

Nawiasem Pisząc
Wołyń zakopany
PiS odtrąbił wielki sukces, bo prezydent Zełenski wraz z Andrzejem Dudą wziął udział w mszy świętej, podobno ku czci ofiar rzezi wołyńskiej (tyle że, rzecz jasna, narodowość katów i ofiar nie została tam nawet wspomniana), a Mateusz Morawiecki dał się sfotografować na tle krzyża złożonego z patyków i ustawionego w miejscu rzezi. Kiedyś tam było po prostu puste pole, teraz do krajobrazu dołączył krzyż i to jest cały efekt naszej walki o pamięć dla pomordowanych Polaków. Bo czy doczekaliśmy się czegokolwiek innego? Nie, ponieważ, jak informuje Instytut Pamięci Narodowej, polskie wnioski o ekshumacje ofiar są przez ukraińską stronę regularnie blokowane, w dalszym ciągu nie możemy tym ludziom wyprawić godnego pochówku, Ukraina – tak jak do tej pory – czci badytów z UPA, z Banderą i Szuchewyczem na czele, a o oficjalnych przeprosinach możemy sobie tylko pomarzyć. Powinniśmy się jednak cieszyć tym, co mamy, bo przecież przywódca Ukrainy wziął udział w specjalnej mszy, więc to już „bardzo wiele znaczy” i jest to „prawdziwy przełom w naszych relacjach”. O wszystkich drobnych gestach Ukraińców, których doświadczyliśmy od wybuchu wojny mówi się, że wiele znaczą. Mówiło się tak, kiedy wysprzątali groby wołyńskie, bo Polacy – z wiadomych powodów – nie mogli tam przyjechać. Podkreślano to z całą mocą, kiedy odsłonięto polskie lwy przy Cmentarzu Orląt Lwowskich. I tak samo przekonuje się nas teraz. Cóż, jeśli mam być szczera, dużo więcej znaczy dla mnie ten pierwszy gest, zainicjowany przez zwykłych obywateli Ukrainy, bo w jakikolwiek szczery – i większy ruch – ze strony Zełeńskiego dawno przestałam liczyć.
Niemożność rządu
I, szczerze mówiąc, nie do niego mam tutaj największy żal, ale do naszych rządzących. Bo to im powinno przede wszystkim zależeć, bo to oni – po takiej pomocy, jakiej udzieliliśmy naszym wschodnim sąsiadom – mogliby spróbować częściej i odważniej podnosić tę kwestię. Bo co zrobi Zełeński, jeśli troszkę śmielej wspomnimy o rozwiązaniu wreszcie tego sporu? Obrazi się i powie, że więcej już polskiej pomocy nie potrzebują? Śmiem wątpić. I nie zrozumcie mnie źle, nie chodzi mi o to uzależniać naszą pomoc od ukraińskich przeprosin i zgody na ekshumacje, bo wydaje mi się, że z Rosją lepiej mieć granice krótsze niż dłuższe. Nie chodzi mi o jakieś niesamowite wywieranie presji, bo wolałabym szczere przeprosiny, niż takie jakie otrzymaliśmy od Rosjan za Katyń. Oglądałam niedawno film na YT rosyjskiego imigranta, który, mieszkając od ponad roku w Polsce, publikuje swoje nagrania o życiu w Rosji i o rosyjskiej manipulacji, w którym pytał on Rosjan o sprawę Katynia. Większość nie miała o tym pojęcia, niewielu osób coś tam słyszało (ale – podobnie trochę jak nasi „przyjaciele” z zachodniej granicy – używali zwrotu, że to byli komuniści, a nie Rosjanie), a byli też tacy, którzy twierdzili, że przecież nie wiadomo, czy to nie Niemcy. Kłamstwo katyńskie wiecznie żywe. Chodzi mi o normalną, merytoryczną rozmowę, bo chyba na tym polega polityka międzynarodowa? O przedstawianie swoich racji. O argumenty. A nie o odfajkowanie teatru dla gawiedzi w postaci wspólnej mszy. I też nie chodzi mi o to, że w modlitwie jest coś złego, ale nie powinno się tego przedstawiać jako wielkiego pojednania. Bo wyszło trochę tak, jakby prezydenci obu państw pomodlili się za jakieś ofiary, ale na dobrą sprawę nie wiadomo jakie. A już tym bardziej z czyjej ręki zginęli. Nasza bierna postawa jest tym trudniejsza do zaakceptowania, kiedy słyszeliśmy Zełeńskiego, który mówił, że Ukraińcy nigdy nikogo nie mordowali albo ambasadora Ukrainy w Niemczech, Andrija Melnyka, kiedy wprost powiedział, że w czasie wojny Polacy byli dla nich takimi samymi wrogami, jak Niemcy czy ZSRR (co trochę pokazuje, że Ukraińcy, podobnie jak Izrael, mają już własną wersję historii), że nie dystansuje się od Bandery, a jakiekolwiek wspomnienie o Wołyniu to prorosyjska narracja. Reakcja strony polskiej polegała na tym, że szef naszego MSZ zadzwonił do swojego ukraińskiego odpowiednika, a ten obiecał, że odcinają się od poglądów swojego ambasadora. Tyle że niedługo później ten sam Melnyk sam został wiceministrem spraw zagranicznych Ukrainy. Tak to się odcięli.
Niezrozumiały wybór bohaterów
Ja zresztą rozumiem stanowisko Ukrainy. A może inaczej – wiem, dlaczego tak się uparli, żeby czcić banderowców, chociaż jest to dla mnie nieakceptowalne. Bo każdy naród potrzebuje swoich bohaterów, wbrew temu, co głosi lewica, która – zwłaszcza w Polsce – usiłuje tych bohaterów znieważać na każdym kroku. Nie jestem jednak w stanie pojąć wyboru, bo umówmy się – UPA poza obrzydliwym ludobójstwem na Polakach, niczym konkretnym się nie wsławiła. Od ZSRR zbierali regularne cięgi. Tymczasem Ukraińcy mieli o wiele lepszy – w moim odczuciu – wybór. Docenić tych swoich przodków, którzy zdecydowali się – ryzykując życiem – bronić polskich sąsiadów. A było ich wcale niemało. Często kończyli tak samo, jak ci, których starali się ratować. Tak, drodzy Ukraińcy, czcicie bandytów, którzy nie mieli większych problemów, żeby mordować Waszych rodaków, jeśli ci tylko starali się uratować kogoś z rzezi. To była spokojna i zintegrowana społeczność, która żyła sobie razem i nic nikomu nie przeszkadzało, dopóki nie wtargnęła UPA i wszystkiego nie zniszczyła. Niestety ze względu na fatalną politykę historyczną Ukrainy – na dziesiątki lat. Ukraińcy zdecydowali się tuszować całą sprawę (rozmawiałam na ten temat z ukraińskimi znajomymi i większość nie miała o tym pojęcia) albo tłumaczyć, że ten mord był konieczny, bo Polacy szykowali się już, żeby mordować Ukraińców, więc było to… wyzwolenie. Przepraszam, wyzwolenie przed kim? Zwykłymi chłopami, ich żonami i dziećmi? Ich się tak obawiali? Szkoda, bo zamiast wychwalać teraz pod niebiosa kolaborantów niemieckich (ale tak, Niemcy byli wielkim wrogiem w czasie wojny… tylko dlatego, że ci gieroje z UPA byli tak naiwni, że nawiązali z nimi współpracę, mimo że ci od początku mieli ich w czterech literach) i fiksować się na idei wyzwolenia Ukrainy z łap ZSRR-u (co też im nie wyszło, jak wiemy), mogli rozejrzeć się za ludźmi, którzy faktycznie na pamięć zasługiwali. Na przykład Ukrainka Ołeksandra Wasiejko, której rodzina zaangażowała się w pomoc Polakom na Wołyniu. Do dzisiaj pani Ołeksandra stara się ocalić od zapomnienia polskich obywateli bestialsko pomordowanych przez jej rodaków. Dba o miejsca pochówku naszych przodków, sprząta bezimienne groby i zapala na nich świeczkę, modląc się o ich pamięć. To ona wskazała polskim archeologom masowe groby pomordowanych, wierna słowom swojego ojca: „Kiedyś przyjadą tu Polacy i będą ich szukać. Ja tego nie doczekam, ale ty na pewno tak. Przyprowadź ich do nich”. Ciekawa jestem jak ta kobieta czuje się z obecną polityką ukraińską, wiedząc że czci się tam jak bohaterów ludzi, którzy z premedytacją zamordowaliby ją i jej rodzinę, gdyby nakryli ich na pomocy swoim polskim sąsiadom?
M.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Demokracja! Konstytucja! Wolne sądy!


Oczywiście, że jest to zamach na wolność słowa. Zbigniew Ziobro, jak każdy inny obywatel naszego kraju, ma prawo krytykować film, który mu się nie podoba. Ale jeśli chodzi o ograniczanie wolności wypowiedzi w przypadku tego filmu, to przypadki mamy nagminne. Blokowanie ocen na Filmwebie (podczas gdy ta sama strona nie miała żadnych problemów z dopuszczaniem masowo najniższych ocen filmu „Smoleńsk”, mimo że jej redaktorzy powinni być świadomi tego, że akcja była nagłośniona przez Tygodnik NIE), blokowanie komentarzy i tak dalej. Ewentualnie można zostać zakrzyczanym idiotycznymi argumentami pod tytułem: „Nie widziałeś, to się nie wypowiadaj!”, która to życiowa mądrość nie przeszkadzała tym ludziom – znowu przypomnę – kiedy chodziło o skrytykowanie filmu o katastrofie smoleńskiej. Nie widziałam filmu i nie obejrzę. Z prostego powodu. Maciej Stuhr obrażał tam uczestników Marszu Niepodległości, nazywał ich faszystami i nazistami, wykrzykiwał wulgaryzmy. Ja nie lubię, kiedy ktoś mnie obraża. Z tego też powodu nie zapłacę specjalnie za film, żeby wysłuchać tego stosu prostackich wyzwisk w sali kinowej. Tak samo, jak nie musiałam specjalnie iść do teatru, żeby obejrzeć „sztukę” o onanizowaniu się figurką papieża czy wsadzaniu sobie krzyża w te otwory ciała, których cywilizowani ludzie nie pokazują publicznie. Wiedziałam, że była tam taka scena, uważam ją za wulgarną prowokację i mam prawo tak uważać, nawet jeśli nie zapłaciłam za bilet i nie widziałam jej na żywo.
Propaganda jest propagandą
Znam też poglądy reżyser Holland na temat sytuacji na polsko-białoruskiej granicy, znam jej poprzednią twórczość (chociażby „W ciemności”) i widzę jej olbrzymią niechęć do Polski i Polaków, która wybija się niemal z każdej jej wypowiedzi. Znam bzdury, które głosi, między innymi o dwunastoletnim zakazie głosowania dla mężczyzn. Mam nadzieję, że panowie głosujący na Platformę (jako że te mądrości pani Agnieszka była łaskawa wykrzyczeć na campusie Rafała Trzaskowskiego) wezmą to sobie do serca i na wybory nie pójdą. W przeciwnym razie są hipokrytami. Większymi od tych, którzy nie zamierzają zapłacić pół złamanego grosza na paszkwil pani Holland, a mimo to wiedzą, że jest tanią propagandą. Bo wyzywanie uczestników Marszu Niepodległości od faszystów i nazistów jest tanią propagandą. Wygłaszane przez Agatę Kuleszę zdanie, że zawsze popierała Platformę i pod sądem ze świeczką stała (pod tym sądem, który zakazał Ziobrze wypowiadania się na temat tego filmu?) też jest tanią propagandą. Tego się nie da obronić.
Recenzja reżimowej TV
Nie, nie muszę obejrzeć filmu, żeby wiedzieć, jak spodobał się on reżimowej telewizji na Białorusi. Samo to już powinno dyskredytować ten film w oczach Polaków. Już chociażby to powinno być jasnym sygnałem dla ludzi, jak przedstawiona została tam Straż Graniczna, jak przedstawieni zostali „uchodźcy”, a w jaki sposób wszelkie organizacje „humanitarne”, które mąciły przy granicy i w mediach. Jedna z tych najgłośniej krzyczących chciała złamać karierę Szymonowi Marciniakowi za to, że kiedyś tam, gdzieś tam spotkał się ze Sławomirem Mentzenem. Jak widać ci ludzie mają określone metody. Albo wygłaszasz publicznie te same kretynizmy, co my, albo będziemy próbowali Cię zniszczyć. Fantastyczna strategia. Taka stalinowska. Tatuś pani reżyser byłby dumny. Ale o tym przecież też nie wolno mówić. Przypomnę tylko, że w tej samej reżimowej, białoruskiej telewizji, Aleksandr Łukaszenka, był łaskaw wypowiadać się kiedyś, że Platforma jest znakomitą partią, a PiS jest wredny, zły i – rzecz jasna – rusofobiczny. Mniej więcej taki sam przekaz niesie ze sobą dzieło Agnieszki Holland. Zero zaskoczenia.
HUMANITARYZM!!!
Moje obawy, dotyczące tego filmu, potwierdziły pierwsze recenzje. Te lewoskrętne, które swoim działaniem notorycznie udowadniają, że są „pożytecznymi idiotami” Putina, rozpisywały się o wielkim humanitaryzmie. Natomiast sporo osób pisało, że film jest nudny, że aktorzy też nie na takim poziomie, do jakiego nas przyzwyczaili (Agata Kulesza jest bardzo dobrą aktorką, ale nawet ona swoje zapewnienia o głosowaniu na PO mówiła tak jakoś… nieprzekonująco – widocznie też czuła, że robi trochę za słup ogłoszeniowy najwspanialszej partii wszechświata i okolic), praca kamery też taka sobie. Tego nie oceniam, bo są to faktycznie te elementy filmu, które wypadałoby zrecenzować jednak po jego obejrzeniu. Jednak to, jakie kłamstwa ten film zawiera już nie, zwłaszcza że odpowiednie nagrania wyciekły jeszcze przed premierą. I naprawdę, jeśli te argumenty, które tutaj wymieniłam nie przekonują kogoś, że ja naprawdę nie muszę na własne oczy zobaczyć propagandy, żeby wiedzieć, że coś nią jest, to już nic go nie przekona. Według mnie recenzja reżimu Łukaszenki powinna być wystarczająca. Na koniec jeszcze mogę odnieść się do argumentów, że to film fabularny, a nie dokumentalny. Otóż media rozpisują się, że sytuacja z Kongijką faktycznie się wydarzyła. Nie wierzę w to, wybaczcie. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie sytuacji, w której grupa mężczyzn jest w stanie przerzucić ciężarną, wyrywającą się kobietę przez dwumetrowy płot. Sorry, ale nie. A poza tym – jeśli w takim razie ktoś zrobi film o Żydach mordujących niemieckich Aryjczyków w obozach koncentracyjnych, to też będziemy mówić, że to przecież film fabularny, więc co z tego, że całkowicie przekłamujemy historię? „Ida” też była fabularna, ale wybielała postać Heleny Wolińskiej, która była odrażającą „polakożerczynią”. To nie jest w porządku. Pierwszy film by nie przeszedł, bo Izrael wysłałby takie wyrazy oburzenia w świat, że wszyscy obsraliby zbroję. Drugi przeszedł i nawet zdobył Oscara. Za którego jego twórca dziękował, robiąc z nas pijaków – pamiętam, panie Pawlikowski. Jeśli my się na to godzimy, jeśli my nie szanujemy samych siebie i naszej historii, to nie spodziewajmy się, że ktokolwiek zrobi to za nas. Zarówno „Ida”, jak i „Zielona granica” (co bardzo słusznie zauważył jeden z Czytelników) oddziela wielką, czerwoną (nie zieloną) linią NAS od NICH. I pamiętajmy, przy każdym podobnym paszkwilu, po której stronie chcemy stanąć.
Wolna wola
Jeśli chcesz iść na ten film do kina, to idź. Nie zgadzam się z tym, nie szanuję takiego wyboru, ale też nie zamierzam szarpać się z kimś na ulicy, żeby go od tego powstrzymać. Tak samo nie chciałabym, żeby ktoś mnie zmuszał do jego obejrzenia, tak jak podobno Klaudia Jachira nagabywała ludzi, żeby poszli do kina przy Złotych Tarasach. Ale też pamiętaj o tym, że możesz sobie w spokoju i bezpiecznie ten film obejrzeć między innymi dzięki Straży Granicznej, która teraz broni polskich granic. A którą ten film zwyczajnie opluwa. Tylko o tym pamiętaj, jeśli chcesz potem głosić truizmy o wielkim humanitaryzmie. To są naprawdę podstawy przyzwoitości.
M.
Nawiasem Pisząc
Zielona granica żenady

Na X/Twitter pojawiły się fragmenty wybitnego dzieła Agnieszki Holland, które dobitnie udowadniają, że ci, którzy pisali o marnej propagandzie, mieli rację. Sceny, które tam pokazują są tak głupie i tak grubymi nićmi szyte, że naprawdę ciężko dać się na to nabrać. Zwłaszcza, że pani reżyser wybrała sobie pewną mocno nagłośnioną w mediach historię, którą wszyscy wyśmiali – i nie chodzi mi tu wcale o Ibrahima, chociaż może on też się gdzieś tam przewinie. Z ciekawości je sobie obejrzałam, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że nie trzeba się zbliżać do gówna, żeby wiedzieć, że śmierdzi. Myślę, że nawet cenzurowanie ocen na Filmwebie temu filmowi nie pomoże, zwłaszcza że nie wyłączono możliwości komentowania, więc nie w ten sposób, to inną drogą użytkownicy sobie poradzili. I nie, nie popieram wystawiania jedynek filmowi, którego się nie obejrzało, ale tzw. „wielkie wojny filmwebowe” nie są na tym portalu rzadkością. Pamiętam jedną, kiedy widzowie namiętnie wystawiali jedynkę „Kac Wawie”. Uniosłam się honorem i stwierdziłam, że obejrzę, zanim wystawię ocenę. Że będę merytoryczna, rzetelna i obiektywna. Wytrzymałam piętnaście minut tego chłamu i od teraz wiem, że jeśli widzowie mówią „nie”, to lepiej lepiej faktycznie nie. W każdym razie chciałam napisać, żebyście się nie denerwowali, że po raz kolejny poruszam temat tego wybitnego, niezależnego (ekhm, ekhm) dzieła kinematografii polskiej, ale jak zobaczyłam te fragmenty to tak się – dosłownie – skwiczałam, że musiałam się z Wami podzielić. Bo będzie zabawnie, serio. Potem już nie będę poświęcać temu mojej i Waszej uwagi, obiecuję.
Fragment pierwszy
Straż Graniczna zostaje tu przedstawiona jako bandyci i mordercy, którym nie wystarczy już bronienie polskich granic, o nie. Musieli jeszcze stłuc termos i rzucić biednym, spragnionym uchodźcom, żeby się napoili. Jakiś Karim czy inny Azbullah dorywa ten termos i pije tak zachłannie i tak wielkimi łykami, że dziwię się, że się wcześniej nie zorientował, że połyka szkło. Ale po przypadku Ibrahima wiemy przecież, że to twardzi ludzie są. W każdym razie to było za wiele nawet dla młodego, śniadego mężczyzny i facet zaczął pluć krwią. Swoją drogą, czemu to nie były kobiety i dzieci? Bo nie chce mi się wierzyć, żeby niesamowicie wykształcony inżynier dał się nabrać na taki numer. Swoją drogą wie ktoś, czy to inwencja twórcza samej Agnieszki, czy faktycznie kiedyś media rozpisywały się o takiej sytuacji? Starałam się śledzić te wszystkie bajeczki okołograniczne, bo to całkiem zabawne było, ale na to się nie natknęłam.
Fragment drugi
Tutaj mamy artystyczne zbliżenie na Agatę Kuleszę i jej wspaniałe i przekonujące wystąpienie: Julka, kochanie. Znasz mnie. Zawsze głosowałam na Platformę. Jak trzeba było stałam ze świeczką pod Sejmem. No jak to nie jest tania, tandetna propaganda, to już nie wiem, co nią jest. Artystce nawet nie chciało się zmieniać nazw partii politycznych. Swoją drogą, zawiodłam się na Kuleszy, bo zawsze ceniłam ją jako aktorkę. Ale to samo mogę powiedzieć o wielu innych artystach, którzy po wyborach w 2015 roku wylali się na ulicę i dawaj, walczyć o demokrację. Ramię w ramię z byłymi UB-ekami. Na przykład bardzo lubiłam Cezarego Żaka i Artura Barcisia i do takich „Miodowych lat” czy „Rancza” często wracałam. Ale na panią Agatę po takiej bezwstydnej tandecie już chyba nie będę mogła patrzeć. Bodaj pierwszy film, jaki z nią widziałam to „Róża” Wojciecha Smarzowskiego. Wiem, w jaką tematykę lubi ostatnio skręcać reżyser, ale tamten film to był świetny obraz rosyjskiego „wyzwolenia”. Niezły zwrot popełniła Kulesza, bo teraz występuje w filmie, który Putin i Łukaszenka oklaskują nie przez piętnaście minut, ale co najmniej trzydzieści. Szkoda.
Fragment trzeci
Chyba mój ulubiony. Ta potworna Straż Graniczna dorwała jakąś kobietę, której udało się przedrzeć na naszą stronę, biorą ją na ręce i siuuuup! przez płot. Kojarzycie, na samym początku prowokacji pod polską granicą zdaje się OKO.press (albo inny, jeszcze bardziej lewacki od Onetu czy Wybiórczej portal) wypluł z siebie artykuł o przerzuconej ciężarnej kobiecie z Konga, w wyniku czego straciła ciążę. Wszyscy się wtedy zastanawiali, czy znajdzie się ktoś tak głupi, żeby w to uwierzyć. Znaleźli się. Znaczy nie wiem, czy sama Holland jest aż tak naiwna, ale z pewnością za takich uważa swoich widzów. Ci rozsądni zdają sobie sprawę, że czterech chłopa może i przerzuci wrzeszczącą, kopiącą i wyrywającą się kobietę przez ogrodzenie na wysokości pół metra, ale nie już przez takie liczące dwa metry. Jednak faceci z nagrania to naprawdę zdrowe chłopy musiały być, bo ciepnęli nią tak, że poleciała jak z katapulty. Rzecz jasna, o stracie dziecka nie można było zapomnieć, musiała być kalka jeden do jednego z wymyślonego gdzieś na kolanie w redakcji dzbannikarskiego idiotyzmu. Kongijka jak tylko zauważyła, że krwawi uderzyła w straszny ryk, ale na szczęście zaraz podbiegli do niej różni Mohammedzi, żeby poratować. Nie wiem dokładnie, jak ją pocieszali, ale pewnie coś w stylu: Spokojnie, to przecież płód, a nie dziecko. To tylko aborcja, zwykły, normalny, bezpieczny zabieg. Lepiej pokaż, czy ząb Ci się nie rusza. Tak byłoby przynajmniej konsekwentnie. A pani Agnieszce życzę więcej twórczości własnej.
Fragment czwarty
Tutaj mamy Macieja Stuhra w swojej wybitnej roli. Zagrał samego siebie, czyli sfrustrowanego, wściekłego, wulgarnego i plującego jadem cymbała, który nigdzie nie może znaleźć ujścia narastającym gniewom i nikt go nie chce szukać, więc robi to przed swoją psycholog. Jej za to płacą, więc znosi to dzielnie. Co tam wyrzucał z siebie pan Maciuś? Nasze państwo objęło patronatem nazistowski spęd. Rozumiesz? Faszystowski, k-wa, marsz w stolicy – w Warszawie (to chyba na wypadek, gdyby pani psycholog nie wiedziała, co jest stolicą Polski – przyp. M) – pod patronatem, k-wa, rządu. Terapeutka dzielnie próbuje złagodzić zapędy biednego frustrata, tłumacząc: Prowadzenie terapii narodowej (co to w ogóle jest? – przyp. M) mnie przerasta. Nie zajmujemy się sprawami, na które nie mamy wpływu. Porozmawiajmy o twoich problemach. To są moje problemy właśnie! – nie daje za wygraną młodszy Stuhr – Ja mam rasistowskich poj**ów w rządzie! Ja nie mogę przez to jeść, nie mogę spać, nie mogę myśleć (to akurat wszyscy widzimy, Maciuś, aaaale, teraz najlepsze! – przyp. M), libido mi spadło poniżej zera! Zapytaj Anki. To jest oczywiście kolejny przykład perfidnej propagandy, ale, ale – czy Stuhr nie przedstawił nam tutaj typowego, wściekłego z nienawiści wyborcy PO? Mnie się skojarzył od razu z Lisem, Hołdysem, Jandą… i samym sobą. Biedni, tak bardzo nie mogą pogodzić się z faktem, że ten „niewykształcony, zacofany plebs” w drodze DEMOKRATYCZNYCH wyborów daje szansę pisiorom, a nie tym wybitnym i wykształconym, że biedacy aż się z tego stresu seksić nie mogą. Nic dziwnego, że frustracja rośnie. Zawsze zastanawiałam się, czemu oni chodzą aż tak wściekli. Dzięki, Aga, za wyjaśnienie!
Zaskakująca frekwencja?
Na tym jak na razie koniec fragmentów. Szczerze, nie wiem, czy będę chciała oglądać więcej, jeśli jakieś się pojawią, bo oczy krwawią. W każdym razie tak na zakończenie: MSWiA zapowiedziało, że przed seansem w kinach studyjnych specjalny spot, który ma przekonać nieprzekonanych, że to, co pokazują w tym filmie to paszkwil, gniot, tania propaganda, a przede wszystkim nieprawda. Szczerze, to nie wiem, jaki to ma sens. Ludzie, którzy zdecydują się pójść na to do kina są już tak zaślepieni main-streamową propagandą, że jedyne, na co będzie ich stać podczas pokazywania tego spotu to buczenie i rzucanie popcornem w stronę ekranu. Ewentualnie po seansie półgodzinne oklaskiwanie, a potem płakanie na korytarzu, żeby udowodnić, że się da (też bym płakała, ale ze śmiechu – przyp. M) Nic więcej. Oni nie zrozumieją z tego, co chcą im przekazać ani słowa. Już teraz burzą się w Internecie, że cenzura. Ja wiem, że oni pewnie cenzury nie widzieli i nie do końca wiedzą, co to znaczy, więc myli im się ona z prostym ostrzeżeniem przed początkiem filmu, że jest niebezpiecznie słaby i nie nadaje się dla osób z IQ plus 60. Widocznie biorą przykład ze swojej idolki, która zapewnia, że wypuściła ten film właśnie teraz, bo po wyborach, gdyby PiS wygrało, to by go zablokowali. Biedulka, nie zauważyła, że żyje w pisowskim państwie już od ośmiu lat i jakoś jej, kurczę, niczego nie zablokowali.

W każdym razie powyżej na pocieszenie – grafika przedstawiająca, jak olbrzymim zainteresowaniem cieszy się ten film (źródło: Ta irytująca julka-lewatywka). Na całą salę mamy sześć miejsc zarezerwowanych. Kosmos. Oby tylko ataku paniki nie dostali podczas jednej z tych wstrząsających scen, bo gotowi się tam zadeptać. Wczoraj ktoś inny sprawdzał rozkład w kinie Helios w Olsztynie. Na piątek i sobotę zaplanowano aż dziewięć seansów. Miejsc zarezerwowanych było na tamtą chwilę około sześćdziesięciu na jakieś 1900. Na trzy seanse nie było żadnego chętnego. W niedzielę: pięć seansów, osiem miejsc zarezerwowanych. Wydaje mi się, że twórcy filmu powinni raczej podziękować PiS za reklamę, bo sami – z olbrzymim wsparciem lewicowych mediów – kiepsko sobie radzą.
M.
Nawiasem Pisząc
Kilka pomysłów na udaną kampanię

Jak już wszyscy zdążyliśmy zauważyć, ta kampania wyborcza jest chyba najbardziej absurdalna ze wszystkich po 89, a Platforma zachowuje się jak idiota, który codziennie nadeptuje na grabie i mimo tego, że za każdym razem dostaje w łeb, to jakoś nie wpadnie na to, żeby je ominąć albo podnieść i odłożyć. Bo oni, wspólnie z zakochanymi w nich mediami, przez całe dwie kadencje PiS-u (a nasiliło się to, kiedy Tusk wrócił łaskawie do Polski, bo jak to tak – mąż stanu ma przegrać z „niskim karakanem”, przecież to się nie godzi) ciągle wpadają na te same pomysły, żeby w październiku odsunąć ich od władzy. Najpierw wymyślają swoiste „game-changery”, jak to ładnie ujął Rafał Ziemkiewicz – mieliśmy już aferę z dwiema wieżami, aferę z Odrą, teraz jest afera wizowa. I żeby było jasne, szalenie mi się nie podoba, że urzędnicy przyjmowali łapówki i wpuszczali Bóg wie kogo na terytorium Polski. Są jednak dwa małe problemy. Nasz umiłowany, poprzedni rząd chciał robić to samo na polecenie Unii i to pewnie na jeszcze większą skalę, bo pamiętamy cytaty „przyjmiemy, ile będzie trzeba” i „kim są, ustali się później”. I druga sprawa – w tej sytuacji PiS przynajmniej zareagował i wyciągnął konsekwencje, Donald Tusk zaś miał niesamowity talent zamiatania wszystkiego pod dywan. Bo przecież „to nie były pieniądze Polaków”.
Wszystkich powsadzam do więzień!
Drugim sposobem PO jest udowadnianie wszem i wobec, że żyjemy w reżimowym państwie i gorzej jest u nas, niż na Białorusi. Zero różnicy. Tylko nie przyjdzie im do pięknych główek, że gdyby faktycznie tak było, to oni siedzieliby w więzieniach, jak białoruscy opozycjoniści, a nie urządzali ustawki. A do dwóch takich sytuacji doszło niedawno. Na pierwszy ogień weźmy Tuska i Rachonia. Były premier zrobił oczywistą prowokację pod siedzibą TVP. Nie wiem, czy liczył konkretnie na Rachonia (chociaż musiał wiedzieć, że dziennikarz od dawna żądał odpowiedzi na pytania związane z „Resetem”), ale na pewno miał nadzieję, że dojdzie do próby zakłócenia konferencji. I faktycznie, pan Michał wpadł jak śliwka w kompot, bo nie mógł nawet doczekać końca konferencji, tylko od razu zaczął wykrzykiwać swoje pytania. Tyle tylko, że jego pomagierzy nie potrafili zachować takiego spokoju, jak szef PO. Najpierw na Rachonia wystartował Rozenek, odpychając go i grożąc, że zdradzi jego adres. Na swoje nieszczęście, Tusk nie zdołał utrzymać na smyczy również swojego ratlerka, więc za chwilę niemalże z pięściami na reżysera „Reseta” rzucił się Kołodziejczak, co – umówmy się – wyglądało komicznie. Ale on akurat znany jest z tego, że lubi takie pyskówki. Znowu wyszło, że stroną agresywniejszą jest jednak Platforma, bo można były spokojnie krzyki dziennikarza przeczekać, a potem kulturalnie zwrócić mu uwagę, że odpowie, kiedy skończy. Tyle pewnie, że Tusk doskonale zdawał sobie sprawę z tego, czego będą dotyczyły pytania Rachonia, a odpowiedzi miał tylko dwie. Pierwsza, że to kłamstwo, co prawda odpowiednio udokumentowane, ale kłamstwo, a druga to „Bez komentarza”. Lider opozycji wybrał bramkę numer trzy i zaczął przekonywać ludzi, jakiego to on porządku nie zrobi z dziennikarzami TVP i całym obecnym rządem. Wszystkich do więzień powsadza, co do jednego. Ale skąd Ty to, Donku, wiesz? Przecież za Twoich rządów będą wolne, niezależne i niezawisłe sądy, więc jakim cudem już znasz wyrok? Coś mam wrażenie, że nas tutaj wszystkich w bambuko próbujesz robić. Nie byłby to zresztą pierwszy raz. W każdym razie, awantura pod siedzibą TVP nie spodobała się dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Bardziej jednak nie spodobało jej się zachowanie Rozemka, Kołodziejczaka i Tuska, niż Rachonia. No kto by pomyślał?
Na immunitet reżim nie działa
Autorką drugiej ewidentnej ustawki jest Kinga Gajewska, która najpierw zrobiła nielegalny wiec, na którym wykrzykiwała coś o imigrantach, których jeszcze sama niedawno by wpuściła i przytuliła do serduszka. Na miejscu stawiła się policja, prosząc posłankę o wylegitymowanie się. Przedstawicielka Platformy, rzecz jasna, nie zamierzała tego zrobić, licząc właśnie na taki efekt końcowy, jaki osiągnęła. Zdaniem policji, doszło do obrażania funkcjonariuszy, więc policjanci zaciągnęli ją do wozu. Gajewska starała się pokazać świadkom cały swój kunszt aktorski: wyrywała się, stawiała, ostrzegała, że ma immunitet, więc jej wolno. Udało jej się sprowokować ludzi, którzy zaraz zaczęli wykrzykiwać, że „halo, panowie, to przecież posłanka”. No i co z tego, że posłanka? Dlaczego ma być z tego tytułu traktowana lepiej, niż przeciętny obywatel? To jest to słynne, platformerskie: „By żyło się lepiej. Wszystkim”? W furgonetce pani Kinga dalej zgrywała odważną i poszkodowaną, bo wmawiała policjantom, że ona przecież chciała się wylegitymować, ale trzymali ją za ręce. Szkoda tylko, że nagrania pokazują, że to nieprawda. Nikt nikogo za nic nie łapał – funkcjonariusze od razu poprosili o pokazanie legitymacji, czego kobieta nie chciała uczynić. Wolała zrobić awanturę i dopiero po akcji pomachała im przed oczami immunitetem. Ja osobiście uważam, że immunitet powinien być zniesiony, bo prowadzi to do nadużyć i jawnego łamania przepisów. To dzięki immunitowi poseł Jachira zachęcała ludzi do wandalizmu. To dzięki immunitetowi poseł Sterczewski mógł sobie jeździć rowerkiem w stanie wskazującym i bez oświetlenia. To dzięki immunitetowi Joanna Sheuring-Wielgus mogła rozkręcać kolejną awanturę na zamieszkach i atakować policjantów, którzy zatrzymywali agresywne dziewczę, Julcze. Przykłady można mnożyć. Immunitet i po sprawie, łapy przy sobie. Ale zwykłemu Kowalskiemu można wlepić mandat, jak sobie otworzy piwko w parku. Wracając jednak do tych dwóch ostatnich prowokacji – ja zdaję sobie sprawę, że ich wierni wyborcy uwierzą w te sploty niesamowitych okoliczności i będą mieli kolejny dowód na pisowski reżim. Oni są już zaślepieni do tego stopnia, że gdyby Tusk wszedł im do mieszkania i nasikał do kawy, uwierzyliby, że to w imię większego dobra wszystkich Polaków i wypili ze smakiem. Wydaje mi się jednak, że takimi akcjami nie przekonają do siebie nowych wyborców, a o to chyba w tej kampanii chodzi. A nie o to, żeby jeszcze bardziej zacietrzewić swoich wyznawców? Chyba, że Platforma już ich szykuje do robienia sajgonu na ulicach po 15 października?
Priorytety polityków
Na zakończenie dopiszę jednak, że obie strony dwóch najbardziej zwaśnionych partii w Polsce grają nierówno. Ostatni spot PiS-u ujawniający plany obrony Polski w razie rosyjskiego ataku jest, w mojej opinii, nie do wybronienia. Po pierwsze – jestem niemal pewna, że te plany układała NATO, a Tusk tylko pokiwał głową (być może, gdyby to od niego zależało wcale by wielkich planów nie czynił, bo przecież Rosja zawsze była spoko). Wydaje mi się, że PiS w ten sam sposób akceptował ich plany, więc troszkę wieje hipokryzją. Może zmieniły się one pod wpływem rosyjskiej agresji, ale co z tego? Po drugie – ładnie to tak machać tajnymi planami obrony Polski? Tak żeby sobie Putin z Łukaszenką mógł je swobodnie przeczytać i poanalizować? Ten spot uświadomił mi tak naprawdę jedno – że dla jednych i drugich nie ma ważniejszych rzeczy od nawalania w przeciwnika, nieważne czego by nie musieli użyć. Wszystkie chwyty dozwolone, prawda? No właśnie, nieprawda, bo bezpieczeństwo kraju i jego obywateli powinno być dla nich świętością. Parafrazując słowa Marka Budzisza z rozmowy z Piotrem Zychowiczem: niech oni się publicznie oblewają błotem, niech uskuteczniają te swoje ustawki, szukają aferek czy licytują na socjale. Ale po wszystkim powinni wziąć się za swoją robotę i za zamkniętymi drzwiami ustalić, jaki jest najlepszy i najskuteczniejszy sposób na obronę ojczyzny, gdyby doszło do najgorszego. Bo obawiam się, że nasze wojsko jest już w tak opłakanym stanie, że nawet najlepsze plany NATO nie wystarczą. A jest to efekt ponad trzydziestoletnich zaniechań w tej kwestii, bo zawsze było dla nich ważniejsze właśnie nawalanie w przeciwnika. Albo zamiatanie aferek.
M.