

Nawiasem Pisząc
Kozioł ofiarny Konfederacji
A dzisiaj pogadamy sobie więcej o naszym środowisku, czyli prawacko-konserwatywnym. Dla zmylenia nazywanym przez lewicę faszystowskim. Bo ile można o tej opozycji mówić? Lista obietnic, z których powoli się wycofują jest długa i nawet nie da się ich spamiętać. Jedno pytanie mi się tylko nasuwa – czy ta przyszła koalicja poinformowała w jakikolwiek sposób swoich wyborców, że zamierzają połączyć siły (a jeśli tak, to na ile wcześniej), czy ustalili to po prostu między sobą za zamkniętymi drzwiami? To jest dosyć istotne, bo widzimy dzisiaj, że są one zwyczajnie sprzeczne. Znaczy – widzieliśmy już dawno, ale może niektórzy potrzebowali potwierdzenia, więc teraz mamy: czarno na białym. Bo, powiem szczerze, umknęła mi informacja o takiej koalicji przed wyborami. Ale jeżeli ogłosili to dopiero po wyborach, bo wcześniej sobie wszystko bez świadków ugadali, to trochę lipa, bo najzwyczajniej w świecie nie są w stanie spełnić większości swoich obietnic. Zwyczajnie się nie dogadają, chyba że wyborców wsadzą sobie głęboko w pewną część ciała i będą radośnie przyklepywać wszystko, co Tusk powie. Dążę do tego, że mówienie o tym, jak większość narodu zadecydowała – w sytuacji, w której nie poinformowali wyborców o koalicji – jest tanim, kłamliwym i populistycznym chwytem. Z tego, co ja pamiętam, jeszcze w czerwcu Tusk usiłował zdusić Hołownię butem. I prawie mu się udało. Niestety: prawie. Ale nieważne, umknęła mi po prostu ich przedwyborcza deklaracja, że ewentualny rząd utworzą wspólnie. Jeżeli ktoś coś o tym wie – poproszę o informację.
Garść suchych faktów
Ale dość już o naszym nowym (Boże, miej nas w opiece!) rządzie, bo chciałam napisać o pewnej mniejszej partii. Partii, która jeszcze wczesnym latem miała prawie 15% poparcia w większości sondaży, a ostatecznie skończyła na 7%, co jest dosyć spektakularnym zjazdem. Partii, która miała zająć trzecie miejsce w wyborach, a dała się wyprzedzić nawet odklejeńcom z lewicy i ostatecznie skończyła na miejscu ostatnim. Konfederacja, bo o niej mowa, wytypowała już Janusza Korwin-Mikkego, jako głównego winowajcę porażki. Czy to naprawdę była porażka? Na pewno członkowie Konfederacji i jej wyborcy liczyli na wyższy wynik, zwłaszcza że sondaże sprzed paru miesięcy mocno zaostrzyły apetyty, ale gdyby przyjrzeć się temu na sucho – to ugrupowanie jednak powiększyło liczbę posłów, są zdolni do założenia klubu poselskiego i będą mieli teoretycznie większy wpływ na decyzje Sejmu – wciąż minimalny, ale mimo wszystko, większy. Lewica natomiast odtrąbiła wielki sukces, mimo że straciła około 40% głosów, ale podlizali się Tuskowi, więc wg nich wszystko gra i buczy. Ale wróćmy do samego JKM, który został kozłem ofiarnym takiego wyniku Konfederacji. Zdaje się, że wczoraj, Sławomir Mentzen poinformował go, że nie będzie wpisany na żadną listę ich partii w kolejnych wyborach, wcześniej też pan Janusz został publicznie „połajany” przez Tumanowicza. Czy słusznie?
Jakby się tu wybronić?
Nie da się ukryć, że opinie wyrażane publicznie przez JKM są bardzo kontrowersyjne. Nie da się ukryć, że media słowa pana Janusza wykorzystywały do granic możliwości, więc kandydaci Konfederacji nie mieli za wiele okazji do opisywania własnego programu, a byli zmuszeni do tłumaczenia teorii Korwin-Mikkego. Mnie do feminizmu bardzo daleko, zresztą każda szanująca się (ekhm, ekhm) feministka uważa mnie za mizoginkę i kobietę zniewoloną przez patriarchat (do tego stopnia, że nie zdaję sobie sprawy z własnego zniewolenia), ale mimo wszystko jego komentarze o Karinie Bosak były jednak poniżej krytyki. Ja doskonale zdaję sobie sprawę, że to nie Korwin wypowiadał się o kobiecie jako o „dobytku”, było zresztą wielokrotnie tłumaczone, że nawet dla niego teorie tam głoszone okazały się zbyt duże, więc postanowił wyjść stamtąd po angielsku. Uważam jednak, że on sam powinien publicznie odciąć się od takich wypowiedzi, a nie pozwalać kolegom robić to za niego. Brzmiałoby to po prostu bardziej wiarygodnie. Podobnie nie burzyły mnie jakoś specjalnie jego słowa o kobietach, bo – napiszę szczerze – co mi szkodzi, że jakiś starszy facet pierdzieli coś o kobietach, jeżeli program jego partii w jakiś tam sposób może mnie przekonywać? Inna sprawa, że mam wrażenie, że pan Janusz z tymi kobietami zabrnął za daleko (wiem, jak to brzmi, ale nie to miałam na myśli! ), bo cały szum o szowinizmie dało się łatwo wytłumaczyć. Pan Janusz głosił poglądy monarchistyczne – w monarchii nie ma demokracji, urząd króla jest dziedziczony, więc ani kobieta, ani mężczyzna nie ma prawa głosu. Dosyć logiczne i łatwe do wytłumaczenia – mimo medialnych ataków. Jednak później JKM zaszedł dalej w swoich teoriach i np. w programie „Kanału Sportowego” u Stanowskiego był łaskaw zakomunikować, że kobieta powinna móc głosować dopiero po pięćdziesiątce. Swoją porażkę w wyborach komentował w podobny sposób – kobiety nie powinny głosować, bo kobiety głosują z reguły na mężczyzn. Ja się nie będę kusiła o rozróżnienie na płeć, wydaje mi się, że wyborcy dosyć jednoznacznie wyrazili swoje krytyczne podejście do Korwina. I, według mnie, powinno się to uszanować. O komentarzach odnośnie pedofilii chyba nie ma co się rozpisywać – też wiem, o co mu chodziło, wiem również, że opowiadał się za karą śmierci dla takich zboczeńców, ale jednak mówił to w taki sposób, żeby wzbudzić kontrowersje, a nie przekonać do swoich racji. Co sprawiało wiele problemów innym konfederatom, którzy dwoili się i troili, żeby w jakikolwiek sposób opinie pana Janusza w mediach usprawiedliwić.
Nie tylko Korwin…
Dużo ludzi opinie, wygłaszane przez JKM, określa ironicznie jako: „protokół 4%”. I faktycznie, Korwin wygłasza je tym chętniej, im bliżej jest wyborów. Pamiętam zresztą debatę prezydencką w 2015 roku, w której – moim skromnym zdaniem – Janusz rozniósł konkurencje. Paweł Kukiz mógł tylko powtarzać: „Tak jak pan Janusz powiedział…”. Chwilę przed tą debatą, Konrad Berkowicz, wraz z innymi działaczami partii KORWiN, uruchomił streaming live, na którym na bieżąco komentowali wypowiedzi wszystkich kandydatów. I sama się śmiałam, kiedy widziałam ich zaniepokojenie, czy nie będzie nic o Hitlerze, a potem ulgę, że nie było. Ale, patrząc uczciwie – Korwin na pewno Konfederacji nie pomógł, ale czy tylko on zaszkodził? Najwięcej pretensji do niego miał pan Tumanowicz, którego słowa – co prawda sprzed prawie dziesięciu lat – dziennikarze wygrzebali i atakowali nimi kandydatów tej partii. Mowa oczywiście o „rejestrze p***łów” i pamiętam, że z tej opinii musiała się tłumaczyć np. pani Anna Bryłka w Radiu Zet. Warto czasem w tej krytyce i szukaniu winnych spojrzeć również na siebie. Tak, panie Witoldzie, te słowa ciągną się za Wami cały czas, jak smród po gaciach. Mieliśmy również wyolbrzymioną aferę z psim mięsem, którą starały się wykorzystać wszystkie stacje telewizyjne, łącznie z TV Republiką, której dziennikarka i prezes od social-mediów wyszła specjalnie z małym, uroczym pieskiem, żeby pytać ludzi, co sądzą o tym pomyśle. Mieliśmy również spadochroniarkę Siarkowską, ale też paru innych ludzi, których po wyborach pan Dobromir Sośnierz określił jako „pokemony”. Mowa o płaskoziemcach, przeciwnikach 5G i zwolenników wszelkiej maści teorii spiskowych. Dobrze, że tam reptilian nie było… Chociaż może? Szczerze mówiąc, mam wątpliwości, czy chciałabym widzieć posłankę, która na mównicy sejmowej przekonuje mnie, że ziemia jest płaska. Dołączył się również pan Wipler, który głosił w wywiadach poglądy sprzeczne, niż sama Konfederacja. Chociaż nie on jeden, bo Konfederacja zaczęła w pewnym momencie skręcać w stronę centrum, próbując przekonać do siebie kolejnych wyborców – skończyło się tak, że straciła dużą część swojego elektoratu. Dużo było spraw z pozoru błahych, które – po zsumowaniu – mogły dać taki, a nie inny wynik. Dlatego mam wątpliwości, czy TYLKO do Korwina można mieć tutaj pretensje.
Rozmnażanie przez podział?
Już widać, że decyzja Sławomira Mentzena o usunięciu JKM z list na kolejne wybory trochę podzieliła zwolenników Konfederacji. Zdecydowanie większa ich część ją popiera, tłumacząc, że powinno się to zrobić już dawno. Są jednak tacy, którzy zapowiadają, że więcej na Konfę nie zagłosują. Sam Korwin już się odgraża, że jest w stanie założyć nową partię. Dużo mówi się też o tym, że dołączy do niego również Braun. Nie siedzę w głowie pana Grzegorza, więc nie wiem, jakie jest jego zdanie odnośnie Mikkego, ale szczerze wątpię, żeby sama partia chciała się go pozbyć. Wykręcił chyba najlepszy wynik ze wszystkich, wprowadził do Sejmu trzech swoich posłów, zrezygnował też z publicznych wypowiedzi na czas kampanii, żeby trochę „ugrzecznić” przekaz. Decyzja więc należy do niego samego. Wyborcy z niepokojem patrzą na takie zapowiedzi, bo zdają sobie sprawę, że doprowadzi to do kolejnego rozłamu prawicowego środowiska. Mieliśmy w tej kampanii partię „Polska Jest Jedna”, do której odpłynęła część głosów, która prawdopodobnie poszłaby na Konfederację. W efekcie mamy słabszy jej wynik i PJJ, która w ogóle nie dostała się do Sejmu. Było warto? Zgadzam się z opiniami, że JKM należało w jakiś sposób zdyscyplinować, ale też podzielam głosy tych, którzy uważają, że niesprawiedliwie i niesłusznie zrobiono z niego jedynego winowajcę. Nie wiem, czy chciałabym, żeby startował znowu w wyborach parlamentarnych, ale z tego co pamiętam, całkiem nieźle radził sobie w Parlamencie Europejskim. Tam nie miałby za dużo okazji, żeby wypowiadać się na temat kobiet, pedofilii czy Hitlera, ale krytyka Unii Europejskiej dobrze mu wychodziła. Nie wiem tylko, czy forma jeszcze mu na to pozwala. Mam duży szacunek do tego człowieka, bo jest on zwyczajnie ojcem ruchu wolnościowego w Polsce – i obojętnie jakiej gafy by nie palnął, będę o tym zawsze pamiętała – ale może warto oddać pole do działania młodszym? Może warto było wykorzystać okazję i zejść ze sceny niepokonanym? A już na pewno nie powinno się stwarzać okazji do dalszego podziału prawej strony sceny politycznej. Bo już się chyba wszyscy nauczyliśmy, że ma to opłakane skutki.
M.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Kto zasługuje na odebranie immunitetu, a kogo trzeba chronić?

KO w mediach społecznościowych chwali się, że odebrano immunitety Kamińskiemu i Wąsikowi. I, rzecz jasna, powtarza się stara, sprawdzona narracja o rozliczeniach. Jak na razie idą KO te rozliczenia – wszyscy wiemy. Zazwyczaj kończą się właśnie na odebraniu immunitetu. Zresztą, co tu pisać o rozliczeniach, skoro rządząca koalicja obstawia komisje śledcze takimi tłukami, że dowodu by nie znaleźli, nawet gdyby ich kopnął w tyłek albo usiadł na twarzy. A już zwłaszcza ta ds. Pegasusa, bo ja mam naprawdę problemy, żeby wskazać, kto tam jest najmniej kompetentny i najmniej powinien się tam znaleźć. Przestało mnie to tak naprawdę ruszać, bo KO znana jest z tego, że lubi się chwalić, że coś zrobi, a potem tego nie robi. Jeszcze nie udało im się wiarygodnie pochwalić, czymś co dla odmiany zrobili – i nie mam tu na myśli zadłużenia państwa czy rujnowanie gospodarki. Z reguły właśnie dlatego, że jak zaczynają się chwalić, to znaczy, że jeszcze nawet nie zaczęli pracować nad tym, czym się chwalą. Nieważne zresztą, bo to bardziej tytułem wstępu, chciałam skupić się na innym immunitecie, który dla odmiany nie został odebrany. I warto się zastanowić, czy słusznie.
Kim jest Ilaria Salis?
Ilaria Salis to skrajnie lewicowa, należąca do Antify europosłanka i przestępca w jednym, ale w Parlamencie Europejskim to akurat nic nowego. Tam wielu jest takich, którzy powinni oglądać świat przez kratki. Jest członkinią grupy, którą śmiało można nazwać gangiem, o nazwie Antifa Hammer. Brała udział w kontrmanifestacji z okazji węgierskiego „Dnia Honoru” na Węgrzech, gdzie w grupie kilku osób miała atakować fizycznie uczestników tego marszu, ale często były to zupełnie przypadkowi ludzie, a – Bogiem, a prawdą – jeszcze nie słyszałam, żeby członkowie Antify przejmowali się jakąkolwiek weryfikacją. W aktach oskarżenia użyto stwierdzenia, że ranni doznali obrażeń, które mogły okazać się śmiertelne. Tyle wiadomo, przynajmniej z publicznych artykułów i sądowych interpretacji. Samo to, według mnie, wystarczy, żeby takiej osoby nie dopuszczać do rządzenia, ale co ja tam wiem. Próbowałam dokopać się do kolejnych informacji, ale wizerunek Salis jest w mediach bardzo ugrzeczniony – w większości publikacji jedynie wspomniano, że „brała udział w zamieszkach”, a w niektórych całkowicie to pominięto, więc tak naprawdę cholera wie, o co kobieta została oskarżona. Próbowałam więc szukać w węgierskich mediach, posiłkując się translatorem, ale to niewiele zmienia, więc dalej będę się już opierała na wypowiedziach polityków. Do informacji, dotyczących śledztwa, zebranych dowodów czy akt, dostępu praktycznie nie ma. Oficjalnie wiadomo więc, że włoska aktywistka miała z grupą innych osób atakować uczestników marszu, ale czasem nie wiedziała, czy człowiek którego atakuje jest faktycznie uczestnikiem „neonazistowskiego” wydarzenia, czy przypadkowym przechodniem.
Interpretacje polityków
Teraz przejdźmy do opisów polityków – przeszperałam wypowiedzi polityków polskich (tu najczęściej z Konfederacji), ale też węgierskich i amerykańskich. Od razu zaznaczę, że politycy, jak to politycy, lubią swoje wypowiedzi odpowiednio ubarwiać i koloryzować, dlatego warto to zawsze podkreślać i o tym pamiętać. Być może to, co piszą jest prawdą, być może nie, a być może znajduje się tam tylko część prawdy (co wydaje mi się najbardziej prawdopodobne). Otóż główny ich zarzut dotyczy tego, że Salis używała ciężkich narzędzi do ataku – dużo mówi się o młotku, ale tutaj nie jestem pewna, czy to nie manipulacja związana z tym, jak nazywała się grupa do której należała (Antifa Hammer). Ona sama się do tego nie przyznała, jednak do sieci wypłynęło zdjęcie brutalnie pobitego mężczyzny, który rzekomo miał być ofiarą włoskiej anarchistki i jej kumpli. Obrażenia jasno wskazują na to, że ten człowiek został bardzo brutalnie zaatakowany jakimś ciężkim przedmiotem, ale znowu – nie znalazłam żadnego OFICJALNEGO potwierdzenia, że został on faktycznie zaatakowany przez tę grupę Antify. Zaczęłam więc kopać głębiej w nadziei, że dokopie się na jakieś wiarygodne zdementowanie, ale na nic takiego nie trafiłam. Oczywiście, ludzie w komentarzach, często powtarzają, że nie są to oficjalne informacje, ale długo nie mogłam znaleźć informacji, kim był ten człowiek i czy faktycznie miał nieprzyjemność trafić na grupę Salis i zaprzyjaźnionych antyfiarzy, czy uległ jakiemuś wypadkowi zupełnie niezwiązanym ze sprawą. Wszystkie źródła, do których dotarłam, wskazują jednoznacznie, że zdarzyło się to właśnie tego dnia i w tym miejscu. Pojawiło się też nagranie z samego ataku, w którym widać, że mężczyzna został zaatakowany od tyłu, a sprawcy faktycznie atakowali go narzędziami, które trzymali w rękach.
Gdzie leży prawda?
Ciężko mi potwierdzić, że te wpisy polityków faktycznie są zgodne z faktami, ale (to tez moja osobista i pewnie subiektywna opinia) jeżeli podobny opis umieściło iluś tam polityków z różnych krajów, a nie znalazło się żadnych prawdopodobnych dementi, poza tym, że to „nieoficjalne” informacje, odnoszę wrażenie, że całe zdarzenie mogło wyglądać bardzo podobnie. Jednak według innych informacji do których dotarłam (również z węgierskich mediów), zaatakowany facet nazywał się Dudog László, miało to miejsce w Budapeszcie, ale artykuł, w którym padło jego imię i nazwisko, co prawda, odnosi się do ataku Antify, tyle że tym razem niemieckiej, więc naprawdę nie wiem, czy politycy nie pomieszali ze sobą dwóch różnych zdarzeń. Bardzo możliwe, bo w ataku na tego mężczyznę używano również noży, co nie zostało stwierdzone podczas „wyczynu” Salis i jej grupy. Bardzo wiele wskazuje więc na to, że jest to dezinformacja, żeby oczernić Salis, ale czy naprawdę trzeba ją dodatkowo oczerniać? Z samych oficjalnych źródeł wynika jasno, że ta kobieta nigdy nie powinna dostać mandatu europosła. I jeden wniosek – Antifa zawsze działa podobnie. Nie ma różnicy, czy to na Węgrzech, w Niemczech, we Włoszech czy w Polsce. Tak czy inaczej – głosowanie za odebraniem jej immunitetu było, nie wiedzieć czemu, tajne. Ale można się domyślać. Nie wiemy, kto jak głosował, ale znamy oficjalne wyniki. Salis wygrała minimalnie – 306 europosłów głosowało za pozostawieniem jej immunitetu, 305 było przeciwko. Co ważne, w sprawie „aktywistki” toczył się już proces, zanim część włoskich wyborców postanowiła umieścić ją w PE. Ponad rok spędziła w areszcie, a następnie została przeniesiona do aresztu domowego (elektronicznego). Do Europarlamentu powędrowała zatem tuż z aresztu domowego. Takie to elity. Włoszka prawdopodobnie uniknie odpowiedzialności, ale wcale się nie zdziwię, jeśli do sprawy będzie się jeszcze wracało.
Przynajmniej powinno się, bo naprawdę człowieka krew zalewa, kiedy słyszy, ile afer europosłów zostało unieważnionych, bo tak. Tam jest naprawdę długa lista.
M.
Nawiasem Pisząc
I kto tu jest ruską onucą?

To jest naprawdę niesamowite, co niektórym silniczkom się w głowach roi. Sfałszowane wybory, prorosyjski Nawrocki i ogólne przeświadczenie, że jeśli się z nimi w czymś nie zgadzasz, jesteś ruską onucą. Denerwuje mnie to określenie, bo zużyło się już mocno, zupełnie tak jak „faszysta”. Teraz każdy może zostać faszystą albo ruską onucą i coraz ciężej jest odróżnić, kto faktycznie współpracuje z Rosjanami na szkodę Polski, a kto po prostu ośmielił się gdzieś tam z kimś tam nie zgodzić. Wymyto już to określenie z prawdziwego znaczenia. Według mnie nie jest dobrze, że tak się dzieje, ale prawdopodobnie nie mam racji, bo nasi politycy i dziennikarze robią to każdego dnia, a to przecież elita narodu.

Krótki opis przypadku
Ale w porządku, bez kpienia i jaj robienia. Autorka profilu „WaszaKaśkowatość”, czyli, jak mniemam, Kaśka, jest silniczkiem pełną gębą. Powtarza dokładnie te same, nawet najbardziej idiotyczne bzdury, kiedy tylko ktoś z Silnych Razem wrzuci jakiś pomysł, jakby tu zohydzić Nawrockiego Polakom. Była pierwsza do wysyłania PiSowców do więzienia, nawet jeśli nic nie zostało udowodnione, bo ona wie lepiej, czy winni czy niewinni. Sugerowała odebranie ludziom ze wsi prawa do głosowania, bo oni powinni się martwić co najwyżej o sołtysa, a nie o prezydenta całego kraju! Krzyczała o sfałszowanych wyborach. Nawrockiego nazywa „domniemanym”, „uzurpatorem” albo „(p)rezydentem”. Kolesia, który wrzucił ten wpis nie kojarzyłam, ale sprawdziłam go sobie. Taka sama para kaloszy. Wypisuje o ludobójstwie dokonanym przez PiS, powiela wszystkie nagrania czy wpisy chwalące KO i, oczywiście, szydzące z PiS-u, Kaczyńskiego, Nawrockiego czy w ogóle kogokolwiek, kto stał w ich pobliżu i nie zwymiotował z obrzydzenia.
O co naprawdę chodziło?
I teraz słuchajcie – link, który wrzucili pochodzi z… tak, z rosyjskiej telewizji. Przez cały ten reportaż naparzano w prezydenta RP, że „rozmawia z Piłsudskim” (Nawrocki rzeczywiście użył takiego sformułowania, ale w formie żartów – mówił, że rozmawia z duchem Józefa Piłsudskiego w Belwederze o wojnie polsko-bolszewickiej z 1920 roku). Było również wspomniane, rzecz jasna, o zażywaniu snusu. Napiszę szczerze – mnie też nie do końca się podoba, że głowa naszego państwa musi to zażywać na wizji, podczas ważnych spotkań, debat i tak dalej. Ale w dalszym ciągu – snus to tylko snus. Specem od narkotyków nie jestem, więc to tylko i wyłącznie moje podejrzenia, ale myślę, że gdyby Karol Nawrocki zażywał narkotyki w zawiniątku wielkości tego snusa pod dziąsło, to zorientowalibyśmy się wszyscy, że jest naćpany. Ja ogólnie boję się narkotyków (więc ekspertką tym bardziej nie jestem), poza klasyczną „marysią” nie brałam nic, ale naprawdę mam wrażenie, że gdybym wzięła sobie pod dziąsło taką ilość mefedronu/kokainy/amfetaminy to latałabym pod sufitem. Albo zeszła z powodu przedawkowania. Po Karolu Nawrockim, poza tym nieszczęsnym zażywaniem snusu na wizji, nie widać, aby był pod wpływem jakichś środków psychoaktywnych. A ogólnie wolę prezydenta, który raz na jakiś czas zażyje snusa, niż takiego, który potrzebuje rozmowy z psychologiem przed każdą debatą.
Powrót do pytania tytułowego
Ale wróćmy do tematu – część silniczków radośnie udostępnia fragmenty z rosyjskiej telewizji, która atakuje Karola Nawrockiego. I przez głowę im nawet nie przejdzie, że skoro ONI go atakują, to widocznie nie jest tak bardzo prorosyjski, jak im usiłują wmówić politycy KO i media, bo po samym tym reportażu widać, że mocno ich on uwiera. Udostępniają rosyjską propagandę, żeby atakować polskiego prezydenta – dosłownie. To kto tu naprawdę jest ruską onucą i kto sieje rosyjską dezinformację? Bo ja mam jedną, nieśmiałą sugestię w związku z tym, myślę, że domyślacie się jaką. Ale na profilu tej pani dowiecie się, że ruskimi onucami są wszyscy, tylko nie ona. Na profilu pana Piotra zresztą podobnie. Przypomnijmy, że „Kanał Pierwszy” to największa rosyjska telewizja. Po upadku ZSRR została odrobinę przekształcona, ale cały czas pozostaje pod całkowitą kontrolą państwa, a jej udziałowcami są głównie rosyjskie instytucje rządowe i struktury związane bezpośrednio z Kremlem. Tak się bawią. Ale napisz im coś o Wołyniu, to Cię zarżną jak indyka na Święto Dziękczynienia za wspieranie rosyjskiej propagandy.
Halo, silniczki! Wytrzyjcie może po sobie podłogę, bo trochę hipokryzji się Wam się ulało. Podejrzewam, że wypłynęła uszami.
M.
Link do fragmentu reportażu z rosyjskiej telewizji: https://x.com/LeskiPiotr/status/1973496793800515971
Nawiasem Pisząc
Kto sieje rosyjską dezinformację? Kto jest onucą?

Przepraszam Was bardzo, bo to jest moooooocno spóźniony telst, ale chciałam o tym napisać. Mowa o ataku dronów rosyjskich (albo ukraińskich, bo są różne opinie, wcale nie jakieś nieprawdopodobne) na terytorium Polski. Od razu zaznaczę, że nie znam się na dronach kompletnie. W życiu żadnego nie miałam w rękach, więc głupotą z mojej strony byłoby mądrowanie się na ten temat. Nie znam się, nie wiem. Szukałam po Internecie, ale że jestem w temacie kompletnie zielona, nie miałam pojęcia, które źródła mogłabym uznać za wiarygodne i rzetelne. Dlatego w tym tekście nie będę analizowała lotu tych dronów, żeby samej ocenić z terytorium jakiego państwa zostały one wysłane. Nie będę również analizowała całej sytuacji geopolitycznej, żeby Wam, Drodzy Obserwujący, opisać czy bardziej opłaciło się wysyłać te drony Ukrainie czy Rosji. Oba kraje, umówmy się, miały swoje powody. Ja przyjęłam wersję oficjalną, że to były jednak rosyjskie drony, ale nie o tym jest ten tekst.
Łatwo oskarżać
Widzicie, mnie uderzyło co innego. Przede wszystkim masowe wpisy dziennikarzy czy polityków, że jakikolwiek komentarz wątpiący w ich oficjalną narrację jest „rosyjską dezinformacją”, a jego autor na pewno jest „ruską onucą”. A, przepraszam bardzo, co się wydarzyło w Przewodowie, w którym zgięło dwóch obywateli Polski? Zarówno media, jak i politycy, grzmieli o naruszeniu polskich granic przez Rosję. Zwłaszcza „dziennikarze”, bo oni to dopiero popłynęli. Pamiętam nagłówki z tamtego czasu mocno bijące po oczach, że „Rosja zaatakowała Polskę!”. Co się potem okazało, wszyscy chyba pamiętamy. I co? Czy Ukraina przyznała się do tego, przeprosiła? Czy rodzinie tych dwóch zabitych mężczyzn zostało wypłacone odszkodowanie ze strony ukraińskiej? Tutaj od razu należy zaznaczyć, że strona polska udostępniła Ukrainie miejsce tragedii, jednak według prokuratura, Ukraińcy (przynajmniej formalnie) nie uczestniczyli w czynnościach dowodowych. Mało tego, nie udostępnili również Polsce żadnych materiałów i dowodów zebranych po ich stronie. I, patrząc po ludzku, Ukraina jest w stanie wojny, któraś z rakiet przez nich wystrzelonych mogła nie trafić tam, gdzie powinna. Nie było chyba problemem przyznanie się do winy, przeproszenie i zobowiązanie się do wypłacenia odszkodowania, prawda? Myślę, że większość ludzi by to zrozumiała. Ale nie, lepiej było olać temat. I w związku z tym chciałabym wiedzieć, które informacje są bardziej prawdopodobne? Te po stronie polskiej czy ukraińskiej? Bo one się mocno nie zgadzają, a (gdyby mi na tym jeszcze zależało) nie chciałabym zostać wyzywaną znów od ruskich onuc, bo nie potrafiłam zamknąć pyska w sprawie Wołynia? Która z tych dwóch – wykluczających się nawzajem – opinii będzie mniej „prorosyjska”? Zresztą myślę, że gdyby tragedia w Przewodowie spotkała się z należytą reakcją ze strony władz ukraińskich, to tej „rosyjskiej dezinformacji” byłoby mniej. Mylę się?
Chaos medialny
Po drugie – naprawdę trzeba mieć czelność, żeby każdego wątpiącego w jedyną i słuszną wersję nazywać „ruską onucą” i oskarżać o sianie „rosyjskiej dezinformacji”, kiedy samemu nie umiało się tych wydarzeń odpowiednio opisać i wiarygodnie przedstawić. Otrzymaliśmy bowiem informację, że to rosyjski dron zniszczył dom w Wyrykach. Pytania wątpiących, czy to faktycznie był dron, a jeśli tak, to dlaczego zniszczył niemal cały dach i wyższe piętro, skoro gdzieś indziej ten sam dron wylądował na kurniku czy klatce dla królików, nie czyniąc żadnych szkód, zostały, nie dość, że pozostawione bez odpowiedzi, to jeszcze skwitowane – a jakże – jako rosyjska dezinformacja. Chyba należałoby z góry założyć, że jeżeli jakikolwiek Polak ma jakieś wątpliwości w tej kwestii, to z góry powinien być traktowany jako prorosyjski troll. Marcin Bosacki, wiceminister spraw zagranicznych, na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ pokazywał zdjęcia domu w Wyrykach, twierdząc, że został zniszczony przez rosyjski dron. I co się okazało? Że wcale nie. Że tego domu nie uszkodził wcale dron, a rakieta wystrzelona przez nas lub Holendrów, ale bardziej prawdopodobne, że przez nas. Mieszkańcy tego budynku mają zapewnione odszkodowanie, mają również miejsce do życia. Natomiast odnośnie do rosyjskiej dezinformacji – pojawiały się screeny sugerujące, ze budynek został zniszczony wcześniej, podczas burzy. Zazwyczaj pojawiały się one jako właśnie screen z grafiki podporządkowanej pod jakiś artykuł. Sprawdziłam sobie tytuły tych artykułów i w oryginalnym tekście było zupełnie inne zdjęcie – w większości przypadków było to zdjęcie straży pożarnej. Później spróbowałam wyszukać przez „Google Image”, ale też nie trafiłam na żaden artykuł, który informowałby, że dom został uszkodzony przez burzę. Pokopałam jeszcze chwilę i znalazłam krótki filmik instruujący, jak zrobić takiego fejka na szybko. Wiem, że sprawa została już wyjaśniona, ale mimo wszystko wolę to podkreślić, bo najwięcej tracą na tym właściciele tego domu. A to nie ich wina przecież, że im drony i rakiety latają nad głowami.
Kompromitacja na koniec
Stworzył się z tego już niezły galimatias, a niedługo potem PAP radośnie, bezrefleksyjnie i bez żadnego sprawdzenia, poinformował nas, że – według słów Donalda Trumpa – USA pomoże Polsce, ale dopiero po wojnie. Od razu podchwyciły to inne media oraz politycy z rządzącej koalicji. Bo niby Nawrocki coś załatwiał, a tu figa z magiem. Szybko okazało się, że dziennikarka zadała prezydentowi USA pytanie o Polskę i Ukrainę. I że Trump odnosił się właśnie do Ukrainy. I tu już następuje szybki proces myślowy, nawet jeśli ktoś nie zna angielskiego. Czy Polska jest w stanie wojny? Hybrydowej – na pewno, ale na cholerę USA ma uruchamiać swoje wojsko, lotnictwo itd. z tego powodu? To już jest rolą – no właśnie – polityków i dziennikarzy, żeby takie „wieści” wiarygodnie przekazywać, a nie Trumpa. No i właśnie ci, którzy siali panikę o rosyjskiej dezinformacji, również – radośnie, bezrefleksyjnie i bez żadnego sprawdzenia – przekazywali ją dalej. Ba, działo się to również po usunięciu tej bzdury przez PAP. Gdzieś tam przeczytali, skopiowali i puścili. Ot, polskie dziennikarstwo i polityka w pigułce. Bo można rykoszetem dowalić Karolowi Nawrockiemu. I to niedługo po tym, jak hurtowo wysyłano posty mówiące o tym, że jakikolwiek obywatel mający wątpliwości co do podanej wersji o dronach, to „ruska onuca”. Ci ludzie, którzy takie racje głosili, potem sami rozpowszechniali nieprawdziwe informacje na temat, chcąc – nie chcąc – bardzo istotnego dla nas sojuszu z USA.. Gdzie wy, obłąkańcy, jesteście i czy na pewno peron wam nie odjechał z pociągu? Ja jestem zwykłą obywatelką – żyję sobie, pracuję, nikomu krzywdy nie robię – i uważam, że największą odpowiedzialność za szerzenie „ruskiej dezinformacji” ponosicie wy, a nie ludzie, którzy się zorientowali, że się ta wasza „oficjalna” wersja nie styka. I którzy mają z tego powodu wątpliwości. I najzwyczajniej nie wierzą. Poszukajcie może tych „ruskich onuc” u siebie na początku. W swoich szeregach, Albo się znajdą, albo jesteście za głupi do sprawowania władzy.
To pisałam ja. Zwykła, szara obywatelka.
M.