Nawiasem Pisząc
Niebinarne kłamstwo
Mężczyzna, o którym chcę Wam dzisiaj opowiedzieć, nazywa się James Shupe. Parę lat temu został uznany za pierwszą niebinarną osobę w USA. Dzisiaj przyznaje, że to wszystko było oszustwem.

Identyfikuję się jako… jako kto tak naprawdę?
Wszystko zaczęło się w 2015 roku, kiedy Shupe napisał dla New York Times o swojej decyzji, żeby żyć jako kobieta. Opowiadał wówczas, że autentycznie czuł się kobietą oraz że „skutecznie przehandlował swój biały, męski przywilej, aby stać się jedną z najbardziej znienawidzonych mniejszości w Ameryce”. Rok później Shupe zmienił zdanie i stwierdził, że jednak nie identyfikuje się ani jako kobieta, ani jako mężczyzna i chce żyć jako osoba niebinarna. Trafił wówczas na pierwsze strony gazet, ponieważ sąd w Oregonie zgodził się, aby mógł wpisać w dokumentach tzw. „trzecią płeć”.
Zastraszanie w imię ideologii
A jak się ta cała metamorfoza zaczęła? Shupe nie ukrywa dzisiaj, że wielokrotnie, wspierany przez mainstreamowe media, uciekał się do szantażów i gróźb. W 2013 roku, w czasie poważnego kryzysu psychicznego, Shupe przekonał sam siebie, że jest kobietą i udał się do pielęgniarki, domagając się przepisania hormonów. Zagroził, że jeśli nie wyda mu odpowiedniej recepty, to sam sobie odpowiednie leki kupi przez Internet. Kobieta zgodziła się i przepisała mu hormony (2 mg doustnego estrogenu i 200 mg spironolaktonu), mimo że nigdy wcześniej Jamesa nie widziała. Całkowicie zignorowała fakt, że Shupe cierpiał na zespół stresu pourazowego (wcześniej przez około osiemnaście lat służył w wojsku), niektórzy psychiatrzy podejrzewają też u niego chorobę afektywną dwubiegunową oraz zaburzenie osobowości z pogranicza (czyli inaczej borderline). Jak dzisiaj przekonuje Shupe już wtedy ktoś powinien go powstrzymać, ale jak sam określa „niekontrolowany aktywizm transpłciowy sprawił, że pielęgniarka za bardzo się bała, aby mu odmówić”. Tylko jedna terapeutka próbowała mu się przeciwstawić – skończyło się tak, że Shupe złożył przeciwko niej formalną skargę i doprowadził do jej zwolnienia. Nie minęły dwa tygodnie, kiedy Shupe znalazł nowego terapeutę, który już bez żadnej dyskusji potwierdził jego tożsamość jako kobiecą.
Zrobię sobie krzywdę i nikt mnie nie powstrzyma
Zaraz po tym, jak zaczął przyjmować hormony, zapisał się również na terapię do kliniki płciowej w Pittsburghu, gdzie przymierzał się do operacji zmiany płci, która – jak go przekonywali transpłciowi aktywiści – rozwiąże wszystkie jego problemy i sprawi, że będzie szczęśliwym człowiekiem. Zmiana płci była ich zdaniem lekiem na całe zło i Shupe uwierzył w ich zapewnienia. W tamtej chwili nikt nie mógł już stanąć Amerykaninowi na jego drodze do poddania się operacji waginoplastyki. Istnieje obfita literatura internetowa informująca osoby transpłciowe, że ich zmiana płci nie jest prawdziwa. Ale kiedy licencjonowany lekarz pisze do ciebie list, w którym stwierdza, że urodziłeś się w niewłaściwym ciele, a agencja rządowa lub sąd potwierdza to złudzenie, stajesz się uszkodzony i zdezorientowany. Z całą pewnością tak właśnie było ze mną – opowiada dzisiaj Shupe.
Bolesna przeszłość
Zwierza się on również, że jako dziecko był wykorzystywany seksualnie przez krewnego oraz bity przez rodziców. Jak sam opisuje, był narażony na tak wiele przemocy i seksualnych cielesnych kontaktów, że do tej pory nie wie, jak przetworzyć mentalnie niektóre rzeczy, które widział i których doświadczał. Dzisiaj Shupe zgadza się z bardzo niepopularną w niektórych kręgach teorią Raya Blancharda, że istnieje grupa mężczyzn, u których podniecenie seksualne wywołuje myśl, że sami są kobietami. Zdaniem weterana amerykańskiej armii przyczyniły się do tego traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa, lata oglądania pornografii, kiedy służył w wojsku oraz małżeństwo z kobietą, która opierała się jego żądaniom, aby stała się idealna. W tamtym momencie faktycznie we własnej głowie stał się tą kobietą, a noszenie peruki, sukienek, szpilek i malowanie się podtrzymywało tę iluzję.
Shupe mówi dziś wprost, że najlepszą dla niego rzeczą byłaby intensywna terapia, która uchroniłaby go przed jego niezdrowymi – jak sam obecnie przyznaje – skłonnościami:
Społeczność medyczna tak bardzo boją się społeczności trans, że teraz nie chcą już stawiać nikomu diagnozy Blancharda. Transpłciowi mężczyźni wygrywają w medycynie i wygrywają walkę o język- wspomina – Udało im się uczynić określenie transwestyty wulgarnym, a przecież oznacza on po prostu mężczyznę ubierającą się w kobiece ubrania. Podkreśla on, że teraz koniecznie trzeba nazywać ich transseksualistami (a przecież jeszcze do niedawna znaczenie tego słowa było zupełnie inne – transseksualista był osobą, która przeszła już jakąś formę medycznej lub chirurgicznej terapii korekty płci – przyp. M.) Zauważa on również pewne zjawisko – twierdzi mianowicie, że kobiety, które stają się mężczyznami nie walczą w sposób równie zaciekły w wojnach społeczności transpłciowych; robią to teraz prawie wyłącznie „mężczyźni w sukienkach”. Trauma, hiperseksualność spowodowana wykorzystywaniem seksualnym w dzieciństwie i autogynefilia powinny być sygnałami ostrzegawczymi dla osób zajmujących się sztuką medyczną, psychologią, psychiatrią i medycyną fizykalną – ale nikt oprócz jedynego terapeuty w Pittsburghu nigdy nie próbował mnie powstrzymać przed zmianą mojej płci. Po prostu pomagali mi się krzywdzić – podkreśla mężczyzna. Trudno im się jednak dziwić, skoro Shupe osobiście przyczynił się do zwolnienia wspomnianego terapeuty.

Trudna sława
Trzy lata po określeniu się jako kobieta, Shupe zwrócił uwagę, że mimo zażywania wszystkich hormonów, w dalszym ciągu nie przypomina on kobiety. Wtedy zaczął chronić się za określeniem „niebinarny”. Zwrócił się więc do swoich lekarzy z prośbą, aby zrobili z niego osobę niebinarną, a nie dalej walczyli z jego organizmem, żeby coraz bardziej przypominał kobietę. Lekarze zgodzili się, ale terapia wyglądała podobnie – Shupe znowu musiał faszerować się hormonami. Aby uciec od złudzenia, że stał się kobietą, Shupe właśnie wtedy zwrócił się do sędziego z Oregonu, aby prawnie uznał jego płeć jako niebinarną. Miało to miejsce w 2016 roku – Shupe stał się wówczas pierwszą prawnie uznaną osobą niebinarną w Stanach Zjednoczonych. Wtedy to właśnie został on gwiazdą wśród społeczności LGBT – jego historia i zdjęcia trafiły do publikacji na całym świecie. W tym czasie skontaktowała się z nim organizacja pomocy prawnej dla osób LGBT z siedzibą w Waszyngtonie z propozycją pomocy zmiany w metryce urodzenia. To było kolejne „historyczne zwycięstwo” Amerykanina – wystawiono mu zupełnie nową metrykę urodzenia w Waszyngtonie – po raz pierwszy w historii stolicy Ameryki Północnej wydrukowano akt urodzenia ze znacznikiem płci innym niż mężczyzna czy kobieta. Jego płeć określono jako nieznaną.
Od bohatera do wroga
W 2017 roku Shupe otwarcie wystąpił przeciwko sterylizacji i okaleczaniu dzieci zdezorientowanych płciowo i transpłciowych członków służby wojskowej. Wtedy też organizacje LGBT odwróciły się od niego – z dnia na dzień z pupila liberalnych mediów stał się konserwatywnym pariasem. Z kolei w 2019 roku James wyjawił prawdę na temat swoich doświadczeń. Stwierdził, że i tak miał szczęście, bo jego ciało, pomimo poddawaniu go procesowi hormonalnej zmiany płci przez sześć lat, jest praktycznie nienaruszone. Nie znaczy to jednak, że mężczyzna wyszedł z tego eksperymentu bez szwanku – jak sam opisuje na jego psychice pozostanie niezagojona blizna, a kilka lat przyjmowania hormonów przyczyniło się do różnego rodzaju problemów zdrowotnych. Twierdzi również, że ma olbrzymie wyrzuty sumienia z powodu „oszustwa”, w którym brał udział. Pod wpływem jego działań wydano miliony dolarów z pieniędzy podatników na korektę dokumentów prawa jazdy w jedenastu stanach i mocno popchnięto do przodu transseksualne szaleństwo.
Gorzka prawda
Dzisiaj Shupe otwarcie mówi, że nie ma trzeciej płci. Że osoby interpłciowe są albo kobietami, albo mężczyznami, a ich stan jest wynikiem zaburzenia rozwoju seksualnego. Potrzebują one terapii psychologicznej, a nie faszerowania hormonami. „Odegrałem swoją rolę w rozwijaniu tej wielkiej iluzji. Nie jestem tutaj ofiarą. Moja żona, córka i amerykańscy podatnicy są prawdziwymi ofiarami” – wyznaje po latach. Oczywiście o jego historii nie przeczytamy w żadnym medium głównego nurtu – media zaczęły go po prostu ignorować, mimo że wcześniej praktycznie nie schodził z pierwszych stron gazet. Z jednego powodu – wyznanie Jamesa jest bardzo niewygodne dla lewicowych aktywistów. Nie pierwszy raz prawda jest dla nich tak bolesna, że za wszelką cenę starają się ją uciszyć. Warto jednak to doświadczenie Amerykanina nagłaśniać – być może przekona kogoś do zmiany zdania, zanim wyrządzi sobie nieodwracalną krzywdę.
M.
źródło: https://www.intellectualtakeout.org/article/i-was-americas-first-nonbinary-person-it-was-all-sham/
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Czym zajęte są polskie media?
Zabawne są te nasze media. Mamy obecnie olbrzymi kryzys NFZ, w związku z którym zamykane są m.in. oddziały położnicze i podobno niektóre kobiety będą zmuszone rodzić na SOR. Nie jest to najlepszy moment na tego rodzaju kryzys, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę przedłużający się kryzys demograficzny, który stale się pogłębia. Mamy wojnę za naszą wschodnią granicą, a nikt z przedstawicieli Polski nie został zaproszony, mimo że ten konflikt dotyka nas bezpośrednio. Mamy również poszczególne akcje dywersji – jeśli wierzyć na słowo tym mediom – ze strony Rosji, ale za chwilę napiszę, dlaczego ich wiarygodność stoi na takim sobie poziomie. I to bardzo niebezpieczne akcje dywersji, bo niedawna sytuacja z torami była mocno niebezpieczna, no ale rząd odtrąbił wielki sukces, więc chyba nie mamy się czym martwić. Dopóki nie dojdzie do tragedii, ale wtedy na pewno się dowiemy, dlaczego to nie ich wina. Mamy jakiś pierdylion problemów, którymi musimy się zająć w tej chwili, ale są rzeczy ważne i ważniejsze.
Słowne przepychanki
Priorytetem dla naszych mediów jest pseudo-afera pomiędzy Waldemarem Żurkiem a Karolem Nawrockim. To, że jakakolwiek decyzja prezydenta jest od razu, z marszu krytykowana przez niemal wszystkich posłów rządzącej koalicji, a jednym z jego głównych krytyków jest między innymi Waldemar Żurek – wiemy. Że te zarzuty są bardzo często zwyczajnie absurdalne, jak choćby zmanipulowany lament na temat weta ustawy kojcowej – też wiemy. Ogólnie nasz rząd zachowuje się trochę jak rozkapryszone dzieci, obrzucające się piaskiem, bo ktoś im zniszczył babki. Tym razem panu Waldemarowi nie spodobało się, że prezydent odrzucił wnioski o powołanie 46 sędziów i zdaniem Żurka „wkracza w fazę łamania Konstytucji”. No i rzucił w żartach, że mógłby się spotkać z panem Nawrockim w ringu do walki o ustrój państwa. Do tematu nawiązał Krzysztof Stanowski, ale prezydent odpowiedział, że nie ma zamiaru „gasić ministrowi światła”, że nie ma na to czasu i że zamiast tego wolałby w końcu poważnie porozmawiać. No i znowu się zagotowało w naszej cudownej, uśmiechniętej koalicji, bo teraz przekonują, że Nawrocki Waldkowi… grozi. Nie spodobał im się oczywiście fragment o gaszeniu światła i uznali, że świetnie się on nada, żeby go wyrwać z kontekstu. Umówmy się jednak – patrząc na to, jak wyglądają obaj panowie oraz że Żurek przegrał nawet z odkurzaczem – raczej na pewno tak by się to skończyło. To nie jest złośliwość, to jest zdrowy rozsądek. W każdym razie pan minister postanowił się jeszcze odnieść do tej sztucznie rozdmuchanej afery. I wiecie co? Skłamał.
Problemy z liczeniem
Przede wszystkim stwierdził, że nie da się sprowokować, mimo że… to on zaczął. W żartach, jasne, ale sam zaczął. Nawrocki chyba nawet specjalnie się do tego nie odnosił, dopóki nie został pociągnięty za język w Kanale Zero. Ale to nie wszystko: Ja nie biorę udziału w leśnych ustawkach kiboli. Widziałem te filmy prezydenta, które pokazywały go jako boksera. Tylko że jak prezydent stał na bramce w jednym z hoteli, ja bawiłem się w rozrzucanie ulotek i malowanie zakazanych przez komunę haseł. Jest tylko jeden malutki szkopuł. Maluteńki. Karol Nawrocki jest młodszy od Waldemara Żurka o trzynaście lat. Żurek urodził się w 1970 roku, Nawrocki w 1983. Komuna oficjalnie upadła (bo nieoficjalnie, to wiemy jak się skończyło) w 1989 roku. Karol Nawrocki w tamtym okresie mógł sobie stać na bramce co najwyżej w przedszkolu. Nie neguję tego, że być może kiedyś Żurek stał po słusznej stronie barykady. Być może walka o demokrację tak mu się spodobała, że walczył o nią również wtedy, kiedy w Polsce już demokracja była i bawił się wspólnie z KOD-em. A być może już mu przeszło, skoro nie widzi problemu, że marszałkiem Sejmu został komuch. Nie wiem. Ale wystarczyło odrobinę pomyśleć, spróbować policzyć, zanim się palnęło głupotę. Chociaż oni tam mają chyba wszyscy drobne problemy z liczeniem. I nie piję tutaj wcale do Gortata, bo ciężko wymagać od koszykarza, żeby był matematykiem (chociaż to raczej podstawy były), ale dziennikarze sympatyzujący z KO, jak również sami politycy uśmiechniętej koalicji, też kiedyś bardzo podobnie się pomylili, bo sugerowali, że Nawrocki współpracował już z Wielkim Bu, kiedy ten miał co najwyżej 13 lat, a chyba jeszcze mniej. Sam prezydent wyjaśniał, że jego kontakt z Patrykiem M. ograniczał się do paru sparingów.
Nieistniejąca wizyta
Poza tym Karol Nawrocki krytykowany jest za to, że nie chce spotkać się z Zełeńskim. Pojawiają się zarzuty, że prezydent na Ukrainę nie pojedzie, bo się boi. Przepraszam bardzo, ale to Zełeński ma do niego interes, a nie odwrotnie, więc dlaczego to Nawrocki ma tam jechać.? Też afera z tyłka, bo Zełeński poznał już stanowisko polskiego prezydenta i jeśli będzie chciał, to do Warszawy przyjedzie. Karol Nawrocki nie chce robić za chłopca na posyłki głowy ukraińskiego państwa, tak jak robili to politycy PiS, a obecnie KO. Po drugie – mam naprawdę olbrzymie wątpliwości, czy w dalszym ciągu powinniśmy tak bezkrytycznie i bez żadnej refleksji wspierać Ukrainę finansowo, skoro całkiem niedawno wyszły na jaw olbrzymie przekręty, związane między innymi z pieniędzmi, którą Ukraina otrzymywała w ramach pomocy od innych państw. Jeden z najbliższych współpracowników Zełeńskiego zwiał już w związku z tym do Tel Awiwu i tyle go widzieli. Ale już wiemy, że np. Radosławowi Sikorskiemu to nie przeszkadza. Poza tym wiele osób czepia się prezydenta, bo wspomniał o wdzięczności i większej symetrii. Ta symetria jest mniej lub bardziej celowo pomijana, ale za to zaczęto wyliczać, ile razy prezydent Ukrainy użył wobec Polski słowa „dziękuję”. No dobrze, ale słowa podziękowania ukryte gdzieś między jednym „dej”, a drugim nie wyglądają zbyt szczerze. I wróćmy też do tej symetrii – za słowami powinny iść czyny. Nie twierdzę, że nie wiadomo, jak wielkie. Mogą zacząć od przeprosin za tragedię w Przewodowie i odszkodowań dla rodzin dwóch zabitych, polskich obywateli. Był to prawdopodobnie fatalny wypadek, a nie celowe działanie, ale mimo wszystko reakcja Ukrainy była zwyczajnie bezczelna. Wciąż też mamy nierozliczony Wołyń. Nam, jako państwu, same podziękowania nie są do niczego potrzebne.
Wnioski z błędów poprzednika
Tak w polityce, jak i w życiu istnieje zasada, że nikt Cię nie będzie szanował, jeśli Ty sam się szanować nie będziesz. Przekonał się o tym między innymi Andrzej Duda. Pamiętacie początek wojny na Ukrainie i reakcje Zełeńskiego na nazwisko naszego poprzedniego prezydenta? Były co najmniej życzliwe, jeśli nie entuzjastyczne. Zełeński wprost mówił, że „Andrzej is great”, a żołnierze reagowali brawami i wiwatami na sam dźwięk jego nazwiska. A jak było na koniec jego prezydentury? Kiedy Duda próbował Zełeńskiego postawić do pionu, mówiąc, że pierwszy chwyci za telefon, ten odpowiedział mu lekceważąco, że bardzo możliwe, że będzie zajęty i nie odbierze. I tak, możemy twierdzić, że to był żart, ale osobiście mam wrażenie, że wspólna konferencja prasowa nie jest najlepszym miejscem na takie złośliwostki. Być może Karol Nawrocki wyciąga wnioski z błędów poprzednika i zwyczajnie oczekuje od niego szacunku jaka należy się głowie państwa, formalnie będącego sojusznikiem.
M.
Nawiasem Pisząc
Absurd spuszczony z łańcucha
Znowu się głośno zrobiło w polityce, bo Karol Nawrocki zawetował kolejną ustawę. A że była to ustawa, którą wyjątkowo łatwo sprzedać, prymitywnie grając na emocjach, nikomu z koalicji rządzącej nie trzeba było dwa razy powtarzać, że trzeba nakłamać. Wredny Prezydent chce trzymać psy na łańcuchach, sadysta jeden! Mimo że Nawrocki dokładnie wyjaśnił, dlaczego sprzeciwia się tej ustawie i nie jest to bynajmniej ze względu na artykuł o nietrzymaniu psów na uwięzi, ale na… całą resztę ustawy. Już dawno spodziewałam się, że będą z tego powodu cyrki, dlatego zdążyłam sobie tę ustawę przeczytać. Na ponad czterdzieści stron przepis dotyczący łańcuchów był jeden. Cała reszta to taki administracyjny terror, że absolutnie nie dziwię się Prezydentowi, że ten bubel zawetował. Bo to nie chodzi o te nieszczęsne łańcuchy – tu chodzi o dowalenie polskim rolnikom. Po raz kolejny. O restrykcyjne wymagania, które w przypadku wielu gospodarstw będą niemożliwe do spełnienia, a dla innych pioruńsko kosztowne.
Gdzie jest granica znęcania się?
I tu naprawdę nie chodzi o to, że przeciwnicy tej ustawy czerpią jakieś sadystyczną przyjemność ze znęcania się nad psem i trzymaniu go całymi dniami na łańcuchu. Tylko wiecie – łańcuch łańcuchowi nie równy. Jeśli pies ma zapewniony odpowiednio długi łańcuch, jeśli ten łańcuch nie wbija mu się jakoś boleśnie w szyję i kark, jeśli ma na miejscu stały dostęp do świeżej wody i jedzenia i jeśli jest czasem z tego łańcucha, żeby mógł się wybiegać, to według mnie nie jest to równoznaczne ze znęcaniem się. Lepiej by mu chyba było, gdyby biegał sobie spokojnie za ogrodzeniem, ale czasem nie ma takiej możliwości. Czasem ten płot trzeba zwyczajnie wymienić. Inna sprawa, że moja koleżanka trafiła na psa łańcuchowego i tam faktycznie miała do czynienia ze zwykłym znęcaniem się. Łańcuch wbijał się temu psu w ciało, powodując rany, które okropnie ropiały. Był koszmarnie wychudzony, a wokół walały się zardzewiałe, suchuteńkie, wybrudzone, stare garnki, które nie wiadomo, kiedy ktoś ostatnio je mył, nakładał tam jedzenie albo nalewał wody. Łańcuch był też dramatycznie krótki – na nagraniach, które mi wysłała miał tak na oko 2-3 metrów, a to był spory pies, w typie labradora. Bardzo możliwe też, że był bity, bo uchylał się, kiedy koleżanka próbowała go pogłaskać. Tylko że w takich sytuacjach można cały czas reagować i nie trzeba było do tego specjalnej ustawy. Widząc tak skrajnie zaniedbanego zwierzaka mamy prawo wezwać odpowiednie służby, tak samo jak mamy prawo zbić szybę w samochodzie, kiedy podczas upalnej pogody zamknięty jest w nim pies. W takich drastycznych przypadkach ustawa więc niewiele zmienia. Ona jedynie będzie utrudniała życie rolnikom.
Nierealne wymogi
Wielu ludzi słusznie zauważyło, że ta ustawa nie powinna się nazywać łańcuchowa, a kojcowa. Bo o łańcuchu było jedno zdanie, a przepisów i regulacji dotyczących kojców była cała masa. Na czym polegają absurdy? Tak jak pisałam – ustawa dotykała przede wszystkich rolników. Jeśli trzymasz w małej kawalerce sześć dużych psów, to w sumie nie ma problemu, bo „one tam mają miłość i ciepło”, jak twierdził Patryk Jaskulski w debacie na Kanale Zero. Ale rolnik – o nie, rolnik nie ma tak dobrze. Bo największe psy będą teraz wymagały kojca na 20 m², średnie – 15 m², a najmniejsze 10 m². Wiadomo, że na wsi potrzebne są raczej większe psy, ewentualnie średnie, bo nikt tam sobie raczej ratlerka czy chihuahuy nie kupuje, żeby ładnie wyglądały. Najmniejszym psem, jakiego widziałam na wsi był border collie – swoją drogą niesamowicie inteligentny psiak, potrafi zaganiać zwierzęta hodowlane chyba jak żadna inna rasa. To takiemu pieskowi wystarczy ta średnia klatka. W większości jednak są to psy duże, a koszt kojca dla tych największych to ok. 15 000 zł. A trzeba jeszcze doliczyć zadaszenie. Jeśli nie spełni się tych wymagań – oczywiście kara finansowa. I tak się żyłuje z tego rolnika, ile tylko się da. A wiadomo, że skoro nie stać go było na odpowiedni kojec, to tych kar tez nie powita z entuzjazmem. Zwłaszcza, że potem będzie kolejna, kolejna, aż w końcu psa zabierają.
Z za małego kojca do schroniskowej klatki
I to jest chyba największy absurd tej całej ustawy – bo zwolnione z obowiązkowego metraża kojca są… schroniska i organizacje prozwierzęce. A gdzie trafi taki czworonóg? No właśnie, do jakiegoś schroniska, gdzie prawdopodobnie spędzi resztę życia w klitce po dwa metry jeden bok. Tam mu będzie na pewno lepiej, prawda? Co tam się dalej będzie działo z tym psem, pomysłodawcy ustawy mają w poważaniu, bo za każdego takiego zwierzaka dostaną odpowiednią kasę. Za przejęcie, a potem na utrzymanie. Czyli właścicielowi odebrany zostaje pies, do którego na pewno był przywiązany, jeśli w gospodarstwie są też małe dzieci, będą pewnie zrozpaczone po stracie pupila (wiemy, jak dzieciaki potrafią reagować na utratę zwierzaka), a psa czeka smutny koniec w jakiejś ciasnej klatce. Rewelacyjne rozwiązanie. Empatia wobec pieska wjeżdża tutaj na pełnej. O czym jeszcze musi pamiętać właściciel – obowiązkowe chipowanie i kastrowanie, oczywiście na własny koszt (zwolnieni są tylko ludzie najubożsi i niepełnosprawni, ale wtedy i tak są zobligowani do tego, żeby to W TERMINIE załatwić na koszt gminy). Bo tak – są też odpowiednie terminy, żeby tego dokonać, absolutnie nieprzekraczalne. Ustawodawca łaskawie dopuszcza możliwość niewykonania kastracji, jeśli stan zdrowia zwierzaka na to nie pozwala, ale jak tylko piesek wydobrzeje, to w ciągu 21 dni musi zostać wykastrowany i koniec. Poza tym zakaz fajerwerków (od dawna o to walczą!), sprzedaży żywych ryb, takie tam szczególiki. Z żywymi rybami jest zresztą podobnie jak z łańcuchem – faktycznie przed świętami widywało się kiedyś sklepy z akwariami przepełnionymi tymi rybami, z czego część pewnie już nie żyła, ale jeśli ryby mają w akwarium odpowiednie warunki, to czemu nie można jej sprzedać żywej, żeby była bardziej świeża do posiłku?
Zwierzątka zwierzątkami, ale kto na tym zarobi?
Takie zapisy w tej śmieć-ustawie wskazują jasno, kto za nią przede wszystkim lobbował. Organizatorem projektu były OTOZ Animals, Viva!, Mondo Cane i Akcja Demokracja – tę ostatnią skądinąd znamy, ale o dwóch pierwszych też wielokrotnie było głośno. To nam już sporo spraw w głowie rozjaśnia, prawda? A warto pamiętać, że tego typu organizacje nadużywają często swoich uprawnień. Czytałam kiedyś post jakiegoś posła Konfederacji, zdaje się. Opisywał on kłopoty rodziny, której odebrano psa. A dlaczego odebrano? Był to sznaucer olbrzymi, więc pies wymagający. Na dosłownie niecały jeden dzień trafił na balkon, miał tam oczywiście dostęp do jedzenia i wody, był też wyprowadzany. Dla jego własnego dobra, bo w tym czasie właściciele odmalowywali mieszkanie i nie chcieli, żeby pies się ubrudził albo co gorsza zlizywał potem tę farbę. I w sumie nie byłoby problemu, gdyby nie to, że pies zrobił kupę. Zdarza się. Oburzona sąsiadka, jakaś wścibska hiena, od razu wezwała kogo trzeba, a rodzinie psa odebrano. Najsmutniejsze jest to, że ten pies był tresowany na psa terapeutycznego, a rodzice kupili go dla swojego syna, który, jeśli dobrze pamiętam, miał autyzm. Taki pies kosztuje naprawdę grube pieniądze. Domyślacie się oczywiście, że chłopiec był zrozpaczony. Nie wiem, jak skończyła się ta historia, ale mam nadzieję, że rodzina psa odzyskała, bo to był taki absurd, że – jakby to powiedział pewien kandydat na prezydenta – w pale się nie mieści. Poza tym – szkoda byłoby marnować takiego psa na życie w ciasnym kącie, skoro był wyszkolony, żeby pomagać potrzebującym dzieciom.
Weto będzie odrzucone?
Cieszę się, że ten ściek bzdur Karol Nawrocki zawetował (nie rozumiem, dlaczego nie zawetował ustawy, która ucięła łeb branży futrzarskiej, bo tam też absurd absurdem poganiał). Martwię się trochę, że Włodek Czarzasty już zapowiada, że Sejm będzie starał się to weto odrzucić (wiadomo – ogromna liczba bezsensownych regulacji, administracyjny bałagan oraz możliwość represjonowania obywatela karami z dupy – który komunista by się temu oparł?) i niestety mają na to duże szanse. Potrzebują zdaje się 276 głosów, a w Sejmie za tą ustawą zagłosowało 280 posłów. Pozostaje mieć nadzieję, że do części PiS-owców dotrą argumenty Karola Nawrockiego i w ponownym głosowaniu zmienią zdanie. Jeśli tak się nie stanie, to ciężkie czasy czekają nie tylko rolników, ale też ich psy. Co mnie jednak śmieszy – tym najbardziej zatwardziałym fanatykom KO wydaje się, że są zabawni, kiedy piszą, że Prezydent ustawę zawetował, bo nie może się zerwać z łańcucha Kaczyńskiego. Ludzie kochani, akurat prezes PiS głosował za tą ustawą, więc na czyjej niby smyczy biega Nawrocki? Ja bym się na ich miejscu bardziej martwiła, czy Merz Tuska za krótko nie trzyma, bo mam wrażenie, że aż mu żyły na czole wychodzą, tak ciasno jest uwiązany.
M.
Nawiasem Pisząc
Co tam, panie, w polityce?
Waldemar Żurek ruszył z kopyta, próbując przywrócić praworządność, którą straciliśmy za rządów Prawa i Sprawiedliwości i wciąż jej nie odzyskaliśmy, mimo że już dwa lata rządzi Koalicja Uśmiechniętych. Włodzimierz Czarzasty udowadnia prezydentowi Nawrockiemu, że jest dokładnie tak samo ważny jak on, albo nawet bardziej, więc będzie blokował szkodliwe ustawy, zanim zdąży to zrobić Nawrocki. Prezydent jednak jest cwańszy i mimo wszystko dalej wetuje. Polityczna przepychanka trwa w najlepsze, ale my mamy się uśmiechać, bo premier Tusk był u barbera. I też z nim dyskutował o praworządności. Na szczęście znalazł sobie lepsze towarzystwo niż minister sprawiedliwości, więc może chociaż z tej dyskusji coś wyniknie? Ale spokojnie, uporządkujmy fakty.
O praworządności z niepraworządnymi
Waldemar Żurek stał się teraz czarnym koniem polskiego rządu i bojownikiem walki o praworządność, mimo że w trakcie tej walki niespecjalnie przejmuje się literą prawa. Warto jednak zaznaczyć, że absolutnie nie wolno mieć o to pretensji, bo ostrzegał przed tym Tusk, ostrzegała Ewa Wrzosek (która zresztą brała udział w tym praworządnym spotkaniu), wreszcie ostrzegał sam Waldek. Bo wiecie, rozumiecie, nie ma innej opcji, żeby to prawo przywrócić, niż poprzez jego łamanie. PiS tak nawywijał, że oni teraz muszą je łamać. Muszą, nie mają wyjścia! Z bolącym, ale mimo wszystko wciąż uśmiechniętym, pustym serduszkiem. Dlatego minister sprawiedliwości spotkał się z aktywiszczami, którzy już wcześniej o naszą praworządność walczyli, również za pomocą łamania prawa. Też nie mieli wyjścia. Same wielkie osobistości zostały na to spotkanie zaproszone, aż się dziwię, że fundamenty to wytrzymały. No bo kogo tam nie było? Na pewno nikogo normalnego, ale pozwolę sobie przytoczyć niektóre nazwiska: Bartosz Kramek, Mateusz Kijowski, Arkadiusz Szczurek, Jakub Kocjan, Marta Lempart, Katarzyna Augustynek. A o czym rozmawiało to wybitne towarzystwo? O pozwach wobec aktywistów za krytykę (podkreślam: krytykę, bo oni nic więcej nie robili poza krytykowaniem), ich doświadczeniach dotyczących protestów (bo one są dłuuuuugie i szeeeeerokie), przemocy ze strony policji (ta, jak wiadomo, dotyczy tylko jednej strony, uczestników Marszu można pałować, ile wlezie) oraz – to już się robi nudne – przywracaniu praworządności i reformie sądownictwa. Czy tylko przypadkiem Waldemar Żurek zaprosił ludzi, którzy najgłośniej, najwulgarniej i z najmniejszym poszanowaniem prawa (ale takiego prawa, jakie my rozumiemy; teraz mamy takie, które rozumie Donald Tusk)?
Lista osobistości
Bartosz Kramek zasłynął tym, że bardzo lubił przeszkadzać Straży Granicznej w pilnowaniu polskiej granicy z Białorusią. Do tego stopnia, że zwoływał grupę podobnych wariatów, żeby niszczyli zasieki na granicy polsko-białoruskiej, co by biednym uchodźcom łatwiej było imigrować. Toczyło się zresztą przeciwko niemu wieloletnie śledztwo, które zostało umorzone w 2024 roku. W celu przywracania praworządności najprawdopodobniej. Z kolei Arkadiusz Szczurek jest miłośnikiem zakłócania uroczystości smoleńskich oraz ulubieńcem nowej, apolitycznej TVP. Też uważam, że „miesięcznice” są drobnym przegięciem, ale nie aż do tego stopnia, żeby co miesiąc napierdzielać się z policją, ochroną, samym Kaczyńskim i wszystkimi, którzy nie krzyczeli wystarczająco głośno, że to Lech Kaczyński, nikt inny, jest odpowiedzialny za katastrofę smoleńską. Przeciwko niemu toczyło się chyba ponad sto postępowań sądowych, taki to fajny facet. Jakub Kocjan? To ten uśmiechnięty z „Akcji-Demokracji”. Miły chłopaczek, który regularnie cisnął gromy w stronę Karola Nawrockiego i Sławomira Mentzena, bo stanowili największą konkurencję dla Rafała Trzaskowskiego (ale to tak przypadkiem tylko). Potem się okazało, że w sumie nie wiadomo, kto to finansuje, a posłowie Koalicji, którzy masowo te bezpardonowe ataki udostępniali, tłumaczyli się, że przecież też nie wiedzieli. I w sumie sprawa dalej stoi w miejscu, bo czy to ważne, że ktoś zza granicy finansował kampanię Trzaskowskiego? Szkoda czasu, mamy przestępców od odpalania rac do ścigania. Priorytety. Mateusz Kijowski był kiedyś najbardziej wzburzony łamaniem praworządności i organizował marsze KOD-u, na których ludzie krzyczeli „Precz z komuną” razem z byłymi funkcjonariuszami SB. Na jednym z nich mogliśmy się przekonać, jak wygląda Zmartwychwstanie, bo towarzysz Diduszko umarł i wstał. O Marcie Lempart nie trzeba chyba nikomu przypominać, bo tylko ona potrafiła tak wrzeszczeć i bluzgać. Ale wiadomo, że w słusznym celu, bo co może być złego w odbieraniu życia nienarodzonemu dziecku? Moją absolutną ulubienicą jest Katarzyna Augustynek, Babcia Kasia, kandydatka na Warszawiankę Roku 2021 (zresztą chyba razem z Martą Lempart) – kobieta wulgarna i agresywna, która chyba tylko dlatego nie dostała oklepu na ulicy, że nikt nie chciał za bardzo staruszki poturbować. Swoją słabość przekuła w siłę i okładała ludzi drzewcami od flag, pluła na nich, popychała, szarpała się z nimi. Dosłownie przykład babcinej miłości. I tacy ludzie debatowali z Żurkiem, który zresztą jako niezawisły sędzia aktywnie w tych protestach uczestniczył, nad praworządnością w Polsce. To jest tak groteskowe, że Bareja po drugiej stronie bije się teraz po głowie, że to nie on na to wpadł.
Zamrożone weto
Przejdźmy teraz do sprawy wcześniejszej, czyli orędzia Włodzimierza Czarzastego. Zapowiedział on, że będzie wetował wszystkie szkodliwe dla Polski ustawy. Szkodliwe, tak jak on to rozumie, rzecz jasna. Troszkę się ludzie zdziwili, bo prawo weta przysługuje prezydentowi, a nie marszałkowi Sejmu – on sobie może co najwyżej wetować, kiedy mu żona każe naczynia pozmywać. Ja widzę tutaj całkiem udany synonim na mrożenie ustaw i uśmiecham się pod nosem. Bo pamiętacie z jakim aplauzem witano na stanowisku marszałka Szymona Hołownię za to, że obiecywał, że żadnej ustawy nie będzie mroził, wszystkie będą rozpatrywane i poddawane pod głosowanie, a zamrażarkę to on sobie wręcz z domu wyniesie? Wtedy było fajnie i demokratycznie. Szymek był fajny, błyskotliwy, dowcipny, nie mroził ustaw – chłop do rany przyłóż, dosłownie. Niestety Hołownia okazał się zdrajcą i ruską onucą, bo nie protestował po wyborze Nawrockiego i w wyniku tej karygodnej decyzji nowy prezydent został zaprzysiężony. Na domiar złego opowiadał potem w mediach, jak to niektórzy dobrzy i uśmiechnięci ludzie namawiali go do zrobienia złych i niezgodnych z prawem rzeczy, a przecież wiadomo, że tak nie było. Mimo że ci ludzie wprost wypowiadali się w mediach, że trzeba zrobić tak i tak, albo inaczej, tutaj ciachnąć nożyczkami, tam zrobić pętelkę i voila: zaprzysiężenia nie będzie. Szymon jednak obawiał się, że przez to ciachanie nożyczkami i robienie pętelek po następnych wyborach prokuratura zapuka mu do drzwi, żeby zadać pytania, na które nie chciałby odpowiadać. I właśnie w wyniku tej zdradzieckiej i tchórzliwej postawy, Mili Państwo, mamy niedobrego prezydenta. Proste? Pewnie, że proste. W każdym razie nagle – jak ręką odjął – wszystko, absolutnie wszystko, co robił Hołownia podczas swojego marszałkowania, było złe. Jak się okazuje – również tak entuzjastycznie przyjęte niemrożenie ustaw. Wtedy nie wolno było mrozić, teraz można, a nawet trzeba! I to wszystko zmieniło się na mrugnięcie oka. Moment, moment. Ja chyba wiem, gdzie należy szukać tej czarodziejskiej różdżki, którą gdzieś zawieruszyła Izabela Leszczyna…
Zasłużeni bohaterowie?
No dobra, mrożenie mrożeniem, a prezydent i tak wetuje, skubany. Karol Nawrocki odmówił na przykład zatwierdzenia wniosków o odznaczenia i ordery dla funkcjonariuszy służb specjalnych — w tym tych, którzy mieli brać udział w zwalczaniu aktów dywersji ze strony obcych służb. Odrzucił lub zawiesił również nominacje na pierwszy stopień oficerski dla funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ABW) i Służby Kontrwywiadu Wojskowego (SKW). Bo chciał wcześniej się z nimi spotkać i pogadać, ale widocznie jako głowie państwa takie przywileje mu nie przysługują. Śmieszy mnie za to standardowa reakcja polityków i zwolenników KO – jak zwykle skończyło to się manipulacjami, medialnym płaczem i byciem pokrzywdzonym. Bo to są bohaterowie walki z rosyjską dywersją! A pamiętacie Pawła Rubcowa (inaczej: Pablo Gonzáleza Yagüe)? Został on schwytany w 2022 roku, czyli za czasów pisowskiego terroru, a potem już za czasów uśmiechniętej Koalicji zwrócony z powrotem Rosji. To był bardzo fajny facet, wiem, że dziennikarki zaprzyjaźnione z naszym rządem bardzo z nim lubiły… znaczy, bardzo go lubiły! I on tam sobie, między jednym lubieniem a drugim, wyciągał różne informacje i przekazywał je mateczce Rasiji. Już z tego powodu to głośne obszczekiwanie decyzji prezydenta jest śmieszne, ale przejdźmy dalej. Pamiętacie aferę ze zniszczonymi torami kolejowymi? Po uszkodzonych torach przejechało ileś tam pociągów – dzięki Bogu, żaden się nie wykoleił. Ktoś wezwał służby, służby przyjechały, nic nie znalazły i pojechały. Okazało się, że zrobili to Ukraińcy na polecenie Rosji (tak donoszą politycy i media, a ja mam za małą wiedzę w tym temacie, żeby mędrkować, czy tym razem prawdę głoszą, czy jak zwykle kłamią), którzy sobie legalnie na terytorium Polski wjechali i legalnie z niego wyjechali. Ale nasze służby nie w ciemię bite przecież, więc aresztowali pomocników tych dywersantów, przesłuchali i… wypuścili. Tych ludzi w Polsce już nie ma; za to wypływają informacje, że rzekomo mieli przy sobie aż 46 rosyjskich paszportów. Przepraszam, to jest to zwalczanie rosyjskiej dywersji? Nie to było oficjalnym powodem decyzji prezydenta, ale ja się dopytam – za co miały być wręczone te odznaczenia? Panie premierze – pan jest twarzą tej nieudolności, mimo że usiłuje pan zaklinać rzeczywistość i przekonywać, że rząd zdał egzamin. Gdzie i kiedy? Nie chcę być też przesadnie złośliwa, ale jak chcecie się zająć dywersantami, proponuję zacząć od Szczerby, Jońskiego, Sterczewskiego, Jachiry i kto tam jeszcze biegał przy granicy z Białorusią, przeszkadzając Straży Granicznej. Bo wiadomo już od dawna, że była to prowokacja Putina, której nasi obecnie rządzący radośnie się poddali. Prawda, panie Donaldzie? Było tak czy nie było?
Tragedia, której cudem uniknęliśmy
Słuchajcie, ja często podróżuję pociągami – albo do rodzinnego domu i z powrotem, albo do Poznania na studia (i też z powrotem). I naprawdę bardzo bym nie chciała, żeby jakiś pociąg wykoleił się ze mną w środku. Ogólnie nie chciałabym, żeby jakikolwiek pociąg gdziekolwiek się wykolejał, ale ze mną jako pasażerką jeszcze bardziej bym nie chciała. Chyba mam prawo, jako polska obywatelka, wymagać, żeby mi pociągu nie wykrzaczało, bo dywersja? Wypadki losowe się zdarzają, jasne, każdy człowiek się z nimi liczy, ale jeśli polski rząd uważa za sukces, że ktoś nam gdzieś rozwalił tory, a potem zwiał – budzi to jednak moje zastrzeżenia. Poznałam człowieka, który przeżył katastrofę kolejową w Szczekocinach. Tragiczny wypadek, którego można było uniknąć – tak jak w sumie każdego wypadku. On niewiele pamięta z tego wszystkiego – pamięta jedynie, że podróżował w jednym przedziale z obcą dziewczyną. Potem huk, trzask, krzyk, a później… zapamiętał, że ta dziewczyna leżała przed nim i wyciągała rękę w jego stronę, tak jakby chciała, żeby ją przytrzymał. Przynajmniej tak to odebrał, bo dziewczyna nie mogła mówić, on sam zresztą też. Chwycił jej dłoń… a ona parę chwil później umarła, rozpaczliwie ściskając jego palce. Sam miał później bardzo poważną rekonstrukcję kości w nodze. Po co o tym piszę? Nie na wszystko mamy wpływ i nie na wszystko polski rząd ma wpływ. Wypadki chodzą po ludziach, często tak tragiczne jak ten w Szczekocinach. I nie, nie uważam, że za wszystkie te wypadki odpowiada rząd, który akurat sprawuje władzę. Często to jest ludzkie niedopatrzenie, nieuwaga, bezmyślność; często też warunki pogodowe. Ale uważam, że na tego rodzaju akta dywersji nasz rząd ma, a przynajmniej powinien mieć, wpływ. I powinien im zapobiegać. A nasz rząd się cieszy, że zdał egzamin, mimo że cudem nie doszło do podobnej katastrofy. Gdzie on zdał ten egzamin? Wy Bogu dziękujcie! Bo gdyby nie On mielibyśmy więcej dziewczyn, które umierając bezgłośnie błagały o dotyk obcego człowieka i więcej chłopaków z doszczętnie poszarpaną psychiką.
M.
