Connect with us

Wojciech Kozioł

Wyciągnięcie Białorusi

Polska, Litwa, walcząca obecnie Ukraina… Do tej brydżowej rozgrywki brakuje jeszcze ostatniego, czwartego gracza – Białorusi, która pod rządami Łukaszenki zwasalizowała się względem Moskwy. Tutaj przed polską dyplomacją stoi trudne zadanie, z perspektywy geopolityki i bezpieczeństwa równie ważne co kwestia Ukrainy.

Avatar photo

Opublikowano

on

Nikt raczej nie zaprzeczy, że kwestia wojny na Ukrainie jest kluczowa dla bezpieczeństwa Polski. Mało kto również zakwestionuje fakt, że lepiej mieć neutralne, a w najlepszym wypadku przyjazne państwo ukraińskie na wschodzie, niż jego marionetkową wersję w rękach Kremla. Jednak mam wrażenie, że umyka nam sprawa innego kraju, równie istotnego
w rozgrywce w tej części świata. Mowa tu o Białorusi.

Odwieczny wzór

Adam Jerzy Czartoryski, Józef Piłsudski, Jerzy Giedroyc, Juliusz Mieroszewski… Zapewne też wielu innych, mniej lub bardziej znanych polityków i specjalistów starało się rozwiązać jeden z największych problemów polskiej polityki zagranicznej. Każdy z nich dostosowywał swoją koncepcję do współczesnych sobie realiów. Celowo należy wymienić ich, ponieważ to właśnie oni swoje idee opierali
o szeroką współpracę państw w Europie Środkowej i Wschodniej.

Czartoryski w XIX wieku proponował powstanie federacji państw, które niegdyś wchodziły w skład państwa Jagiellonów. Organizm ten stanowić miał przeciwwagę dla wpływów rosyjskich i niemieckich w tej części świata. Ówczesne uwarunkowania polityczne nie służyły jej realizacji, ale koncepcja przetrwała. Stanowiska pozostałej trójki są już zdecydowanie bliższe naszemu współczesnemu rozumieniu sytuacji międzynarodowej. Przede wszystkim tam, gdzie mowa o niepodległych państwach bałtyckich (ze szczególnym uwzględnieniem Litwy), Ukrainie i Białorusi. Piłsudski widział w tym wypchnięcie Rosji (carskiej jak
i sowieckiej) jak najdalej na wschód. To ją uważał za największe zagrożenie. Nie inaczej rozumowali Giedroyc z Mieroszewskim. Bez wolnych i demokratycznych państw ULB nie mogła istnieć w pełni suwerenna Polska. I znajduje to swoje potwierdzenie w historii bliższej jak i dalszej

Rodząca się szansa

I można powiedzieć, że realizacja tej idei stopniowo zaczęła mieć miejsce po 1991 roku. Z kremlowskiej smyczy stopniowo zaczęły się zrywać państwa bałtyckie, Ukraina oraz Białoruś. Trzy pierwsze natychmiast rozpoczęły drogę do struktur zachodnich, mniej więcej w takim samym tempie co my. Ukraina przez lata stała na rozdrożu, coraz bardziej przypominając “chorego człowieka Europy”, który zatracał się w słabych fundamentach swojej państwowości. Pomarańczowa rewolucja, później Euromajdan były pierwszymi krzykami o zmianę tego kursu. Jednak dopiero obecna wojna jednoznacznie pokazała swoiste przebudzenie się narodu ukraińskiego, co widać bardzo wyraźnie. Być może jest to też okazja, by wreszcie rozliczyć się z trudną historią polsko-ukraińską w najbliższym czasie, choć to temat na zupełnie inny wywód.

Ostatni, brakujący element

Polska, Litwa, walcząca obecnie Ukraina… Do tej brydżowej rozgrywki brakuje jeszcze ostatniego, czwartego gracza – Białorusi, która pod rządami Łukaszenki zwasalizowała się względem Moskwy. Tutaj przed polską dyplomacją stoi trudne zadanie, z perspektywy geopolityki i bezpieczeństwa równie ważne co kwestia Ukrainy. Na swoim profilu FB rozpisałem potencjalne warianty, które mogą się rozegrać w najbliższych latach na Białorusi. By chociaż je tu skrótowo wymienić:

  • Negatywny scenariusz: Białoruś zostaje całkowicie ubezwłasnowolniona i w konsekwencji inkorporowana przez Federację Rosyjską;
  • Status Quo: Białoruś nadal będzie pełnić funkcję wasala Kremla, co najmniej do zmiany władzy w Mińsku i w Moskwie;
  • Sytuacja, w której Rosja przegrywa wojnę, Putin zachowuje władzę, lecz Federacja wychodzi znacząco osłabiona z konfliktu. Wtedy może dojść do ruchów odśrodkowych na Białorusi w postaci kolorowej rewolucji;
  • Najbardziej korzystny scenariusz: Rosja wyraźnie przegrywa wojnę. Republiki wewnątrz Rosji zaczynają żyć własnym życiem i dochodzi do rozkładu państwa z jednoczesną utratą władzy przez Putina. W takiej sytuacji Łukaszenko może zostać obalony lub zacznie zgrywać “dobrego Baćkę”, który zawsze był demokratą w głębi serca, tylko ten niedobry Kreml na to nie pozwalał.

Takich możliwości jest dowolna liczba, jedne bardziej prawdopodobne, inne mniej. Gdzie jednak powinna być w tym wszystkim Polska? Przede wszystkim sami musimy zacząć zdawać sobie sprawę z tego, że “nic o nas bez nas”. Musimy odgrywać kluczową rolę czy to w formie pośrednika, czy jednego z uczestników wszelakich obrad dotyczących tego obszaru.

Więcej realnych ofert, mniej romantycznych wizji

Być może jest to myślenie życzeniowe, bo sam mam wątpliwości co do skuteczności polskiej dyplomacji, ale nie zmienia to jednak faktu, że pewne kierunki działania powinny być już obrane w tym temacie. Tym bardziej, że poza Rosją jesteśmy najsilniejszym sąsiadem Białorusi: demograficznie, militarnie czy ekonomicznie
i to jest fakt. Mamy więc pewne narzędzia, którymi możemy przyciągać do nas. Od zawiązania bliższej współpracy gospodarczej (być może nawet w trójkącie Warszawa-Kijów-Mińsk), przez kulturową po infrastrukturalną w energetyce czy transporcie. Wszystko po to, by przedstawić zdecydowanie lepszą alternatywę, niż bycie wiecznie zależnym od Kremla.

Nic łatwo nie przychodzi samo. Jeśli nie staniemy na wysokości zadania, to być może ten ważny moment w historii nam umknie. Koniec końców, to od nas zależy czy będziemy w stanie prowadzić własną politykę międzynarodową, w miarę samodzielną, za naszą wschodnią granicą. Czy też staniemy się takim Królestwem Kongresowym, które nie ma żadnej mocy sprawczej, a wszystko dziać się będzie nad naszymi głowami.

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Wojciech Kozioł

Platforma uczy, jak upartyjnić CPK

W ostatnich dniach pełnomocnik do spraw Centralnego Portu Komunikacyjnego Maciej Lasek stwierdził, że „były obóz rządzący stara się za wszelką cenę upartyjnić dyskusję wokół rozwoju kraju, w tym na temat CPK.” Jednak słowom posła Laska przeczą nie tylko fakty, ale i jego własne słowa.

Avatar photo

Opublikowano

on

W ostatnich dniach pełnomocnik do spraw Centralnego Portu Komunikacyjnego Maciej Lasek stwierdził, że „były obóz rządzący stara się za wszelką cenę upartyjnić dyskusję wokół rozwoju kraju, w tym na temat CPK.” Jednak słowom posła Laska przeczą nie tylko fakty, ale i jego własne słowa.

Ciężko obecnie o większą hipokryzję w szeregach przeciwników CPK, niż to co prezentuje sobą Maciej Lasek, gdy mówi, że „czasy amatorów przeminęły”, a dyskusję należy „zostawić ekspertom”. We wcześniejszym gronie ekspertów naprawdę ciężko doszukać się jakichś powiązań partyjnych, a większość (jeśli nie wszyscy) związani byli ściśle z branżą i to niekiedy przez kilkadziesiąt lat.

Natomiast sam poseł Lasek przyznawał nie raz, że obecni ludzie to są ci, których on zna, a w tym gronie mamy takie osoby jak np. byłego szefa ochrony lotniska, który później zajmował się marketingiem – jak widać obecnie takie kompetencje wystarczają.

Jednak, jeśli poszperać głębiej, to można znaleźć jeszcze więcej ciekawych rzeczy. Dla siedzących w temacie nie będzie odkryciem, ale dla osób rzadko mających z tym tematem styczność to może być zaskoczenie.

Otóż poseł Lasek był wcześniej bardzo blisko związany z organizatorami inicjatywy „Stop CPK”. Nawet sam przez długi czas miał ustawiony taki hasztag na swoim profilu, czyli musiał być bardzo oddany sprawie. Dziś niechętnie dzieli się szczegółami na temat współpracy z tą inicjatywą.

Co więcej, jest także członkiem „Parlamentarnego Zespołu ds. Przeskalowanych Inwestycji (m.in. CPK) i Przymusowych Wywłaszczeń”. Tak, to „CPK” nie jest tam wtrąceniem własnym, a częścią właściwego tytułu zespołu.

Kolejny ciekawym faktem jest to, że w zespole tym zasiadają wyłącznie (sic!) członkowie Platformy Obywatelskiej. Jest to niezwykle znamienne dla tego projektu i znów potwierdza tezę, że to PO jest najbardziej negatywnie nastawioną (i chyba zarazem jedyną) partią, która walczy z budową Centralnego Portu Komunikacyjnego.

W poprzedniej kadencji Maciej Lasek również zasiadał w ty zespole (pełniąc w nim funkcję wiceprzewodniczącego. Podobnie jak obecnie, wtedy również zespół składał się wyłącznie z członków Platformy Obywatelskiej.

Czytaj dalej

Wojciech Kozioł

W politycznej matni

Niekończący się festiwal w postaci walki obozów politycznych zaczyna znowu wracać do hasła „przedterminowych wyborów”. Jednak czy takie rozwiązanie w ogóle jest wykonalne?

Avatar photo

Opublikowano

on

Niekończący się festiwal w postaci walki obozów politycznych zaczyna znowu wracać do hasła „przedterminowych wyborów”. Jednak czy takie rozwiązanie w ogóle jest wykonalne?

Technicznie rzecz ujmując – tak. Jednym z najłatwiejszych sposobów byłby po prostu nieuchwalony budżet (na czas pisania tekstu jeszcze to się nie wydarzyło). To by skutkowało wcześniejszym rozwiązaniem parlamentu i rozpisaniem wcześniejszych wyborów.

Jednak nawet, poza tym pojawiają się głosy ze strony Donalda Tuska jak i obozu Prawa i Sprawiedliwości w postaci przestrogi, że takie rozwiązanie wisi w powietrzu. Szanse są na nie nieduże (ze względu na i tak dużą ilość wyborów w tym roku), ale nigdy nie można tego wykluczyć.

Można też dokonać samorozwiązania i wtedy wszelkie dywagacje schodzą na dalszy plan. Jednak czy taka gra jest warta świeczki?

Dolanie oliwy do ognia

Takie rozwiązanie jednak niosłoby ze sobą szereg konsekwencji, w dużej mierze tych negatywnych. Znów równałoby się to podsycaniu wojny wewnętrznej, ale też byłby to kolejny cios w polskie projekty infrastrukturalne, dalsze zbrojenia, czy po prostu w ogólną stabilność państwa.

Jedyna logika, która stoi za takimi krokami to dla Platformy próba jeszcze większego utopienia PiS i wiara we własne sondaże. Z kolei dla PiS to szansa na zreflektowanie się i dokonanie jakiegoś „wewnętrznego oczyszczenia”. Choć akurat to w polskiej polityce bardzo rzadko się dzieje.

Jednak należałoby zadać sobie pytanie, czy któraś ze stron nie przelicytowałaby w pewnym momencie swoich założeń, zwłaszcza jeśli mowa o kluczowych sprawach dla polskiego bezpieczeństwa. Zauważmy, że gdyby jakimś cudem w Prawie i Sprawiedliwości pojawił się „rachunek sumienia” za ostatnie kilka lat, gdzie doszliby do porozumienia z PSL, Konfederacją czy nawet Lewicą i zarządzili coś na wzór „rządu technicznego” – to czy byłoby to abstrakcyjne? Wbrew pozorom nie. Jeśli taka koalicja wyszłaby z założenia, że zajmują się tylko kluczowymi sprawami i odrzucają rzeczy znacząco dzielące, to taka forma mogłaby być na jakiś czas skuteczna.

Takie założenie wynika z faktu, że wszystkie wyżej wymienione partie są za projektami, które w przyszłości staną się fundamentami polskiego bezpieczeństwa energetycznego oraz transportu. To stoi za to w opozycji do tego, co proponuje obecnie Platforma Obywatelska. Nawet jeśli założyć, że Lewica z Konfederacją się w tych kwestiach nie dogadają (co jest dyskusyjne), to połączenie PiS-PSL-Konfederacja byłoby jak najbardziej wykonalne, a każda z tych partii skutecznie by mogła trzymać na wodzy swojego koalicjanta.

Niestety w takim założeniu kluczowa jest postawa PiS, gdzie najtwardszy elektorat nie dopuszcza do siebie myśli o takich rozwiązaniach. Obie partie są traktowane tam jako zdrajcy czy nawet agenci wpływu. Ustawienie się w takiej pozycji daje jednak bardzo dobry punkt wyjścia dla Platformy, która jest bardziej skora do koalicji, ale po kryjomu krótko trzyma każdego z koalicjantów.

Czytaj dalej

Wojciech Kozioł

Polsko, bądź ambitna

Polska pilnie potrzebuje strategicznych projektów infrastrukturalnych – fakt, nie opinia. Czy elektrownia atomowa jest konieczna? Tak. A CPK? Jak najbardziej. Port kontenerowy? Zdecydowanie tak. I można jeszcze wymienić kilka takich inicjatyw. Dla jednych będzie to „megalomania”, ale dla zdecydowanej większości to po prostu inwestycja w przyszłość.

Avatar photo

Opublikowano

on

Polska pilnie potrzebuje strategicznych projektów infrastrukturalnych – fakt, nie opinia. Czy elektrownia atomowa jest konieczna? Tak. A CPK? Jak najbardziej. Port kontenerowy? Zdecydowanie tak. I można jeszcze wymienić kilka takich inicjatyw. Dla jednych będzie to „megalomania”, ale dla zdecydowanej większości to po prostu inwestycja w przyszłość.

Po październikowych wyborach (a w zasadzie jeszcze przed nimi) zachodziły obawy, że poszczególne projekty mogą nie dojść do skutku. Co jest o tyle ciekawe, ponieważ większość społeczeństwa stoi za nimi. Mało tego, nawet większość polityków dogaduje się w tej sprawie. A powiedzmy sobie szczerze, nie ma wielu idei, które łączyłyby Lewicę, Konfederację, PSL i PiS. Celowo tutaj nie zostały wymienione Platforma oraz ugrupowanie Szymona Hołowni. PO ma tutaj rolę dominującą i nie jest to zaskoczeniem. Polska 2050 z kolei ma w swoich rękach resort odpowiedzialny za środowisko, a więc elektrownię jądrową, która nadal stoi pod znakiem zapytania.

Nie należy pokładać nadziei w tym, że ewentualne powołanie rzecznika czy też jakiegoś specjalnego koordynatora ds. EJ. Warto się w takiej sytuacji odnieść do sytuacji z Centralnym Portem Komunikacyjnym, który jest dosłownie torpedowany przez nową ekipę rządzącą.

„Bo CPK to projekt pisowski”

To jeden z „argumentów” używanych przez stronę przeciwną, wobec tego projektu. Obok niego znajdziemy jeszcze „megalomanię”, „nie stać nas” czy to, że są to „fanaberie Kaczyńskiego”.

Innym jest fakt, że oddelegowanie do CPK osoby Macieja Laska, który był jednym z „hasztagowców” grupy „StopCPK” jest dobitnym sygnałem, że ten Centralny Port musi zostać utopiony. Po prostu. Jednak jest to wyłączna inicjatywa Platformy, bo w tym wypadku również większość środowiska politycznego jest „za”.

Jednak machina medialna, jaką obecnie dysponuje PO, jest przeogromna i widać to doskonale, jak manipulowane są „debaty” i informacje o CPK. Podawanie fałszywych wyliczeń i kwot, przedstawianie apolitycznych specjalistów jako „pisowców” i zastępowanie ich znajomymi Macieja Laska (do czego sam się przyznał). Dosłownie nie ma tu żadnego znaku, który by miał świadczyć o tym, że PO będzie chciała dokończyć ten projekt.

Bądźmy ambitni

Do czego to doszło, żeby projektu infrastrukturalne (nawet nie największe w Europie) miały być symbolem ambicji. Choć z pewnością są one krokiem w tym kierunku, ale daleko im do jakiejś „megalomanii”. Wręcz przeciwnie, to krok w stronę normalności. Tak samo jak elektrownia jądrowa, która nie tylko jest projektem, który da nam czystą i tanią energię na kilkadziesiąt lat, ale również stworzy bazę technologiczną, której nam przez lata brakowało.

Gdzie zatem szukać odpowiedzi na pytanie, komu to wszystko najbardziej przeszkadza? Platforma stara się to brać na siebie, choć jest „tylko” wykonawcą. Natomiast zlecenia najpewniej idą z pewnego państwa na zachód od Odry, któremu bardzo nie na rękę, czystym przypadkiem, były właśnie te projekty.

Czytaj dalej