Nawiasem Pisząc

Kozioł ofiarny Konfederacji

Published

on

A dzisiaj pogadamy sobie więcej o naszym środowisku, czyli prawacko-konserwatywnym. Dla zmylenia nazywanym przez lewicę faszystowskim. Bo ile można o tej opozycji mówić? Lista obietnic, z których powoli się wycofują jest długa i nawet nie da się ich spamiętać. Jedno pytanie mi się tylko nasuwa – czy ta przyszła koalicja poinformowała w jakikolwiek sposób swoich wyborców, że zamierzają połączyć siły (a jeśli tak, to na ile wcześniej), czy ustalili to po prostu między sobą za zamkniętymi drzwiami? To jest dosyć istotne, bo widzimy dzisiaj, że są one zwyczajnie sprzeczne. Znaczy – widzieliśmy już dawno, ale może niektórzy potrzebowali potwierdzenia, więc teraz mamy: czarno na białym. Bo, powiem szczerze, umknęła mi informacja o takiej koalicji przed wyborami. Ale jeżeli ogłosili to dopiero po wyborach, bo wcześniej sobie wszystko bez świadków ugadali, to trochę lipa, bo najzwyczajniej w świecie nie są w stanie spełnić większości swoich obietnic. Zwyczajnie się nie dogadają, chyba że wyborców wsadzą sobie głęboko w pewną część ciała i będą radośnie przyklepywać wszystko, co Tusk powie. Dążę do tego, że mówienie o tym, jak większość narodu zadecydowała – w sytuacji, w której nie poinformowali wyborców o koalicji – jest tanim, kłamliwym i populistycznym chwytem. Z tego, co ja pamiętam, jeszcze w czerwcu Tusk usiłował zdusić Hołownię butem. I prawie mu się udało. Niestety: prawie. Ale nieważne, umknęła mi po prostu ich przedwyborcza deklaracja, że ewentualny rząd utworzą wspólnie. Jeżeli ktoś coś o tym wie – poproszę o informację.

Garść suchych faktów

Ale dość już o naszym nowym (Boże, miej nas w opiece!) rządzie, bo chciałam napisać o pewnej mniejszej partii. Partii, która jeszcze wczesnym latem miała prawie 15% poparcia w większości sondaży, a ostatecznie skończyła na 7%, co jest dosyć spektakularnym zjazdem. Partii, która miała zająć trzecie miejsce w wyborach, a dała się wyprzedzić nawet odklejeńcom z lewicy i ostatecznie skończyła na miejscu ostatnim. Konfederacja, bo o niej mowa, wytypowała już Janusza Korwin-Mikkego, jako głównego winowajcę porażki. Czy to naprawdę była porażka? Na pewno członkowie Konfederacji i jej wyborcy liczyli na wyższy wynik, zwłaszcza że sondaże sprzed paru miesięcy mocno zaostrzyły apetyty, ale gdyby przyjrzeć się temu na sucho – to ugrupowanie jednak powiększyło liczbę posłów, są zdolni do założenia klubu poselskiego i będą mieli teoretycznie większy wpływ na decyzje Sejmu – wciąż minimalny, ale mimo wszystko, większy. Lewica natomiast odtrąbiła wielki sukces, mimo że straciła około 40% głosów, ale podlizali się Tuskowi, więc wg nich wszystko gra i buczy. Ale wróćmy do samego JKM, który został kozłem ofiarnym takiego wyniku Konfederacji. Zdaje się, że wczoraj, Sławomir Mentzen poinformował go, że nie będzie wpisany na żadną listę ich partii w kolejnych wyborach, wcześniej też pan Janusz został publicznie „połajany” przez Tumanowicza. Czy słusznie?

Jakby się tu wybronić?

Nie da się ukryć, że opinie wyrażane publicznie przez JKM są bardzo kontrowersyjne. Nie da się ukryć, że media słowa pana Janusza wykorzystywały do granic możliwości, więc kandydaci Konfederacji nie mieli za wiele okazji do opisywania własnego programu, a byli zmuszeni do tłumaczenia teorii Korwin-Mikkego. Mnie do feminizmu bardzo daleko, zresztą każda szanująca się (ekhm, ekhm) feministka uważa mnie za mizoginkę i kobietę zniewoloną przez patriarchat (do tego stopnia, że nie zdaję sobie sprawy z własnego zniewolenia), ale mimo wszystko jego komentarze o Karinie Bosak były jednak poniżej krytyki. Ja doskonale zdaję sobie sprawę, że to nie Korwin wypowiadał się o kobiecie jako o „dobytku”, było zresztą wielokrotnie tłumaczone, że nawet dla niego teorie tam głoszone okazały się zbyt duże, więc postanowił wyjść stamtąd po angielsku. Uważam jednak, że on sam powinien publicznie odciąć się od takich wypowiedzi, a nie pozwalać kolegom robić to za niego. Brzmiałoby to po prostu bardziej wiarygodnie. Podobnie nie burzyły mnie jakoś specjalnie jego słowa o kobietach, bo – napiszę szczerze – co mi szkodzi, że jakiś starszy facet pierdzieli coś o kobietach, jeżeli program jego partii w jakiś tam sposób może mnie przekonywać? Inna sprawa, że mam wrażenie, że pan Janusz z tymi kobietami zabrnął za daleko (wiem, jak to brzmi, ale nie to miałam na myśli! ), bo cały szum o szowinizmie dało się łatwo wytłumaczyć. Pan Janusz głosił poglądy monarchistyczne – w monarchii nie ma demokracji, urząd króla jest dziedziczony, więc ani kobieta, ani mężczyzna nie ma prawa głosu. Dosyć logiczne i łatwe do wytłumaczenia – mimo medialnych ataków. Jednak później JKM zaszedł dalej w swoich teoriach i np. w programie „Kanału Sportowego” u Stanowskiego był łaskaw zakomunikować, że kobieta powinna móc głosować dopiero po pięćdziesiątce. Swoją porażkę w wyborach komentował w podobny sposób – kobiety nie powinny głosować, bo kobiety głosują z reguły na mężczyzn. Ja się nie będę kusiła o rozróżnienie na płeć, wydaje mi się, że wyborcy dosyć jednoznacznie wyrazili swoje krytyczne podejście do Korwina. I, według mnie, powinno się to uszanować. O komentarzach odnośnie pedofilii chyba nie ma co się rozpisywać – też wiem, o co mu chodziło, wiem również, że opowiadał się za karą śmierci dla takich zboczeńców, ale jednak mówił to w taki sposób, żeby wzbudzić kontrowersje, a nie przekonać do swoich racji. Co sprawiało wiele problemów innym konfederatom, którzy dwoili się i troili, żeby w jakikolwiek sposób opinie pana Janusza w mediach usprawiedliwić.

Nie tylko Korwin…

Dużo ludzi opinie, wygłaszane przez JKM, określa ironicznie jako: „protokół 4%”. I faktycznie, Korwin wygłasza je tym chętniej, im bliżej jest wyborów. Pamiętam zresztą debatę prezydencką w 2015 roku, w której – moim skromnym zdaniem – Janusz rozniósł konkurencje. Paweł Kukiz mógł tylko powtarzać: „Tak jak pan Janusz powiedział…”. Chwilę przed tą debatą, Konrad Berkowicz, wraz z innymi działaczami partii KORWiN, uruchomił streaming live, na którym na bieżąco komentowali wypowiedzi wszystkich kandydatów. I sama się śmiałam, kiedy widziałam ich zaniepokojenie, czy nie będzie nic o Hitlerze, a potem ulgę, że nie było. Ale, patrząc uczciwie – Korwin na pewno Konfederacji nie pomógł, ale czy tylko on zaszkodził? Najwięcej pretensji do niego miał pan Tumanowicz, którego słowa – co prawda sprzed prawie dziesięciu lat – dziennikarze wygrzebali i atakowali nimi kandydatów tej partii. Mowa oczywiście o „rejestrze p***łów” i pamiętam, że z tej opinii musiała się tłumaczyć np. pani Anna Bryłka w Radiu Zet. Warto czasem w tej krytyce i szukaniu winnych spojrzeć również na siebie. Tak, panie Witoldzie, te słowa ciągną się za Wami cały czas, jak smród po gaciach. Mieliśmy również wyolbrzymioną aferę z psim mięsem, którą starały się wykorzystać wszystkie stacje telewizyjne, łącznie z TV Republiką, której dziennikarka i prezes od social-mediów wyszła specjalnie z małym, uroczym pieskiem, żeby pytać ludzi, co sądzą o tym pomyśle. Mieliśmy również spadochroniarkę Siarkowską, ale też paru innych ludzi, których po wyborach pan Dobromir Sośnierz określił jako „pokemony”. Mowa o płaskoziemcach, przeciwnikach 5G i zwolenników wszelkiej maści teorii spiskowych. Dobrze, że tam reptilian nie było… Chociaż może? Szczerze mówiąc, mam wątpliwości, czy chciałabym widzieć posłankę, która na mównicy sejmowej przekonuje mnie, że ziemia jest płaska. Dołączył się również pan Wipler, który głosił w wywiadach poglądy sprzeczne, niż sama Konfederacja. Chociaż nie on jeden, bo Konfederacja zaczęła w pewnym momencie skręcać w stronę centrum, próbując przekonać do siebie kolejnych wyborców – skończyło się tak, że straciła dużą część swojego elektoratu. Dużo było spraw z pozoru błahych, które – po zsumowaniu – mogły dać taki, a nie inny wynik. Dlatego mam wątpliwości, czy TYLKO do Korwina można mieć tutaj pretensje.

Rozmnażanie przez podział?

Już widać, że decyzja Sławomira Mentzena o usunięciu JKM z list na kolejne wybory trochę podzieliła zwolenników Konfederacji. Zdecydowanie większa ich część ją popiera, tłumacząc, że powinno się to zrobić już dawno. Są jednak tacy, którzy zapowiadają, że więcej na Konfę nie zagłosują. Sam Korwin już się odgraża, że jest w stanie założyć nową partię. Dużo mówi się też o tym, że dołączy do niego również Braun. Nie siedzę w głowie pana Grzegorza, więc nie wiem, jakie jest jego zdanie odnośnie Mikkego, ale szczerze wątpię, żeby sama partia chciała się go pozbyć. Wykręcił chyba najlepszy wynik ze wszystkich, wprowadził do Sejmu trzech swoich posłów, zrezygnował też z publicznych wypowiedzi na czas kampanii, żeby trochę „ugrzecznić” przekaz. Decyzja więc należy do niego samego. Wyborcy z niepokojem patrzą na takie zapowiedzi, bo zdają sobie sprawę, że doprowadzi to do kolejnego rozłamu prawicowego środowiska. Mieliśmy w tej kampanii partię „Polska Jest Jedna”, do której odpłynęła część głosów, która prawdopodobnie poszłaby na Konfederację. W efekcie mamy słabszy jej wynik i PJJ, która w ogóle nie dostała się do Sejmu. Było warto? Zgadzam się z opiniami, że JKM należało w jakiś sposób zdyscyplinować, ale też podzielam głosy tych, którzy uważają, że niesprawiedliwie i niesłusznie zrobiono z niego jedynego winowajcę. Nie wiem, czy chciałabym, żeby startował znowu w wyborach parlamentarnych, ale z tego co pamiętam, całkiem nieźle radził sobie w Parlamencie Europejskim. Tam nie miałby za dużo okazji, żeby wypowiadać się na temat kobiet, pedofilii czy Hitlera, ale krytyka Unii Europejskiej dobrze mu wychodziła. Nie wiem tylko, czy forma jeszcze mu na to pozwala. Mam duży szacunek do tego człowieka, bo jest on zwyczajnie ojcem ruchu wolnościowego w Polsce – i obojętnie jakiej gafy by nie palnął, będę o tym zawsze pamiętała – ale może warto oddać pole do działania młodszym? Może warto było wykorzystać okazję i zejść ze sceny niepokonanym? A już na pewno nie powinno się stwarzać okazji do dalszego podziału prawej strony sceny politycznej. Bo już się chyba wszyscy nauczyliśmy, że ma to opłakane skutki.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Exit mobile version