Nawiasem Pisząc
Jak przejmuje media Donald Tusk?
Wczoraj, kiedy przeglądałam Internet, trafiłam na dyskusję, czy TVP powinna być publiczna, czy prywatna? Zastanowiłam się trochę nad tym zagadnieniem, bo w sumie jest ono dość ciekawe. Wiadomo, że skoro jest publiczna to będzie robiła przede wszystkim za tubę propagandową aktualnego rządu. Tak było zawsze, w czasach PRL-u, a później w tak zwanej „wolnej Polsce” – w zależności od tego, kto sprawował rządy mieliśmy mniej lub bardziej umiejętnie prowadzoną propagandę. Oczywiście, nie jest to nic dobrego – z wiadomych powodów. Telewizja Polska, jak sama nazwa wskazuje, powinna być polska, nie partyjna. Zastanawiam się, czy są jakieś sposoby na to, żeby TVP zachowało jako taką neutralność, dalej będąc jednak telewizją publiczną i dochodzę do smutnych wniosków, że chyba nie da rady. Nawet jeśli zakaże się, żeby funkcję dyrektora sprawowali działacze partyjni, to przecież może to zrobić ktoś z nimi blisko współpracujący i dalej prowadzić taką narrację, jakiej życzy sobie rząd. Choć może nie byłoby aż to tak jawne, jak wtedy, kiedy TVP przejmował Kurski (swoją drogą – wczoraj chyba czytałam ploteczki, że teraz nadzór nad telewizją ma objąć jego brat, Jarosław, od lat związany z Gazetą Wyborczą – strasznie lubią sobie nawzajem na złość robić dwie największe partie w Polsce). Z drugiej strony oddanie telewizji w prywatne ręce jest bardzo ryzykowne, a nie gwarantuje to przecież dziennikarskiego obiektywizmu, co widzimy na przykładzie TVN. Bo jaką mamy pewność, że właściciel nie odsprzeda jej potem w zagraniczne ręce? Wydaje mi się, że – jakakolwiek ta TVP by nie była – powinna jednak należeć całkowicie do Polski, chociaż wiąże się z faktem, że nigdy nie będzie miała spójnej, ani tym bardziej obiektywnej narracji. I nie bardzo mam pomysł, jak można by to zmienić – na szczęście nie należy to do moich zadań.
Kończymy nadawanie
Tak sobie wczoraj siedziałam i kombinowałam, a dzisiaj okazuje się, że TVP już nie ma. Konkretnie TVP jest, ale ich kanał informacyjny oraz strona informacyjna przestały nadawać. I to tak w przeciągu jednej chwili, na mocy uchwały, bo czemu by nie? Nam nikt nie zarzuci braku praworządności. Okazało się też, że nowa koalicja postanowiła rozwiązać sprawę, tak jak lubi to robić Tusk, ponieważ sceny, jakie rozgrywały się dzisiaj w siedzibie Telewizji Polskiej aż za bardzo przypominały mi te sprzed paru lat w redakcji WPROST. Na pewno pamiętacie. I naprawdę niewiarygodna jest ta radość przeciwników PiS, bo nowa ekipa rządząca załatwiła sprawę, dosłownie wprowadzając standardy białoruskie. Poważnie, nie mam pojęcia, jak to inaczej określić. Myślałam, że premier wyciągnie wnioski z wjazdu na redakcje WPROST, ale jak widać pewne jego cechy nie ulegają zmianom – ledwie powącha władzę i już czuje się absolutnie bezkarny. Zwolennicy tego rodzaju przejęcia mediów publicznych argumentowali, że PiS zrobił to samo osiem lat temu. Nie do końca się zgodzę, chociaż faktem jest, że afera związana z TVP była wtedy ogromna. Wydaje mi się jednak, że była to naturalna konsekwencja pogłębiającego się podziału w społeczeństwie, a także między dwiema czołowymi w Polsce partiami. Przedstawiciele obu tych ugrupowań byli łaskawi pokłócić się w 2005 roku po tym, jak szumnie zapowiadali wspólne rządy, ale to jeszcze aż tak Polaków nie podzieliło – w tamtych latach jednych i drugich łączyły jeszcze w miarę wspólne poglądy. Konflikt eskalował w 2010 roku, po katastrofie smoleńskiej – i chyba wszyscy wiemy, co się działo później. Właśnie dlatego wydaje mi się, że wcześniej „przejmowanie” TVP odbywało się dużo łagodniej i po cichu, a zmiana linii narracyjnej była prawie niezauważalna. Sami dziennikarze też jeszcze wtedy nie uczestniczyli w ideologicznej i partyjnej wojence. Później nadszedł rok 2015, obie partie dawnl już dawno przestały dyskutować i brały udział w bezmyślnej nawalance. W takiej właśnie atmosferze PiS obejmował władzę i zabrał się za rewolucję w Telewizji Polskiej. Ponieważ dziennikarze tej stacji już dawno zdążyli zabrać jasne stanowisko w tym konflikcie, było jasne, że ani oni nie będą chcieli pozostać na stanowiskach, ani nowe władze nie będą chcieli kontynuować z nimi współpracy, dlatego składali ostentacyjne deklaracje albo przy pożegnaniu z TVP, albo w innych mediach. Odpowiednio nagłośniono fakt „przejęcia publicznej tv przez pisowski reżim”, a sam PiS… moim zdaniem popełnił błąd, potwierdzając przepowiednie opozycji. Od tego czasu zaczęła się już otwarta wojna również między dwiema głównymi stacjami telewizyjnymi – TVP i TVN. Zwolennicy PO zwrócili też uwagę na to, że ówcześni dziennikarze TVP zachowali się godnie i dojrzale po prostu odchodząc z pracy (to, że sami podburzali nastroje, sugerując, że oto reżim pisowski odbiera nam polskie media, to już nieważne), czego nie chcieli zrobić ich następcy. Jestem w stanie się zgodzić, tyle tylko że tamci ludzie mieli miękkie lądowanie, choćby w TVN; obecni redaktorzy nie mają już tego komfortu, bo niemal wszystkie inne media należą do zachodnich korporacji z wiadomo jaką linią narracyjną. Zostaje im Telewizja Republika i kanały internetowe, które jednak są dużo mniejsze i dysponują mniejszą ilością pieniędzy – słowem: na pewno nie będą mogli zatrudnić wszystkich i na pewno nie za takie samo wynagrodzenie.
Lex TVN to małe piwo
Śmieszy mnie również porównanie do afery z „zamknięciem” TVN sprzed paru lat. OK, rozpętano guanoburzę, ale wtedy nikt siłą do redakcji nie wtargnął, nikt się z dziennikarzami nie szarpał, a ich kanał informacyjny nadawał bez przeszkód. Ot, jedyne co musieli zrobić, to zmienić właściciela, co z ich zasięgami nie było jakąś niesamowicie trudną misją. Rząd domagał się wtedy, żeby zagraniczne koncerny, będące właścicielami mediów polskojęzycznych, należały do Unii Europejskiej. Taki przepis istnieje na przykład we Francji już od dawna (Francji wolno, Polsce nie, co usiłował nam wówczas wyjaśnić der Onet), ale – tak szczerze pisząc – ja nie widzę, żeby coś się miało w związku z tym zmienić. Poza tym, że podarowano trochę nabojów opozycyjnym mediom, które rozhulały aferę na następne tygodnie. Wykorzystali tę sytuację bezlitośnie i mogliśmy dowiedzieć się, że PiS znowu podnosi rękę na „wolne i niezależne media”. „Chcą zrobić to samo, co z TVP, ale tym razem się nie damy! Jesteśmy ostatnim demokratycznym głosem! Jesteśmy jak Radio Wolna Europa! Wspierajcie nas! Oglądajcie nas! Nie dajcie się oszukiwać!” – i tak dalej, bez przerwy, to był główny przekaz zdecydowanie większości prywatnych mediów w Polsce. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, co chciał wtedy osiągnąć ówczesny rząd. Nie chce mi się wierzyć, że mieli nadzieję na zamknięcie TVN, bo było jasne od początku, że stacja zostanie przytulona przez inny zagraniczny koncern, należący do Unii Europejskiej – chociaż nie ukrywam, że ja obstawiałam Niemcy. Wiadomo też było, że stacja nie zmieni nagle swojej narracji w związku z tym przejęciem. Porwali się z motyką na słońce i przyszło im potem przez kolejne miesiące tłumaczyć z tego zagrania. Nie zmienia to jednak faktu, że tam przecież nie dochodziło do takich scen, jak dzisiaj w siedzibie TVP. Donald Tusk bierze chyba przykład ze swoich wiernych wyborców, którzy uwielbiali wykazywać agresję względem dziennikarzy TVP, popychać ich, szarpać i wyrywać sprzęt. Dzieje się to zawsze wtedy, kiedy któryś z nich zapuści się zbyt blisko marszu KOD, wściekłych macic czy ostatnich dwóch organizowanych przez herr Donalda – a niestety musi to robić, jeśli chce nagrać materiał. Czasami zresztą umawiali się na takie „protesty” pod siedzibę TVP – mnie w pamięci zapadł atak na Magdalenę Ogórek, w którym wyzywano ją, pluto na nią, popychano i blokowano dostęp do jej samochodu, kiedy wychodzili z pracy. Jeden z uczestników tego prymitywnego ataku chwalił się potem, z nieukrywaną satysfakcją, że rzekomo widział, jak Ogórek zatrzymała się za zakrętem i zaczęła płakać. Nie wiem, czy to prawda, ale faktycznie jest się czym chwalić. Doprowadziliście kobietę do płaczu. Brawo. Niesamowite osiągnięcie w walce o demokrację i wolne media.
Nie wiem, jakie będą dalsze losy TVP Info – prawdopodobnie wystartuje znowu z programem zaakceptowanym przez miłościwie nam panującego premiera. Źle się stało, bo – i TVP, i TVN były jakie były – ale przynajmniej mieliśmy media reprezentujące obie partie. Ja wychodzę, co prawda, z założenia, że dziennikarz nie powinien być partyjnym przedstawicielem, ale teraz będziemy mieli w telewizji tylko i wyłącznie kanały, przedstawiające Tuska jako wybitnego męża stanu. Nie podzielam optymizmu ludzi, którzy twierdzą, że cała ta akcja zaszkodzi nowemu rządowi, bo widać, że ich wierny lud jest zachwycony. Gdyby otworzono tam ogień, to też byłoby to pewnie w pełni zrozumiałe i akceptowalne. Trzymam się jednak nadziei, bo widzę w nowym rządzie niebywałą butę i pychę, a te – jak wiadomo – kroczą przed upadkiem. Platforma niedługo przed przegranymi w 2015 roku wyborami zachowywała się przecież tak samo (i podobnie robił to PiS jeszcze pół roku temu). Oby historia się powtórzyła, zwłaszcza że afera wiatrakowa i zakładanie trzech nowych ministerstw, żeby rzucić kawałek mięsa koalicjantom, pokazują, że obecna władza chce działać jak najszybciej. Liczę więc na to, że w tym pośpiechu popełnią kolejne błędy.
M.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Wybitna artystka czy bezwzględna komunistka?
W Krakowie zniszczono mural z wierszem Wisławy Szymborskiej. Onet pisze o „bezmyślnym pomazaniu”, ale patrząc na wybór miejsca – teoretycznie mógł on być zamierzony i nacechowany pewnymi historycznymi motywami. Oczywiście, większość przypadków wandalizmu jest spowodowana bezmyślnością i zazwyczaj przedstawia wulgaryzmy, penisa albo swastykę. Żebyśmy się tutaj dobrze zrozumieli – nie popieram wandalizmu w żadnej postaci, nawet jeżeli tak naprawdę zgadzam się z motywami wandala. Zwłaszcza że ten mural zamierzają odmalować i pewnie część wydatków będą musieli pokryć mieszkańcy. A udało mi się znaleźć zdjęcia przedstawiające tę dewastację i jednak wygląda to faktycznie na idiotyczny wandalizm. Mimo wszystko, przypomniał mi on o pewnej historii, którą tutaj chciałabym opisać.
Nobel (nie)zasłużony
Mniejsza z tym, że rzeczywiście było to bazgranie dla samego bazgrania. Ale dlaczego my tak naprawdę czcimy tą Szymborską? Nie da się ukryć, że była poetką uzdolnioną, która niezwykle celnie, inteligentnie i dowcipnie opisywała rzeczywistość. Miała też bardzo lekkie pióro. Gdyby wziąć pod uwagę tylko jej twórczość z okresu po upadku komunizmu, to ta nagroda Nobla wcale nie była całkowicie pozbawiona sensu. Nie ukrywam jednak, że mój osąd jest nieobiektywny, bo kiedy byłam dużo młodsza bardzo lubiłam wiersze Szymborskiej. Potem jednak dowiedziałam się jaką poezję uprawiała wcześniej i cóż mogę napisać? Autorytet został poważnie nadszarpnięty. I tutaj powinniśmy wspomnieć więcej o tej nagrodzie, bo umówmy się – wiersze artystki o Stalinie i Leninie zdecydowanie nie należały do wybitnych. To była zwykła propagandowa pisanina, byle tylko zadowolić odpowiednich ludzi w czasach PRL-u. A pani Wisława otrzymała przecież Nobla za CAŁOKSZTAŁT twórczości. Czyli za wszystkie swoje wiersze, nie tylko te dowcipne, celne i inteligentne, które pisała już po 89 roku. Nawet myślałam sobie, żeby wrzucić tutaj jakiś jej wiersz z okresu głębokiego komunizmu, ale uznałam, że szkoda Waszego czasu. Próżno w nich szukać lekkości autorki w tworzeniu poezji, próżno szukać jej charakterystycznego humoru i ironii, o inteligencji i celności nie ma już nawet co wspominać. Czyżby te wiersze komisja wręczająca nagrody łaskawie puściła w zapomnienie (ponawiam pytanie – dlaczego?), czy może uznała, że to też jest najwyższy poziom literatury (nie jestem ekspertką od poezji, zdecydowanie wolę prozę, ale nie mogę w to uwierzyć). Całokształt twórczości to całokształt twórczości i, obiektywnie patrząc, na Nobla zdecydowanie bardziej zasługiwał Zbigniew Herbert, który też nie miał w swoim życiorysie aż tak kontrowersyjnych i wstydliwych etapów, jak pani Szymborska właśnie. Ale umówmy się, że poetka mogłaby się z tego jakoś wytłumaczyć. Że ją zastraszyli, że ją zmusili, że musiała jakkolwiek na życie zarabiać, ale tak naprawdę brzydziła się tym, co robi. Komuniści łamali twardszych niż ona i podejrzewam, że Polacy by jej to wytłumaczyli. Jednak dla artystki również z jakiegoś powodu łatwiejsze było udawanie, że tego nie było. Jest jednak jeszcze jeden „drobny” epizod w jej życiu, którego w żaden sposób wytłumaczyć się nie da. I właśnie ten epizod sprawił, że nadszarpnięty wcześniej autorytet rozpadł się zupełnie.
Zachowałaby się, jak trzeba…
Mowa oczywiście o poparciu dla wykonania kary śmierci na trzech krakowskich księżach i długoletniego więzienia dla kilkunastu innych, których oskarżono o zdradę na rzecz zachodniego wroga. Działo się to w latach 50-tych, kiedy komuna postanowiła wypowiedzieć wojnę totalną polskiemu Kościołowi. Księża usłyszeli zarzuty, jak to często w tych czasach bywało wyssane z palca. Wówczas to Szymborska z garstką podobnych jej krakowskich intelektualistów domagała się przyspieszenia wykonania wyroków śmierci na krakowskich księżach, których komuniści kłamliwie oskarżyli o pracę dla obcego wywiadu. Szymborska wraz z grupą innych krakowskich literatów wystosowała pismo „Rezolucję Związku Literatów Polskich w Krakowie w sprawie procesu krakowskiego”, gdzie domagała się zastosowania najcięższej kary dla kapłanów. Tego się strachem wytłumaczyć nie da – tym bardziej, że władza ludowa wyraźnie się wahała i potrzebowała społecznego wsparcia. No i dostała. Czy artystom „delikatnie” zasugerowano, żeby to oni stali się tym społecznym wsparciem, czy też była to inicjatywa owej grupy – nie wiemy, ale mam wrażenie, że jednak to pierwsze. Trudno nie zgodzić się z komentarzem Stanisława Krajskiego w tej sprawie. Według niego Szymborska i reszta towarzyszy mieli cztery rozwiązania, z których wybrali zdecydowanie najgorsze. Oczywiście najchwalebniejszym byłoby, gdyby ostro zaprotestowali, gdyby posłuchali w sobie człowieka, bo przecież tymi ludźmi byli. I owszem, konsekwencje byłyby ciężkie, chociaż może krótkotrwałe, bo mniej więcej miesiąc później Józef Stalin wziął i kopnął w kalendarz, co spowodowało, że ten najgorszy etap komunizmu w Polsce bezpowrotnie minął – a to również oznaczało, że reperkusje wobec wspomnianych literatów byłyby mniejsze. Za to zostaliby oni zapamiętani jako ludzie odważni i honorowi. Czy wtedy okres romansu Wisławy Szymborskiej z komuną zostałby wybaczony? Jestem pewna, że tak. Bo kiedy trzeba było stanąć w obronie człowieka, zachowałaby się tak jak powinna. No właśnie: „zachowałaby się”…
Rozwiązanie pragmatyczne
Artyści jednak nie wiedzieli, że Stalinowi zostało tak niewiele życia i jednak zwyciężył strach. W tej sytuacji mieli kolejne wyjście i byłoby to chyba najlepsze rozwiązanie dla nich i, rzecz jasna, dla wspomnianych księży – patrząc na to, że nie mogli przewidzieć, że Stalin się przekręci. Mogli więc przyznać rację władzom, że owszem, zachowanie księży należy potępić, że ich zdrada nie powinna zostać zapomniana, ale przecież drodzy Towarzysze, okażmy humanitaryzm i dobre serce. Pokażmy obywatelom, że mają władzę, która szanuje ludzkie życie i potrafi wybaczać. Że owszem, księża zasłużyli na najwyższą karę, a jednak postanowiliśmy darować im życie. Że jesteśmy rzeczywiście miłościwie panujący i niechże ten głupi lud w końcu to doceni. Byłoby to rozwiązanie o tyle bezpieczne, że przecież artyści nie odwróciliby się twardo od metod komunistycznych, ale nawet daliby władzom dobre rozwiązanie – na zasadzie, że bardziej opłaca wam się tych kapłanów nie zabijać. Mało honorowe i eleganckie, na pewno nie tak godne szacunku, jak poprzednie, ale chodziło tu przede wszystkim o drugiego człowieka. Chodziło o życie ludzkie. Wówczas na pewno nie zbudowaliby sobie pomnika za życia, bo jednak to nie byłaby niesamowita wręcz, jak na tamte czasy, odwaga, a zwykły pragmatyzm, ale zachowaliby się jednak trochę bardziej, jak powinien zachować się człowiek. Trzecim rozwiązaniem byłoby już zupełnie niegodne milczenie. Niegodne, pozbawione krztyny honoru i ludzkiej przyzwoitości, ale na pewno nie tak obrzydliwe, na jakie w końcu się zdecydowali. Mogli to przeczekać, schować się jak mysz pod miotłą i udawać, że sprawa ani trochę ich nie dotyczy. Potem nadrobiliby to swoimi propagandowymi dziełami – coś jak „epitafium” Szymborskiej po śmierci Stalina. Jakoś by to się rozmyło, rozmydliło, władze by pewnie kręciły nosem, że nie tak miało być, ale w obliczu na ich ogromne dokonania w szerzeniu idei komunistycznych pewnie machnęliby ostatecznie na to ręką. W najgorszym wypadku literaci mogliby otrzymać zakaz drukowania, ale szczerze wątpię, żeby komuniści darowali sobie drukowanie tak ważnych komunistycznych manifestów. Podejrzewam, że ponarzekaliby na zasadzie: „Drodzy Towarzysze, od teraz wymagamy całkowitej i bezgranicznej lojalności”. Tak jak pisałam, mało to honorowe, ale przynajmniej najulubieńsi twórcy komunistów nie upodliliby się zupełnie.
Wybór najgorszy z możliwych
Literaci postanowili jednak wybrać najgorsze rozwiązanie z możliwych – czyli pochwalić decyzję władzy, całkowicie ją zaakceptować i skazać de facto innych ludzi na śmierć. Zdecydowali wręcz nie tylko poprzeć wyrok, ale wręcz wnioskować o jego przyspieszenie. Ich rezolucja stanowiła wręcz hołd dla tak bezkompromisowej decyzji i mam nadzieję, że pisali go na kolanach. Zgodzili się użyć swoich nazwisk dla poparcia kolejnej komunistycznej zbrodni i skazać duchownych na śmierć za to, że byli duchownymi. Zupełnie jawnie, bez choćby poczucia wstydu. I tu już naprawdę ciężko uwierzyć w zastraszenie, przecież mieli wiele innych opcji, żeby zachować nie tylko ciepłe posady, ale też tę odrobinę człowieczeństwa i honoru. Mogli stanąć w obronie ludzkiego życia. I to już samo w sobie, nawet gdyby wykorzystali te bardziej tchórzliwe opcje, pozwoliłoby im nie pluć rano w lustro. Pewnie i tak nie pluli, nie wiem. Ale powinni. I – znów wracając do tego Nobla dla Szymborskiej – ja wiem, że twórczość powinno się oddzielać od człowieka, ale czy jednak noblista nie powinien sobą reprezentować czegoś więcej niż tylko dzieła, które tworzy? Czy jednak taka, a nie jakakolwiek inna decyzja pani Wisławy nie powinna jej dyskwalifikować w ocenie jurorów? Czy wartości, o których pisała już po roku 89, w tym szacunek do ludzkiego życia (choćby w wierszach „Umrzeć – tego nie robi się kotu” czy „Terrorysta, on patrzy” – ukryty pod grubą dawką ironii, ale jednak wyczuwalny), są naprawdę ważne i aktualne, patrząc na to, jaką opcję wybrała poetka? Ale cóż, historia kołem się toczy. Kiedyś Nobla otrzymała kobieta, która otwarcie, pod własnym nazwiskiem, popierała zabicie trzech innych osób, dzisiaj mamy w popularnych programach gwiazdy, takie jak stręczycielka, dokonująca przemocy na kobietach i handlu ludźmi, a w amerykańskiej wersji – oszustkę Annę Sorokinę. Za to w ostatnich Igrzyskach Olimpijskich p***fil otrzymał zaszczyt reprezentowania swojego kraju. Niczego się nie uczymy.
Na szczęście najwyższych wyroków ostatecznie nie wykonano. Nie jest to jednak zasługą szanowanych, krakowskich literatów, ale samego Stalina, który wpadł już w taką paranoję, że oskarżał o spisek własnych lekarzy. Efektem czego nie znalazł się nikt, kto mógłby mu pomóc. Część nie żyła, inna część trafiła do więzień albo na Syberię, a ci którzy zostali najzwyczajniej w świecie bali się do niego zbliżać.
M.
Nawiasem Pisząc
Zbyt duży entuzjazm brytyjskiej policji
W Wielkiej Brytanii pojawiają się poważne problemy, ponieważ według organu nadzorującego brytyjskie więzienia, są one wyraźnie przepełnione i zaczyna brakować miejsc. Wydawałoby się, że nie jest to jakaś szczególnie niespodziewana informacja – wszak Wielka Brytania już dawno temu otworzyła swoje granice dla ludzi z zupełnie innego kręgu kulturowego, którzy mogą nie rozumieć na przykład, że w Wielkiej Brytanii nie gwałci się kobiet. Co gorsza, mają one te same prawa, co mężczyźni! A ponieważ statystyki są w tym temacie nieubłagalne i nietolerancyjne, więc stanowczo pokazują, że odsetek popełniania przestępstw w krajach najbardziej gościnnych rósł wraz z obecnością kulturowych ubogacaczy, wydawałoby się, że znamy powód takiej sytuacji.
Brytyjczycy za bardzo nienawidzą?
Otóż właśnie – nie znamy, tylko nam się wydaje. Teoretycznie powinniśmy w miarę bezpiecznie móc przyjąć założenie, że miejsca w więzieniach ubywa, ponieważ Wielka Brytania wsadza do więzienia przybyszów z Bliskiego Wschodu albo Afryki, jeśli popełniają oni przestępstwa. Nie ma jednak tak prosto, bo o ile Wielka Brytania z Unii Europejskiej wyszła, to już Unia z Wielkiej Brytanii nie. Tam wszystko muszą robić jeszcze bardziej lewicująco, postępowo i tolerancyjnie, a to podejście nie pozwala człowieka, wobec którego istnieje nakaz bycia tolerancyjnym, na aresztowanie go za każdym razem, kiedy tylko popełni jakieś przestępstwo. W ekstremalnych sytuacjach, ok, na krótko, ale tak ogólnie to dajmy się temu biednemu uchodźcy nacieszyć gościnnością i tolerancją. Z tego też powodu wybuchły niedawno w Wielkiej Brytanii zamieszki, ponieważ Brytyjczykom w końcu zaczęły puszczać nerwy, z tego powodu, że przestępstwa popełniane przez gości są coraz bardziej zuchwałe, a na jakąkolwiek reakcję ze strony brytyjskich władz próżno czekać. Możemy więc przyjąć wniosek, że być może między innymi to był powód problemu z przeludnionymi więzieniami? No, już trochę szybciej, ale też nie do końca. Otóż wychodzi na to, że brytyjska policja wykazuje się wręcz zbyt dużym entuzjazmem, jeśli chodzi o tzw. „przestępstwa z nienawiści”. Dzisiaj w Wielkiej Brytanii nie trzeba już stłuc geja na paradzie równości, wystarczy nie wyrażać zbyt entuzjastycznie swojej tolerancji. A pisząc najprościej – dzieje się tam już to, czego tak bardzo obawiamy się, że zacznie dziać w Polsce – mianowicie kary za wyrażanie własnego zdania, jeśli jest to zdanie sprzeczne z duchem postępowości. Przypominam, że lewica koniecznie chce wprowadzić przepis o mowie nienawiści, a więc chcą nam nałożyć podobny kaganiec, jaki nałożono już Brytyjczykom.
Brytyjska nienawiść jednak w normie
Nowy raport inspektora policji szczegółowo opisuje trywialne sprawy prowadzone przez funkcjonariuszy, które wydają się być sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. Możemy sobie łatwo wyobrazić, jakie to mogą być sprawy – najczęściej pewnie użycie nie tego zaimka, być może jakiś ojciec zadzwonił po gliny, bo mu córka powiedziała, że w kobiecej toalecie siedzi chłopak przebrany w sukienkę, a potem mocno się zaskoczył, kiedy policja przyjechała jednak po niego. Zachodnie media opisywały o wielu takich sytuacji. Do niedawna się z nich śmialiśmy. Brytyjczycy w sumie też. Dalej w raporcie można przeczytać ze 120 spraw związanych z tzw. „hate crime” policjanci nie powinni rejestrować przynajmniej jednej czwartej. 25% spraw przyklepanych od czapy, bo ktoś tam, gdzieś tam poczuł się urażony. Są nawet podane przykłady. W pierwszym policja założyła sprawę mężczyzny, który zgłosił, że „ludzie rzucali mu śmieszne spojrzenia” w związku z jego pochodzeniem etnicznym. Śmieszne spojrzenia jak widać wystarczą, tylko niespecjalnie jak chcieli tę sprawę rozwiązać? Chodzić za facetem krok w krok i obserwować ludzi go mijających, żeby w dwie sekundy określić, czy spojrzenie było zabawne czy nie i na wszelki wypadek od razu delikwenta aresztować? W drugiej sytuacjim którą opisano w raporcie, przyjęto zgłoszenie innego mężczyzny, który oskarżył o dyskryminację rasową kasjera w banku za to, że informował go o standardowych protokołach w przeciwdziałaniu prania brudnych pieniędzy. Bo wiecie, rozumiecie, zobaczył, że gościu jest czarny i założył, że będzie chciał prać kasę, na pewno wcale nie było tak, że po prostu musiał to powiedzieć, bo przy pewnych operacjach po prostu trzeba klienta o czymś tam poinformować.
Co dalej z wolnością słowa w Wielkiej Brytanii?
Inspektor policji, komentując ten raport, stwierdził wprost, że policja bezprawnie angażuje się w spory: Policja nie może być policją myśli. W moim raporcie podałem kilka przykładów przestępstw niezwiązanych z nienawiścią, w które policja nie powinna się angażować. To zdrowy rozsądek. Policja działa w bardzo trudnych warunkach, w których decyzje są podejmowane w złożonym i szybko zmieniającym się środowisku, w którym kwestie sporne politycznie zmieniają się dość często. Bardzo dobrze, że ktoś zwrócił uwagę na ten problem i bardzo dobrze, że jest to osoba wpływowa, a nie 32-letni John Smith, któremu funkcjonariusze mogliby wjechać na chatę, gdyby jego komentarz na ten temat komuś się bardzo nie spodobał. Pozostaje zatem, jakie wnioski wyciągną brytyjskie władze z tego raportu? Czy dalej będą udawali, że problemu nie ma, bo przecież trzeba tych cholernych obywateli nauczyć tolerancji, czy jednak zmartwią się tym, że policja, która ma stać na straży prawa, tak naprawdę prawo łamie, karząc ludzi, którzy na karę nie zasługują. W Londynie jest piękny Hyde Park, w którym stworzono tzw. „Kącik mówców” („Speakers’ Corner”) – jest to kawałek poświęcony wolności słowa. Można było tam stanąć i głosić zupełnie odklejone teorie spiskowe. Warunek był jeden – nie wolno było obrażać rodziny królewskiej. Ciekawa jestem, czy to miejsce w dalszym ciągu cieszy się takim powodzeniem u Brytyjczyków, którzy mają potrzebę wygłaszania swoich poglądów, skoro policjanci rejestrują w tej chwili nawet sprawy o „zabawne spojrzenia”.
Co by więc było, gdyby znalazł się odważny, który wprost powiedziałby, że jest już w Wielkiej Brytanii za dużo muzułmanów i należy kontrolować granice. Przyznaliby się, że wjechali mu na chatę na skutek głoszenia przez niego poglądów w przeznaczonym do tego miejscu, czy dokładnie przetrzepaliby takiego człowieka, bo a nuż widelec napisał kiedyś w Internecie coś, co będzie nam pasować, żeby była podkładka?
M.
Nawiasem Pisząc
Jeszcze trochę o powodzi…
Jeszcze parę słów chciałam napisać o powodzi, bo uwypukliła ona pewne kwestie, które spora część ludzi podnosiła już od dawna, ale jakoś nikt ich nie chciał słuchać. Dramat powodzian pokazał nam: po pierwsze, że nasi rządzący wolą pajacować, niż zajmować się rzeczywistymi problemami; po drugie – że faktycznie jesteśmy państwem z dykty i kartonu, a teorie spiskowe o tym jakobyśmy byli sterowani przez Niemcy wcale nie są takie niedorzeczne; po trzecie – że daliśmy dojść do głosu hipokrytom i obłudnikom, którzy wykrzykiwaniem publicznie bzdur przekonali nas, jak mamy myśleć. Wnioski są to niby oczywiste, a jednak nie widać, żeby ktokolwiek je zauważał. Ba, niewielu osobom choćby przeszło przez myśl, że przecież coś tu jest chyba mocno nie tak. Że coś się tu mocno nie klei. Że nas ktoś zwyczajnie w wała robi.
Polityczne show
Zacznijmy może od naszych cudownych polityków, którzy przyjechali na miejsce dramatu. Wyróżnijmy może na początek Klaudię Jachirę, która pojawiła się w zalanych miejscowościach chyba wyłącznie po to, żeby się promować. Naprawdę nie wiem, jak inaczej mam jej zachowanie interpretować. Właśnie zdjęcie z jej konta na TT/X postanowiłam tutaj dać, bo pokazuje ono dosyć osobliwe podejście pani poseł do ważnych i trudnych tematów. Po śmierci Nawalnego wrzuciłam już tutaj tekst o tym, jak to Jachira poprosiła kogoś, żeby zrobił jej zdjęcie, kiedy stoi zasmucona i zamyślona na korytarzu sejmowym, bo ładnie będzie pasowało do jej wniosków po śmierci innego człowieka. I nie chcę tutaj wracać do oceny pana Nawalnego, bo przyjacielem Polaków on na pewno nie był, ale o sam fakt, że mówimy o drugiej osobie, która została wykończona w więzieniu za poglądy tak naprawdę. Klaudia nie mogła się powstrzymać przed wrzuceniem swojego zdjęcia, żeby pokazać ludziom, jak mocno nią ta śmierć wstrząsnęła. Właśnie tak bardzo, że musiała jeszcze pięknie zapozować. Bo przecież, pierwsze o czym myśli normalny człowiek po otrzymaniu wstrząsającej wiadomości, to odpowiedni obrazek na mediach społecznościowych. I tutaj mamy to samo – pani Jachira z wielkim niepokojem i smutkiem spogląda na wylewającą się rzekę. To zdjęcie było niezbędne, żeby mogła potem podzielić się swoim zdaniem na temat powodzi. A teraz zwróćcie uwagę, jak była ubrana. Wiosenna sukienka i (tego nie widać na zdjęciu, ale można to zauważyć na wrzucanych przez nią filmikach) sandały. Idealny ubiór na to, żeby targać po kostki w błocie worki z piaskiem. Klaudia oczywiście nie jest w ciemię bita, więc wrzuciła oczywiście krótkie nagranie jak trzy razy machnęła łopatą, a potem poszła fotografować się z żołnierzami, których jeszcze rok temu odsądzała od czci i wiary. Wymazujemy, nie pamiętamy, teraz już nie mówimy o „prywatnym wojsku Antoniego Macierewicza” (to akurat o żołnierzach WOT-u), teraz to są bohaterowie poświęcający swój czas, siły i zdrowie dla innych ludzi, więc zasługują na to, żeby pani Klaudia zrobiła sobie z nimi zdjęcie. Większego bohatera zrobiono, oczywiście, z Donalda Tuska. Pan premier jest jednak trochę mądrzejszy od swojej koleżanki z koalicji, bo przynajmniej ubrał się odpowiednio, a potem nakręcił swoje wielkie chwile, jak to wyłamuje drzwi, żeby dostać się do zalanego pomieszczenia, w którym już wcześniej stali i czekali filmowcy. Fenomen. Skąd oni wiedzieli, że on akurat tam będzie próbował wejść? Bo przecież niemożliwe, żeby nagrania, w którym wielki mąż stanu wykazuje się olbrzymim poświęceniem były reżyserowane. Nie, kiedy wszędzie wokół stoją załamani ludzie, którzy utracili dorobek życia. Prawda?
Przyjaźni sąsiedzi z Zachodu
Dalej możemy przejść do tych obrzydliwych teorii spiskowych, jakoby nasi niemieccy przyjaciele dyktowali polskim politykom, co i jak mają robić, jakie decyzje podejmować i na co wydawać pieniądze, które nam łaskawie podarowali. Otóż Koalicja Obywatelska triumfalnie ogłosiła, że otrzymamy od Unii aż 10 mld złotych na pomoc powodzianom. Tylko że tak naprawdę my niczego nie dostaliśmy. Są to pieniądze, które już mieliśmy, ale jak mogliśmy się później dowiedzieć – tylko teoretycznie. A Ursula von der Leyen pozwoliła nam przekazać te środki na odbudowę zalanych terenów. Złota kobieta. Niestety, to w dalszym ciągu wygląda tak, że UE daje nam łaskawie jakąś tam kwotę, a potem tłumaczy, na co możemy ją wydać. Na wiatraki niemieckiej firmy, na zużyte niemieckie samochody, którymi nasi zachodni sąsiedzi nie chcą już jeździć, ale przy okazji pokazali nam jakie mają dobre serduszko, bo możemy też część wydać na pomoc w odbudowie doszczętnie zniszczonych miast. Bo, przypomnijmy, my te pieniądze mieliśmy tylko teoretycznie, więc wdzięczność wielka się należy. Praktycznie będziemy je mieć, kiedy Unia Europejska zdecyduje na co mamy je wydać. Ale nie, tego w żadnym wypadku nie można uznać za dowód na to, że Niemcy sterują naszym państwem, broń Boże! To tylko taka braterska, przyjazna, sojusznicza pomoc. Wracając jeszcze do politycznego lansu, to pani Ursula też pojawiła się w Polsce, żeby sprawdzić wnikliwym okiem, czy Polacy równo te worki z piaskiem układają. Bez jej pomocy ani rusz! Dziękujemy, Ulka, za uratowanie Wrocławia i Opola! To nie jedyna rzecz w kwestii sterowania polskim państwem, ponieważ ekolog (nie mylić z eko-terrorystami) Grzegorz Chocian wprost powiedział, że Niemcy próbowali go zwerbować, aby głośno sprzeciwiał się budowie zbiorników retencyjnych w Raciborzu. Wywiad niemiecki próbował mnie zwerbować, żebym protestował. Nie zgodziłem się, ale wiem, kto został zwerbowany – miał powiedzieć w jednym wywiadzie. Zapewniał również, że to nie była pierwsza taka sytuacja, bo podobne próby pojawiały się jeszcze zanim Polska weszła dla Unii – wtedy jeszcze nieświadoma, że ku własnemu nieszczęściu. Nie wiem, czy pan Chocian mówi prawdę i wcale nie przesądzam, że powinniśmy mu wierzyć bez żadnych wątpliwości, ale patrząc na służalczo-poddańczą politykę Donalda Tuska wobec Niemiec coś może być na rzeczy. Zabawne jest jednak to, jak zareagowały na to media otwarcie wspierające obecnego szefa rządu (czyli zdecydowana większość). Otóż „NaTemat” obwieściło, że Chocian kłamie, bo oni zasięgnęli informacji u źródła! I wywiad niemiecki przekazał im, że wcale nie, nieprawda! Bo, rzecz jasna, gdyby tak było przyznaliby się nam od razu, nie ma bata, żeby nas w trąbę robili! Tacy to ludzie wpływają teraz na opinię publiczną. Dramat. Ciekawe jest też to, że bardzo długo musieliśmy czekać na komentarz ABW w tej sprawie, który powinien ukazać się zaraz po wypowiedzi ekologa. A kiedy wreszcie się pojawił, nie dowiedzieliśmy się z niego absolutnie nic.
Głos celebrytów – głosem narodu!
Na koniec zajmijmy się olbrzymią hipokryzją celebrytów, którzy nie wiadomo dlaczego stali się nagle autorytetami i głosem narodu. Donald Tusk znalazł już bowiem winnych powodzi. Winnym nie jest on sam, mimo że na dobę przed pierwszymi podtopieniami przekonywał, że nie ma powodów do paniki. Nie są to też oczywiście jego koleżanki z koalicji, Monika Wielichowska czy Urszula Zielińska, które otwarcie protestowały przeciwko budowie zbiorników retencyjnych na terenach zalewowych. I to w sposób mało szarmancki, powiedziałabym. W żadnym wypadku. Wszystkiemu winne są bobry, więc należy się ich pozbyć. I teraz przypomnijmy sobie, jaki był wrzask, krzyk, płacz i lament, kiedy PiS podjął zbrodniczą decyzję o odstrzale jakiejś tam części populacji dzików. Tej szopce nie było końca. Od razu uruchomili się celebryci, aktywiści, a później zwykli obywatele, że jak to tak można na biedne dziki? Weźmy na tapet Maję Ostaszewską (to ona stała się wręcz twarzą tych protestów), która stanęła twardo w obronie dzików, walcząc o ich życie kartkami papieru z odpowiednimi hasłami. Zdaje się, że to samo robiła z karpiami, bo wiadomo Boże Narodzenie to Holocaust karpi (nie śmiejcie się, mniej więcej na takie porównania trafiałam). Teraz, kiedy premier ogłosił taką, a nie inną decyzję jest cisza jak makiem zasiał. Wcześniej były nawet nakładki na zdjęcia profilowe, że się jest z dzikami; bobry niestety nie dostąpiły tego zaszczytu. Z nory wyłoniła się na chwilę, skrupulatnie wcześniej chowana, jedynie Urszula Zielińska, która nieśmiałym tonem oznajmiła, że złożyła wniosek o odwołanie decyzji swojego szefa. Baaaaardzo kulturalne podejście, patrząc na to jaka była reakcja na decyzję PiS-u o odstrzale dzików. Można wysnuć z tego dwa wnioski. Pierwszy jest taki, że nowej koalicji wolno zabijać, a PiS-owi już nie wolno. A drugi, bardziej według mnie wiarygodny (chociaż, jakby się na tym chwilę zastanowić, jeden nie wyklucza przecież drugiego), jest taki, że tak naprawdę te dziki w sumie były nieważne, ważne było osiem gwiazdek, a każdy powód jest dobry, prawda? I to właśnie, według mnie, pokazuje całą obłudę i hipokryzję pani Mai, ale też resztę tych celebryckich krzykaczy, których tak oburzyła decyzja o odstrzale dzików. Odstrzał bobrów już im nagle nie przeszkadza? Należy się buntować w imię dzików, karpi i piesków, które się boją w Sylwestra, ale bobry to tam pal sześć, dobrze rozumiem? I, oczywiście, koniecznie trzeba przymknąć oko na fakt, że decyzja w sprawie dzików zapadła na skutek epidemii afrykańskiego pomoru świń, a bobry trzeba wybić głównie dlatego, że – takie mam wrażenie – Tusk chce odwrócić uwagę od swojego nieudolnego rządu. Nazwijcie mnie ignorantką, ale nie jestem w stanie uwierzyć w to, że te zwierzęta mogły mieć aż tak katastrofalny wpływ na polskie ziemie. Przypomnijmy, że ich populacja w Polsce wynosi ok. 150 tysięcy, ale to na całym terytorium Polski, a nie w regionach, które dotknęła powódź. I wydaje mi się jasnym, że ten cały protest pani Ostaszewskiej i wielu innych gwiazd był spowodowany bardziej chęcią odebrania władzy temu przebrzydłemu PiS-owi, niż faktyczną troską o dobrostan zwierząt. Wybranych zwierząt, przypomnijmy. Zresztą tu innym przykładem może być przyznanie Polsce środków KPO, które zapadły krótko po wyborach. W czasie kiedy kamienie milowe nie zostały przecież zrealizowane. Co też może budzić wątpliwości, czy Polska jest niezależnym państwem, czy też – być może – steruje nami kto inny, bo komuś z jakichś powodów bardziej zależało, żeby Tusk był u władzy. Ale to też, na pewno, dla naszego dobra. Wszak Niemcy przez całe swoje istnienie nie robią nic innego, tylko starają się, żeby żyło nam się jak najlepiej!
Które zwierzątko jest fajniejsze?
Umówmy się, bobry są żyjątkami, o których ciężko jednoznacznie stwierdzić, czy są pożyteczne czy wręcz przeciwnie. Tak naprawdę wszystko zależy od terenów ich bytowania – zdarza się, że np. na skutek ich działalności pola rolników zostają podtapiane, ale zdarza się też, że skutecznie nawadniają inne tereny, niezagospodarowane przez ludzi, co wpływa na większą bioróżnorodność. Zresztą – podobnie jak dziki. Potrafią być one uciążliwe, a nawet niebezpieczne dla ludzi, ale też dzięki ryciu w glebie, kiedy szukają pożywienia, użyźniają ją, co ma raczej pozytywny wpływ. Ale przypomnijmy sobie, że Niemcy, pardon, Unia Europejska chciała, aby w celu odtwarzania przyrody zalać część polskich pól. Również tych użytkowanych przez rolników. Właśnie po to, żeby tę bioróżnorodność uzyskać. Absolutnie nie jest to kolejny dowód na to, że Niemcy znowu wyciągają łapska po to, co polskie. Standardowo – to wszystko dla nas, Drodzy Rodacy! Ale dlaczego w takim razie nie zostawić tej roboty bobrom, zamiast znowu ingerować w naturę, bo tego podobno nie wolno robić? Tak przynajmniej mówili w przypadku przekopu Mierzei Wiślanej. I trochę się zaczynam gubić, kiedy ingerencja w naturę jest fajna, a kiedy nie. Bo przecież, gdyby natura chciała, to Mierzeja Wiślana sama by powstała, jak to mówiła Małgorzata Kidawa-Błońska. I można tę jej wypowiedź parafrazować na różne sposoby- na przykład, że gdyby natura NIE chciała, to woda by NIE zalewała kolejnych miejscowości na zachodzie Polski, więc cóż można na to poradzić? Chciała, to zalała. Ale spójrzmy na to z innej strony – kiedy ktoś powie, że „Bóg tak chciał” to go wyśmieją, zgnoją i wyzwą o najgorszych. Ale „natura tak chciała”? To już inna para kaloszy, Drodzy Czytelnicy. Gdyby dalej doszukiwać się logiki w wypowiedzi pani byłej kandydatki na prezydenta (przynajmniej dopóki nie zmienili jej na Rafała Trzaskowskiego – ach, ten patriarchat!), powinna ona mieszkać w jakiejś jaskini, a nie w rodzinnym dworku z dużym, zabytkowym domem. Tak mi się przynajmniej wydaje, że jej posiadłość nie powstała na skutek sił natury, a raczej na skutek sił ludzkiej pracy, a przecież gdyby natura chciała, to by jej ten dom tam postawiła. Widocznie nie chciała. Ciekawa jestem, cóż pani Małgorzata pocznie z tą świadomością?
Cóż, gdyby ktoś mnie zapytał, to czysto subiektywnie stwierdziłabym, że bobry wydają się sympatyczniejsze, niż dziki i karpie. I że całkiem niedawno dopiero odrodziły się na naszych ziemiach. Bo przecież kiedyś już je wyniszczyliśmy, żeby potem je na nowo zasiedlać. Teraz znowu trzeba je tępić. Historia kołem się toczy, ale wniosków niestety żadnych.
M.