Connect with us

Nawiasem Pisząc

Dla dobra dzieci

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Barbara Nowacka bierze się za reformę oświaty i edukacji. I tak się za to zabiera, że niedługo tej oświaty i edukacji w ogóle nie będzie. Jakoś dwa lata temu temu Sylwia Spurek wyznała na swoich mediach społecznościowych, że marzy o ministrze rolnictwa, która zlikwiduje rolnictwo. Teraz mamy ministrę edukacji, która likwiduje edukację. I najważniejszą dla niej sprawą jest, żeby tytułować ją „ministrą”, a nie „panią minister”. Ja nawet nie będę się starała – wcześniejszych ministrowych feminatywów użyłam tylko po to, żeby jak najlepiej przytoczyć cytat. FB jednak cały czas mi podkreśla na czerwono ową „ministrę”, więc pretensje proszę zgłaszać do Cukierberga.

Idzie nowe… Czy lepsze?

Cała sytuacja mnie trochę śmieszy, a trochę martwi. Śmieszy, bo przecież przez ostatnie osiem lat, to lewica głównie gardłowała, że za dużo jest religii w szkołach, powinno jej wcale nie być, a zamiast tego więcej… fizyki, chemii, biologii, geografii, historii i polskiego. Pani Nowacka jednak podzieliła się w mediach swoim nowym pomysłem i zapowiedziała, że ucinamy… fizykę, chemię, biologię, geografię, historię i język polski. Ogólnie wszystkie najważniejsze przedmioty. Co jeszcze ciekawego? Po feriach zimowych ma nie być już prac domowych. Znaczy do końca nie wiadomo, czy mają je znieść w ogóle, czy tylko mocno ograniczyć, ale takie pomysły chodzą im po głowach. Aha, i mają zostać zniesione oceny z takich przedmiotów, jak plastyka, muzyka czy w-f. Tutaj wkrada się jednak pewna niekonsekwencja, bo z drugiej strony pojawiają się głosy, że z tych przedmiotów powinno być więcej godzin lekcyjnych. Oczywiście, „Historia i Teraźniejszość” też ma od przyszłego roku szkolnego iść do lamusa. Nie wiem, jak to w końcu będzie z tym tęczowym paskiem na świadectwach, ale wcale bym się nie zdziwiła, gdyby faktycznie zaczęli kombinować, jak ten chory pomysł wcielić w życie. Martwi, bo chodzi jednak o najmłodszych ludzi, których najłatwiej jest ogłupić…

Rewolucyjne pomysły

Pozwolę sobie odnieść się do pomysłów pani minister (sorry, Baśka, musiałam!). Przede wszystkim, o ile zmniejszyć? Dlaczego zmniejszyć? Po co? Ja na przykład nie jestem wielką zwolenniczką religii w szkołach – uważam, że dzieci i młodzież wywodzące się z wierzących rodzin mogą spokojnie takie nauki pobierać w kościołach albo szkołach parafialnych – na przykład w ramach Mszy Świętej, które dla najmłodszych dzieci są zwyczajnie nudne i bardzo często głośnym płaczem albo marudzeniem manifestują, że wcale nie chcą tam być. Ośmielę się jednak wtrącić swoje parę zdań, co do planowanych zmian. Media podają dwa różne rozwiązania, więc nie do końca wiem, czy chodzi o zmniejszenie zakresu materiału, obcięcie godzin lekcyjnych, czy jedno i drugie. Mogę jednak tutaj opisać, jak u mnie wyglądały lekcje historii. W podstawówce zaczynaliśmy oczywiście od starożytnej Grecji i Rzymu. W gimnazjum – to samo powtarzanie materiału. W liceum? Od początku. Pod koniec szkoły średniej już tak pędziliśmy z materiałem, żeby zdążyć, że II wojnę światową i okres PRL-u przelecieliśmy po łebkach. Wiedzę z tych dwóch okresów w lwiej części zdobywałam sama, bo zwyczajnie się tym interesuję. Ale już fizyka i chemia nie należały do moich ulubionych przedmiotów, więc jeśli w tych przedmiotach mam jakieś zaległości, to już ich nie nadrobiłam.

Niepotrzebne zmiany

Z tego samego powodu niespecjalnie podoba mi się pomysł likwidowania „Historii i Teraźniejszości”. Zgadzam się, że podręcznik Wojciecha Roszkowskiego był mocno tendencyjny i w wielu kwestiach wręcz indoktrynujący. Niemniej jednak wiedzę o naszej historii XX w. osobiście uważam za niezwykle ważną, a prawdą jest fakt, że na zwykłych lekcjach historii zwyczajnie nie zdążyliśmy tego przerobić – mimo że mieliśmy naprawdę świetnego nauczyciela, pełnego entuzjazmu i pasji. Ten człowiek po prostu uwielbiał uczyć. Ale co z tego, skoro czasu nie starczało? Uważam, że przedmiot, jako taki, powinien zostać zachowany, a jeżeli komuś nie pasuje podręcznik, to przecież można wprowadzić nowy. Pozbawiony wszelkiej ideologii, poglądów czy właśnie indoktrynacji. Podobno zrobiliście już to z mediami publicznymi, prawda? Inna sprawa, że zamieniliście jedną propagandę na inną, więc mam duże obawy, że z podręcznikiem by było to samo. To przecież już w nowej, odświeżonej i odpolitycznionej TVP pewien bezstronny dziennikarz wprost powiedział, że ma nadzieję, że aborcja będzie w Polsce legalna, a w telewizyjnej śniadaniówce dwóch gejów, znanych tylko i wyłącznie z tego, że są gejami, radośnie obwieściło, że „6 stycznia skończyła się w TVP homofobia”. To tyle, jeśli chodzi o to odpolitycznienie i niezależność…

Znęcamy się nad uczniami?

Idźmy dalej – zadania domowe. Za moich szkolnych czasów wiedzę na lekcjach się zdobywało, a przy odrabianiu zadań domowych – utrwalało. Temu służą prace domowe. Zgadzam się, że nauczyciel nie powinien zwalać na uczniów nie wiadomo ile zadań do odrobienia, ale chodziło jednak o to, żeby taki dzieciak/nastolatek przysiadł na tyłku i spróbował przyswoić wiedzę. Dostrzegam również problemy, wynikające z tego, że uczeń nie zrozumiał materiału, a rodziców niekoniecznie stać na korepetycje. Ale czy rozwiązaniem tej bolączki ma być brak zadań domowych? Serio? Przecież, jeśli taki uczeń ma dane lekcje dwa razy w tygodniu, to zdąży zapomnieć, czego go nauczyciel próbował nauczyć. A po weekendzie? Nie ma opcji. Od tego są właśnie zadania domowe. Jestem niemal pewna, że nauczyciele znajdą też na to sposób. Na przykład na każdej lekcji będą robili kartkówki, które – jeszcze – będą oceniane. Nie wiem więc, czy to jest najlepszy sposób na zrobienie ze szkoły „lepszego i przyjaznego miejsca”. Inna sprawa, że wcale mnie takie pomysły nie dziwią, od kiedy – parę lat temu – przeczytałam artykuł, że uczniowie są zasypywani lekturami, bo muszą ich przeczytać aż… siedem. Tak, był taki artykuł w Wybiórczej. Dokładnie było opisane, jak zamęczamy dzieci tymi siedmioma książkami w roku. Być może mnie jest łatwo mówić, bo lubiłam czytać, więc te obowiązkowe lektury nie robiły mi większego problemu. Ale na przykład zmierzenie się z opowieścią Ernesta Hemingwaya: „Stary człowiek i morze” było dla mnie bardzo trudne. Przeczytałam, ale niewiele z tej książki wyciągnęłam. Prawdopodobnie nie byłam wtedy jeszcze na tyle dojrzała. Ale ciągle czytam dużo i niedługo będę chciała znowu wrócić do Hemingwaya, bo z biegiem lat troszkę jednak wydoroślałam. 😉

Panie i Panowie, wjeżdżamy taranem

Mowa była jeszcze o „uwspółcześnieniu lektur”, ale nie znajduję tutaj żadnych konkretów. Jakie uwspółcześnienie? Duża część tych lektur naprawdę jest ponadczasowa. Począwszy od Mickiewicza, przez Sienkiewicza, aż do „Mistrza i Małgorzaty” Michaiła Bułhakowa (uwielbiam!). Jak oni je chcą uwspółcześniać? Na co wymienią powieści wspomnianych przeze mnie autorów? Chciałabym znać konkrety, bo już trochę poznałam się na lewicy, więc mnie takie pomysły mocno niepokoją. Pamiętam, że wprowadzali pierwszą część sagi o Harrym Potterze jako lekturę, ale do dziś nie jestem przekonana, czy to dobry pomysł. Przede wszystkim, nie wiem w miejsce jakieś książki została wciągnięta. Czy w ramach tego „uwspółcześnienia” dzieciaki będą musiały przeczytać całą sagę o młodym czarodzieju? Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic do książek o Potterze, sama się zaczytywałam za dzieciaka, ale czy naprawdę jest to książka nadająca się na lekturę szkolną? Znam argumenty o „sile przyjaźni”, jaka jest przedstawiana w tych powieściach, ale czy np. „Dzieci z Bullerbyn” też nie niosą podobnego przesłania? Osobiście uważam, że saga HP jest warta przeczytania, zwłaszcza przez dzieciaki, ale czy nadaje się na lekturę? Tu mam swoje własne, subiektywne (podkreślam) wątpliwości.

Zabierzmy nauczycielom narzędzia

Przejdźmy teraz do pomysłu braku ocen z plastyki, muzyki i w-fu. Ja się zgadzam, że to niekoniecznie są najważniejsze przedmioty na świecie i nie uważam, żeby było zasadne robić uczniowi problemy z przejściem do następnej klasy w przypadku tych akurat przedmiotów. Myślę jednak, że tutaj ważne jest podejście nauczyciela, który powinien oceniać nie talent, ale starania ucznia. Czy takie dziecko faktycznie poświęciło czas na namalowanie obrazka, czy oddaje prace w terminie, i tak dalej. Jak – w sytuacji braku ocen – nauczyciel plastyki ma rozróżnić ucznia, który przygotował mu obrazek w terminie i widać, że sam do tego przysiadł, od takiego, który oddał mu pracę dwa tygodnie po terminie, a narysował ją sobie na kolanie na przerwie przed lekcją. No, ludzie… Powiem Wam coś o sobie, żeby zobrazować przykład. Ja mam dystrofię mięśniową – wtedy o tym nie wiedziałam, ale prawdopodobnie skutkowało to niższymi wynikami w skokach czy rzutach. Jednak moja nauczycielka od w-fu w szkole podstawowej pochwaliła mnie przed całą klasą, bo widziała, że się starałam. I to było dla niej najważniejsze. Doceniała wysiłek i trud. A ja, dzięki jej wsparciu, osiągałam coraz lepsze wyniki nawet – w znienawidzonym przez siebie – skoku wzwyż. I na koniec podstawówki miałam szóstkę w z w-fu, mimo że byłam wtedy naprawdę chucherkiem. Dlatego uważam, że nauczyciele z plastyki, muzyki, w-fu powinni mieć możliwość oceny swoich uczniów, ale powinni brać pod uwagę przede wszystkim zaangażowanie, motywację i starania, a nie tylko sam talent. Ja przynajmniej takich nauczycieli – od tych konkretnych przedmiotów – miałam. Wszyscy inni uważali, że ich przedmiot jest najważniejszy. Ale akurat plastyka, muzyka czy w-f była okazją do podreperowania sobie średniej, bo akurat nauczyciele, których ja spotkałam w większości doceniali po prostu wysiłek i starania.

Uczmy podstawy

Na zakończenie chciałabym przypomnieć pani minister, że w liceum można już sobie wybrać profil. Czy to humanistyczny, czy językowy, czy matematyczny, czy nawet fizyczno-chemiczny. I wtedy, jak taki młody człowiek zda do odpowiedniego liceum i na odpowiedni profil, to niektórych przedmiotów ma więcej, a niektórych mniej. Dlatego mnie się wydaje, że w szkole podstawowej powinno się uczyć podstawowych rzeczy. Co prawda, dla wielu jest to kwestia nie do przeskoczenia, bo nie wiedzą, na przykład, ile jest płci. Ale może właśnie dlatego na tej podstawowej nauce powinniśmy się skupić? Chociaż mam wrażenie, że pani Barbarze o coś innego chodzi. I może mieć to związek z penalizacją mowy nienawiści i zrobieniu ze szkół narzędzi propagandowych.

A może po prostu liczy na coraz głupszych obywateli, bo wiadomo – im głupsi, tym chętniej na nią zagłosują.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Nawiasem Pisząc

Bez chanukowych świec w Pałacu Prezydenckim

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Nie wiem jak Wy, Drodzy Obserwujący, ale ja przesadnie zdziwiona taką decyzją pana Nawrockiego nie jestem. Prezydent już w trakcie kampanii deklarował, że żadnych chanukowych świec zapalał nie będzie. Ja swoje poglądy i swoje przywiązanie do wartości chrześcijańskich traktuję poważnie, więc obchodzę święta, które są bliskie mojej osobie – powiedział w wywiadzie dla Radia RMF FM. To, że nie jestem zaskoczona, nie oznacza jednak, że się nie cieszę, bo od dawna mam wrażenie, że o wiele bardziej honorujemy wartości żydowskie, niż nasze tradycyjne, chrześcijańskie. Zwłaszcza że jedna z tych wartości głosi, że goje, czyli my, mamy służyć Żydom, czyli im. Polecam Wam zresztą tekst Razprozaka (Raz prozą, raz rymem – walczymy z propagandowym reżimem) – swoją drogą jakiś uśmiechnięty demokrata napisał mi ostatnio, że jestem Razprozakiem 2.0, tyle że on to traktował jako obelgę, ja jako komplement. Wspominał coś jeszcze o napluciu mi do ryja, taki to przykład lewicowej tolerancji i miłości.

Przełomowa akcja z gaśnicą

To świętowanie Chanuki weszło w zwyczaje naszych polityków tak głęboko, że w sumie przyzwyczailiśmy się już do tego. Dopiero Grzegorz Braun musiał nam przypomnieć, że chyba coś jest nie tak, swoją akcją z gaśnicą. Ówczesny marszałek Sejmu, Szymon Hołownia, zorganizował w związku z tym kolejne obchody i próbował wymusić na Krzysztofie Bosaku, że ma wziąć w nich udział, mimo że ten tłumaczył, że jest katolikiem i obowiązuje go m.in. pierwsze Boże przykazanie: Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną. Zresztą w tej całej chanukowej szopce brały udział osoby, które najgłośniej krzyczały o zdejmowaniu krzyży z Sejmu i urzędów, bo państwo ma być świeckie. Ale hipokryzja tych ludzi nie jest chyba dla nikogo z nas nowością. W każdym razie bardzo długo spekulowano czy nowy prezydent nie ugnie się pod tą dziwną żydowską modą i jednak nie weźmie udziału w uroczystościach chanukowych, mimo jego jasnych deklaracji. Argumentowano to tym, że przecież Karol Nawrocki jest protrumpowski, z Trumpa bierze przykład, uzależnia swoją politykę od prezydenta USA i nawet ubiera się tak jak on. A Trump z kolei jest wielkim przyjacielem i sojusznikiem Izraela i premiera Natenjahu. Jest w zasadzie ucieleśnieniem popularnego skrótu „USrael”. Skoro więc polski prezydent nie chce psuć swoich relacji z przywódcą Stanów Zjednoczonych, będzie musiał zapalić świece, nie ma wyjścia.

Szacunek do wartości

No nie, nie będzie musiał. Nawrocki może jest zafascynowany Trumpem, może jest on politykiem, którym się inspiruje i z którego chce w większym lub mniejszym stopniu brać przykład, ale wszystko ma swoje granice. A tymi granicami są wartości tego człowieka, którym pozostaje wierny. Po prostu. Ja mu uwierzyłam i dlatego w końcu zagłosowałam z czystym sumieniem na konkretnego kandydata, a nie tylko po to, żeby nie wygrał ten drugi, jak było w przypadku Andrzeja Dudy. Nie sądzę, żeby przywódca USA miał z tego tytułu jakiś wielki problem, sam sobie może palić te świeczki, jeśli chce, chociaż wydaje mi się, że on jest związany z Izraelem przede wszystkim politycznie. Nieważne, Trump Trumpem. Ja się cieszę, że w końcu mamy polityka na wysokim stanowisku, który sprzeciwia się tej czołobitności wobec Żydów (bo tak to należy nazwać) i nie musi w tym celu biegać z gaśnicą. 😉 Zresztą umówmy się – musiałby być idiotą, żeby się na to zgodzić. Doskonale wie, czego oczekują od niego wyborcy i wie, że straciłby sporo zaufania, gdyby się na to zdecydował. A co do tej szopki w tytule – nie sądzę, żeby Czarzasty, mimo że komunista, odważył się aż tak denerwować chrześcijan. Szopkę zresztą stawia się wieczorem 24 grudnia, po Adwencie. Sam Czarzasty ogłosił, że będą uroczystości chanukowe w Sejmie (jakże by inaczej), ale będzie też Boże Narodzenie: Jest kontynuacja. Tu nie ma żadnej ideologii, a jedynie tradycja. Była Chanuka, to jest. Były święta Bożego Narodzenia, to są. Jeżeli ktoś się spodziewał, że będę robił rewolucję ze względu na swoje poglądy, to się zawiódł, gdyż poglądy swoje mam, ale tradycje i kontynuację szanuję.

Inna sprawa, że to dopiero marszałek Bosak zaproponował postawienie w Sejmie szopki bożonarodzeniowej i podobno była kupowana na ostatnią chwilę. Choinki są, a czy Czarzasty uzna stajenkę za tradycję, skoro pojawiła się dopiero w zeszłym roku z inicjatywy posła Konfederacji…? Zobaczymy. Inna sprawa – jak to skomentował mój przyjaciel: „Szopka i tak jest w Sejmie przez cały rok”.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Czym zajęte są polskie media?

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Zabawne są te nasze media. Mamy obecnie olbrzymi kryzys NFZ, w związku z którym zamykane są m.in. oddziały położnicze i podobno niektóre kobiety będą zmuszone rodzić na SOR. Nie jest to najlepszy moment na tego rodzaju kryzys, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę przedłużający się kryzys demograficzny, który stale się pogłębia. Mamy wojnę za naszą wschodnią granicą, a nikt z przedstawicieli Polski nie został zaproszony, mimo że ten konflikt dotyka nas bezpośrednio. Mamy również poszczególne akcje dywersji – jeśli wierzyć na słowo tym mediom – ze strony Rosji, ale za chwilę napiszę, dlaczego ich wiarygodność stoi na takim sobie poziomie. I to bardzo niebezpieczne akcje dywersji, bo niedawna sytuacja z torami była mocno niebezpieczna, no ale rząd odtrąbił wielki sukces, więc chyba nie mamy się czym martwić. Dopóki nie dojdzie do tragedii, ale wtedy na pewno się dowiemy, dlaczego to nie ich wina. Mamy jakiś pierdylion problemów, którymi musimy się zająć w tej chwili, ale są rzeczy ważne i ważniejsze.

Słowne przepychanki

Priorytetem dla naszych mediów jest pseudo-afera pomiędzy Waldemarem Żurkiem a Karolem Nawrockim. To, że jakakolwiek decyzja prezydenta jest od razu, z marszu krytykowana przez niemal wszystkich posłów rządzącej koalicji, a jednym z jego głównych krytyków jest między innymi Waldemar Żurek – wiemy. Że te zarzuty są bardzo często zwyczajnie absurdalne, jak choćby zmanipulowany lament na temat weta ustawy kojcowej – też wiemy. Ogólnie nasz rząd zachowuje się trochę jak rozkapryszone dzieci, obrzucające się piaskiem, bo ktoś im zniszczył babki. Tym razem panu Waldemarowi nie spodobało się, że prezydent odrzucił wnioski o powołanie 46 sędziów i zdaniem Żurka „wkracza w fazę łamania Konstytucji”. No i rzucił w żartach, że mógłby się spotkać z panem Nawrockim w ringu do walki o ustrój państwa. Do tematu nawiązał Krzysztof Stanowski, ale prezydent odpowiedział, że nie ma zamiaru „gasić ministrowi światła”, że nie ma na to czasu i że zamiast tego wolałby w końcu poważnie porozmawiać. No i znowu się zagotowało w naszej cudownej, uśmiechniętej koalicji, bo teraz przekonują, że Nawrocki Waldkowi… grozi. Nie spodobał im się oczywiście fragment o gaszeniu światła i uznali, że świetnie się on nada, żeby go wyrwać z kontekstu. Umówmy się jednak – patrząc na to, jak wyglądają obaj panowie oraz że Żurek przegrał nawet z odkurzaczem – raczej na pewno tak by się to skończyło. To nie jest złośliwość, to jest zdrowy rozsądek. W każdym razie pan minister postanowił się jeszcze odnieść do tej sztucznie rozdmuchanej afery. I wiecie co? Skłamał.

Problemy z liczeniem

Przede wszystkim stwierdził, że nie da się sprowokować, mimo że… to on zaczął. W żartach, jasne, ale sam zaczął. Nawrocki chyba nawet specjalnie się do tego nie odnosił, dopóki nie został pociągnięty za język w Kanale Zero. Ale to nie wszystko: Ja nie biorę udziału w leśnych ustawkach kiboli. Widziałem te filmy prezydenta, które pokazywały go jako boksera. Tylko że jak prezydent stał na bramce w jednym z hoteli, ja bawiłem się w rozrzucanie ulotek i malowanie zakazanych przez komunę haseł. Jest tylko jeden malutki szkopuł. Maluteńki. Karol Nawrocki jest młodszy od Waldemara Żurka o trzynaście lat. Żurek urodził się w 1970 roku, Nawrocki w 1983. Komuna oficjalnie upadła (bo nieoficjalnie, to wiemy jak się skończyło) w 1989 roku. Karol Nawrocki w tamtym okresie mógł sobie stać na bramce co najwyżej w przedszkolu. Nie neguję tego, że być może kiedyś Żurek stał po słusznej stronie barykady. Być może walka o demokrację tak mu się spodobała, że walczył o nią również wtedy, kiedy w Polsce już demokracja była i bawił się wspólnie z KOD-em. A być może już mu przeszło, skoro nie widzi problemu, że marszałkiem Sejmu został komuch. Nie wiem. Ale wystarczyło odrobinę pomyśleć, spróbować policzyć, zanim się palnęło głupotę. Chociaż oni tam mają chyba wszyscy drobne problemy z liczeniem. I nie piję tutaj wcale do Gortata, bo ciężko wymagać od koszykarza, żeby był matematykiem (chociaż to raczej podstawy były), ale dziennikarze sympatyzujący z KO, jak również sami politycy uśmiechniętej koalicji, też kiedyś bardzo podobnie się pomylili, bo sugerowali, że Nawrocki współpracował już z Wielkim Bu, kiedy ten miał co najwyżej 13 lat, a chyba jeszcze mniej. Sam prezydent wyjaśniał, że jego kontakt z Patrykiem M. ograniczał się do paru sparingów.

Nieistniejąca wizyta

Poza tym Karol Nawrocki krytykowany jest za to, że nie chce spotkać się z Zełeńskim. Pojawiają się zarzuty, że prezydent na Ukrainę nie pojedzie, bo się boi. Przepraszam bardzo, ale to Zełeński ma do niego interes, a nie odwrotnie, więc dlaczego to Nawrocki ma tam jechać.? Też afera z tyłka, bo Zełeński poznał już stanowisko polskiego prezydenta i jeśli będzie chciał, to do Warszawy przyjedzie. Karol Nawrocki nie chce robić za chłopca na posyłki głowy ukraińskiego państwa, tak jak robili to politycy PiS, a obecnie KO. Po drugie – mam naprawdę olbrzymie wątpliwości, czy w dalszym ciągu powinniśmy tak bezkrytycznie i bez żadnej refleksji wspierać Ukrainę finansowo, skoro całkiem niedawno wyszły na jaw olbrzymie przekręty, związane między innymi z pieniędzmi, którą Ukraina otrzymywała w ramach pomocy od innych państw. Jeden z najbliższych współpracowników Zełeńskiego zwiał już w związku z tym do Tel Awiwu i tyle go widzieli. Ale już wiemy, że np. Radosławowi Sikorskiemu to nie przeszkadza. Poza tym wiele osób czepia się prezydenta, bo wspomniał o wdzięczności i większej symetrii. Ta symetria jest mniej lub bardziej celowo pomijana, ale za to zaczęto wyliczać, ile razy prezydent Ukrainy użył wobec Polski słowa „dziękuję”. No dobrze, ale słowa podziękowania ukryte gdzieś między jednym „dej”, a drugim nie wyglądają zbyt szczerze. I wróćmy też do tej symetrii – za słowami powinny iść czyny. Nie twierdzę, że nie wiadomo, jak wielkie. Mogą zacząć od przeprosin za tragedię w Przewodowie i odszkodowań dla rodzin dwóch zabitych, polskich obywateli. Był to prawdopodobnie fatalny wypadek, a nie celowe działanie, ale mimo wszystko reakcja Ukrainy była zwyczajnie bezczelna. Wciąż też mamy nierozliczony Wołyń. Nam, jako państwu, same podziękowania nie są do niczego potrzebne.

Wnioski z błędów poprzednika

Tak w polityce, jak i w życiu istnieje zasada, że nikt Cię nie będzie szanował, jeśli Ty sam się szanować nie będziesz. Przekonał się o tym między innymi Andrzej Duda. Pamiętacie początek wojny na Ukrainie i reakcje Zełeńskiego na nazwisko naszego poprzedniego prezydenta? Były co najmniej życzliwe, jeśli nie entuzjastyczne. Zełeński wprost mówił, że „Andrzej is great”, a żołnierze reagowali brawami i wiwatami na sam dźwięk jego nazwiska. A jak było na koniec jego prezydentury? Kiedy Duda próbował Zełeńskiego postawić do pionu, mówiąc, że pierwszy chwyci za telefon, ten odpowiedział mu lekceważąco, że bardzo możliwe, że będzie zajęty i nie odbierze. I tak, możemy twierdzić, że to był żart, ale osobiście mam wrażenie, że wspólna konferencja prasowa nie jest najlepszym miejscem na takie złośliwostki. Być może Karol Nawrocki wyciąga wnioski z błędów poprzednika i zwyczajnie oczekuje od niego szacunku jaka należy się głowie państwa, formalnie będącego sojusznikiem.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Absurd spuszczony z łańcucha

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Znowu się głośno zrobiło w polityce, bo Karol Nawrocki zawetował kolejną ustawę. A że była to ustawa, którą wyjątkowo łatwo sprzedać, prymitywnie grając na emocjach, nikomu z koalicji rządzącej nie trzeba było dwa razy powtarzać, że trzeba nakłamać. Wredny Prezydent chce trzymać psy na łańcuchach, sadysta jeden! Mimo że Nawrocki dokładnie wyjaśnił, dlaczego sprzeciwia się tej ustawie i nie jest to bynajmniej ze względu na artykuł o nietrzymaniu psów na uwięzi, ale na… całą resztę ustawy. Już dawno spodziewałam się, że będą z tego powodu cyrki, dlatego zdążyłam sobie tę ustawę przeczytać. Na ponad czterdzieści stron przepis dotyczący łańcuchów był jeden. Cała reszta to taki administracyjny terror, że absolutnie nie dziwię się Prezydentowi, że ten bubel zawetował. Bo to nie chodzi o te nieszczęsne łańcuchy – tu chodzi o dowalenie polskim rolnikom. Po raz kolejny. O restrykcyjne wymagania, które w przypadku wielu gospodarstw będą niemożliwe do spełnienia, a dla innych pioruńsko kosztowne.

Gdzie jest granica znęcania się?

I tu naprawdę nie chodzi o to, że przeciwnicy tej ustawy czerpią jakieś sadystyczną przyjemność ze znęcania się nad psem i trzymaniu go całymi dniami na łańcuchu. Tylko wiecie – łańcuch łańcuchowi nie równy. Jeśli pies ma zapewniony odpowiednio długi łańcuch, jeśli ten łańcuch nie wbija mu się jakoś boleśnie w szyję i kark, jeśli ma na miejscu stały dostęp do świeżej wody i jedzenia i jeśli jest czasem z tego łańcucha, żeby mógł się wybiegać, to według mnie nie jest to równoznaczne ze znęcaniem się. Lepiej by mu chyba było, gdyby biegał sobie spokojnie za ogrodzeniem, ale czasem nie ma takiej możliwości. Czasem ten płot trzeba zwyczajnie wymienić. Inna sprawa, że moja koleżanka trafiła na psa łańcuchowego i tam faktycznie miała do czynienia ze zwykłym znęcaniem się. Łańcuch wbijał się temu psu w ciało, powodując rany, które okropnie ropiały. Był koszmarnie wychudzony, a wokół walały się zardzewiałe, suchuteńkie, wybrudzone, stare garnki, które nie wiadomo, kiedy ktoś ostatnio je mył, nakładał tam jedzenie albo nalewał wody. Łańcuch był też dramatycznie krótki – na nagraniach, które mi wysłała miał tak na oko 2-3 metrów, a to był spory pies, w typie labradora. Bardzo możliwe też, że był bity, bo uchylał się, kiedy koleżanka próbowała go pogłaskać. Tylko że w takich sytuacjach można cały czas reagować i nie trzeba było do tego specjalnej ustawy. Widząc tak skrajnie zaniedbanego zwierzaka mamy prawo wezwać odpowiednie służby, tak samo jak mamy prawo zbić szybę w samochodzie, kiedy podczas upalnej pogody zamknięty jest w nim pies. W takich drastycznych przypadkach ustawa więc niewiele zmienia. Ona jedynie będzie utrudniała życie rolnikom.

Nierealne wymogi

Wielu ludzi słusznie zauważyło, że ta ustawa nie powinna się nazywać łańcuchowa, a kojcowa. Bo o łańcuchu było jedno zdanie, a przepisów i regulacji dotyczących kojców była cała masa. Na czym polegają absurdy? Tak jak pisałam – ustawa dotykała przede wszystkich rolników. Jeśli trzymasz w małej kawalerce sześć dużych psów, to w sumie nie ma problemu, bo „one tam mają miłość i ciepło”, jak twierdził Patryk Jaskulski w debacie na Kanale Zero. Ale rolnik – o nie, rolnik nie ma tak dobrze. Bo największe psy będą teraz wymagały kojca na 20 m², średnie – 15 m², a najmniejsze 10 m². Wiadomo, że na wsi potrzebne są raczej większe psy, ewentualnie średnie, bo nikt tam sobie raczej ratlerka czy chihuahuy nie kupuje, żeby ładnie wyglądały. Najmniejszym psem, jakiego widziałam na wsi był border collie – swoją drogą niesamowicie inteligentny psiak, potrafi zaganiać zwierzęta hodowlane chyba jak żadna inna rasa. To takiemu pieskowi wystarczy ta średnia klatka. W większości jednak są to psy duże, a koszt kojca dla tych największych to ok. 15 000 zł. A trzeba jeszcze doliczyć zadaszenie. Jeśli nie spełni się tych wymagań – oczywiście kara finansowa. I tak się żyłuje z tego rolnika, ile tylko się da. A wiadomo, że skoro nie stać go było na odpowiedni kojec, to tych kar tez nie powita z entuzjazmem. Zwłaszcza, że potem będzie kolejna, kolejna, aż w końcu psa zabierają.

Z za małego kojca do schroniskowej klatki

I to jest chyba największy absurd tej całej ustawy – bo zwolnione z obowiązkowego metraża kojca są… schroniska i organizacje prozwierzęce. A gdzie trafi taki czworonóg? No właśnie, do jakiegoś schroniska, gdzie prawdopodobnie spędzi resztę życia w klitce po dwa metry jeden bok. Tam mu będzie na pewno lepiej, prawda? Co tam się dalej będzie działo z tym psem, pomysłodawcy ustawy mają w poważaniu, bo za każdego takiego zwierzaka dostaną odpowiednią kasę. Za przejęcie, a potem na utrzymanie. Czyli właścicielowi odebrany zostaje pies, do którego na pewno był przywiązany, jeśli w gospodarstwie są też małe dzieci, będą pewnie zrozpaczone po stracie pupila (wiemy, jak dzieciaki potrafią reagować na utratę zwierzaka), a psa czeka smutny koniec w jakiejś ciasnej klatce. Rewelacyjne rozwiązanie. Empatia wobec pieska wjeżdża tutaj na pełnej. O czym jeszcze musi pamiętać właściciel – obowiązkowe chipowanie i kastrowanie, oczywiście na własny koszt (zwolnieni są tylko ludzie najubożsi i niepełnosprawni, ale wtedy i tak są zobligowani do tego, żeby to W TERMINIE załatwić na koszt gminy). Bo tak – są też odpowiednie terminy, żeby tego dokonać, absolutnie nieprzekraczalne. Ustawodawca łaskawie dopuszcza możliwość niewykonania kastracji, jeśli stan zdrowia zwierzaka na to nie pozwala, ale jak tylko piesek wydobrzeje, to w ciągu 21 dni musi zostać wykastrowany i koniec. Poza tym zakaz fajerwerków (od dawna o to walczą!), sprzedaży żywych ryb, takie tam szczególiki. Z żywymi rybami jest zresztą podobnie jak z łańcuchem – faktycznie przed świętami widywało się kiedyś sklepy z akwariami przepełnionymi tymi rybami, z czego część pewnie już nie żyła, ale jeśli ryby mają w akwarium odpowiednie warunki, to czemu nie można jej sprzedać żywej, żeby była bardziej świeża do posiłku?

Zwierzątka zwierzątkami, ale kto na tym zarobi?

Takie zapisy w tej śmieć-ustawie wskazują jasno, kto za nią przede wszystkim lobbował. Organizatorem projektu były OTOZ Animals, Viva!, Mondo Cane i Akcja Demokracja – tę ostatnią skądinąd znamy, ale o dwóch pierwszych też wielokrotnie było głośno. To nam już sporo spraw w głowie rozjaśnia, prawda? A warto pamiętać, że tego typu organizacje nadużywają często swoich uprawnień. Czytałam kiedyś post jakiegoś posła Konfederacji, zdaje się. Opisywał on kłopoty rodziny, której odebrano psa. A dlaczego odebrano? Był to sznaucer olbrzymi, więc pies wymagający. Na dosłownie niecały jeden dzień trafił na balkon, miał tam oczywiście dostęp do jedzenia i wody, był też wyprowadzany. Dla jego własnego dobra, bo w tym czasie właściciele odmalowywali mieszkanie i nie chcieli, żeby pies się ubrudził albo co gorsza zlizywał potem tę farbę. I w sumie nie byłoby problemu, gdyby nie to, że pies zrobił kupę. Zdarza się. Oburzona sąsiadka, jakaś wścibska hiena, od razu wezwała kogo trzeba, a rodzinie psa odebrano. Najsmutniejsze jest to, że ten pies był tresowany na psa terapeutycznego, a rodzice kupili go dla swojego syna, który, jeśli dobrze pamiętam, miał autyzm. Taki pies kosztuje naprawdę grube pieniądze. Domyślacie się oczywiście, że chłopiec był zrozpaczony. Nie wiem, jak skończyła się ta historia, ale mam nadzieję, że rodzina psa odzyskała, bo to był taki absurd, że – jakby to powiedział pewien kandydat na prezydenta – w pale się nie mieści. Poza tym – szkoda byłoby marnować takiego psa na życie w ciasnym kącie, skoro był wyszkolony, żeby pomagać potrzebującym dzieciom.

Weto będzie odrzucone?

Cieszę się, że ten ściek bzdur Karol Nawrocki zawetował (nie rozumiem, dlaczego nie zawetował ustawy, która ucięła łeb branży futrzarskiej, bo tam też absurd absurdem poganiał). Martwię się trochę, że Włodek Czarzasty już zapowiada, że Sejm będzie starał się to weto odrzucić (wiadomo – ogromna liczba bezsensownych regulacji, administracyjny bałagan oraz możliwość represjonowania obywatela karami z dupy – który komunista by się temu oparł?) i niestety mają na to duże szanse. Potrzebują zdaje się 276 głosów, a w Sejmie za tą ustawą zagłosowało 280 posłów. Pozostaje mieć nadzieję, że do części PiS-owców dotrą argumenty Karola Nawrockiego i w ponownym głosowaniu zmienią zdanie. Jeśli tak się nie stanie, to ciężkie czasy czekają nie tylko rolników, ale też ich psy. Co mnie jednak śmieszy – tym najbardziej zatwardziałym fanatykom KO wydaje się, że są zabawni, kiedy piszą, że Prezydent ustawę zawetował, bo nie może się zerwać z łańcucha Kaczyńskiego. Ludzie kochani, akurat prezes PiS głosował za tą ustawą, więc na czyjej niby smyczy biega Nawrocki? Ja bym się na ich miejscu bardziej martwiła, czy Merz Tuska za krótko nie trzyma, bo mam wrażenie, że aż mu żyły na czole wychodzą, tak ciasno jest uwiązany.

M.

Czytaj dalej