Connect with us

Nawiasem Pisząc

Tragikomedia z dwoma głównymi aktorami

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Nawet nie wiem, jak inaczej mam rozpocząć ten post, jeśli nie od zdania: „Dzieje się, nie?”. Ewentualnie: „Tośmy sobie wybrali”. Jednak, żeby przejść do wydarzeń wczorajszych, trzeba się odpowiednio wcześnie cofnąć.

Początek przedstawienia

I to tak dużo wcześniej, bo afera gruntowa miała miejsce w 2007 roku i doprowadziła do rozpadu ówczesnego rządu (to były pamiętne, choć krótkotrwałe rządy PiS, LPR i Samoobrony; jeżeli nie pamiętacie, to w tamtych czasach Roman Giertych był ultraprawicowym kozakiem). W wyniku tego skandalu ówczesny premier, Jarosław Kaczyński, zdymisjonował Andrzeja Leppera, który pełnił wówczas funkcję wicepremiera i ministra rolnictwa – w wyniku zresztą tej decyzji mieliśmy wtedy przedwczesne wybory parlamentarne. Do tej pory wszystko jest jasne, ale teraz zaczynają się różne nieścisłości, a wręcz machloje i kombinacje. Według tego, co opisują media, dwóch dżentelmenów miało w tamtym czasie chwalić się, że są w stanie odrolnić każdą działkę, ale – rzecz jasna – za swoje usługi pobierali sowitą opłatę. Nie spodobało się to jednak CBA, którzy zdecydowali się zastosować pewną prowokację. Wobec powyższego dwóch podstawionych agentów, którzy występowali wtedy jako szwajcarscy przedsiębiorcy, dogadali się z dwójką mężczyzn, że oni im zapłacą, a tamci im odrolnią. Oczywiście, jak to w polskiej rzeczywistości bywa, nie wszystko poszło tak, jak powinno pójść, ponieważ wspomnianych dwóch panów miało odpowiednio wcześnie otrzymać przeciek o prowokacji. Z tego też powodu odwołano szefa MSWiA, Janusza Kaczmarka. Już się zaczyna człowiek trochę gubić, prawda? Ale to nie wszystko, bo CBA miało odkryć, że część łapówki miała trafić w ręce Andrzeja Leppera, Janusza Maksymiuka i jeszcze jednej osoby. Podstawieni agenci przekazali więc tzw. „kontrolowaną łapówkę” za wspomniane odrolnienie i rzekomo incydent ten dokonał się to w ówczesnym Ministerstwie Rolnictwa. A co mieli do tego Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik? Pierwszy był szefem CBA, drugi jego zastępcą i mieli oni wówczas przekroczyć swoje uprawnienia.

Niewiarygodne ułaskawienie

Skoro już przypomnieliśmy sobie zamierzchłe czasy sprzed siedemnastu lat, możemy przejść do tych troszkę aktualniejszych. Kamiński i Wąsik zostali skazani na trzy lata pozbawienia wolności w marcu 2015 roku, ale jeszcze przed prawomocnym wyrokiem ułaskawił ich Andrzej Duda. I tu zaczyna się pierwsza kontrowersja. PiS zarzuca Platformie, że oto za ich rządów mamy pierwszych więźniów politycznych w „wolnej Polsce” (to sformułowanie kojarzy mi się z często używanym przez Tomasza Wiejskiego zdaniem – ewentualnie sparafrazowanym przez innych – że „w wolnej Polsce będziesz siedział” i między innymi dlatego dałam to w cudzysłów), z drugiej strony Platforma obstaje przy stwierdzeniu, że prezydent RP chroni swoich, nawet jeśli łamali prawo. Nie jestem w stanie ustalić, kto ma rację, a kto kłamie, nie mam dostępu do akt sprawy, nie mam takiej wiedzy, która uprawniałaby mnie do ferowania wyroków, więc muszę podkreślić, że nie wiem, po czyjej stronie leży prawda. Kolejna sprawa to właśnie to ułaskawienie. Czy prezydent mógł to zrobić, czy jednak nie. Kontrowersje dotyczą tego, czy Andrzej Duda mógł ich ułaskawić przed prawomocnym wyrokiem, czy nie. To jest kolejnym sporem pomiędzy Platformą, a Prawem i Sprawiedliwością. Inna sprawa, że pretekstem do sporu między tymi partiami może być już absolutnie wszystko. Niby w wielu sprawach głosują podobnie (co ciekawe są to kwestie, które mają jak najbardziej udupić Polaków, ale to tylko moja subiektywna opinia), ale przy każdej, absolutnie każdej, dupereli się nie zgadzają. Byłabym w stanie nawet napisać, ze przynajmniej w kwestii COVID-a byli w miarę zgodni, gdyby nie to, że lewa strona nie była ukontentowana działaniami PiS-u, bo domagała się ona zaostrzenia przepisów i obowiązkowych szczepionek, czego ówczesny rząd, dzięki Bogu, nie wprowadził. Nieważne, w każdym razie, kłócą się prawie o wszystko.

Brak jednoznacznego zapisu

Słuchajcie, sprawdziłam to sobie. I naprawdę, nie widzę żadnego zapisu, według którego prezydent musiał czekać do uprawomocnienia się wyroku. Albo jestem głupia, albo ślepa, albo jedno i drugie (możecie mi to wypomnieć, chociaż prosiłabym o jako taką kulturę), bo jak Boga kocham, nie widzę artykułu, według którego prezydent nie miałby prawa ułaskawić kogoś przed uprawomocnieniem się wyroku. I ja naprawdę nie rozumiem, w jaki sposób odczytywać ten konkretny argument nowego rządu, żeby coś, czego nie ma ma w zapisach, stało się nagle obowiązującym, wiążącym i ściśle przestrzeganym źródłem prawnym. Ale ja jestem prawnym laikiem – wiem, czego nie robić, a co robić, żeby nie nikomu nie podpaść, jak zapewne większość ludzi – i tego przestrzegam. Kieruję się tutaj również własnym kodeksem moralnym. Ale już szczegóły poszczególnych zapisów są dla mnie nieznane, niepewne i w żadnym wypadku nie mogę na nich opierać swojej wypowiedzi. Dlatego zostawmy to ekspertom. Profesor Waltoś stwierdził jednoznacznie, że według obowiązującej nas Konstytucji prezydent miał prawo zrobić, to co zrobił, więc ułaskawienie było prawomocne, jakkolwiek byśmy na słuszność tej decyzji nie patrzyli. Powołuję się akurat na Waltosia nie przez przypadek, a są ku temu dwa powody. Po pierwsze, nazwisko Waltosia kojarzyłam jako autorytet w świetle prawa, ponieważ wielokrotnie się na niego powoływano w różnych publikacjach, sprawozdaniach czy choćby zwykłych artykułach, a studenci prawa uczyli się z jego podręczników. Po drugie, przytaczają je bardzo często przedstawiciele PiS-u, bo Waltoś tak powiedział, więc tak jest. Odniosła się jednak do tego kandydatka na posła z list Konfederacji, Ewa Zajączkowska-Hernik, która w programie w Super-Ekspressu, przyznała rację, że interpretacja Waltosia wskazuje na to, że Duda mógł ułaskawić tych dwóch posłów, ale… No i właśnie to „ale” jest zasadnicze, bo posłowie PiS-u jakby o nim zapominali. Rzecznik prasowa Konfederacji wyraźnie jednak podkreśla, że Waltoś w swoim podręczniku powoływał się również na Konstytucję Marcową z 1921 roku i Konstytucję Kwietniową z 1935 roku, w których takie ułaskawienie nie było w ogóle dopuszczalne, ponieważ byłaby to zbyt duża ingerencja w system sprawiedliwości, praworządności itd., itp. I, według niej, profesor Waltoś wyraźnie podkreślał, że w jego opinii tamten zapis był słuszniejszy. Obowiązuje nas jednak ta aktualna Konstytucja z 97 roku i wedle niej ułaskawienie prezydenta było prawomocne. Tutaj, znowu, możemy się sprzeczać – było słuszne, nie było? Wydaje mi się jednak (podkreślam, okiem, interesującego się polityką, społeczeństwem itd., laika), że obowiązują nas – niestety, albo stety – te najnowsze zapisy z aktualnej Konstytucji naszego państwa. A w związku z powyższym ułaskawienie Andrzeja Dudy było zgodne z prawem i teraz nikt nie powinien podnieść ręki na Kamińskiego i Wąsika, o ile oczywiście później nie zrobiliby nic niezgodnego z prawem. A to, że nasza Konstytucja jest dziurawa jak ser szwajcarski, więc pewnie należałoby ją zmienić, to inna sprawa. Ale też nie widzę ludzi na tyle kompetentnych, żeby ją poprawić. A gdyby się ktoś taki trafił, to potem i tak trzeba zdobyć odpowiednią większość w Parlamencie, co w naszej obecnej sytuacji jest niemożliwe.

Narastający konflikt

Nowy rząd jednak się upierał, PiS się nie zgadzał; ten łamie Konstytucję, ale tamten trochę też, więc doczekaliśmy się sytuacji, w której dwóch oskarżonych posłów ukrywało się w Pałacu Prezydenckim. Trochę słabo to wygląda, przyznacie chyba wszyscy, bo ktoś powie, że należałoby to przyjąć z godnością, ale już ktoś inny będzie argumentował, że nic innego im nie zostało. W tym momencie wypadałoby wyjaśnić, co się wczoraj wydarzyło. Wydarzyło się to, że funkcjonariusze policji wpadli do Pałacu Prezydenckiego, bez żadnych nakazów, pism, odznak, dzięki którym można by było spisać ich tożsamość. Wpadli i wytargali dwóch, wspominanych wielokrotnie w tym tekście, posłów. I tu pojawiają się kolejne kwestie, no bo… czy policja mogła tak sobie, bez żadnych nakazów, wtargnąć się do Pałacu Prezydenckiego, żeby aresztować dwóch facetów, którzy mogli być winni, ale mogli być też więźniami politycznymi? Ja, podkreślę kolejny raz, nie czuję się kompetentna, żeby to oceniać, ale – jeśli mogę wtrącić jedno słowo ignoranta – coś mi w tym ułaskawieniu jednak śmierdzi, delikatnie mówiąc. Mimo wszystko, chyba jest tu coś trochę nie halo. Bo nie wydaje mi się, żeby można było wejść tam z buta, bez żadnych nakazów, i wyprowadzić stamtąd dwóch gości, tym bardziej, że – tak sobie myślę – ułaskawienie było jednak, mimo wszystko, prawomocne. Wyobraźcie sobie teraz, że policja wbija Wam się do mieszkania, bez nakazu aresztowania, i wywleka Wam członka rodziny, bo coś tam kiedyś zrobił nie tak. Albo przeszukuje Wam chałupę bez odpowiedniego nakazu. Niefajnie, prawda? A tymczasem dokładnie to się działo, według słów pani Grażyny Ignaczak-Bandych, która jest szefem Kancelarii Prezydenta. I tu się pojawiają kolejne wątpliwości. Jak widać, niepewności jest pełno, a jedna i druga partia rzuca między sobą tą Konstytucją, niczym szmacianą piłką. Tak jak w tej grze, którą bawiliśmy się w podstawówce, a nazywała się ona „dwa ognie”. Zostałeś trafiony, to lecisz. Tyle tylko, że Konstytucja nie jest odbijaniem szmacianej piłeczki. Jest Konstytucją. Obojętnie jak nielogiczna by nie była.

Zaplanowana akcja?

Ale są następne niejasności, ponieważ Andrzej Duda miał wtedy zaplanowane spotkanie ze Svietłaną Cichonauską, białoruską opozycjonistką, które miało miejsce w Belwederze. I nie było ono żadną tajemnicą. Wniosek z tego jest prosty: prezydenta nie było wtedy w PP, a policjanci, pod jego nieobecność, weszli, zabrali dwóch panów i wyszli. I tutaj się pojawiają kolejne wątpliwości, bo jednak prezydent, jakby na to nie patrzeć, jest głową państwa – zwykłemu Kowalskiemu nie można tak wjechać na chatę, a prezydentowi można? A potem było tylko lepiej. Ponieważ Duda, kiedy dowiedział się, co się dzieje, zamierzał udać się do Pałacu, ale… nie mógł. Po wyjazd zagrodził mu autobus miejski, którzy podobno rozklekotał się przy wyjeździe, więc nie mógł ruszyć ani w tę, ani we w tę. Oczywiście, zupełnym przypadkiem rozkraczył się w tym konkretnym miejscu, w tym konkretnym dniu i o tej konkretnej godzinie. OK, może i tak było, (ja akurat nie wierzę w aż takie przypadki), ale w takim razie, dlaczego nie wpuszczano później przedstawicieli PiS-u w ramach interwencji poselskiej i blokowano im wejście do aresztu? Chyba już wszyscy mamy podobne wątpliwości. Jedni wierzą w przypadki, inni nie, ale żeby akurat tego dnia, o tej godzinie i w tej konkretnej sytuacji wszystko się spięło. Ciężko uwierzyć, prawda?

Ale, mimo wszystko, nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o jednej – drobnej, ale według mnie istotnej – sprawie. Otóż, oglądając relację w TV Republice, zwróciłam uwagę na transparent jednego z uczestników manifestacji, na którym panowie Kamiński i Wąsik zestawieni byli z… błogosławionym ks. Jerzym Popiełuszko. Wyglądało to tak, jakby zestawiono w jednym szeregu dwóch wspomnianych posłów z naszym polskim bohaterem i męczennikiem za czasów komuny. Przepraszam bardzo, ale wypadałoby tu zachować pewne proporcje – ci dwaj panowie nie zostali jednak napadnięci, związani, dotkliwie pobici i wyrzuceni do rzeki. Oni zostali prawomocnie skazani i ułaskawieni. Co do słuszności ich winy – jak wspominałam, zostawmy to sądom (fajnie, jakby były niezależne), ja nie mam kompetencji, żeby wyrokować, ale umówmy się, że nie jest to porównywalne z gehenną ks. Popiełuszki. Tutaj nie sposób postawić znaku równości. Nie da się, z jakiegokolwiek punktu widzenia byśmy nie patrzyli. Nie przesadzajmy w tej obronie Konstytucji. I jeszcze – a propos TV Republiki – obserwuję ich od bardzo dawna. I o ile kiedyś była to telewizja przedstawiająca wartości prawicowe i konserwatywne, o tyle ostatnimi laty stała się jednak, niedocenianą i niedofinansowaną przez poprzednią władzę, ale jednak tubą propagandową PiS. Widzę tę różnicę, dlatego chciałam na sam koniec wspomnieć, że nie stałam się nagle ślepym odbiorcą tej stacji. Podkreślam to, ponieważ w ostatnich postach ich broniłam, ale chciałabym, żeby była jasność. Dostrzegam, to co się dzieje i jaki przekaz płynie z tej telewizji. Tak tylko gwoli wyjaśnienia.

M.

fot.: nieoceniony Cezary Krysztopa

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Nawiasem Pisząc

Polityczne akrobacje pod niemiecką granicą

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Z ciekawością obejrzałam zarówno materiał Krzysztofa Stanowskiego z naszej zachodniej granicy, jak również debatę na temat sytuacji z tamtych regionów prowadzoną przez Roberta Mazurka. Oba te materiały można w skrócie podsumować jako komediodramat – z jednej strony mieliśmy bowiem autentycznie przejętych i zaniepokojonych mieszkańców przygranicznych miejscowości, którzy – wbrew temu, co pewnie chcieliby słyszeć niektórzy – wypowiadali się bardzo rozsądnie. Znowu okazało się, że narracja rządu Donalda Tuska, delikatnie pisząc, mija się z rzeczywistością, bo nie widziałam w tych ludziach ani ziejących nienawiścią kiboli, ani nowego pokolenia kolejnego Ku Klux Klanu, które nie wiedzieć czemu, osiedliło się w Polsce. Z drugiej jednak strony mieliśmy kompletną ignorancję przedstawicieli polskich władz, które w swoim stylu postanowili obrazić ludzi organizujących się w grupy i patrolujących przygraniczne tereny.

Lepiej późno, później czy może wcale?

Gośćmi debaty byli m.in. Krzysztof Bosak i Adriana Poprawska, którą kojarzymy wszyscy pewnie od niedawna, bo wcześniej zarobiona kobieta była w swoim ministerstwie ds. społeczeństwa obywatelskiego. Pani postanowiła się uaktywnić niedługo po tym, jak o przerzucanych nam przez granicę migrantami zaczęło być głośno i swoim wpisem udowodniła, że być może ma jakieś swoje ukryte talenty, być może są sprawy, w których faktycznie jest kompetentna, ale na pewno nie należą do nich sprawy resortu, który wzięła pod swoją opiekę, bo już na samym początku postanowiła wszystkim pokazać, ze społeczeństwo obywatelskie ma w poważaniu, dla niej najważniejsza jest linia narracyjna jedynej słusznej koalicji. Ada poczuła się bardzo pewna siebie, bo niedługo po tym wpisie przyjęła zaproszenie do Kanału Zero, gdzie elegancko się skompromitowała. Twierdziła na przykład, że członkowie Ruchu Obrony Granic przebierali się za policjantów i próbowali legitymować nielegalnych przybyszy. Ci ludzie mieli bowiem napis „Police” na kamizelkach – a skoro tak, to znaczy, że się przebrali za policjantów, a tego przecież nie wolno robić. I pal sześć, że „Police” to po prostu nazwa miejscowości pod Szczecinem. Pani Adriana nie będzie się takimi szczegółami przejmowała, police to police i nie ma przebacz. Później była łaskawa stwierdzić, że ludzie próbujący bronić porządku przy niemieckiej granicy, to dokładnie ci sami, którzy kiedyś bili kobiety na którymś z tych ich wyzwolonych marszów. A skąd wie? Bo tak słyszała. Najsmutniejsze jednak było to, że tej pani kompletnie nie dało się przetłumaczyć najprostszych kwestii. Porowska utrzymywała, że ludzie nie protestują przeciw temu, co już jest, ale co może się dziać. Co prawda, według mnie dwóch zabitych Polaków przez naszych zacnych gości świadczy o tym, że to się powoli zaczyna, ale tak, pani Adriana nie minęła się za bardzo z prawdą – Polacy przede wszystkim nie chcą u nas takiej dziczy na ulicach, jaką widzimy już we Francji, Niemczech czy Wielkiej Brytanii. Tyle że nie wzięła pod uwagę, że kiedy tutaj też się zacznie na dobre, to potem będzie baaaardzo trudno to odkręcić. I tu też można szybko rzucić okiem na Europę Zachodnią, jak oni tam sobie z tym bogactwem kulturowym radzą. Pani Porowska chciałaby może zaproponować wdrożenie któregoś z tych pomysłów na nasze polskie warunki? A który według niej byłby najskuteczniejszy, bo mnie się wydaje, że oni tam próbują jak mogą, ale niespecjalnie im to już wychodzi.

Najskuteczniejsza blokada

A tymczasem w Polsce najpierw bardzo brutalnie została zamordowana 24-letnia torunianka, a parę dni temu ugodzony nożem został nasz 41-letni Polak, więc jeśli pani Ada ma jakieś pomysły co zrobić, kiedy ta dzicz zaleje polskie ulice, to wypadałoby się już nimi podzielić. Na szczęście Donald Tusk postanowił posłuchać głosu tłumów i wprowadził częściowe kontrole na granicy z Litwą i Niemcami. Nie chciał, wzbraniał się, ale uległ. Ludzki pan, prawda? Niestety niekoniecznie. Wiele można było usłyszeć od środowisk PiS-u i Konfederacji, że presja ma sens. Kto jednak zna i pamięta premiera z jego wcześniejszych rządów, ten łatwo mógł się domyślić, że za tą pozorną kapitulacją przed obywatelskim nieposłuszeństwem kryje się coś innego. Od początku obstawiałam, że Tusk zrobi to w taki sposób, żeby przede wszystkim utrudnić robotę chłopakom z ROG-u, bo widział ktoś kiedyś Donka, kiedy twardo i bezkompromisowo sprzeciwia się Niemcom? Ja też nie. Mianowicie premier był łaskaw ogłosić, że wszystkie przejścia graniczne z Niemcami zostaną uznane za infrastrukturę krytyczną, a to z kolei oznacza zakaz jakiegokolwiek fotografowania i nagrywania. A to z kolei powoduje, że ROG nie będzie mógł już nagrywać funkcjonariuszy Straży Granicznej, jak grzecznie i pokojowo odwożą migrantów z Niemiec po różnych ośrodkach na terenie zachodniej Polski. Według mnie wniosek płynie tylko jeden -Tusk nie życzy sobie, żebyśmy na temat tego, co dzieje się na granicy nazbyt chętnie rozmawiali. Najlepiej, żebyśmy w ogóle nie mieli o niczym pojęcia, bo po cóż mamy się stresować? Jeśli to tego wszystkiego dodamy posłuszne media, to naprawdę nie ma czym mówić, bo: Migranci byli grzeczni i umyli po sobie naczynia, niemieccy funkcjonariusze bardzo taktowni, a polscy obrońcy granic zupełnie inni, jak pisała Wyborcza. Zupełnie inni, czyli ani grzeczni, ani taktowni i jeszcze na dodatek syf w kuchni zostawili.

Ciekawe, czy kiedyś w Wybiórczej przeczytamy bardziej niepokojący list od wiernej czytelniczki? Na przykład taki: Ratunku, nie wiem, co mam robić! Jeden z tych grzecznych migrantów zamknął się parę godzin temu z moją córką w pokoju. Oczywiście, jako światła i oświecona osoba, nie miałam nic przeciwko temu, bo nie jestem rasistką! Poza tym nie musiałaby sama zmywać naczyń w tym strasznym, patriarchalnym świecie, gdyby jej się taki ułożony chłopaczek trafił. W każdym razie jakąś godzinę temu usłyszałam krzyk, płacz i odgłosy uderzeń dobiegające z jej pokoju. Ależ ja postępowo córkę wychowałam, pomyślałam z dumą. Niestety od tamtego czasu w pokoju mojej córki głucha cisza, pukam, próbuję otworzyć, nic. Na dodatek piętnaście minut temu ten sympatyczny Mokambe od naczyń wyskoczył z jej okna i gdzieś sp****lił. Szanowna Gazeto, proszę, podpowiedz mi, co mam myśleć na ten temat? Moja krynico wiedzy! Czy powinnam zacząć się martwić? Nie chcę wyjść na nietolerancyjną panikarę, dlatego, proszę, napiszcie mi, kiedy już będę mogła w miarę dyskretnie zareagować, dobrze? Z ukłonami…

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Afera nie do końca przykryta

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Trochę już cichną głosy o sfałszowanych wyborach. Oczywiście, na Twixie w dalszym ciągu o uwagę walczy Czterech Szurkieterów, czyli Roman Gietych, Jan Piński, Tomasz Wiejski i Tomasz Lis, ale już nie bardzo mają do kogo krzyczeć o atencję, bo najwierniejsze źrebaki swoje wnioski wysłały, a że – zgodnie z przewidywaniami – większość z nich do niczego się nie nadawała, to nie bardzo zostały im jeszcze jakieś możliwości. Najwyższy czas, bo poważnie już się zastanawiałam, co KO zamierzała ugrać tą całą szopką, a już najtrudniej było mi trafić za Donaldem Tuskiem, który na zmianę odcinał się od drużyny Giertycha albo wyrażał dla nich wsparcie i trzymał kciuki. Nie chciało mi się wierzyć, że premier zgadzał się na to wszystko, tylko po to, żeby ratować swój mit „niezwyciężonego”, bo po pierwsze ten mit od 2015 roku się mocno zdeaktualizował, a po drugie taki fikołek też nie świadczyłby o nim najlepiej, bo oto on, premier Polski, który wrócił tutaj na białym – ekhm, ekhm – koniu, żeby rozprawić się z pisowską swołoczą, a tu mu pisiory wynik wyborów skręcają i to jakimiś braćmi kamratami?

Bezinteresowna pomoc z Zachodu

Najwidoczniej szef polskiego rządu wyszedł z założenia, że może faktycznie lepiej jest się zbłaźnić ze sfałszowanymi wyborami, niż jakby miało się wydać to, co się dzieje na naszej zachodniej granicy. I wiecie co? Wydało się. Jak nie idzie, to nie idzie. Pamiętacie, jak ładnych parę miesięcy temu kamery monitoringu uchwyciły patrol niemieckiej Straży Granicznej na terytorium Polski, który zatrzymał się, wysadził po naszej strony jakąś grupę ludzi i pojechał w długą? I pamiętacie, że Donald Tusk zapowiedział, że tak to być nie będzie i ogłosił, że on sobie pojedzie do Scholza na ten temat poważnie porozmawiać. A dalej co było, pamiętacie? Pewnie nie, bo dalej to już nic nie było. Scholz przyznał się w mediach społecznościowych, że Tusk nie wpadł do niego nawet na herbatę, a co więcej zgodził się, żeby Niemcy tak nam przerzucali niechcianych imigrantów. Niemal od zawsze było tak, że jak Niemcom się coś nie podobało, to wywalali to do nas, nie ma co walczyć z piękną, wieloletnią tradycją. No więc od jakiegoś czasu Niemcy się już wcale nie kryją z tym, że wyłapują jakichś tam inżynierów i chirurgów na swoim terytorium i przetransportują do nas. Na szczęście nasza Straż Graniczna doskonale wie, co z nimi robić. Za taksówkę im robi i rozwozi ich pod wskazane ośrodki. Głośna była sprawa, kiedy trzech młodych facetów trafiło do skierniewickiego domu dziecka, a potem stamtąd zwiała. Jeden jest wciąż zaginiony, dwóch znaleziono jak po raz kolejny próbowali przedostać się przez granicę do Niemiec. Oczywiście ci ludzie nie mają żadnych dokumentów, więc nie wiemy ile mają lat i czy dom dziecka jest na pewno odpowiednią instytucją, w której powinni się znaleźć. Mam co do tego pewne wątpliwości, bo każdy z tych panów wyglądał na 20+, ale to może trudy wędrówki odcisnęły takie piętno na ich nastoletnich twarzach? Po drugie, mam takie dziwne uczucie, że oni wcale nie chcą tutaj być, skoro uparcie dążą do tej niemieckiej granicy i najwyraźniej woleliby się znaleźć po drugiej stronie. Czyli jesteśmy zmuszeni trzymać tych ludzi na terenie Polski wbrew ich woli. A to wszystko na słowo honoru i piękny uśmiech Niemców, którzy cofają do nas tylko tych inżynierów, którzy wiadomo, że podróżowali przez Polskę i to w Polsce ostatni raz byli nielegalnie. A skąd wiedzą? Nieważne, mamy się nie interesować. Na złość nam przecież nie robią.

W cieniu tragedii z Torunia

Wydarzenia na granicy z Niemcami zbiegły się w czasie ze śmiercią 24-letniej Klaudii z Torunia, która dwa tygodnie temu została zaatakowana, kiedy wracała z pracy. Na swoje nieszczęście spotkała na swojej drodze młodego Wenezuelczyka, który potraktował ją bardzo brutalnie – na tyle brutalnie, że mimo tego, że jej krzyki zostały usłyszane, a napastnik przepędzony, dziewczyna trafiła do szpitala, który lekarze bardzo szybko określili jako nierokujący. Torunianka została poraniona w głowę, klatkę piersiową i szyję, podobno sprawca próbował też wydłubać jej oczy, żeby przypadkiem go nie poznała i prawdopodobnie wtedy doszło do uszkodzenia mózgu, które okazało się najgroźniejsze. Podobno mężczyzna, który rzucił się 24-latce na ratunek niedługo później wyjechał na jakiś czas z Torunia, żeby wyleczyć się z traumy, bo widok, który zobaczył po przepędzeniu zwyrodnialca na pewno był szokujący. Było dużo plotek odnośnie tego, w jaki sposób Wenezuelczyk trafił do Polski. Pojawiały się głosy, że może w ramach podarunków, jakie nam nasi zachodni sąsiedzi zostawiają po naszej stronie granicy, ale podobno chłopak miał wizę, do Polski trafił legalnie – podobno odwiedzał swoją matkę, która mieszka w Polsce już ładnych parę lat. Tyle tylko, że wizę miał na trzy miesiące, do Polski trafił w lutym, łatwo więc obliczyć, że w momencie ataku był już nielegalnym imigrantem, a mimo wszystko służby nie zrobiły nic, żeby się chociaż dowiedzieć, czy coś z tym zamierza zrobić, czy chociaż znalazł pracę. Widocznie uznali, że nie ma co jeszcze człowieka stresować, jak będzie mógł zalegalizować pobyt, to na pewno to zrobi, nie ma pośpiechu, nie ma obaw, wszystko pod kontrolą. A że w brutalny, bestialski sposób zostało odebrane młode, zdolne życie polskiej obywatelki, to już nam bardzo przykro. Łączymy się w bólu. Oczywiście, ktoś powie, że nie ma co łączyć tych dwóch spraw, bo Wenezuelczyk przyleciał legalnie, a nasza straż graniczna rozwozi po różnych ośrodkach nielegalnych gości, ale tamta tragedia na pewno bardzo mocno zadziałała na wyobraźnię obywateli. Nic zatem dziwnego, że mieszkańcy zachodniej Polski zaczęli oddolnie formować się w grupy i na własną rękę pilnują granic. Prawdopodobnie w dużej mierze dlatego, że nie bardzo widać jakikolwiek sens w zachowaniu strażników granicznych, bo przecież wszyscy pamiętamy, jak SG chroni wschodnich granic naszego państwa, podczas gdy zachodni funkcjonariusze serwują im tak naprawdę usługi transportowe. Bo muszą przestrzegać pism, na których jest jasno napisane, że pan taki i taki, nie wiemy, skąd pochodzi, nie wiemy, ile ma lat, nie znamy jego historii i nie mamy żadnych możliwości sprawdzenia, kim ten gość tak naprawdę jest ma trafić do tego i tego ośrodka. I trzeba słuchać. A kto odpowiada za te rozkazy?

Politycy wyrażają zaniepokojenie

Nie wiadomo, bo Donald Tusk i Tomasz Siemoniak jeszcze do wczoraj zgodnie twierdzili, że zachodnie granice są zabezpieczone, nic się złego nie dzieje, oddolne patrole są formułowane przez faszystów i bardzo złych ludzi, ale poza tym nie ma powodów do obaw. Tak mówił wczoraj, nieśmiało dodając, że gdyby była potrzeba wprowadzenia kontroli na polsko-niemieckiej granicy, to by ją wprowadził, ale na razie więcej szkody by z tego było, niż pożytku. W międzyczasie zmienił jednak zdanie i zapowiedział, że od 7 lipca zostaną wprowadzone tymczasowe kontrole na granicy z Niemcami i Litwą. To prawie jak z powodzią, prognozy wcześniej nie były przesadnie alarmujące, ale być może od 7 lipca już będą, więc profilaktycznie już zadziałamy. Spoko. Nie wyjaśnia to jednak, co się będzie z tymi migrantami działo do 7 lipca. I co mają nam te kontrole jednak dać, bo patrząc na to, że Donald Tusk jest zdecydowanie najlepszym polskim premierem, jakiego kiedykolwiek miały Niemcy, obawiam się, że będzie wyglądało to tak samo albo podobnie – niemiecka SG poinformuje naszą, że za 10 minut przy przejściu granicznym takim i takim będzie stała grupka pięciu śniadych mężczyzn, którzy oczekują na taksówkę. Ja się tutaj jednak obawiam, że te kontrole to bardziej są po to, żeby zająć się tymi niedobrymi faszystami, którzy sami, w wolnym czasie, pilnują tych granic, bo obawiają się o bezpieczeństwo swoje, swoich dzieci i swoich kobiet. Tym bardziej, że Donald Tusk niezbyt krytycznie mówi o tym, że nam nasi niemieccy przyjaciele podrzucają w porywie serca inżynierów, którzy im się już nie mieszczą. Jego większym zmartwieniem są te oddolne grupki polskich mężczyzn, którzy tak naprawdę nie robią nic nielegalnego. W dużej mierze wygląda to tak, że nagrywają oni działania Straży Granicznej, a potem dzielą się z internautami wątpliwościami, czy aby na pewno praca pograniczników na tym właśnie polega. Głos postanowiła zabrać również Adriana Porowska, o której nic wcześniej nie wiedział, że istnieje, bo sprawuje funkcję minister ds. społeczeństwa obywatelskiego, czyli na szybko wymyślonego ministerstwa, żeby przystawki dostały jakieś stołki i nie oburzały się, że są tylko przystawkami. Pani Adriana napisała na swoim X-ie:

Jako Minister ds. Społeczeństwa Obywatelskiego…

Tak się już dała wszystkim poznać w tym rządzie, że poczuła się w obowiązku poinformować plebs, czym ona w ogóle się zajmuje.

…wyrażam głęboki niepokój ws. nielegalnych „patroli obywatelskich” organizowanych przy granicy PL-DE.

Oczywiście. Nie nielegalnie podrzucanymi nam migrantami, o których nic nie wiadomo. Polakami, którym się to nie podoba.

To nie troska o bezpieczeństwo, lecz cyniczne działania oparte na fake newsach i straszeniu migrantami. Granic pilnują służby – nie samozwańcze grupy.

Właśnie, Ada, cały kłopot polega na tym, że nie pilnują. Ewentualnie w trakcie służby dorabiają sobie jako taryfiarze, ale ja mam wrażenie, że wy tam w rządzie wiecie, albo przynajmniej domyślacie się, na czyj rozkaz oni działają w tak absurdalnie nielogiczny sposób. Na razie wygląda niestety na to, że społeczeństwo obywatelskie rozpoczęło procesy, a pani minister, która właśnie miała się nimi zajmować jest głęboko zaniepokojona, że w ogóle ośmielają się protestować i występuje przeciwko oddolnej inicjatywie obywatelskiej. Demokracja na pełnej. Dzisiaj już wiemy, że wszystkie kłamstwa Donalda Tuska można włożyć tam… gdzie wkłada się wszystkie kłamstwa Donalda Tuska. Kiedy premier diametralnie zmienił swoje podejście co do migrantów forsujących naszą wschodnią granicę, miałam przeczucie, że pojawi się podział na złych migrantów od Łukaszenki i tych dobrych – od Scholza i Merza. Nie spodziewałam się tylko, że to się stanie aż tak szybko.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Jak skutecznie dzielić społeczeństwo?

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Jakiś czas temu czytałam rozmowę z profesorem Andrzejem Nowakiem, w którym stwierdził on, że prezydenta-elekta trzeba chronić również, a może przede wszystkim fizycznie. Że polaryzacja społeczeństwa, teraz jeszcze dodatkowo pogłębiana przez brednie o sfałszowanych wyborach, jest już tak głęboka, że komuś może wpaść do głowy, żeby zrobić coś tak okropnego. Żeby zabić człowieka. Dlatego, że go nie lubi. Dlatego, że ośmielił się wygrać z jego kandydatem. Dlatego, że jego ukochany Tusk i jego ukochana partia powiedzieli, że on jest zły i niedobry. Wtedy zwolennicy Tuska wyśmiewali prof. Nowaka, do jakichże to abdurdalnych wniosków dochodzi, a tymczasem taki wpis został opublikowany 23 czerwca, prawdopodobnie pod prawdziwym imieniem i nazwiskiem. W odpowiedzi do jakiegoś wpisu rzecznika rządu Adama Szłapki. I co? I nic.

Eksperymenty na żywej tkance

Ostatnie dni dobitnie pokazują, komu tak naprawdę zależy na podziale Polski. KO zależy na tym, żeby 6 sierpnia spotkali się ze sobą wyborcy Karola Nawrockiego z reprezentacją „Silnych Razem”, która to grupa chyba najbardziej zgłupiała pod wpływem mało racjonalnych, a czasem wręcz zupełnie obłąkańczych teorii Romana Giertycha, bo być może dojdzie do zamieszek i będą mogli powiedzieć: „Patrzcie, społeczeństwo się buntuje”. Co do obłąkańczych teorii pana Romana, przekonywał on na przykład, że niedawno aresztowany Wojciech Olszański ps. „Jaszczur” i jego bracia kamraci zinfiltrowali okręgowe komisje wyborcze i to oni stoją za fałszerstwem wyborów. To się naprawdę kupy z żadnej strony nie trzyma. To jest już tak gruba odklejka, że już nawet silniczki musiały się zorientować, że Giertych nie ma już kontaktu z rzeczywistością. Rozpaczliwie puka do jej drzwi, ale nikt nie otwiera. Być może Donald Tusk nauczony własnym doświadczeniem z Jackiem Murańskim uznał, że to jest za grube i szepnął swoim ulubionym dziennikarzom, żeby znaleźli trochę mniejszego oszołoma i przykryli nim Jaszczura. I wygrzebali dra Krzysztofa Kontka. Doktor znaczy, że wykształcony; znaczy, że wie co mówi. A gdzie tam. Sprawdziłam sobie tego człowieka, kiedy któreś źrebię Giertycha zaczęło pisać o wybitnym naukowcu. Było o nim napisane tylko tyle, że odkrył sposób na sprawdzenie anomalii wyborczych. Nic więcej – żadnych naukowych prac, żadnych odkryć. Taaaaaaaki wybitny… Nie wiem, czy wiecie, ale w Kanale Zero określenia „wybitny” używa się już tylko z ironicznym podtekstem. Myślę, że tutaj też należy używać go tylko w tym kontekście. W każdym razie pan Kontek był łaskaw sam podważyć swoje badania, kiedy zapytany, dlaczego nie zbadał anomalii na niekorzyść Karola Nawrockiego odpowiedział, że po prostu mu nie pasowały. Nam na uczelni tłumaczono, że jakiekolwiek utajnienie badań, które nie pasują do naszej hipotezy, jest zabronione, a takie badania ostatecznie nie będą uznawane, jeśli coś takiego wyjdzie na jaw. No ale, pan Kontek nie utajnił, on po prostu nie zrobił, więc sprawa jest jasna. Silniczki uważają również za podejrzane, że prawie we wszystkich sprawdzonych komisjach doszło do „fałszerstwa” i że mylą się tylko na jedną stronę. Spieszę wyjaśnić – Giertych przygotował dla was wnioski tylko dla tych komisji, w których doszło do anomalii na korzyść waszego kandydata, dlatego duża część się sprawdziła i wszystkie „dowodziły przestępstwa”, bo zwolennicy Nawrockiego żadnych wniosków nie składali. Czasami naprawdę wystarczy odrobinę pomyśleć.

Niepokojące obserwacje

W głowach sympatyków Giertycha uroiło się jednak przekonanie, że oni, jedyni sprawiedliwi, walczą w słusznej sprawie, a wszyscy ich olewają. Że PKW i SN, którym powinno najbardziej zależeć na „wyjaśnieniu nieprawidłowości” w kulki sobie lecą. I nie przetłumaczysz, że oni sprawdzają te wszystkie ich wnioski, które akurat zawierają prawdziwy PESEL nie należący do Romana Giertycha, ale widzą, że to daremna robota i strata czasu. Nie przetłumaczysz, że odrzucili te wnioski, które zawierają nieprawdziwe dane z oczywistych względów, bo „zastraszeni obywatele mogą chcieć zachować anonimowość” (z takimi tłumaczeniami się spotkałam). Nie, oni są sami przeciw wszystkim. Nawet przystawki odwróciły się od tej bohaterskiej walki dzielnego Romana, bo w końcu do nich dotarło, że były tylko przystawkami. Szymon Hołownia, po odcięciu trzeciej nogi bez znieczulenia, nie jest już tak chętny do sprawowania funkcji prezydenta, bo nagle do niego dotarło jakby to wyglądało. On by im podpisał wszystkie potrzebne ustawy, a potem by go wymienili, bo z takim poparciem, to on się chyba nie chce na pośmiewisko drugi raz wystawiać. Brawo, Szymek, może jeszcze będą z Ciebie ludzie, ale na powrót do TVN-u po tym wystąpieniu akurat bym nie liczyła. I rośnie w Silnych Razem frustracja. Bo oni dzielnie na tym swoim koniu gnają ku sprawiedliwości, ale tak naprawdę oni tu na deszczu, wilki jakieś. Nic śmiesznego. I ta frustracja urosła już do takich rozmiarów, że jawnie stosują groźby wobec przyszłego prezydenta Polski. A co robi polskie państwo? Policja jest zajęta ściganiem staruszek, które nie lubią Owsiaka albo autorów maili, po których pani Jagielskiej robi się przykro, bo czyta o sobie, że złe rzeczy robiła. Tak, polska policja dba teraz o dobre samopoczucie kobiety, która jawnie łamie konstytucję, a niemniej jawne groźby wobec przyszłego prezydenta? Oj tam, oj tam. Czy ktoś w ogóle zainteresował się panem Markiem i sprawdził, czy on przypadkiem nie ma odpowiednich narzędzi, żeby zrealizować swoją groźbę? Zresztą, nawet jakby nie miał, to mało jest oszołomów, którym może wpaść do głowy, że to w sumie dobry pomysł? Okazuje się, że można publicznie nawoływać do przestępstwa pod jakimś wpisem Adama Szłapki i nic się nie dzieje. Być może polska policja słusznie zauważyła, że pan Marek zostawił sobie furtkę, bo może coś innego zadziała. I podejmie działania dopiero, kiedy już wyczerpie możliwości? Masa czasu im została, bez stresu.

Nie wiem, panie Marku, kogo aż tak spierdoliło te kilka lat w polityce, ale podejrzewam, że nie tych, którzy nie wpadli jeszcze na pomysł strzelania do nielubianych polityków.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej