

Nawiasem Pisząc
„W pysk dać trzeba dać” – czyli afera oscarowa
Will Smith sprzedał Chrisowi Rockowi plaskacza podczas ceremonii oscarowej. I co? W sumie to nic i nawet bym o tym nie pisała, bo nie jest to jakiś specjalnie ważny temat, którym powinniśmy się emocjonować tak, jak niektórzy się emocjonują. Wydarzenie to przyniosło sporo popularności samej ceremonii, bo ogólnie ta impreza nie ma ostatnio dobrej passy i mało komu chce się to teraz tak naprawdę oglądać. Dlatego mówiło się, że cała ta akcja to ustawka, chociaż pojawiały się w sieci fragmenty, w trakcie których organizatorzy puszczali reklamy, a goście ceremonii próbowali uspokoić Smitha. Potem gruchnęła wieść, że aktorowi odebrano statuetkę za jego zachowanie, więc może jednak nie ustawka. Nie wiem. Nieważne zresztą.
Czego chcą feministki?
Dlaczego w ogóle o tym piszę? Bo feministki, a czemuż by inaczej. Współczesne feministki zdają się wręcz nienawidzić mężczyzn, czemu one same gorączkowo zaprzeczają. Jednocześnie szukają pogwałcenia praw kobiet nawet pod kamieniem, ignorując przy tym całkowicie wszelkie przejawy dyskryminacji mężczyzn, które aż rażą po oczach, jak np. prawo pracy czy wychowywanie dziecka po rozwodzie. Kobiety ogólnie powinny rządzić światem, bo wtedy podobno nie byłoby wojen (nie wiem, jak to się ma do hasła „To jest wojna”, które feministki ogłosiły, kiedy rząd zaostrzył prawo aborcyjne), sprawować najważniejsze funkcje w państwie i ogólnie w każdej sytuacji wygrywać, jeśli rywalizują o jakieś stanowisko z mężczyzną, bo inaczej patriarchat. Tutaj znowu można się przyczepić, jak to się ma do sportu, gdzie faceci uważający się za baby powoli wypaczają wyniki kobiecej sportowej rywalizacji, bo to jakoś feministkom nie przeszkadza. Jeśli któraś się przeciwko temu buntuje, to jest pogardliwie nazywana TERF-iarą, co wśród normalnych ludzi oznacza trochę mądrzejszą feministkę, a wśród przedstawicieli lewicy – transfobkę. Ale do brzegu – wydaje się, jakby feministkom mężczyźni byli potrzebni tylko do bronienia kobiet, noszenia ciężarów czy do jakichś remontów i napraw, a poza tym mają siedzieć cicho, bo jak tylko otworzą usta, żeby się sprzeciwić, to są mizoginami i szowinistami.
Bronić – ale jak?
I właśnie podczas oscarowej nocy Will Smith postanowił bronić honoru swojej kobiety i uderzył Chrisa Rocka w twarz za to, że ten wcześniej śmiał się z jej fryzury, a raczej jej braku. I co tam, feministki, chyba dobrze zrobił? NIE! Źle, bo przemoc. I tu już abstrahując od całej tej sytuacji i jej bohaterów, ponieważ fakt, że wybranka serca Smitha wcześniej go zdradziła, a sam aktor zamiast pokazać jej drzwi, uznał, że widocznie są w związku otwartym – zastanawiam się po prostu, czego konkretnie oczekują „obrończynie praw kobiet” od mężczyzn? No bo bronić mają, ale bez przemocy. Może powinni grzecznie poprosić napastnika, żeby ten odpalantował się od ich kobiety, a jeśli odmówi – z rozbrajającym uśmiechem powiedzieć partnerce: „Sorry, maleńka, próbowałem”. Żart Chrisa Rocka, co prawda, nie należał do tych najwyższych lotów; sam komik mówił później, że nie wiedział o chorobie Jady Pickett. I faktycznie, czym innym są takie złośliwości, kiedy kobieta sama ogoli sobie głowę – czy to do roli, czy po to, żeby „szokować i prowokować”, a czym innym kiedy zostało to wymuszone przez chorobę. Więc wydaje się, że tę sprawę można było akurat rozwiązać inaczej. Ale feministki nie życzą sobie takiej obrony, nawet kiedy kobieta rzeczywiście jest zagrożona.
Źli Polacy za granicą
Podejrzewam, że każdy normalny człowiek woli załatwić sprawę polubownie niż od razu trzaskać po pysku, ale są takie okoliczności, kiedy zwykła rozmowa nie wystarczy. Kiedy trzeba po prostu przejść do bardziej „przekonujących” argumentów, żeby bronić dobre imię swoje i swojej rodziny. Albo nawet, kiedy trzeba ratować zdrowie albo życie – własne albo najbliższych. Kiedy po prostu jakiś człowiek przekracza Twoją granicę cierpliwości i musisz zareagować bardziej stanowczo, bo miarka się przebrała. To są naturalne zachowania, jeśli nie chce się być ludzką wycieraczką, gdy pokojowe próby załatwienia sprawy nie wystarczają. Człowiek powinien po prostu wiedzieć, kiedy machnąć ręką na takiego narwańca, a kiedy sprawy już zajdą za daleko i trzeba komuś wytłumaczyć inaczej. To chyba normalne. I w sumie się nie dziwię, że dla „obrończyń praw kobiet” tak zwani „feminiści” okazują się tacy męczący. Skoro one same nie wiedzą, czego chcą („broń mnie, ale nie tak jak ty uważasz za stosowne, ale tak jak ja bym chciała”), to skąd biedny chłop ma wiedzieć? Nawet jeśli zdecyduje się bawić w tę ich gierkę.

Nie zna szwedzkiego? To się pośmiejmy!
Zabawne jest też to, że feministki krytykujące postawę naszego rodaka, postanowiły wytknąć mu brak znajomości języka szwedzkiego. Te same feministki przecież głośno ubolewają nad tym, że nie wpuszczamy do Polski wszystkich „uchodźców” jak leci – a dam sobie rękę uciąć, że większość towarzystwa spod białoruskiej granicy polskiego nie zna. Mało tego – jeśli zamawiacie sobie Bolta albo innego Ubera, to macie sporą szansę trafić na kierowcę, który mało tego, że po polsku ani be, ani me, ani kukuryku, to jeszcze nie bardzo wie, którędy Was zawieźć do miejsca docelowego. Mało tego, jak kiedyś byłam z przyjaciółmi na obiedzie w jednej z restauracji w pobliżu Dworca Centralnego w Warszawie, facet, który miał nas obsłużyć, nie potrafił przyjąć zamówienia ani po polsku, ani po angielsku i musiał szukać polskiej kelnerki, żebyśmy w ogóle mogli cokolwiek zamówić. To jest w porządku. Ale jak Polak w Szwecji nie zna szwedzkiego, to oczywiście trzeba się przyczepić. I to nic, że my o tym facecie nic nie wiemy i równie dobrze mógł on być zwykłym turystą, a nie imigrantem. Feministki próbowały nawet śmiać się z jego znajomości angielskiego. Szkopuł w tym, że Polak zrozumiał, co się dzieje, kiedy aktor biorący udział w eksperymencie zwrócił się do niego w tym języku. Po wszystkim podali sobie ręce i rozeszli się w swoją stronę.
M.
źródło: https://krytykapolityczna.pl/kultura/will-smith-chris-rock-przemoc-oscary-2022/
https://www.rp.pl/spoleczenstwo/art3909511-polak-bohaterem-w-szwecji-obronil-kobiete-w-metrze
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Sukces Trumpa czy sukces Natenjahu?

Ostatnio głośno było o Franciszku Sterczewskim, który został porwany przez państwo, którego nie wolno krytykować, a być może opisywać w niezbyt entuzjastycznym tonie. Będę szczera, wolałabym żyć w kraju, w którym państwo pomaga swoim obywatelom w takiej sytuacji, nawet jeśli są posłami Platformy. Co w żadnym wypadku nie zmienia mojego zdania o samym zainteresowanym, który w moim odczuciu zrobił to tylko dla poklasku. A ten najłatwiej uzyskać, robiąc z siebie męczennika, bo nawet część polskiej prawicy wypisywała w mediach społecznościowych: „Oddajcie nam Franka”. Mnie do tego daleko, bo jestem przekonana, że właściwie odczytałam jego intencje. Doskonale wiedział, że tak się stanie, chociażby na przykładzie Grety Thunberg. I musiał zdawać sobie sprawę, że wywoła to tylko szum medialny, na którym mu zależało, bo Palestyńczykom akurat ten ich wypad za bardzo nie pomógł.
Zakończenie konfliktu – ale na jak długo?
Ale zostawmy Franka, bo Donald Trump uroczyście ogłosił, że konflikt w Strefie Bazy się skończył. Najlepsze państwo świata wycofało na razie swoje wojska pod granicę, a Hamas wypuścił wszystkich zakładników. Warto podkreślić, że ci uwolnieni ludzie nie byli w jakimś opłakanym stanie – wiadomo, że nie byli w najwyższej formie życia, bo niewola to zawsze niewola, ale nie byli też głodzeni ani bici (co ciekawe, i Sterczewski i Thunberg opowiadali potem, że byli torturowani, ale oni niekoniecznie są znani ze swojej prawdomówności, więc nie będę opierała się na ich zwierzeniach). Wątpię jednak, żeby to był spokój długotrwały. Najbardziej pokojowy naród na świecie już zapowiada, że zakładnicy zostaną przesłuchani, aby pomóc w zlokalizowaniu miejsca, w którym byli przetrzymywani, zapowiada również wysadzenie tunelów zbudowanych przez Hamas. I szczerze pisząc, wątpię, żeby dbali wtedy przesadnie o życie cywili. Zresztą, co się złego stało, już się nie odstanie. Żymiańscy pacyfiści dołożyli wszelkich starań, żeby ich działania w Strefie Gazy były jak najskuteczniejsze. Blokowali możliwość dostarczania tam humanitarnej pomocy (jak trzeba było to nawet bombardowali konwoje dostarczające pożywienie – w ten sposób zresztą zginął nasz rodak, Damian Soból), strzelali do ludzi, którzy próbowali tę pomoc w coraz rzadszych punktach pomocy uzyskać (tak zginął Suleiman al-Obeid, były piłkarz nazywany „palestyńskim Pele”) oraz plądrowali pola uprawne i to w taki sposób, żeby nic tam jeszcze długo nie wyrosło. Jeden z żołnierzy przyznawał, że otrzymywali rozkazy, aby w pewnych regionach strzelać do każdego, obojętnie czy był to cywil, kobieta czy dziecko. Nikt tam nie miał prawa wejść, bo nie. Szkoda, że zapomnieli o tym informować Palestyńczyków, żeby wiedzieli, aby się w te tereny nie zapuszczać.
Lubimy się z powrotem
Mając to wszystko na uwadze, dziwię się, że nastroje wśród polskich polityków z powrotem stają się raczej prożymiańskie. W mediach społecznościowych pojawiło się mnóstwo wpisów, że ulubieńcy świata tylko się bronią, a cała odpowiedzialność za śmierć mieszkańców Strefy Gazy ponosi Hamas. Bo przecież jasno zostało powiedziane, że pokojowi wycofają się, jak tylko terroryści wypuszczą zakładników. Czyli w wolnym tłumaczeniu – skoro członkowie organizacji terrorystycznej nie chcą wypuścić porwanych przez siebie ludzi, my będziemy mordować cywilów, kobiety i dzieci. Rzeczywiście, bardziej humanitarnie się nie dało. Dziwię się, że można tak lekką ręką odsunąć to, co tam wyprawiano – zwłaszcza jeśli się przypomni, co działo się później w sprawie śmierci Damiana Sobola. Odpowiem Wam tylko, że nie działo się nic – pisałam o tej sprawie jakoś pod koniec września. Ale kto by się przejmował polskim obywatelem, kiedy trzeba bronić najlepsze państwo świata, prawda? Nawet Sterczewski został przez swoją partię ukarany – oficjalnie za brak obecności na zebraniach, ale patrząc na to, że wcale posłowie tak ochoczo się w tym Sejmie nie pojawiają, podejrzewam, że był to tylko pretekst. Jeszcze większą wyrozumiałością wobec Benjamina Natenjahu wykazał się Donald Trump, który wprost apelował, aby został on ułaskawiony. Za wszystko. I za zarzuty korupcyjne, i za ludobójstwo w Strefie Gazy. Oczywiście, prezydent USA nie może wpływać na decyzje podejmowane przez głowę innego państwa, nie ma również mocy prawnej anulowania nakazu aresztowania wydanego przez Międzynarodowy Trybunał Karny, ale mam niemiłe wrażenie, że faktycznie się zbrodniarzowi wojennemu z pokojowego państwa upiecze. Zresztą, kiedy pojawiła się informacja, że Natenjahu przyleci do Polski, prezydent Duda mówił jednym głosem z KO, żeby go nie wydawać, więc tyle sobie ten Międzynarodowy Trybunał Karny może.
Amnestia dla zbrodniarza
Patrząc, jak to się wszystko korzystnie dla pana Benjamina układa, odnoszę niemiłe wrażenie, że faktycznie cała sprawa została ukartowana. Oczywiście, to co zrobił Hamas 7 października 2023 roku było haniebną i nieludzką zbrodnią (wolę to podkreślić, bo niektórym się wydaje, że sprzeciw wobec ludobójstwa, które się tam dokonywało, oznacza z automatu poparcie dla działań Hamasu), ale zaraz po tym, jak to się stało wyraziłam swoje wątpliwości na ten temat. Podobno najlepsze państwa świata ma przy okazji najlepszy wywiad świata, co już udowadniali wielokrotnie. I oni naprawdę nie potrafili wykryć, co szykuje Hamas? Strona palestyńska utrzymuje, że doskonale wiedziano, jakie są ich zamiary, ale nie zrobiono absolutnie nic, żeby to powstrzymać. W trakcie ataku zresztą też specjalnie się nie spieszono, żeby ratować własnych obywateli, którzy byli w tym czasie w bardzo brutalny sposób mordowani. Myślałam, że tylko po to, żeby otrzymać pretekst do kolejnego najazdu na Strefę Gazy, ale teraz zastanawiam się, czy sam Natenjahu sobie tego w ten sposób nie wykombinował, wiedząc doskonale, że po zakończeniu kadencji ciężko mu się będzie z tych zarzutów wyłgać i zdając sobie sprawę, że USA jest mu bardzo przychylne. Sugestia Trumpa o amnestii dla niego tylko to potwierdza. Isaac Herzog, prezydent ulubieńców świata ma rzeczywiście prawną możliwości ułaskawienia pana Benjamina, ale na razie podkreśla, że nie jest ona brana pod uwagę. Wiemy jednak, że z kolei przywódca USA potrafi być uparty – o amnestii dla Natenjahu wspominał w czerwcu 2025 roku, później w październiku podczas przemówienia w Knesecie i podczas szczytu pokojowego w Sharm el-Sheikh nieśmiało o takiej możliwości przypomniał. Ułaskawienie krajowe nie negowałoby również presji międzynarodowej w tym temacie, ale tu już mieliśmy przykład, jak to działa, a raczej nie działa. W najgorszym wypadku Natenjahu nie będzie opuszczał terytorium najlepszego państwa świata, ale po co miałby to robić, skoro jest najlepsze?
P.S.: Celowo nie używałam nazwy tego kraju, bo kiedy ostatnio to zrobiłam, właśnie przy wpisie na temat Damiana Sobola z końca września, FB uciął mi zasięgi. On ma chyba jakąś alergię, kiedy zobaczy tę nazwę ze słowami „ludobójstwo” i „zbrodnie wojenne” w jednym wpisie.
M.
Nawiasem Pisząc
Kto zasługuje na odebranie immunitetu, a kogo trzeba chronić?

KO w mediach społecznościowych chwali się, że odebrano immunitety Kamińskiemu i Wąsikowi. I, rzecz jasna, powtarza się stara, sprawdzona narracja o rozliczeniach. Jak na razie idą KO te rozliczenia – wszyscy wiemy. Zazwyczaj kończą się właśnie na odebraniu immunitetu. Zresztą, co tu pisać o rozliczeniach, skoro rządząca koalicja obstawia komisje śledcze takimi tłukami, że dowodu by nie znaleźli, nawet gdyby ich kopnął w tyłek albo usiadł na twarzy. A już zwłaszcza ta ds. Pegasusa, bo ja mam naprawdę problemy, żeby wskazać, kto tam jest najmniej kompetentny i najmniej powinien się tam znaleźć. Przestało mnie to tak naprawdę ruszać, bo KO znana jest z tego, że lubi się chwalić, że coś zrobi, a potem tego nie robi. Jeszcze nie udało im się wiarygodnie pochwalić, czymś co dla odmiany zrobili – i nie mam tu na myśli zadłużenia państwa czy rujnowanie gospodarki. Z reguły właśnie dlatego, że jak zaczynają się chwalić, to znaczy, że jeszcze nawet nie zaczęli pracować nad tym, czym się chwalą. Nieważne zresztą, bo to bardziej tytułem wstępu, chciałam skupić się na innym immunitecie, który dla odmiany nie został odebrany. I warto się zastanowić, czy słusznie.
Kim jest Ilaria Salis?
Ilaria Salis to skrajnie lewicowa, należąca do Antify europosłanka i przestępca w jednym, ale w Parlamencie Europejskim to akurat nic nowego. Tam wielu jest takich, którzy powinni oglądać świat przez kratki. Jest członkinią grupy, którą śmiało można nazwać gangiem, o nazwie Antifa Hammer. Brała udział w kontrmanifestacji z okazji węgierskiego „Dnia Honoru” na Węgrzech, gdzie w grupie kilku osób miała atakować fizycznie uczestników tego marszu, ale często były to zupełnie przypadkowi ludzie, a – Bogiem, a prawdą – jeszcze nie słyszałam, żeby członkowie Antify przejmowali się jakąkolwiek weryfikacją. W aktach oskarżenia użyto stwierdzenia, że ranni doznali obrażeń, które mogły okazać się śmiertelne. Tyle wiadomo, przynajmniej z publicznych artykułów i sądowych interpretacji. Samo to, według mnie, wystarczy, żeby takiej osoby nie dopuszczać do rządzenia, ale co ja tam wiem. Próbowałam dokopać się do kolejnych informacji, ale wizerunek Salis jest w mediach bardzo ugrzeczniony – w większości publikacji jedynie wspomniano, że „brała udział w zamieszkach”, a w niektórych całkowicie to pominięto, więc tak naprawdę cholera wie, o co kobieta została oskarżona. Próbowałam więc szukać w węgierskich mediach, posiłkując się translatorem, ale to niewiele zmienia, więc dalej będę się już opierała na wypowiedziach polityków. Do informacji, dotyczących śledztwa, zebranych dowodów czy akt, dostępu praktycznie nie ma. Oficjalnie wiadomo więc, że włoska aktywistka miała z grupą innych osób atakować uczestników marszu, ale czasem nie wiedziała, czy człowiek którego atakuje jest faktycznie uczestnikiem „neonazistowskiego” wydarzenia, czy przypadkowym przechodniem.
Interpretacje polityków
Teraz przejdźmy do opisów polityków – przeszperałam wypowiedzi polityków polskich (tu najczęściej z Konfederacji), ale też węgierskich i amerykańskich. Od razu zaznaczę, że politycy, jak to politycy, lubią swoje wypowiedzi odpowiednio ubarwiać i koloryzować, dlatego warto to zawsze podkreślać i o tym pamiętać. Być może to, co piszą jest prawdą, być może nie, a być może znajduje się tam tylko część prawdy (co wydaje mi się najbardziej prawdopodobne). Otóż główny ich zarzut dotyczy tego, że Salis używała ciężkich narzędzi do ataku – dużo mówi się o młotku, ale tutaj nie jestem pewna, czy to nie manipulacja związana z tym, jak nazywała się grupa do której należała (Antifa Hammer). Ona sama się do tego nie przyznała, jednak do sieci wypłynęło zdjęcie brutalnie pobitego mężczyzny, który rzekomo miał być ofiarą włoskiej anarchistki i jej kumpli. Obrażenia jasno wskazują na to, że ten człowiek został bardzo brutalnie zaatakowany jakimś ciężkim przedmiotem, ale znowu – nie znalazłam żadnego OFICJALNEGO potwierdzenia, że został on faktycznie zaatakowany przez tę grupę Antify. Zaczęłam więc kopać głębiej w nadziei, że dokopie się na jakieś wiarygodne zdementowanie, ale na nic takiego nie trafiłam. Oczywiście, ludzie w komentarzach, często powtarzają, że nie są to oficjalne informacje, ale długo nie mogłam znaleźć informacji, kim był ten człowiek i czy faktycznie miał nieprzyjemność trafić na grupę Salis i zaprzyjaźnionych antyfiarzy, czy uległ jakiemuś wypadkowi zupełnie niezwiązanym ze sprawą. Wszystkie źródła, do których dotarłam, wskazują jednoznacznie, że zdarzyło się to właśnie tego dnia i w tym miejscu. Pojawiło się też nagranie z samego ataku, w którym widać, że mężczyzna został zaatakowany od tyłu, a sprawcy faktycznie atakowali go narzędziami, które trzymali w rękach.
Gdzie leży prawda?
Ciężko mi potwierdzić, że te wpisy polityków faktycznie są zgodne z faktami, ale (to tez moja osobista i pewnie subiektywna opinia) jeżeli podobny opis umieściło iluś tam polityków z różnych krajów, a nie znalazło się żadnych prawdopodobnych dementi, poza tym, że to „nieoficjalne” informacje, odnoszę wrażenie, że całe zdarzenie mogło wyglądać bardzo podobnie. Jednak według innych informacji do których dotarłam (również z węgierskich mediów), zaatakowany facet nazywał się Dudog László, miało to miejsce w Budapeszcie, ale artykuł, w którym padło jego imię i nazwisko, co prawda, odnosi się do ataku Antify, tyle że tym razem niemieckiej, więc naprawdę nie wiem, czy politycy nie pomieszali ze sobą dwóch różnych zdarzeń. Bardzo możliwe, bo w ataku na tego mężczyznę używano również noży, co nie zostało stwierdzone podczas „wyczynu” Salis i jej grupy. Bardzo wiele wskazuje więc na to, że jest to dezinformacja, żeby oczernić Salis, ale czy naprawdę trzeba ją dodatkowo oczerniać? Z samych oficjalnych źródeł wynika jasno, że ta kobieta nigdy nie powinna dostać mandatu europosła. I jeden wniosek – Antifa zawsze działa podobnie. Nie ma różnicy, czy to na Węgrzech, w Niemczech, we Włoszech czy w Polsce. Tak czy inaczej – głosowanie za odebraniem jej immunitetu było, nie wiedzieć czemu, tajne. Ale można się domyślać. Nie wiemy, kto jak głosował, ale znamy oficjalne wyniki. Salis wygrała minimalnie – 306 europosłów głosowało za pozostawieniem jej immunitetu, 305 było przeciwko. Co ważne, w sprawie „aktywistki” toczył się już proces, zanim część włoskich wyborców postanowiła umieścić ją w PE. Ponad rok spędziła w areszcie, a następnie została przeniesiona do aresztu domowego (elektronicznego). Do Europarlamentu powędrowała zatem tuż z aresztu domowego. Takie to elity. Włoszka prawdopodobnie uniknie odpowiedzialności, ale wcale się nie zdziwię, jeśli do sprawy będzie się jeszcze wracało.
Przynajmniej powinno się, bo naprawdę człowieka krew zalewa, kiedy słyszy, ile afer europosłów zostało unieważnionych, bo tak. Tam jest naprawdę długa lista.
M.
Nawiasem Pisząc
I kto tu jest ruską onucą?

To jest naprawdę niesamowite, co niektórym silniczkom się w głowach roi. Sfałszowane wybory, prorosyjski Nawrocki i ogólne przeświadczenie, że jeśli się z nimi w czymś nie zgadzasz, jesteś ruską onucą. Denerwuje mnie to określenie, bo zużyło się już mocno, zupełnie tak jak „faszysta”. Teraz każdy może zostać faszystą albo ruską onucą i coraz ciężej jest odróżnić, kto faktycznie współpracuje z Rosjanami na szkodę Polski, a kto po prostu ośmielił się gdzieś tam z kimś tam nie zgodzić. Wymyto już to określenie z prawdziwego znaczenia. Według mnie nie jest dobrze, że tak się dzieje, ale prawdopodobnie nie mam racji, bo nasi politycy i dziennikarze robią to każdego dnia, a to przecież elita narodu.

Krótki opis przypadku
Ale w porządku, bez kpienia i jaj robienia. Autorka profilu „WaszaKaśkowatość”, czyli, jak mniemam, Kaśka, jest silniczkiem pełną gębą. Powtarza dokładnie te same, nawet najbardziej idiotyczne bzdury, kiedy tylko ktoś z Silnych Razem wrzuci jakiś pomysł, jakby tu zohydzić Nawrockiego Polakom. Była pierwsza do wysyłania PiSowców do więzienia, nawet jeśli nic nie zostało udowodnione, bo ona wie lepiej, czy winni czy niewinni. Sugerowała odebranie ludziom ze wsi prawa do głosowania, bo oni powinni się martwić co najwyżej o sołtysa, a nie o prezydenta całego kraju! Krzyczała o sfałszowanych wyborach. Nawrockiego nazywa „domniemanym”, „uzurpatorem” albo „(p)rezydentem”. Kolesia, który wrzucił ten wpis nie kojarzyłam, ale sprawdziłam go sobie. Taka sama para kaloszy. Wypisuje o ludobójstwie dokonanym przez PiS, powiela wszystkie nagrania czy wpisy chwalące KO i, oczywiście, szydzące z PiS-u, Kaczyńskiego, Nawrockiego czy w ogóle kogokolwiek, kto stał w ich pobliżu i nie zwymiotował z obrzydzenia.
O co naprawdę chodziło?
I teraz słuchajcie – link, który wrzucili pochodzi z… tak, z rosyjskiej telewizji. Przez cały ten reportaż naparzano w prezydenta RP, że „rozmawia z Piłsudskim” (Nawrocki rzeczywiście użył takiego sformułowania, ale w formie żartów – mówił, że rozmawia z duchem Józefa Piłsudskiego w Belwederze o wojnie polsko-bolszewickiej z 1920 roku). Było również wspomniane, rzecz jasna, o zażywaniu snusu. Napiszę szczerze – mnie też nie do końca się podoba, że głowa naszego państwa musi to zażywać na wizji, podczas ważnych spotkań, debat i tak dalej. Ale w dalszym ciągu – snus to tylko snus. Specem od narkotyków nie jestem, więc to tylko i wyłącznie moje podejrzenia, ale myślę, że gdyby Karol Nawrocki zażywał narkotyki w zawiniątku wielkości tego snusa pod dziąsło, to zorientowalibyśmy się wszyscy, że jest naćpany. Ja ogólnie boję się narkotyków (więc ekspertką tym bardziej nie jestem), poza klasyczną „marysią” nie brałam nic, ale naprawdę mam wrażenie, że gdybym wzięła sobie pod dziąsło taką ilość mefedronu/kokainy/amfetaminy to latałabym pod sufitem. Albo zeszła z powodu przedawkowania. Po Karolu Nawrockim, poza tym nieszczęsnym zażywaniem snusu na wizji, nie widać, aby był pod wpływem jakichś środków psychoaktywnych. A ogólnie wolę prezydenta, który raz na jakiś czas zażyje snusa, niż takiego, który potrzebuje rozmowy z psychologiem przed każdą debatą.
Powrót do pytania tytułowego
Ale wróćmy do tematu – część silniczków radośnie udostępnia fragmenty z rosyjskiej telewizji, która atakuje Karola Nawrockiego. I przez głowę im nawet nie przejdzie, że skoro ONI go atakują, to widocznie nie jest tak bardzo prorosyjski, jak im usiłują wmówić politycy KO i media, bo po samym tym reportażu widać, że mocno ich on uwiera. Udostępniają rosyjską propagandę, żeby atakować polskiego prezydenta – dosłownie. To kto tu naprawdę jest ruską onucą i kto sieje rosyjską dezinformację? Bo ja mam jedną, nieśmiałą sugestię w związku z tym, myślę, że domyślacie się jaką. Ale na profilu tej pani dowiecie się, że ruskimi onucami są wszyscy, tylko nie ona. Na profilu pana Piotra zresztą podobnie. Przypomnijmy, że „Kanał Pierwszy” to największa rosyjska telewizja. Po upadku ZSRR została odrobinę przekształcona, ale cały czas pozostaje pod całkowitą kontrolą państwa, a jej udziałowcami są głównie rosyjskie instytucje rządowe i struktury związane bezpośrednio z Kremlem. Tak się bawią. Ale napisz im coś o Wołyniu, to Cię zarżną jak indyka na Święto Dziękczynienia za wspieranie rosyjskiej propagandy.
Halo, silniczki! Wytrzyjcie może po sobie podłogę, bo trochę hipokryzji się Wam się ulało. Podejrzewam, że wypłynęła uszami.
M.
Link do fragmentu reportażu z rosyjskiej telewizji: https://x.com/LeskiPiotr/status/1973496793800515971