Nie chodzi tu o dominację, bo nie jesteśmy mocarstwem. Ale nie jesteśmy też mali. Jesteśmy państwem średnim i to nam daje możliwość realizowania naszych interesów w określonym zakresie.
Ostatnio, na niektórych zagranicznych portalach dało się znaleźć informacje o „rosnącej potędze w środku Europy”. Brzmi to trochę egzotycznie gdy dojdzie się do słów, że mowa tu o Polsce i naszych siłach zbrojnych. Faktem jednak jest, że w tej sferze odbywa się niemała rewolucja. Jednak zachowajmy chłodną głowę i nie ogłaszajmy się mocarstwem, bo takie rzeczy nigdy się dobrze nie kończą. Choć nie oznacza to wcale, że jesteśmy skazani na porażkę. Zastanówmy się też nad tym jak Polska może wykorzystać aktualną sytuację na arenie międzynarodowej. Mianowici wraz z niedawną premierą nowej książki Rafała Ziemkiewicza, należy sobie zadać pytanie: Czy Polskę stać na to, by być wielką?
Nasze interesy leżą na wschodzie
Od razu ucinając wątpliwości dotyczące tytułu: to nie jest książka o tym, że Polska ma szanse stać się potęgą od morza do morza, jak za czasów świetności Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
Wręcz powiedziałbym, że odwrotnie. Ziemkiewicz stara się tutaj niektórym uświadomić nasze położenie, które nie jest dla nas korzystne, ale też nie jesteśmy w nim skazani na bycie zależnym od Rosji, Niemiec czy innych organizmów zewnętrznych pokroju Unii Europejskiej, uzurpujących sobie prawa do decydowania na coraz szerszym polu.
Nie ma tutaj mówienia o tym, że Polska jest w stanie rozgrywać wszystkich na salonach europejskich. Nie jesteśmy wielkim państwem, ale nie jesteśmy też małym. I tutaj kłania się to, co sam mówię i piszę od dawna, że nasza siła leży na wschód od naszych granic. Tam gdzie była ona przed laty. Ziemkiewicz również, za słowami Piłsudskiego, jednoznacznie stwierdza, że to tam możemy rozwinąć nasz potencjał i budować coś nowego, w oparciu o tradycje sprzed lat.
Wszyscy jesteśmy spadkobiercami Rzeczypospolitej
Bo czymże była dawna Rzeczpospolita? Był to owoc prowadzenia współpracy z naszymi wschodnimi partnerami, czyli wtedy Rusinami i Litwinami. I tu też autor podkreśla, że myśląc o współczesnych szansach dla Polski musimy sami „przerobić” naszą historię na nowo. Uświadomić sobie, że właśnie to państwo w centrum Europy było organizmem łączącym wiele narodów (choć pojęcie „narodu” jak go teraz rozumiemy pojawiło się dopiero w XIX wieku). Polacy, Rusini, Litwini, Żydzi, Tatarzy, Bałtowie, mieszkańcy Prus i wielu innych, ich spoiwem była obecna w Rzeczypospolitej wolność.
Współcześnie odtworzenie tego organizmu jest niemożliwe i każdy sobie raczej zdaje z tego sprawę. Nie oznacza to jednak, że nie można tego wspólnego dziedzictwa Rzeczypospolitej Trojga bądź Wielu Narodów (bo w sumie te nazwy najlepiej by oddały jej charakter) wykorzystać w innej formie. Tym bardziej, w obliczu tak wielkich zmian, jak wojna na Ukrainie, kryzys Federacji Rosyjskiej, kapitulacja „moralnościowej” polityki Niemiec czy powolnej erozji Unii.
Pamiętajmy, że potencjał gospodarczy Polski jest większy od Litwy, Łotwy, Estonii, Białorusi i Ukrainy razem wziętych. Demograficznie również jesteśmy tutaj najsilniejsi i należy korzystać z tych atutów. Jesteśmy również jednym z gwarantów bezpieczeństwa dla państw bałtyckich (o czym mało kto pamięta). Stanowimy także największe zaplecze dla Ukrainy, która bez naszego wsparcia już dawno by się znalazła w rękach Putina.
Nie możemy zmarnować tej szansy
Te wszystkie atuty mają nam uświadomić, że nie jesteśmy „brzydką panną bez posagu”, jak twierdził Bartoszewski. Nie jesteśmy też państwem, które „przegapiło swoją okazję by siedzieć cicho” i jego jedynym celem jest bycie gdzieś na uboczu. W całym moim wywodzie nie zabrzmi to raczej egoistycznie jeśli napiszę, że gdybyśmy odpowiednio wykorzystali nasz czas i potencjał to stalibyśmy się kluczową figurą w tej części Europy. I dalej mamy na to szansę.
Nie chodzi tu o dominację, bo nie jesteśmy mocarstwem. Ale nie jesteśmy też mali. Jesteśmy państwem średnim i to nam daje możliwość realizowania naszych interesów w określonym zakresie.
Co może nimi być? Choćby to, by polskie firmy zdobywały wschodnie rynki, by tam działały polskie banki i przedsiębiorcy. By Polacy inwestowali na Ukrainie, na Litwie czy też Białorusi. A jestem przekonany, że i Białoruś kiedyś wyrwie się spod moskiewskich wpływów, i podobnie jak Ukraina uniezależni się od Kremla. Wtedy będziemy mogli również dbać o nasze wspólne dziedzictwo, bo w końcu wszyscy żyliśmy kiedyś w jednym państwie.
Przez lata już nauczyliśmy się, jako społeczeństwo, że kampania wyborcza w rzeczywistości trwa cały rok. Ta właściwa, która ma miejsce przed wyborami, to jedynie intensyfikacja tego procesu.
Okresem, który chyba najbardziej uwłacza inteligencji polskiemu obywatelowi jest czas kampanii wyborczej. Niestety, ale im bliżej do dnia wrzucenia karty do urny, tym gorzej. Jednak paranoja niektórych środowisk sprawia, że w momencie zakończenia liczenia głosów ten prawdziwy cyrk się dopiero zacznie.
Twitter.com
Do samych wariactw, jakie nas czekają, jeszcze dojdziemy. Natomiast gdy już w tym momencie spogląda się na to kto będzie startował w nadchodzących wyborach, to ręce opadają, a włosy stają dęba. I tyczy się to niemalże każdej partii.
No bo jeśli patrzymy na PO to kogo widzimy? Giertych, Kołodziejczak to nowości, które już teraz pokazują szczyty swoich „zdolności”. Przykład historyjki lidera Agrounii o słowach umierającego Kornela Morawieckiego na temat jego syna. Jeśli chodzi o nasze polityczne piekiełko, to ta wypowiedź plasuje Kołodziejczaka na pewno w top 5 bezczelności.
W dodatku mamy też całą rzeszę ludzi spod sztandarów SilnychRazem, Tomasza Lisa czy Tomasza Wiejskiego. Niech najbardziej dobitnym dowodem na ich fanatyzm będzie fakt, że uznali Jacka Żakowskiego za symetrystę. Tak, tego Żakowskiego, który mówił, że wobec PiS trzeba stosować metody Hamasu i oskarżał partię rządzącą o ludobójstwo. I on został uznany za zbyt mało radykalnego.
Lewica i Konfederacja – od szurów z lewa po szurów z prawa
Te środowiska te wręcz wzorowy przykład jak do absurdu można podnieść niektóre postulaty czy teorie. Zagarnięcie na listy takich osób jak Jan Hartman (później wycofany za jego stosunek do pedofilii), teraz Jana Szostak – znana z tego, że ośmiesza środowiska opozycji białoruskiej swoim zachowaniem i popiera aborcję na każdym etapie. A mowa tu jedynie o dwóch osobach, a jest ich znacznie więcej.
Przy tym naprawdę blednie choćby naprawdę dobry plan Partii Razem dotyczący choćby bezpieczeństwa państwa i Obrony Cywilnej, który naprawdę był najlepszy z prezentowanych przez partie polityczne. Dziw zatem bierze, że w zasadzie Lewica robi wszystko, by pójść na dno. To też, czystym przypadkiem, cieszy Platformę.
Po drugiej stronie mamy konfederatów, którzy też biorą na listy coraz dziwniejsze osoby. Spadochroniarze z PiS? No dobra, to po prostu polska polityk w pigułce. Ale przecież mamy tam też całą rzeszę osób, które wierzą w jakieś wyimaginowane rzeczy czy zjawiska. Od teorii spiskowych o 5G, przez fale elektromagnetyczne, wielkie światowe spiski po ukrainizację Polski. O prorosyjskich postawach niektórych członków, pochwale autorytaryzmu czy krytyce NATO nie wspominając.
I tu tak samo. Zamiast twardo iść w sprawy gospodarcze, systemowe, prawne to mamy festiwal TikTokowych filmików, memów i teorii spiskowych. Bliżej temu zdecydowanie do jakiejś formy pop-polityki.
Taktyka PiS, czyli prosto, ale skutecznie
W tym wszystkim jest jeszcze kampania Prawa i Sprawiedliwości, która jest po prostu…nudna. Naprawdę. Większość to odgrzewane kotlety, siermiężna propaganda, ale to działa. Przynajmniej na stabilizację sondaży. Tak to jest, że czasem taktyka „ciepłej wody w kranie” jest najbardziej skuteczna. Jednocześnie ilość osób na listach, które można przyrównać do takich osób jak Kołodziejczak, Borkowska czy Szostak jest naprawdę znikoma. Nie ma szału, ale nie ma też szuryzmu, który jest tak bardzo popularny w innych ugrupowaniach. Jeśli nie nastąpi trzęsienie ziemi, to PiS spokojnie dojedzie na tym do wyborów i znowu wygra.
Nawet u tak nijakiej Trzeciej Drogi znajdziemy więcej dziwacznych osób typu Małgorzaty Zych.
Po wyborach wytchnienie? A gdzie tam
Przez lata już nauczyliśmy się, jako społeczeństwo, że kampania wyborcza w rzeczywistości trwa cały rok. Ta właściwa, która ma miejsce przed wyborami, to jedynie intensyfikacja tego procesu. Pierwszy raz jednak można odnieść wrażenie, że wstrząs nastąpi dopiero po ogłoszeniu wyników.
Już teraz widzimy paranoidalne wpisy totalnej opozycji, która żyje wizją Polski jako państwa totalitarnego. Gdzie wybory nie są wolne. Zgodnie z doktryną Giertycha, jeśli przegrają to wybory były sfałszowane, a jeśli wygrają to znaczy, że były sprawiedliwe. Gdzie ludzie boją się mówić o swoich poglądach, za które PiS wsadza do więzień. I tak dalej.
Paranoja w tych środowiskach sięgnęła zenitu. Ich przekonanie o tym, że wygrają te wybory i zdeklasują PiS doprowadzą jedynie do tego, że na jesień niektórzy z nich z niedowierzania zaczną chodzić po ścianach. I to dosłownie. Totalni, SilniRazem i tak dalej. Ten obóz polityczny dotarł już do ściany, za którą są jedynie już rękoczyny.
I być może te wybory doprowadzą do tego, że zaczną oni się przez tę ścianę przebijać.
Festiwal coraz dziwniejszych osób na listach KO i Platformy nabiera coraz lepszego kolorytu. Niewątpliwą wisienką na tym torcie jest osoba mecenasa Giertycha.
Tekst pierwotnie miał posiadać nieco inny tytuł i traktować o największych niespodziankach na listach. Tylko, że w tym przypadku chodziło o osoby, które się na nich nie pojawią. Z tego grona wyłamał się jednak Roman Giertych, którego start w wyborach jest rzeczywiście wielką groteską.
Twitter.com
Był minister edukacji jest na swój sposób fenomenem w polskiej polityce. Twórca Młodzieży Wszechpolskiej, niegdyś członek Stronnictwa Narodowo-Demokratycznego. Później kandydat z list Unii Polityki Realnej Korwina oraz współtwórca narodowo-chrześcijańskiego Bloku dla Polski. Następnie przeszedł długą drogę, od względnie daleko wysuniętej na prawo Ligi Polskich Rodzin do lewicowo-liberalnego komitetu Donalda Tuska.
W międzyczasie były jeszcze wiece KOD (ktoś jeszcze pamięta?), na których Roman Giertych skandował „kto nie skacze ten za PiS-em” oraz mdlenie w interakcji z policjantami. Jednak to, co najbardziej rzuca się w oczy w przypadku tej osoby, to jego mania na punkcie Kaczyńskiego.
Teorie spiskowe we krwi
To jest na swój sposób ciekawe, ponieważ Roman Giertych nie jest jedynym w swojej rodzinie, który głosi nietypowe teorie. Ojciec naszego dzisiejszego bohatera, Maciej Giertych, uważa że legendy na temat smoków potwierdzają, iż ludzie mogli żyć w tym samym czasie co dinozaury. Kiedyś był nawet materiał samej Wyborczej na ten temat, ale zniknął z ich strony w niewyjaśnionych okolicznościach (da się to łatwo sprawdzić).
Jednak można odnieść wrażenie, że dzisiejszy kandydat z ramienia KO zdecydowanie bije na głowę swojego ojca. Teorie spiskowe w duchu, że Jarosław Kaczyński jest w tajnym spisku z Putinem i Orbanem, by następnie przejąć zachodnią Ukrainę i ogłosić się królem Polski są z kategorii top of the top.
Kolejna ciekawostka to fakt, że pomimo swojego antypisowskiego nastawienia nie jest on postrzegany, jako osoba wiarygodna w swoim środowisku. I to pomimo wręcz fanatycznej wrogości do PiS spod hasztagu „SilniRazem”. Najwięcej wrogów posiada on po stronie Lewicy, którą z kolei on sam oskarża o współpracę z Jarosławem Kaczyńskim w imię ich późniejszej koalicji po wyborach.
Immunitet potrzebny od zaraz
Nie jest też tajemnicą, że jednym z elementów tej gry jest uzyskanie immunitetu, który przysługuje parlamentarzyście. Z racji tego, że sytuacja Romana Giertycha jest taka, a nie inna, to potrzebuje go niczym kania dżdżu. Ten festiwal nabrał jednak ciekawego kolorytu. Najpierw mecenas został wycofany z Warszawy, co wzbudziło jego wściekłość do Magdaleny Biejat i całej Lewicy. Praktycznie przez kilka dni rozpisywał się nad tym, jak to kandydatka nie ma kompetencji i jest w spisku z PiS-em.
I gdy wydawało się, że wszystko już stracone, to został on rzucony na odcinek świętokrzyski. Czy ma to sens? Niespecjalnie. Czy się uda? Raczej nie. Niemniej należy oczekiwać, że zabawa i festiwal bluzg oraz teorii spiskowych będą pierwszorzędne.
W dobie wojny informacyjnej i napiętej sytuacji na granicy z Białorusią praktycznie codziennie jesteśmy wystawieni na walkę w domenie psychologicznej. Polacy są atakowani w mediach prorosyjskich za bronienie własnych granic. Służby polskie przyrównywane swoim działaniem do Niemców z czasów II wojny światowej. Polacy ukazywani są zaś jako bezduszni rasiści, którzy nie mają szacunku dla obcych.
Dezinformacja to praktycznie temat nr 1 gdyby nie liczyć tematu wojny na Ukrainie i wyborów w Polsce. Praktycznie codziennie się z nią spotykamy i jednocześnie próbujemy walczyć z nią na różne sposoby. I w tym samym czasie pojawia się zwiastun filmu Agnieszki Holland, który jest wręcz kwintesencją tego zjawiska.
Kadr ze zwiastuna „Zielona Granica/YouTube
W dobie wojny informacyjnej i napiętej sytuacji na granicy z Białorusią praktycznie codziennie jesteśmy wystawieni na walkę w domenie psychologicznej. Polacy są atakowani w mediach prorosyjskich za bronienie własnych granic. Służby polskie przyrównywane swoim działaniem do Niemców z czasów II wojny światowej. Polacy ukazywani są zaś jako bezduszni rasiści, którzy nie mają szacunku dla obcych.
I gdy ktoś zna realia, to wie, że wszystko w tym przekazie jest kłamstwem. Działania białorusko-rosyjskie były i są elementem operacji „Śluza”. Ludzie tam znajdujący się są tylko elementem szeroko rozumianego handlu ludźmi oraz wojny psychologicznej wycelowanej przede wszystkim w Polskę, ale też i państwa bałtyckie.
Każdy też zdaje sobie sprawę z tego, że Straż Graniczna czy WOT nie dokonują masowych mordów na migrantach. Nie tworzą też zbiorowych mogił po lasach. To są „newsy” wyjęte żywcem z rosyjskich kanałów na Telegramie.
No i w dobie takich elementów wojny hybrydowej wycelowanej w Polskę pojawia się film Agnieszki Holland, który tę całą dezinformację prorosyjską przedstawia jako fakt. A przynajmniej takie wnioski można wysnuć już wyłącznie z samego zwiastuna:
Pokazanie Polaków jako barbarzyńców – jest;
Służby mundurowe ukazane jako bezduszne – jest;
Kompletnie pominięcie tematu operacji „Śluza”, która pokazuje, że to była zaplanowana akcja – jest;
Zlekceważenie zagadnienia wojny hybrydowej – jest.
Dwa dni temu razem z @dominik_czernik omawialiśmy temat dezinformacji i wojny psychologicznej w ramach „pokoju” organizowanego przez Pana kapitana @s_pitera
I w tym samym dniu pojawił się też zwiastun obrzydliwego paszkwilu, który jest kwintesencją wojny psychologicznej 1/5 pic.twitter.com/L8AwPF8TVl
Nie pomogły tutaj sygnały płynące ze środowisk eksperckich, które ostrzegają przed łapaniem się na rosyjską narrację. I naturalnym byłoby przynajmniej zaznajomienie się z tym zagadnieniem. Zamiast tego Agnieszka Holland, Maja Ostaszewska czy Maciej Stuhr wręcz bezrefleksyjnie wpisują się w działania rosyjsko-białoruskie. Należy sobie zadać pytanie czy wynika to z ich wrogiego nastawienia do aktualnie rządzącej ekipy czy z własnej podatności na dezinformację.
Obie odpowiedzi jednak są jednoznaczne z oznaczeniem tego filmu jako szerzącego narrację szkodliwą i nieprawdziwą w stosunku do państwa polskiego. Powielającą fake newsy krążące w mediach skrajnie szkodliwych państwu polskiemu.