Connect with us

Nawiasem Pisząc

Dobre prawo – nasze prawo!

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Bartłomiej Sienkiewicz miał wczoraj bardzo zły dzień – taki spóźniony o tydzień Blue Monday – bo Sąd Najwyższy zdecydował o nie wpisaniu KRS jego decyzji o likwidacji TVP i Radia Polskiego. Oczywiście, minister kultury staje okoniem i twierdzi w jednym i tym samym oświadczeniu, że ma nadzieję, że wyrok w II instancji będzie już inny, a poza tym brak zgody na wpis do KRS nie ma żadnego znaczenia. Dla niego na pewno nie, premier kazał mu rozpieprzać niewygodne media, więc rozpieprza. I żadne prawo nie będzie go ograniczać. Śmiechu warte. Nie da się tak, to spróbuje inaczej. Albo w ogóle oleje wyrok, bo nasza nowa ekipa rządząca w tym jednym jest akurat dobra. Przecież niemal wszystkie ich działania, zostały zanegowane przez odpowiednie instancje. Dla porównania, Bodnar musi się teraz głowić nad tym, co zrobić z prokuraturą, bo okazało się, że tego organu też nie wolno bezprawnie przejąć. Biednemu zawsze wiatr w oczy i kłody pod nogi. Ja nie wiem, jak to się skończy, ale jeśli po upadku tego rządu (daj Boże) co niektórzy nie pójdą prosto do więzienia, gdzie ewentualnie sami uskutecznią głodówkę, to z naszym państwem jest naprawdę coś nie tak. Wspomnę jeszcze tylko, że pan Sienkiewicz zwołał dzisiaj konferencję prasową, na której wygłosił swoją interpretację na temat „niesłusznego wyroku”. Zaprosił tam przedstawicieli wszystkich mediów. No, poza jednym. Bo dziennikarza TV Republiki nie wpuszczono, mimo że miał akredytację. Ot, wolność mediów. Prawie taka, jak tuż po ogłoszeniu wyroku… pardon, wyników wyborów (chociaż można je chyba nazwać wyrokiem), kiedy Tusk zdecydował, że nikogo z TVP czy Republiki nie chce na swoim wieczorze wyborczym widzieć. Bo media mają być wolne, czyli takie jak on chce. A jak tylko dorwał się do władzy, to swoje zamiary zaczął spełniać, nie patrząc przy okazji, że przy okazji tę wygłaszaną i wychwalaną Konstytucję zwyczajnie depcze. I nawet Szymkowi jakoś nie zbiera się na płacz.

Dobry wyrok…

Mnie się nie chce nawet kłócić z panem Bartłomiejem, który odniósł się do feralnej decyzji Sądu Najwyższego również na swoim TT/X: 11 sądów wpisało likwidację państwowych spółek medialnych a jeden sąd w Warszawie odmówił. Czy dlatego, że na czele tego sądu jest ktoś mianowany przez sędziego Plebiaka od Ziobry? Tego nie wiem, ale wiem, że świetle prawa obecni likwidatorzy są legalni, po czym dodał hashtag: Ani kroku wstecz. To akurat widzimy. Wyrok jest inny, ale jemu się nie podoba, więc wyrok jest nieważny, a likwidatorzy w porządku. Spoko, przyzwyczaiłam się. Ale za to adwokaci będą mieli niedługo pełne ręce roboty, bo jeśli okaże się, że WSZYSTKIE wyroki z ostatnich paru lat były bezprawne, to zaraz będzie trzeba wypuszczać z więzienia wszystkich zboczeńców i morderców. Na razie jednak okazuje się, że wyrok Sądu Najwyższego jest ważny tylko wtedy, kiedy chodzi o ważność wyborów, a resztę można wyrzucić do kosza. Oni sami zdecydują, co jest zgodne z prawem. Przywrócą praworządność, tak jak oni ją widzą, prawda? Jednak obowiązkiem każdego Polaka, zwłaszcza tego pełniącego funkcje publiczne, jest podnieść tyłek, kiedy grany jest hymn. I nieważne na czyje życzenie został on odśpiewany, bo to w dalszym ciągu jest hymn jego (?) kraju. Kurczę, ja wstaję nawet przed głupim meczem albo podczas dekoracji naszych sportowców, kiedy jestem w domu, nikt mnie w sumie nie widzi, więc mogłabym się rozłożyć, jeść popcorn i drapać się po… nosie. A on uznał, że to najlepszy moment na manifestacje polityczne. Oczywiście, niespecjalnie mnie to dziwi, skoro jego kolega partyjny, Borys Budka, nie zna nawet słów polskiego hymnu. Coś tam było, że ojciec, Basi, zapłakany, ale przepraszam, nie mogę o tym mówić to jest emocjonalnie za trudna – jakoś tak to szło? Spadła bowiem krytyka na uczestników ich „świętego” marszu, którzy nie za bardzo wiedzieli, jaki hymn mają śpiewać? I to go tak emocjonalnie załatwiło, że nie był w stanie przypomnieć sobie jednej zwrotki hymnu własnego (?) państwa? To już nawet szef ich partii i cała lewica raczyli wstać na te parę minut, chociaż tutaj nie jestem pewna, którego hymnu się spodziewali? Niemieckiego? Radzieckiego? Oj, tak, pradziadek pana Bartłomieja zdecydowanie przewraca się w grobie. Patrzy z góry na to, co wyprawia jego potomek i ociera łzy, tak się wstydzi swojego prawnuka. To oczywiście tylko moje podejrzenie, ale myślę, że jest ono całkiem zasadne.

Dobra równość…

Co tam się jeszcze nawyczyniało? Ach, tak. Katarzyna Kotula, wymyślona minister ds. równości, stwierdziła, że nie, mężczyźni wcale nie są dyskryminowani dlatego, że mają wyższy wiek emerytalny. To w ogóle nie jest problem, dajcie spokój. Kobiety są bardziej dyskryminowane, bo tak. I już. Ponieważ na przykład dostają mniejszą emeryturę. A jak mają dostać większą, skoro krócej pracują? Podejrzewam zresztą, że spora część kobiet pracuje dłużej, żeby zabezpieczyć sobie byt na późniejsze lata – na przykład moja mama i mama Grześka. W każdym razie z takiej sytuacji nie są zadowolone obie płci – z oczywistych przyczyn. I może nad tym warto się pochylić, a nie udawać, że się go nie widzi. Niedługo później, zgodnie z oczekiwaniami, wylała się fala krytyki na panią Kotulę, bo jak to tak może być, żeby minister ds. równości nie widziała dyskryminacji tam, gdzie jest ona aż nazbyt oczywista, wręcz kłująca w oczy. Kasia zabrała więc głos i powiadomiła, że no dobra, owszem, jakaś dyskryminacja tam jest, ale ona ogólnie ma to w dupie, nic z tym nie zrobi, nie ma czasu, zarobiona jest. Czyli z jednej strony przyznała Polakom rację, żeby się odczepili, a z drugiej wprost przyznała, że i tak się sprawą nie zajmie, bo nie. Nie wiem, co jest gorsze – naiwność czy cynizm, jakie płynęły z tych dwóch wypowiedzi, ale już na samym starcie nowego rządu możemy mieć spore obawy, co do poszczególnych ministrów. Bo nawet nie chce mi się rozpisywać o tym, jak dwukrotnie skompromitował się minister Gawkowski, który nie ma żadnego pojęcia o sprawowanej przez siebie funkcji.

Dobra sprawiedliwość…

Nie mam pojęcia, jakim cudem szef nowego rządu nie widzi tego, co się dzieje. Nie dostrzega własnej buty i arogancji i nie chce mu się nawet doprowadzić do porządku swoich ministrów, którzy też wyczyniają, co chcą. Albo co on im każe, ale jednak kompletnie bezmyślnie. Nie jest też dla mnie zrozumiałe, jakim cudem ci jego ludzie dają się aż tak wykorzystywać, bo – nie będę samotna w tym poglądzie – wydaje mi się, że Tusk szybko rozwinie żagle i wypłynie do Brukseli, gdzie pewnie ma obiecaną intratną posadę, a te jego biedne sługusy zostaną w tym szambie same. I – tak jak było ostatnio – stracą władzę (choć cały czas mam nadzieję, ze ten pseudo-rząd chorych z nienawiści obłąkańców upadnie szybciej). A kiedy to się stanie, to liczę, że zostaną jednak doprowadzeni do sprawiedliwości, bo taki Sienkiewicz, Bodnar czy Hołownia zasługują na to, żeby odpowiedzieć na parę pytań przed sądem. Oczywiście, w roli oskarżonych. Ci ludzie jednak tego nie widzą, wręcz przeciwnie. Zabierają się za zmianę prawa. Tego, które teraz łamią. I wprowadzą paragraf dotyczący tzw. „mowy nienawiści”. Obejrzałam sobie kilka wywiadów z członkami lewicy, którzy oczywiście najbardziej ten pomysł promują, ale żaden z nich nie potrafił dokładnie wyjaśnić, o co im chodzi i jak konkretnie zamierzają to prawo zmienić. Wynikają z tego dwie rzeczy. Po pierwsze ci ludzie nie mają żadnego planu, tylko rzucają marksistowskimi sloganami. A po drugie – cóż, ja osobiście mam spore wątpliwości co do ich kompetencji, dlatego obawiam się, że czeka nas ograniczenie wolności słowa i powrót do cenzury. Wiecie, takiej w najlepszym, czerwonym wydaniu. Pamięmy, o czym mowa z lekcji historii. I, w moich obawach utwierdzają mnie właśnie wywiady z posłami lewicy. Pani Żukowska – oczywiście nie jako jedyna, ale o niej wspomnę, bo palnęła kolejną bezdenną głupotę – nie potrafiła odpowiedzieć na żadne konkrety, ale za to stwierdziła, że nie usiądzie do rozmów o zmianie Konstytucji z Konfederacją, bo oni przegłosują przepis, żeby Żydzi nie mogli pełnić funkcji państwowych. Wyobraźcie sobie, proszę, że w tym miejscu wklejam GIF z odpowiednim facepalmem. Inna sprawa, że ta kobieta, zdaje się w 2018 roku, przekonywała publicznie, że nigdy nie będzie skakać z Giertychem, a teraz nie może się go nachwalić (pewnie dlatego, że jego uczciwość jest mało wiarygodna, co dla lewicy zawsze jest plusem), więc jej słowo nie jest warte funta kłaków.

Dobre życzenia

Całkiem niedawno, bo dwa miesiące temu, obchodziłam urodziny. Dostałam wtedy życzenia od koleżanki, która wie, czym się zajmuję: „Obyś żyła w nudnych czasach”. Przy okazji świąt Bożego Narodzenia jeden z obserwujących życzył mi, żebym nie miała o czym pisać. Kurczę, jak ja bardzo bym chciała! Naprawdę! Zmieniłabym tematykę na sportową albo filmową i niczym bym się nie musiała przejmować. Niestety, żyję w ciekawych czasach. Tak ciekawych, że można dziś publicznie łamać prawo, a ogłupieni ludzie będą temu tylko przyklaskiwać, bo już im wyjaśniono w telewizji, że jedni mogą łamać prawo, a inni nie. I że ci, którzy teraz łamią, są do tego zmuszeni, bo przywracają praworządność. I dlatego dalej mam o czym pisać.

M.

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Nawiasem Pisząc

Niezależna nagroda dla niezależnej artystki

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Na Czerskiej bez zmian. Mogą wręcz udzielać korepetycji z tego, jak dokonywać możliwie najbardziej antypolskich wyborów, a potem je wyjaśnić w sposób wybitnie idiotyczny.

Wszyscy szukamy artystycznej wybitności

Już zostawmy tę ludzką przyzwoitość, bo wszyscy wiemy, jakim człowiekiem jest pani Holland i jaka jest ta jej przyzwoitość, ale gdzie oni widzą artystyczną wybitność? Reżyser po prostu przeniosła na ekran wszystkie antyimigranckie i kłamliwe przekazy z lewicujących mediów, o których dziennikarka GW potem pisała, że nie były prawdziwe. Nie wiem, po co to wyjaśniła, bo każdy średnio ogarnięty człowiek widział to od razu, ale może chciała to wyjaśnić swoim czytelnikom? A może artystyczną wybitnością była scena, w której Agata Kulesza przedstawia litanię ku czci Świętej Platformy? Albo kiedy Maciej Stuhr robił z siebie sfrustrowanego na władzę impotenta? W którym miejscu w tym filmie była ta artystyczna wybitność!?

Znaleźliśmy polityczną propagandę

A o pani Agnieszce można by powiedzieć, że jest przyzwoita, gdyby jej film faktycznie niósł za sobą jakieś zmartwienie sytuacją uchodźców, a nie był elementem cynicznej i kłamliwej kampanii wyborczej. Byłaby, chociaż w głupi, naiwny i typowo emocjonalny sposób. Ale ten film to typowa polityczna propaganda. A pani Holland jest jedną z największych antypolskich propagandystek. I wszyscy wiemy, dlaczego. Bo w działaniach Straży Granicznej nic się nie zmieniło. Dalej pilnują, żeby nikt nielegalnie nie przekraczał granicy. Dalej stosują push-backi. Dalej robią te wszystkie złe i niepoprawne politycznie rzeczy, ale pani Agnieszce i innym jej podobnym wyznawcom polityki multi-kulti już to nie przeszkadza.

Być może teraz pogranicznicy stosują te metody z uśmiechem na ustach. I dzięki temu ci wszyscy wypychani uchodźcy też są jacyś tacy bardziej uśmiechnięci.

M.

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Nowy Czeczko? Nie do końca…

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Chciałabym napisać, że mamy kolejnego Emila Czeczkę. Że znowu jakiś odklejeniec zwiał na Białoruś, że pewnie Białorusini zrobią z nim porządek, ale w sumie żadnych większych konsekwencji jako państwo nie będziemy mieli. Że w sumie nic wielkiego się nie stało, bo co może się wydarzyć, jeśli komuś się wydaje, że w Polsce reżim jest gorszy, niż na Białorusi, więc pojechał się przekonać. Ale nie mogę. Bo Tomasz Szmydt nie jest Emilem Czeczką. Czeczko był zwykłym żołnierzem, który mało o czym wiedział, mało o czym słyszał i mało o czym miał pojęcie – i nie mówię tu o jego wiedzy jako takiej, ale tej, która w niepowołanych rękach mogłaby mieć dla nas fatalny skutek. Chcę też napisać, że szanuję polskich żołnierzy, obojętnie w jakim stopniu sprawują swoją funkcję – ale akurat nie tych, którym się wydaje, że w Polsce jest dramat, zamordyzm i mordowanie obywateli, a u Łukaszenki to kraj mlekiem i miodem płynący. No, ale panu Emilowi Białorusini bardzo szybko podziękowali.

Sędzia sprawiedliwy i nieustępliwy

Ze Szmydtem sprawa jest już jednak dużo poważniejsza. Bo facet był sędzią. I to nie takim, który rozstrzyga, który sąsiad podszedł do płotu – jako że i tamten podszedł – i drugiemu szybę wybił (znowu – z całym szacunkiem, ale to też po prostu nie są informacje, które mogłyby wyrządzić nam jakąś większą szkodę), ale takim, który miał dostęp do wiadomości najbardziej tajnych i najbardziej wrażliwych. Podobno „ściśle tajnych”. I sobie wziął te wszystkie informacje i zwiał na Białoruś. I tymi danymi zapewne hojnie obdaruje Łukaszenkę (za gościnne przyjęcie, wszak wódkę ponoć nawet dostał), a tym samym i Putina. A co oni raczą z tym zrobić? Bóg jeden wie, ale chyba raczej nic takiego z czego my, jako państwo, moglibyśmy być zadowoleni. Obawiam się, że wręcz przeciwnie. Nikt nie wie, do jakich informacji Szmydt uzyskał dostęp. Nikt nie wie, ile z nich już sprzedał, nikt nie wie, ile ma jeszcze w zanadrzu i nikt nie wie, od kiedy zaczął kapować. Tak naprawdę nikt nie wie nic. Co najgorsze – nikt nie ma bladego pojęcia, jak go ściągnąć z powrotem. Facet zwiał nam sprzed nosa – podobnie jak Roman do Włoch, Gaweł do Norwegii czy Sebastian M. do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. W żadnym z tych przypadków polskie służby nie są w stanie zrobić dosłownie nic, ci ludzie uniknęli odpowiedzialności. Jeden z nich zdążył już wrócić w pełni chwały i zaczął zaprowadzać sprawiedliwość nad złymi ludźmi, którzy chcieli go skazać (i nad paroma innymi przy okazji też), a co my robimy? Dywagujemy nad tym, czy pan Tomasz był bardziej propisowski czy prokoalicyjny. Bo to jest rzeczywiście najważniejsze w tym momencie. Wiszą nad nami Bóg wie, jakie konsekwencje z tego tytułu, ale nasi politycy muszą to wykorzystać, żeby udowodnić, że ta druga strona jest gorsza.

Wypominanie prorosyjskości

Nie jest wiedzą chyba tajemną, że PiS jest antyrosyjski do granic możliwości. Do przesady wręcz. Po katastrofie smoleńskiej od razu wiedzieli, kto za nią stoi i nie omieszkali poinformować o tym wszystkich. I przypominać na każdym kroku. Niestety, kiedy przyszło do okazywania dowodów, to niewiele z tego wyniknęło, ot po prostu słali jakieś „druzgocące” raporty na podstawie zabaw z parówkami i helem. I nie chcę tutaj mówić, że wiem od początku do końca, co się wydarzyło nad Smoleńskiem – po prostu uważam, że ani jedna, ani druga strona nie stanęła na wysokości zadania, żeby tę tragedię wyjaśnić i że obie – tak, jak w tym przypadku – wykorzystały ją, żeby obrzucić się wzajemnie gównem. Bo trzeba znać priorytety. Z kolei Platformę pamiętamy z tzw. „resetu” i znamiennych słów dwóch jej czołowych polityków o Putinie. Tusk, na wieść o tym, że któreś z rosyjskich, proputinowskich mediów nazwało go „naszym człowiekiem w Warszawie”, odparł, że Putina spokojnie można określić jako „naszego człowieka w Moskwie”, a pan Radosław Sikorski stwierdził, że „Rosja nie jest naszym wrogiem, a Putin to nie Stalin – jeśli morduje to detalicznie, a nie hurtowo” – więc jak rozumiem, wszystko spoko. Bo detalicznie można, ale hurtowo już nie. Ale naprawdę w tej konkretnej sytuacji nie jest ważne, która partia była bliżej ze Szmydtem, a która dalej. I na pewno nie to, która lepiej na tym całym incydencie politycznie najlepiej wyjdzie. Chociaż – wielu ludzi to podłapało i radośnie głosi w Internecie, że Szmydt to był bliżej do tamtych, niż do naszych.

Konsekwencje – nie dla wszystkich

Najważniejsze jest dobro państwa i to, czy i w jaki sposób wiedza, którą teraz pan sędzia dzieli się z Łukaszenką (a pewnie dzielił od dawna) jest dla nas zagrożeniem. Bo cholera wie, kogo znał ten facet. Cholera wie, z kim rozmawiał i o czyich słabościach wiedział. Przecież sąd stoi praktycznie ponad prawem – co pokazuje sprawa małego Kamila z Częstochowy, gdzie wszystkie osoby dalej spokojnie sprawują swój urząd, mimo że nie zrobiły nic, by ratować tego chłopca. Nie chciało im się nawet porządnie wykonywać swoich obowiązków. Było dziecko, nie ma dziecka, a kto jest winny? Tylko bezpośredni zabójca, ewentualnie jego matka, ale już nie ci, którzy tego biednego chłopca wrzucili dosłownie w paszczę lwa. Poprawność polityczna? Solidarność jajników? Zostawmy już to, i tak prawdy nie dojdziemy. Niby toczy się w tej sprawie jakieś śledztwo, niby zbierają dowody, ale dobrze wiemy, jak będzie. Wracając do głównego wątku – obawiam się, że pan Szmydt może mieć haki na niektóre wysoko postawione osoby w państwie, które potem Rosja z Białorusią radośnie wykorzystają. Nie mam pojęcia na kogo i na jaką skalę, bo to wiedza ściśle tajna, przynajmniej dla nas. Martwię się, że dla Putina i Łukaszenki już nie za bardzo. I teraz wyobraźmy sobie, że tych dwóch dżentelmenów posiadło wiedzę, że któraś z wysoko postawionych osób w Polsce ma tam coś za uszami (w sumie – kto nie ma?) i zacznie taką osobę szantażować, że powiedzą to i to, jeśli ta nie zrobi tego i tego. Nie wierzę, że wśród tych ludzi wielu będzie takich, którzy twardo powiedzą, że „trudno, róbcie, co chcecie, ja polskiej racji stanu zdradzał nie będę”.

Szwajcarski ser

Im na wyższego konia wskoczysz, tym boleśniej zderzysz się z ziemią. I ci ludzie doskonale o tym wiedzą, ale w tym momencie wolą wrzucać gówno do wentylatora i nadstawiać go w stronę przeciwników. A jak dalekie ci ludzie mają kompetencje i co są w stanie zrobić, żeby ich własne szambo nie wybiło – wolę sobie nie wyobrażać. Polskie służby są jak szwajcarski ser – tą dziurą im jeden czmychnie, tamtą drugi, a potem można tylko rozłożyć ręce i powiedzieć, że kurde, w sumie to szkoda. I że do kolejnych takich sytuacji na pewno dochodzić nie będzie. Na mur beton. A nam pozostaje wzruszyć ramionami i uwierzyć, że jak mówią, że nie będzie to nie będzie. Bo co nas złego może spotkać, jesteśmy w NATO, więc jesteśmy mocarni. A to, że jakieś super tajne sprawy państwowe prawdopodobnie są teraz omawiane przy wódce z Łukaszenką, to już pal sześć. To oni są winni, a nie my, a jeśli będzie groźba, że to nam może coś zaszkodzić, to się będziemy martwić. Najwyżej zrobi się drugi reset. A interesy państwa czy dobro naszych obywateli są nieważne. Umówmy się, większość tych wysoko postawionych ludzi ma je w głębokim poważaniu. Jeżeli będzie ryzyko, że spadną z konika – bez skrupułów zrzucą kogoś innego, ale na razie jest najlepszy czas na to, żeby nawalać w przeciwnika politycznego. Bo jakoś to będzie. Dla nich, być może dla nas nie?

Ogłupiony polski naród

A my radośnie tańczymy, jak oni nam grają. Bo to PiS, a nie PO (albo na odwrót). I z miłą chęcią przystępujemy do tej politycznej wojenki, bo tak się już daliśmy spolaryzować przez te dwie partie, że wszystko inne mamy w pompie. Przyznaję, nie jestem bez winy, tez się w to dałam wciągnąć (chociaż bardziej pod względem postępowości vs konserwatywności, niż w tę wojenkę polityczną). Pan Szmydt zrobił sobie zdjęcie z człowiekiem z PiS-u – oho, mamy powiązanie! Podał rękę człowiekowi z PO – no to ich ugotujemy. A jakie poniesiemy konsekwencje – jako państwo – tego, że zdrajca i szpieg pije sobie teraz gdzieś na Białorusi wódeczkę z ludźmi, którzy mają możliwości nam ten nasz spolaryzowany grajdołek zburzyć? Oj tam, oj tam. I najgorsze jest to, że to jest racja. Jesteśmy w tym momencie kompletnie bezradni. Bo jak my mamy tego człowieka odbić?! Chyba tylko najeżdżając na Białoruś, ale wszyscy wiemy, jakie byłyby tego konsekwencje. Możemy więc tylko siedzieć z założonymi rękami i czekać, co wyskoczy. Ale do tej pory jakoś to było. Zwiał Roman Giertych – ale w sumie nic mu nie udowodniono, więc luz. Pani Magdalena Adamowicz nie stawia się na kolejne wezwania prokuratury – no przecież jest chora! Rafał Gaweł robi w Norwegii za wielce rodzinnego geja, który uciekł przed polskim reżimem – trudno, może tylko pluć na Polskę, ale do tej pory nam to nie przeszkadzało, prawda? Sebastian M. spalił całą rodzinę żywcem – szkoda, że nic mu już nie zrobimy, ale prawo to prawo. Co prawda, Romek wrócił i może robić, co mu się żywnie podoba (bo ma immunitet), a pan Szmydt pije sobie wódeczkę z prezydentem Białorusi (pewnie po to, żeby się zrobił bardziej wylewny), ale… jakoś to będzie, prawda?

Zawsze jakoś było.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

O kilka kieliszków za dużo?

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Ja naprawdę wiele jestem w stanie zrozumieć. Naprawdę – wiele. Że majówka, że dożynki, że imieniny i Bóg jeden wie, co jeszcze. Czasem się człowiek przecież zabawić musi. Józefa było. Albo Stefana. Grzegorza, Moniki czy innej Krystyny. Może nawet Marcina – chociaż to akurat w listopadzie chyba. W każdym razie człowiek ma naprawdę dużo okazji, żeby się towarzysko poudzielać. Może nawet codziennie – ale czy wypada, jeśli wraz z zabawą idą napoje wysokoprocentowe? I nie chodzi mi tu akurat o mleko.

Słaba głowa, słaby sprzęt…?

Pan Kierwiński postanowił świętować Dzień Strażaka wyjątkowo hucznie. Do tego stopnia, że przyszedł wygłosić oświadczenie z tej okazji w stanie nie do końca trzeźwym, co nie umknęło uwadze innych ludzi. Ale stanowisko jest jasne – to wcale, pod żadnym względem i absolutnie nie było tak, że on tam wszedł na scenę na****ny jak meserszmit, nigdy w życiu. No fucking way! To w ogóle są niedorzeczne podejrzenia, po prostu mieliśmy awarię sprzętu nagłaśniającego. I tylko przez to facet nie potrafił się wysłowić. Nic to, że słychać było wyraźnie, że pan Marcin zwyczajnie bełkocze. Że niektóre słowa przeciąga nie wiadomo jak długo, a innych nie jest w stanie skończyć. To była tylko i wyłącznie awaria, a nie, że szefowi MSWiA się za bardzo chlupnęło poprzedniego dnia – albo nawet tego samego. Nam pozostaje w to tylko uwierzyć. Nieszczęścia chodzą po ludziach. Już kiedyś Aleksandra Kwaśniewskiego dotknęła choroba filipińska. I kim my jesteśmy, żeby wątpić w jego słowa? Jak powiedział, tak było. Wtedy była choroba filipińska, a nie alkohol, a teraz jest awaria sprzętu nagłaśniającego. I nawet z tym, szary człowieczku, nie dyskutuj, bo pozwy pójdą. Awaria to awaria, a jeśli Ci po głowie chodzą inne myśli, to my to spokojnie, pokojowo i sądownie załatwimy – tak, żebyś myślał prawidłowo.

Niegodne działania pisowskiej Targowicy

Pan Marcin wspomniał również, że nie będzie się poddawać badaniom pod kątem stanu przeduradarowego, ponieważ część jego wyborców – nie mogąc uwierzyć, w to co słyszą – martwiło się, że może to kwestie zdrowotne, bo wiadomo przecież, że tak światły człowiek jak pan Kierwiński do kieliszka nie zagląda, a już na pewno nie wtedy, kiedy następnego dnia ma wygłosić przemówienie. Nie, nie zamierzam, bo wszystko jest w jak najlepszym porządku. Proszę mi wierzyć. Tak jak powiedziałem, był straszny pogłos z głośnika, który był niedaleko. Więc bardzo słabo słyszałem, nie wiem, czy to była też kwestia jakiegoś sprzęgnięcia mikrofonów. Zdarza się. Nie ma to nic wspólnego ze stanem zdrowia, aczkolwiek dziękuję za troskę, wszystko jest w porządku – tłumaczył – Różne komentarze były, także polityków z polskiego życia publicznego, którzy chluby mu raczej nie przynoszą. Raczej nadinterpretują tutaj fakty lub starają się uprawiać taką brudną walkę polityczną. Jak rozumiem mają coś, do czego mogą się przyczepić, ale te insynuacje są naprawdę niegodne. Jeżeli ktoś chce wykorzystywać to święto do swojej brudnej polityki, to sam sobie wystawia świadectwo. No i spoko, jasna sprawa. Tylko czy takie samo świadectwo wystawił sobie Roman Giertych, który od razu znalazł winnego całego zajścia?

To nie my, to PiS!

Tak tylko pytam, bo Romek pisał coś o pisowskiej targowicy i chciałabym wiedzieć czy tekst: Nazwisko dźwiękowca, który obsługiwał dzisiaj najbardziej chciałbym poznać. #PiStoTargowica nie jest przykładem wykorzystywania tego smutnego incydentu do uprawiania brudnej polityki? Mam wątpliwości, bo skoro pytania zwykłych ludzi, czy poseł Kierwiński na pewno był w pełni sił podczas swojego przemówienia, są przejawem brudnej polityki, to czym innym jest sugestia, że ktoś z PiS-u (a być może sam Kaczyński!) przełączał po kryjomu różne kabelki, żeby pan Marcin brzmiał tak jak brzmiał? W każdym razie, pan Giertych otrzymał odpowiedzi, że odpowiedzialnymi za całą tą sytuację mogą być Jack Daniels albo Johnny Walker. Śledztwo trwa! Poszukiwani się nie wywiną, nie ma bata. Niech no tylko pan Roman pozna miejsce przebywania obu żartownisiów, to im da do wiwatu. Podpowiadam, że poszukiwania można by było zacząć od jakichś sklepów monopolowych.

Choroba przenoszona drogą kropelkową

Pan Kierwiński postanowił jednak opublikować na swoim Twitterze dowody na to, że podczas swojego przemówienia był trzeźwy jak świnia i przedstawił wyniki badania alkomatem. Trochę wyglądają, jakby czternastolatek usiłował na szybko przepisać pracę domową, bo mogliśmy w nich przeczytać:

Policja: Kierwiński

Nazwisko badanego: Marcin

Imię badanego: 22.08.1976 r.

No, spoko, bardzo wiarygodne. Nie pozostawia już żadnych wątpliwości. Ja podejrzewam, że jak pan Kierwiński chuchnął, to od razu wzięło też policjanta, który miał wykonywać te badania i stąd te nieprawidłowości, ale na 100% jest tak, że pod hasłem „Policja” należy wpisać nazwisko, pod hasłem „Nazwisko” swoje imię, a pod imieniem datę urodzenia.

Albo to, albo poseł Kierwiński faktycznie przez kilka godzin przed wystąpieniem nie wylewał za kołnierz. I przypadkowo policjant, który wykonywał badania również. Ale w to żaden z nas nigdy nie uwierzy, prawda?

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej