Connect with us

Nawiasem Pisząc

Jak przejmuje media Donald Tusk?

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Wczoraj, kiedy przeglądałam Internet, trafiłam na dyskusję, czy TVP powinna być publiczna, czy prywatna? Zastanowiłam się trochę nad tym zagadnieniem, bo w sumie jest ono dość ciekawe. Wiadomo, że skoro jest publiczna to będzie robiła przede wszystkim za tubę propagandową aktualnego rządu. Tak było zawsze, w czasach PRL-u, a później w tak zwanej „wolnej Polsce” – w zależności od tego, kto sprawował rządy mieliśmy mniej lub bardziej umiejętnie prowadzoną propagandę. Oczywiście, nie jest to nic dobrego – z wiadomych powodów. Telewizja Polska, jak sama nazwa wskazuje, powinna być polska, nie partyjna. Zastanawiam się, czy są jakieś sposoby na to, żeby TVP zachowało jako taką neutralność, dalej będąc jednak telewizją publiczną i dochodzę do smutnych wniosków, że chyba nie da rady. Nawet jeśli zakaże się, żeby funkcję dyrektora sprawowali działacze partyjni, to przecież może to zrobić ktoś z nimi blisko współpracujący i dalej prowadzić taką narrację, jakiej życzy sobie rząd. Choć może nie byłoby aż to tak jawne, jak wtedy, kiedy TVP przejmował Kurski (swoją drogą – wczoraj chyba czytałam ploteczki, że teraz nadzór nad telewizją ma objąć jego brat, Jarosław, od lat związany z Gazetą Wyborczą – strasznie lubią sobie nawzajem na złość robić dwie największe partie w Polsce). Z drugiej strony oddanie telewizji w prywatne ręce jest bardzo ryzykowne, a nie gwarantuje to przecież dziennikarskiego obiektywizmu, co widzimy na przykładzie TVN. Bo jaką mamy pewność, że właściciel nie odsprzeda jej potem w zagraniczne ręce? Wydaje mi się, że – jakakolwiek ta TVP by nie była – powinna jednak należeć całkowicie do Polski, chociaż wiąże się z faktem, że nigdy nie będzie miała spójnej, ani tym bardziej obiektywnej narracji. I nie bardzo mam pomysł, jak można by to zmienić – na szczęście nie należy to do moich zadań.

Kończymy nadawanie

Tak sobie wczoraj siedziałam i kombinowałam, a dzisiaj okazuje się, że TVP już nie ma. Konkretnie TVP jest, ale ich kanał informacyjny oraz strona informacyjna przestały nadawać. I to tak w przeciągu jednej chwili, na mocy uchwały, bo czemu by nie? Nam nikt nie zarzuci braku praworządności. Okazało się też, że nowa koalicja postanowiła rozwiązać sprawę, tak jak lubi to robić Tusk, ponieważ sceny, jakie rozgrywały się dzisiaj w siedzibie Telewizji Polskiej aż za bardzo przypominały mi te sprzed paru lat w redakcji WPROST. Na pewno pamiętacie. I naprawdę niewiarygodna jest ta radość przeciwników PiS, bo nowa ekipa rządząca załatwiła sprawę, dosłownie wprowadzając standardy białoruskie. Poważnie, nie mam pojęcia, jak to inaczej określić. Myślałam, że premier wyciągnie wnioski z wjazdu na redakcje WPROST, ale jak widać pewne jego cechy nie ulegają zmianom – ledwie powącha władzę i już czuje się absolutnie bezkarny. Zwolennicy tego rodzaju przejęcia mediów publicznych argumentowali, że PiS zrobił to samo osiem lat temu. Nie do końca się zgodzę, chociaż faktem jest, że afera związana z TVP była wtedy ogromna. Wydaje mi się jednak, że była to naturalna konsekwencja pogłębiającego się podziału w społeczeństwie, a także między dwiema czołowymi w Polsce partiami. Przedstawiciele obu tych ugrupowań byli łaskawi pokłócić się w 2005 roku po tym, jak szumnie zapowiadali wspólne rządy, ale to jeszcze aż tak Polaków nie podzieliło – w tamtych latach jednych i drugich łączyły jeszcze w miarę wspólne poglądy. Konflikt eskalował w 2010 roku, po katastrofie smoleńskiej – i chyba wszyscy wiemy, co się działo później. Właśnie dlatego wydaje mi się, że wcześniej „przejmowanie” TVP odbywało się dużo łagodniej i po cichu, a zmiana linii narracyjnej była prawie niezauważalna. Sami dziennikarze też jeszcze wtedy nie uczestniczyli w ideologicznej i partyjnej wojence. Później nadszedł rok 2015, obie partie dawnl już dawno przestały dyskutować i brały udział w bezmyślnej nawalance. W takiej właśnie atmosferze PiS obejmował władzę i zabrał się za rewolucję w Telewizji Polskiej. Ponieważ dziennikarze tej stacji już dawno zdążyli zabrać jasne stanowisko w tym konflikcie, było jasne, że ani oni nie będą chcieli pozostać na stanowiskach, ani nowe władze nie będą chcieli kontynuować z nimi współpracy, dlatego składali ostentacyjne deklaracje albo przy pożegnaniu z TVP, albo w innych mediach. Odpowiednio nagłośniono fakt „przejęcia publicznej tv przez pisowski reżim”, a sam PiS… moim zdaniem popełnił błąd, potwierdzając przepowiednie opozycji. Od tego czasu zaczęła się już otwarta wojna również między dwiema głównymi stacjami telewizyjnymi – TVP i TVN. Zwolennicy PO zwrócili też uwagę na to, że ówcześni dziennikarze TVP zachowali się godnie i dojrzale po prostu odchodząc z pracy (to, że sami podburzali nastroje, sugerując, że oto reżim pisowski odbiera nam polskie media, to już nieważne), czego nie chcieli zrobić ich następcy. Jestem w stanie się zgodzić, tyle tylko że tamci ludzie mieli miękkie lądowanie, choćby w TVN; obecni redaktorzy nie mają już tego komfortu, bo niemal wszystkie inne media należą do zachodnich korporacji z wiadomo jaką linią narracyjną. Zostaje im Telewizja Republika i kanały internetowe, które jednak są dużo mniejsze i dysponują mniejszą ilością pieniędzy – słowem: na pewno nie będą mogli zatrudnić wszystkich i na pewno nie za takie samo wynagrodzenie.

Lex TVN to małe piwo

Śmieszy mnie również porównanie do afery z „zamknięciem” TVN sprzed paru lat. OK, rozpętano guanoburzę, ale wtedy nikt siłą do redakcji nie wtargnął, nikt się z dziennikarzami nie szarpał, a ich kanał informacyjny nadawał bez przeszkód. Ot, jedyne co musieli zrobić, to zmienić właściciela, co z ich zasięgami nie było jakąś niesamowicie trudną misją. Rząd domagał się wtedy, żeby zagraniczne koncerny, będące właścicielami mediów polskojęzycznych, należały do Unii Europejskiej. Taki przepis istnieje na przykład we Francji już od dawna (Francji wolno, Polsce nie, co usiłował nam wówczas wyjaśnić der Onet), ale – tak szczerze pisząc – ja nie widzę, żeby coś się miało w związku z tym zmienić. Poza tym, że podarowano trochę nabojów opozycyjnym mediom, które rozhulały aferę na następne tygodnie. Wykorzystali tę sytuację bezlitośnie i mogliśmy dowiedzieć się, że PiS znowu podnosi rękę na „wolne i niezależne media”. „Chcą zrobić to samo, co z TVP, ale tym razem się nie damy! Jesteśmy ostatnim demokratycznym głosem! Jesteśmy jak Radio Wolna Europa! Wspierajcie nas! Oglądajcie nas! Nie dajcie się oszukiwać!” – i tak dalej, bez przerwy, to był główny przekaz zdecydowanie większości prywatnych mediów w Polsce. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, co chciał wtedy osiągnąć ówczesny rząd. Nie chce mi się wierzyć, że mieli nadzieję na zamknięcie TVN, bo było jasne od początku, że stacja zostanie przytulona przez inny zagraniczny koncern, należący do Unii Europejskiej – chociaż nie ukrywam, że ja obstawiałam Niemcy. Wiadomo też było, że stacja nie zmieni nagle swojej narracji w związku z tym przejęciem. Porwali się z motyką na słońce i przyszło im potem przez kolejne miesiące tłumaczyć z tego zagrania. Nie zmienia to jednak faktu, że tam przecież nie dochodziło do takich scen, jak dzisiaj w siedzibie TVP. Donald Tusk bierze chyba przykład ze swoich wiernych wyborców, którzy uwielbiali wykazywać agresję względem dziennikarzy TVP, popychać ich, szarpać i wyrywać sprzęt. Dzieje się to zawsze wtedy, kiedy któryś z nich zapuści się zbyt blisko marszu KOD, wściekłych macic czy ostatnich dwóch organizowanych przez herr Donalda – a niestety musi to robić, jeśli chce nagrać materiał. Czasami zresztą umawiali się na takie „protesty” pod siedzibę TVP – mnie w pamięci zapadł atak na Magdalenę Ogórek, w którym wyzywano ją, pluto na nią, popychano i blokowano dostęp do jej samochodu, kiedy wychodzili z pracy. Jeden z uczestników tego prymitywnego ataku chwalił się potem, z nieukrywaną satysfakcją, że rzekomo widział, jak Ogórek zatrzymała się za zakrętem i zaczęła płakać. Nie wiem, czy to prawda, ale faktycznie jest się czym chwalić. Doprowadziliście kobietę do płaczu. Brawo. Niesamowite osiągnięcie w walce o demokrację i wolne media.

Nie wiem, jakie będą dalsze losy TVP Info – prawdopodobnie wystartuje znowu z programem zaakceptowanym przez miłościwie nam panującego premiera. Źle się stało, bo – i TVP, i TVN były jakie były – ale przynajmniej mieliśmy media reprezentujące obie partie. Ja wychodzę, co prawda, z założenia, że dziennikarz nie powinien być partyjnym przedstawicielem, ale teraz będziemy mieli w telewizji tylko i wyłącznie kanały, przedstawiające Tuska jako wybitnego męża stanu. Nie podzielam optymizmu ludzi, którzy twierdzą, że cała ta akcja zaszkodzi nowemu rządowi, bo widać, że ich wierny lud jest zachwycony. Gdyby otworzono tam ogień, to też byłoby to pewnie w pełni zrozumiałe i akceptowalne. Trzymam się jednak nadziei, bo widzę w nowym rządzie niebywałą butę i pychę, a te – jak wiadomo – kroczą przed upadkiem. Platforma niedługo przed przegranymi w 2015 roku wyborami zachowywała się przecież tak samo (i podobnie robił to PiS jeszcze pół roku temu). Oby historia się powtórzyła, zwłaszcza że afera wiatrakowa i zakładanie trzech nowych ministerstw, żeby rzucić kawałek mięsa koalicjantom, pokazują, że obecna władza chce działać jak najszybciej. Liczę więc na to, że w tym pośpiechu popełnią kolejne błędy.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Nawiasem Pisząc

Podebatowego cyrku ciąg dalszy

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Jeszcze kurz po dwóch pseudo-debatach nie opadł, a już widzimy, że wszystkie strony próbują z nich cokolwiek jeszcze wycisnąć. Ciekawe jest to, że twardy elektorat KO uparcie twierdzi, że zwycięzcą debaty został… Rafał Trzaskowski. Według mnie, największym sukcesem tego pana jest fakt, że nie rozpłakał się i nie wybiegł z hali, bo mam wrażenie, że mało już mu brakowało. Swoją drogą, zastanawiam się, kiedy te najtwardsze elektoraty dwóch największych partii w Polsce przekształciły się w aż taki beton, ale to pewnie efekt wielu lat tłoczenia kłamstw, manipulacji i zwykłej propagandy ludziom do głów. Mnie się kiedyś też wydawało, że Tusk jest naszą jedyną szansą i w ogóle zbawcą narodu, ale nawet ja, kiedy widziałam, jak zbierał niesamowite cięgi od Aleksandra Kwaśniewskiego w debacie przedwyborczej w 2007 roku, przecierałam oczy ze zdziwienia, jak następnego dnia przeczytałam, że zwycięzcą debaty był Donald Tusk, a na potwierdzenie dorzucili opinie „ekspertów”, żeby przekonać niedowiarków, że tak w rzeczywistości było, Tusk wygrał zdecydowanie, a to, co wczoraj państwo widzieli tak naprawdę się nie wydarzyło. Jakiś czas później zaczęłam omijać TVN szerokim łukiem, a ci co postanowili oglądać tę stację dalej, to ci sami, którzy dzisiaj twierdzą, że debatę wygrał Trzaskowski i nawet nie jest im głupio wypisywać takie bzdury.

Trzaskowski zwyciężył jeszcze przed debatą

Ale OK, do tego, że każda partia ogłasza swojego kandydata zdecydowanym zwycięzcą każdej możliwej debaty (czy choćby telewizyjnej pyskówki), zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Zazwyczaj tuż po jej zakończeniu na wszystkich mediach społecznościowych pojawiają nam się publikacje wszystkich partii, że to właśnie ich kandydat, i żaden inny, zaorał konkurencję i jest BEZAPELACYJNYM zwycięzcą. Do tej pory jednak starali się chociaż z tymi zapewnieniami zaczekać aż do końca debaty – parę dni temu zaś posłowie KO ogłosili Rafała zwycięzcą jeszcze przed zakończeniem debaty. Prawdopodobnie dlatego, że debata trochę się opóźniła, bo łaskawie dopuścili innych kandydatów do głosu, więc wypadałoby dać im dojechać. W związku z powyższym debata odpowiednio się przedłużyła, natomiast poszczególni posłowie KO prawdopodobnie napisali sobie te posty na kilka godzin przed debatą, a potem zaplanowali ich opublikowanie na odpowiednią godzinę (bo przecież nie mogą napisać, że ich kandydat zebrał manto, prawda?), więc jakoś na pół godziny przed jej zakończeniem pojawiały się posty, że oto Rafał Trzaskowski wymiótł konkurencję. Kurczę, może gdyby zaczekali odrobinę dłużej (o ile w ogóle chciało im się ten cyrk oglądać, skoro swój partyjny obowiązek spełnili), zdecydowaliby się odrobinę edytować swój wpis. Na przykład na taki: „Mimo agresywnej postawy konkurencji, Rafał odpowiedział na wszystkie pytania”. Nie jest to do końca prawda, bo Trzaskowski starał się unikać jednoznacznych odpowiedzi, raczej kluczył i zmieniał temat, ale jak jeden kandydat otworzył usta, żeby mu zadać pytanie, to on je otwierał, żeby coś tam sobie pogadać, więc wyrozumiale i z dużą dozą ostrożności możemy to uznać za odpowiedzi. Jednak pisanie o bezapelacyjnym zwycięstwie… Mnie by było trochę wstyd, nawet gdybym była zacietrzewionym wyborcą Platformy.

Później było gorzej… zwłaszcza za kulisami

Ale rzeczy oczywiste przesuńmy na bok, skupmy się na kulisach tego cyrku, bo jest o czym pisać. Przede wszystkim należałoby się zastanowić, kto był tak naprawdę organizatorem debaty Trzaskowskiego. Warto zauważyć, że już na samym wstępie jedna z pań, która zajmuje się dziennikarstucją, poinformowała, że to nie oni są organizatorami, oni tylko grzecznie umożliwiają sygnał, ale co złego to nie oni, tylko sztab Trzaskowskiego. Całkiem sprytnie, bo telewizja publiczna ma obowiązek na debatę (a podobno to miała być debata, a nie prywatny cyrk Trzaskowskiego) zaprosić wszystkich uczestników, nie tylko tych z największą ilością głosów, albo tych, których oni aktualnie lubią. Tylko że i tak szybko pojawiły się różne wątpliwości. Pierwsza – skoro to nie była debata, a organizatorami tego cyrku był sztab Pięknego – powinna być informacja o tym, że to materiał wyborczy sztabu KO. Tej, jak wiemy, zabrakło, ale to jeszcze nie wszystko, bo część kosztów produkcji poniesie TVP (wynajęcie hali plus emitowanie sygnału), a w takiej sytuacji wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z nielegalnym finansowaniem kampanii i to przez telewizje publiczną. Cóż, Platforma zawsze stała na straży praworządności, więc skoro tak chętnie uwaliła subwencję PiS-owi (a potem olała wyroki sądu, bo im nie pasowały do narracji o złym i złodziejskim PiS-ie), to na pewno przyjrzy się tym wątpliwościom i je sprawiedliwie oceni, prawda? W każdym razie długo do zorganizowania debaty nikt się nie chciał przyznać i przerzucali to sobie jak kukułcze jajo, jednak oficjalnie w końcu sztab wyborczy prezydenta Warszawy potwierdził, że w sumie to oni. Ale kiedy Rymanowski w swoim programie zapytał Mariusza Witczaka, kto pokryje koszty jej organizacji, ten odpowiedział, że powinni to zrobić wszyscy kandydaci i uczestnicy. Więc jeśli ktoś chce, to chyba może się dorzucić, nie wiem. Jak można było się spodziewać, wpłynęły już powiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa do prokuratury. Z tego, co wiem, na taki ruch zdecydowała się na razie Konfederacja, słyszałam również, że szef sztabu Karola Nawrockiego również ma podjąć albo podjął podobne działania.

Sądy i sprawiedliwość po naszej stronie

Po ostatniej decyzji sądu a propos Szymona Hołowni i uśmiechniętych, nielegalnych imigrantów ze wspólnego zdjęcia, nie mamy chyba złudzeń, że te powiadomienia szybko uwalą. Swoją drogą, ciekawe było tłumaczenie sądu w tej sprawie, bo według jego opinii ci ludzie istotnie nielegalnie przekroczyli granice, ale to nie znaczy, że są nielegalnymi imigrantami. To, przepraszam bardzo, kim są? Czy jeśli ja zdecyduję się zamordować sąsiada, to morderczynią będę tylko w czasie dokonywania zbrodni, a później już nie? Tak to teraz działa w praworządnym państwie? Co prawda, nie jestem Jurkiem Owsiakiem, ale mój sąsiad też nie jest, dlatego zastanawiam się, jakby to rozpatrzyli. Nie będę jednak mordowała sąsiada, żeby się przekonać, więc przejdźmy do dalszej części – otóż sztab wyborczy Rafała Trzaskowskiego też zdecydował się poskarżyć prokuraturze. Bo jak oni, to i my. Sądy sądami, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie. Na wszelki wypadek jednak te sądy sobie kupiliśmy, więc o wyrok możemy być spokojni. A co się nie spodobało sztabowi Trzaskowskiego? Jak możemy przeczytać we wpisie szefowej sztabu Wioletty Paprockiej: Agresja nie przejdzie! Kierujemy zawiadomienie do prokuratury w związku z wydarzeniami, do których doszło w Końskich przed rozpoczęciem debaty prezydenckiej. Mówimy o zniszczeniu hali, próbach siłowego wtargnięcia do środka mimo jasnych wezwań o zaprzestanie natarcia, a także o awanturach i aktach agresji ze strony ludzi PiS oraz Telewizji Republika, którzy działali ramię w ramię. W państwie prawa takie działania muszą spotkać się z jednoznaczną i stanowczą reakcją – zarówno prawną, jak i społeczną. Agresja, zastraszanie i prowokacje nie mogą być akceptowane jako element życia publicznego. Demokracja wymaga szacunku, uczciwości i zasad – a nie przemocy i politycznego teatru. Polki i Polacy oczekują debaty, ale prowadzonej z klasą, bez atmosfery nagonki i chaosu. Czyli wiadomo – nielegalne próby zakłócenia DEMOKRATYCZNEGO wydarzenia. Znamy to już.

Siłowe wdarcie zaproszonych gości

I wiecie co, ja chyba rzeczywiście głupia jestem. Nic nie wiem, co prawda, o zniszczeniu hali, ale tu mogę się podpisać, że zniszczenie hali jest bardzo niefajne. Ale o jakich „siłowych wtargnięciach” mówimy, skoro sami zdecydowaliście się jednak dopuścić pozostałych kandydatów do dyskusji? I to bardzo niechętnie, bo widocznie przygotowali Rafałka tylko do dyskusji z Nawrockim, a i to, jak mogliśmy się przekonać, niezbyt skutecznie. Skoro sztab Trzaskowskiego ostatecznie zgodził się na udział innych kandydatów, to dlaczego musieli oni siłowo się wdzierać, skoro wystarczyłoby ich wpuścić? Skoro udało im się wygospodarować skądś nagle ileś tam dodatkowych mównic dla kandydatów, to chyba otwarcie im drzwi do hali nie stanowiło jakiegoś niesamowitego problemu? Chyba że było tak, że drzwi przed nimi otworzono, czerwony dywan rozłożono, a oni i tak postanowili się siłowo wdzierać, bo to zwykły plebs jest? Ja widziałam tylko, jak wdzierał się Stanowski. Zapukał, otworzyli mu, wszedł. Potem, co prawda, dziennikarze z jego „Kanału Zero” mieli problem, żeby się tam dostać, więc może to jest to siłowe wdarcie? Że w ogóle ośmielili się próbować? Albo że im się w ogóle udało, bo to przecież jeszcze gorzej? Nie wiem też, o jakim zniszczeniu hali, mówi pani Paprocka, bo nie mogę znaleźć żadnych informacji na ten temat. Wiem tylko, że ona mówi, że została zniszczona, ale jak już wielokrotnie pisałam – do polityków oraz ich współpracowników stosuję zasadę ograniczonego zaufania. Ale jeśli ktoś z Was mieszka albo odwiedza Końskie i faktycznie doszło tam do zniszczenia hali, to chętnie poczytam, bo nie mogę dotrzeć do takich informacji. A wiecie, jak to jest, uwierzysz komuś na słowo, że gdzieś tam rozdaje się rowery, a potem szybko się okazuje, że nie rozdaje, tylko kradnie. I nie rowery, a samochody.

M.

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

A miało być tak pięknie

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Byliśmy świadkami dwóch debat prezydenckich jednego dnia i naprawdę można powiedzieć – sporo się działo. Większość kandydatów wypadła na plus. Sporo zyskał w moich oczach Karol Nawrocki, który nie dawał się wyprowadzić z równowagi (może na krótką chwilę w drugiej debacie), ale też celnie i twardo punktował niekonsekwencję polityczną Rafała Trzaskowskiego. Joanny Senyszyn dałam radę wysłuchać w pierwszej debacie, w drugiej już byłam nią zmęczona, zwłaszcza kiedy weszła w swój mocno antyklerykalny tryb. Krzysztof Stanowski bardzo fajnie wyśmiewał obłudę i hipokryzję niektórych kandydatów. Szymon Hołownia odważył się wystąpić w nieprzyjaznym dla siebie środowisku – gadał głupoty, ale trzeba to docenić. Ogólnie po tej debacie nie miałam wrażenia, że Szymon naprawdę może być jeszcze głupszy, a ostatnio zdarzało się to bardzo często. Ale chyba nikt, poza Koalicją Obywatelska, która tradycyjnie ogłosiła swojego kandydata zwycięzcą debaty, nie może w pełni świadomie i z czystym sumieniem powiedzieć, że cała ta szopka nie zaszkodziła Rafałowi Trzaskowskiemu.

Podwójny nokaut

Ale nie, po tym co się potem stało, czuję, że jednak decyzja pozostałych kandydatów była dobra. Widocznie wszyscy mieli ochotę parę rzeczy prezydentowi Warszawy wypomnieć. No i trzeba powiedzieć, że Nawrocki z Biejat pięknie w dosyć niespodziewanym duecie dwukrotnie powalili na deski Pięknego Rafała. Najpierw wspierany przez PiS Karol Nawrocki wypomniał mu jego brak konsekwencji i stałe zmienianie zdania w kluczowych dla Polski sprawach, na co Trzaskowski zaczął bredzić coś o tym, kto się boi gejów i dlaczego. Potem prezes IPN-u wręczył mu tęczową flagę, wypominając mu, że przecież od zawsze był tęczowym Rafałem, więc co mu się tak nagle odmieniło. Kandydat z ramienia KO kompletnie stracił nerwy i kłopotliwy podarunek schował, co natychmiast zauważyła Magdalena Biejat, wykorzystała okazję i wyprowadziła cios, prosząc go o oddanie jej flagi, bo ona się jej nie wstydzi. Olbrzymią przyjemność zrobiła mi tym zachowaniem Magdalena Biejat. Wiecie, to jest takie uczucie, jakby mój kot wziął mi się, zsikał, zesrał, a na końcu na to wszystko zwymiotował w pokoju. I w tej sytuacji wchodzi Biejat i ten cały syf wyciera. Twarzą Rafała Trzaskowskiego. Tego rodzaju to była przyjemność. Myślę, że kandydatka lewicy spokojnie odebrała tym wystąpieniem ileś głosów Rafałowi – chodzi mi oczywiście o te najbardziej skrajne i tęczowe środowiska. I może to zaważyć na jego prezydenturze. Tak zapunktowała tym u mnie dziewczyna, że musiałam sobie przypomnieć, że chciała odwołać Dzień Żołnierzy Wyklętych, a w jego miejsce ustanowić Dzień Ofiar Żołnierzy Wykletych, żeby mi się przypomniało, że w sumie to za nią nie przepadam. Ale tak przywalić też trzeba umieć.

Niechciany kandydat

Drugim dużym przegranym był Sławomir Mentzen. On oczywiście pisze, że nie będzie tańczył, jak mu zagrają, nie będzie brał udziału w tej szopce i nie będzie odwoływał w ostatniej chwili wizyty w tych miejscowościach, do których akurat jechał. Słyszałam jednak wersję, że jego sztabowcom bardzo zależało na udziale Mentzena w tej debacie, bo była to doskonała szansa, żeby dotrzeć do większej liczby potencjalnych wyborców. Podobno mieli coś kombinować nawet z helikopterem, ale nie było żadnych dostępnych, a podróż samochodem wiązałaby się ze złamaniem olbrzymiej liczby przepisów drogowych, a nawet ryzykiem wypadku, więc ostatecznie uznano, że nie ma sensu. Napiszę szczerze, że miałam wręcz wrażenie, że była to ustawka, żeby kandydat Konfederacji nie miał szansy się stawić, bo mógłby w niej naprawdę dużo zyskać. Stracić również, ale gra była chyba warta świeczki. Wystarczy spojrzeć, że wizerunkowo sporo zyskali na niej Karol Nawrocki, który udowodnił, że wcale nie jest sztywny i nudny czy Szymon Hołownia, korzystający ze swojego medialnego doświadczenia. Dużym zaskoczeniem okazał się Maciej Maciak – w sumie zabawnie wyglądało, kiedy kolejni kandydaci docierali na miejsce i udawali, że wcale nie są zaskoczeni na widok kompletnie obcego kolesia. Dopiero Stanowski przestał udawać i zapytał się go: „Kim ty, kurde, człowieku jesteś?”. Doczytałam sobie, że prowadzi jakiś kanał na YT, ma 70 tysięcy subskrybentów (wcale niemało, pytanie tylko, jakim cudem udało mu się zebrać ok. 130 tysięcy podpisów), jest antyukraiński, prorosyjski oraz uważa, że nie ma sensu finansować wojska, bo jak będzie za duże, to będziemy prowokować. Zwłaszcza ten ostatni pogląd jest dla mnie niepokojący, dlatego cieszę się, że ten pan też nie wypadł w tej debacie najlepiej. Ale nikogo chyba wczorajszy wieczór w Końskich nie zabolał tak jak Rafała Trzaskowskiego. Co tam Schetyna kiedyś mówił? Że wybory wygrywa się w Końskich? Mam nadzieję, że również w Końskich się je przegrywa. I że świadkiem tej porażki byliśmy wczoraj.

M.

FB: https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Ciąg dalszy kabaretu w polskim Sejmie

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Nie wiem, które wydarzenie z tych, do których ostatnio doszło na naszej rodzimej scenie polityczne powinno zyskać miano najbardziej żenującego, ale było ich sporo. Rafał Trzaskowski zdecydował się zrobić konferencję dla wszystkich dziennikarzy i odpowiedzieć na wszystkie pytania, a nie tak jak do tej pory zapraszać tylko tych zaprzyjaźnionych z sympatycznymi pytaniami. Roman Giertych z Jarosławem Kaczyńskim prawie wzięli się za łby w Sejmie – później do tego swoistego freak-fightu włączyli się posłowie PiS, chcąc wesprzeć prezesa. A Szymon Hołownia chwali się, że wygrał pozew przeciwko Sławomirowi Mentzenowi, bo on wcale, nigdy nie zapraszał do Sejmu żadnych uchodźców.

Nieszczęśliwa konferencja Trzaskowskiego

Trzeba przyznać, że otwarta konferencja dla wszystkich dziennikarzy była odważnym pomysłem sztabu Rafała Trzaskowskiego. Widocznie uznali, że nie wypada śmiać się z Mentzena, że uciekał na hulajnodze przed dziennikarzami, skoro samemu konsekwentnie odmawia się udziału w debatach w mediach, których się nie lubi. Odważnym, ale chyba kompletnie nieprzemyślanym, bo Trzaskowski wypadł tragicznie. Jego odpowiedzi na niewygodne pytania to albo wymuszony śmiech, albo sugerowanie, że dziennikarze robią sobie z niego żarty na Prima Aprilis, albo kłamstwa, albo zarzuty, że pytania są niemerytoryczne, a on właśnie chciałby merytorycznie, tak jak nigdy wcześniej. Tego się naprawdę nie dało oglądać. Próbowałam obejrzeć całość, naprawdę, ale to było niewykonalne. Zaczęłam się przede wszystkim zastanawiać, czy może cała taktyka sztabu Trzaskowskiego nie polegała przypadkiem na tym, żeby zorganizować ją właśnie 1 kwietnia, a kandydat KO na prezydenta, gdyby nie wiedział, co ma powiedzieć, będzie się powoływał właśnie na tę datę, że heheszki i on dziękuje za poprawę humoru. Ale za to dowiedzieliśmy się, że jesteśmy światową potęgą w ogórkach i Prince Polo – trzeba przyznać, że Rafał dość ciekawie wymawia nazwę batonika jak na takiego poliglotę. A ogórki produkowane były w Niemczech. Chociaż nie jestem pewna, czy to akurat na tej konferencji, bo on te ogórki ze sobą już chyba wszędzie wozi.

Pyskówki na poziomie w mównicy sejmowej

O kłótni prezesa PiS-u i mecenasa Giertycha nie będę się przesadnie rozpisywała, bo według mnie to taki trochę teatrzyk dla fanatyków jednej i drugiej strony, żeby mieli się czym zajmować przez następny tydzień. Wizerunkowo nie wyszedł na tym dobrze żaden z dwóch panów i chyba nawet KO spodziewała się czegoś więcej po swoim czarnym koniu, bo tak naprawdę po wszystkim ograniczyli się tylko i wyłącznie do… komentowania różnicy wzrostu. Serio. Nie wzięli oczywiście pod uwagę, że Giertych stał już w tamtym momencie na podwyższeniu przy mównicy, a Kaczyński niżej – ważne, żeby było śmiesznie, ważne, że Kaczor jest niski. Do samej kłótni odnosili się już mało chętnie, bo nie dość, że nie stała ona na najwyższym poziomie, to Romek ją przegrał. Sam się podłożył, kiedy zaczął gadać o wujach. Wydawałoby się to niemożliwe, ale to Kaczyński usiłował zniżać się do poziomu Giertycha, a nie odwrotnie. I chyba mu się to nie udało, bo o ile Qń faktycznie działa mu na nerwy, o tyle wciąganie się w dyskusję o wujach uznał za poniżej swojej godności. Mecenas musiał więc zostać sam ze swoim wujem i liczę na to, że nowe przezwisko przylgnie do Romana, tak jak Naleśnik i Pan Członek do Zembaczyńskiego.

Kiepska pamięć Szymona Holowni

Szymon Hołownia napisał na swoim Twixie: „Mentzen jest kłamcą – tak właśnie orzekł sąd. 3:0, jest kolejne zwycięstwo i obiecany hattrick. Gramy dalej, Panie Sławku?”. Jest to oczywiście świętowanie wygranej sprawy sądowej. Marszałek zapomniał niestety, że jego zdjęcie z nielegalnymi migrantami od paru lat już śmiga po necie. Internauci na szczęście szybko mu przypomnieli, ale spójrzcie sami, jak działają polskie sądy, skoro ignorują wpis Fundacji Ocalenie, który wyraźnie mówił, że ci ludzie zostali do Sejmu zaproszeni. Zacytowano nawet kobietę, która pozowała z panem Szymonem na wspomnianym zdjęciu: „W życiu bym nie pomyślała, będąc w lesie na granicy białorusko-polskiej, że któregoś dnia zostanę zaproszona do polskiego Sejmu. Że znajdę się w gronie osób specjalnie zaproszonych. Taka myśl, nie przeszłaby mi nawet wtedy przez głowę”. Cóż, gości do Sejmu zaprasza… marszałek Sejmu. Nie wiem, czy Mentzen będzie się od wyroku odwoływał, bo nie bardzo ma chyba teraz czas na takie szarpanie się z kolesiem, do którego jeszcze nie dociera, że jest politycznym trupem, przepraszam za dosadność. Wrzucił tylko wspomniane zdjęcie i skomentował to: „Sąd uznał, że Hołownia nie zapraszał do Sejmu nielegalnych imigrantów i nie wrzucał sobie z nimi zdjęć 😃„.

M.

FB: https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej