Connect with us

Nawiasem Pisząc

Wszędzie ten antysemityzm

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Ja się zbierałam, żeby opisać aferę wiatrakową, a tu nagle Grzegorz Braun zrzucił taką bombę na Sejm, że tę całą aferę mocno przykurzyło. W skrócie może tylko napiszę, że Donald Tusk poszedł na rekord, bo nie pamiętam, żeby którykolwiek rząd zaczynał afery jeszcze przed zaprzysiężeniem. Premier chyba nikogo nie zaskoczył tym, że znowu próbował zrobić dobrze Niemcom, ale Polakom już niekoniecznie. Niestety sprawa się rypła, bo ktoś zwrócił uwagę na pewne kontrowersje związane z tą ustawą (przede wszystkim te wywłaszczenia ludziom nie pasowały, ale wiatraki montowane niemal że pod oknami też nikogo nie wprawiły w zachwyt). Wszystko ładnie przykryte dbałością o pieniądze obywateli, bo przecież zamrażaliśmy ceny prądu, więc czego się czepiacie. Przy okazji spełniło się stare powiedzenie, że sukces ma wielu ojców, a porażka jest sierotą. Ustawa okazała się bublem, więc nikt się nie chce do niej przyznać. O jej napisanie podejrzewano Hennig-Kloskę i Budkę, ale potem mówiono już tylko o eksperckim kolektywie. W każdym razie ustawa będzie poprawiana i pewnie miłościwie nam panujący zrobią wszystko, żeby tym razem przykryć wszystko jak należy. I tak sobie żyliśmy tymi Sejmowymi doniesieniami i nikt raczej nie był zaskoczony takimi, a nie innymi pomysłami Platformy. Dużą uwagę poświęcano Szymonowi Hołowni, bo okazuje się, że media głównego ścieku oceniają go zupełnie inaczej, niż ja. Moje zdanie wciąż jest takie, że nowy marszałek Sejmu jest zwyczajnie pyszałkowaty, bezczelny i uprawia pyskówkę na poziomie piaskownicy, a nie politykę. Więcej miejsca mu poświęcę innym razem. Nowo utworzony rząd też zszedł trochę na dalszy plan, ale tu w sumie zaskoczeń też nie było – Hennig-Kloska i Budka zostali nagrodzeni za swoją patriotyczną próbę ratowania niemieckiej firmy naszym kosztem; pozostali ministrowie w większości zupełnie niekompetentni (na przykład magister szkoły humanistycznej został ministrem cyfryzacji), dodatkowo Tusk lekką ręką utworzył trzy nowe ministerstwa (głównie po to, żeby koalicjantów stołkami poratować), za które, drodzy Państwo, będziemy musieli płacić my. Tu naprawdę nie ma co komentować, bo pamiętamy chyba poprzednie rządy pana Donalda i wiemy, że kompetencji i doświadczenia u jego ministrów ciężko szukać. Joanna Mucha jest już swoistym memem.

Sejm MMA

Pamiętacie, że pisałam, iż ta kadencja to bardziej przypomina jakieś patostreamingi, niż posiedzenia Sejmu? Szymon Hołownia zrobił sobie z Sejmu swoiste pato-show, do tego otworzył sobie własny kanał, żeby zainteresować ludzi (he,he) polityką. I tak sobie zupełnie bez żenady poczynał od pewnego czasu, dopóki Grzegorz Braun mu nie pokazał, że on też tak umie. „Szymek, chciałeś widowisko, to pa tera!”. Pisałam wielokrotnie, że nie cenię sobie polityki, jaką uprawia m.in. Klaudia Jachira, więc tutaj muszę być konsekwentna – nie uważam, żeby w Sejmie należało „debatować” w ten sposób. Nie wiem też, czy takie działania cokolwiek zmienią w tej sprawie, bo mam olbrzymie wątpliwości co do tego, że w przyszłym roku już świec chanukowych w Sejmie nie uświadczymy. Pamiętacie może, kiedy opisywałam jedną z interwencji poselskich pana Brauna, podczas której wyniósł on choinkę z budynku sądu, ponieważ przyozdobiona była bardziej polityczną agitacją, niż ozdobami świątecznymi? I jak to można podsumować – pan Grzegorz istotnie zwrócił uwagę na ważny aspekt, mianowicie na fakt, że większość sędziów to tak naprawdę polityczna kasta ekipy z Platformy i nie ma mowy o sprawiedliwych wyrokach w sporach społeczno-politycznych, czego przykładów mieliśmy aż nadto. Tylko że jego czyn został oczywiście przez lewicowe media odpowiednio opisany, więc koniec końców Braun zwrócił uwagę na problem tylko tym ludziom, którzy już o nim słyszeli (chociaż może nie spodziewali się, że sędziowie aż tak jawnie mogą już manifestować swoje poglądy, mimo że teoretycznie nie wolno im tego robić),, reszta uznała go za buca i chama, bo im media kazały tak myśleć. I tutaj obawiam się, że będzie podobnie – a może wręcz osiągnie cel odwrotny od zamierzonego, bo naprawdę dawno tylu świec chanukowych na portalach społecznościowych nie widziałam. Każdy chce się nagle solidaryzować, bo wszyscy są oburzeni, zniesmaczeni i zbulwersowani. Ja nie jestem, ale też nie ukrywam, że uważam, że trochę mniej cyrku w Sejmie. Co prawda Hołownia proszący o „nie podważanie powagi Sejmu” brzmi jak nieśmieszny żart, bo to on te cyrki zaczął tam pierwszy uprawiać…

Lewica znów wypunktowana

Braun jednak po raz kolejny zwrócił uwagę na coś, o czym zdążyliśmy już przez te kilka lat zapomnieć, czy – co gorsza – przyzwyczaić się. Mianowicie na to, że w polskim Sejmie, nie wiadomo z jakiego powodu, świętuje się żydowską Chanukę. Przepraszam bardzo, ale czy w parlamencie izraelskim świętuje się Boże Narodzenie albo Wielkanoc? Nie? To może my też się nie wygłupiajmy, bo tak – świece Chanukowe w polskim parlamencie to zwykły cyrk. Po drugie – na jaw wyszła cała lewicowa obłuda i hipokryzja, bo najgłośniej pyski z oburzenia darli ci, którzy jeszcze niedawno domagali się rozdziału Kościoła od państwa i apelowali za świeckością we wszystkich urzędach. Teraz im się ta świeckość znudziła? Hołownia ze Śmiszkiem jeszcze parę lat temu przekrzykiwali się, który z nich jest BARDZIEJ za tą świeckością i apelowali, aby nie karać ludzi, którzy dewastują obrazy Matki Boskiej, uprawiają wandalizm na kościołach (bo to „słuszny gniew” był), ale jak ktoś ośmieli się zgasić świece Chanukowe, to oczywiście pojawiają się zewsząd hasła o antysemityzmie. I co najważniejsze – kiedy trzy lata temu pani Joanna Scheuring-Wielgus zakłócała msze świętą (przeprowadzaną w kościele, a nie w Sejmie, więc ten rozdział, o który tak się upominają, chyba został tu zachowany) to nie oburzył się nikt z tych, którzy dzisiaj chcieliby prawdopodobnie tego Brauna publicznie wychłostać. To są właśnie te podwójne standardy. Ten rażący brak logiki i konsekwencji. Ta obłuda i hipokryzja. Im ktoś głośniej się teraz bulwersuje, tym bardziej to po nim widać. A już lewica, która domaga się ukarania całej Konfederacji, w tym Krzysztofa Bosaka, jakby to on zrobił sobie rajd z gaśnicą po Sejmie, świadczy tylko o tym, jak bardzo nienawidzą ludzi o innych poglądach. Wykorzystają każdy pretekst, żeby w nich nawalać i nawet przez myśl im nie przejdzie, że to idiotyzm. Ale w tej kadencji mamy sporo idiotów, więc kto wie, może uda się go uwalić za samą przynależność partyjną? Mamy przecież małpkę z TV w roli marszałka, więc jestem pewna, że nie ma takich absurdów, których Hołownia by się nie dopuścił, byleby tylko była okazja znowu zademonstrować ten swój cyniczny, pyszałkowaty uśmieszek.

Intencje – tak; forma – mniej

Mam więc mieszane uczucia, co do niedawnego występu Brauna w Sejmie. Rozumiem i popieram intencję, samą formę już może trochę mniej. Bo nie zapowiada się na to, żeby wynikło z tego coś dobrego. Za granicą znowu krzyczą o polskim antysemityzmie, ale do tego jestem już przyzwyczajona. Oni nie potrzebują pretekstu, żeby o tym krzyczeć, więc nie jest to dla mnie zaskoczenie. Skończyło się to jednak wykluczeniem posła z dalszych obrad i zawieszeniem w Konfederacji (którą poseł Śmiszek skomentował na swoim TT/X: „Pffffffff” – przepraszam bardzo, ale jakie pan Krzysztof ma kompetencje, jeśli chodzi o karanie członków innej partii; pilnowałby raczej swojej, bo może nie widzi, ale sam się z kolegami w tej chwili wybitnie kompromituje), co do którego mam wątpliwości czy było słuszne i potrzebne. Głównie dlatego, że już ptaszki ćwierkają, że może to się skończyć kolejnym rozłamem, bo Braun być może połączy siły z Januszem Korwin-Mikkem. Nie wiem, czy kolejne rozłamy są potrzebne w tej partii, ale mam tu trochę wrażenie, że Konfederacja chciała się przypodobać oburzonym, że oni wcale aż tak bardzo do tych Żydów nic nie mają.

Oni może nie, ale Żydzi mają do nas. Ja jestem Polką. I, kiedy głosy z Izraela opluwają mój kraj, to nie zamierzam udawać, że to deszcz pada. Nie zamierzam godzić się na to, żeby zrobiono z nas winnych II wojny światowej i Holocaustu. Jeżeli ten mój sprzeciw, to moje punktowanie polskich zasług i żydowskich win w czasach, kiedy Niemcy panoszyli się na naszych polskich ziemiach, jest antysemityzmem, to w takim razie – trudno. Jestem antysemitką. Głównie dlatego, że ci, którzy walą w Polaków tym hasłem jak obuchem – sami są anty-Polakami.

M.

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Nawiasem Pisząc

Niezależna nagroda dla niezależnej artystki

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Na Czerskiej bez zmian. Mogą wręcz udzielać korepetycji z tego, jak dokonywać możliwie najbardziej antypolskich wyborów, a potem je wyjaśnić w sposób wybitnie idiotyczny.

Wszyscy szukamy artystycznej wybitności

Już zostawmy tę ludzką przyzwoitość, bo wszyscy wiemy, jakim człowiekiem jest pani Holland i jaka jest ta jej przyzwoitość, ale gdzie oni widzą artystyczną wybitność? Reżyser po prostu przeniosła na ekran wszystkie antyimigranckie i kłamliwe przekazy z lewicujących mediów, o których dziennikarka GW potem pisała, że nie były prawdziwe. Nie wiem, po co to wyjaśniła, bo każdy średnio ogarnięty człowiek widział to od razu, ale może chciała to wyjaśnić swoim czytelnikom? A może artystyczną wybitnością była scena, w której Agata Kulesza przedstawia litanię ku czci Świętej Platformy? Albo kiedy Maciej Stuhr robił z siebie sfrustrowanego na władzę impotenta? W którym miejscu w tym filmie była ta artystyczna wybitność!?

Znaleźliśmy polityczną propagandę

A o pani Agnieszce można by powiedzieć, że jest przyzwoita, gdyby jej film faktycznie niósł za sobą jakieś zmartwienie sytuacją uchodźców, a nie był elementem cynicznej i kłamliwej kampanii wyborczej. Byłaby, chociaż w głupi, naiwny i typowo emocjonalny sposób. Ale ten film to typowa polityczna propaganda. A pani Holland jest jedną z największych antypolskich propagandystek. I wszyscy wiemy, dlaczego. Bo w działaniach Straży Granicznej nic się nie zmieniło. Dalej pilnują, żeby nikt nielegalnie nie przekraczał granicy. Dalej stosują push-backi. Dalej robią te wszystkie złe i niepoprawne politycznie rzeczy, ale pani Agnieszce i innym jej podobnym wyznawcom polityki multi-kulti już to nie przeszkadza.

Być może teraz pogranicznicy stosują te metody z uśmiechem na ustach. I dzięki temu ci wszyscy wypychani uchodźcy też są jacyś tacy bardziej uśmiechnięci.

M.

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Nowy Czeczko? Nie do końca…

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Chciałabym napisać, że mamy kolejnego Emila Czeczkę. Że znowu jakiś odklejeniec zwiał na Białoruś, że pewnie Białorusini zrobią z nim porządek, ale w sumie żadnych większych konsekwencji jako państwo nie będziemy mieli. Że w sumie nic wielkiego się nie stało, bo co może się wydarzyć, jeśli komuś się wydaje, że w Polsce reżim jest gorszy, niż na Białorusi, więc pojechał się przekonać. Ale nie mogę. Bo Tomasz Szmydt nie jest Emilem Czeczką. Czeczko był zwykłym żołnierzem, który mało o czym wiedział, mało o czym słyszał i mało o czym miał pojęcie – i nie mówię tu o jego wiedzy jako takiej, ale tej, która w niepowołanych rękach mogłaby mieć dla nas fatalny skutek. Chcę też napisać, że szanuję polskich żołnierzy, obojętnie w jakim stopniu sprawują swoją funkcję – ale akurat nie tych, którym się wydaje, że w Polsce jest dramat, zamordyzm i mordowanie obywateli, a u Łukaszenki to kraj mlekiem i miodem płynący. No, ale panu Emilowi Białorusini bardzo szybko podziękowali.

Sędzia sprawiedliwy i nieustępliwy

Ze Szmydtem sprawa jest już jednak dużo poważniejsza. Bo facet był sędzią. I to nie takim, który rozstrzyga, który sąsiad podszedł do płotu – jako że i tamten podszedł – i drugiemu szybę wybił (znowu – z całym szacunkiem, ale to też po prostu nie są informacje, które mogłyby wyrządzić nam jakąś większą szkodę), ale takim, który miał dostęp do wiadomości najbardziej tajnych i najbardziej wrażliwych. Podobno „ściśle tajnych”. I sobie wziął te wszystkie informacje i zwiał na Białoruś. I tymi danymi zapewne hojnie obdaruje Łukaszenkę (za gościnne przyjęcie, wszak wódkę ponoć nawet dostał), a tym samym i Putina. A co oni raczą z tym zrobić? Bóg jeden wie, ale chyba raczej nic takiego z czego my, jako państwo, moglibyśmy być zadowoleni. Obawiam się, że wręcz przeciwnie. Nikt nie wie, do jakich informacji Szmydt uzyskał dostęp. Nikt nie wie, ile z nich już sprzedał, nikt nie wie, ile ma jeszcze w zanadrzu i nikt nie wie, od kiedy zaczął kapować. Tak naprawdę nikt nie wie nic. Co najgorsze – nikt nie ma bladego pojęcia, jak go ściągnąć z powrotem. Facet zwiał nam sprzed nosa – podobnie jak Roman do Włoch, Gaweł do Norwegii czy Sebastian M. do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. W żadnym z tych przypadków polskie służby nie są w stanie zrobić dosłownie nic, ci ludzie uniknęli odpowiedzialności. Jeden z nich zdążył już wrócić w pełni chwały i zaczął zaprowadzać sprawiedliwość nad złymi ludźmi, którzy chcieli go skazać (i nad paroma innymi przy okazji też), a co my robimy? Dywagujemy nad tym, czy pan Tomasz był bardziej propisowski czy prokoalicyjny. Bo to jest rzeczywiście najważniejsze w tym momencie. Wiszą nad nami Bóg wie, jakie konsekwencje z tego tytułu, ale nasi politycy muszą to wykorzystać, żeby udowodnić, że ta druga strona jest gorsza.

Wypominanie prorosyjskości

Nie jest wiedzą chyba tajemną, że PiS jest antyrosyjski do granic możliwości. Do przesady wręcz. Po katastrofie smoleńskiej od razu wiedzieli, kto za nią stoi i nie omieszkali poinformować o tym wszystkich. I przypominać na każdym kroku. Niestety, kiedy przyszło do okazywania dowodów, to niewiele z tego wyniknęło, ot po prostu słali jakieś „druzgocące” raporty na podstawie zabaw z parówkami i helem. I nie chcę tutaj mówić, że wiem od początku do końca, co się wydarzyło nad Smoleńskiem – po prostu uważam, że ani jedna, ani druga strona nie stanęła na wysokości zadania, żeby tę tragedię wyjaśnić i że obie – tak, jak w tym przypadku – wykorzystały ją, żeby obrzucić się wzajemnie gównem. Bo trzeba znać priorytety. Z kolei Platformę pamiętamy z tzw. „resetu” i znamiennych słów dwóch jej czołowych polityków o Putinie. Tusk, na wieść o tym, że któreś z rosyjskich, proputinowskich mediów nazwało go „naszym człowiekiem w Warszawie”, odparł, że Putina spokojnie można określić jako „naszego człowieka w Moskwie”, a pan Radosław Sikorski stwierdził, że „Rosja nie jest naszym wrogiem, a Putin to nie Stalin – jeśli morduje to detalicznie, a nie hurtowo” – więc jak rozumiem, wszystko spoko. Bo detalicznie można, ale hurtowo już nie. Ale naprawdę w tej konkretnej sytuacji nie jest ważne, która partia była bliżej ze Szmydtem, a która dalej. I na pewno nie to, która lepiej na tym całym incydencie politycznie najlepiej wyjdzie. Chociaż – wielu ludzi to podłapało i radośnie głosi w Internecie, że Szmydt to był bliżej do tamtych, niż do naszych.

Konsekwencje – nie dla wszystkich

Najważniejsze jest dobro państwa i to, czy i w jaki sposób wiedza, którą teraz pan sędzia dzieli się z Łukaszenką (a pewnie dzielił od dawna) jest dla nas zagrożeniem. Bo cholera wie, kogo znał ten facet. Cholera wie, z kim rozmawiał i o czyich słabościach wiedział. Przecież sąd stoi praktycznie ponad prawem – co pokazuje sprawa małego Kamila z Częstochowy, gdzie wszystkie osoby dalej spokojnie sprawują swój urząd, mimo że nie zrobiły nic, by ratować tego chłopca. Nie chciało im się nawet porządnie wykonywać swoich obowiązków. Było dziecko, nie ma dziecka, a kto jest winny? Tylko bezpośredni zabójca, ewentualnie jego matka, ale już nie ci, którzy tego biednego chłopca wrzucili dosłownie w paszczę lwa. Poprawność polityczna? Solidarność jajników? Zostawmy już to, i tak prawdy nie dojdziemy. Niby toczy się w tej sprawie jakieś śledztwo, niby zbierają dowody, ale dobrze wiemy, jak będzie. Wracając do głównego wątku – obawiam się, że pan Szmydt może mieć haki na niektóre wysoko postawione osoby w państwie, które potem Rosja z Białorusią radośnie wykorzystają. Nie mam pojęcia na kogo i na jaką skalę, bo to wiedza ściśle tajna, przynajmniej dla nas. Martwię się, że dla Putina i Łukaszenki już nie za bardzo. I teraz wyobraźmy sobie, że tych dwóch dżentelmenów posiadło wiedzę, że któraś z wysoko postawionych osób w Polsce ma tam coś za uszami (w sumie – kto nie ma?) i zacznie taką osobę szantażować, że powiedzą to i to, jeśli ta nie zrobi tego i tego. Nie wierzę, że wśród tych ludzi wielu będzie takich, którzy twardo powiedzą, że „trudno, róbcie, co chcecie, ja polskiej racji stanu zdradzał nie będę”.

Szwajcarski ser

Im na wyższego konia wskoczysz, tym boleśniej zderzysz się z ziemią. I ci ludzie doskonale o tym wiedzą, ale w tym momencie wolą wrzucać gówno do wentylatora i nadstawiać go w stronę przeciwników. A jak dalekie ci ludzie mają kompetencje i co są w stanie zrobić, żeby ich własne szambo nie wybiło – wolę sobie nie wyobrażać. Polskie służby są jak szwajcarski ser – tą dziurą im jeden czmychnie, tamtą drugi, a potem można tylko rozłożyć ręce i powiedzieć, że kurde, w sumie to szkoda. I że do kolejnych takich sytuacji na pewno dochodzić nie będzie. Na mur beton. A nam pozostaje wzruszyć ramionami i uwierzyć, że jak mówią, że nie będzie to nie będzie. Bo co nas złego może spotkać, jesteśmy w NATO, więc jesteśmy mocarni. A to, że jakieś super tajne sprawy państwowe prawdopodobnie są teraz omawiane przy wódce z Łukaszenką, to już pal sześć. To oni są winni, a nie my, a jeśli będzie groźba, że to nam może coś zaszkodzić, to się będziemy martwić. Najwyżej zrobi się drugi reset. A interesy państwa czy dobro naszych obywateli są nieważne. Umówmy się, większość tych wysoko postawionych ludzi ma je w głębokim poważaniu. Jeżeli będzie ryzyko, że spadną z konika – bez skrupułów zrzucą kogoś innego, ale na razie jest najlepszy czas na to, żeby nawalać w przeciwnika politycznego. Bo jakoś to będzie. Dla nich, być może dla nas nie?

Ogłupiony polski naród

A my radośnie tańczymy, jak oni nam grają. Bo to PiS, a nie PO (albo na odwrót). I z miłą chęcią przystępujemy do tej politycznej wojenki, bo tak się już daliśmy spolaryzować przez te dwie partie, że wszystko inne mamy w pompie. Przyznaję, nie jestem bez winy, tez się w to dałam wciągnąć (chociaż bardziej pod względem postępowości vs konserwatywności, niż w tę wojenkę polityczną). Pan Szmydt zrobił sobie zdjęcie z człowiekiem z PiS-u – oho, mamy powiązanie! Podał rękę człowiekowi z PO – no to ich ugotujemy. A jakie poniesiemy konsekwencje – jako państwo – tego, że zdrajca i szpieg pije sobie teraz gdzieś na Białorusi wódeczkę z ludźmi, którzy mają możliwości nam ten nasz spolaryzowany grajdołek zburzyć? Oj tam, oj tam. I najgorsze jest to, że to jest racja. Jesteśmy w tym momencie kompletnie bezradni. Bo jak my mamy tego człowieka odbić?! Chyba tylko najeżdżając na Białoruś, ale wszyscy wiemy, jakie byłyby tego konsekwencje. Możemy więc tylko siedzieć z założonymi rękami i czekać, co wyskoczy. Ale do tej pory jakoś to było. Zwiał Roman Giertych – ale w sumie nic mu nie udowodniono, więc luz. Pani Magdalena Adamowicz nie stawia się na kolejne wezwania prokuratury – no przecież jest chora! Rafał Gaweł robi w Norwegii za wielce rodzinnego geja, który uciekł przed polskim reżimem – trudno, może tylko pluć na Polskę, ale do tej pory nam to nie przeszkadzało, prawda? Sebastian M. spalił całą rodzinę żywcem – szkoda, że nic mu już nie zrobimy, ale prawo to prawo. Co prawda, Romek wrócił i może robić, co mu się żywnie podoba (bo ma immunitet), a pan Szmydt pije sobie wódeczkę z prezydentem Białorusi (pewnie po to, żeby się zrobił bardziej wylewny), ale… jakoś to będzie, prawda?

Zawsze jakoś było.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

O kilka kieliszków za dużo?

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Ja naprawdę wiele jestem w stanie zrozumieć. Naprawdę – wiele. Że majówka, że dożynki, że imieniny i Bóg jeden wie, co jeszcze. Czasem się człowiek przecież zabawić musi. Józefa było. Albo Stefana. Grzegorza, Moniki czy innej Krystyny. Może nawet Marcina – chociaż to akurat w listopadzie chyba. W każdym razie człowiek ma naprawdę dużo okazji, żeby się towarzysko poudzielać. Może nawet codziennie – ale czy wypada, jeśli wraz z zabawą idą napoje wysokoprocentowe? I nie chodzi mi tu akurat o mleko.

Słaba głowa, słaby sprzęt…?

Pan Kierwiński postanowił świętować Dzień Strażaka wyjątkowo hucznie. Do tego stopnia, że przyszedł wygłosić oświadczenie z tej okazji w stanie nie do końca trzeźwym, co nie umknęło uwadze innych ludzi. Ale stanowisko jest jasne – to wcale, pod żadnym względem i absolutnie nie było tak, że on tam wszedł na scenę na****ny jak meserszmit, nigdy w życiu. No fucking way! To w ogóle są niedorzeczne podejrzenia, po prostu mieliśmy awarię sprzętu nagłaśniającego. I tylko przez to facet nie potrafił się wysłowić. Nic to, że słychać było wyraźnie, że pan Marcin zwyczajnie bełkocze. Że niektóre słowa przeciąga nie wiadomo jak długo, a innych nie jest w stanie skończyć. To była tylko i wyłącznie awaria, a nie, że szefowi MSWiA się za bardzo chlupnęło poprzedniego dnia – albo nawet tego samego. Nam pozostaje w to tylko uwierzyć. Nieszczęścia chodzą po ludziach. Już kiedyś Aleksandra Kwaśniewskiego dotknęła choroba filipińska. I kim my jesteśmy, żeby wątpić w jego słowa? Jak powiedział, tak było. Wtedy była choroba filipińska, a nie alkohol, a teraz jest awaria sprzętu nagłaśniającego. I nawet z tym, szary człowieczku, nie dyskutuj, bo pozwy pójdą. Awaria to awaria, a jeśli Ci po głowie chodzą inne myśli, to my to spokojnie, pokojowo i sądownie załatwimy – tak, żebyś myślał prawidłowo.

Niegodne działania pisowskiej Targowicy

Pan Marcin wspomniał również, że nie będzie się poddawać badaniom pod kątem stanu przeduradarowego, ponieważ część jego wyborców – nie mogąc uwierzyć, w to co słyszą – martwiło się, że może to kwestie zdrowotne, bo wiadomo przecież, że tak światły człowiek jak pan Kierwiński do kieliszka nie zagląda, a już na pewno nie wtedy, kiedy następnego dnia ma wygłosić przemówienie. Nie, nie zamierzam, bo wszystko jest w jak najlepszym porządku. Proszę mi wierzyć. Tak jak powiedziałem, był straszny pogłos z głośnika, który był niedaleko. Więc bardzo słabo słyszałem, nie wiem, czy to była też kwestia jakiegoś sprzęgnięcia mikrofonów. Zdarza się. Nie ma to nic wspólnego ze stanem zdrowia, aczkolwiek dziękuję za troskę, wszystko jest w porządku – tłumaczył – Różne komentarze były, także polityków z polskiego życia publicznego, którzy chluby mu raczej nie przynoszą. Raczej nadinterpretują tutaj fakty lub starają się uprawiać taką brudną walkę polityczną. Jak rozumiem mają coś, do czego mogą się przyczepić, ale te insynuacje są naprawdę niegodne. Jeżeli ktoś chce wykorzystywać to święto do swojej brudnej polityki, to sam sobie wystawia świadectwo. No i spoko, jasna sprawa. Tylko czy takie samo świadectwo wystawił sobie Roman Giertych, który od razu znalazł winnego całego zajścia?

To nie my, to PiS!

Tak tylko pytam, bo Romek pisał coś o pisowskiej targowicy i chciałabym wiedzieć czy tekst: Nazwisko dźwiękowca, który obsługiwał dzisiaj najbardziej chciałbym poznać. #PiStoTargowica nie jest przykładem wykorzystywania tego smutnego incydentu do uprawiania brudnej polityki? Mam wątpliwości, bo skoro pytania zwykłych ludzi, czy poseł Kierwiński na pewno był w pełni sił podczas swojego przemówienia, są przejawem brudnej polityki, to czym innym jest sugestia, że ktoś z PiS-u (a być może sam Kaczyński!) przełączał po kryjomu różne kabelki, żeby pan Marcin brzmiał tak jak brzmiał? W każdym razie, pan Giertych otrzymał odpowiedzi, że odpowiedzialnymi za całą tą sytuację mogą być Jack Daniels albo Johnny Walker. Śledztwo trwa! Poszukiwani się nie wywiną, nie ma bata. Niech no tylko pan Roman pozna miejsce przebywania obu żartownisiów, to im da do wiwatu. Podpowiadam, że poszukiwania można by było zacząć od jakichś sklepów monopolowych.

Choroba przenoszona drogą kropelkową

Pan Kierwiński postanowił jednak opublikować na swoim Twitterze dowody na to, że podczas swojego przemówienia był trzeźwy jak świnia i przedstawił wyniki badania alkomatem. Trochę wyglądają, jakby czternastolatek usiłował na szybko przepisać pracę domową, bo mogliśmy w nich przeczytać:

Policja: Kierwiński

Nazwisko badanego: Marcin

Imię badanego: 22.08.1976 r.

No, spoko, bardzo wiarygodne. Nie pozostawia już żadnych wątpliwości. Ja podejrzewam, że jak pan Kierwiński chuchnął, to od razu wzięło też policjanta, który miał wykonywać te badania i stąd te nieprawidłowości, ale na 100% jest tak, że pod hasłem „Policja” należy wpisać nazwisko, pod hasłem „Nazwisko” swoje imię, a pod imieniem datę urodzenia.

Albo to, albo poseł Kierwiński faktycznie przez kilka godzin przed wystąpieniem nie wylewał za kołnierz. I przypadkowo policjant, który wykonywał badania również. Ale w to żaden z nas nigdy nie uwierzy, prawda?

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej