Connect with us

Nawiasem Pisząc

Awantura o Mackiewicza

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Niedawno pisałam Wam o niepokojących pomysłach Barbary Nowackiej na zniszczenie polskiej edukacji, dzisiaj na pewnym przykładzie napiszę Wam o niepokojącym stanie… polskiej edukacji. Dlatego zwróciłam uwagę na pewien artykuł, który tu opiszę (screen poniżej). Myślę, że ręce Wam opadną, kiedy napiszę, która to książka stała się według redaktorów portalu „eDziecko”, będącym jedną z gałęzi Gazety.pl, która z kolei jest odnógą Wybiórczej. Zdaję sobie sprawę, że większość z Was pewnie o tym wie, ale wspominam o tym nie bez powodu, bo będzie to istotne. Otóż tym koszmarkiem jest… „Droga donikąd” Józefa Mackiewicza. Owszem, nie jest to łatwa książka, ale można już chyba wymagać od licealisty, który przecież niedługo wchodzi w dorosłość, przeczytania czegoś ambitniejszego, niż na przykład mangę, książki Blanki Lipińskiej, Remigiusza Mroza (z całym szacunkiem dla fanów tego rodzaju twórczości, bo sama parę razy sięgnęłam po takiego Mroza) czy nie wiem, co tam obecnie czyta młodzież? O ile czyta cokolwiek, bo przecież w szkołach ich tak straszliwie torturują.

Na szybko, na kolanie

Jak to się ma do zmian, które chce wprowadzić Nowacka, zapytacie? I zapytacie słusznie, bo „Droga donikąd” zdecydowanie należy do książek, którą nowa pani minister powinna chcieć zwalczać. Będę z Wami szczera: odpowiedź brzmi: nie wiem. Artykuł jest sprzed tygodnia, a pani Barbara dopiero co zabrała się za poważne rozmontowywanie naszego chwiejnego systemu edukacji. Według najnowszych informacji Ministerstwo Edukacji wyszło naprzeciw oczekiwaniom uczniów (i jak się okaże w tekście – również nauczycieli) i uspokaja, że powieści Józefa Mackiewicza jednak w kanonie lektur nie będzie. Weźmy też pod uwagę fakt, że nowa szefowa resortu zajęła się tą sprawą na ostatnią chwilę, byle szybciej – byle dalej i widać, że oni te zmiany wprowadzają na kolanie z czym wcale się nie kryją. Opinie można przesyłać do 19 lutego, niedługo później chcą wszystko zaklepać i od nowego roku szkolnego stopniowo wdrażać, a zaczęli przecież trzy-cztery dni temu. Sami widzicie, że ci ludzie potrzebują niewiele ponad tydzień, żeby całą polską szkołę wywrócić do góry nogami. Kamień na kamieniu by nie został, gdyby zdecydowali się traktować swoje obowiązki odrobinę poważniej i zabrali się za to wcześniej. Ale trzeba wszystko zrozumieć, wszak panie miały zaplanowane jeszcze pokazy taneczne. Dlatego wydaje mi się, że ostateczną listę wyrzuconych lektur poznamy pewnie za kilka dni, ale pojawiły się głosy, że ma zniknąć również „Reduta Ordona” Adama Mickiewicza, a „Pan Tadeusz” to jednak poleci w całości, a nie we fragmentach. Aaaa, „Ziemia obiecana” Władysława Reymonta też już ma być zbędna.

Pani (niekompetentna) polonistka

W każdym razie najpierw zajmijmy się samym tekstem, który określił „Drogę donikąd” mianem koszmarka. Bo już w nagłówku możemy przeczytać, że pani nauczycielka „nie wie, co to”. Powtórzmy, żeby to wybrzmiało: pani profesor jednego z liceów nie ma pojęcia, czym jest „Droga donikąd”, i jak się zaraz okaże Józefa Mackiewicza też niespecjalnie kojarzy. Przecież to się nóż w kieszeni otwiera – nie tylko w reakcji na niewiedzę pani polonistki, ale też na to, że ona na tę swoją ignorancję reaguje wzruszeniem ramion: Osobiście nie słyszałam o tej książce. Widać, będę musiała uzupełnić swoje braki (brawo chociaż za to – ciekawe, czy za słowami, pójdą też czyny – przyp. M). Nie wiem, co to za książka. Sam autor też nie jest w Polsce powszechnie znany. Na pewno nie należy do standardowego kanonu omawianego na lekcjach. Może jestem przewrażliwiona, ale ja te słowa nauczycielki odbieram w następujący sposób: ona nie zna, bo nie zna, bo nie musi znać, bo to niepopularny pisarz jest, a przecież niepopularnych znać nie musi, w ogóle uj wie, co to za jeden, nie należy do standardowego kanonu, więc nara. I, jak zgaduję, magister polonistyki nie jest głupio się przyznać, że nie kojarzy Józefa Mackiewicza ani jego najbardziej znanej chyba powieści? „Ja nie wiem, więc ci na górze są źli i głupi, że czegoś takiego każą się dzieciakom uczyć, na dodatek ode mnie wymagać, żebym znała. a nie ja, bo być może przekimałam sobie parę wykładów na studiach”. Napiszę w ten sposób – w sumie to dobrze, że Tusk tak bardzo obniżył tę obiecywaną podwyżkę dla nauczycieli. Jeśli większość z nich osiągnęła poziom polonistki z tego artykułu, to nie zasługują na żadną podwyżkę.

Argument niedostępności

No dobrze, ale przejdźmy sobie do drugiej palącej kwestii, czyli dostępności. Poszperałam sobie na szybko w księgarniach internetowych i faktycznie z tą dostępnością tak średnio. Nie wszędzie była, a cena waha się od pięćdziesięciu do nawet dziewięćdziesięciu złotych, ale nie w każdej księgarni można ją dostać. W wielu najpopularniejszych księgarniach niestety jej nie ma. I tutaj zgadzam się z obiekcjami – jeśli szkoła nakłada na ucznia obowiązek przeczytania jakiejś książki, to powinna mu tę książkę udostępnić w szkolnej bibliotece. Jeśli ministerstwo nakłada taki obowiązek – to powinno zadbać o to, żeby każda szkolna biblioteka miała możliwość jej wypożyczenia. Bo nie każdy może sobie pozwolić na wydanie prawie stu złotych za książkę, nawet najbardziej wartościową. Przekonuje mnie to o wiele bardziej, niż nauczycielka liceum, która na pytanie o powieść Mackiewicza wzrusza ramionami, bo nie wie, co to. Ale warto byłoby się zastanowić, dlaczego ta książka nie jest ogólnodostępna, zamiast od razu nazywać ją koszmarkiem, prawda pani redaktor od Michnika? No to może ją pokrótce przybliżmy: Józef Mackiewicz nie miał łatwego życia, od kiedy tylko ujawnił się jako skrajnie antykomunistyczny twórca. Pisarz był nienawidzony przez wszystkich – i to nie tylko przez komunistów. Bardzo go krytykował Jan Nowak-Jeziorański, który był dyrektorem Radia Wolna Europa (jeśli macie jakieś informacje, skąd wynikała ta niechęć, to chętnie się zapoznam, bo nie potrafię tego zrozumieć). Oczywiście bardzo niechętny był mu również Adam Michnik, który opisał jego twórczość jako zoologiczny antykomunizm. Dlatego też Józef Mackiewicz wiódł bardzo skromne życie – również po tym, jak emigrował do Niemiec.

Zasługi pani Niny

Prawdopodobnie z powodów kłopotów finansowych, Mackiewicz nawiązał współpracę z Niną Karsow, która nabyła od niego prawa autorskie do jego powieści (chociaż inna wersja mówi, że wykupiła je dopiero od żony Mackiewicza – Barbary Topolskiej). A potem konsekwentnie odmawiała publikacji, również po jego śmierci. Wygrała także proces sądowy z córką pisarza, Haliną, która to domagała się praw do publikacji książki. Uważała bowiem, że spuścizna ojca powinna zostać zapamiętana. Pani Nina tłumaczyła brak zgody na publikację dzieł Mackiewicza tym, że nie chciał on, żeby jego twórczość była cenzurowana przez komunistów. Tyle tylko, że podobno komunizm już dawno upadł, prawda? Nie ma żadnych przeciwskazań, żeby wydawać dzieła Józefa Mackiewicza, które bardzo ładnie opisują, jaką ten komunizm był ideologią, prawda? Nie wiadomo, czy prawda, bo Józef Mackiewicz, jak był niedocenianym artystą, tak nim pozostał. I tutaj można wrócić do tego, co pisałam na początku, bo nie bez kozery wspominałam Wam o tym, że opisywany przeze mnie artykuł wypłynął z Wybiórczej. Nie bez kozery również wspominałam w pewnym momencie nazwisko Michnika. Dlaczego? Ano dlatego, że pani Nina była mężatką. A jej mężem był Szymon Szechter. Coś Wam mówi to nazwisko, gdzieś już je słyszeliście, prawda? I dobrze Wam mówi, bo to brat Ozjasza Szechtera i stryj Adama Michnika, a tych panów chyba nie trzeba nikomu przedstawiać.

Nowe wydanie

Ja dostrzegam w tym jakąś zależność, ale warto wspomnieć, że zostało wydane kolejne wznowienie książki „Droga donikąd” przez wydawnictwo Kontra, które należy właśnie do państwa Szechterów (a w tym momencie chyba tylko do pani Niny, bo Szymon zmarł w 1983 roku). Odkupienie win? Możliwość zarobku? Nie wiem – i tak naprawdę nie mnie oceniać. W każdym razie wydano książkę Józefa Mackiewicza w 2022 roku, czyli po ładnych paru latach. Kosztuje 70 złotych. Niezależnie jednak od motywów, jakie kierowały Niną Karsow wydaje mi się, że warto zwrócić uwagę na to, że należała ona do pewnego środowiska, które to – ujmijmy to delikatnie – było raczej związane z ideologią, która nie kojarzy nam się zbyt dobrze – mianowicie z komunizmem. I to nam się jednak bardzo często zapętla, prawda? Można uznać je za przypadkowe, a można zastanowić się, czy przypadkiem pewien klan nie otrzymał czasem zbyt dużych wpływów, patrząc na to, że jakimś szczególnym heroizmem się specjalnie nie wykazywali. A to już pozostawiam Waszej ocenie.

M.

fot.: Referat Analiz i Informacji

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie/

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Nawiasem Pisząc

Ten niegrzeczny prezydent Nawrocki!

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Niesamowite jest to wycie i lamenty w koalicji rządzącej, odkąd Karol Nawrocki formalnie objął urząd prezydenta i od tamtej pory sprzedaje naszym rządzącym weta, jak plaskacze. Niesamowite, bo jakby tak pochylić się nad tym ich jazgotem, nad tym płaczem i lamentem, to na jaw wychodzi cała ich obłuda i zakłamanie. Widać, że w Koalicji nic się nie zmieniło, bo od pierwszego prezydenckiego weta klawiatury od komputerów są rozgrzane do czerwoności od wrzucania wpisów na Twitterze, że z tego Nawrockiego (ziew….) to jednak faktycznie ruska onuca jest. I proszę bardzo, mamy czarno na białym, jak z niego ta cała rusofilia uszami wypływa. I tak się na to pieczołowicie zabrali, że zapomnieli sprawdzić, co o samych wetach mówią sami Polacy, co mówił o tym Rafał Trzaskowski, a co ich Koalicja. Tak więc ludzie im zaczynają przypominać, co jeszcze parę tygodni temu o pomocy dla Ukraińców mówił Rafał Trzaskowski i jak oceniał ten postulat swojego kandydata Donald Tusk. Dla nich jednak najlepszą metodą na tego rodzaju „próby obalenia rządu” jest udawanie, że się tego nie widzi. Więc zamykają oczy. I publikują dalej. Coraz głupiej, bo z zamkniętymi oczami jednak ciężko się pisze.

Kolejna próba z ustawą wiatrakową

Nasz nowy Prezydent coraz bardziej mi się podoba. Pamiętacie pewnie moje wpisy sprzed jego oficjalnego zaprzysiężenia, w których wprost pisałam, że z nową głową państwa wiązałam pewne nadzieje. Z zasadą ograniczonego zaufania, jak zawsze, zwłaszcza kiedy mowa o politykach, ale mimo wszystko. I jak na razie się nie zawodzę. Czego dotyczyły weta prezydenckie? Przede wszystkim – ustawy wiatrakowej. Pamiętacie, tuż na początku swoich nowych rządów, Hennig-Kloska zaproponowała nam super ustawę, dzięki której turbiny wiatrakowe możemy mieć tuż pod swoimi oknami! Wszyscy, oczywiście poza tymi, którym najlepiej się mieszka, czyli między innymi posłom Koalicji. I mieszkańcom Wilanowa na przykład, bo oni tam mają takie rozmieszczenie bloków mieszkaniowych, że można tam podać rękę sąsiadowi z bloku naprzeciwka, nie wychodząc z mieszkania, więc wiatraka tam już nigdzie nie wciśniesz. Ale już na takich terenach, na których od paru lat mieszkamy z Grzesiem, w podwarszawskiej miejscowości – miejsca jest sporo. Nic, tylko umilać nam życie! Oczywiście, posłowie KO rzucili się natychmiast atakować Karola Nawrockiego za wspomniane weto, jak to on nie spełnia obietnic, jaki jest głupi, wredny, zły i – oczywiście – prorosyjski! Bo tańsza energia dla nas jest nie na rękę Putinowi! Najmocniej odpalili się Myrcha, Brejza i Gasiuk-Pihowicz, bo oni akurat przerwę od X-a, biorą sobie chyba tylko do toalety. Szkoda tylko, że zapomnieli wspomnieć, że Karol Nawrocki nie zawetował samego pomysłu zamrożenia energii, które było rozpisane na 2 strony, tylko ponad 90 stron innych, które dokładnie określały, jak blisko ludzkich zabudowań można taki wiatrak wcisnąć. Zaproponował nawet, że z miłą chęcią podpisze te dwie strony, które odnoszą się tylko do mrożenia cen energii, ale ustawy w całości takiej, jakiej jest, nie może przyjąć. I że z miłą chęcią wyśle do nich poprawioną przez siebie propozycję i czeka na ich odzew. Oczywiście, wszyscy jak jeden mąż, zapomnieli wspomnieć, że tak naprawdę to całe zielone odklejeństwo jest po prostu kolejną metodą ruskiej propagandy, bo jak tylko to szaleństwo dotarło do Niemiec, ci zaczęli faktycznie stawiać na zieloną anergię i olewać tradycyjne źródła. Skończyło się tak, że Niemcy wracają już do wydobywania węgla, a Polakom chcą koniecznie opchnąć ten swój wiatrakowy szmelc od Siemensa. I rząd Polski w imieniu Polaków podjął decyzję, że my chcemy, koniecznie, cena nie gra roli, zagraniczny szmelc od Niemców zawsze na topie, a Karol Nawrocki pokręcił nosem i uznał, że on za nas wszystkich nie będzie decydował, więc te ponad 90% o wiatrakach trzeba poprawić. A najlepiej wywalić. I właśnie dlatego teraz możemy wyczytywać, że Nawrocki nie chce tańszych kosztów energii. Bo cała reszta w tej rzece kłamstwa i obślizgłej manipulacji topi się po prostu w jej nurcie.

Weto z którym się zgadzamy, ale się nie zgadzamy

Druga zawetowana ustawa jest jeszcze lepsza. „Ustawa o pomocy obywatelom Ukrainy” – w tej sprawie również, obecni koalicjanci, wzorem PiS-u z ostatniej kadencji, podrzucili prezydentowi ustawę, że dalej Polacy będą płacić kupę kasy za pomoc dla Ukraińców. Ale pan Nawrocki nigdy nie powiedział, że jest „sługą Ukrainy”, więc jak sługa Ukrainy się nie zachowuje. Tupnął więc nogą i odpowiedział, że znowu tak, ale nie do końca. Że oczywiście możemy dalej pomagać, ale nie w takiej formie i nie na taką skalę, jak do tej pory. Dlatego nie zgadza się na jakiekolwiek świadczenia dla niepracujących w Polsce Ukraińców. I znowu mamy w odpowiedzi ściek bzdur i manipulacji, że znowu Putin się cieszy, bo Nawrocki wetuje. Tylko że ta sprawa jest chyba jeszcze śmieszniejsza niż poprzednie weto, bo wtedy KO po prostu udawało, że znowu jest zdziwione, że ich koszmarna dla Polaków, ale bardzo opłacalna dla niemieckiej gospodarki, ustawa nie przejdzie. Bo tym razem najbardziej zaangażowana bojówka KO (znowu na czele Myrcha, Brejza i Myszka Agresorka) całkowicie postanowiła pominąć fakt, że to był pomysł… ich kandydata na prezydenta Rafała Trzaskowskiego. I że Donald Tusk poparł ten pomysł na swoich kontach społecznościowych: „Jestem za”. Ale jak wiemy, „czasy się zmieniają” i teraz już łożyć na niepracujących Ukraińców można, a nawet trzeba. Niesamowici są ci ludzie. Piszą też o tanim populizmie, a w tym samym poście wypisują, jak to nie mamy serc dla samotnych matek uciekających z Ukrainy. W jednym, k-wa, wpisie. Tylko że tutaj już Karol Nawrocki miał trochę więcej zastrzeżeń i zapowiedział, że do Sejmu przekaże poprawioną ustawę – właśnie o brak świadczeń socjalnych dla Ukraińców, którzy nie zarabiają, a często nawet na stałe nie mieszkają w ogóle w Polsce. Poza tym wspomniał również o zasadach przydzielania obywatelstwa – według niego powinien to być proces. który trwa 10 lat, a nie już do dwóch albo trzech lat, jak było do tej pory. Według mnie – dobry pomysł, bo osobiście denerwują mnie obcokrajowcy, którzy mieszkają u nas już ładnych parę lat, ale nie za bardzo chce im się polskiego uczyć, a czasami zdarza się, że z polskim prawem też im nie po drodze. No i najważniejsze – surowsze kary za próbę nielegalnego przekroczenia granicy oraz stosowne kary za propagowanie banderyzmu w Polsce. Tutaj już bojówki KO nie miały się o co doczepić, widocznie w ich małych rozumkach zaświeciła myśl, że to może i dobry pomysł (albo że rozsądny sondażowo), ale że nie ich, to lepiej udawać, że go nie ma. Zamiast tego mamy więc nachalną propagandę o biednych ukraińskich matkach i ich biednych dzieciach, które zamiast jeść chleb, muszą jeść ściany.

Dwa weta, o których jest ciszej

Pan Karol miał również zawetować ustawę o obniżeniu kar za przestępstwa skarbowe. O tym silniczki trochę próbowały warczeć, że przecież obiecywał niższe i prostsze podatki, a tu znowu weto, z czystej złośliwości. Chyba nawet oni się jednak zreflektowali, że wykrzykiwanie na temat tej ustawy tuż po wtopie z KPO jest słabym pomysłem. Że trochę to wygląda, jakby szykowali miękkie lądowanie pod te swoje zabawy z pieniędzmi obywateli. Podobno ofiarą niedziałającego długopisu pana Nawrockiego miała paść również ustawa dotycząca deregulacji energetyki, która – mam wrażenie – była chyba próbą obejścia tej wiatrakowej, ponieważ zezwalała na budowę instalacji odnawialnych źródeł energii o mocy do 5 MW bez konieczności koncesji oraz zwiększała próg mocy fotowoltaicznych (do 500 kW) zwolnionych z pozwolenia na budowę. Nie wiem, czy tylko mnie się wydaje, że tą ustawą rząd mówi mi: „Słuchaj, misiu, nie możemy walnąć ci pierdyliarda wiatraków pod twoim domem, ale może znajdzie się sąsiad, który potrzebuje i chociaż w kilku procentach zrobi to za nas”? Karol Nawrocki nie zgodził się na jej podpisanie, argumentując, że według niego będzie to prowadziło do nadmiernej samowolki budowlanej. W tym przypadku jednak, zdaje się, nie zaproponował kolejnej ustawy, w której pomógłby ministrom w ich pracy. I słusznie, bo według mnie ta ustawa jest po prostu próbą obejścia poprzedniej, byleśmy tylko te wiatraki kupili. I wyraźnie widać po niej, co jest ważniejsze dla rządzącej Koalicji. Ale to pewnie ja jestem niesprawiedliwa, bo przecież prezydent powiedział im, że im tamtą ustawę poprawi, żeby sami mogli sobie przegłosować. Tak sobie myślę, że w związku z tą ustawą (i pewnie wieloma kolejnymi) robi nam się już taki wiatrak w Sejmie, że nie potrzebujemy na razie tych niemieckich.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Nic nowego o nas… bez nas?

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Nikt nas nie będzie szanował, jeśli sami o to nie zadbamy. Do tego stopnia, że nikt nawet nie pomyślał, żeby zaprosić przedstawiciela Polski, mimo że graniczymy bezpośrednio z Ukrainą, wysłaliśmy tam niezliczoną ilość pomocy i nam też jest na rękę zakończenie tego konfliktu – głównie dlatego, że będzie można zacząć odsyłać obywateli Ukrainy z powrotem do siebie. I skończyć ten cały cyrk z finansowaniem ich na niemal każdym kroku. Na spotkaniu z USA i innymi krajami europejskimi nie dotarł ani premier, ani prezydent Polski. Zamiast zastanowić się, jakim cudem doszło do takiej sytuacji obaj panowie postanowili negocjować, który się bardziej zbłaźnił. A może inaczej – środowisko Donalda Tuska przekonuje, że skompromitował się tylko i wyłącznie Karol Nawrocki. Prezydent na razie nie zabrał chyba głosu w tym temacie, przynajmniej nie mogę znaleźć jego stanowiska.

Pyrrusowe zwycięstwo Tuska

Troszkę śmieszne jest tłumaczenie polityków Platformy, zwłaszcza że to ich prezes strofował niedawno nowego prezydenta, że on jest od wyglądania, a rząd od rządzenia i prowadzeniu rozmów międzynarodowych. Argumentują jednak, że premier miał wziąć udział w dzisiejszym spotkaniu „koalicji chętnych”. Nie widać jednak, żeby się szczególnie chętnie chwalił wynikami tych rozmów, więc zgaduję, że być może sam tam robił tylko za ozdobę albo zdążył jedynie powiedzieć, że stanowisko Polski w tej sprawie jest takie samo, jak Ursuli von der Leyen, co by mnie wcale nie zaskoczyło. Trudno więc uznać to chyba za wielki sukces premiera, ale – jak to się mówi – na bezrybiu i rak ryba i w obliczu tylu czarnych chmur, które ostatnio zaczęły się zbierać nad głową szefa naszego rządu, nie dziwię się, że chwyta się czegokolwiek. Brak naszego przedstawiciela w dalszym ciągu jest jednak delikatnym nieporozumieniem, bo Polska też powinna być zaproszona do dyskusji, która mogła zdecydować, czy będą jakieś zmiany przy naszej granicy. Jest to dla nas dość ważna kwestia. Na razie jednak wiadomo, że rozmowy pokojowe niczego nie rozstrzygnęła, bo Ukraina nie zgodziła się na warunki terytorialne Rosji, co było do przewidzenia. Są dwie plotki, według których Polska nie wzięła udziału w rozmowach. Pierwsza jest taka, że Nawrocki podobno nie chciał rozmawiać z Zełeńskim, ale średnio mi się chce w to wierzyć. Prezydent Polski jest już dużym chłopcem i chyba doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że ciężko rozmawiać o pokoju na Ukrainie bez udziału przywódcy Ukrainy. Poza tym jednak stosunki dyplomatyczne powinniśmy utrzymywać – chciałabym tylko, żeby Nawrocki nauczył w nich trochę szacunku do Polski… Drugim – że na nasze uczestnictwo nie zgodziła się Rosja ze względu na naszą rusofobię. Jaką rusofobię w kraju, w którym co drugi jest nazywany ruską onucą? 😉 A tak poważnie, to kochać się nie musimy, ale to Rosja najechała na kraj, z którymi sąsiadujemy i ta wojna realnie ma wpływ na polską gospodarkę chociażby. Nieporównywalnie większy niż taka Finlandia, której reprezentant akurat wziął udział w tych rozmowach.

Osobiste spotkanie prezydenta Polski z Donaldem Trumpem

Ale plotki plotkami – ja uważam, że polska reprezentacja powinna się tam znaleźć. Pojawiła się już w sieci informacja, według której Karol Nawrocki ma spotkać się z Donaldem Trumpem osobiście 3 września. Na pewno będzie to okazja, żeby przedstawić, jakie jest polskie stanowisko w sprawie pokoju na Ukrainie i będzie ona chyba lepsza, niż w gronie gadających, mądrych głów. Wiadomo jednak, że poza przedstawieniem swojego stanowiska, które w przypadku naszego prezydenta może nie być tak zbieżne z interesami Niemiec, niczego więcej się w tej sprawie nie ugra. Ukraina się na pokój nie zgodzi, jeśli będzie się to wiązało z jakąkolwiek utratą przez nich swojego terytorium i w sumie wcale im się nie dziwię. Szczerze wątpię, żeby po takiej rozmowie Trump zadzwonił do Zełeńskiego, że ma się zgodzić na przejęcie Donbasu przez Rosję, bo Polska ma świetny pomysł. Spodziewam się raczej, że polityka Nawrockiego w stronę Zełeńskiego nie będzie już opierała się na dobrej woli tylko jednej ze stron. Zamiast tego spodziewam się, że będzie naciskał w temacie Wołynia, bo nie dalej niż dwa dni temu zamieścił na swoim oficjalnym profilu na X-ie, że naszym prawem i obowiązkiem jest pielęgnowanie pamięci o tym odrażającym ludobójstwie i jego ofiarach. Podejrzewam, że raczej będzie naciskał na ekshumację pomordowanych Polaków, tym bardziej, że nic się w tej sprawie nie dzieje, a przecież parę miesięcy temu Donald Tusk odtrąbił sukces, że ekshumacje będą, bo on się dogadał. Tak sprawę załatwił, że zgoda podobno jest, ale ekshumacji nie ma. O jakiejkolwiek dalszej współpracy i pomocy Ukrainie powinniśmy więc rozmawiać z Zełeńskim – z tą odmianą, że teraz to niech on sobie poklęczy. Z naszych dwóch krajów, w dalszym ciągu to jego ojczyzna potrzebuje coraz więcej pomocy i miło, żeby zaczął się tak zachowywać. Jeśli woli stawiać na Niemcy i ich wsparcie, mimo że tuż po wybuchu wojny stwierdzono tam, że za trzy dni Ukrainy już nie będzie, ale jeśli tak bardzo chcą, to mogą im wysłać zużyte hełmy, to jego decyzja i jego ryzyko. To on się na tej współpracy przejedzie, nie my. My nic nikomu nie jesteśmy winni.

M.

FB: https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Medialny kocioł, czyli poseł Łącki mówi prawdę?!

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Jeśli chodzi o wywiady udzielane mediom, które na zawołanie nie uwielbiają Tuska i jego rządu, podejrzewam, że pan Artur Łącki jest prekursorem. Prekursorem, bo tak naprawdę nie wiadomo, czy brać z niego, kiedy mówi prawdę prosto z mostu, kto dał, kto zabrał i dlaczego tak; a kiedy kłamkoli tak, że sam się w tym swoim kłamkoleniu gubi. Mnie się wydaje, że członkowie Platformy oglądają sobie ten film jako instruktaż, czego nie robić w mediach, których jeszcze sobie nie kupiliśmy. Bo pan Łącki bardzo chciał wypaść jak najlepiej i bardzo chciał nie wtopić ani sam siebie, ani swojej Platformy. Wyszło tak, że wtopił wszystkich, bo chłopina zwyczajnie nie wiedział, co, kiedy i jak miał mówić. W efekcie czego w tonie tego obłudnego, obrzydliwego kłamstwa KO, mogliśmy wyłowić parę perełek.

Spokojnie, aż tak to nie…

Pierwsze, co rzuciło mi się w uszy… ,”Nie mam zamiaru, nie będę przepraszać za nic, nic złego nie zrobiłem. Nie będę mówił o tym, czy tam zgodnie z prawem czy nie z prawem – to jest mało ważne” – tak, dobrze czytacie. To jest w sumie mało ważne, czy zgodne z prawem, czy nie. Im wolno, co innego Tobie, zwykły obywatelu. Tobie wypada zawsze wiedzieć, jak stanowi prawo, ale nie możemy Ci dać gwarancji, że to cokolwiek pomoże, bo wiecie, rozumiecie, prawo teraz obowiązuje tak, jak oni to rozumieją. I to nie jest czas, żeby ściśle przestrzegać litery prawa. Ale jak już trzeba, to wymyślimy podstawy prawne, spokojna głowa. Osobiście, bardzo dziękuję panu Łąckiemu za tę wypowiedź, bo do tej pory łudziło mi się, że nikt w Polsce nie jest ponad prawem (później, w praktyce, wiele razy przeszło mi przełknąć gorzki smak… demokracji). A tu jednak okazuje się, że są panowie i możni tego świata, którzy robią za nasze i tak naprawdę uja robią, ale za to kupili jacht, więc kasa z KPO się zgadza. Ale to nie było jedyne kłamstwo, z którym tak łatwo poradził sobie pan Łącki. Ich było dużo więcej.

A nawet jeśli, to co z tego…?

I teraz uważajcie, bo tutaj się linia narracyjna trochę kruszy. Oficjalna linia mówi w tej chwili, że PiS to wszystko zablokował, a oni mieli za mało czasu, żeby to dokładnie sprawdzić, więc przyznawali komu się dało, a że wśród potrzebujących było sporo działaczy KO i przybudówek, to już trudno. Wyszło jak wyszło; wyszło jak wyjść musiało. A co konkretnie się kruszy? Ich wspólna wersja, którą jeszcze do niedawna słyszeliśmy (i, zdaje się, słyszymy dalej), że to PiS zablokował wypłatę KPO, bo tak. Czemu im na tym tak zależało – nie wiadomo, ale wiadomo, że zablokowali. I tam już pal sześć, że PiS wręcz stawał na rzęsach, żeby te kamienie milowe powoli spełniać, bo dla nich najważniejszym kamieniem milowym był wybór Donalda Tuska. O czym wspominał chyba wcześniej już Bronisław Komorowski, albo jakiś inny matoł. Być może w innych mediach nie zabrzmiało to tak, jak miało to wybrzmieć: Tak, to politycy KO blokowali kasę na KPO (która była potrzebna jak przeznaczonej na owcy rzeź odrobina kropel z kranu, bo osobiście tak to postrzegam: „Macie, jeszcze nie zdychajcie. Jeszcze nam się przydacie. No pijcie, pijcie”), czym się zresztą wielokrotnie chwalili, choćby ustami Rafała Trzaskowskiego. A teraz Artura Łąckiego. Tyle tylko, że ten drugi powiedział to chyba odrobinę za późno. Kiepski przepływ informacji macie tam w KO, swoją drogą.

Brnąc w bagno… głębiej i konsekwentniej

Jeszcze później – tutaj nie wiem, czy to wynik tej niekontrolowanej szczerości, czy już główka była mniej sprawna pod wpływem nie do końca świadomej służalczej postawy. A może w pełni świadomiej, bo do tego środowiska podchodzę mocno nieufnie. Ale poseł Łącki był łaskaw powiedzieć, że Polska w sumie to tonę hajsu Szwabom wisi. Ponieważ, my im, drodzy Państwo, powinniśmy wypłacać jakąś tam kwotę za to, że oni całe to barbarzyństwo przyjęli do siebie. I tam już uj z tym, że między innymi Polska ostrzegała, że to droga bez powrotu, że to niszczenie życia zwykłym Europejczykom, że to kopanie sobie w kolano. I że to kopnięte kolano lubi się po jakimś czasie o siebie upomnieć. A kiedy już się upomina, to nagle okazuje się, że całe ciało się na tym cholernym kolanie utrzymywało, a teraz to ono ma w dupie, ale takiej tony głupoty to ono nie wytrzyma, co to, to nie. I tak właśnie wyglądają w tej chwili kolana Niemców. Oni już widzą, że ta część ciała odmówiła im posłuszeństwa, więc chcą nam bezinteresownie podarować iluś tam chirurgów i inżynierów. A żeby się zorientować, że to nie żadni chirurdzy czy inżynierowie, tylko najzwyklejsza swołocz, nie trzeba być chyba Einstainem. Bo wszystkim, zdrowo myślącym, przyszło do głowy, że oni chcą nam tu importować największy ludzki odpad. Polacy nigdy nie wyrażali na to zgody, więc może niech pan Łącki (albo jego żona) przyjmie ich do siebie. Kasę mają. I dodatkowo ponad bańkę przytulili. Ich stać, mnie nie, więc tak po obywatelsku proszę – weźcie ich na siebie, żeby Polacy mogli się rozwijać. Przecież tylko o to wam chodzi, tak od zawsze mówicie.

Czysta woda prosto z kranu…

Później pan Łącki wpadł w sprawie dotyczącej TVP-O. Bo wiecie, to było obiecywane, że oni odpisiowią tę telewizję. I odpisiowili. Tyle że teraz, kiedy dziennikarz zadaje Ci niewygodne pytanie, z którego jasno wynika, że to nie jest czysta woda, tylko zwykły ściek, to już nie wiesz, co odpowiedzieć, bo… nie oglądasz. Jakże to wygodne. Odpartyjniśmy TVP, nie ma tam pół śmierdzącego gówna po PiS-ie. I co? I nic, dalej jest nieważne, bo pan Łącki nie oglądał. Polscy memiarze rozkładają ręce, bo nie wiedzą, czy da się bardziej zmemowić Artura Łąckiego, niż on sam to sobie zrobił. Czysta woda, jak wiadomo, była potrzebna i pan Łącki byłby gotów zakopać za to sąsiada pod kwiatkami w swoim ogródku, ale jak mu podać przykład tej „czystej wody”, nagle więdnie. Bo on nie słyszał, on nie oglądał telewizji. Ciekawa jestem, czy dzisiaj, uzbrojony w wiedzę, że KO robi dokładnie taką samą sieczkę z TVP, jak wcześniej robiło PIS, w równie zaangażowany sposób starałby się zlikwidować TVP? Ale nie, teraz już nie, bo dostał sygnał, że TVP przejęta i można akcję zawijać. On swoją robotę zrobił, a co tam dalej puszczali…? Nieważne, on nie ogląda.

Polityczne rebusy pana Łąckiego

I tyle byłoby z prawdy pana Łąckiego. Bo już, przy okazji pytania o TVP, widać było, że facet nie do końca wie, gdzie jest i co się dzieje. Dlatego, kiedy padło pytanie o jego podejście do uchodźców, wił się już dosłownie jak piskorz. Widać było na jego czole ten wysiłek intelektualny – cały czerwony się facet zrobił. Widocznie jego zwoje mózgowe nie były przygotowane, na aż taki ściek kłamstw i propagandy, bo w końcu wydusił z siebie, że jak ktoś na wschodniej granicy uniemożliwiał wejście nielegalnemu migrantowi kiedyś było bardzo niefajne. Tak bardzo, że aż jego koledzy z partii musieli wyrazić swoje oburzenie Straży Granicznej, utrudniając im przy okazji wykonywanie swojej pracy. Ale teraz już nie wolno, bo wiecie Państwo – czasy się zmieniły. Bo wtedy na granicy były tylko kobiety z dziećmi, a teraz, nagle, tuż po tym jak Tusk został premierem, wszystko się zmieniło. Kobiet z dziećmi ani widu, ani słychu. Same młode byczki się nagle narodziły. Wcześniej tego, rzecz jasna, nie było. Tak więc poseł Łącki pozostał do końca wierny swoim przekonaniom – on by tych wszystkich biednych uchodźców przyjmował. Ale tylko takich potrzebujących, a że teraz AKURAT, takich nie ma, trudno. On chciał. Ale się, k-wa, nagle skończyli.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej