Nawiasem Pisząc
Awantura o Mackiewicza
Niedawno pisałam Wam o niepokojących pomysłach Barbary Nowackiej na zniszczenie polskiej edukacji, dzisiaj na pewnym przykładzie napiszę Wam o niepokojącym stanie… polskiej edukacji. Dlatego zwróciłam uwagę na pewien artykuł, który tu opiszę (screen poniżej). Myślę, że ręce Wam opadną, kiedy napiszę, która to książka stała się według redaktorów portalu „eDziecko”, będącym jedną z gałęzi Gazety.pl, która z kolei jest odnógą Wybiórczej. Zdaję sobie sprawę, że większość z Was pewnie o tym wie, ale wspominam o tym nie bez powodu, bo będzie to istotne. Otóż tym koszmarkiem jest… „Droga donikąd” Józefa Mackiewicza. Owszem, nie jest to łatwa książka, ale można już chyba wymagać od licealisty, który przecież niedługo wchodzi w dorosłość, przeczytania czegoś ambitniejszego, niż na przykład mangę, książki Blanki Lipińskiej, Remigiusza Mroza (z całym szacunkiem dla fanów tego rodzaju twórczości, bo sama parę razy sięgnęłam po takiego Mroza) czy nie wiem, co tam obecnie czyta młodzież? O ile czyta cokolwiek, bo przecież w szkołach ich tak straszliwie torturują.
Na szybko, na kolanie
Jak to się ma do zmian, które chce wprowadzić Nowacka, zapytacie? I zapytacie słusznie, bo „Droga donikąd” zdecydowanie należy do książek, którą nowa pani minister powinna chcieć zwalczać. Będę z Wami szczera: odpowiedź brzmi: nie wiem. Artykuł jest sprzed tygodnia, a pani Barbara dopiero co zabrała się za poważne rozmontowywanie naszego chwiejnego systemu edukacji. Według najnowszych informacji Ministerstwo Edukacji wyszło naprzeciw oczekiwaniom uczniów (i jak się okaże w tekście – również nauczycieli) i uspokaja, że powieści Józefa Mackiewicza jednak w kanonie lektur nie będzie. Weźmy też pod uwagę fakt, że nowa szefowa resortu zajęła się tą sprawą na ostatnią chwilę, byle szybciej – byle dalej i widać, że oni te zmiany wprowadzają na kolanie z czym wcale się nie kryją. Opinie można przesyłać do 19 lutego, niedługo później chcą wszystko zaklepać i od nowego roku szkolnego stopniowo wdrażać, a zaczęli przecież trzy-cztery dni temu. Sami widzicie, że ci ludzie potrzebują niewiele ponad tydzień, żeby całą polską szkołę wywrócić do góry nogami. Kamień na kamieniu by nie został, gdyby zdecydowali się traktować swoje obowiązki odrobinę poważniej i zabrali się za to wcześniej. Ale trzeba wszystko zrozumieć, wszak panie miały zaplanowane jeszcze pokazy taneczne. Dlatego wydaje mi się, że ostateczną listę wyrzuconych lektur poznamy pewnie za kilka dni, ale pojawiły się głosy, że ma zniknąć również „Reduta Ordona” Adama Mickiewicza, a „Pan Tadeusz” to jednak poleci w całości, a nie we fragmentach. Aaaa, „Ziemia obiecana” Władysława Reymonta też już ma być zbędna.
Pani (niekompetentna) polonistka
W każdym razie najpierw zajmijmy się samym tekstem, który określił „Drogę donikąd” mianem koszmarka. Bo już w nagłówku możemy przeczytać, że pani nauczycielka „nie wie, co to”. Powtórzmy, żeby to wybrzmiało: pani profesor jednego z liceów nie ma pojęcia, czym jest „Droga donikąd”, i jak się zaraz okaże Józefa Mackiewicza też niespecjalnie kojarzy. Przecież to się nóż w kieszeni otwiera – nie tylko w reakcji na niewiedzę pani polonistki, ale też na to, że ona na tę swoją ignorancję reaguje wzruszeniem ramion: Osobiście nie słyszałam o tej książce. Widać, będę musiała uzupełnić swoje braki (brawo chociaż za to – ciekawe, czy za słowami, pójdą też czyny – przyp. M). Nie wiem, co to za książka. Sam autor też nie jest w Polsce powszechnie znany. Na pewno nie należy do standardowego kanonu omawianego na lekcjach. Może jestem przewrażliwiona, ale ja te słowa nauczycielki odbieram w następujący sposób: ona nie zna, bo nie zna, bo nie musi znać, bo to niepopularny pisarz jest, a przecież niepopularnych znać nie musi, w ogóle uj wie, co to za jeden, nie należy do standardowego kanonu, więc nara. I, jak zgaduję, magister polonistyki nie jest głupio się przyznać, że nie kojarzy Józefa Mackiewicza ani jego najbardziej znanej chyba powieści? „Ja nie wiem, więc ci na górze są źli i głupi, że czegoś takiego każą się dzieciakom uczyć, na dodatek ode mnie wymagać, żebym znała. a nie ja, bo być może przekimałam sobie parę wykładów na studiach”. Napiszę w ten sposób – w sumie to dobrze, że Tusk tak bardzo obniżył tę obiecywaną podwyżkę dla nauczycieli. Jeśli większość z nich osiągnęła poziom polonistki z tego artykułu, to nie zasługują na żadną podwyżkę.
Argument niedostępności
No dobrze, ale przejdźmy sobie do drugiej palącej kwestii, czyli dostępności. Poszperałam sobie na szybko w księgarniach internetowych i faktycznie z tą dostępnością tak średnio. Nie wszędzie była, a cena waha się od pięćdziesięciu do nawet dziewięćdziesięciu złotych, ale nie w każdej księgarni można ją dostać. W wielu najpopularniejszych księgarniach niestety jej nie ma. I tutaj zgadzam się z obiekcjami – jeśli szkoła nakłada na ucznia obowiązek przeczytania jakiejś książki, to powinna mu tę książkę udostępnić w szkolnej bibliotece. Jeśli ministerstwo nakłada taki obowiązek – to powinno zadbać o to, żeby każda szkolna biblioteka miała możliwość jej wypożyczenia. Bo nie każdy może sobie pozwolić na wydanie prawie stu złotych za książkę, nawet najbardziej wartościową. Przekonuje mnie to o wiele bardziej, niż nauczycielka liceum, która na pytanie o powieść Mackiewicza wzrusza ramionami, bo nie wie, co to. Ale warto byłoby się zastanowić, dlaczego ta książka nie jest ogólnodostępna, zamiast od razu nazywać ją koszmarkiem, prawda pani redaktor od Michnika? No to może ją pokrótce przybliżmy: Józef Mackiewicz nie miał łatwego życia, od kiedy tylko ujawnił się jako skrajnie antykomunistyczny twórca. Pisarz był nienawidzony przez wszystkich – i to nie tylko przez komunistów. Bardzo go krytykował Jan Nowak-Jeziorański, który był dyrektorem Radia Wolna Europa (jeśli macie jakieś informacje, skąd wynikała ta niechęć, to chętnie się zapoznam, bo nie potrafię tego zrozumieć). Oczywiście bardzo niechętny był mu również Adam Michnik, który opisał jego twórczość jako zoologiczny antykomunizm. Dlatego też Józef Mackiewicz wiódł bardzo skromne życie – również po tym, jak emigrował do Niemiec.
Zasługi pani Niny
Prawdopodobnie z powodów kłopotów finansowych, Mackiewicz nawiązał współpracę z Niną Karsow, która nabyła od niego prawa autorskie do jego powieści (chociaż inna wersja mówi, że wykupiła je dopiero od żony Mackiewicza – Barbary Topolskiej). A potem konsekwentnie odmawiała publikacji, również po jego śmierci. Wygrała także proces sądowy z córką pisarza, Haliną, która to domagała się praw do publikacji książki. Uważała bowiem, że spuścizna ojca powinna zostać zapamiętana. Pani Nina tłumaczyła brak zgody na publikację dzieł Mackiewicza tym, że nie chciał on, żeby jego twórczość była cenzurowana przez komunistów. Tyle tylko, że podobno komunizm już dawno upadł, prawda? Nie ma żadnych przeciwskazań, żeby wydawać dzieła Józefa Mackiewicza, które bardzo ładnie opisują, jaką ten komunizm był ideologią, prawda? Nie wiadomo, czy prawda, bo Józef Mackiewicz, jak był niedocenianym artystą, tak nim pozostał. I tutaj można wrócić do tego, co pisałam na początku, bo nie bez kozery wspominałam Wam o tym, że opisywany przeze mnie artykuł wypłynął z Wybiórczej. Nie bez kozery również wspominałam w pewnym momencie nazwisko Michnika. Dlaczego? Ano dlatego, że pani Nina była mężatką. A jej mężem był Szymon Szechter. Coś Wam mówi to nazwisko, gdzieś już je słyszeliście, prawda? I dobrze Wam mówi, bo to brat Ozjasza Szechtera i stryj Adama Michnika, a tych panów chyba nie trzeba nikomu przedstawiać.
Nowe wydanie
Ja dostrzegam w tym jakąś zależność, ale warto wspomnieć, że zostało wydane kolejne wznowienie książki „Droga donikąd” przez wydawnictwo Kontra, które należy właśnie do państwa Szechterów (a w tym momencie chyba tylko do pani Niny, bo Szymon zmarł w 1983 roku). Odkupienie win? Możliwość zarobku? Nie wiem – i tak naprawdę nie mnie oceniać. W każdym razie wydano książkę Józefa Mackiewicza w 2022 roku, czyli po ładnych paru latach. Kosztuje 70 złotych. Niezależnie jednak od motywów, jakie kierowały Niną Karsow wydaje mi się, że warto zwrócić uwagę na to, że należała ona do pewnego środowiska, które to – ujmijmy to delikatnie – było raczej związane z ideologią, która nie kojarzy nam się zbyt dobrze – mianowicie z komunizmem. I to nam się jednak bardzo często zapętla, prawda? Można uznać je za przypadkowe, a można zastanowić się, czy przypadkiem pewien klan nie otrzymał czasem zbyt dużych wpływów, patrząc na to, że jakimś szczególnym heroizmem się specjalnie nie wykazywali. A to już pozostawiam Waszej ocenie.
M.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Legalna propozycja łapówki
Oj, dużo się wydarzyło od kiedy Donald Trump wygrał wybory. Najpierw drugi Donald, nasz niemiecki, zaczął wycofywać się ze wszystkich bzdur, które wystosował wobec kandydata republikanów i to nie tylko podczas tej kampanii. Chociaż ta ostatnia była najbardziej kontrowersyjna, ponieważ Tusk przekonywał, że nowy wybrany prezydent Stanów Zjednoczonych jest w rzeczywistości powiązany z Kremlem, który miał znacząco wpływać na wybory. Potem się jednak ze swoich słów „zręcznie” wycofał, mówiąc, że wcale nie powiedział tego, co powiedział. A później mieliśmy gorzki zawód szeroko uśmiechniętych, którzy niedawno obwiniali PiS za aferę w Collegium Humanum, dopóki nie okazało się, że spora część ich absolwentów to osoby blisko związane z Koalicją Obywatelską. Na pierwszy ogień poszedł Jacek Sutryk, co do którego cała Platforma zarzeka się, że w sumie gościa nie znała.
Niebagatelny pomysł na rozwiązanie kryzysu migracyjnego
Nie o tym jednak chciałam pisać, bo umówmy się – to że Tusk wygaduje co kilka dni coś innego, już się wszyscy zdążyliśmy przyzwyczaić. A Sutryk? Jestem jakoś dziwnie spokojna, że facet za kratki nie trafi. Wybronią go jakoś, mimo że teraz nikt się do niego nie przyznaje. Chyba że postanowili kogoś spuścić dla przykładu, bo oni są przecież praworządną partią. Bardziej chciałabym się skupić na kolejnym genialnym pomyśle naszego rządu. Bo widzicie – nie chcemy migrantów, tak? Uważamy, że ważniejszy jest spokój i bezpieczeństwo na ulicach, dlatego serduszko nam nie kruszeje na widok zamaskowanych mężczyzn na granicy z Białorusią? Jesteśmy mało empatyczni i bezwzględni, nie wykazujemy choćby minimum wrażliwości, a nasi rządzący i tak, wbrew temu wszystkiemu, postanowili nam dać, co chcemy! Nie wierzycie? I słusznie, bo sam projekt nie jest taki super, jakby się mogło początkowo wydawać. Rozwiązać problem z migrantami rząd planuje mianowicie wydając na prawo i lewo nasze pieniądze, bo tak jest najłatwiej. I najgłupiej. Zaproponowali oni bowiem, że będą dopłacać nielegalnym migrantom za to, że łaskawie się wyniosą – około trzy tysiące złotych według plotek. Po raz pierwszy miał ogłosić to Maciej Duszczyk, podsekretarz stanu w MSWiA, ale potem potwierdził to Tomasz Siemoniak. Co prawda, wił się jak piskorz, żeby nie powiedzieć tego wprost, ale z drugiej strony argumentował też, że wiele krajów już to wprowadziło i że to rozwiązanie jest bardziej opłacalne, bo inaczej musielibyśmy ich przecież utrzymywać. Jak to, inżynierów i chirurgów? Ale do brzegu, faktycznie na podobne rozwiązanie wpadła już Litwa i Wielka Brytania. Nie wiem, jak ta pierwsza, ale Wielkiej Brytanii to super rozwiązanie chyba za wiele problemów nie rozwiązało.
Konsekwencje tak oczywiste, że aż niewidoczne?
Ten pomysł jest tak odklejony, że musiałam sobie trzy razy obejrzeć tę wypowiedź ministra MSWiA, żeby być na sto procent pewną, że ten człowiek opowiadał te bzdury całkiem na serio. Przecież nie trzeba być geniuszem, żeby dostrzec absurd tego pomysłu – taki imigrant weźmie sobie chętnie naszą jałmużnę i wyjedzie „na zawsze”. Przeczeka chwilę aż sprawy ucichną i żeby na pewno nikt go nie poznał na granicy i za jakiś czas wróci. Znowu prawdopodobnie nielegalnie, bo po co się męczyć z jakimiś wizami i paszportami, prawda? Potem znowu chętnie zgłosi się po wyprawkę na wyprowadzkę i tak sobie będzie podróżował. No, może jeszcze w międzyczasie zahaczyć o Litwę czy Wielką Brytanię. Jak minister Siemoniak wyobraża to sobie w praktyce? Jakim cudem sprawdzi, czy dany cudzoziemiec na pewno pierwszy raz jest w Polsce i na pewno pierwszy raz chce z niej wyjechać? Jaką będzie miał pewność, czy gościu na pewno podaje prawdziwe dane albo czy wcześniej nie zamówił sobie nowej tożsamości? W większości wystarczy zmienić tylko imię i nazwisko, bo i tak nikt już dawno nie ma nad tym kontroli. Ja nie widzę możliwości, żeby to się miało udać i nie rozpieprzyć po drodze. Przyznajcie sami, że pomysł najbardziej naiwny z możliwych. Bardziej naiwny słyszałam tylko za „wcześniejszego Tuska”, kiedy to jego koledzy partyjni przekonywali, że najlepiej jest ich wszystkich wpuścić, a kim są, ustali się później. Konkretnie to pani Hartwich jest autorką tych słów, ale spokojnie, wtedy jeszcze nie miała matury. Teraz zresztą też nie. Cóż, ustalenie tożsamości kilkudziesięciu tysięcy chłopa po wpuszczeniu ich na terytorium Polski jest absolutnie niewykonalne, ale czy – na zdrowy, chłopski rozum – nasze służby potrafiłyby zapanować nad bałaganem, który rozpocząłby się, gdybyśmy zaczęli próbować ogarnąć, który człowiek faktycznie przybył do nas pierwszy raz, a który robi sobie tournee po Europie, bo okazuje się, że ci wspaniali Europejczycy z własnych pieniędzy płacą mu za to zwiedzanie?
Jasne zdanie Polaków
Ciekawostką jest, że Radio Zet, na którego kanale YT można obejrzeć tę rozmowę z Siemoniakiem, zrobiło ankietę z pytaniem: „Czy Polacy powinni dopłacać imigrantom, żeby opuścili terytorium Polski”. Cóż, wyniki pewnie nie są zaskakujące. Ponad 90% naszych rodaków stwierdziło wprost, że szef MSWiA może się schować z takim pomysłem i już nie wychylać. Ciekawa teraz jestem, kiedy pan premier przeanalizuje sobie tę ankietę? Podejrzewam, że kiedy to zrobi, możemy spodziewać się artykułów, że „Tusk jest wściekły”, a niedługo później jakiś przypadkowy człowiek będzie musiał ponieść karę, bo przecież Siemoniaka nie ruszą. Pożar byłby za trudny do wygaszenia, bo myślę, że Maria Stepan niewiele przesadza, kiedy mówi wprost, że jest to propozycja łapówki od naszego rządu w stronę nielegalnych imigrantów. Zamiast wyrzucić ich na zbity pysk za nielegalne przekroczenie granic, my im jeszcze zapłacimy, żeby sobie sami poszli.
Niebywałe.
M.
Nawiasem Pisząc
Marsz Niepodległości 2024
Załączam dla Was filmik z ostatniego Marszu Niepodległości. W linku dorzucę Wam bezpośredni link do naszego kanału YouTube, na którym na razie niewiele się dzieje (wrzucamy tam tylko relacje z różnego rodzaju marszów i protestów), ale będę wdzięczna, jeśli obejrzycie naszą pracę właśnie na YouTube. Teraz załączam film bezpośrednio, bo FB nie bardzo lubi linki i tnie zasięgi, a chcielibyśmy, żeby obejrzało to jak najwięcej ludzi. Będziemy wdzięczni za opinie oraz udostępnianie dalej, jeśli Wam się spodobało.
Musimy się pochwalić – tym razem jako podkład wybraliśmy muzykę mojego Grzesia. Myślę, że pasuje, sama wpadłam na ten pomysł.
Aha, i oglądajcie do końca! Zamieściliśmy pod koniec parę fragmentów, dla których nie znaleźliśmy miejsca w samym klipie, bo jak tu do takiej podniosłej muzyki Braun z gaśnicą? A na sam koniec pozdrowienia od Hektik Hektor, obcokrajowca, który zakochał się w Polsce. „Piękna Polska”.
Miłego oglądania, mamy nadzieję, że choć w minimalnym stopniu udało nam się uchwycić niesamowitą atmosferę tego wydarzenia!
M.
P.S.: W nagraniu pojawiły się momenty, w których ludzie strzelali fajerwerkami w stronę mieszkania z wywieszoną tęczową flagą w oknie. Chcemy jasno podkreślić, że nie popieramy tego rodzaju zachowania, zwłaszcza że mieliśmy przykład w 2020 roku, że może to się skończyć różnie. Nie dajmy się prowokować!
Nawiasem Pisząc
Parę słów o wyborach (i nie tylko)
Wybory, wybory i po wyborach. Zdecydowanie wygrał Donald Trump, chociaż jeszcze parę dni temu TVN przekonywał, że w sondażach między kandydatką demokratów, a reprezentantem republikanów nie ma żadnej różnicy. I pokazywał wykres, na którym ta różnica była widoczna (choć nie tak duża, jak ostatecznie), kłamiąc ludziom niemalże prosto w oczy. Jeśli chodzi o głosy elektorskie, to jego przewaga jest niższa, niż ta, którą wypracował sobie w roku 2016 nad Hillary Clinton, ale też tym razem zdecydowana większość obywateli USA, bo przypominam, że po przegranych przez Clinton wyborach, jej zwolennicy utrzymywali, że przecież więcej Amerykanów głosowali jednak na kandydatkę demokratów (miała bodaj dwa miliony przewagi nad Trumpem, ale wybory w USA rządzą się jednak swoimi prawami). Bukmacherowie mieli jednak lepsze typy, bo za wytypowanie zwycięstwa Kamali Harris można było wygrać dużo więcej pieniędzy, co z reguły oznacza, że oceniono szansę Trumpa jako zdecydowanie większe. Ciekawa to była kampania – mieliśmy jeden zamach i jedną próbę, mieliśmy Taylor Swift, a potem jeszcze McDonald, śmieciarkę i… wiewiórkę, której smutny los pokazał, że poziom biurokracji jest tam na wybitnie wysokim poziomie, skoro można się komuś wbić na chatę, tylko dlatego, że ma wiewiórkę, którą trzyma w domu. Trzeba było koniecznie sprawdzić, czy zwierzę nie ma wścieklizny, ale żeby to zrobić, najpierw trzeba było tego sympatycznego gryzonia uśpić. Z tego co wiem, okazało się, że nie miała. Przy okazji odstrzelono też szopa pracza. Przyjaciele zwierząt, psia ich mać. Nie wiem, czy nowo wybrany prezydent na pewno jest dobrą opcją dla Polski, bo mam cały czas pełno wątpliwości, ale wiem, że Harris by nią nie była. Pomijając jej poglądy w sprawie aborcji czy imigracji, miałabym duże obawy w przypadku jej zwycięstwa, zwłaszcza, że jest ona też wielką fanką europejskiego zielonego ładu i mogłaby mocno na Unię naciskać, żeby tę katastrofę przyspieszyć. A w końcu skoro „prezydentka świata” każe, to jak możemy się jej sprzeciwiać?
Niepokojące doniesienia nowego wiceprezydenta USA
Myślę jednak, że o kampanii i samych wyborach już wszystko wiadomo, teraz pozostaje nam czekać na konsekwencje wyboru Amerykanów. Jedyne, o czym można wspomnieć, to fikołek Romana Giertycha, który zachwalał Sikorskiego, że kontaktował się z kandydatami obu partii (bo jest taki obiektywny i zaakceptuje każdy wybór, rzecz jasna!), tylko jakoś zapomniał, że żona naszego ministra całkiem niedawno wspominała, że Trump „mówi językiem Hitlera, Stalina i Mussoliniego”. Nasz premier z kolei bardzo długo wzbraniał się przed pogratulowaniem Trumpowi – być może dlatego, że jeszcze parę lat temu twierdził, że jeden Donald w polityce wystarczy. Zgadzam się – pan Tusk najwięcej dobrego by zrobił, gdyby się wycofał. W każdym razie w końcu łaskawie pogratulował, licząc na owocną współpracę… A z kolei Michał Szczerba będzie przedstawicielem komisji spraw zagranicznych i będzie nas reprezentował w delegacji PE. Ten facet wprost pisał na swoim TT, że „miejsce Trumpa jest w śmietniku”, tak więc dyplomacja pełną gębą.
Chciałam Wam jednak opowiedzieć o czym innym. James David Vance, który będzie nowym wiceprezydentem (w chwili, kiedy to pisał posiadał już prawdopodobnie wiedzę, że zostanie kandydatem na wiceprezydenta albo przynajmniej miał już na to olbrzymie szanse), umieścił na swoim Twixie w styczniu tego roku następujący wpis:
Oto dlaczego Polska jest tego rodzaju kwestią międzynarodową, na której mi zależy jako waszemu senatorowi.
Do niedawna Polska miała rząd konserwatywny. Używając dużej presji dyplomatycznej i ekonomicznej, administracja Bidena (i wiele narodów europejskich) zaatakowała ten rząd jako antydemokratyczny. Rząd ten został niedawno zastąpiony przez globalistyczny rząd liberalny, który obecnie aresztuje swoich przeciwników politycznych i zamyka debatę publiczną (brzmi znajomo?). W imię ochrony demokracji wykorzystują pieniądze z podatków, aby zaatakować rząd, który był naszym wielkim sojusznikiem.
Wykorzystywanie przez Stany Zjednoczone nacisku dyplomatycznego do atakowania konserwatywnych wartości i rządów jest haniebne. Ponownie wykorzystują do tego *twoje* pieniądze z podatków. Stworzono też rządy globalistyczne, które będą bardziej skłonne do współpracy w przypadku niektórych najgorszych zachowań administracji Bidena.
Uważam, że ważne jest, abyśmy nie wykorzystywali wpływów Stanów Zjednoczonych do niszczenia rządów wyznających wartości większości mieszkańców Ohio (ten tekst był odpowiedzią w stronę jakiegoś mieszkańca tego stanu).
Miedzynarodowy spisek?
Oczywiście nie mamy takiej wiedzy, żeby kategorycznie zgodzić się albo zanegować stanowisko Vance’a, ale wydaje się ono dość prawdopodobne, patrząc na to, jakich nacisków używała Unia, żeby wygrał rząd Donalda Tuska. A to KPO, a to jakieś debaty na temat praworządności w Polsce, a to wreszcie wielki, szturmowy atak na poprzednią władzę i to dosłownie na chwilę przed wyborami. Z tym KPO też było zabawnie, bo okazuje się, że największym (i w sumie jedynym) kamieniem milowym okazała się wygrana Tuska, wbrew temu co Unia wmawiała nam na początku. Nagle wszystko inne przestało być istotne, chociaż niedawno wyczytałam, że może być problem z kolejnymi wpłatami w ramach KPO. Pamiętamy też chyba to, co się działo podczas ostatniej kampanii parlamentarnych w naszym kraju, a nawet długo, długo wcześniej i jakie było stanowisko mediów sympatyzujących z partią Tuska i fajnopolaków. PiS nas skłóca z całą Europą! A przecież Niemcy to nasi najlepsiejsi na świecie sojusznicy! Musimy ich słuchać, bo wszystko robią tylko i wyłącznie dla naszego dobra! No i Niemcy mają, o co walczyli, mianowicie służalczego pieska na stanowisku premiera Polski. A jak ta służalczość się objawia, wszyscy widzimy. Z reparacjami musieliśmy się pożegnać (chociaż wcześniej KO zapewniało, że jeśli ktokolwiek ma wywalczyć te reparacje, to tylko oni), CPK trzeba urżnąć, bo „to byłaby tragedia dla Niemców”, podobnie inne wielkie inwestycje, a jeśli chodzi o uchodźców, których niemieckie służby szmuglują przez naszą granicę, premier nie pofatygował się nawet do Scholza, żeby to wyjaśnić, mimo że zapewniał, że tak właśnie zrobił. Zygfryd Czaban, użykownik Twixa, pisze wprost o międzynarodowym spisku, który miał obalić rząd Morawieckiego:
Temat udziału administracji Bidena w owym spisku może mieć dalszy ciąg. W USA nowa ekipa lubi czasem „rozliczyć” poprzedników, zupełnie jak u nas. Nie wykluczam, że pojawi się pomysł powołania komisji śledczej w Kongresie (zależy to oczywiście od wyniku wyborów do Kongresu przeprowadzanych równocześnie z prezydenckimi). Zamilknięcie Brzezińskiego (domniemanego głównego wykonawcy w owym spisku) po nominacji Vance’a jest dość znamienne.
Dalej wskazuje, że łącznikiem między premierem Polski, a zamieszaną w to ekipą Bidena miało być pewne amerykańsko-polskie małżeństwo. I jeśli ten fakt się potwierdzi, nie będę specjalnie zdziwiona. Nie pierwszy to raz, kiedy to nasz minister spraw zagranicznych bruździ, ile może, na linii Polska: USA. Ciekawa jestem, czy będą podejmowane kolejne kroki w sprawie zbyt dużego zaangażowania administracji Bidena w „niezależne” wybory w Polsce, ale patrząc na to, że Unia Europejska robiła to całkiem jawnie, a my zgadzamy się na kolejne umizgi wobec Niemiec, bo przecież trzeba żyć w przyjaźni, więc taki przyjaciel może nam narzucić cokolwiek, byleby pozostać przyjacielem, to mam spore wątpliwości, czy w ogóle dowiemy się czegokolwiek więcej w tej sprawie. O jakichkolwiek konsekwencjach tym bardziej możemy chyba zapomnieć. Zwłaszcza, że mogła to być po prostu próba zdobycia głosów w amerykańskiej Polonii, bo nie jest tajemnicą, że jeden i drugi kandydat bardzo mocno zabiegał o głosy naszych rodaków mieszkających w USA.
M.