Nawiasem Pisząc
Ciemna strona tęczy
Mniej więcej pół roku po założeniu tego profliu, opisałam tu historię Johna Shupe’ego – byłygo amerykańskiego żołnierza, który w 2015 roku ogłosił, że czuje się kobietą, rok później zmienił zdanie i był jednak osobą niebinarną, a dzisiaj głośno ostrzega młodych ludzi przed tranzycją, opisując, że to niebezpieczne i smutne doświadczenie, które nie uczyniło jego życia ani trochę lepszym – wbrew temu, co głoszą niektórzy aktywiści trans, jakoby zmiana płci miała być odpowiedzią na wszystkie ich problemy. Shupe bił się w pierś i przyznał się, że sam wielokrotnie uciekał się do szantażu i gróźb, byle tylko uzyskać zgodę na tranzycję. Ze wstydem przyznał, że pozbawił pracę pewną psycholog, która nie chciała mu postawić diagnozy dysforii płciowej po jednej wizycie. Amerykanin twierdzi, że robił to przy ogromnym wsparciu main-streamowych mediów i środowisk trans (były żołnierz, bohater narodowy, czuje się kobietą – tego nie można było zmarnować, prawda?). Z czasem wyszło na jaw, że cierpiał on na depresję, PTSD, a podejrzewano też u niego chorobę afektywną dwubiegunową oraz zaburzenia osobowości z pogranicza, inaczej borderline. Ogólnie facet przykładem zdrowia psychicznego raczej nie był, dodatkowo okazało się, że jako dziecko był molestowany, co też zostawiło trwałe zmiany na jego psychice. Lobby LGBT obiecywało mu, że wszystkie jego problemy miną jak ręką odjął, jeśli tylko podda się tranzycji. Cóż, nie muszę chyba tłumaczyć, że psychika mu się nie poprawiła, a do tego doszły problemy fizyczne – pod wpływem zażywania hormonów. Rzecz jasna, kiedy mężczyzna ujawnił to wszystko, środowiska, które do tej pory tak go wspierały i traktowały jako najlepszego przyjaciela, odwróciły się od niego, a media już nie były tak chętne, żeby opisać jego historię.
„Transfobiczna” teoria
Parę dni temu do podobnych przeżyć przyznał się autor bloga „To tylko teoria”, który zresztą od dawna jest na celowniku tych najbardziej tolerancyjnych, ponieważ ośmielił się twierdzić, że są tylko dwie płcie (skandal!) i że tranzycja wcale nie jest magicznym sposobem na rozwiązanie wszystkich problemów, z jakimi boryka się człowiek (skandal do kwadratu!), w związku z tym jego oświadczenie też spotkało się z krytyką, wyśmianiem i negacją. A zresztą, nawet jeśli to prawda to facet i tak jest „ujem” i nic go nie usprawiedliwia. Ot, takie przyjacielskie przekomarzanie się wśród tej bardziej tolerancyjnej części społeczeństwa. Ta sprawa jest jednak jeszcze bardziej bulwersująca, bo Łukasz Sakowski doświadczył tego jeszcze jako dzieciak – w przeciwieństwie do Amerykanina, który zdecydował się na to sam; prawdopodobnie w obrzydliwy sposób zmanipulowany, ale jednak była to już decyzja dorosłego człowieka. Nastolatka miał do tego namówić czterdziestoletni transseksualista, który w ten sposób chciał go chyba „wyleczyć z homoseksualizmu”. Dodatkowo bloger wyjawił, że diagnozę dysforii płciowej postawiono mu po jednej wizycie i bez żadnych badań. Można zaobserwować, jak bardzo od czasów Shupe’a świat stanął na głowie, bo jeszcze przed 2015 roku znalazła się psycholog, który starał się sprzeciwić temu szaleństwu i naprawdę pomóc pacjentowi, ale pod wpływem działań środowisk trans-aktywistycznych (i również samego Shupe’a, niestety) ciężko powiedzieć, czy są w tym zawodzie jeszcze jacyś odważni, czy po prostu potracili pracę, albo dali się zastraszyć. W każdym razie 14-letni wówczas chłopak dał się zmanipulować i niedługo później przeżył to samo, co Amerykanin – tylko że na o wiele młodszym organizmie. Te doświadczenia stanowiły jedną z przyczyn, dla których Sakowski zaczął zajmować się tematem tranzycji i kwestionowaniem jej jako „lekarstwa na dysforię”. Tym bardziej, że jego historia pokazuje, że wielu lekarzy, w obawie przed ostracyzmem społecznym (łatka homofoba i transfoba jest dla psychologa szczególnie uciążliwa), po prostu ulega. To naprawdę nie jest tak, że ja neguję dysforię płciową i tranzycję jako taką, bo coś mi się nie podoba. Zgadzam się tutaj jednak zarówno z twórcą bloga „To tylko teoria”, jak i Waldkiem, znanym jako „Prawicowy gej” czy „Gej przeciwko światu”, że po pierwsze w żadnym wypadku nie powinny być jej poddawane nastoletnie dzieci (a mieliśmy przecież przykłady, w których rodzice twierdzili, że ich KILKULETNIE dziecko jest transseksualne!) oraz że takich diagnoz nie powinno się rozdawać jak lizaków. Uważam, że jeśli dorosła osoba ma taką potrzebę, to jak najbardziej, niczego nikomu nie zabraniam, ale jestem też zdania, że taka osoba powinna otrzymać największą możliwość pomoc od specjalistów, zanim zdecyduje się na samookalecznie, bo tego nie można nazwać inaczej. Przykład Shupe’a i Sakowskiego mówi sam za siebie, a przecież nie wszyscy, którzy tego doświadczyli, mają odwagę dzisiaj głośno zaprotestować.
Mastektomia nie pomogła
I w tym miejscu chyba warto wspomnieć o jeszcze jednej osobie, która zmagała się z podobnymi traumatycznymi doświadczeniami w dzieciństwie. Dziewczyna na zdjęciu nazywa się Chloe Cole i niestety również miała wątpliwą przyjemność zetknięcia się z takimi praktykami w wieku zaledwie trzynastu lat. Zmanipulować dała się już jako jedenastolatka – kiedy przeglądała Internet znalazła jakąś stronę o tematyce LGBT i z ciekawości poczytała. Dziwnym trafem, niedługo po tej lekturze zaczęła mieć problem z tożsamością, a pod wpływem coraz większej ilości tekstów o tej tematyce zaczęła się w końcu identyfikować jako chłopiec. Cole nie poprzestała jednak na opowiedzeniu swojej historii – pozwała wszystkich lekarzy, którzy trzynastoletnią wówczas dziewczynkę zaczęli poddawać tranzycji. Cały proces trwał cztery lata. Mniej więcej rok po jego zakończeniu dziewczyna zbuntowała się i sprawa trafiła do sądu. Chloe przeszła m.in. nieodwracalną, trwałą mastektomię. Blokery dojrzewania i testosteron otrzymała od swoich lekarzy już w wieku 13 lat. W pozwie napisano, że formularz zgody, który został przekazany jej i jej rodzicom (swoją drogą, brawa dla rodziców – trzynastoletnie dziecko może być jeszcze głupie i naiwne, ale dorosłym to już chyba trochę nie wypada) „nie zawierał konkretnych informacji dotyczących rzeczywistego ryzyka związanego ze stosowaniem testosteronu i blokerów dojrzewania płciowego, w tym o skutkach ubocznych, takich jak trwała utrata płodności, bolesne współżycie, zwiększone ryzyko osteoporozy czy złamań kości i myśli samobójcze”. Powtórzę się – wydaje mi się, że rodzice Chloe powinni zdawać sobie z tego sprawę, bo choćby utrata płodności jest dosyć logiczną konsekwencją tego typu interwencji, ale z drugiej strony lekarze mają psi obowiązek poinformować o wszystkich skutkach takiego zabiegu – również, a może przede wszystkim tych negatywnych. „W wyniku tak zwanego 'leczenia’ osób transpłciowych, które pozwani przeprowadzili na Chloe, ma ona obecnie głębokie rany emocjonalne, poważny żal i nieufność do systemu medycznego (wcale się jej nie dziwię – przyp. M). Chloe cierpi fizycznie, społecznie, neurologicznie i psychicznie. Wśród innych szkód doznała okaleczenia swojego ciała i straciła możliwość rozwoju społecznego razem ze swoimi rówieśnikami podczas etapów rozwojowych, których nie można cofnąć ani odzyskać”.
Nieodwracalna krzywda
Cóż, ja mam krytyczny stosunek do opiekunów dziewczyny, jednak ona sama nie chowa urazy. Podkreślała w wywiadach, że pamięta całą sprawę i rodzice wcale nie byli od razu chętni na ten proces, „bali się podjęcia decyzji i desperacko potrzebowali konsultacji”. Zdaniem całej trójki decyzja o zgodzie była „dokonana pod ogromnym przymusem ze strony lekarzy”. W to jestem w stanie uwierzyć. Przekonują oni, że decyzja została na nich wymuszona poprzez wmówienie im, że istnieje wysokie ryzyko samobójstwa, jeśli tego nie zrobią. Decydującym miało okazać się pytanie: „Wolicie martwą córkę, czy żywego syna?”. Dziwnym trafem, po przejściu podwójnej masektomii, myśli samobójcze znacznie się nasiliły. Operacja spowodowała też przerwanie zakończeń nerwowych w okolicach piersi oraz trwałe skutki uboczne – dwa lata później Cole nadal odczuwała komplikacje pooperacyjne, bo uszkodzenia nigdy się nie zagoiły. Obecnie Cole najbardziej żałuje, że pozbawiono jej możliwości macierzyństwa i jest zdruzgotana, że nigdy nie będzie w stanie karmić piersią własnego dziecka: „W wieku piętnastu lat tak naprawdę o tym nie myślałam. Po prostu byłam dzieckiem, próbowałam się dopasować – nie myślałam wówczas o możliwości zostania mamą w przyszłości”. Cóż, lata minęły, Chloe z zagubionej nastolatki stała się młodą kobietą, priorytety się zmieniły i dzisiaj świadomość tej straty okazuje się być najbardziej bolesna dla Amerykanki. Pełen zakres szkód, jakich doświadczyła poprzez „leczenie” ciągle jest badany, ale obecnie szacuje się je na co najmniej 700 000 dolarów. „Ci rzeźnicy zbyt długo pozostawali bezkarni, a ich działania niekwestionowane” – opowiada dzisiaj Cole – „Moim celem w tym pozwie jest ustanowienie precedensu, który zmieni sytuację w podejmowaniu takich barbarzyńskich działań oraz stworzenie ścieżki dla innych osób, które odchodzą od transformacji, aby mogły szukać sprawiedliwości”. Trzymam kciuki, bo jeśli to się uda, być może więcej osób odważy się mówić o takich przykrych doświadczeniach? Na razie pojedyncze osoby dopiero te szlaki przecierają.
Quo vadis, lewico?
Jak się możecie domyślać, Amerykanka też przestała być pupilką lobby LGBT, które dzisiaj albo na nią warczy, albo próbuje zatuszować temat. Zastanawiam się tylko, jak długo lewica zamierza udawać, że problem nie istnieje. Po sprawie Davida Reinera tłumaczono, że sytuacja w ogóle tego nie dotyczy, bo David nie chciał być dziewczyną, poza tym prowadzący go lekarz (John Money) chciał mu jedynie pomóc i nie wiedział o ewentualnych konsekwencjach. Aha, czyli jak nie wiedział, to można było przeprowadzić eksperyment na dziecku, prawda? Mnie się nasuwa porównanie do dra Mengele, ale to na pewno jest przesada i nie powinnam tak mówić, na pewno chciał dobrze. Cóż, Mengele na swój chory, pokrętny sposób też, ale zostawmy to. Kiedy na światło dzienne wyszły doświadczenia Johna Shupe, to mówiono, że to jeden, jedyny przypadek i nie ma co wyciągać pochopnych wniosków, cała reszta osób po tranzycji na pewno jest przeszczęśliwa! Mnie się wydaje, że nawet jeśli to byłaby faktycznie odosobniona sytuacja, to i tak należałoby się zastanowić nad tym, czy dostęp do tranzycji nie jest przypadkiem zbyt łatwy? A dziś już wiemy, że Shupe nie był osamotniony – niedawne zwierzenie Łukasza Sakowskiego komentuje się tak, że on od zawsze był transfobem (czytałam dzisiaj komentarze, że pod wpływem jego wpisów, transseksualne dzieci popełniają samobójstwa – śmiała teza, pytanie tylko, jak można ją zweryfikować, bo rzucanie takich oskarżeń „bo mi się wydaje” jest, delikatnie mówiąc, niepoważne), chciał dokonać zmiany płci, ale mu nie wyszło, stąd ta nienawiść. No racja, nie wyszło. Tyle że podobno to całkowicie normalna, bezpieczna procedura i nic złego się nie ma prawa stać, a po jej zakończeniu wszystkie problemy i zmartwienia idą w kąt, a człowiek może się zatopić w poczuciu nieopisanej błogości, czy nie tak? A młoda Amerykanka, której historię przed chwilą opisałam? Na pewno kłamie, lekarze poinformowali ją o wszystkim, sama nie wie, czego chce i tak dalej. Znowu nasuwają się wątpliwości, bo przecież zmiana płci miała uwolnić ją od depresji i poczucia osamotnienia. Jak to się stało, że po amputacji piersi myśli samobójcze się nasiliły? Co mogło pójść nie tak? Tyle pytań i, jak to zwykle bywa w przypadku lewicy, żadnej odpowiedzi.
M.
https://www.facebook.com/photo/?fbid=627551092719653&set=a.362082925933139
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Niezrozumiały fenomen
Naprawdę bardzo mocno zastanawiam się nad fenomenem Taylor Swift, bo – nie ma co się łudzić – to jest fenomen, i to nawet na skalę światową, bo pamiętam, że w Warszawie były potężne korki i utrudnienia w ruchu ze względu na jej koncert. A przecież to zwykła pop-celebrytka, która śpiewa zwyczajne pop-piosenki. Pamiętamy chyba poprzednich wykonawców tego typu muzyki, bo mieliśmy przecież Britney Spears, Backstreet Boys, N’Sync, Christinę Auguilerę, ale mam wrażenie, że Taylor słucha nie tylko młodzież, ale też ludzie pełnoletni. Zanim zaczęłam pisać ten tekst, puściłam sobie kilka ich piosenek. Styl muzyczny jest dla mnie nie do zaakceptowania, ale postanowiłam zacisnąć zęby i wsłuchać w tekst. I dalej nie rozumiem. Według mnie to następna z typowych pop-arstystek. I spoko. Niech sobie będą. Nawet wolałabym, żeby nastolatkowie słuchali Taylor niż innych, dzisiejszych tekstów o r*chaniu, dawaniu d*py i pieniędzy wywalanych na ćpanie, bo ma się ich dużo, więc można.
Dziwne polityczne autorytety
W dalszym ciągu jednak nie rozumiem, w jaki sposób trafia ona do osób dorosłych. I to do tego stopnia, że kiedy ogłosiła ona, że popiera Kamalę nagle – według niektórych sondaży – aż 18% dorosłych Amerykanów zadeklarowało, że zagłosują na Harris. I to jest dla mnie niesamowite. Wydawało mi się, że świat skonstruowany jest tak, że piłkarz kopie piłkę, piosenkarz śpiewa, a aktor występuje na scenie, natomiast poglądy polityczne ludzie muszą wypracować sobie sami. Niby zdaję sobie sprawę, że to już od dawna tak nie jest, ale jakoś nie potrafię przyjąć tego do wiadomości. Ja na przykład lubię pod względem aktorstwa Cezarego Żaka czy Artuta Barcisia – wiem, że obaj pojawiali się na tych śmiesznych spędach Komitetu Obrony Demokracji, ale aktorskie rzemiosło mają, według mnie, opanowane do perfekcji. Lubię również wracać do „Seksmisji”, w której występował Jerzy Stuhr, o którym wielokrotnie tu pisałam i chyba wszyscy zauważyliście, że – delikatnie mówiąc – daaaaaaleeeeeeko mi było do jego poglądów. Z Krystyną Jandą już nie jest tak kolorowo, bo – pomijając fakt, że jest chyba najaktywniejszą artystką, z tych grzebiących się w politycznym szambie i propagującą ludzi do głosowania tak, jak ona chce (bo – w jej przekonaniu – jest wielką artystką. więc wie o wszystkim najlepiej), to mam wrażenie, że większość jej ról była pisana pod to samo dyktando – poza świetną rolą w „Przesłuchaniu” i „Tataraku”. Maja Ostaszewska w ogóle mnie aktorsko nie przekonuje.
Realny wpływ na wynik wyborów
Nie jestem fanką ani zwolenniczką Donalda Trumpa – uważam po prostu, że lepiej, żeby wygrał on, niż Kamala Harris. Jedna tylko rzecz mnie zastanawia… Wydawałoby się, że po tym nieudanym zamachu, po którym ochroniarze prowadzili już Trumpa, żeby przetransportować go do szpitala, a on wciąż krzyczał swoje wojownicze hasła, Donald ma wygraną w kieszeni. A tymczasem wychodzi sobie artystka, mówi, to co mówi (ponieważ – po raz kolejny – wydaje jej się, że ma odpowiednie kompetencje do przekonywania innych do takiego, a wyboru w kwestii politycznej, tylko dlatego, że jest znana) i nagle wszystko się obraca. W tej chwili Kamala Harris i Donald Trump idą łeb w łeb. I bardzo możliwe, że popularna piosenkareczka może wpłynąć na te wyniki.
M.
Nawiasem Pisząc
Niezatapialny Ośrodek zaczyna przeciekać
Nie za ciekawie dzieje się w naszej ukochanej Ojczyźnie. Nowy rząd jeszcze się nie rozpadł, chociaż kłócą się między sobą niesamowicie i tak naprawdę, gdyby partie będące w koalicji z Platformą miały odrobinę honoru już by tę koalicję zerwały. Wychodzą na wierzch różnice światopoglądowe (i muszę tutaj pochwalić PSL, chociaż rzadko to robię, że się nie ugiął i jednak stoi w obronie nienarodzonych), wszyscy posłowie koalicjanci mają już chyba świadomość, że tych najważniejszych dla siebie spraw nie przepchną, wiec ta koalicja z ich punktu widzenia nie powinna mieć większego sensu, ale jednak wysokie stołki skutecznie przyciągają. W tej chwili niezgadzający się w kwestiach światopoglądowych członkowie koalicji zwracają się do siebie w sposób wulgarny – ot, choćby Anna Żukowska do Hołowni, który na wieść o tym, że ma się szybko oddalić w niesprecyzowanym kierunku wzruszył tylko ramionami (a potem przyjął od AMŻ kwiaty, które miały być pewnie przeprosinami i zapozował pięknie do zdjęcia, żeby pokazać wyborcom, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, a w koalicji jest miłość, zgoda i tolerancja). Ostatnio Marta Lempart wykrzykiwała podobne wulgaryzmy w stronę mężczyzny podobnego do Władysława Kosiniaka-Kamysza, a panie i panowie z KO i Lewicy jeszcze tego prostackiego zachowania bronili. A skoro stołki dla tych ludzi są najważniejsze, to wiadomo, że będą się ich kurczowo trzymać, choćby z ich postulatów nic nie przeszło, a Donald robił już z nimi kompletnie, co chce.
Niezrozumiały klosz ochronny
Dlatego warto wspomnieć o czymś pozytywnym. Najbardziej optymistyczną dla mnie informacją sprzed kilku dni była ta o zajęciu konta OMZRiK przez komornika. Coś pięknego, od dawna marzyłam, żeby ci kłamcy w końcu się doigrali. Przy okazji sprawdziłabym też, skąd ta organizacja ma finansowanie, poza tym, że od biednych frajerów, którzy im wpłacają datki. Bo, jak sami pewnie się domyślacie, za najbardziej agresywnymi poglądami idą określone korzyści. Warto zastanowić się nad tym, kto czerpie korzyści z tego, żeby przedstawiać Polskę w złym świetle, kto chciałby dążyć do utraty jednolitości w polskim społeczeństwie (tu już niestety dużą część swego planu zrealizował), kto chętnie wpuszczałby tutaj uchodźców z granicy polsko-białoruskiej, jak i tych, których proponuje nam Unia Europejska (a wiadomo, jaki to będzie rodzaj uchodźców), kto chciałby ostatecznie zdestabilizować Polskę. I komu zależy na pogłębianiu podziałów, co skutecznie robią nasi politycy już od ponad dwudziestu lat. Oj, bardzo bym chciała wiedzieć, bo mnie ten żałosny ośrodek śmierdzi od dawna i nadziwić się nie mogłam, że wszystkie ich kłamstwa i oszczerstwa uchodzą im płazem. Jakiś niesamowity klosz ochronny długo, długo mieli nad sobą i nawet, kiedy prawomocnie skazano Rafała Gawła na dwa lata pasiaka, temu udało się uciec i znaleźć azyl (tak – AZYL!) w Norwegii, bo rzekomo w Polsce był uciskanym gejem. Dlatego pojechał tam z żoną i dziećmi. Tutaj też warto się zastanowić, kto tam pociąga za sznurki, bo w głowie się nie mieści, żeby inne kraje udzielały azylu na takiej podstawie. Dlaczego sprawy nie zweryfikowano i przyjęto Gawła w ciemno, dlaczego poszczególne kraje tak bezgranicznie wierzą (albo udają, że wierzą) w te wszystkie kłamstwa, jakie na nasz temat wypuszczają lewicowi aktywiści? Bo naprawdę wątpię, żeby taki człowiek jak Gaweł, był dla nich szczególnie przydatny. Dlatego tak bardzo nurtuje mnie na czyje zlecenie ci ludzie pracują, bo nie chce mi się wierzyć, że z „dobrego serduszka” wyprawiają tę całą swoją błazenadę i zasypują prokuraturę wnioskami o pozew na przypadkowych ludzi, bo coś im się nie podobało.
Szarmancki pan doktor
Ale do brzegu – organizacja człowieka, pieszczotliwie nazywanego knurem, przegrała dwa procesy z powództwa cywilnego wystosowane przez dwie poszkodowane kobiety. Pierwszą z nich, jest pani Katarzyna Skrzypkowska. OMZRiK miał wpłacić na jej konto 10 000 złotych zadośćuczynienia oraz napisać oficjalne przeprosiny na swoich profilach w ciągu 30 dni od zakończenia rozprawy. A kim jest pani Katarzyna? Według ośrodka – oczywiście, że rasistką! Ponieważ kobieta postanowiła nie chylić głowy przed arabskim lekarzem, miała w poważaniu różnice kulturowe, które przecież należy szanować bezgraniczne i wyżej postawiła swoją godność, bezczelna. A ponieważ media mamy takie wiarygodne, jakie mamy, to zaczęły one udostępniać bez żadnej weryfikacji tekst OMZRiK – prym wiodły w tym, oczywiście, Gazeta Wyborcza i Radio Zet. Niestety, nieznane są granice bezczelności działaczki ONR-u i ta pozwała ośrodek, a w trakcie procesu, bardzo dokładnie wyjaśniła, o co tak naprawdę chodziło z arabskim lekarzem. Otóż pani Katarzyna napisała bardzo krzywdzący i rasistowski komentarz, sugerujący żeby wybitny lekarz wracał do siebie i tam robił to, co Arabowie podobno lubią robić z kozami. Co gorsza, kobieta postanowiła odpowiedzieć tak na próbę ubogacenia kulturowego, którego przecież tak potrzebujemy, bo wtedy nie dość, że lekarzy i inżynierów, to jeszcze sportowców będziemy mieli lepszych. Np. Ibrahima w triathlonie… chociaż nie wiem, bo w tym przypadku on może rywalizować w pierwszej części dystansu jeszcze kilka dni po tym, jak jego rywale zakończą wyścig. W każdym razie pan doktor niewinnie zagaił kobietę: Wyglądasz jak zwykła bladziura, która daje dupy, mi by było wstyd tak wyjść na ulice połykaczko spermy, dam ci pięć zeta to może mi obciągniesz (…) poparz sobie ryj kwasem. Nie wiem, mnie się wydaje, że pani Katarzyna po prostu zastosowała w praktyce arabską kulturę, ale ośrodek uznał inaczej, publikując jedynie odpowiedź Skrzypkowskiej. Żeby było jeszcze zabawniej, prawnik kobiety coś tam sobie poszukał, postukał i mu wyszło, że mężczyzna nie istnieje w centralnej ewidencji lekarzy w Polsce, a także Wielkiej Brytanii.
Ach, ten język miłości
Ten wyrok nie jest jeszcze prawomocny, chociaż mam nadzieję, że niedługo to nastąpi, ale uprawomocnił się za to inny, w sprawie z powództwa Agaty Schrötter, który zapadł 14 marca. I to już daje duże nadzieje, że jednak da się wygrać z OMZRiK, którego wnioski o pozwy są z reguły nieskutecznie, ale za to skuteczne, jak do niedawna, było unikanie przez nich jakiejkolwiek odpowiedzialności za swoje oszustwa. Tutaj ośrodek zastosował klasykę swojego działania, mianowicie umieścił jakieś przypadkowe zdjęcie pani Agaty (które nie wiadomo, skąd miał, bo nie było to zdjęcie profilowe albo zdjęcie w tle z jej portali społecznościowych) i stwierdził, że pani popełniła jakieś przestępstwo rasistowskie, homofobiczne, ksenofobiczne czy Bóg jeden wie jakie. Nie mogę znaleźć tej informacji, a nie ma chyba co trafić czasu, żeby powtarzać kłamstwo. Kobieta pewnie by o tym nawet nie wiedziała, gdyby nie to, że wylało się na nią morze miłości i tolerancji w formie komentarzy pod owym wpisem OMZiR, ale też w wiadomościach prywatnych, dzięki którym pani Agata dowiedziała się, że w ogóle popełniła jakieś przestępstwo. Sąd nakazał przeprosić powódkę, ale panowie monitorujący widocznie uznali, że pozywać to oni, ale nie ich i wyrok sądu olali. W związku z czym teraz ich konto będzie monitorowane przez komornika. Ogólnie ciekawe jest to, że te komentarze pisali przecież ludzie przepełnieni miłością i tolerancją. Taką wiecie, koalicyjną. Wszyscy znamy chyba Internet nie od dziś i wiemy, że wulgarne pyskówki, wyzwiska i hejt są tutaj powszechne. Wystarczy napisać jeden nieprzychylny, ale wyważony komentarz i można utopić się w bagnie łajna wylewanego przez ludzi, którzy się z naszą opinią nie zgadzają. Mimo wszystko, niecodziennie zdarza się, żeby ktoś z tego powodu kogoś pozywał, a jeszcze rzadziej, żeby sprawę wygrywał. Koledze kiedyś odmówili, bo stwierdzili, że szkoda zachodu. Mniemam zatem, że te komentarze musiały być aż tak tolerancyjne, że pani Agacie się pod tą tolerancją nogi ugięły. Organizm widocznie nieprzystosowany miała. Nie wiem, jakie konkretnie były to komentarze, ale strzelam, że były to zdania zawierające więcej przecinków, niż słów oraz takie bardzo dosadnie sugerujące kobiecie, że niedługo może jej się coś przykrego wydarzyć. Podejrzewam, że nawet konkretnie jej pisali, co jej się przydarzy, jasnowidze miłościwe.
Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że w tym kraju człowiek zwieje przed prokuraturą i policją i nie pójdzie do więzienia na dwuletnie wakacje, ale przed komornikiem nie ma szans. Nie wiem, czy to początek końca OMZiR, nie podejmuję się wyrokowania, bo nie wiem, jaki jest ich majątek, ani ile ostatecznie komornik ma im ściągnąć. Pamiętajmy też, że wciąż są ludzie, którzy wpłacają im datki, bo przecież to taka słuszna inicjatywa. Ale, mimo wszystko, została przełamana pewna granica, kłamliwa szczujnia ukryta pod płaszczykiem fundacji będzie miała chwilowe problemy, a co najważniejsze nieprzyjemna prawda zacznie powoli docierać do ludzi. Co prawda, main-streamowe media jakoś niechętnie o tym piszą i tutaj warto chyba powrócić do postawionego wcześniej pytania: dlaczego?
M.
Nawiasem Pisząc
O tym, jak polski rząd szanuje wolę wyborców
Ze zdjęcia uśmiecha się do nas Maciej Gdula. Na Twixie chwali się, że on codziennie do ministerstwa jeździ rowerem, bo dba o klimat. Wypadałoby mieć nadzieję, że nie w takim stanie, jak jego kolega z koalicji, Franek Sterczewski, ale zostawmy to. Pan Gdula bowiem zadał pytanie swoim obserwującym: Czy sadzicie, że cześć rządowych limuzyn powinna zostać zamieniona na rządowe rowery?. Czyli wydawałoby się, że szanuje głos swoich wyborców, skoro pyta ich o zdanie w tak ważnej kwestii, ale za chwilę się okaże, że niekoniecznie.
Parę słów o hipokryzji
Wróćmy jednak do pytania o limuzyny. Bo wydaje mi się, że nie jest do pytanie do nas, a powinna być sugestią do pana premiera, który załatwił swojemu rządowi 77 horrendalnie drogich limuzyn. Moc minimum 250 koni mechanicznych, napęd na cztery koła, co najmniej trzystrefowa klimatyzacja, podgrzewane fotele i reflektory LED – takie wymagania mają spełniać zamówione auta, bo przecież ministrowie nie będą jeździć byle czym, no gdzieżby. W końcu to słudzy narodu, więc prestiż i wygoda muszą być zachowane. Nie wiem też, czy to nie już jedną z tych limuzyn pojechał na wakacje wiceminister finansów, a za benzynę płacił służbową kartą. Tłumaczył się potem, że nie wiedział, że nie wolno, a jego koleżanka z partii zapewniała, że po prostu się pomylił. Dlatego nie wolno mieć do pana ministra wielkich pretensji, zwłaszcza że sam podał się do dymisji. Nie jestem do końca przekonana, czy zrobił to z własnej woli i poczucia wstydu i wyrzutów sumienia, czy raczej przekonał go wpis Donalda Tuska na Twixie, w którym sugestia, co powinien zrobić była aż nazbyt wyczuwalna. Zresztą to wcale nie było dużo pieniędzy, bo paliwo jest w końcu po 5,19 za litr… A nie, czekaj. W każdym razie po raz kolejny bawi mnie hipokryzja nowego rządu, bo wcześniej politycy KO krytykowali PiS za nadmierny rozmach w kupowaniu i najmie samochodów. Warto jednak pamiętać, że politycy KO krytykowali też poprzedni rząd, że zatrudnił zbyt wielu ministrów i wiceministrów do swojego rządu – wtedy była to – w szczytowym momencie – liczba 120 pracowników. Teraz rząd liczy sobie 134 osoby, a warto wspomnieć, że Tusk utworzył trzy nowe, nikomu niepotrzebne ministerstwa, żeby zadowolić koalicjantów, którzy zgodzili się połączyć z nim siły pod pewnymi warunkami. I tak oto mamy ministerstwo równości, ministerstwo ds. społeczeństwa obywatelskiego i ministerstwo polityki senioralnej. Czym zajmują się dwa ostatnie nie wie nikt, ale pani Kotula dba o to, żeby w szpitalach wykonywane były aborcje wbrew wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego, który sami nie wiedzą jak ugryźć, a o dyskryminacji mężczyzn, jeśli chodzi o wiek emerytalny, że wcale nie jest taka zła, więc panowie, morda w kubeł. Aha, z tym TVP to też zdaje się mówili, że przecież na onkologię dziecięcą te pieniądze są potrzebne, ale to było wtedy, a teraz jest inaczej, więc też wszystko w jak najlepszym porządku.
Potrzebny kandydat w postępowym ministerstwie
A co do szanowania głosu wyborców, to wydaje mi się, że skoro ci pokazali panu Gduli czerwoną kartkę podczas ostatnich wyborów parlamentarnych, to chyba dlatego, że nie chcieli go widzieć na państwowym, wysokim stanowisku. Otrzymał on wtedy zaledwie 3954 głosy, zajął trzecie miejsce w okręgu, ale warto wspomnieć, że Małopolska ogólnie stanęła na wysokości zadania, bo cała lewica osiągnęła wynik poniżej progu (4,74 %), więc nie dostała się nawet pani Magdalena Dropek (ponad 9000 głosów), która z żalem skwitowała, że nie będzie tęczowego-lewicowego mandatu z tego regionu. Brawo Małopolska! Mam jednak poczucie, że skoro obywatele nie chcieli widzieć pana Gduli w Sejmie, to prawdopodobnie również nie chcieli go widzieć w rządzie. Mimo to, pan premier okazał się ślepy i głuchy na życzenie Polaków, wobec czego zamontował Gdulę w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego, które wiadomo, co z polskim szkolnictwem teraz wyczynia. Dość powiedzieć, że Barbara Nowacka niedawno stwierdziła, że nie widzi powodu, dla którego dzieci nie mają się uczyć o 54 płciach, zwłaszcza że ukróciła im materiał do nauki tak, że czasu będą miały aż nadto, żeby dowiedzieć się, że poza babą i chłopem są jeszcze inne płcie. Oraz jakie. Pani Barbara nie widzi też nic złego w tym, że historii uczniowie będą się uczyć w wersji niemieckiej, więc pewnie niedługo dzieci dowiedzą się, że atak Niemców w 1939 roku był spowodowany antysemityzmem naszych rodaków, trzeba było więc Żydów ratować i w tym celu wybudowano dla nich getta i obozy, żeby tylko ci wredni Polacy ich nie dorwali. Dzieciaki będą też przekonane, że to zwykła bezczelność, że Polska ośmieliła się w ogóle przebąkiwać o reparacjach, bo przecież po II wojnie światowej ośmieliła się wysiedlać Niemców ze swoich terenów (myślę, że korepetycji w tym zakresie może udzielać Erika Steinbach) i – co najważniejsze – to Polska powinna zwrócić pieniądze Niemcom za amunicję, którą zużyli podczas Powstania Warszawskiego. W każdym razie pani Basia miała bardzo dobry powód, żeby się na to zgodzić, bo chyba podczas ostatniego apolitycznego campusu, na którym roztańczona młodzież śpiewała co należy zrobić z PiS-em, ale to nic nie szkodzi, bo jest to element naszego dziedzictwa kulturalnego, była bardzo zaskoczona, że podręczniki do historii pisali… historycy. Dzięki jej interwencji będą to robić niemieccy politycy.
Wracając do pana Gduli – krótko cieszyłam się z tego, że nie dostał się do Sejmu, bo tolerancję do tego człowieka mam mniej więcej taką, jak do Łukasza Kohuta, czyli ujemną. Wydawałoby się jednak, że skoro Maciek tak bardzo liczy się ze zdaniem obywateli w sprawie limuzyn i rowerów, to uszanuje również ich decyzję i nie przyjmie nominacji do rządowego stołka, ale wtedy widocznie aż tak się tym nie przejmował.
M.