarł w 1983 roku). Odkupienie win? Możliwość zarobku? Nie wiem – i tak naprawdę nie mnie oceniać. W każdym razie wydano książkę Józefa Mackiewicza w 2022 roku, czyli po ładnych paru latach. Kosztuje 70 złotych. Niezależnie jednak od motywów, jakie kierowały Niną Karsow wydaje mi się, że warto zwrócić uwagę na to, że należała ona do pewnego środowiska, które to – ujmijmy to delikatnie – było raczej związane z ideologią, która nie kojarzy nam się zbyt dobrze – mianowicie z komunizmem. I to nam się jednak bardzo często zapętla, prawda? Można uznać je za przypadkowe, a można zastanowić się, czy przypadkiem pewien klan nie otrzymał czasem zbyt dużych wpływów, patrząc na to, że jakimś szczególnym heroizmem się specjalnie nie wykazywali. A to już pozostawiam Waszej ocenie.

M.

fot.: Referat Analiz i Informacji

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie/

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Nawiasem Pisząc

Polityczne akrobacje pod niemiecką granicą

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Z ciekawością obejrzałam zarówno materiał Krzysztofa Stanowskiego z naszej zachodniej granicy, jak również debatę na temat sytuacji z tamtych regionów prowadzoną przez Roberta Mazurka. Oba te materiały można w skrócie podsumować jako komediodramat – z jednej strony mieliśmy bowiem autentycznie przejętych i zaniepokojonych mieszkańców przygranicznych miejscowości, którzy – wbrew temu, co pewnie chcieliby słyszeć niektórzy – wypowiadali się bardzo rozsądnie. Znowu okazało się, że narracja rządu Donalda Tuska, delikatnie pisząc, mija się z rzeczywistością, bo nie widziałam w tych ludziach ani ziejących nienawiścią kiboli, ani nowego pokolenia kolejnego Ku Klux Klanu, które nie wiedzieć czemu, osiedliło się w Polsce. Z drugiej jednak strony mieliśmy kompletną ignorancję przedstawicieli polskich władz, które w swoim stylu postanowili obrazić ludzi organizujących się w grupy i patrolujących przygraniczne tereny.

Lepiej późno, później czy może wcale?

Gośćmi debaty byli m.in. Krzysztof Bosak i Adriana Poprawska, którą kojarzymy wszyscy pewnie od niedawna, bo wcześniej zarobiona kobieta była w swoim ministerstwie ds. społeczeństwa obywatelskiego. Pani postanowiła się uaktywnić niedługo po tym, jak o przerzucanych nam przez granicę migrantami zaczęło być głośno i swoim wpisem udowodniła, że być może ma jakieś swoje ukryte talenty, być może są sprawy, w których faktycznie jest kompetentna, ale na pewno nie należą do nich sprawy resortu, który wzięła pod swoją opiekę, bo już na samym początku postanowiła wszystkim pokazać, ze społeczeństwo obywatelskie ma w poważaniu, dla niej najważniejsza jest linia narracyjna jedynej słusznej koalicji. Ada poczuła się bardzo pewna siebie, bo niedługo po tym wpisie przyjęła zaproszenie do Kanału Zero, gdzie elegancko się skompromitowała. Twierdziła na przykład, że członkowie Ruchu Obrony Granic przebierali się za policjantów i próbowali legitymować nielegalnych przybyszy. Ci ludzie mieli bowiem napis „Police” na kamizelkach – a skoro tak, to znaczy, że się przebrali za policjantów, a tego przecież nie wolno robić. I pal sześć, że „Police” to po prostu nazwa miejscowości pod Szczecinem. Pani Adriana nie będzie się takimi szczegółami przejmowała, police to police i nie ma przebacz. Później była łaskawa stwierdzić, że ludzie próbujący bronić porządku przy niemieckiej granicy, to dokładnie ci sami, którzy kiedyś bili kobiety na którymś z tych ich wyzwolonych marszów. A skąd wie? Bo tak słyszała. Najsmutniejsze jednak było to, że tej pani kompletnie nie dało się przetłumaczyć najprostszych kwestii. Porowska utrzymywała, że ludzie nie protestują przeciw temu, co już jest, ale co może się dziać. Co prawda, według mnie dwóch zabitych Polaków przez naszych zacnych gości świadczy o tym, że to się powoli zaczyna, ale tak, pani Adriana nie minęła się za bardzo z prawdą – Polacy przede wszystkim nie chcą u nas takiej dziczy na ulicach, jaką widzimy już we Francji, Niemczech czy Wielkiej Brytanii. Tyle że nie wzięła pod uwagę, że kiedy tutaj też się zacznie na dobre, to potem będzie baaaardzo trudno to odkręcić. I tu też można szybko rzucić okiem na Europę Zachodnią, jak oni tam sobie z tym bogactwem kulturowym radzą. Pani Porowska chciałaby może zaproponować wdrożenie któregoś z tych pomysłów na nasze polskie warunki? A który według niej byłby najskuteczniejszy, bo mnie się wydaje, że oni tam próbują jak mogą, ale niespecjalnie im to już wychodzi.

Najskuteczniejsza blokada

A tymczasem w Polsce najpierw bardzo brutalnie została zamordowana 24-letnia torunianka, a parę dni temu ugodzony nożem został nasz 41-letni Polak, więc jeśli pani Ada ma jakieś pomysły co zrobić, kiedy ta dzicz zaleje polskie ulice, to wypadałoby się już nimi podzielić. Na szczęście Donald Tusk postanowił posłuchać głosu tłumów i wprowadził częściowe kontrole na granicy z Litwą i Niemcami. Nie chciał, wzbraniał się, ale uległ. Ludzki pan, prawda? Niestety niekoniecznie. Wiele można było usłyszeć od środowisk PiS-u i Konfederacji, że presja ma sens. Kto jednak zna i pamięta premiera z jego wcześniejszych rządów, ten łatwo mógł się domyślić, że za tą pozorną kapitulacją przed obywatelskim nieposłuszeństwem kryje się coś innego. Od początku obstawiałam, że Tusk zrobi to w taki sposób, żeby przede wszystkim utrudnić robotę chłopakom z ROG-u, bo widział ktoś kiedyś Donka, kiedy twardo i bezkompromisowo sprzeciwia się Niemcom? Ja też nie. Mianowicie premier był łaskaw ogłosić, że wszystkie przejścia graniczne z Niemcami zostaną uznane za infrastrukturę krytyczną, a to z kolei oznacza zakaz jakiegokolwiek fotografowania i nagrywania. A to z kolei powoduje, że ROG nie będzie mógł już nagrywać funkcjonariuszy Straży Granicznej, jak grzecznie i pokojowo odwożą migrantów z Niemiec po różnych ośrodkach na terenie zachodniej Polski. Według mnie wniosek płynie tylko jeden -Tusk nie życzy sobie, żebyśmy na temat tego, co dzieje się na granicy nazbyt chętnie rozmawiali. Najlepiej, żebyśmy w ogóle nie mieli o niczym pojęcia, bo po cóż mamy się stresować? Jeśli to tego wszystkiego dodamy posłuszne media, to naprawdę nie ma czym mówić, bo: Migranci byli grzeczni i umyli po sobie naczynia, niemieccy funkcjonariusze bardzo taktowni, a polscy obrońcy granic zupełnie inni, jak pisała Wyborcza. Zupełnie inni, czyli ani grzeczni, ani taktowni i jeszcze na dodatek syf w kuchni zostawili.

Ciekawe, czy kiedyś w Wybiórczej przeczytamy bardziej niepokojący list od wiernej czytelniczki? Na przykład taki: Ratunku, nie wiem, co mam robić! Jeden z tych grzecznych migrantów zamknął się parę godzin temu z moją córką w pokoju. Oczywiście, jako światła i oświecona osoba, nie miałam nic przeciwko temu, bo nie jestem rasistką! Poza tym nie musiałaby sama zmywać naczyń w tym strasznym, patriarchalnym świecie, gdyby jej się taki ułożony chłopaczek trafił. W każdym razie jakąś godzinę temu usłyszałam krzyk, płacz i odgłosy uderzeń dobiegające z jej pokoju. Ależ ja postępowo córkę wychowałam, pomyślałam z dumą. Niestety od tamtego czasu w pokoju mojej córki głucha cisza, pukam, próbuję otworzyć, nic. Na dodatek piętnaście minut temu ten sympatyczny Mokambe od naczyń wyskoczył z jej okna i gdzieś sp****lił. Szanowna Gazeto, proszę, podpowiedz mi, co mam myśleć na ten temat? Moja krynico wiedzy! Czy powinnam zacząć się martwić? Nie chcę wyjść na nietolerancyjną panikarę, dlatego, proszę, napiszcie mi, kiedy już będę mogła w miarę dyskretnie zareagować, dobrze? Z ukłonami…

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Afera nie do końca przykryta

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Trochę już cichną głosy o sfałszowanych wyborach. Oczywiście, na Twixie w dalszym ciągu o uwagę walczy Czterech Szurkieterów, czyli Roman Gietych, Jan Piński, Tomasz Wiejski i Tomasz Lis, ale już nie bardzo mają do kogo krzyczeć o atencję, bo najwierniejsze źrebaki swoje wnioski wysłały, a że – zgodnie z przewidywaniami – większość z nich do niczego się nie nadawała, to nie bardzo zostały im jeszcze jakieś możliwości. Najwyższy czas, bo poważnie już się zastanawiałam, co KO zamierzała ugrać tą całą szopką, a już najtrudniej było mi trafić za Donaldem Tuskiem, który na zmianę odcinał się od drużyny Giertycha albo wyrażał dla nich wsparcie i trzymał kciuki. Nie chciało mi się wierzyć, że premier zgadzał się na to wszystko, tylko po to, żeby ratować swój mit „niezwyciężonego”, bo po pierwsze ten mit od 2015 roku się mocno zdeaktualizował, a po drugie taki fikołek też nie świadczyłby o nim najlepiej, bo oto on, premier Polski, który wrócił tutaj na białym – ekhm, ekhm – koniu, żeby rozprawić się z pisowską swołoczą, a tu mu pisiory wynik wyborów skręcają i to jakimiś braćmi kamratami?

Bezinteresowna pomoc z Zachodu

Najwidoczniej szef polskiego rządu wyszedł z założenia, że może faktycznie lepiej jest się zbłaźnić ze sfałszowanymi wyborami, niż jakby miało się wydać to, co się dzieje na naszej zachodniej granicy. I wiecie co? Wydało się. Jak nie idzie, to nie idzie. Pamiętacie, jak ładnych parę miesięcy temu kamery monitoringu uchwyciły patrol niemieckiej Straży Granicznej na terytorium Polski, który zatrzymał się, wysadził po naszej strony jakąś grupę ludzi i pojechał w długą? I pamiętacie, że Donald Tusk zapowiedział, że tak to być nie będzie i ogłosił, że on sobie pojedzie do Scholza na ten temat poważnie porozmawiać. A dalej co było, pamiętacie? Pewnie nie, bo dalej to już nic nie było. Scholz przyznał się w mediach społecznościowych, że Tusk nie wpadł do niego nawet na herbatę, a co więcej zgodził się, żeby Niemcy tak nam przerzucali niechcianych imigrantów. Niemal od zawsze było tak, że jak Niemcom się coś nie podobało, to wywalali to do nas, nie ma co walczyć z piękną, wieloletnią tradycją. No więc od jakiegoś czasu Niemcy się już wcale nie kryją z tym, że wyłapują jakichś tam inżynierów i chirurgów na swoim terytorium i przetransportują do nas. Na szczęście nasza Straż Graniczna doskonale wie, co z nimi robić. Za taksówkę im robi i rozwozi ich pod wskazane ośrodki. Głośna była sprawa, kiedy trzech młodych facetów trafiło do skierniewickiego domu dziecka, a potem stamtąd zwiała. Jeden jest wciąż zaginiony, dwóch znaleziono jak po raz kolejny próbowali przedostać się przez granicę do Niemiec. Oczywiście ci ludzie nie mają żadnych dokumentów, więc nie wiemy ile mają lat i czy dom dziecka jest na pewno odpowiednią instytucją, w której powinni się znaleźć. Mam co do tego pewne wątpliwości, bo każdy z tych panów wyglądał na 20+, ale to może trudy wędrówki odcisnęły takie piętno na ich nastoletnich twarzach? Po drugie, mam takie dziwne uczucie, że oni wcale nie chcą tutaj być, skoro uparcie dążą do tej niemieckiej granicy i najwyraźniej woleliby się znaleźć po drugiej stronie. Czyli jesteśmy zmuszeni trzymać tych ludzi na terenie Polski wbrew ich woli. A to wszystko na słowo honoru i piękny uśmiech Niemców, którzy cofają do nas tylko tych inżynierów, którzy wiadomo, że podróżowali przez Polskę i to w Polsce ostatni raz byli nielegalnie. A skąd wiedzą? Nieważne, mamy się nie interesować. Na złość nam przecież nie robią.

W cieniu tragedii z Torunia

Wydarzenia na granicy z Niemcami zbiegły się w czasie ze śmiercią 24-letniej Klaudii z Torunia, która dwa tygodnie temu została zaatakowana, kiedy wracała z pracy. Na swoje nieszczęście spotkała na swojej drodze młodego Wenezuelczyka, który potraktował ją bardzo brutalnie – na tyle brutalnie, że mimo tego, że jej krzyki zostały usłyszane, a napastnik przepędzony, dziewczyna trafiła do szpitala, który lekarze bardzo szybko określili jako nierokujący. Torunianka została poraniona w głowę, klatkę piersiową i szyję, podobno sprawca próbował też wydłubać jej oczy, żeby przypadkiem go nie poznała i prawdopodobnie wtedy doszło do uszkodzenia mózgu, które okazało się najgroźniejsze. Podobno mężczyzna, który rzucił się 24-latce na ratunek niedługo później wyjechał na jakiś czas z Torunia, żeby wyleczyć się z traumy, bo widok, który zobaczył po przepędzeniu zwyrodnialca na pewno był szokujący. Było dużo plotek odnośnie tego, w jaki sposób Wenezuelczyk trafił do Polski. Pojawiały się głosy, że może w ramach podarunków, jakie nam nasi zachodni sąsiedzi zostawiają po naszej stronie granicy, ale podobno chłopak miał wizę, do Polski trafił legalnie – podobno odwiedzał swoją matkę, która mieszka w Polsce już ładnych parę lat. Tyle tylko, że wizę miał na trzy miesiące, do Polski trafił w lutym, łatwo więc obliczyć, że w momencie ataku był już nielegalnym imigrantem, a mimo wszystko służby nie zrobiły nic, żeby się chociaż dowiedzieć, czy coś z tym zamierza zrobić, czy chociaż znalazł pracę. Widocznie uznali, że nie ma co jeszcze człowieka stresować, jak będzie mógł zalegalizować pobyt, to na pewno to zrobi, nie ma pośpiechu, nie ma obaw, wszystko pod kontrolą. A że w brutalny, bestialski sposób zostało odebrane młode, zdolne życie polskiej obywatelki, to już nam bardzo przykro. Łączymy się w bólu. Oczywiście, ktoś powie, że nie ma co łączyć tych dwóch spraw, bo Wenezuelczyk przyleciał legalnie, a nasza straż graniczna rozwozi po różnych ośrodkach nielegalnych gości, ale tamta tragedia na pewno bardzo mocno zadziałała na wyobraźnię obywateli. Nic zatem dziwnego, że mieszkańcy zachodniej Polski zaczęli oddolnie formować się w grupy i na własną rękę pilnują granic. Prawdopodobnie w dużej mierze dlatego, że nie bardzo widać jakikolwiek sens w zachowaniu strażników granicznych, bo przecież wszyscy pamiętamy, jak SG chroni wschodnich granic naszego państwa, podczas gdy zachodni funkcjonariusze serwują im tak naprawdę usługi transportowe. Bo muszą przestrzegać pism, na których jest jasno napisane, że pan taki i taki, nie wiemy, skąd pochodzi, nie wiemy, ile ma lat, nie znamy jego historii i nie mamy żadnych możliwości sprawdzenia, kim ten gość tak naprawdę jest ma trafić do tego i tego ośrodka. I trzeba słuchać. A kto odpowiada za te rozkazy?

Politycy wyrażają zaniepokojenie

Nie wiadomo, bo Donald Tusk i Tomasz Siemoniak jeszcze do wczoraj zgodnie twierdzili, że zachodnie granice są zabezpieczone, nic się złego nie dzieje, oddolne patrole są formułowane przez faszystów i bardzo złych ludzi, ale poza tym nie ma powodów do obaw. Tak mówił wczoraj, nieśmiało dodając, że gdyby była potrzeba wprowadzenia kontroli na polsko-niemieckiej granicy, to by ją wprowadził, ale na razie więcej szkody by z tego było, niż pożytku. W międzyczasie zmienił jednak zdanie i zapowiedział, że od 7 lipca zostaną wprowadzone tymczasowe kontrole na granicy z Niemcami i Litwą. To prawie jak z powodzią, prognozy wcześniej nie były przesadnie alarmujące, ale być może od 7 lipca już będą, więc profilaktycznie już zadziałamy. Spoko. Nie wyjaśnia to jednak, co się będzie z tymi migrantami działo do 7 lipca. I co mają nam te kontrole jednak dać, bo patrząc na to, że Donald Tusk jest zdecydowanie najlepszym polskim premierem, jakiego kiedykolwiek miały Niemcy, obawiam się, że będzie wyglądało to tak samo albo podobnie – niemiecka SG poinformuje naszą, że za 10 minut przy przejściu granicznym takim i takim będzie stała grupka pięciu śniadych mężczyzn, którzy oczekują na taksówkę. Ja się tutaj jednak obawiam, że te kontrole to bardziej są po to, żeby zająć się tymi niedobrymi faszystami, którzy sami, w wolnym czasie, pilnują tych granic, bo obawiają się o bezpieczeństwo swoje, swoich dzieci i swoich kobiet. Tym bardziej, że Donald Tusk niezbyt krytycznie mówi o tym, że nam nasi niemieccy przyjaciele podrzucają w porywie serca inżynierów, którzy im się już nie mieszczą. Jego większym zmartwieniem są te oddolne grupki polskich mężczyzn, którzy tak naprawdę nie robią nic nielegalnego. W dużej mierze wygląda to tak, że nagrywają oni działania Straży Granicznej, a potem dzielą się z internautami wątpliwościami, czy aby na pewno praca pograniczników na tym właśnie polega. Głos postanowiła zabrać również Adriana Porowska, o której nic wcześniej nie wiedział, że istnieje, bo sprawuje funkcję minister ds. społeczeństwa obywatelskiego, czyli na szybko wymyślonego ministerstwa, żeby przystawki dostały jakieś stołki i nie oburzały się, że są tylko przystawkami. Pani Adriana napisała na swoim X-ie:

Jako Minister ds. Społeczeństwa Obywatelskiego…

Tak się już dała wszystkim poznać w tym rządzie, że poczuła się w obowiązku poinformować plebs, czym ona w ogóle się zajmuje.

…wyrażam głęboki niepokój ws. nielegalnych „patroli obywatelskich” organizowanych przy granicy PL-DE.

Oczywiście. Nie nielegalnie podrzucanymi nam migrantami, o których nic nie wiadomo. Polakami, którym się to nie podoba.

To nie troska o bezpieczeństwo, lecz cyniczne działania oparte na fake newsach i straszeniu migrantami. Granic pilnują służby – nie samozwańcze grupy.

Właśnie, Ada, cały kłopot polega na tym, że nie pilnują. Ewentualnie w trakcie służby dorabiają sobie jako taryfiarze, ale ja mam wrażenie, że wy tam w rządzie wiecie, albo przynajmniej domyślacie się, na czyj rozkaz oni działają w tak absurdalnie nielogiczny sposób. Na razie wygląda niestety na to, że społeczeństwo obywatelskie rozpoczęło procesy, a pani minister, która właśnie miała się nimi zajmować jest głęboko zaniepokojona, że w ogóle ośmielają się protestować i występuje przeciwko oddolnej inicjatywie obywatelskiej. Demokracja na pełnej. Dzisiaj już wiemy, że wszystkie kłamstwa Donalda Tuska można włożyć tam… gdzie wkłada się wszystkie kłamstwa Donalda Tuska. Kiedy premier diametralnie zmienił swoje podejście co do migrantów forsujących naszą wschodnią granicę, miałam przeczucie, że pojawi się podział na złych migrantów od Łukaszenki i tych dobrych – od Scholza i Merza. Nie spodziewałam się tylko, że to się stanie aż tak szybko.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Jak skutecznie dzielić społeczeństwo?

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Jakiś czas temu czytałam rozmowę z profesorem Andrzejem Nowakiem, w którym stwierdził on, że prezydenta-elekta trzeba chronić również, a może przede wszystkim fizycznie. Że polaryzacja społeczeństwa, teraz jeszcze dodatkowo pogłębiana przez brednie o sfałszowanych wyborach, jest już tak głęboka, że komuś może wpaść do głowy, żeby zrobić coś tak okropnego. Żeby zabić człowieka. Dlatego, że go nie lubi. Dlatego, że ośmielił się wygrać z jego kandydatem. Dlatego, że jego ukochany Tusk i jego ukochana partia powiedzieli, że on jest zły i niedobry. Wtedy zwolennicy Tuska wyśmiewali prof. Nowaka, do jakichże to abdurdalnych wniosków dochodzi, a tymczasem taki wpis został opublikowany 23 czerwca, prawdopodobnie pod prawdziwym imieniem i nazwiskiem. W odpowiedzi do jakiegoś wpisu rzecznika rządu Adama Szłapki. I co? I nic.

Eksperymenty na żywej tkance

Ostatnie dni dobitnie pokazują, komu tak naprawdę zależy na podziale Polski. KO zależy na tym, żeby 6 sierpnia spotkali się ze sobą wyborcy Karola Nawrockiego z reprezentacją „Silnych Razem”, która to grupa chyba najbardziej zgłupiała pod wpływem mało racjonalnych, a czasem wręcz zupełnie obłąkańczych teorii Romana Giertycha, bo być może dojdzie do zamieszek i będą mogli powiedzieć: „Patrzcie, społeczeństwo się buntuje”. Co do obłąkańczych teorii pana Romana, przekonywał on na przykład, że niedawno aresztowany Wojciech Olszański ps. „Jaszczur” i jego bracia kamraci zinfiltrowali okręgowe komisje wyborcze i to oni stoją za fałszerstwem wyborów. To się naprawdę kupy z żadnej strony nie trzyma. To jest już tak gruba odklejka, że już nawet silniczki musiały się zorientować, że Giertych nie ma już kontaktu z rzeczywistością. Rozpaczliwie puka do jej drzwi, ale nikt nie otwiera. Być może Donald Tusk nauczony własnym doświadczeniem z Jackiem Murańskim uznał, że to jest za grube i szepnął swoim ulubionym dziennikarzom, żeby znaleźli trochę mniejszego oszołoma i przykryli nim Jaszczura. I wygrzebali dra Krzysztofa Kontka. Doktor znaczy, że wykształcony; znaczy, że wie co mówi. A gdzie tam. Sprawdziłam sobie tego człowieka, kiedy któreś źrebię Giertycha zaczęło pisać o wybitnym naukowcu. Było o nim napisane tylko tyle, że odkrył sposób na sprawdzenie anomalii wyborczych. Nic więcej – żadnych naukowych prac, żadnych odkryć. Taaaaaaaki wybitny… Nie wiem, czy wiecie, ale w Kanale Zero określenia „wybitny” używa się już tylko z ironicznym podtekstem. Myślę, że tutaj też należy używać go tylko w tym kontekście. W każdym razie pan Kontek był łaskaw sam podważyć swoje badania, kiedy zapytany, dlaczego nie zbadał anomalii na niekorzyść Karola Nawrockiego odpowiedział, że po prostu mu nie pasowały. Nam na uczelni tłumaczono, że jakiekolwiek utajnienie badań, które nie pasują do naszej hipotezy, jest zabronione, a takie badania ostatecznie nie będą uznawane, jeśli coś takiego wyjdzie na jaw. No ale, pan Kontek nie utajnił, on po prostu nie zrobił, więc sprawa jest jasna. Silniczki uważają również za podejrzane, że prawie we wszystkich sprawdzonych komisjach doszło do „fałszerstwa” i że mylą się tylko na jedną stronę. Spieszę wyjaśnić – Giertych przygotował dla was wnioski tylko dla tych komisji, w których doszło do anomalii na korzyść waszego kandydata, dlatego duża część się sprawdziła i wszystkie „dowodziły przestępstwa”, bo zwolennicy Nawrockiego żadnych wniosków nie składali. Czasami naprawdę wystarczy odrobinę pomyśleć.

Niepokojące obserwacje

W głowach sympatyków Giertycha uroiło się jednak przekonanie, że oni, jedyni sprawiedliwi, walczą w słusznej sprawie, a wszyscy ich olewają. Że PKW i SN, którym powinno najbardziej zależeć na „wyjaśnieniu nieprawidłowości” w kulki sobie lecą. I nie przetłumaczysz, że oni sprawdzają te wszystkie ich wnioski, które akurat zawierają prawdziwy PESEL nie należący do Romana Giertycha, ale widzą, że to daremna robota i strata czasu. Nie przetłumaczysz, że odrzucili te wnioski, które zawierają nieprawdziwe dane z oczywistych względów, bo „zastraszeni obywatele mogą chcieć zachować anonimowość” (z takimi tłumaczeniami się spotkałam). Nie, oni są sami przeciw wszystkim. Nawet przystawki odwróciły się od tej bohaterskiej walki dzielnego Romana, bo w końcu do nich dotarło, że były tylko przystawkami. Szymon Hołownia, po odcięciu trzeciej nogi bez znieczulenia, nie jest już tak chętny do sprawowania funkcji prezydenta, bo nagle do niego dotarło jakby to wyglądało. On by im podpisał wszystkie potrzebne ustawy, a potem by go wymienili, bo z takim poparciem, to on się chyba nie chce na pośmiewisko drugi raz wystawiać. Brawo, Szymek, może jeszcze będą z Ciebie ludzie, ale na powrót do TVN-u po tym wystąpieniu akurat bym nie liczyła. I rośnie w Silnych Razem frustracja. Bo oni dzielnie na tym swoim koniu gnają ku sprawiedliwości, ale tak naprawdę oni tu na deszczu, wilki jakieś. Nic śmiesznego. I ta frustracja urosła już do takich rozmiarów, że jawnie stosują groźby wobec przyszłego prezydenta Polski. A co robi polskie państwo? Policja jest zajęta ściganiem staruszek, które nie lubią Owsiaka albo autorów maili, po których pani Jagielskiej robi się przykro, bo czyta o sobie, że złe rzeczy robiła. Tak, polska policja dba teraz o dobre samopoczucie kobiety, która jawnie łamie konstytucję, a niemniej jawne groźby wobec przyszłego prezydenta? Oj tam, oj tam. Czy ktoś w ogóle zainteresował się panem Markiem i sprawdził, czy on przypadkiem nie ma odpowiednich narzędzi, żeby zrealizować swoją groźbę? Zresztą, nawet jakby nie miał, to mało jest oszołomów, którym może wpaść do głowy, że to w sumie dobry pomysł? Okazuje się, że można publicznie nawoływać do przestępstwa pod jakimś wpisem Adama Szłapki i nic się nie dzieje. Być może polska policja słusznie zauważyła, że pan Marek zostawił sobie furtkę, bo może coś innego zadziała. I podejmie działania dopiero, kiedy już wyczerpie możliwości? Masa czasu im została, bez stresu.

Nie wiem, panie Marku, kogo aż tak spierdoliło te kilka lat w polityce, ale podejrzewam, że nie tych, którzy nie wpadli jeszcze na pomysł strzelania do nielubianych polityków.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej