

Nawiasem Pisząc
Tragikomedia z dwoma głównymi aktorami
Nawet nie wiem, jak inaczej mam rozpocząć ten post, jeśli nie od zdania: „Dzieje się, nie?”. Ewentualnie: „Tośmy sobie wybrali”. Jednak, żeby przejść do wydarzeń wczorajszych, trzeba się odpowiednio wcześnie cofnąć.
Początek przedstawienia
I to tak dużo wcześniej, bo afera gruntowa miała miejsce w 2007 roku i doprowadziła do rozpadu ówczesnego rządu (to były pamiętne, choć krótkotrwałe rządy PiS, LPR i Samoobrony; jeżeli nie pamiętacie, to w tamtych czasach Roman Giertych był ultraprawicowym kozakiem). W wyniku tego skandalu ówczesny premier, Jarosław Kaczyński, zdymisjonował Andrzeja Leppera, który pełnił wówczas funkcję wicepremiera i ministra rolnictwa – w wyniku zresztą tej decyzji mieliśmy wtedy przedwczesne wybory parlamentarne. Do tej pory wszystko jest jasne, ale teraz zaczynają się różne nieścisłości, a wręcz machloje i kombinacje. Według tego, co opisują media, dwóch dżentelmenów miało w tamtym czasie chwalić się, że są w stanie odrolnić każdą działkę, ale – rzecz jasna – za swoje usługi pobierali sowitą opłatę. Nie spodobało się to jednak CBA, którzy zdecydowali się zastosować pewną prowokację. Wobec powyższego dwóch podstawionych agentów, którzy występowali wtedy jako szwajcarscy przedsiębiorcy, dogadali się z dwójką mężczyzn, że oni im zapłacą, a tamci im odrolnią. Oczywiście, jak to w polskiej rzeczywistości bywa, nie wszystko poszło tak, jak powinno pójść, ponieważ wspomnianych dwóch panów miało odpowiednio wcześnie otrzymać przeciek o prowokacji. Z tego też powodu odwołano szefa MSWiA, Janusza Kaczmarka. Już się zaczyna człowiek trochę gubić, prawda? Ale to nie wszystko, bo CBA miało odkryć, że część łapówki miała trafić w ręce Andrzeja Leppera, Janusza Maksymiuka i jeszcze jednej osoby. Podstawieni agenci przekazali więc tzw. „kontrolowaną łapówkę” za wspomniane odrolnienie i rzekomo incydent ten dokonał się to w ówczesnym Ministerstwie Rolnictwa. A co mieli do tego Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik? Pierwszy był szefem CBA, drugi jego zastępcą i mieli oni wówczas przekroczyć swoje uprawnienia.
Niewiarygodne ułaskawienie
Skoro już przypomnieliśmy sobie zamierzchłe czasy sprzed siedemnastu lat, możemy przejść do tych troszkę aktualniejszych. Kamiński i Wąsik zostali skazani na trzy lata pozbawienia wolności w marcu 2015 roku, ale jeszcze przed prawomocnym wyrokiem ułaskawił ich Andrzej Duda. I tu zaczyna się pierwsza kontrowersja. PiS zarzuca Platformie, że oto za ich rządów mamy pierwszych więźniów politycznych w „wolnej Polsce” (to sformułowanie kojarzy mi się z często używanym przez Tomasza Wiejskiego zdaniem – ewentualnie sparafrazowanym przez innych – że „w wolnej Polsce będziesz siedział” i między innymi dlatego dałam to w cudzysłów), z drugiej strony Platforma obstaje przy stwierdzeniu, że prezydent RP chroni swoich, nawet jeśli łamali prawo. Nie jestem w stanie ustalić, kto ma rację, a kto kłamie, nie mam dostępu do akt sprawy, nie mam takiej wiedzy, która uprawniałaby mnie do ferowania wyroków, więc muszę podkreślić, że nie wiem, po czyjej stronie leży prawda. Kolejna sprawa to właśnie to ułaskawienie. Czy prezydent mógł to zrobić, czy jednak nie. Kontrowersje dotyczą tego, czy Andrzej Duda mógł ich ułaskawić przed prawomocnym wyrokiem, czy nie. To jest kolejnym sporem pomiędzy Platformą, a Prawem i Sprawiedliwością. Inna sprawa, że pretekstem do sporu między tymi partiami może być już absolutnie wszystko. Niby w wielu sprawach głosują podobnie (co ciekawe są to kwestie, które mają jak najbardziej udupić Polaków, ale to tylko moja subiektywna opinia), ale przy każdej, absolutnie każdej, dupereli się nie zgadzają. Byłabym w stanie nawet napisać, ze przynajmniej w kwestii COVID-a byli w miarę zgodni, gdyby nie to, że lewa strona nie była ukontentowana działaniami PiS-u, bo domagała się ona zaostrzenia przepisów i obowiązkowych szczepionek, czego ówczesny rząd, dzięki Bogu, nie wprowadził. Nieważne, w każdym razie, kłócą się prawie o wszystko.
Brak jednoznacznego zapisu
Słuchajcie, sprawdziłam to sobie. I naprawdę, nie widzę żadnego zapisu, według którego prezydent musiał czekać do uprawomocnienia się wyroku. Albo jestem głupia, albo ślepa, albo jedno i drugie (możecie mi to wypomnieć, chociaż prosiłabym o jako taką kulturę), bo jak Boga kocham, nie widzę artykułu, według którego prezydent nie miałby prawa ułaskawić kogoś przed uprawomocnieniem się wyroku. I ja naprawdę nie rozumiem, w jaki sposób odczytywać ten konkretny argument nowego rządu, żeby coś, czego nie ma ma w zapisach, stało się nagle obowiązującym, wiążącym i ściśle przestrzeganym źródłem prawnym. Ale ja jestem prawnym laikiem – wiem, czego nie robić, a co robić, żeby nie nikomu nie podpaść, jak zapewne większość ludzi – i tego przestrzegam. Kieruję się tutaj również własnym kodeksem moralnym. Ale już szczegóły poszczególnych zapisów są dla mnie nieznane, niepewne i w żadnym wypadku nie mogę na nich opierać swojej wypowiedzi. Dlatego zostawmy to ekspertom. Profesor Waltoś stwierdził jednoznacznie, że według obowiązującej nas Konstytucji prezydent miał prawo zrobić, to co zrobił, więc ułaskawienie było prawomocne, jakkolwiek byśmy na słuszność tej decyzji nie patrzyli. Powołuję się akurat na Waltosia nie przez przypadek, a są ku temu dwa powody. Po pierwsze, nazwisko Waltosia kojarzyłam jako autorytet w świetle prawa, ponieważ wielokrotnie się na niego powoływano w różnych publikacjach, sprawozdaniach czy choćby zwykłych artykułach, a studenci prawa uczyli się z jego podręczników. Po drugie, przytaczają je bardzo często przedstawiciele PiS-u, bo Waltoś tak powiedział, więc tak jest. Odniosła się jednak do tego kandydatka na posła z list Konfederacji, Ewa Zajączkowska-Hernik, która w programie w Super-Ekspressu, przyznała rację, że interpretacja Waltosia wskazuje na to, że Duda mógł ułaskawić tych dwóch posłów, ale… No i właśnie to „ale” jest zasadnicze, bo posłowie PiS-u jakby o nim zapominali. Rzecznik prasowa Konfederacji wyraźnie jednak podkreśla, że Waltoś w swoim podręczniku powoływał się również na Konstytucję Marcową z 1921 roku i Konstytucję Kwietniową z 1935 roku, w których takie ułaskawienie nie było w ogóle dopuszczalne, ponieważ byłaby to zbyt duża ingerencja w system sprawiedliwości, praworządności itd., itp. I, według niej, profesor Waltoś wyraźnie podkreślał, że w jego opinii tamten zapis był słuszniejszy. Obowiązuje nas jednak ta aktualna Konstytucja z 97 roku i wedle niej ułaskawienie prezydenta było prawomocne. Tutaj, znowu, możemy się sprzeczać – było słuszne, nie było? Wydaje mi się jednak (podkreślam, okiem, interesującego się polityką, społeczeństwem itd., laika), że obowiązują nas – niestety, albo stety – te najnowsze zapisy z aktualnej Konstytucji naszego państwa. A w związku z powyższym ułaskawienie Andrzeja Dudy było zgodne z prawem i teraz nikt nie powinien podnieść ręki na Kamińskiego i Wąsika, o ile oczywiście później nie zrobiliby nic niezgodnego z prawem. A to, że nasza Konstytucja jest dziurawa jak ser szwajcarski, więc pewnie należałoby ją zmienić, to inna sprawa. Ale też nie widzę ludzi na tyle kompetentnych, żeby ją poprawić. A gdyby się ktoś taki trafił, to potem i tak trzeba zdobyć odpowiednią większość w Parlamencie, co w naszej obecnej sytuacji jest niemożliwe.
Narastający konflikt
Nowy rząd jednak się upierał, PiS się nie zgadzał; ten łamie Konstytucję, ale tamten trochę też, więc doczekaliśmy się sytuacji, w której dwóch oskarżonych posłów ukrywało się w Pałacu Prezydenckim. Trochę słabo to wygląda, przyznacie chyba wszyscy, bo ktoś powie, że należałoby to przyjąć z godnością, ale już ktoś inny będzie argumentował, że nic innego im nie zostało. W tym momencie wypadałoby wyjaśnić, co się wczoraj wydarzyło. Wydarzyło się to, że funkcjonariusze policji wpadli do Pałacu Prezydenckiego, bez żadnych nakazów, pism, odznak, dzięki którym można by było spisać ich tożsamość. Wpadli i wytargali dwóch, wspominanych wielokrotnie w tym tekście, posłów. I tu pojawiają się kolejne kwestie, no bo… czy policja mogła tak sobie, bez żadnych nakazów, wtargnąć się do Pałacu Prezydenckiego, żeby aresztować dwóch facetów, którzy mogli być winni, ale mogli być też więźniami politycznymi? Ja, podkreślę kolejny raz, nie czuję się kompetentna, żeby to oceniać, ale – jeśli mogę wtrącić jedno słowo ignoranta – coś mi w tym ułaskawieniu jednak śmierdzi, delikatnie mówiąc. Mimo wszystko, chyba jest tu coś trochę nie halo. Bo nie wydaje mi się, żeby można było wejść tam z buta, bez żadnych nakazów, i wyprowadzić stamtąd dwóch gości, tym bardziej, że – tak sobie myślę – ułaskawienie było jednak, mimo wszystko, prawomocne. Wyobraźcie sobie teraz, że policja wbija Wam się do mieszkania, bez nakazu aresztowania, i wywleka Wam członka rodziny, bo coś tam kiedyś zrobił nie tak. Albo przeszukuje Wam chałupę bez odpowiedniego nakazu. Niefajnie, prawda? A tymczasem dokładnie to się działo, według słów pani Grażyny Ignaczak-Bandych, która jest szefem Kancelarii Prezydenta. I tu się pojawiają kolejne wątpliwości. Jak widać, niepewności jest pełno, a jedna i druga partia rzuca między sobą tą Konstytucją, niczym szmacianą piłką. Tak jak w tej grze, którą bawiliśmy się w podstawówce, a nazywała się ona „dwa ognie”. Zostałeś trafiony, to lecisz. Tyle tylko, że Konstytucja nie jest odbijaniem szmacianej piłeczki. Jest Konstytucją. Obojętnie jak nielogiczna by nie była.
Zaplanowana akcja?
Ale są następne niejasności, ponieważ Andrzej Duda miał wtedy zaplanowane spotkanie ze Svietłaną Cichonauską, białoruską opozycjonistką, które miało miejsce w Belwederze. I nie było ono żadną tajemnicą. Wniosek z tego jest prosty: prezydenta nie było wtedy w PP, a policjanci, pod jego nieobecność, weszli, zabrali dwóch panów i wyszli. I tutaj się pojawiają kolejne wątpliwości, bo jednak prezydent, jakby na to nie patrzeć, jest głową państwa – zwykłemu Kowalskiemu nie można tak wjechać na chatę, a prezydentowi można? A potem było tylko lepiej. Ponieważ Duda, kiedy dowiedział się, co się dzieje, zamierzał udać się do Pałacu, ale… nie mógł. Po wyjazd zagrodził mu autobus miejski, którzy podobno rozklekotał się przy wyjeździe, więc nie mógł ruszyć ani w tę, ani we w tę. Oczywiście, zupełnym przypadkiem rozkraczył się w tym konkretnym miejscu, w tym konkretnym dniu i o tej konkretnej godzinie. OK, może i tak było, (ja akurat nie wierzę w aż takie przypadki), ale w takim razie, dlaczego nie wpuszczano później przedstawicieli PiS-u w ramach interwencji poselskiej i blokowano im wejście do aresztu? Chyba już wszyscy mamy podobne wątpliwości. Jedni wierzą w przypadki, inni nie, ale żeby akurat tego dnia, o tej godzinie i w tej konkretnej sytuacji wszystko się spięło. Ciężko uwierzyć, prawda?
Ale, mimo wszystko, nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o jednej – drobnej, ale według mnie istotnej – sprawie. Otóż, oglądając relację w TV Republice, zwróciłam uwagę na transparent jednego z uczestników manifestacji, na którym panowie Kamiński i Wąsik zestawieni byli z… błogosławionym ks. Jerzym Popiełuszko. Wyglądało to tak, jakby zestawiono w jednym szeregu dwóch wspomnianych posłów z naszym polskim bohaterem i męczennikiem za czasów komuny. Przepraszam bardzo, ale wypadałoby tu zachować pewne proporcje – ci dwaj panowie nie zostali jednak napadnięci, związani, dotkliwie pobici i wyrzuceni do rzeki. Oni zostali prawomocnie skazani i ułaskawieni. Co do słuszności ich winy – jak wspominałam, zostawmy to sądom (fajnie, jakby były niezależne), ja nie mam kompetencji, żeby wyrokować, ale umówmy się, że nie jest to porównywalne z gehenną ks. Popiełuszki. Tutaj nie sposób postawić znaku równości. Nie da się, z jakiegokolwiek punktu widzenia byśmy nie patrzyli. Nie przesadzajmy w tej obronie Konstytucji. I jeszcze – a propos TV Republiki – obserwuję ich od bardzo dawna. I o ile kiedyś była to telewizja przedstawiająca wartości prawicowe i konserwatywne, o tyle ostatnimi laty stała się jednak, niedocenianą i niedofinansowaną przez poprzednią władzę, ale jednak tubą propagandową PiS. Widzę tę różnicę, dlatego chciałam na sam koniec wspomnieć, że nie stałam się nagle ślepym odbiorcą tej stacji. Podkreślam to, ponieważ w ostatnich postach ich broniłam, ale chciałabym, żeby była jasność. Dostrzegam, to co się dzieje i jaki przekaz płynie z tej telewizji. Tak tylko gwoli wyjaśnienia.
M.
fot.: nieoceniony Cezary Krysztopa
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Ameryka już nigdy nie będzie taka sama

Tak Charlie Kirk skomentował śmierć Iryny Zarutskiej. Dobę później sam już nie żył. W sumie chciałam Wam napisać o tej młodej Ukraince, nawet miałam już gotowy „szkielet” tekstu, ale kiedy wczoraj dowiedziałam się o Charlie’em, to morderstwo wstrząsnęło mną chyba jeszcze bardziej. Myślę jednak, że warto napisać parę słów o obu tych zabójstwach, bo jest to wyraźny sygnał, że z Ameryką dzieje się coś złego. I to dzieje się od dawna. A patrząc na to, że my lubimy bezmyślnie kopiować wszystkie, nawet najbardziej absurdalne pomysły z Zachodu (ot, choćby feminizm i walka o prawa homoseksualistów) – obawiam się, że zacznie się to również u nas. Już się zaczyna, jeśli przypomnimy sobie np. o 24-latce z Torunia.

Bezsensowna zbrodnia w komunikacji miejskiej
Zarutska była młodą, 23-letnią Ukrainką, która uciekła przed wojną z Kijowa do USA. Podobno interesowała się sztuką, sama też próbowała coś tworzyć. Dziewczyna wsiadła do jednego z pociągów komunikacji miejskiej w Charlotte, w stanie Karolina Północna i zajęła wolne miejsce, nie prowokując, nie zaczepiając nikogo, nie wszczynając żadnych kłótni ani awantur. Usiadła i zaczęła przeglądać swoją komórkę. Na zdjęciu widzimy ją tuż przed śmiercią, kiedy przerażona spogląda na swojego oprawcę, który zadał jej trzy ciosy nożem albo scyzorykiem, w tym jeden w szyję, który prawdopodobnie okazał się śmiertelny. Chwilę później osunęła się na ziemię i umarła. Do zdarzenia doszło 22 sierpnia, jednak głośno o nim zrobiło się dopiero na początku września. Wcześniej media starannie unikały tematu. Czyżby dlatego, że morderca był czarny, a ofiarą została drobna, biała kobieta? Wyobraźmy sobie odwrotną sytuację, w której biały mężczyzna bez żadnego powodu, ot po prostu dlatego, że mu się nudziło, atakuje nożem czarnoskórą kobietę. Lament byłby niewyobrażalny – zresztą wystarczy przypomnieć sobie całą aferę z George’em Floyde’em, który w przeciwieństwie do Ukrainki był już wielokrotnie notowany za rozboje, kradzieże i grożenie ciężarnej kobiecie nożem. Wszyscy pamiętamy chyba, że w USA wszyscy oszaleli, bo przecież wiadomo, że to był rasizm. I żadne argumenty do nikogo nie trafiały – Derek Chauvin został rasistą i koniec. Trafił na 21 lat do więzienia federalnego, w którym zresztą też został ugodzony nożem, chociaż on akurat ten atak przeżył. Minęło nieco ponad pięć lat i dziś my mamy do czynienia z brutalnym morderstwem dokonanym przez czarnego mężczyznę. A zamordowaną Ukrainką zainteresowano się dopiero po paru tygodniach, bo komuś się chciało to nagłośnić. Zresztą mniej więcej w czasie, kiedy w Ameryce trwała hucpa związana ze śmiercią czarnego bandyty i narkomana, doszło tam do innej zbrodni. Popełnionej na małym, pięcioletnim chłopcu, który jeździł sobie rowerkiem niedaleko swojego domu. Nie wiem, czy w ten sposób wyrażał swoje poparcie dla białej supremacji, ale w pewnym momencie jego czarnoskóry, 25-letni sąsiad podszedł do niego i strzelił mu w głowę, na oczach jego dwóch 7-letnich sióstr. Tak po prostu. Ten temat został jednak skutecznie przykryty aferą o Floyda, który stał się dosłownie świętym męczennikiem lewicy. Chociaż, gwoli sprawiedliwości, parę informacji o małym, zamordowanym chłopcu się pojawiło. Na przykład w artykule mówiącym o tym, że ujęto sprawcę, zamieszczono… zdjęcie jego białego ojca. Żeby przypadkiem nikomu się to „rasistowsko” nie skojarzyło. Morderca Iryny po dokonanym zabójstwie trafił do szpitala, bo biedaczek zranił się w rękę, kiedy dźgał młodą kobietę, jak gdyby nigdy nic. Bo mu się nudziło. Wcześniej był czternaście razy zatrzymywany – podobnie jak Floyd za rozboje i kradzieże – ale dziwnym trafem chodził sobie dalej wolno po ulicy. Lewica oczywiście wzięła w obronę… nie, nie tę biedną dziewczynę, tylko jego oprawcę. Tradycyjnie wpadł argument o niepoczytalności i schizofrenii (pamiętacie, jak w pewnym momencie każdy muzułmański zamach tłumaczono depresją lub innymi chorobami psychicznymi sprawców?), ale jakbyście obejrzeli sobie to nagranie, widzielibyście, że o niepoczytalności nie ma mowy. Zabójca dokładnie wiedział, co i jak zamierza zrobić. Sugerowano nawet, że Ukrainka na pewno przeglądała sobie jakieś rasistowskie strony w telefonie, co sprowokowało agresora. Wątpię, bo ta dziewczyna prawdopodobnie miała plakat BLM w swoim pokoju, co mnie specjalnie nie dziwi, bo tak młode kobiety często skręcają w lewo. Potem spora część z nich nabiera rozumu. Iryny niestety pozbawiono tej szansy. Obecnie trwa zbiórka na opłacenie adwokata dla Decarlosa Browna Juniora, bo tak się nazywał napastnik.
Zamach na wolność słowa?
Charlie Kirk opublikował jej ostatnie zdjęcie, podpisując je „Ameryka już nigdy nie będzie taka sama”, sugerując prawdopodobnie, że pobłażliwość wobec czarnoskórych popełniających przestępstwa, wynikająca z obawy o sprowokowanie ruchu BLM, przyczyniła się do tego, że czują się oni całkowicie bezkarni. I że mamy do czynienia ze zjawiskiem „odwróconego rasizmu”, w którym białe ofiary Murzynów są marginalizowane, pomijane, a czasem wręcz obwiniane częściowo za zbrodnie, której ofiarą padły. Niecałą dobę później Charlie Kirk sam został postrzelony, również w okolicę szyi (morderca trafił go prosto w tętnicę) na jednym ze zorganizowanym przez siebie spotkań ze studentami. Bo tym Kirk się zajmował. Dyskutował, rozmawiał z młodymi ludźmi, argumentował i przekonywał. O swoje poglądy walczył słowem, nie bronią. I bardzo często te debaty wygrywał. Nie śledziłam go jakoś regularnie, ale jak w ręce wpadło mi jakieś nagranie z jego debat, chętnie sobie włączałam. Nie wiadomo, kim był sprawca, dlatego za wcześnie, aby stwierdzić na 100%, że to morderstwo na tle politycznym (chociaż innego wyjaśnienia osobiście nie widzę, ale poczekajmy na ujęcie sprawcy), ale już teraz można powiedzieć, jak ludzie o lewicowych poglądach zareagowali na jego bezsensowną i niepotrzebną śmierć. Otóż nagrywali na TikToka filmiki, na których dosłownie świętowali. Śmiali się. Tańczyli. Skakali. Krzyczeli. Albo wygadywali jakieś niestworzone bzdury o tym, że konserwatywny publicysta sam sobie na to zasłużył, bo był – tak, zgadliście – faszystą. Nie przypominam sobie, żeby on sam kiedykolwiek kogoś zabił, więc czym miałby sobie na to zasłużyć? Bo był za łatwiejszym dostępem do broni? To wystarczyło? Wiedzieliśmy też, że Charlie miał otrzymywać regularne groźby karalne – właśnie za poglądy. Chwilę przed tym, zanim padł strzał, wypowiadał się na temat agresji wśród środowiska LGBT, zdaje się, a może ogólnie wśród amerykańskiej lewicy. Wiadomo już, że zabójca strzelał z dachu i trafił go za pierwszym razem. Wyglądało to bardzo źle, ale łudziłam się, że skoro jeszcze żył, kiedy trafił do szpitala, uda się go uratować, chociaż postrzegałam to raczej w kategoriach cudu. Oczywiście, znam jego proizraelskie poglądy, jakie zresztą ma sam Donald Trump, którego popierał. I z nimi akurat się zdecydowanie nie zgadzam, chociaż warto mieć na uwadze, że jakiś czas temu Kirk również zaczął krytykować izraelskie działania w Strefie Gazy. Mimo to jego konserwatywny i prawicowy głos w debacie publicznej, uważałam za niezwykle cenny… i celny. Na Twixie pojawiają się również nagrania z jego prywatnego życia, po których można stwierdzić, że poza tym, że był nieustępliwym adwersarzem, był też kochającym mężem i ojcem. Jego córka ma trzy lata, a syn roczek. Nie zapamiętają swojego ojca, co najwyżej z opowieści matki. Boże, daj im dużo siły w tym okrutnym dla nich czasie. Tak, Ameryka prawdopodobnie już nigdy nie będzie taka sama. Społeczeństwo polaryzuje się coraz bardziej, a kto wie, czy ostatnie wydarzenia nie zaczynają już przelewać czary goryczy. Nieśmiało tylko zasugeruję, że zarówno w Utah (gdzie zastrzelony został Kirk), jak i w Karolinie Północnej kara śmierci wciąż obowiązuje. W Utah zdaje się ostatni taki wyrok wykonano w 2024 roku, w Karolinie Północnej w 2006 roku. Moim zdaniem oba te mordy zasługują na najwyższy wymiar kary, bo pierwsza była całkowicie bezsensowna, niepotrzebna, spowodowana tym, że sprawcy chyba się nudziło, a druga godziła nie tylko w samego Charliego, ale również w ideę wolności słowa, która przecież jeszcze niedawno była w Ameryce świętością.
M.
Nawiasem Pisząc
Silni Razem znowu atakują

Człowiek już nawet nie może sobie na urlop wyjechać i odciąć się na niecałe dwa tygodnie od polityki, żeby sobie odpoczynku nie psuć, bo silniczki nigdy nie śpią. Nie odpoczywają. Nie zwieszają głów. Nie poddają się. Silni Razem cały czas walczą. Niestrudzenie. Z poświęceniem. Nie patrząc na nic, a już na pewno nie oglądając się na logikę. I zawsze w mediach społecznościowych, nigdzie indziej. W ciągu tych niecałych dwóch tygodni wyprowadzili co najmniej trzy frontalne ataki, z czego sensu nie miał ani jeden. To jest naprawdę niesamowite, jak Platformie udało się wyhodować tak pokaźną grupę kompletnych oszołomów, gotowych gryźć i kąsać ten przebrzydły PiS albo w ogóle ludzi nie zakochanych bez pamięci w Tusku – i robiących to zupełnie bezmyślnie, bez choćby cienia zastanowienia, z jakąś niepokojącą wręcz satysfakcją. Ale po kolei.
Tradycyjnie Nawrockiego
Nie da się ukryć, że towarzyszy z Silnych Razem najbardziej boli Karol Nawrocki, bo – mimo tego, że od wyborów minęły już dwa miesiące – wciąż nie mogą pogodzić się z porażką. I w dalszym ciągu z uporem maniaka twierdzą, że nie znamy wyników wyborów, nie wiemy, kto wygrał, a Nawrocki jest uzurpatorem. To jest już tak oklepane, że szkoda poświęcać na to więcej czasu, niż tylko ta krótka wzmianka, żeby przypomnieć wszystkim z kim mamy do czynienia. Teraz znowu jest źle, bo Karol Nawrocki odbył wizytę w Stanach Zjednoczonych i rozmawiał z Donaldem Trumpem jak równy z równym. I – uwaga – mówił po angielsku. Ale że miał słyszalny akcent, to jest już pierwszy powód, żeby go wyszydzić (oni nawet native-speakera wynajęli, żeby im dokładnie wymienił, w którym miejscu Nawrocki nie mówił czystą, poprawną angielszczyzną!). A jak jeszcze się przejęzyczył i powiedział, że zmarły tragicznie pilot Maciej Krakowian stracił, a nie osierocił dwóch synów – to już była gafa nie do wybaczenia, mimo że średnio ogarnięty człowiek bez trudu mógł zrozumieć, co prezydent RP miał na myśli. No dobrze, to teraz już wiemy, za co powinniśmy się wstydzić, ale co zrobić z faktem, że wizyta Karola Nawrockiego zakończyła się sukcesem? Nic prostszego – wystarczy ogłosić, że to tak naprawdę nie jego sukces, tylko Sikorskiego, Tuska albo Kosiniaka-Kamysza. Bo przecież Radosław Sikorski nagrał na Twixie instrukcje dla prezydenta Polski, co może mówić, a czego mu nie wolno. Pan Karol miał się jedynie do tego zastosować. Praktycznie przyjechał na gotowe. To jest naprawdę już tak żałosne, że aż zabawne, zwłaszcza jeśli przypomnimy sobie, na czym polegała wizyta Radosława Sikorskiego w Stanach. Na robieniu sobie zdjęć. Ale że pan Radosław, z charakterystyczną dla siebie elegancją, podszczypywał prezydenta w mediach społecznościowych, bo on spotkał się z Marko Rubio, a nie z jakimś tam Trumpem i Bóg jeden wie, czego dotyczyła ich rozmowa, to go w końcu Nawrocki zgasił jak uczniaka. Czym wzbudził kolejny wybuch wściekłości w środowisku Silnych Razem. Przypomnijmy zresztą, co wicepremier „kazał” załatwić Nawrockiego – udział Polski w kolejnym szczycie G20 i nie mniejszą liczbę wojsk amerykańskich w Polsce. Załatwił jedno i drugie, nawet padły sugestie, że być może się ją powiększy, więc w czym problem? A, bo w innym filmiku umieszczonym radośnie w mediach społecznościowych apelował również, żeby prezydent jasno zakomunikował, że pokój na Ukrainie jest dla nas sprawą pierwszorzędną. Cóż, ośmielę się jedynie zauważyć, że głowa państwa pojechała tam jako prezydent Polski, a nie Ukrainy. Karol Nawrocki ogólnie wyrasta na mało pokornego prezydenta, bo nie bał się po raz kolejny przypomnieć Niemcom, że my dalej czekamy na reparacje, czego jak wiadomo robić nie wolno, a dodatkowo zasugerował, że największa świętość Platformy Obywatelskiej, Lech Wałęsa, wcale nie był tak kryształową postacią, jak wierzą ich wyznawcy. Mnie się jedno i drugie bardzo podobało i za to chociażby pan prezydent ma u mnie dwa duże plusy.
Niefajna reakcja znanego muzyka
Ale że Nawrockiego nie lubią i wykorzystają każdą okazję, żeby w niego uderzyć, już się przyzwyczailiśmy. A jak nie ma okazji to bardzo ochoczo krytykują Martę Nawrocką, bo się nie ubiera tak jak powinna, nie ma klasy ani elegancji i w ogóle ma parcie na szkło i niepotrzebnie się odzywa. Zabawne, bo żonę Andrzeja Dudy atakowali za coś zupełnie odwrotnego – zresztą sam Duda był zły, bo nie wetował, Nawrocki jest zły, bo wetuje. Nie dogodzisz. Twixa rozpaliły też dwie kolejne afery nakręcane przez Silnych Razem i wcale bym się nie zdziwiła, gdyby okazało się, że zmobilizował ich znowu Roman Giertych. Na pierwszy ogień poszedł Kazik, który nagrał krótką rymowankę, w której bardzo brzydko określił Roberta Biedronia. Fakt, że padły tam słowa mocno nieparlamentarne (chociaż patrząc na kondycję polskiego Sejmu nie wiem, czy można w dalszym ciągu określać tak wulgaryzmy), ja sama staram się takich nie używać. Szkoda jednak, że wszystkim umknął kontekst tej wypowiedzi. Wcześniej Biedroń był łaskaw wrzucić zdjęcie, na którym widać jak piloci amerykańscy oddają cześć Maciejowi Krakowianowi, wykonując formację „Missing Man” i podpisując je „Szon patrol”, nawiązując tym samym do tej idiotycznej, nastoletniej mody. I wtedy to im nie przeszkadzało. Sam Biedroń zresztą po jakimś czasie zorientował się, że palnął niewybaczalną gafę, więc szybko napisał, że to nie on, tylko asystent. Kogo wy tam zatrudniacie, ludzie? Zabawne, że za każdym razem, jak któryś z polityków palnie głupotę w Internecie, to albo mu się włamali na konto, albo zrobił to asystent. Chyba że głupotę palną podczas jakiegoś przemówienia, wtedy się przejęzyczyli. Banda dyletantów. Nie popieram języka, którego użył Kazik, ale każdego by chyba trafił szlag po tym kolejnym już bezmyślnym ataku na naszego wojskowego. Mieliśmy oszczerstwa pod adresem WOT-u (pamiętamy, „prywatne wojsko Macierewicza”), później Straży Granicznej, a teraz nieżyjącego pilota F-16. Później, kiedy ekipa KO przejęła władzę, WOT nagle okazały się przydatne i zasłużyły na to, żeby robić sobie z nimi zdjęcia po tym, jak pomagały ludziom podczas wrześniowej powodzi. Straż Graniczna też już nie jest taka zła i platformersi bez cienia zażenowania przejęli hasło „Murem za polskim mundurem”, kiedy na jaw wyszło, że Niemcy sobie szmuglują swoich mniej zdolnych inżynierów przez naszą granicę (a nie zapomnijmy o „Zielonej granicy” Agnieszki Holland). Teraz Robert Biedroń kpi sobie z hołdu, jaki Amerykanie złożyli Maciejowi Krakowianowi bez żadnej konsekwencji. Winę można zrzucić na asystenta. To ja poproszę imię i nazwisko tego asystenta z łaski swojej. Mam nadzieję, że już szuka nowej pracy?
Stanowski znów podpadł
Najzabawniejszą aferę zostawiłam na koniec. Dorota Wysocka-Schnepf znów postanowiła o sobie przypomnieć i oskarża Krzysztofa Stanowskiego o hejterski atak na jej syna. W jaki sposób popularny dziennikarz miał to zrobić? Wspomniał po prostu, że syn arcykapłanki propagandy ma na imię Maksymilian – po dziadku. Kim był dziadek przypominać nie muszę. Tyle wystarczyło. Uaktywnili się na tym X-ie chyba wszyscy – co drugi wpis dotyczył tego bezpardonowego hejtu. Mnie się przypomniał za to inny atak na dziecko – na córkę Karola Nawrockiego. Tam były nawet sugestie, że dziewczynka jak dorośnie będzie pracowała… albo daruję to sobie, ale pewnie domyślacie się, że chodzi o te świństwa, o które oskarżali ówczesnego kandydata na prezydenta. Wtedy nie był hejt. Teraz jest. Informację, jak ma na imię syn pani Doroty, można znaleźć w Wikipedii, więc proponuję atakować tę redakcję, a nie Stanowskiego za to, że ośmielił się zacytować to źródło. Poza tym tego chłopaka nikt nie tknął, nikt o nim nic nie pisał, nikt go nie obrażał. Nic, ma imię po dziadku, nie jego wina przecież. Cała aferka jest oczywiście śmieszna i gdybyśmy mieli normalne, niezależne sądy byłabym pewna, że sprawa zostanie uwalona – zwłaszcza że pani Dorota sama broniła swojego teścia na platformie X, starannie pomijając jego udział w Obławie Augustowskiej, bo on tam tylko pomagał. Ale nie to jest w tej guanoburzy najciekawsze. Otóż Stanowski wspomniał o Maksymilianie Juniorze w jednym ze swoich programów niedługo po swojej słynnej potyczce słownej z dziennikarką TVP podczas jednej z debat prezydenckich. Kiedy to było, ze dwa miesiące temu? Program ten nagrywał zresztą po jednym z wielu ataków Wysockiej-Schnepf na niego, ale to też pal sześć. Dlaczego pani Dorota wyciąga tę sprawę dopiero teraz? Czyżby dlatego, że Krzysztof Stanowski stara się o koncesje na nadawanie w telewizji, co oznacza, że jego kanał jeszcze powiększy swoje zasięgi (a wiadomo, że twórca Kanału Zero jest dla nich niewygodny)? Nie ma przypadków, są tylko znaki. Mnie to wygląda na wykorzystywanie swojego syna do prowadzenia swojej wojenki politycznej. Obrzydliwe to jest. Ale na to Silni Razem już nie wpadną, padła komenda, żeby atakować Stanowskiego, więc atakują Stanowskiego. Od zadawania pytań jest ktoś inny.
Silniczki to jednak stan braku umysłu.
M.
Nawiasem Pisząc
Oszalał z tymi wetami!

Niesamowity jest ten upór i zapalczywość, z jaką środowisko Silnych Razem atakuje Karola Nawrockiego. Niesamowite jest również, że praktycznie każdy taki atak to okazja do zebrania solidnego oklepu, bo tak bardzo nie mogą pogodzić się z kolejnymi wetami, że rzucają się z wściekłością na prezydenta, uważnie pilnując aby ich przekaz zawierał tylko to, co ma zawierać – mieszaninę manipulacji, półprawd, kłamstw i przemilczenia pewnych niezbyt wygodnych faktów. Wiadomo, że jak fakty są dla nich niewygodne, tym gorzej dla faktów, prawda? Mija kolejne kilka dni od daty zaprzysiężenia Karola Nawrockiego, a oni dalej nie mogą się z tym pogodzić. Ba, są w tej swojej rozpaczy coraz bardziej zagubieni, bo teraz każdy ich atak to piłka starannie dośrodkowana do własnej bramki. I to w sytuacji, kiedy bramkarz akurat wyskoczył na fajkę. Przecież to jest aż nie do pomyślenia, co oni tam wyprawiają. Wymyślili sobie np. rozpaczliwe hasełko: „Robimy, nie gadamy” i żeby je uprawdopodobnić faktycznie rzucają prezydentowi jakieś ustawy pisane na kolanie, ale prawda jest taka, że nie, oni nic nie robią. Oni nawet nie gadają. Oni – za przeproszeniem – pierdolą. Na X-ie. Całymi, kurna, dniami.
Kto naprawdę oszalał i dlaczego?
Najbardziej się ubawiłam przy okazji tzw. afery samochodowej. Nie wiem, kto jako pierwszy wrzucił słynne zdjęcie Karola Nawrockiego przy limuzynie – podejrzewam, że to jakiś do granic bezczelny polityk związany z Silnymi Razem, albo jakiś ich oszołomiony fanatyk, który jak tylko zobaczył tego znienawidzonego prezydenta przy drogim samochodzie, to mu się coś w główce przegrzało i nie sprawdzając, nie weryfikując wrzucił zdjęcie, że proszę bardzo jakimi to furami rozbija się nasz prezydent. Oczywiście, zdjęcie szybko zeżarło i w pewnym momencie hulało po całym X-ie, a najbardziej zradykalizowane silniczki rozpoczęły debatę, o ile uciąć wydatki na Kancelarię Prezydenta – tylko o 70% czy na wszelki wypadek jednak o 90? Zabawa trwałaby w najlepsze, gdyby nie fakt, że dość szybko pojawiły się inne zdjęcie. Z Donaldem Tuskiem. Na tle takiego samego samochodu. Nie wiem, czy zdążyło paść tłumaczenie, że Donald Tusk to mąż landu, pardon, stanu, więc jemu taka limuzyna się należy jak psu micha, a Karol Nawrocki jako że przy Donku nic nie znaczy, może sobie co najwyżej starym oplem jeździć, kiedy okazało się, że to nie Kancelaria Prezydenta kupiła tę limuzynę i nie Karol Nawrocki ją sobie wybrał. Zrobiło to MSWiA pod kierownictwem Marcina Kierwińskiego. Mieli nadzieję, że Rafał Trzaskowski będzie się w niej dobrze prezentował, a może sam Kierwa liczył na to, że takie auto zmobilizuje Trzaskowskiego do cięższej pracy, bo fama głosiła, że on był szykowany jako jego następca na warszawskim tronie. Podejrzewam, że gdyby wiedzieli, że to Karol Nawrocki obejmie urząd prezydenta kupiliby mu co najwyżej taczkę, ale nie wiedzieli. Na pocieszenie warto wspomnieć, że prezydent bardzo ładnie im podziękował, na przykład wetując ustawę o pomocy dla Ukraińców, spełniając tym samym obietnicę wyborczą Rafała Trzaskowskiego. Na pewno mu się miło zrobiło.
Ile i co zawetował Nawrocki?
Nie da się jednak ukryć, że tym co najbardziej napędza teraz Silnych Razem i całe otoczenie premiera, to właśnie prezydenckie weta. Czasami naprawdę można odnieść wrażenie, że dla Karola Nawrockiego dzień bez weta jest dniem straconym. Nic zatem dziwnego, że ci najzacieklejsi przeciwnicy prezydenta zaczęli snuć teorię, że Karol Nawrocki zamierza zablokować funkcjonowanie rządu, a co za tym idzie działanie państwa, żeby doprowadzić do wcześniejszych wyborów. Nie powiem, kusząca propozycja, ale po pierwsze nie wydaje mi się, żeby nasze państwo dobrze działało, kiedy funkcjonuje ten rząd, a po drugie nie jest to do końca prawda, bo prezydent zawetował jak do tej pory siedem ustaw. Na dwadzieścia osiem. Prosta matematyka podpowiada nam zatem, że większość podpisał. Zawetował 1/4 – co prawda widziałam jakąś oburzoną dziunię z Silnych Razem, która przekonywała, że odrzucił 1/3, bo przecież 21:7=3. Tak, to są ludzie na takim poziomie. Oczywiście, w tzw. międzyczasie mogło się coś zmienić, bo jak sobie na szybko teraz sprawdzam, to pojawiają się informacje, że tych ustaw podpisał aż 31, co oznacza, że ponad 80% przeszło. Ale do brzegu, zajmijmy się teraz, dwoma najgłośniejszymi wetami. Pierwsze dotyczyło nowelizacji ustawy o zapasach ropy i gazu – Karol Nawrocki uzasadnił to zbytnim wydłużeniem okresu gromadzenia zasobów oraz sprzeciwiał się możliwości magazynowania gazu za granicą, co nie tylko zniechęca do potencjalnych inwestycji w polskie firmy, ale może spowodować, że w przypadku kryzysu będziemy zależni od kraju, gdzie nasze zapasy będą przechowywane. To jest po prostu oddanie kluczowej infrastruktury w obce łapy. Domyślam się chyba w które.
Tanie granie na emocjach
Z kolei weto dotyczące ustawy „Lex Kamilek” to nic innego jak tania gra na emocjach. Polacy długo nie mogli pogodzić się z tym, co spotkało ośmioletniego chłopca, więc jest to obszar, na który po prostu wystarczy rzucić zapałkę i wiadomo, że walnie. Należy jednak pamiętać, że ta ustawa jest po prostu bublem prawnym przepychanym na emocjach, byle pokazać, że coś robimy. Tak naprawdę odniosłam wrażenie, że po prostu zepchnięto w niej większą odpowiedzialność na nauczycieli. Być może, żeby mieć kozła ofiarnego, bo wiadomo, że sędziowie swoich wybronią, nawet jeśli tamci wykażą się taką arogancją i tumiwisizmem jak w przypadku sprawy Kamila z Częstochowy. Ale nie to jest tutaj najistotniejsze – otóż o zawetowanie tej ustawy apelowała również Rzecznik Praw Dziecka, Monika Horna-Cieślak – swoją drogą wspierana przez Platformę. Wyrażała ona obawę, że te zmiany pozostawiają zbyt wiele miejsca przypadkowi i ryzykowałyby one ich bezpieczeństwu, ponieważ dopuszczało możliwość, że dzieci mogłyby pracować z p***filami. Jak wyliczał na Twixie Radosław Karbowski:
„Rządzący chcieli wprowadzić w niej kilka zmian:
– w szkołach zamiast zaświadczenia z Krajowego Rejestru Karnego wystarczyłoby własne oświadczenie osoby pracującej z dziećmi
– osoby, które zostały zweryfikowane w innym miejscu (np. nauczyciele WF jako trenerzy w klubach), nie musiałyby być ponownie weryfikowane przez szkoły
– obowiązek przedstawiania zaświadczenia nie obejmowałby osób, które z racji zawodu nie mogą być karane (np. policjanci zaproszeni przez szkoły)
– goście obecni na zajęciach razem z nauczycielem nie musieliby przedstawiać zaświadczeń
– wolontariusze i studenci odbywający praktyki otrzymywaliby zaświadczenia o niekaralności bezpłatnie”.
I właśnie to stało się bezpośrednią przyczyną prezydenckiego weta. Ale po co napisać wprost, co dokładnie negował prezydent, zwłaszcza że wszystkie weta dokładnie uzasadniał, a nawet proponował inne rozwiązania, skoro można wrzucić emocjonalny bełkot o biednych dzieciach i patrzeć, jak ludzie się rozszarpują, bo niektórzy nie wiedzą, gdzie weryfikować informacje, a innym nie chce się tego robić? Zwłaszcza kiedy wytresowało się całe stajnie Silnych Razem, którzy każdą bzdurę są w stanie opakować w odpowiednią dawkę jadu i nienawiści i tym samym na bieżąco podsycają atmosferę.
M.