Connect with us

Nawiasem Pisząc

Komu nie zależy na bezpieczeństwie polskich granic?

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Do sieci trafiła informacja, że na teren Polski przedarł się białoruski żołnierz i próbował uszkodzić płot na granicy. Podobno był uzbrojony. Niestety nie udało się go złapać. Jeżeli to nie jest dowód na to, że sytuacja na granicy polsko-białoruskiej jest prowokacją Łukaszenki i Putina oraz że jest ona zagrożona, to nie wiem, co nim jest. Do tej pory zaciekli przeciwnicy naszej Straży Granicznej uważali, że to kobiety i dzieci, w najgorszym wypadku lekarze i inżynierowie. Ogólnie nieszkodliwi ludzie, biedni, wykończeni i, rzecz jasna, pokojowo nastawieni. Optyka im się zmieniła, kiedy pogranicznicy zaczęli publikować nagrania z poszczególnych incydentów. Całkiem niedawno opublikowano inne nagranie, na którym widać, jak ci biedni inżynierowie również próbują przeciąć zaporę z drutu kolczastego, a inni rzucają kamieniami w polskich funkcjonariuszy. Niezbyt pokojowe to zachowanie, więc zwolennicy przyjmowania do kraju wszystkich jak leci wpadli na inne wyjaśnienie. Była to, Drodzy Czytelnicy, prowokacja… Kaczyńskiego. Tak, prezes PiS-u zakradł się nocą na terytorium Białorusi (w tym celu sam wcześniej uszkodził płot), a potem rzucał w Straż Graniczną kamieniami. Oczywiście, za ich wiedzą i zgodą, nie mogło być inaczej. A może po prostu strażnicy przerzucili go przez to ogrodzenie, jak kiedyś obywatelkę Konga w ciąży.

Uchodźcy, dywersanci, wagnerowcy?

Szkoda, że nie udało się schwytać tamtego człowieka, bo ciekawa jestem, jak wytłumaczyliby to ci przepełnieni współczuciem i tolerancją? Teraz można śmiało mówić, że to wcale nie białoruski żołnierz, tylko polski pogranicznik. A skąd miał mundur? Pewnie pożyczył. Według mnie nie ma żadnej wątpliwości, kim był ten mężczyzna, bo ci głodni i wykończeni ludzie nie daliby rady sforsować ogrodzenia. Chociaż cholera ich wie, oni potrafią sześć dni pływać rzeką praktycznie bez przerwy. Ale żarty na bok, bo sytuacja jest coraz poważniejsza – Łukaszenka poczyna sobie coraz śmielej. Doszło do nielegalnego przekroczenia granicy przez żołnierza innej armii. Pytaniem pozostaje, kogo chciał on wpuścić na terytorium Polski? Tylko tych biednych „uchodźców”, potencjalnych dywersantów, a może nawet członków Grupy Wagnera, która przecież całkiem niedawno zabawiała się niedaleko naszej granicy? Chociaż wagnerowcy muszą się przeorganizować, zresztą niedawno odgrażali jej, że jeśli śmierć Prigożyna się potwierdzi, to oni zrobią pucz w wersji 2.0. Bóg jeden wie, co tam się u nich dzieje. Próbuję znaleźć informacje, czy Białoruś jakoś odniosła się do tej sytuacji, ale nie widzę. Podejrzewam, że wyjaśnienie brzmiałoby, że to samowolna akcja jednego mundurowego, ale tak sobie chciałoby mi się w to wierzyć.

Słuszny zachwyt mediów?

Czyli tak, podsumujmy. W ostatnich miesiącach mieliśmy informacje o Grupie Wagnera niedaleko granicy, kilka, jeżeli nie kilkanaście prób wtargnięcia na teren Polski (w tym raz granicę próbowało sforsować 95 osób) i białoruskiego żołnierza, który dostał się na nasz teren i próbował przeciąć zapory. Jeden z liderów białoruskiej opozycji demokratycznej i były ambasador Białorusi w Polsce, Paweł Łatuszka, ostrzegał na początku sierpnia, że możliwe jest wtargnięcie uzbrojonych ludzi na teren Polski i ostrzelanie białoruskiej straży granicznej. Według niego to może być założenie akcji dywersyjnej, która miała być opracowywana w Mińsku i Moskwie. Białoruskie wojsko prowadzi ćwiczenia blisko granicy z Polską i Litwą niemal od początku wojny na Ukrainie. W tym czasie polskie media rozpływają się w zachwytach nad nowym filmem Agnieszki Holland, z dumą piszą o nagrodzie specjalnej na festiwalu w Wenecji (ciekawa jestem, czy to taka sama nagroda jak ta dla najsympatyczniejszej kobiety na wyborach miss dla Janoszek; według mnie znaczy to tylko tyle, że były tam lepsze filmy, pewnie dużo lepsze, ale dzieło reżyser trzeba było odpowiednio „docenić”) oraz o tym, że po zakończeniu filmu publiczność w Wenecji wstała i klaskała przez piętnaście minut.

Luźne skojarzenie

Zastanawia mnie, czy nie wyglądało to w ten sposób, w jaki opisywała to Dorota Terlikowska w swojej książce „Ono”. W pewnej szkole zorganizowano uroczystości żałobne po śmierci Stalina. Dyrektor najpierw wystosował płomienne przemówienie wychwalające rosyjskiego dyktatora, a potem zastanawiał się, jak jeszcze uczcić jego pamięć, żeby działacze komunistyczni tam zgromadzeni byli usatysfakcjonowani. „Minuta ciszy? Nie, to banalne, będą zawiedzeni. Pięć minut? Nieee, to musi być coś ekstra, żeby nikt nie miał pretensji”. Główkował tak, coraz bardziej zestresowany i spocony, aż w końcu zarządził, że dziesięć minut ciszy i stanie na baczność będzie w sam raz. No i tak stoją i milczą. Minęła pierwsza minuta, druga, trzecia. Ale niedługo już ktoś zaczął delikatnie przestępować z nogi na nogę, ktoś delikatnie zachrząkał, ktoś inny cichutko kaszlnął. Nikt jednak nie miał odwagi przerwać tego cyrku, każdy bał się konsekwencji. Z dziesięciu minut zrobiło się piętnaście, z piętnastu – dwadzieścia. Wszyscy stali, chociaż zaczynały już boleć mięśnie, kręgosłup, stopy. W końcu jeden z nauczycieli machnął na to ręką i usiadł. Ludzie odetchnęli z ulgą i natychmiast poszli za jego przykładem z wyrazem bezgranicznej wdzięczności na twarzach. Nauczyciel następnego dnia w szkole się już nie pojawił. Nie wiem, to takie luźne skojarzenie, ale patrząc na przekonania pani Holland może całkiem słuszne? Wydaje mi się jednak, że całe to piętnastominutowe klaskanie to bogata wyobraźnia naszych dziennikarzy.

Kto usiądzie w kinie?

Wiele z nich jest tak zachwyconych najnowszym filmem pani Agnieszki, że zapomnieli o jednym, małym szczególe. Twórczość Holland została doceniona nie tylko w Wenecji. Bardzo pozytywne recenzje zebrała również w… reżimowych mediach na Białorusi. Wychwalają ten obraz i przekonują, że zawiera on „faktyczne wydarzenia”. Ten wątek umknął większości mediów głównego nurtu w Polsce, ale za to znaleźli oni powód, żeby uderzać w Straż Graniczna, która apeluje do ludzi, żeby na film nie szli, nawiązując do słynnego hasła z II wojny światowej: „Tylko świnie siedzą w kinie”. Bo jakże to tak porównywać takie wybitne dzieło porównywać do nazistowskiej (bo przecież nie niemieckiej!) propagandy. Cóż, ja słyszałam wypowiedzi pani reżyser dotyczące jej interpretacji wydarzeń na granicy i jeżeli w filmie są przedstawione w taki sam sposób, to tak – jest to propaganda. Może nie niemiecka, tylko rosyjska lub białoruska, ale w dalszym ciągu propaganda. I zgadzam się z naszą Strażą Graniczną. Do kina na „Zieloną granicę” się nie wybiorę. Na mnie pani Holland nie zarobi ani grosza. Nie obejrzę go też, także kiedy trafi na streamingi, bo nie przyłożę ręki do kolejnej fali w polskich mediach: „Film Holland z rekordową liczbą wyświetleń. Gratulujemy!”. No nie. Dlatego dokładnej recenzji filmu Wam nie napiszę. Zresztą musiałabym się wcześniej skonsultować z lekarzem lub farmaceutą, bo to na pewno jest szkodliwe dla zdrowia i głowy. A o zdrowie trzeba dbać, ma się tylko jedno!

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Nawiasem Pisząc

O kilka kieliszków za dużo?

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Ja naprawdę wiele jestem w stanie zrozumieć. Naprawdę – wiele. Że majówka, że dożynki, że imieniny i Bóg jeden wie, co jeszcze. Czasem się człowiek przecież zabawić musi. Józefa było. Albo Stefana. Grzegorza, Moniki czy innej Krystyny. Może nawet Marcina – chociaż to akurat w listopadzie chyba. W każdym razie człowiek ma naprawdę dużo okazji, żeby się towarzysko poudzielać. Może nawet codziennie – ale czy wypada, jeśli wraz z zabawą idą napoje wysokoprocentowe? I nie chodzi mi tu akurat o mleko.

Słaba głowa, słaby sprzęt…?

Pan Kierwiński postanowił świętować Dzień Strażaka wyjątkowo hucznie. Do tego stopnia, że przyszedł wygłosić oświadczenie z tej okazji w stanie nie do końca trzeźwym, co nie umknęło uwadze innych ludzi. Ale stanowisko jest jasne – to wcale, pod żadnym względem i absolutnie nie było tak, że on tam wszedł na scenę na****ny jak meserszmit, nigdy w życiu. No fucking way! To w ogóle są niedorzeczne podejrzenia, po prostu mieliśmy awarię sprzętu nagłaśniającego. I tylko przez to facet nie potrafił się wysłowić. Nic to, że słychać było wyraźnie, że pan Marcin zwyczajnie bełkocze. Że niektóre słowa przeciąga nie wiadomo jak długo, a innych nie jest w stanie skończyć. To była tylko i wyłącznie awaria, a nie, że szefowi MSWiA się za bardzo chlupnęło poprzedniego dnia – albo nawet tego samego. Nam pozostaje w to tylko uwierzyć. Nieszczęścia chodzą po ludziach. Już kiedyś Aleksandra Kwaśniewskiego dotknęła choroba filipińska. I kim my jesteśmy, żeby wątpić w jego słowa? Jak powiedział, tak było. Wtedy była choroba filipińska, a nie alkohol, a teraz jest awaria sprzętu nagłaśniającego. I nawet z tym, szary człowieczku, nie dyskutuj, bo pozwy pójdą. Awaria to awaria, a jeśli Ci po głowie chodzą inne myśli, to my to spokojnie, pokojowo i sądownie załatwimy – tak, żebyś myślał prawidłowo.

Niegodne działania pisowskiej Targowicy

Pan Marcin wspomniał również, że nie będzie się poddawać badaniom pod kątem stanu przeduradarowego, ponieważ część jego wyborców – nie mogąc uwierzyć, w to co słyszą – martwiło się, że może to kwestie zdrowotne, bo wiadomo przecież, że tak światły człowiek jak pan Kierwiński do kieliszka nie zagląda, a już na pewno nie wtedy, kiedy następnego dnia ma wygłosić przemówienie. Nie, nie zamierzam, bo wszystko jest w jak najlepszym porządku. Proszę mi wierzyć. Tak jak powiedziałem, był straszny pogłos z głośnika, który był niedaleko. Więc bardzo słabo słyszałem, nie wiem, czy to była też kwestia jakiegoś sprzęgnięcia mikrofonów. Zdarza się. Nie ma to nic wspólnego ze stanem zdrowia, aczkolwiek dziękuję za troskę, wszystko jest w porządku – tłumaczył – Różne komentarze były, także polityków z polskiego życia publicznego, którzy chluby mu raczej nie przynoszą. Raczej nadinterpretują tutaj fakty lub starają się uprawiać taką brudną walkę polityczną. Jak rozumiem mają coś, do czego mogą się przyczepić, ale te insynuacje są naprawdę niegodne. Jeżeli ktoś chce wykorzystywać to święto do swojej brudnej polityki, to sam sobie wystawia świadectwo. No i spoko, jasna sprawa. Tylko czy takie samo świadectwo wystawił sobie Roman Giertych, który od razu znalazł winnego całego zajścia?

To nie my, to PiS!

Tak tylko pytam, bo Romek pisał coś o pisowskiej targowicy i chciałabym wiedzieć czy tekst: Nazwisko dźwiękowca, który obsługiwał dzisiaj najbardziej chciałbym poznać. #PiStoTargowica nie jest przykładem wykorzystywania tego smutnego incydentu do uprawiania brudnej polityki? Mam wątpliwości, bo skoro pytania zwykłych ludzi, czy poseł Kierwiński na pewno był w pełni sił podczas swojego przemówienia, są przejawem brudnej polityki, to czym innym jest sugestia, że ktoś z PiS-u (a być może sam Kaczyński!) przełączał po kryjomu różne kabelki, żeby pan Marcin brzmiał tak jak brzmiał? W każdym razie, pan Giertych otrzymał odpowiedzi, że odpowiedzialnymi za całą tą sytuację mogą być Jack Daniels albo Johnny Walker. Śledztwo trwa! Poszukiwani się nie wywiną, nie ma bata. Niech no tylko pan Roman pozna miejsce przebywania obu żartownisiów, to im da do wiwatu. Podpowiadam, że poszukiwania można by było zacząć od jakichś sklepów monopolowych.

Choroba przenoszona drogą kropelkową

Pan Kierwiński postanowił jednak opublikować na swoim Twitterze dowody na to, że podczas swojego przemówienia był trzeźwy jak świnia i przedstawił wyniki badania alkomatem. Trochę wyglądają, jakby czternastolatek usiłował na szybko przepisać pracę domową, bo mogliśmy w nich przeczytać:

Policja: Kierwiński

Nazwisko badanego: Marcin

Imię badanego: 22.08.1976 r.

No, spoko, bardzo wiarygodne. Nie pozostawia już żadnych wątpliwości. Ja podejrzewam, że jak pan Kierwiński chuchnął, to od razu wzięło też policjanta, który miał wykonywać te badania i stąd te nieprawidłowości, ale na 100% jest tak, że pod hasłem „Policja” należy wpisać nazwisko, pod hasłem „Nazwisko” swoje imię, a pod imieniem datę urodzenia.

Albo to, albo poseł Kierwiński faktycznie przez kilka godzin przed wystąpieniem nie wylewał za kołnierz. I przypadkowo policjant, który wykonywał badania również. Ale w to żaden z nas nigdy nie uwierzy, prawda?

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Bezgraniczna tolerancja odebrała Polakowi życie?

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Pewnie słyszeliście, że 39-latek polskiego pochodzenia zginął tragicznie w Szwecji. Mikael Janicki został zastrzelony przez młodociany gang, prawdopodobnie narkotykowy. Tej informacji w polskich mediach się nie unika. Przypadkowo jednak pomija się kwestię, kim są w zdecydowanej większości są członkowie tego gangu. Pewnie Szwedzi, bo gang ze Szwecji, prawda? Otóż właśnie nieprawda.

Europejczycy z Bliskiego Wschodu

Szwedzka policja aresztowała dwie osoby zamieszane w tę sprawę. To byli nastolatkowie – Yassim Z. i Nassim B. Imiona mało szwedzkie, prawda? Wygląd też raczej nie wskazuje na rdzennych Europejczyków. Obaj odmawiają jakichkolwiek zeznań. Nie wiemy więc, kto nacisnął za spust – być może jeden z nich, ale prawdopodobnie była to grupa trzech-czterech mężczyzn i bezpośredni sprawca zdążył uciec. Jeżeli ktoś z Was ma jakiekolwiek aktualniejsze wieści, bardzo proszę o komentarz – dołączę ją do tekstu. Wygląda na to, że sporą część gangu, którego członkowie zdecydowali się strzelić Polakowi w głowę, stanowią Libańczycy i Syryjczycy. Mamy kolejną przesłankę ku temu, żeby twierdzić, że to niekontrolowana imigracja stanowi główną przyczynę wzrostu przestępczości w Szwecji. Ciężko mi zrozumieć, dlaczego niektórzy są tak zamknięci na prawdę. Janicki zginął w dzielnicy o nazwie Skorholmen, która – delikatnie pisząc – nie należy do najbezpieczniejszych. Piotr Zychowicz wspominał wypowiedź mieszkanki tego osiedla (też o polskich korzeniach), która potwierdziła, że dzieje się tam źle. I że ma takie myśli, że równie dobrze, to ona mogła stracić życie z rąk młodocianych gangsterów.

Ofiara w imię bezpiecznej Szwecji

Mikael Janicki słynął z bardzo obywatelskiej postawy. Wielokrotnie informował policję o łamaniu prawa przez gangi młodocianych. Tego nieszczęśliwego dnia miał zwrócić uwagę grupce młodych mężczyzn, wywiązała się sprzeczka, po której padł strzał. Nie wiadomo, co było konkretnym powodem, być może Janicki zauważył, że handlują narkotykami. Raczej na pewno nie zaczepiał ich bez powodu. Żona zabitego opowiadała, że mąż wielokrotnie mówił jej, że chciałby, aby ich syn wychowywał się w bezpiecznym miejscu. Syn, z którym szedł wtedy na basen i który był świadkiem zabójstwa własnego ojca. Chłopak ma dwanaście lat. Trauma na całe życie. Ale znowu – nigdzie nie znalazłam info o jego zeznaniach. Bardzo możliwe, że dzieciak zwyczajnie jest w szoku, a może po prostu policja nie udostępnia większości informacji dla dobra śledztwa. Trzeba czekać. Oczywiście, Szwedzi są zszokowani brutalnością i bezsensownością tej zbrodni, ale chyba już powinni się przyzwyczaić do takich i innych przestępstw. Praktycznie co chwilę słyszy się o zbiorowych gwałtach, morderstwach czy pobiciach właśnie w Szwecji. Chociaż oczywiście nie tylko tam – dziwnym trafem z podobnym problemem zmagają się na przykład Niemcy i Francuzi. Widzimy tu pewien wspólny mianownik, ale oczywiście nie jest to wina niekontrolowanej imigracji. Broń Boże. Ot, po prostu, dzieje się i nikt nie wie, dlaczego.

Bezradność rządzących

W Szwecji rządzi Umiarkowana Partia Koalicyjna, która określa się jako liberalno-konserwatywna i jest krytyczna wobec przyjmowania nielegalnych uchodźców. Bardzo utrudnili możliwość uzyskania obywatelstwa i ograniczyła przypływ ludzi, zwłaszcza z Bliskiego Wschodu. Nie bardzo jednak mają pomysł, co zrobić z bezrobotnymi inżynierami i chirurgami, którzy nie mogą znaleźć pracy ze względu na wszechobecny rasizm, więc handlują narkotykami. I to będzie problem na wiele, wiele lat, bo to już jest kolejne pokolenie migrantów. Ze szwedzkimi obywatelstwami. I radź tu sobie, obywatelu, bo Twoje poprzednie rządy chciały być tolerancyjne i mieć dobre serduszka. Donald Tusk na szczęście zapowiedział, że Polska nie zgodzi się na przymusową relokację i nikogo przyjmować (czyli po prostu będziemy płacić, hurra…!), ale ja mam wątpliwości, czy się z tego cieszyć. Patrząc na prawdomówność premiera wolałabym chyba, żeby przekonywał, że ich przyjmiemy.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Polsko – niemieckie barwy

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Słyszeliście pewnie aferę z nowymi strojami polskich olimpijczyków, którzy w sierpniu będą walczyć o medale? Ogólnie ani ładne, ani polskie. Ludzie oburzyli się, że ubrania szyła niemiecka firma, a nie polska – i słusznie, zwłaszcza że marka 4F szyje naprawdę ładne sportowe stroje. Sama kupiłam sobie olimpijską bluzę w ich wykonaniu (zdaje się, że z 2016 roku – bardzo podobały mi się te srebrne orły na plecach <3 ). Wygodne, ładne, dobrze leżą. Nie ma się do czego przyczepić. Stroje zaproponowane przez niemiecki Adidas są… no, są. I tyle dobrego można o nich napisać.

Kontrowersyjny wybór

Ani to kolorystycznie nie pasuje, jakieś inne kolory wklejone byle gdzie i nie wiadomo po co, napis „POLSKA” sprawiał wrażenie, jakby był napisany jakimś mazakiem, bo albo skończyły się fundusze, albo Niemcom się nie chciało. Co się będą przepracowywać na jakąś tam reprezentację Polski, prawda? Na szparagi jeździć i zbierać, a nie na Igrzyska medale zdobywać, w dupach nam się poprzewracało od tego dobrobytu! Dobra, ale bez żartów. Ogólnie jakąś wielką fanką Adidasa nie jestem, wolę Nike, a najchętniej właśnie 4F, ale firma jak firma, mają lepsze albo gorsze propozycje. Ta była gorsza i dziwię się, że została zaakceptowana przez PKOl. Inną sprawą jest historia tej marki, bo jest ona jedną z tych związanych z Adolfem Hitlerem i NSDAP. @lemingopedia napisał więcej w tym temacie na swoim FB, polecam się zapoznać. Cóż, jeśli świat postanowił dać szansę Niemcom na przeżycie i odbudowanie, to nie ma się co dziwić – większość z tych najstarszych niemieckich firm przed laty, które do tej pory istnieją, było w jakiś tam sposób powiązani z partią kanclerza Hitlera. Bardzo często zresztą firmy, zwłaszcza te wielkie, przechodzą z ojców na synów, ale już nie zdążyłam sprawdzić, jak było konkretnie w tym przypadku. Nie jest to zresztą specjalnie istotne.

Oczywiście na Polski Komitet Olimpijski i nasz nie-rząd spłynęła fala krytyki, bo mieliśmy ładne, schludne, dobrze leżące i skromne stroje, a teraz mamy dresy, których nikt szanujący się by nie założył nawet w latach 90-tych. 😛 I, oczywiście, PKOl zawalił, że je w ogóle zaakceptował. Teraz tłumaczą się, że zależy im na sportowcach i ich wygodzie i dlatego wybrali właśnie Adidas. Zaraz mi na czole kaktus wyrośnie, bo osobiście uwielbiam Igrzyska Olimpijskie, na letnie zawsze biorę sobie wolne w pracy (tak, to jest ten poziom obsesji), więc sporo się naczytałam o tej dbałości o wygodę i interesy naszych reprezentantów. Ale, zostawmy to, mnie się ten strój nie podoba. Jednak byłabym ostrożna w oskarżaniu naszego nie-rządu o to, że ledwo się dorwali do władzy i już od razu dają Szwabom zarabiać. Mimo wszystko weźmy pod uwagę fakt, że dzisiaj te stroje zostały dopiero zaprezentowane. Najpierw musiało pójść zamówienie, wstępny projekt, wykonanie, akceptacja, a potem jeszcze organizacja hali na oficjalną prezentację. Adidas jest firmą, która ubiera wiele krajów, więc na pewno nie zrobili od ręki. Może się więc okazać, że to nie nasz nie-rząd zdecydował się na Adidasa, ale poprzednia władza. Decyzja głupia, nieuzasadniona i zwyczajnie smutna – i tak, bardzo wiele może wskazywać na to, że spowodowana otwartą proniemieckością Donalda Tuska, bo od początku kadencji tego rządu słyszymy tylko o decyzjach, które byłyby korzystne dla nich, a nie dla nas – ale, biorąc pod wszystkie fakty, być może za tę konkretnie „dobrą zmianę” nie odpowiada akurat Tusk i jego ekipa. Nie mogłam znaleźć, kto i kiedy zaakceptował projekt Adidasa – w tej chwili wyskakują mi tylko informacje o oficjalnej prezentacji – więc nie jestem Wam w stanie napisać na 100%, który rząd podjął taką decyzję.

Tomasz Lis w formie

Ale, nie byłabym sobą, gdybym się do kogoś nie przypierdzieliła, więc zacytuję Wam wpis Tomasza Lisa na Twixie:

Ładne te stroje naszych reprezentantów. I fajne jest to, że niemiecka firma przygotowuje dla polskich sportowców stroje nawiązujące do pięknej historii polskiego olimpizmu.

Aha, aha. Nie wiem, co jest jakoś specjalnie fajnego w tym, że to nie polska, a niemiecka firma przygotowała te stroje. Nie potrafię znaleźć pozytywów, zwłaszcza że 4F sroce spod ogona nie wypadli i naprawdę szyją piękne stroje. Być może Lis poleciał na ogólnej tendencji w Internecie, że Tusk – jak to Tusk – zatrudnił firmę niemiecką, a kiedy być może dokopiemy się do informacji, kiedy i kto zamawiał te stroje i (jeśli okaże się, że to jednak PiS), to opublikuje stosowny wpis, w którym skrytykuje taką decyzję i stwierdzi, ze to skandal i że on – jako (ekhm, ekhm) – Polak jest oburzony. Nie wiem jednak, w którym miejscu on widzi nawiązania do polskiego olimpizmu? To są te czarne wstawki w innych, niż nasze barwy, kolorach? Nie widzę tego nawiązania, ale dostrzegam trochę nawiązań do polsko – niemieckiej historii:

Biały – symbol niewinności

Czerwony – przelana krew (właśnie tych niewinnych ludzi)

Czarny – może to jakieś nawiązanie do żałoby?

A, i jeszcze fakt, że czarny, biały i czerwony to barwy Niemiec, a konkretnie Cesarstwa Niemieckiego, flagi III Rzeszy do 35. roku oraz III Rzeszy aż do jej upadku.

Tak więc reparacji nie będzie, bo nie ma za co, ale trochę nam przykro, więc macie czarne kolory na Waszych biało-czerwonych barwach i sami sobie zinterpretujcie, o co nam chodzi. „Tyle od nas! Dzięki za przelew! Bajo!”. M. P.S.: Wrzuciłam zdjęcie projektu 4F, bo po co macie brzydotę oglądać? 😉

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej