Connect with us

Lemingopedia

Jak jest teraz we Lwowie, Kijowie? Takiej motywacji jeszcze nie widziałem

Avatar photo

Opublikowano

on

Udało mi się odwiedzić przepiękny Lwów. Nie była to jednak wycieczka turystyczna. Dzięki pamiecnarodow.pl wiozłem leki i żywność, które następnie trafiły do Odessy, Kijowa i niemal doszczętnie zniszczonego Charkowa. Jak jest teraz we Lwowie? Jak jest w Kijowie? O Lwowie opowiem sam, o Kijowie – Aleksander.

Do Lwowa jechałem w sumie przypadkiem. Kierowca nie miał z kim jechać, więc wieczorem spakowałem plecak, wziąłem paszport i ruszyłem na granicę. Zawsze to o dwie ręce więcej do pomocy i jedna gęba do gadania. Nasz kolega – Aleksander – uparł się, że pojedzie do Kijowa. Jak postanowił, tak zrobił. Jak jest w Kijowie? Codziennie dostaję od niego wiadomości. Pytałem Fundację, pytałem Aleksandra i pozwolili mi je cytować, za co dziękuję.

Ciężko uwierzyć, że to dzieje się naprawdę

„Rano wracałem z frontu, zepsuł się nam samochód. Staliśmy pod Kijowem w polu, kiedy zwyczajnie wzięli nas „na muchę” i zaczęli strzelać w samochód. W porę przyjechała pomoc. Zgarnęli nas, ale samochód już tam został. Na amen. Ciężko spałem. Może przez to, że jest stres przed tym wyjazdem na front. Jeździ nas zazwyczaj 5 albo 6 osób. Jest stres. Boję się bo to się serio jeździ na wojnę. To inny świat. Na froncie było dziś ok. Zawieźliśmy leki, ciepłe jedzenie i dwie beczki ropy do agregatu, bo chłopaki nie mają tam prądu . Z powrotem już z górki, a jak się wjeżdża do Kijowa to dopiero chcę się spać” – otrzymałem relację od Aleksandra.

„Mega zatęskniłem za górami. Zamknąłem oczy i poszedłem z Kuźnicy do Murowańca, tam na Staw Gąsienicowy, potem Zmarzły, Zawrat, Świdnica i czarnym szlakiem w dół. Brakuje mi gór jak tu siedzę. Poszliśmy z Anią na miasto kupić kawy, bo podobno gdzieś była tania. Kupiliśmy ponad 30 kg. Przy tej okazji była możliwość przejść się po mieście. Wszędzie pusto” – pisał.

„Chłopaki przeżywają za bliskich co nie wyjechali z Ukrainy, o ich życie. Martwią się też o bliskich, którzy wyjechali. Jak sobie radzą? Dziś dwóch naszych dostało się do niewoli. Nie wiadomo co z nimi i jak. Martwimy się. Chłopaki, jak przychodzą pogadać, mówią że też tęsknią za bliskimi, za dziećmi, ale zadziwia mnie brak narzekania i złości. Czasem coś takiego jak wojna, daje dużo do przemyślenia. Tu są inne priorytety. Pieniądz się nie liczy. Liczy się wspólnota i jej cel” – relacjonował.

Proszę Was, wspierajcie nas tu i czyńcie dobro tam

Przekazuję Wam kolejne wiadomości z Kijowa.

„Ciężki dzień pod wieloma względami. Kazano nam na magazynie wydawać minimum leków a większość pakować na magazyn aby zrobić rezerwę. Trochę mnie złapało gardło i przeziębienie, ale to nie dziwne. Wszyscy tu przeziębieni. Ciężko tu, ale naprawdę jest wiara w zwycięstwo. Że ten koszmar się skończy. Sergiej, co Wam pisałem wczoraj, pracuje dziś w kuchni u nas i zrobił na obiad mega smaczny barszcz. Tu cieszysz się każdym cukierkiem, ciastkiem zwykłym krakersem, którym w normalnych warunkach bym pewnie pogardził. Dziś zrozumiałem, że choć mówię, że nie boję się śmierci, to jednak boję się momentu przejścia. Dziwne uczucie. Wyciszenia, chęci płaczu. Nie wiem co powiedzieć. Teraz wiem, co czują chłopaki. Oni to dopiero mają” – pisał kilka dni temu Aleksander.

„Wiem że dziś niedziela. Wielu z Was było w kościele, wypoczęło a jutro praca . Ja dziś mogę powiedzieć, że nie byłem w kościele. Nie byłem na mszy, nie modliłem się , jedynie na przerwie poszedłem do Cerkwi na terenie naszego Batalionu. Po prostu siedziałem i patrzyłem na Matkę Bożą. Dziś trudny dzień . Rano wraz z hospitalerami pojechałem na front, aby odwieźć leki. Było jakoś po 5:00 rano. Poprzednia noc w Kijowie była trudna , Ruscy strzelali całą noc, choć nie było alarmu powietrznego po godzinie 22:00, jedynie jakoś po 21:00. Na chwilę schowaliśmy się do piwnicy, bo śpię na poddaszu. Dziś w dzień już się oswoiłem z wyjącą syreną w mieście. Mieliśmy jakoś po 12:00 incydent, ale wszyscy żywi na terenie Batalionu” – pisał przed tygodniem.

„Druża” czyli „przyjacielu”

„Dziś zginął jeden z naszych chłopaków. Dwóch rannych w szpitalu. Dzień jak dzień pracy po powrocie z frontu zająłem się rozdzielaniem leków na jutro. Wiecie, jak u nas coś się robi w Polsce, to trzeba przejść tysiące szkoleń albo kursów, a tu na wojnie, są inne warunki . A więc ja dziś wraz z Googlem, przez telefon z Iwonką i na miejscu z Anią i Razcislawem, dzielnie udajemy farmaceutów” – pisał Aleksander w ubiegły poniedziałek, jeśli dobrze pamiętam.

„Mam dobry pokój. Jest nas tu trzech Polaków. Ja, Tomek i Michał – są dziennikarzami z TVN, ale są niesamowicie zdolni i mega wspaniałe chłopaki. Też się troszczą o mnie. Co jeszcze? Dużo by pisać, wojna jest straszna rzecz. Pięknie patrzeć na ukraińskich żołnierzy, z którymi dzielę wspólny dach, stół i życie. U nich zwracają się do siebie „druża” czyli „przyjacielu”. Mega mnie to podnosi na duchu. To samo młode dziewczyny. Wprawiają mnie w zdumienie swoją odwagą. Nie wiem, czy bym radę tak jak one. Proszę Was, wspierajcie nas tu i czyńcie dobro tam” – dodawał.

Sytuacja się pogarsza, ale nie mogę ich teraz opuścić

Wczoraj otrzymałem kolejne dwie wiadomości.

„Piszę Wam, bo potrzebuję Waszej pomocy. Módlcie się . Modlitwa to nie tylko błaganie Boga, ale modlitwa to też brak obojętności. Nie bądźcie obojętni! Ciężki dzień. Strzelają do nas. Strzelają w Kijowie, bardzo blisko. Jak pocisk spada kilka kilometrów od nas, to w naszym budynku wszystko się trzęsie. Chcę Wam przekazać informację o śmierci jednej z naszych grup wyjazdowych. Dziś rano wyjeżdżaliśmy o tej samej porze. Zginęło ich pięciu, wśród nich mój znajomy Supczik-Zupka. Trafili w nich granatem. Ciała są już w garnizonie. Sytuacja u nas się pogarsza. Kijów zaczyna być mocniej ostrzeliwany. Wiem, że w tym momencie nie mogę ich opuścić” – pisał.

„Po Supcziku została mi pamiątka, bo dał mi przedwczoraj takie metalowe pudełeczko na papierosy albo na leki. Fotkę zrobię to podeślę. To wszystko dzieje się, jak w filmie . Trochę sam temu wszystkiemu nie wierzę. Powiem Wam, że to wszystko uczy prostej miłości, bycia bez tłumaczenia. Tu i teraz. Nie martwcie się, jak jeżdżę na wyjazdy to mam kask, kamizelkę kuloodporną, a nawet dwie. Z 15 kg mam na sobie i dobrą ekipę z bronią, ale już widziałem, że wobec śmierci nie ma nic mocnego. Wyślę Wam utwór, który był napisany, jak żegnano ofiary Majdanu. Teraz puszczają go tu, kiedy ktoś ginie. Dziś też leciał” – pisał Aleksander wczoraj.

A we Lwowie?

No cóż. We Lwowie znacznie „normalniej” niż w Kijowie, choć bardzo dużo ludzi i czuć tę niepewność. Widać masową ucieczkę ze wschodu na zachód Ukrainy. Nie kupicie tu wódki – „Chcesz pić? Najpierw walcz”.

Mieszkanie Marii zamieniło się chwilowo w punkt przerzutowy we Lwowie. Tu trafia insulina dla diabetyków, leki dla epileptyków (tu poproszono mnie o wspomnienie Fundacja Dla Dzieci z Cukrzycą), żywność, paczki do konkretnych osób z innych części Ukrainy. Wszystko rozprowadzane jest bardzo szybko. Przyjeżdżają ludzie i zabierają to dalej – Odessa, Charków, Kijów. We Lwowie podśmiewują się, że nigdzie, w żadnych mediach, wojna nie wygląda tak strasznie jak w polskiej TVP. Panie Jacku, szacunek i ukłony!

Niesamowita motywacja Ukraińców

Co jakiś czas na drodze wyłaniają się posterunki, które czuwają nad tym, co dzieje się na drogach prowadzących do Lwowa. Wjazd do Lwowa przypomina wjazd do Bagdadu. I słusznie. Busy są patrolowane szczególnie, czy przypadkiem nie przewozi się czegoś, co mogłoby służyć mniej szczytnym celom. Posterunki są wypełnione mężczyznami – chyba taką obroną terytorialną oraz żołnierzami i policją. Widać sprawną współpracę i organizację.

wjazd do lwowa

W nocy? To samo. Zatrzymujemy się do kontroli. Chwilę rozmawiamy, żartujemy i jedziemy dalej, w kierunku granicy. Wobec Polaków bardzo pozytywne reakcje.

Co będzie dalej?

Nie wiem. Nikt nie wie. Chciałbym podziękować Fundacja Pamięci Narodów za to, co robi. Za zaangażowanie, serce, dary i mnóstwo godzin, które trzeba poświęcić na organizację całego przedsięwzięcia. Michałowi dziękuję za wspólną drogę i rozmowę. Marii – za kawę we Lwowie. Ukraińcom – za opór wobec tej putinowskiej hałastry. A Polakom? Tradycyjnie mogę jedynie podziękować, za to, że są jacy są. Mam zaszczyt być częścią społeczności, dla której nie ma rzeczy niemożliwych.

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Czytaj dalej
Click to comment

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Lemingopedia

Co robią „działaczki społeczne” według TVN?

Avatar photo

Opublikowano

on

Co robią „działaczki społeczne” według TVN? Jolanta Lange była agentką komunistycznego wywiadu, która przez lata pracowała dla SB, inwigilując duchownych i działaczy opozycji.

Razem z mężem Andrzejem Gontarczykiem, działała na rzecz wywiadu PRL, podszywając się pod katolickich działaczy emigracyjnych. Działała tak skutecznie, że dostała się nawet do bliskiego kręgu założyciela Ruchu Światło-Życie – księdza Franciszka Blachnickiego.

Kim był ksiądz Blachnicki? Uczestniczył w kampanii wrześniowej. Uciekł z niewoli niemieckiej. Był komendantem oddziału. Ujęty przez Gestapo pod Zawichostem i aresztowany, a następnie wywieziony do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz. W celi śmierci nawrócił się, a po wojnie został katolickim księdzem. I to nie byle jakim. Wychowywał głęboko patriotyczną młodzież.

Zmarł „nagle” 27 lutego 1987 roku w niemieckim Carlsbergu. I to kilka godzin po wizycie pani Jolanty Gontarczyk z mężem. Spotkali się, bo ksiądz Blachnicki otrzymał od Solidarności Walczącej materiały, że oboje są tajnymi agentami komunistycznych służb. Chciał o tym porozmawiać.

Wróćmy więc do pytania. Co robią działaczki społeczne według TVN prawie czterdzieści lat po śmierci księdza Blachnickiego? A no na przykład wylatują do Nowej Zelandii krótko po tym, gdy odnaleziono i przesłuchano świadka, który w feralny dzień śmierci ks. Franciszka Blachnickiego, 27 lutego 1987 roku, widział, jak Lange podawała do picia księdzu przygotowaną przez siebie „miksturę”.

A właściwie dlaczego według TVN Lange to „działaczka społeczna”? No Kochani! Nie dziwmy się. To jest po prostu ubecka konsekwencja w ubeckiej telewizji. Bo przecież jak się truło księży za PRL-u, to się robiło to „społecznie”. Na rzecz pokoju i postępu. A jak się pracowało dla SB i inwigilowało duchownych za granicą? To przecież „dla dobra mas pracujących”. Bo może akurat ksiądz miał coś przeciwko władzy ludowej, więc trzeba było go uciszyć. Tak dla równości. Dla świeckości państwa. Dla „nowoczesności”.

I teraz zwróćcie uwagę. Czyste fakty. Pani Lange dotowana była przez Trzaskowskiego dwoma milionami publicznych pieniędzy, bo założyła fundację zajmującą się… no nie zgadniecie… elgiebetową równością i różnorodnością. Teraz broni ją założona przez WSI telewizja, a odznaczył ją w 1997 roku Srebrnym Krzyżem Zasługi „za działalność społeczną” Aleksander Kwaśniewski – ten sam, który miał problem z ustaniem przy polskich grobach w Charkowie.

Trudno powiedzieć, czy miał wtedy na myśli działalność w szeregach wywiadu PRL, czy może dbałość o „społeczny spokój” poprzez eliminowanie duchownych niewygodnych dla partii. Tak czy inaczej – order przyznano. A teraz, 36 lat po morderstwie i 28 lat po tej groteskowej dekoracji, prezydent Andrzej Duda naprawia tę hańbę i odbiera odznaczenie.

I co na to „wolne media”? Oburzenie. No bo jak? „Działaczce społecznej”?! Duda! Jak mogłeś? A może Jolanta chciała „budować mosty między narodami”, tylko coś jej się pomyliło? Każdemu się mogło zdarzyć. Zwłaszcza gdy się „działa społecznie” na zlecenie komunistycznych służb.

To jest właśnie różnica między Polską trzeciego pokolenia UB, a Polską trzeciego pokolenia AK. Wszystko tu woła o pomstę do nieba, począwszy od języka używanego przez media, które gloryfikują agentów i relatywizują zdradę, po brak wstydu tych, którzy przez lata udawali, że nie wiedzą, kim naprawdę była Jolanta Lange.

A najbardziej upiorne jest chyba to, że gdy państwo polskie – choć spóźnione o dekady – próbuje raz na jakiś czas posprzątać po PRL-u, natychmiast pojawia się medialna kanonada obrońców takich właśnie „działaczek społecznych”, byłych oficerów „pierwszego frontu walki o demokrację ludową” i tych, którzy twierdzą, że stan wojenny to było kulturalne wydarzenie.

W świecie TVN-u oprawcy to „działacze społeczni”, „aktywiści” i „byli funkcjonariusze, którzy zasługują na szacunek”. Nie zdziwi mnie, gdyby za chwilę zaproponowali Lange status ofiary opresji systemu pisoskiego.

Ci sami ludzie będą nas pouczać o „praworządności”, „demokracji” i „wartościach europejskich”. Będą organizować marsze równości, wyklinać „faszyzm” i bronić agentów systemu, który te wartości miażdżył z zimną krwią. Dosłownie.

Jolanta Lange nie jest „działaczką społeczną”. Jest symbolem tego, co wciąż się w Polsce nie skończyło. Symbolem mentalnej, politycznej i moralnej okupacji.

Kto wierzy w Boga, niech wspomni dziś w modlitwie ks. Blachnickiego. Tak bardzo nam teraz potrzeba takich księży. A prezydentowi Andrzejowi Dudzie gratuluję tej decyzji.

💬 Precz z komuną! Niech żyje wolna, niepodległa Rzeczypospolita!

👉 Postaw kawę: https://suppi.pl/lemingopedia

👉 Patronuj: https://patronite.pl/lemingopedia

Dziękuję za każde wsparcie! Dzięki temu powstają kolejne treści i odkłamujemy rzeczywistość.

Czytaj dalej

Lemingopedia

Dlaczego Polacy są frajerami? Ten Włoch dobitnie pokazał niemiecką hipokryzję

Avatar photo

Opublikowano

on

Pamiętacie, jak pisałem, że Polacy powinni sobie kupić jakiś duży dziennik lub telewizję w Niemczech? Włosi właśnie próbują to zrobić i jest śmiesznie!

Wyobraźcie to sobie: włoski koncern medialny młodego Berlusconiego chce kupić największą prywatną telewizję w Niemczech. Legalnie. Z pieniędzmi. Z ofertą. Na rynku europejskim, w duchu wolności gospodarczej i „jednolitego rynku”. No jak u nas coś przejmują, to zawsze to słyszymy, nie?

I co robią Niemcy? Zrywają peruki z głów i rzucają się na barykady. Minister kultury wzywa Berlusconiego juniora na dywanik do Kancelarii Kanclerza, żeby sobie „pogadali”. Rząd federalny uruchamia cały aparat. Szef stowarzyszenia dziennikarzy krzyczy o „zagrożeniu pluralizmu”, „prawicowym populizmie” i o tym, że Włosi nie powinni grzebać w niemieckim eterze. Bo przecież niemieckie media muszą być… niemieckie. Bo to “coś więcej niż transakcja”.

Uuuu! No proszę! Gdyby ktoś w Polsce odważył się powiedzieć, że zagraniczny kapitał medialny to zagrożenie dla suwerenności, to cała niemiecka hałastra wyła by przez tydzień o faszyzmie, dyktaturze i końcu demokracji.

Wyższa kultura niemieckiej hipokryzji

A w Berlinie? Tam wolno. Bo Niemcy to przecież „wyższa kultura”. Rozumiecie już, jak działa ta gra? W Polsce niemiecki kapitał może posiadać 90% gazet regionalnych, pisać, że Wasz prezydent woził dziwki po hotelach, bo tak twierdzi jakiś menel z obitym ryjem, siać ferment, dzielić, prowokować, szczuć i z uśmiechem na ustach ubierać każde polityczne kłamstwo w modne słówko z grantowego żargonu.

A w Niemczech? W Niemczech wystarczy, że ktoś włoski chce kupić niemiecką stację i nagle włącza się cały państwowy system alarmowy. I nagle okazuje się, że zwykła transakcja handlowa staje się politycznym problemem, wręcz zagrożeniem narodowym. Dlaczego? Bo Niemcy, ci sami Niemcy, którzy od lat wykupują media w Europie Środkowo-Wschodniej i budują tam sobie propagandowe przyczółki, nie mogą znieść myśli, że ktoś mógłby zrobić u nich to samo.

Co wolno wojewodzie…

Bo Niemcy mogą mieć swoje gazety w Polsce, mogą mieć swoje portale, swoje tygodniki, swoich redaktorów i swoje narracje, ale nie daj Bóg, żeby jakiś Włoch z ambicjami medialnymi pojawił się w Monachium i powiedział: „Ciao! Może zrobimy coś wspólnie? Może wniesiemy świeży głos, może trochę przełamiemy wasz szczelnie zamknięty medialny beton?”. Uuu! Od razu zaczynają się schody.

Bo Niemcy mają zasadę: pluralizm tak, ale tylko po naszej stronie. Niezależność dziennikarska – owszem, ale pod warunkiem, że redaktor ma certyfikat lojalności wobec establishmentu. Inwestor zagraniczny – oczywiście, ale tylko wtedy, gdy nosi skarpetki z logo Deutsche Banku. I nagle cała ta unijna bajka o wspólnym rynku, swobodzie przepływu kapitału i wolności mediów wyparowuje jak niemiecka moralność w czasie recesji.

Niemcy panicznie boją się, że ktoś przejmie ich telewizję i będzie tam mógł wcisnąć każdemu odbiorcy, że Merz wcale nie jest cudem z nieba, że CDU to nie są obrońcy europejskich wartości, a imigranci to wcale nie są lekarze i pielęgniarki, jak twierdzi Maja Ostaszewska. Wiecie jaką popularność miałaby taka telewizja? Choćby namiastki prawdziwego obrazu na tym niemieckim, zakłamanym oborniku?

Jakie wnioski dla Polski?

I jak Polacy? Dociera do Was w końcu? Ci sami Niemcy, którzy wrzeszczą dziś o zagrożeniu pluralizmu, są beneficjentami kolonializmu medialnego w Polsce. To oni przez lata wykupywali nasze lokalne gazety, nasze portale, nasze agencje prasowe i drukowali w nich dokładnie to, co chcieli. To oni formatowali nasze debaty publiczne, nasze kampanie, nasze emocje. To oni decydowali, kto w Polsce jest demokratą, a kto faszystą. Skoro oni mogą mieć media w Warszawie, to czy ktoś inny może mieć media w Berlinie?

Otóż nie! To ich przeraża, bo Niemcy chcą mówić, ale nie chcą słuchać. Chcą nauczać, ale nie chcą być pouczani. Chcą kontrolować przekaz, ale nie chcą, by ktoś inny miał jakikolwiek wpływ na ich własną bańkę informacyjną. No to jak? Kapitał ma narodowość czy nie ma?

Jeszcze raz, żeby dotarło. Berlin nie chce konkurencji. Berlin chce monopolu. Chce mieć władzę nad narracją – u siebie i u nas. A kiedy ktoś podnosi rękę na ten monopol, uruchamiają wszystkie możliwe alarmy: polityczne, ideologiczne, medialne, moralne.

I to jest właśnie ten moment, w którym Polska powinna spojrzeć w lustro i powiedzieć: dziękujemy za lekcję. Zrozumieliśmy. Jeśli Niemcy bronią się przed przejęciem swoich mediów przez Europejczyków, to znaczy, że mają świadomość, jak potężnym narzędziem jest informacja.

A skoro tak, to pora zadać pytanie: dlaczego pozwoliliśmy, by nasze media były pod niemieckim zarządem? Dlaczego zgodziliśmy się, by narracja o Polsce była pisana z zagranicznego serwera? Dlaczego daliśmy się wciągnąć w ten spektakl, gdzie wolność mediów oznacza wyłącznie niemieckie prawo do kolonizacji polskiej przestrzeni publicznej?

Rozwinąłbym tę myśl. Bo nie tylko media mamy niemieckie. Doszło do tego, że nawet polityków mamy z serii głębokiego, niemieckiego patriotyzmu.

Niemcy właśnie pokazują, co znaczy być gospodarzem we własnym kraju. Teraz czas, żebyśmy zrobili to samo. Bo nie ma wolności bez kontroli nad własnym przekazem. Bo nie ma demokracji tam, gdzie media są zewnętrznym narzędziem nacisku.

Przestańcie myśleć TVN i Onetem

Mam do Was prośbę. Zacznijcie w końcu myśleć po polsku, a nie myśleć tefałenem i onetem. Przestańcie przetwarzać to, co Berlin puści w pakiecie. Ci wszyscy krajowi redaktorzy od niemieckiego dyktanda – sprzedali się i muszą teraz codziennie znosić to, że są tylko Polakami w niemieckich mediach, czyli w sumie nikim nigdzie. Są bez twarzy, bez głosu, bez znaczenia. Ich zadaniem nie jest pytać, tylko powtarzać. Ich granicą wolności słowa jest granica przelewów.

My zaś – jeśli chcemy jeszcze być kimś u siebie – musimy przestać klaskać tym, którzy zamienili Polskę w medialną kolonię. Zacznijmy już dziś myśleć, jakie konkretne kroki warto podjąć, aby tę sytuację na polskim rynku odwrócić. I nie pytajmy więcej, czy wolno. Pytajmy, dlaczego do cholery jeszcze tego nie zrobiliśmy.

💬 Jeśli też uważasz, że powinniśmy kupić sobie telewizję w Niemczech:

👉 Postaw kawę: https://suppi.pl/lemingopedia

👉 Patronuj: https://patronite.pl/lemingopedia

Dziękuję za każde wsparcie! To motywuje do codziennego pisania kolejnych tekstów i odzierania naszej rzeczywistości z propagandy i kłamstw. Wspólnie dajemy odpór tej machinie! ❤️

Czytaj dalej

Lemingopedia

Polaku! Chcą, żebyś dopłacił do emerytur artystów, którzy Tobą gardzą

Avatar photo

Opublikowano

on

Niby człowiek niczego dobrego nie spodziewa się po artystach, ale i tak skala ich perfidii i bezczelności zawsze mnie zaskoczy. Posłanka Lewicy, pani Daria Gosek-Popiołek ma pomysł, żeby od 2026 roku państwo dopłacało do składek emerytalnych artystom. Tak, dobrze czytacie.

Jeśli ten projekt wejdzie w życie, to Ty – uczciwie pracujący człowieku – będziesz finansować emeryturę środowisku, w którym większość żyje nie z twórczości, a z darcia mordy na Polskę.

Pani poseł tłumaczy nam z poważną miną, że to „cywilizacyjny standard” i „konstytucyjne prawo do kultury”. Otóż, droga Pani poseł – to nie jest cywilizacja, to jest bezczelność galopująca.

Dopłaty? Ale komu dokładnie? Tfu, przepraszam, komu do jasnej cholery ja mam dopłacać?! Tej od bucików na granicy? Tym, co jęczeli o polskim faszyzmie, stojąc w świetle reflektorów TVN-u? Tym, co machali Konstytucją na marszach Tuska? Tym, co grali w paszkwilach Holland i obsmarowywali Polskę na europejskich salonach? Tej, co bredzi, że jak wyborcy głosują nie po jej myśli, to ma „uczucie jakby ktoś na nich srał”? Tej, co nie wiedziała co tam się k**a dzieje na tej granicy? A może tej artystce z Sopotu, co nagrała protest song o pełnej głębi treści: „Módlcie się, PiS-owskie konowały, żeby nam się okresy nie zsynchronizowały”? Pytam, komu?

Miałbym teraz fundować im starość, bo przez 30 lat nikt nie chciał zapłacić za ich żałosne monodramy o klęsce demokracji? Za te wysrywy z piorunami? To za darcie japy pod Sądem Najwyższym nie płacą tantiem? Coś podobnego!

Dopłaciłbym Paderewskiemu. Matejce. Razprozakowi. Tym, którzy budowali ducha narodu… ale ręka by mi uschła, gdybym dopłacił choć złotówkę tym kurwiszczom, które żyją z tego, że opluwają Polskę.

Wyjaśnijmy sobie raz na zawsze. To, że ktoś przez dekady nie zarobił na własne składki, to nie jest wina państwa – to jest efekt tego, że jego „twórczość” gówno kogokolwiek obchodziła. Tylko że zamiast iść do pracy, woleli stać w kolejce po grant. I teraz mają czelność krzyczeć, że to system ich „zawiódł”? System to zawiódł pana Stasia, co dostawał w młodości wpieprz od zomowców za „Solidarność”, a teraz ci zomowcy mają dwukrotnie wyższą emeryturę niż on. Jemu bym dał.

Pani Dario! Niech Pani nie robi z nas idiotów. Państwo nie jest od tego, żeby fundować emerytury ideologicznym parówom, które gardzą własnym narodem. Jak ktoś przez całe życie pluje na Polskę, to niech sobie na starość zbuduje dom z tych ślin. Bo z mojego portfela nic nie dostanie. To nie jest wspieranie kultury, bo to nie jest żadna kultura. To jest karmienie pasożytów. Tyle opowiadacie o równości, no to macie równość. Równo odkładacie składki, to i równo macie.

Tfu! Banda nierobów.

Jeśli Twoją złotówkę artyści też zobaczą, jak świnia niebo:

 Postaw kawę: https://suppi.pl/lemingopedia

 Patronuj: https://patronite.pl/lemingopedia

Bardzo dziękuję za każde wsparcie! Artystą się nie czuję, a i tak mam wrażenie, że jest ze mnie więcej pożytku dla Polski niż z takiej Kurdej-Szatan. I jak chcę napić się kawy, to wstaję o świcie i piszę teksty, a Państwo doceniają i wpłacają. I kawę piję uczciwie!

Czytaj dalej