Connect with us
Weronika Marczuk Weronika Marczuk

Nawiasem Pisząc

Dlaczego nie, Pani Weroniko

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Bardzo możliwe, że krytykując Weronikę Marczuk, spotkam się ze skrajnym oburzeniem niektórych i pewnie nie obędzie się bez nazwania mnie „ruską onucą”. Moje stanowisko jest jednak niezmienne: uważam, że pomimo zaszłości historycznych mamy moralny i chrześcijański (jeśli ktoś jest, rzecz jasna, wierzący) obowiązek pomagać Ukraińcom w miarę swoich możliwości. Również ze względu na to, że w naszym interesie jest po prostu utrzymanie się Ukrainy, ale też ze zwykłej ludzkiej empatii. Jednak pani Weronika chyba trochę popłynęła. Artykuł jest, co prawda, stary, bo z zeszłego roku, ale trochę pokazuje dziwne zapędy niektórych Ukraińców. Mnie wpadł w ręce całkiem przypadkiem niedawno i pomyślałam sobie, że jednak należałoby się do tego odnieść.

Nowe elity (u)RP?

Pani Marczuk twierdzi na przykład, że już za chwilę Ukraińcy będą elitami naszego kraju. Zastanawiam się, na jakiej podstawie wysnuwa taki wniosek? Ukraińcy są od nas jakoś lepsi, mądrzejsi czy lepiej wykształceni? Tak należałoby to odczytywać? Zdaję sobie sprawę, że nasi celebryci w większości nie są jakimś uosobieniem inteligencji i zdrowego rozsądku. A to wypisują bzdury w Internecie, bo są przekonani, że z racji wykonywania zawodu aktora czy piosenkarza mają też kompetencje do wypowiadania się na tematy polityczne czy historyczne. A to kłócą się między sobą, kto wziął więcej za koncert charytatywny dla Ukraińców i na co przeznaczył te pieniądze. A to znowu jeden przyjmuje zaproszenie do programu drugiego, żeby mu powiedzieć, że jest ćwokiem i debilem. Z elitami stricte politycznymi jest, niestety, podobnie. Duża w tym „zasługa” Niemców, Rosjan, a potem „polskich” komunistów, którzy zresztą też działali na polecenie Moskwy. Ale żeby tak od razu mówić wprost, że teraz to Ukraińcy będą nowymi elitami? Może bez takich zapędów? Z tego, co ja słyszałam ci ludzie przyjechali znaleźć tu ciepły i bezpieczny kąt, przeczekać wojnę, a potem wrócić i pomóc w odbudowie swojego zrujnowanego kraju. Tak przynajmniej oni sami mówią.

Gość – tak, gospodarz – nie.

Pani Weronika utrzymuje też, że Ukraińców trzeba dopuścić do ważnych polskich spraw – między innymi do polityki i Sejmu. Nie, nie i nie! Choćbyśmy nawet po tej wojnie faktycznie zostali przyjaciółmi i bratnim narodem jest to nie do zaakceptowania z wielu powodów. Po pierwsze jednak żebyśmy tymi przyjaciółmi zostali, to już kolejny ruch musi należeć do Ukrainy. Przyjaźń i braterstwo nie może być jednostronne, a od ostatnich kilku lat niestety tak to wygląda. Ukraińskie elity powinny wiedzieć, o czym piszę. I żebyśmy się dobrze zrozumieli, nie zależy mi tutaj na stawianiu warunków, bo pomoc powinna być bezinteresowna i wierzę, że ta okazywana przez nas Ukraińcom taka jest. Chodzi mi o to, że nawet gdybyśmy byli najwiekszymi na świecie kumplami, a żeby do tego doszło musimy rozwiązać pewne bolesne kwestie z przeszłości, to jednak nie zawsze nasze interesy będą zbieżne. I w tym momencie posłowie z Ukrainy głosowaliby raczej zgodnie z interesami naszych wschodnich sąsiadów, czemu zresztą trudno się dziwić. Mam natomiast duże wątpliwości, czy polscy posłowie głosowaliby zgodnie z naszym interesem państwowym. Nie może być niestety tak, żeby w naszym Sejmie zasiedli kolejni politycy, którzy będą próbowali przepchnąć ustawę sprzeczną z polskim interesem – tyle że tym razem nie na złość Polsce czy aktualnemu rządowi, ale dlatego że będzie to zgodne z interesem ich ojczyzny. Polska strona może utrzymywać dobre stosunki z Ukraińcami polegające na wspólnej polityce wobec UE, wymianie handlowej itd., itp., ale wtedy kiedy nie będzie to szkodliwe dla nas. Polscy obywatele mogą wspólnie wymieniać poglądy, rozmawiać się bawić się i pić (poznałam kiedyś Ukraińca, który, śmiejąc się, tłumaczył mi, że oni na Ukrainie piją tylko to, co da się podpalić, więc może być ciekawie 😉 ) – zresztą nie łudźmy się, ze względu na to, że obywateli Ukrainy już przed wojną przyjeżdżało do nas bardzo dużo, to się już od dawna dzieje. Wszystko spoko. Ale interesy narodowe nie zawsze są spójne, pani Weroniko, a Polska musi zadbać o swoje. Zresztą wystarczy przykład Polski i Węgier. Wczoraj obchodziliśmy Dzień Przyjaźni Polsko-Węgierskiej. Jednak obecna sytuacja geopolityczna doprowadziła do tego, że nasze interesy są różne. Węgry wychodzą z założenia, że najkorzystniej dla nich będzie trzymać się od tej wojny jak najdalej i nawet nie zajmować specjalnie żadnej ze stron. Dla nas korzystniej będzie jeśli Ukraina się utrzyma, a Rosja oberwie gospodarczo tak mocno, że na ładnych kilkadziesiąt lat odechce im się wojenki. Wielu naszych specjalistów z dziedziny geopolityki mówi nawet wprost, że świetną opcją byłaby nawet powtórka z zimnej wojny – tyle że my, oczywiście, znaleźlibyśmy się tym razem po stronie zachodu.

Co więc dalej?

Zatem z całym szacunkiem i sympatią do pani Marczuk, bo naprawdę nic do tej kobiety nie mam (bo te zarzuty korupcyjne wobec niej były chyba niesłuszne?), ale takie pomysły są chyba zbyt daleko idące. Domyślam się, że nie miała ona złych zamiarów, a w ten sposób chciała być może podkreślić polsko-ukraińskie pojednanie – a przynajmniej taką mam nadzieję – ale jest to pomysł mało realny, żeby nie powiedzieć naiwny. Zresztą ukraińscy politycy są i będą bardziej potrzebni na Ukrainie.

M.

źródło: https://ksiazki.wp.pl/weronika-marczuk-ukraincy-beda-elita-tego-kraju-6708327197162432a?fbclid=IwAR25ISnYrZeQbev1umx8xcuni1F0BsL4wFKUirewS3wMU9CH834LYl7q9zo

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Czytaj dalej
Click to comment

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nawiasem Pisząc

Wybitna artystka czy bezwzględna komunistka?

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

W Krakowie zniszczono mural z wierszem Wisławy Szymborskiej. Onet pisze o „bezmyślnym pomazaniu”, ale patrząc na wybór miejsca – teoretycznie mógł on być zamierzony i nacechowany pewnymi historycznymi motywami. Oczywiście, większość przypadków wandalizmu jest spowodowana bezmyślnością i zazwyczaj przedstawia wulgaryzmy, penisa albo swastykę. Żebyśmy się tutaj dobrze zrozumieli – nie popieram wandalizmu w żadnej postaci, nawet jeżeli tak naprawdę zgadzam się z motywami wandala. Zwłaszcza że ten mural zamierzają odmalować i pewnie część wydatków będą musieli pokryć mieszkańcy. A udało mi się znaleźć zdjęcia przedstawiające tę dewastację i jednak wygląda to faktycznie na idiotyczny wandalizm. Mimo wszystko, przypomniał mi on o pewnej historii, którą tutaj chciałabym opisać.

Nobel (nie)zasłużony

Mniejsza z tym, że rzeczywiście było to bazgranie dla samego bazgrania. Ale dlaczego my tak naprawdę czcimy tą Szymborską? Nie da się ukryć, że była poetką uzdolnioną, która niezwykle celnie, inteligentnie i dowcipnie opisywała rzeczywistość. Miała też bardzo lekkie pióro. Gdyby wziąć pod uwagę tylko jej twórczość z okresu po upadku komunizmu, to ta nagroda Nobla wcale nie była całkowicie pozbawiona sensu. Nie ukrywam jednak, że mój osąd jest nieobiektywny, bo kiedy byłam dużo młodsza bardzo lubiłam wiersze Szymborskiej. Potem jednak dowiedziałam się jaką poezję uprawiała wcześniej i cóż mogę napisać? Autorytet został poważnie nadszarpnięty. I tutaj powinniśmy wspomnieć więcej o tej nagrodzie, bo umówmy się – wiersze artystki o Stalinie i Leninie zdecydowanie nie należały do wybitnych. To była zwykła propagandowa pisanina, byle tylko zadowolić odpowiednich ludzi w czasach PRL-u. A pani Wisława otrzymała przecież Nobla za CAŁOKSZTAŁT twórczości. Czyli za wszystkie swoje wiersze, nie tylko te dowcipne, celne i inteligentne, które pisała już po 89 roku. Nawet myślałam sobie, żeby wrzucić tutaj jakiś jej wiersz z okresu głębokiego komunizmu, ale uznałam, że szkoda Waszego czasu. Próżno w nich szukać lekkości autorki w tworzeniu poezji, próżno szukać jej charakterystycznego humoru i ironii, o inteligencji i celności nie ma już nawet co wspominać. Czyżby te wiersze komisja wręczająca nagrody łaskawie puściła w zapomnienie (ponawiam pytanie – dlaczego?), czy może uznała, że to też jest najwyższy poziom literatury (nie jestem ekspertką od poezji, zdecydowanie wolę prozę, ale nie mogę w to uwierzyć). Całokształt twórczości to całokształt twórczości i, obiektywnie patrząc, na Nobla zdecydowanie bardziej zasługiwał Zbigniew Herbert, który też nie miał w swoim życiorysie aż tak kontrowersyjnych i wstydliwych etapów, jak pani Szymborska właśnie. Ale umówmy się, że poetka mogłaby się z tego jakoś wytłumaczyć. Że ją zastraszyli, że ją zmusili, że musiała jakkolwiek na życie zarabiać, ale tak naprawdę brzydziła się tym, co robi. Komuniści łamali twardszych niż ona i podejrzewam, że Polacy by jej to wytłumaczyli. Jednak dla artystki również z jakiegoś powodu łatwiejsze było udawanie, że tego nie było. Jest jednak jeszcze jeden „drobny” epizod w jej życiu, którego w żaden sposób wytłumaczyć się nie da. I właśnie ten epizod sprawił, że nadszarpnięty wcześniej autorytet rozpadł się zupełnie.

Zachowałaby się, jak trzeba…

Mowa oczywiście o poparciu dla wykonania kary śmierci na trzech krakowskich księżach i długoletniego więzienia dla kilkunastu innych, których oskarżono o zdradę na rzecz zachodniego wroga. Działo się to w latach 50-tych, kiedy komuna postanowiła wypowiedzieć wojnę totalną polskiemu Kościołowi. Księża usłyszeli zarzuty, jak to często w tych czasach bywało wyssane z palca. Wówczas to Szymborska z garstką podobnych jej krakowskich intelektualistów domagała się przyspieszenia wykonania wyroków śmierci na krakowskich księżach, których komuniści kłamliwie oskarżyli o pracę dla obcego wywiadu. Szymborska wraz z grupą innych krakowskich literatów wystosowała pismo „Rezolucję Związku Literatów Polskich w Krakowie w sprawie procesu krakowskiego”, gdzie domagała się zastosowania najcięższej kary dla kapłanów. Tego się strachem wytłumaczyć nie da – tym bardziej, że władza ludowa wyraźnie się wahała i potrzebowała społecznego wsparcia. No i dostała. Czy artystom „delikatnie” zasugerowano, żeby to oni stali się tym społecznym wsparciem, czy też była to inicjatywa owej grupy – nie wiemy, ale mam wrażenie, że jednak to pierwsze. Trudno nie zgodzić się z komentarzem Stanisława Krajskiego w tej sprawie. Według niego Szymborska i reszta towarzyszy mieli cztery rozwiązania, z których wybrali zdecydowanie najgorsze. Oczywiście najchwalebniejszym byłoby, gdyby ostro zaprotestowali, gdyby posłuchali w sobie człowieka, bo przecież tymi ludźmi byli. I owszem, konsekwencje byłyby ciężkie, chociaż może krótkotrwałe, bo mniej więcej miesiąc później Józef Stalin wziął i kopnął w kalendarz, co spowodowało, że ten najgorszy etap komunizmu w Polsce bezpowrotnie minął – a to również oznaczało, że reperkusje wobec wspomnianych literatów byłyby mniejsze. Za to zostaliby oni zapamiętani jako ludzie odważni i honorowi. Czy wtedy okres romansu Wisławy Szymborskiej z komuną zostałby wybaczony? Jestem pewna, że tak. Bo kiedy trzeba było stanąć w obronie człowieka, zachowałaby się tak jak powinna. No właśnie: „zachowałaby się”…

Rozwiązanie pragmatyczne

Artyści jednak nie wiedzieli, że Stalinowi zostało tak niewiele życia i jednak zwyciężył strach. W tej sytuacji mieli kolejne wyjście i byłoby to chyba najlepsze rozwiązanie dla nich i, rzecz jasna, dla wspomnianych księży – patrząc na to, że nie mogli przewidzieć, że Stalin się przekręci. Mogli więc przyznać rację władzom, że owszem, zachowanie księży należy potępić, że ich zdrada nie powinna zostać zapomniana, ale przecież drodzy Towarzysze, okażmy humanitaryzm i dobre serce. Pokażmy obywatelom, że mają władzę, która szanuje ludzkie życie i potrafi wybaczać. Że owszem, księża zasłużyli na najwyższą karę, a jednak postanowiliśmy darować im życie. Że jesteśmy rzeczywiście miłościwie panujący i niechże ten głupi lud w końcu to doceni. Byłoby to rozwiązanie o tyle bezpieczne, że przecież artyści nie odwróciliby się twardo od metod komunistycznych, ale nawet daliby władzom dobre rozwiązanie – na zasadzie, że bardziej opłaca wam się tych kapłanów nie zabijać. Mało honorowe i eleganckie, na pewno nie tak godne szacunku, jak poprzednie, ale chodziło tu przede wszystkim o drugiego człowieka. Chodziło o życie ludzkie. Wówczas na pewno nie zbudowaliby sobie pomnika za życia, bo jednak to nie byłaby niesamowita wręcz, jak na tamte czasy, odwaga, a zwykły pragmatyzm, ale zachowaliby się jednak trochę bardziej, jak powinien zachować się człowiek. Trzecim rozwiązaniem byłoby już zupełnie niegodne milczenie. Niegodne, pozbawione krztyny honoru i ludzkiej przyzwoitości, ale na pewno nie tak obrzydliwe, na jakie w końcu się zdecydowali. Mogli to przeczekać, schować się jak mysz pod miotłą i udawać, że sprawa ani trochę ich nie dotyczy. Potem nadrobiliby to swoimi propagandowymi dziełami – coś jak „epitafium” Szymborskiej po śmierci Stalina. Jakoś by to się rozmyło, rozmydliło, władze by pewnie kręciły nosem, że nie tak miało być, ale w obliczu na ich ogromne dokonania w szerzeniu idei komunistycznych pewnie machnęliby ostatecznie na to ręką. W najgorszym wypadku literaci mogliby otrzymać zakaz drukowania, ale szczerze wątpię, żeby komuniści darowali sobie drukowanie tak ważnych komunistycznych manifestów. Podejrzewam, że ponarzekaliby na zasadzie: „Drodzy Towarzysze, od teraz wymagamy całkowitej i bezgranicznej lojalności”. Tak jak pisałam, mało to honorowe, ale przynajmniej najulubieńsi twórcy komunistów nie upodliliby się zupełnie.

Wybór najgorszy z możliwych

Literaci postanowili jednak wybrać najgorsze rozwiązanie z możliwych – czyli pochwalić decyzję władzy, całkowicie ją zaakceptować i skazać de facto innych ludzi na śmierć. Zdecydowali wręcz nie tylko poprzeć wyrok, ale wręcz wnioskować o jego przyspieszenie. Ich rezolucja stanowiła wręcz hołd dla tak bezkompromisowej decyzji i mam nadzieję, że pisali go na kolanach. Zgodzili się użyć swoich nazwisk dla poparcia kolejnej komunistycznej zbrodni i skazać duchownych na śmierć za to, że byli duchownymi. Zupełnie jawnie, bez choćby poczucia wstydu. I tu już naprawdę ciężko uwierzyć w zastraszenie, przecież mieli wiele innych opcji, żeby zachować nie tylko ciepłe posady, ale też tę odrobinę człowieczeństwa i honoru. Mogli stanąć w obronie ludzkiego życia. I to już samo w sobie, nawet gdyby wykorzystali te bardziej tchórzliwe opcje, pozwoliłoby im nie pluć rano w lustro. Pewnie i tak nie pluli, nie wiem. Ale powinni. I – znów wracając do tego Nobla dla Szymborskiej – ja wiem, że twórczość powinno się oddzielać od człowieka, ale czy jednak noblista nie powinien sobą reprezentować czegoś więcej niż tylko dzieła, które tworzy? Czy jednak taka, a nie jakakolwiek inna decyzja pani Wisławy nie powinna jej dyskwalifikować w ocenie jurorów? Czy wartości, o których pisała już po roku 89, w tym szacunek do ludzkiego życia (choćby w wierszach „Umrzeć – tego nie robi się kotu” czy „Terrorysta, on patrzy” – ukryty pod grubą dawką ironii, ale jednak wyczuwalny), są naprawdę ważne i aktualne, patrząc na to, jaką opcję wybrała poetka? Ale cóż, historia kołem się toczy. Kiedyś Nobla otrzymała kobieta, która otwarcie, pod własnym nazwiskiem, popierała zabicie trzech innych osób, dzisiaj mamy w popularnych programach gwiazdy, takie jak stręczycielka, dokonująca przemocy na kobietach i handlu ludźmi, a w amerykańskiej wersji – oszustkę Annę Sorokinę. Za to w ostatnich Igrzyskach Olimpijskich p***fil otrzymał zaszczyt reprezentowania swojego kraju. Niczego się nie uczymy.

Na szczęście najwyższych wyroków ostatecznie nie wykonano. Nie jest to jednak zasługą szanowanych, krakowskich literatów, ale samego Stalina, który wpadł już w taką paranoję, że oskarżał o spisek własnych lekarzy. Efektem czego nie znalazł się nikt, kto mógłby mu pomóc. Część nie żyła, inna część trafiła do więzień albo na Syberię, a ci którzy zostali najzwyczajniej w świecie bali się do niego zbliżać.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Zbyt duży entuzjazm brytyjskiej policji

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

W Wielkiej Brytanii pojawiają się poważne problemy, ponieważ według organu nadzorującego brytyjskie więzienia, są one wyraźnie przepełnione i zaczyna brakować miejsc. Wydawałoby się, że nie jest to jakaś szczególnie niespodziewana informacja – wszak Wielka Brytania już dawno temu otworzyła swoje granice dla ludzi z zupełnie innego kręgu kulturowego, którzy mogą nie rozumieć na przykład, że w Wielkiej Brytanii nie gwałci się kobiet. Co gorsza, mają one te same prawa, co mężczyźni! A ponieważ statystyki są w tym temacie nieubłagalne i nietolerancyjne, więc stanowczo pokazują, że odsetek popełniania przestępstw w krajach najbardziej gościnnych rósł wraz z obecnością kulturowych ubogacaczy, wydawałoby się, że znamy powód takiej sytuacji.

Brytyjczycy za bardzo nienawidzą?

Otóż właśnie – nie znamy, tylko nam się wydaje. Teoretycznie powinniśmy w miarę bezpiecznie móc przyjąć założenie, że miejsca w więzieniach ubywa, ponieważ Wielka Brytania wsadza do więzienia przybyszów z Bliskiego Wschodu albo Afryki, jeśli popełniają oni przestępstwa. Nie ma jednak tak prosto, bo o ile Wielka Brytania z Unii Europejskiej wyszła, to już Unia z Wielkiej Brytanii nie. Tam wszystko muszą robić jeszcze bardziej lewicująco, postępowo i tolerancyjnie, a to podejście nie pozwala człowieka, wobec którego istnieje nakaz bycia tolerancyjnym, na aresztowanie go za każdym razem, kiedy tylko popełni jakieś przestępstwo. W ekstremalnych sytuacjach, ok, na krótko, ale tak ogólnie to dajmy się temu biednemu uchodźcy nacieszyć gościnnością i tolerancją. Z tego też powodu wybuchły niedawno w Wielkiej Brytanii zamieszki, ponieważ Brytyjczykom w końcu zaczęły puszczać nerwy, z tego powodu, że przestępstwa popełniane przez gości są coraz bardziej zuchwałe, a na jakąkolwiek reakcję ze strony brytyjskich władz próżno czekać. Możemy więc przyjąć wniosek, że być może między innymi to był powód problemu z przeludnionymi więzieniami? No, już trochę szybciej, ale też nie do końca. Otóż wychodzi na to, że brytyjska policja wykazuje się wręcz zbyt dużym entuzjazmem, jeśli chodzi o tzw. „przestępstwa z nienawiści”. Dzisiaj w Wielkiej Brytanii nie trzeba już stłuc geja na paradzie równości, wystarczy nie wyrażać zbyt entuzjastycznie swojej tolerancji. A pisząc najprościej – dzieje się tam już to, czego tak bardzo obawiamy się, że zacznie dziać w Polsce – mianowicie kary za wyrażanie własnego zdania, jeśli jest to zdanie sprzeczne z duchem postępowości. Przypominam, że lewica koniecznie chce wprowadzić przepis o mowie nienawiści, a więc chcą nam nałożyć podobny kaganiec, jaki nałożono już Brytyjczykom.

Brytyjska nienawiść jednak w normie

Nowy raport inspektora policji szczegółowo opisuje trywialne sprawy prowadzone przez funkcjonariuszy, które wydają się być sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. Możemy sobie łatwo wyobrazić, jakie to mogą być sprawy – najczęściej pewnie użycie nie tego zaimka, być może jakiś ojciec zadzwonił po gliny, bo mu córka powiedziała, że w kobiecej toalecie siedzi chłopak przebrany w sukienkę, a potem mocno się zaskoczył, kiedy policja przyjechała jednak po niego. Zachodnie media opisywały o wielu takich sytuacji. Do niedawna się z nich śmialiśmy. Brytyjczycy w sumie też. Dalej w raporcie można przeczytać ze 120 spraw związanych z tzw. „hate crime” policjanci nie powinni rejestrować przynajmniej jednej czwartej. 25% spraw przyklepanych od czapy, bo ktoś tam, gdzieś tam poczuł się urażony. Są nawet podane przykłady. W pierwszym policja założyła sprawę mężczyzny, który zgłosił, że „ludzie rzucali mu śmieszne spojrzenia” w związku z jego pochodzeniem etnicznym. Śmieszne spojrzenia jak widać wystarczą, tylko niespecjalnie jak chcieli tę sprawę rozwiązać? Chodzić za facetem krok w krok i obserwować ludzi go mijających, żeby w dwie sekundy określić, czy spojrzenie było zabawne czy nie i na wszelki wypadek od razu delikwenta aresztować? W drugiej sytuacjim którą opisano w raporcie, przyjęto zgłoszenie innego mężczyzny, który oskarżył o dyskryminację rasową kasjera w banku za to, że informował go o standardowych protokołach w przeciwdziałaniu prania brudnych pieniędzy. Bo wiecie, rozumiecie, zobaczył, że gościu jest czarny i założył, że będzie chciał prać kasę, na pewno wcale nie było tak, że po prostu musiał to powiedzieć, bo przy pewnych operacjach po prostu trzeba klienta o czymś tam poinformować.

Co dalej z wolnością słowa w Wielkiej Brytanii?

Inspektor policji, komentując ten raport, stwierdził wprost, że policja bezprawnie angażuje się w spory: Policja nie może być policją myśli. W moim raporcie podałem kilka przykładów przestępstw niezwiązanych z nienawiścią, w które policja nie powinna się angażować. To zdrowy rozsądek. Policja działa w bardzo trudnych warunkach, w których decyzje są podejmowane w złożonym i szybko zmieniającym się środowisku, w którym kwestie sporne politycznie zmieniają się dość często. Bardzo dobrze, że ktoś zwrócił uwagę na ten problem i bardzo dobrze, że jest to osoba wpływowa, a nie 32-letni John Smith, któremu funkcjonariusze mogliby wjechać na chatę, gdyby jego komentarz na ten temat komuś się bardzo nie spodobał. Pozostaje zatem, jakie wnioski wyciągną brytyjskie władze z tego raportu? Czy dalej będą udawali, że problemu nie ma, bo przecież trzeba tych cholernych obywateli nauczyć tolerancji, czy jednak zmartwią się tym, że policja, która ma stać na straży prawa, tak naprawdę prawo łamie, karząc ludzi, którzy na karę nie zasługują. W Londynie jest piękny Hyde Park, w którym stworzono tzw. „Kącik mówców” („Speakers’ Corner”) – jest to kawałek poświęcony wolności słowa. Można było tam stanąć i głosić zupełnie odklejone teorie spiskowe. Warunek był jeden – nie wolno było obrażać rodziny królewskiej. Ciekawa jestem, czy to miejsce w dalszym ciągu cieszy się takim powodzeniem u Brytyjczyków, którzy mają potrzebę wygłaszania swoich poglądów, skoro policjanci rejestrują w tej chwili nawet sprawy o „zabawne spojrzenia”.

Co by więc było, gdyby znalazł się odważny, który wprost powiedziałby, że jest już w Wielkiej Brytanii za dużo muzułmanów i należy kontrolować granice. Przyznaliby się, że wjechali mu na chatę na skutek głoszenia przez niego poglądów w przeznaczonym do tego miejscu, czy dokładnie przetrzepaliby takiego człowieka, bo a nuż widelec napisał kiedyś w Internecie coś, co będzie nam pasować, żeby była podkładka?

M.

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Jeszcze trochę o powodzi…

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Jeszcze parę słów chciałam napisać o powodzi, bo uwypukliła ona pewne kwestie, które spora część ludzi podnosiła już od dawna, ale jakoś nikt ich nie chciał słuchać. Dramat powodzian pokazał nam: po pierwsze, że nasi rządzący wolą pajacować, niż zajmować się rzeczywistymi problemami; po drugie – że faktycznie jesteśmy państwem z dykty i kartonu, a teorie spiskowe o tym jakobyśmy byli sterowani przez Niemcy wcale nie są takie niedorzeczne; po trzecie – że daliśmy dojść do głosu hipokrytom i obłudnikom, którzy wykrzykiwaniem publicznie bzdur przekonali nas, jak mamy myśleć. Wnioski są to niby oczywiste, a jednak nie widać, żeby ktokolwiek je zauważał. Ba, niewielu osobom choćby przeszło przez myśl, że przecież coś tu jest chyba mocno nie tak. Że coś się tu mocno nie klei. Że nas ktoś zwyczajnie w wała robi.

Polityczne show

Zacznijmy może od naszych cudownych polityków, którzy przyjechali na miejsce dramatu. Wyróżnijmy może na początek Klaudię Jachirę, która pojawiła się w zalanych miejscowościach chyba wyłącznie po to, żeby się promować. Naprawdę nie wiem, jak inaczej mam jej zachowanie interpretować. Właśnie zdjęcie z jej konta na TT/X postanowiłam tutaj dać, bo pokazuje ono dosyć osobliwe podejście pani poseł do ważnych i trudnych tematów. Po śmierci Nawalnego wrzuciłam już tutaj tekst o tym, jak to Jachira poprosiła kogoś, żeby zrobił jej zdjęcie, kiedy stoi zasmucona i zamyślona na korytarzu sejmowym, bo ładnie będzie pasowało do jej wniosków po śmierci innego człowieka. I nie chcę tutaj wracać do oceny pana Nawalnego, bo przyjacielem Polaków on na pewno nie był, ale o sam fakt, że mówimy o drugiej osobie, która została wykończona w więzieniu za poglądy tak naprawdę. Klaudia nie mogła się powstrzymać przed wrzuceniem swojego zdjęcia, żeby pokazać ludziom, jak mocno nią ta śmierć wstrząsnęła. Właśnie tak bardzo, że musiała jeszcze pięknie zapozować. Bo przecież, pierwsze o czym myśli normalny człowiek po otrzymaniu wstrząsającej wiadomości, to odpowiedni obrazek na mediach społecznościowych. I tutaj mamy to samo – pani Jachira z wielkim niepokojem i smutkiem spogląda na wylewającą się rzekę. To zdjęcie było niezbędne, żeby mogła potem podzielić się swoim zdaniem na temat powodzi. A teraz zwróćcie uwagę, jak była ubrana. Wiosenna sukienka i (tego nie widać na zdjęciu, ale można to zauważyć na wrzucanych przez nią filmikach) sandały. Idealny ubiór na to, żeby targać po kostki w błocie worki z piaskiem. Klaudia oczywiście nie jest w ciemię bita, więc wrzuciła oczywiście krótkie nagranie jak trzy razy machnęła łopatą, a potem poszła fotografować się z żołnierzami, których jeszcze rok temu odsądzała od czci i wiary. Wymazujemy, nie pamiętamy, teraz już nie mówimy o „prywatnym wojsku Antoniego Macierewicza” (to akurat o żołnierzach WOT-u), teraz to są bohaterowie poświęcający swój czas, siły i zdrowie dla innych ludzi, więc zasługują na to, żeby pani Klaudia zrobiła sobie z nimi zdjęcie. Większego bohatera zrobiono, oczywiście, z Donalda Tuska. Pan premier jest jednak trochę mądrzejszy od swojej koleżanki z koalicji, bo przynajmniej ubrał się odpowiednio, a potem nakręcił swoje wielkie chwile, jak to wyłamuje drzwi, żeby dostać się do zalanego pomieszczenia, w którym już wcześniej stali i czekali filmowcy. Fenomen. Skąd oni wiedzieli, że on akurat tam będzie próbował wejść? Bo przecież niemożliwe, żeby nagrania, w którym wielki mąż stanu wykazuje się olbrzymim poświęceniem były reżyserowane. Nie, kiedy wszędzie wokół stoją załamani ludzie, którzy utracili dorobek życia. Prawda?

Przyjaźni sąsiedzi z Zachodu

Dalej możemy przejść do tych obrzydliwych teorii spiskowych, jakoby nasi niemieccy przyjaciele dyktowali polskim politykom, co i jak mają robić, jakie decyzje podejmować i na co wydawać pieniądze, które nam łaskawie podarowali. Otóż Koalicja Obywatelska triumfalnie ogłosiła, że otrzymamy od Unii aż 10 mld złotych na pomoc powodzianom. Tylko że tak naprawdę my niczego nie dostaliśmy. Są to pieniądze, które już mieliśmy, ale jak mogliśmy się później dowiedzieć – tylko teoretycznie. A Ursula von der Leyen pozwoliła nam przekazać te środki na odbudowę zalanych terenów. Złota kobieta. Niestety, to w dalszym ciągu wygląda tak, że UE daje nam łaskawie jakąś tam kwotę, a potem tłumaczy, na co możemy ją wydać. Na wiatraki niemieckiej firmy, na zużyte niemieckie samochody, którymi nasi zachodni sąsiedzi nie chcą już jeździć, ale przy okazji pokazali nam jakie mają dobre serduszko, bo możemy też część wydać na pomoc w odbudowie doszczętnie zniszczonych miast. Bo, przypomnijmy, my te pieniądze mieliśmy tylko teoretycznie, więc wdzięczność wielka się należy. Praktycznie będziemy je mieć, kiedy Unia Europejska zdecyduje na co mamy je wydać. Ale nie, tego w żadnym wypadku nie można uznać za dowód na to, że Niemcy sterują naszym państwem, broń Boże! To tylko taka braterska, przyjazna, sojusznicza pomoc. Wracając jeszcze do politycznego lansu, to pani Ursula też pojawiła się w Polsce, żeby sprawdzić wnikliwym okiem, czy Polacy równo te worki z piaskiem układają. Bez jej pomocy ani rusz! Dziękujemy, Ulka, za uratowanie Wrocławia i Opola! To nie jedyna rzecz w kwestii sterowania polskim państwem, ponieważ ekolog (nie mylić z eko-terrorystami) Grzegorz Chocian wprost powiedział, że Niemcy próbowali go zwerbować, aby głośno sprzeciwiał się budowie zbiorników retencyjnych w Raciborzu. Wywiad niemiecki próbował mnie zwerbować, żebym protestował. Nie zgodziłem się, ale wiem, kto został zwerbowany – miał powiedzieć w jednym wywiadzie. Zapewniał również, że to nie była pierwsza taka sytuacja, bo podobne próby pojawiały się jeszcze zanim Polska weszła dla Unii – wtedy jeszcze nieświadoma, że ku własnemu nieszczęściu. Nie wiem, czy pan Chocian mówi prawdę i wcale nie przesądzam, że powinniśmy mu wierzyć bez żadnych wątpliwości, ale patrząc na służalczo-poddańczą politykę Donalda Tuska wobec Niemiec coś może być na rzeczy. Zabawne jest jednak to, jak zareagowały na to media otwarcie wspierające obecnego szefa rządu (czyli zdecydowana większość). Otóż „NaTemat” obwieściło, że Chocian kłamie, bo oni zasięgnęli informacji u źródła! I wywiad niemiecki przekazał im, że wcale nie, nieprawda! Bo, rzecz jasna, gdyby tak było przyznaliby się nam od razu, nie ma bata, żeby nas w trąbę robili! Tacy to ludzie wpływają teraz na opinię publiczną. Dramat. Ciekawe jest też to, że bardzo długo musieliśmy czekać na komentarz ABW w tej sprawie, który powinien ukazać się zaraz po wypowiedzi ekologa. A kiedy wreszcie się pojawił, nie dowiedzieliśmy się z niego absolutnie nic.

Głos celebrytów – głosem narodu!

Na koniec zajmijmy się olbrzymią hipokryzją celebrytów, którzy nie wiadomo dlaczego stali się nagle autorytetami i głosem narodu. Donald Tusk znalazł już bowiem winnych powodzi. Winnym nie jest on sam, mimo że na dobę przed pierwszymi podtopieniami przekonywał, że nie ma powodów do paniki. Nie są to też oczywiście jego koleżanki z koalicji, Monika Wielichowska czy Urszula Zielińska, które otwarcie protestowały przeciwko budowie zbiorników retencyjnych na terenach zalewowych. I to w sposób mało szarmancki, powiedziałabym. W żadnym wypadku. Wszystkiemu winne są bobry, więc należy się ich pozbyć. I teraz przypomnijmy sobie, jaki był wrzask, krzyk, płacz i lament, kiedy PiS podjął zbrodniczą decyzję o odstrzale jakiejś tam części populacji dzików. Tej szopce nie było końca. Od razu uruchomili się celebryci, aktywiści, a później zwykli obywatele, że jak to tak można na biedne dziki? Weźmy na tapet Maję Ostaszewską (to ona stała się wręcz twarzą tych protestów), która stanęła twardo w obronie dzików, walcząc o ich życie kartkami papieru z odpowiednimi hasłami. Zdaje się, że to samo robiła z karpiami, bo wiadomo Boże Narodzenie to Holocaust karpi (nie śmiejcie się, mniej więcej na takie porównania trafiałam). Teraz, kiedy premier ogłosił taką, a nie inną decyzję jest cisza jak makiem zasiał. Wcześniej były nawet nakładki na zdjęcia profilowe, że się jest z dzikami; bobry niestety nie dostąpiły tego zaszczytu. Z nory wyłoniła się na chwilę, skrupulatnie wcześniej chowana, jedynie Urszula Zielińska, która nieśmiałym tonem oznajmiła, że złożyła wniosek o odwołanie decyzji swojego szefa. Baaaaardzo kulturalne podejście, patrząc na to jaka była reakcja na decyzję PiS-u o odstrzale dzików. Można wysnuć z tego dwa wnioski. Pierwszy jest taki, że nowej koalicji wolno zabijać, a PiS-owi już nie wolno. A drugi, bardziej według mnie wiarygodny (chociaż, jakby się na tym chwilę zastanowić, jeden nie wyklucza przecież drugiego), jest taki, że tak naprawdę te dziki w sumie były nieważne, ważne było osiem gwiazdek, a każdy powód jest dobry, prawda? I to właśnie, według mnie, pokazuje całą obłudę i hipokryzję pani Mai, ale też resztę tych celebryckich krzykaczy, których tak oburzyła decyzja o odstrzale dzików. Odstrzał bobrów już im nagle nie przeszkadza? Należy się buntować w imię dzików, karpi i piesków, które się boją w Sylwestra, ale bobry to tam pal sześć, dobrze rozumiem? I, oczywiście, koniecznie trzeba przymknąć oko na fakt, że decyzja w sprawie dzików zapadła na skutek epidemii afrykańskiego pomoru świń, a bobry trzeba wybić głównie dlatego, że – takie mam wrażenie – Tusk chce odwrócić uwagę od swojego nieudolnego rządu. Nazwijcie mnie ignorantką, ale nie jestem w stanie uwierzyć w to, że te zwierzęta mogły mieć aż tak katastrofalny wpływ na polskie ziemie. Przypomnijmy, że ich populacja w Polsce wynosi ok. 150 tysięcy, ale to na całym terytorium Polski, a nie w regionach, które dotknęła powódź. I wydaje mi się jasnym, że ten cały protest pani Ostaszewskiej i wielu innych gwiazd był spowodowany bardziej chęcią odebrania władzy temu przebrzydłemu PiS-owi, niż faktyczną troską o dobrostan zwierząt. Wybranych zwierząt, przypomnijmy. Zresztą tu innym przykładem może być przyznanie Polsce środków KPO, które zapadły krótko po wyborach. W czasie kiedy kamienie milowe nie zostały przecież zrealizowane. Co też może budzić wątpliwości, czy Polska jest niezależnym państwem, czy też – być może – steruje nami kto inny, bo komuś z jakichś powodów bardziej zależało, żeby Tusk był u władzy. Ale to też, na pewno, dla naszego dobra. Wszak Niemcy przez całe swoje istnienie nie robią nic innego, tylko starają się, żeby żyło nam się jak najlepiej!

Które zwierzątko jest fajniejsze?

Umówmy się, bobry są żyjątkami, o których ciężko jednoznacznie stwierdzić, czy są pożyteczne czy wręcz przeciwnie. Tak naprawdę wszystko zależy od terenów ich bytowania – zdarza się, że np. na skutek ich działalności pola rolników zostają podtapiane, ale zdarza się też, że skutecznie nawadniają inne tereny, niezagospodarowane przez ludzi, co wpływa na większą bioróżnorodność. Zresztą – podobnie jak dziki. Potrafią być one uciążliwe, a nawet niebezpieczne dla ludzi, ale też dzięki ryciu w glebie, kiedy szukają pożywienia, użyźniają ją, co ma raczej pozytywny wpływ. Ale przypomnijmy sobie, że Niemcy, pardon, Unia Europejska chciała, aby w celu odtwarzania przyrody zalać część polskich pól. Również tych użytkowanych przez rolników. Właśnie po to, żeby tę bioróżnorodność uzyskać. Absolutnie nie jest to kolejny dowód na to, że Niemcy znowu wyciągają łapska po to, co polskie. Standardowo – to wszystko dla nas, Drodzy Rodacy! Ale dlaczego w takim razie nie zostawić tej roboty bobrom, zamiast znowu ingerować w naturę, bo tego podobno nie wolno robić? Tak przynajmniej mówili w przypadku przekopu Mierzei Wiślanej. I trochę się zaczynam gubić, kiedy ingerencja w naturę jest fajna, a kiedy nie. Bo przecież, gdyby natura chciała, to Mierzeja Wiślana sama by powstała, jak to mówiła Małgorzata Kidawa-Błońska. I można tę jej wypowiedź parafrazować na różne sposoby- na przykład, że gdyby natura NIE chciała, to woda by NIE zalewała kolejnych miejscowości na zachodzie Polski, więc cóż można na to poradzić? Chciała, to zalała. Ale spójrzmy na to z innej strony – kiedy ktoś powie, że „Bóg tak chciał” to go wyśmieją, zgnoją i wyzwą o najgorszych. Ale „natura tak chciała”? To już inna para kaloszy, Drodzy Czytelnicy. Gdyby dalej doszukiwać się logiki w wypowiedzi pani byłej kandydatki na prezydenta (przynajmniej dopóki nie zmienili jej na Rafała Trzaskowskiego – ach, ten patriarchat!), powinna ona mieszkać w jakiejś jaskini, a nie w rodzinnym dworku z dużym, zabytkowym domem. Tak mi się przynajmniej wydaje, że jej posiadłość nie powstała na skutek sił natury, a raczej na skutek sił ludzkiej pracy, a przecież gdyby natura chciała, to by jej ten dom tam postawiła. Widocznie nie chciała. Ciekawa jestem, cóż pani Małgorzata pocznie z tą świadomością?

Cóż, gdyby ktoś mnie zapytał, to czysto subiektywnie stwierdziłabym, że bobry wydają się sympatyczniejsze, niż dziki i karpie. I że całkiem niedawno dopiero odrodziły się na naszych ziemiach. Bo przecież kiedyś już je wyniszczyliśmy, żeby potem je na nowo zasiedlać. Teraz znowu trzeba je tępić. Historia kołem się toczy, ale wniosków niestety żadnych.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej