Nawiasem Pisząc
Dla dobra dzieci
Barbara Nowacka bierze się za reformę oświaty i edukacji. I tak się za to zabiera, że niedługo tej oświaty i edukacji w ogóle nie będzie. Jakoś dwa lata temu temu Sylwia Spurek wyznała na swoich mediach społecznościowych, że marzy o ministrze rolnictwa, która zlikwiduje rolnictwo. Teraz mamy ministrę edukacji, która likwiduje edukację. I najważniejszą dla niej sprawą jest, żeby tytułować ją „ministrą”, a nie „panią minister”. Ja nawet nie będę się starała – wcześniejszych ministrowych feminatywów użyłam tylko po to, żeby jak najlepiej przytoczyć cytat. FB jednak cały czas mi podkreśla na czerwono ową „ministrę”, więc pretensje proszę zgłaszać do Cukierberga.
Idzie nowe… Czy lepsze?
Cała sytuacja mnie trochę śmieszy, a trochę martwi. Śmieszy, bo przecież przez ostatnie osiem lat, to lewica głównie gardłowała, że za dużo jest religii w szkołach, powinno jej wcale nie być, a zamiast tego więcej… fizyki, chemii, biologii, geografii, historii i polskiego. Pani Nowacka jednak podzieliła się w mediach swoim nowym pomysłem i zapowiedziała, że ucinamy… fizykę, chemię, biologię, geografię, historię i język polski. Ogólnie wszystkie najważniejsze przedmioty. Co jeszcze ciekawego? Po feriach zimowych ma nie być już prac domowych. Znaczy do końca nie wiadomo, czy mają je znieść w ogóle, czy tylko mocno ograniczyć, ale takie pomysły chodzą im po głowach. Aha, i mają zostać zniesione oceny z takich przedmiotów, jak plastyka, muzyka czy w-f. Tutaj wkrada się jednak pewna niekonsekwencja, bo z drugiej strony pojawiają się głosy, że z tych przedmiotów powinno być więcej godzin lekcyjnych. Oczywiście, „Historia i Teraźniejszość” też ma od przyszłego roku szkolnego iść do lamusa. Nie wiem, jak to w końcu będzie z tym tęczowym paskiem na świadectwach, ale wcale bym się nie zdziwiła, gdyby faktycznie zaczęli kombinować, jak ten chory pomysł wcielić w życie. Martwi, bo chodzi jednak o najmłodszych ludzi, których najłatwiej jest ogłupić…
Rewolucyjne pomysły
Pozwolę sobie odnieść się do pomysłów pani minister (sorry, Baśka, musiałam!). Przede wszystkim, o ile zmniejszyć? Dlaczego zmniejszyć? Po co? Ja na przykład nie jestem wielką zwolenniczką religii w szkołach – uważam, że dzieci i młodzież wywodzące się z wierzących rodzin mogą spokojnie takie nauki pobierać w kościołach albo szkołach parafialnych – na przykład w ramach Mszy Świętej, które dla najmłodszych dzieci są zwyczajnie nudne i bardzo często głośnym płaczem albo marudzeniem manifestują, że wcale nie chcą tam być. Ośmielę się jednak wtrącić swoje parę zdań, co do planowanych zmian. Media podają dwa różne rozwiązania, więc nie do końca wiem, czy chodzi o zmniejszenie zakresu materiału, obcięcie godzin lekcyjnych, czy jedno i drugie. Mogę jednak tutaj opisać, jak u mnie wyglądały lekcje historii. W podstawówce zaczynaliśmy oczywiście od starożytnej Grecji i Rzymu. W gimnazjum – to samo powtarzanie materiału. W liceum? Od początku. Pod koniec szkoły średniej już tak pędziliśmy z materiałem, żeby zdążyć, że II wojnę światową i okres PRL-u przelecieliśmy po łebkach. Wiedzę z tych dwóch okresów w lwiej części zdobywałam sama, bo zwyczajnie się tym interesuję. Ale już fizyka i chemia nie należały do moich ulubionych przedmiotów, więc jeśli w tych przedmiotach mam jakieś zaległości, to już ich nie nadrobiłam.
Niepotrzebne zmiany
Z tego samego powodu niespecjalnie podoba mi się pomysł likwidowania „Historii i Teraźniejszości”. Zgadzam się, że podręcznik Wojciecha Roszkowskiego był mocno tendencyjny i w wielu kwestiach wręcz indoktrynujący. Niemniej jednak wiedzę o naszej historii XX w. osobiście uważam za niezwykle ważną, a prawdą jest fakt, że na zwykłych lekcjach historii zwyczajnie nie zdążyliśmy tego przerobić – mimo że mieliśmy naprawdę świetnego nauczyciela, pełnego entuzjazmu i pasji. Ten człowiek po prostu uwielbiał uczyć. Ale co z tego, skoro czasu nie starczało? Uważam, że przedmiot, jako taki, powinien zostać zachowany, a jeżeli komuś nie pasuje podręcznik, to przecież można wprowadzić nowy. Pozbawiony wszelkiej ideologii, poglądów czy właśnie indoktrynacji. Podobno zrobiliście już to z mediami publicznymi, prawda? Inna sprawa, że zamieniliście jedną propagandę na inną, więc mam duże obawy, że z podręcznikiem by było to samo. To przecież już w nowej, odświeżonej i odpolitycznionej TVP pewien bezstronny dziennikarz wprost powiedział, że ma nadzieję, że aborcja będzie w Polsce legalna, a w telewizyjnej śniadaniówce dwóch gejów, znanych tylko i wyłącznie z tego, że są gejami, radośnie obwieściło, że „6 stycznia skończyła się w TVP homofobia”. To tyle, jeśli chodzi o to odpolitycznienie i niezależność…
Znęcamy się nad uczniami?
Idźmy dalej – zadania domowe. Za moich szkolnych czasów wiedzę na lekcjach się zdobywało, a przy odrabianiu zadań domowych – utrwalało. Temu służą prace domowe. Zgadzam się, że nauczyciel nie powinien zwalać na uczniów nie wiadomo ile zadań do odrobienia, ale chodziło jednak o to, żeby taki dzieciak/nastolatek przysiadł na tyłku i spróbował przyswoić wiedzę. Dostrzegam również problemy, wynikające z tego, że uczeń nie zrozumiał materiału, a rodziców niekoniecznie stać na korepetycje. Ale czy rozwiązaniem tej bolączki ma być brak zadań domowych? Serio? Przecież, jeśli taki uczeń ma dane lekcje dwa razy w tygodniu, to zdąży zapomnieć, czego go nauczyciel próbował nauczyć. A po weekendzie? Nie ma opcji. Od tego są właśnie zadania domowe. Jestem niemal pewna, że nauczyciele znajdą też na to sposób. Na przykład na każdej lekcji będą robili kartkówki, które – jeszcze – będą oceniane. Nie wiem więc, czy to jest najlepszy sposób na zrobienie ze szkoły „lepszego i przyjaznego miejsca”. Inna sprawa, że wcale mnie takie pomysły nie dziwią, od kiedy – parę lat temu – przeczytałam artykuł, że uczniowie są zasypywani lekturami, bo muszą ich przeczytać aż… siedem. Tak, był taki artykuł w Wybiórczej. Dokładnie było opisane, jak zamęczamy dzieci tymi siedmioma książkami w roku. Być może mnie jest łatwo mówić, bo lubiłam czytać, więc te obowiązkowe lektury nie robiły mi większego problemu. Ale na przykład zmierzenie się z opowieścią Ernesta Hemingwaya: „Stary człowiek i morze” było dla mnie bardzo trudne. Przeczytałam, ale niewiele z tej książki wyciągnęłam. Prawdopodobnie nie byłam wtedy jeszcze na tyle dojrzała. Ale ciągle czytam dużo i niedługo będę chciała znowu wrócić do Hemingwaya, bo z biegiem lat troszkę jednak wydoroślałam.
Panie i Panowie, wjeżdżamy taranem
Mowa była jeszcze o „uwspółcześnieniu lektur”, ale nie znajduję tutaj żadnych konkretów. Jakie uwspółcześnienie? Duża część tych lektur naprawdę jest ponadczasowa. Począwszy od Mickiewicza, przez Sienkiewicza, aż do „Mistrza i Małgorzaty” Michaiła Bułhakowa (uwielbiam!). Jak oni je chcą uwspółcześniać? Na co wymienią powieści wspomnianych przeze mnie autorów? Chciałabym znać konkrety, bo już trochę poznałam się na lewicy, więc mnie takie pomysły mocno niepokoją. Pamiętam, że wprowadzali pierwszą część sagi o Harrym Potterze jako lekturę, ale do dziś nie jestem przekonana, czy to dobry pomysł. Przede wszystkim, nie wiem w miejsce jakieś książki została wciągnięta. Czy w ramach tego „uwspółcześnienia” dzieciaki będą musiały przeczytać całą sagę o młodym czarodzieju? Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic do książek o Potterze, sama się zaczytywałam za dzieciaka, ale czy naprawdę jest to książka nadająca się na lekturę szkolną? Znam argumenty o „sile przyjaźni”, jaka jest przedstawiana w tych powieściach, ale czy np. „Dzieci z Bullerbyn” też nie niosą podobnego przesłania? Osobiście uważam, że saga HP jest warta przeczytania, zwłaszcza przez dzieciaki, ale czy nadaje się na lekturę? Tu mam swoje własne, subiektywne (podkreślam) wątpliwości.
Zabierzmy nauczycielom narzędzia
Przejdźmy teraz do pomysłu braku ocen z plastyki, muzyki i w-fu. Ja się zgadzam, że to niekoniecznie są najważniejsze przedmioty na świecie i nie uważam, żeby było zasadne robić uczniowi problemy z przejściem do następnej klasy w przypadku tych akurat przedmiotów. Myślę jednak, że tutaj ważne jest podejście nauczyciela, który powinien oceniać nie talent, ale starania ucznia. Czy takie dziecko faktycznie poświęciło czas na namalowanie obrazka, czy oddaje prace w terminie, i tak dalej. Jak – w sytuacji braku ocen – nauczyciel plastyki ma rozróżnić ucznia, który przygotował mu obrazek w terminie i widać, że sam do tego przysiadł, od takiego, który oddał mu pracę dwa tygodnie po terminie, a narysował ją sobie na kolanie na przerwie przed lekcją. No, ludzie… Powiem Wam coś o sobie, żeby zobrazować przykład. Ja mam dystrofię mięśniową – wtedy o tym nie wiedziałam, ale prawdopodobnie skutkowało to niższymi wynikami w skokach czy rzutach. Jednak moja nauczycielka od w-fu w szkole podstawowej pochwaliła mnie przed całą klasą, bo widziała, że się starałam. I to było dla niej najważniejsze. Doceniała wysiłek i trud. A ja, dzięki jej wsparciu, osiągałam coraz lepsze wyniki nawet – w znienawidzonym przez siebie – skoku wzwyż. I na koniec podstawówki miałam szóstkę w z w-fu, mimo że byłam wtedy naprawdę chucherkiem. Dlatego uważam, że nauczyciele z plastyki, muzyki, w-fu powinni mieć możliwość oceny swoich uczniów, ale powinni brać pod uwagę przede wszystkim zaangażowanie, motywację i starania, a nie tylko sam talent. Ja przynajmniej takich nauczycieli – od tych konkretnych przedmiotów – miałam. Wszyscy inni uważali, że ich przedmiot jest najważniejszy. Ale akurat plastyka, muzyka czy w-f była okazją do podreperowania sobie średniej, bo akurat nauczyciele, których ja spotkałam w większości doceniali po prostu wysiłek i starania.
Uczmy podstawy
Na zakończenie chciałabym przypomnieć pani minister, że w liceum można już sobie wybrać profil. Czy to humanistyczny, czy językowy, czy matematyczny, czy nawet fizyczno-chemiczny. I wtedy, jak taki młody człowiek zda do odpowiedniego liceum i na odpowiedni profil, to niektórych przedmiotów ma więcej, a niektórych mniej. Dlatego mnie się wydaje, że w szkole podstawowej powinno się uczyć podstawowych rzeczy. Co prawda, dla wielu jest to kwestia nie do przeskoczenia, bo nie wiedzą, na przykład, ile jest płci. Ale może właśnie dlatego na tej podstawowej nauce powinniśmy się skupić? Chociaż mam wrażenie, że pani Barbarze o coś innego chodzi. I może mieć to związek z penalizacją mowy nienawiści i zrobieniu ze szkół narzędzi propagandowych.
A może po prostu liczy na coraz głupszych obywateli, bo wiadomo – im głupsi, tym chętniej na nią zagłosują.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite