Hoplofobia
25 maja 2020 roku oficjalnie wystartowało w USA „Lato Miłości”
Autorką hasła „Lato Miłości” jest obłąkana burmistrz Seattle z ramienia Partii Demokratycznej, Jenny Durkan. Wypowiedziała tę frazę w czerwcu 2020 roku na antenie zaprzyjaźnionej stacji CNN (link) w kontekście zbrojnego zajęcia przez lewicowych bojówkarzy i aktywistów BLM części centrum miasta, przepędzenia policji z lokalnego komisariatu i utworzenia tam strefy autonomicznej (CHOP – Capitol Hill Occupied Protest). Po kilku tygodniach eskalacji przemocy i paru ostrych strzelaninach, skutkujących śmiercią dwóch młodych Murzynów, strefę spacyfikowano i zamknięto. Niestety, epizod ten stał się zapowiedzią większych spustoszeń, które finalnie przypieczętowały spektakularny upadek metropolii – w sensie metaforycznym i dosłownym.
Tak źle w Seattle nie było jeszcze nigdy w historii: rekordowe wskaźniki zabójstw, rekordowe wskaźniki strzelanin ulicznych z udziałem kolorowych gangów, rekordowa liczba funkcjonariuszy odchodzących ze służby, rekordowo długie czasy oczekiwania na interwencje policji po telefonie alarmowym i rekordowo szybkie wyludnianie się dzielnic turystycznych i biznesowych. Wszystkie te patologiczne zmiany da się sprowadzić do jednej daty w kalendarzu – 25 maja 2020 roku. Owego feralnego dnia, pod butem gliniarza z drogówki w Minneapolis (aglomeracja oddalona od Seattle o ponad 2600 kilometrów), zginął George Floyd – narkoman i recydywista, który chwilę wcześniej usiłował wycisnąć lewy hajs od sklepikarza. Jego zabójstwo było iskierką zapalającą beczkę prochu.
Ironia poza skalą: wejście do CHOP i tablica z napisem „Przestańcie zabijać czarnych”.
Oblężenie komisariatu rodem z filmu Johna Carpentera “Atak na posterunek 13”, położonego na skrzyżowaniu Lake Street i Alei Minnehaha, rozpoczęło się w weekend późno w nocy. Niebawem konstrukcję z dachem włącznie trawiły już płomienie. W środku znajdowało się parunastu gliniarzy, którzy nie zdążyli uciec z resztą załogi. Wysyłali do swoich bliskich pożegnalne SMS-y, obawiając się najgorszego. Z samego rana zdemoralizowany i rozochocony totalną bezkarnością tłum rzucił się do dewastowania okolicznej zabudowy. Szabrowanie galerii handlowych, plądrowanie butików z markową odzieżą, podkładanie ognia pod sklepy spożywcze, zmasowane niszczenie restauracji, prywatnych domów, warsztatów samochodowych, gmachów pocztowych, stacji benzynowych, salonów fryzjerskich, wozów strażackich, ba, nawet doszczętne zjaranie bloku komunalnego dla śródmiejskiej biedoty – orgia niszczenia zdawała się nie mieć końca. Oczywiście przez cały ten czas z korporacyjnych mediów wysączał się komunikat, podżegający do permanentnej rewolty [1]. Żeby było jeszcze bardziej groteskowo, burmistrz Minneapolis, starając się odwrócić uwagę krytyków od zachowania „czarnej młodzieży” i lewackich anarchistów, publicznie oskarżył o wszczynanie zamieszek siły białej supremacji, przybywające z zewnątrz paramilitarne oddziały milicji, meksykańskie kartele oraz nieokreślonych „zagranicznych prowokatorów”. Ponoć ciągle ich wszystkich szuka.
Lake Street w Minneapolis nazajutrz po przelaniu się fali „protestów”.
Źródło: Minneapolis Open Data (link)
Nie chciałbym zostać opacznie zrozumiany: tezą tego wpisu nie jest uproszczone twierdzenie, że pochody zwolenników Black Lives Matter same z siebie wykreowały spiralę morderstw i strzelanin. Chodzi raczej o to, że zadziałały one niczym detonator dla wielu destrukcyjnych procesów polityczno-społeczno-prawnych, które wystąpiły symultanicznie w różnych punktach na terenie Stanów Zjednoczonych, i dopiero te skumulowane okoliczności spowodowały kataklizm. Wśród nich można wymienić:
- wspomniane wcześniej podjudzanie oraz szerzenie fermentu na masową skalę – konglomeraty medialne i korporacyjne behemoty od Microsoftu po Coca-Colę (patrz oświadczenie prezesa firmy) rozniecały najpodlejsze, motywowane rasowo instynkty, potęgując paranoiczny wręcz gniew w szeregach czarnoskórego elektoratu Demokratów poprzez fałszywe sugerowanie, że “opresyjny system” gnębi Murzynów ze względu na kolor ich skóry;
- zjawisko wycofywania się gliniarzy z patrolowania rewirów wysokiego ryzyka na rzecz zabezpieczania protestów (najdosadniej zwerbalizował zgubne konsekwencje tego procesu David Brown, nadinspektor chicagowskiej policji: Za każdym razem gdy jesteśmy zmuszeni marnować nasze środki na ochronę protestów, mieszkańcy West Side i South Side cierpią);
- drastyczny spadek morale u mundurowych, czego bezpośrednim efektem było dojmujące poczucie defetyzmu, kończące się najczęściej przetrzebieniem personelu lokalnych departamentów policji, zobacz przykładowe nagłówki i ten artykuł (generalnie nie ma tu zbytnio pola do dyskusji – naturalne eksperymenty pokazują, że w realiach amerykańskich nagła redukcja etatów w służbach porządkowych zawsze prowadzi do wymiernego pogorszenia się warunków życia na murzyńskich blokowiskach);
- postulaty szlachtowania policyjnych budżetów operacyjnych idące w parze z apelami o kompletną likwidację organów ścigania;
- rozwiązywanie jednostek specjalnych zahartowanych w walce z przestępczością zorganizowaną (skuteczność NYPD w neutralizowaniu czarno-latynoskich gangów została empirycznie potwierdzona);
- hurtowe opróżnianie więzień z teoretycznie niegroźnych kryminalistów;
- demoralizującą pobłażliwość tudzież żenującą indolencję prokuratorów w stawianiu zarzutów i uzyskiwaniu wyroków skazujących za przestępstwa niższej rangi;
Ogół tych czynników sprawił, że nad Ameryką zaczęło krążyć widmo anarcho-terroru. Podostrzenie konfliktów plemiennych i rozlew krwi ponad zwykłą normę były nieuchronne. Statystyki precyzyjnie lokują moment eskalacji zabijania u schyłku maja, co koresponduje ze zgonem Floyda i antypolicyjnymi demonstracjami. Tego nie sposób przypudrować.
Wizualizacja trendów za The Trace i agregatorem Gun Violence Archive (link)
Piszę to z pełną świadomością: erupcja aktywności bojówek BLM, przypadająca na lato roku 2020, jest najdogłębniej przebadanym i chyba najczęściej replikowalnym eksperymentem socjologicznym w dziejach ludzkości [2]. Bezprecedensowe natężenie ulicznych strzelanin zarejestrowano nawet w „białych” miastach takich jak Madison w Wisconsin, gdzie normalnie przestępczość koncentruje się na ~5 proc. powierzchni aglomeracji i popełniana jest przez relatywnie małe bandy murzyńskich cyngli. Raz jeszcze podkreślam: za te aberracyjne zmiany w USA nie odpowiadają wcale spustoszenia po przejściu wirusa ani towarzyszące mu ekonomiczne restrykcje, nie determinuje ich również kolosalny popyt na broń palną (więcej tu) czy „słoneczna pogoda za oknem”, a już na pewno “nie dzieją się one spontanicznie” (jak frywolnie spekulowały gazety). Praprzyczynę rzeczonego szaleństwa da się chirurgicznie skorelować z bardzo konkretną datą. Historia wściekle wtedy przyśpieszyła.
______________________
[1] Poniżej reprezentatywny wycinek gigantycznego uniwersum mainstreamowych reportaży, felietonów i deklaracji polityków, gwiazd popkultury oraz dziennikarzy z maja/czerwca 2020 roku, niedwuznacznie zachęcających do stosowania fizycznej przemocy i uzasadniających moralną potrzebę organizowania awanturniczych protestów:
Pokażcie mi, gdzie jest napisane, że protesty mają być pokojowe. (Chris Cuomo, CNN)
Dlaczego używanie przemocy podczas protestów jest skuteczne. (Laura Bassett, QC)
Niszczenie mienia, które można zastąpić, nie jest przemocą. (Nikole Hannah-Jones, NYT)
Zamieszki. (…) Z tego zrodził się ten kraj. (Don Lemon, CNN)
Przemoc też jest ważnym narzędziem protestów. (Slate)
Bunt jest jedyną sensowną reakcją. (Colin Kaepernick)
Na ulicach muszą być rozruchy. (Ayanna Pressley)
[2] W latach 2014-2015 przez progresywne bańki informacyjne przetoczyło się pierwsze tsunami doniesień o umundurowanych mordercach, polujących na nieuzbrojonych, czarnoskórych mężczyzn.
- Devi & Fryer skalkulowali, że chorobliwe nagłaśnianie w mediach anegdotycznych przypadków policyjnych interwencji, w których ginęli czarni cywile, przyczyniło się do spadku zaufania do służb, generując ~17 tysięcy dodatkowych brutalnych przestępstw i ~450 nadprogramowych zabójstw w roku, czyli trzykrotnie więcej niż wyniosła liczba ofiar linczowania w najbardziej obfitującym w samosądy etapie amerykańskiej historii.
- Inny autor wykazał, że w realistycznym wariancie scenariusza zarejestrowano aż 26-procentową, sumaryczną zwyżkę liczby morderstw w miastach, w których odbyły się protesty: Homicides increased 26.1% (99% CI: 15.3% to 36.8%) on average following protested police-involved deaths (cytat+wykres, artykuł).
- Jeszcze inny badacz powiązał redukcję aresztowań, jaka nastąpiła po wydarzeniach w Ferguson, z 10-17-procentowym skokiem rabunków i zabójstw w amerykańskich miastach powyżej 10 tysięcy mieszkańców (cytat+diagramy, artykuł).
- Dwóch ekonomistów potwierdziło spekulacje dot. destrukcyjnego oddziaływania mediów na próbie 71 głównych metropolii w USA, dowodząc w sposób rygorystyczny istnienia przyczynowego wpływu relacji medialnych z protestów BLM na krótkotrwały, aczkolwiek bardzo intensywny (~20 proc.) przyrost wskaźnika morderstw w osiemnastu aglomeracjach z dużą murzyńską populacją (cytat, artykuł).
Takie zgliszcza pozostawił po sobie ruch BLM w okresie prezydentury Obamy. Sęk w tym, że oni wtedy dopiero się rozgrzewali.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Hoplofobia
Dlaczego lewica neguje konsensus naukowy w sprawie czynnika G?
W domenie psychologii testowanie ludzkiej inteligencji należy do najbardziej wiarygodnych narzędzi, służących do przewidywania przyszłości – stanowi swoiste ukoronowanie tej dziedziny nauki. Jeśli koncept IQ jest niepoprawny, wszystkie inne twierdzenia w psychologii też są niepoprawne.
– Steve Stewart-Williams (link)
Inteligencja wywiera potężny i rozległy wpływ na stratyfikację społeczną, względnie podziały klasowe. Jej efektów nie da się wytłumaczyć wykształceniem rodziców czy warunkami ekonomicznymi, w których chowały się dzieci. Wbrew obiegowej opinii, oddziaływanie szeroko rozumianego “środowiska” na nasze wyniki w nauce i późniejszy poziom zamożności jest stosunkowo słabe.
– Gary N. Marks (link)
Czynnik G to inaczej inteligencja, względnie zdolności poznawcze (kognitywne). W amerykańskich realiach pomiary robione na ogromnych, reprezentatywnych próbach niezmiennie od dekad wykazują, że przeciętna rozbieżność w ilorazie inteligencji między rasą czarną i białą przyjmuje wartość d Cohena ≈ 1.00, co przekłada się na ~15 punktów IQ różnicy, a zatem 1 odchylenie standardowe w rozkładzie empirycznym wyników testów. Zgoda w tej kwestii jest ugruntowana i nie podlega dyskusji, zobacz: Jensen & Reynolds (tabela, artykuł), Rushton (tabele, książka), Roth et al. (tabela, metaanaliza), Weiss et al. (cytat, artykuł), Hunt (książka), Frisby & Beaujean (cytat, artykuł), Hu et al. (tabela, artykuł), Lasker et al. (cytat, artykuł) czy Fuerst et al. (cytat, artykuł). Optymistyczne rokowania części badaczy odnośnie stopniowego zanikania międzyrasowych dysproporcji w inteligencji (łączone z “Efektem Flynna”) zawsze były przedwczesne i nieuzasadnione, patrz Rushton & Jensen (cytat, artykuł), Williams (cytat, artykuł), Platt et al. (cytaty, artykuł) czy Nijenhuis & Flier (cytat, metaanaliza). W ocenie laika 15-punktowa przewaga z korzyścią dla białych wydawać się może trywialna, jednak statystyczne i przede wszystkim praktyczne konsekwencje istnienia rzeczonej asymetrii są w makroskali Stanów Zjednoczonych kolosalne.
(źródło, diagram 10.1)
Znając wartości procentowe konkretnych przedziałów (link), załączona wyżej grafika informuje nas, że
- raptem ~16% amerykańskich Murzynów ma IQ > 100 (dla białych odsetek ten wynosi średnią 50%);
- raptem ~3% amerykańskich Murzynów ma IQ > 115 (biali ~16%);
- ~65% amerykańskich Murzynów ma IQ < 90 (biali ~25%);
- ~35% amerykańskich Murzynów ma IQ < 80 (biali ~10%), co oznacza, że nie przebrnęliby nawet przez sito rekrutacyjne do armii, ponieważ stwarzaliby zagrożenie dla siebie i innych;
- ~16% amerykańskich Murzynów ma IQ < 70, co sugeruje intelektualne upośledzenie (biali ~3%);
Test inteligencji zaprojektowany przez Davida Wechslera (link, tabela 3) pokazuje z kolei, że
- 3.6% białych i 18% czarnych ma IQ < 75 (stosunek ~5:1);
- 21.9% białych i 59.4%. czarnych ma IQ < 90 (stosunek ~2:1);
- 53.8% białych i 15.7% czarnych ma IQ > 100 (stosunek ~1:3);
- 27.9% białych i 3.8% czarnych ma IQ > 110 (stosunek ~1:7);
- 5.4% białych i 0.2% czarnych ma IQ > 125 (stosunek ~1:27);
Dla krańcowo prawej strony ogona rozkładu sytuacja wygląda następująco (skalkulowane na podstawie tabeli 4.3, link):
- IQ > 120: biali 11.14%, czarni 1.10%, stosunek ~1:10 (Azjaci 17.67%);
- IQ > 125: biali 5.68%, czarni 0.40%, stosunek ~1:14 (Azjaci 10.36%);
- IQ > 130: biali 2.59%, czarni 0.13%, stosunek ~1:20 (Azjaci 5.54%);
- IQ > 135: biali 1.05%, czarni 0.04%, stosunek ~1:26 (Azjaci 2.70%);
- IQ > 140: biali 0.38%, czarni 0.01%, stosunek ~1:38 (Azjaci 1.19%);
- IQ > 145: biali 0.12%, czarni 0.00% (Azjaci 0.47%);
- IQ > 150: biali 0.03%, czarni 0.00% (Azjaci 0.17%);
Czemu te liczby są ważne? Bo spośród wszystkich powszechnie akceptowanych i dających się skwantyfikować zmiennych to właśnie IQ oferuje największy potencjał prognostyczny w takich kluczowych dziedzinach życia i dla tak istotnych zjawisk jak poziom świadomości zdrowotnej, skłonność do antyspołecznych zachowań, przebieg edukacji, sukcesy w nauce, osiągnięcia zawodowe, talenty przywódcze oraz umiejętność akumulowania majątku w okresie dorosłym (szerzej na ten temat do poczytania tutaj). W rezultacie dodanie komponentu w postaci pomiarów inteligencji do rutynowego zestawu zmiennych kontrolnych sprawia, że wiele najbardziej rażących nierówności socjoekonomicznych między przedstawicielami rasy białej i czarnej w USA ulega drastycznej redukcji lub kompletnie zanika. Krótko mówiąc, wmiksowanie IQ do regresji przekreśla szanse na postawienie kategorycznej tezy o “systemowym rasizmie” jako rzekomej przyczynie dominacji białych nad Murzynami. Jest to główna, aczkolwiek rzadko werbalizowana przesłanka, która kieruje postępowaniem lewoskrętnych intelektualistów (socjologia należy tradycyjnie do skrajnie upolitycznionych i zideologizowanych dyscyplin → diagram, link, zaś metodyka i wnioskowanie socjologów zaliczają się do najmniej rzetelnych z powodu deficytu replikacji i potężnego efektu szuflady → cytat, link), gdy ci ignorują czynnik G w swoich pracach albo wręcz zaprzeczają jego doniosłej roli w rozwoju danej subpopulacji. Ich oficjalna argumentacja jest oczywiście taka, że segregowanie ludzi wedle kryteriów inteligencji nosi znamiona (pseudo)naukowego rasizmu i oni z racji swego “oświecenia” nie zamierzają brać udziału w tym haniebnym, zacofanym procederze.
WYBRANE PRZYKŁADY ODDZIAŁYWANIA IQ NA KONKLUZJE BADAŃ
(znacznie więcej obserwacji tu)
- skorygowanie modelu o inteligencję całkowicie niweluje dysproporcje w dochodach między czarnymi i białymi w Ameryce: Farkas & Vicknair (cytat+tabela, artykuł), Kagawa (artykuł);
- dopasowanie modelu o inteligencję odwraca (ze szkodą dla białych) związek na linii rasa-dyskryminacja przy zatrudnieniu w tym sensie, że biali mężczyźni, znajdujący się na identycznym szczeblu IQ co czarni, doświadczają relatywnie gorszego traktowania na rynku pracy: Nyborg & Jensen (artykuł);
- po skorygowaniu modelu o inteligencję (szacowaną przy wykorzystaniu ogólnego testu klasyfikacyjnego armii/AGCT) rozziew w tygodniowych i rocznych zarobkach między czarnymi i białymi mieszkańcami stanów południowych w latach czterdziestych XX wieku kurczy się w zależności od sposobu wprowadzania brakujących statystyk o odpowiednio 72-76% i 78-97%: Carruthers & Wanamaker (cytaty+tabela, artykuł);
- po skorygowaniu modelu o inteligencję (mierzoną za pomocą baterii testów kwalifikacyjnych sił zbrojnych typu ASVAB lub AFQT) czarni mężczyźni notują wyższe wskaźniki zdawalności egzaminów uniwersyteckich i częściej dostają dyplomy ukończenia studiów niż ich biali rówieśnicy: Herrnstein & Murray (cytat, rozdział), Cameron & Heckman (cytat, artykuł);
- dodanie parametru IQ do finalnego modelu wydłuża czas edukacji czarnoskórych kobiet i mężczyzn w stosunku do “ilości” edukacji, którą otrzymują biali: Lang & Manove (cytat+wykresy, artykuł);
- uwzględnienie inteligencji w modelu likwiduje wszelkie rasowe różnice w międzypokoleniowej, ekonomicznej, wertykalnej mobilności społecznej: Mazumder (cytat+wykres, raport), Acs (cytaty, raport), Mazumder (cytat+wykresy, artykuł);
- skorygowanie modelu o inteligencję eliminuje różnice w długości zasądzanych wyroków: Simon (tabela+cytat, artykuł);
- wkalkulowanie inteligencji do modelu zmniejsza niemal do zera przepaść między czarnymi i białymi, jeśli chodzi o względne ryzyko aresztowania i uwięzienia: Beaver et al. (artykuł), Beaver et al. (artykuł);
- skontrolowanie modelu o inteligencję oraz impulsywność powoduje, że kolor skóry recydywisty przestaje korelować z prawdopodobieństwem jego ponownego aresztowania: Schwartz & Beaver (tabela, artykuł);
- korekta o inteligencję i agresywne predyspozycje skazańców ujawnia, że uprzedzenia rasowe przy zasądzaniu wyroków śmierci są artefaktem statystycznym, powstałym na drodze niepełnej kalibracji bazowego modelu: Heilbrun et al. (cytat, artykuł);
(cytat z Wikipedii, zarchiwizowany 9 lipca 2022)
Negowanie mocy predykcyjnej IQ w generowaniu i podtrzymywaniu różnic międzygrupowych prowadzi do czegoś na wzór zbiorowej paranoi, czyli kolektywnego przeświadczenia, iż oto tajemnicze, wrogie siły działają za naszymi plecami i mimo nieustających prób rugowania z przestrzeni społecznej wszelkich przejawów dyskryminacji oraz uprzedzeń rasowych, ciągle utrwalają nierówności na polu edukacji lub w dostępie do dobrze płatnych zawodów. Jest to później idealny grunt dla rozrostu wielopokoleniowych frustracji, podejrzeń i nienawiści, co w połączeniu z masowymi transferami ograniczonych środków publicznych na chybione bądź nieefektywne programy pomocowe tylko pogłębia poczucie zniweczonych nadziei. Miliony dolarów rocznie wydawane są na wydumane interwencje czy realizowanie mrzonek o “podnoszeniu wyników w nauce”. Niestety, na skutek rasowych implikacji badań dotyczących wpływu IQ i obaw, że w razie poruszenia tego tematu spadnie na nich środowiskowy ostracyzm, amerykańscy decydenci dalej będą udawać, że głaz ten można wtoczyć na szczyt.
Hoplofobia
Czy te oczy mogą kłamać?
Anglojęzyczna Wikipedia podaje (link), że Michael Shermer to popularyzator i historyk nauki, prezes Stowarzyszenia Sceptyków, redaktor naczelny kwartalnika “Skeptic”, autor przeszło tuzina książek, sygnatariusz wielu artykułów na łamach szanowanej prasy oraz postać czynnie zaangażowana w śledzenie, badanie, podważanie i demaskowanie pseudonaukowych, paranormalnych i religijnych twierdzeń, które zaśmiecają przestrzeń społeczną. Słowem, chłodny, analityczny umysł, który nie uwierzy, dopóki nie sprawdzi.
Po ostatniej masakrze-strzelaninie w szkole podstawowej w teksańskim Uvalde Shermer poczuł wenę twórczą, zasiadł do pisania i spłodził felieton na wiadomy temat, ten zaś po dwóch tygodniach wylądował na stronach magazynu “Quillette”. Postawił w nim kategoryczną tezę, że kołem zamachowym przemocy z udziałem broni palnej w Ameryce jest zbyt łatwy dostęp do tejże broni (link). Związek ów ma, jego zdaniem, charakter przyczynowy w tym sensie, że kraje, które obniżyły u siebie wskaźniki zabójstw i samobójstw z użyciem broni, równolegle wdrożyły także surowe zasady jej reglamentacji. Tymi krajami były w latach 90. XX wieku Australia i Austria. O wymiernych konsekwencjach reform premiera Johna Howarda po rzezi w Port Arthur wspominałem w innym miejscu, nie będę się więc powtarzał (dodam tylko, że całokształt materiału dowodowego przekonuje, iż nie wpłynęły one na poziom lokalnej przestępczości). Proponuję za to przyjrzeć się sytuacji w Austrii, bo nasz samozwańczy sceptyk znowu pomija kluczowe detale, niepasujące mu do narracji.
Shermer argumentuje (referując konkluzje tekstu, wydanego nakładem sztandarowego czasopisma brytyjskiego Królewskiego Kolegium Psychiatrów), że po wymuszonym przez unijne dyrektywy nałożeniu restrykcji na cywilny obrót bronią w Austrii w roku 1997 (weryfikacje niekaralności, testy psychologiczne, kursy bezpiecznej obsługi i znajomości prawa, zakazy sprzedaży karabinków “szturmowych”, obowiązkowe szafki i sejfy etc.) zaobserwowano wyraźne kurczenie się puli licencjonowanych posiadaczy broni i korespondujący z nim spadek średniej liczby zabójstw i samobójstw popełnianych z broni palnej. Ten “naturalny eksperyment” – kontynuuje Shermer – powinien być lekcją dla Amerykanów, że przy odpowiedniej determinacji i woli politycznej da się wprowadzić korzystne z punktu widzenia zdrowia publicznego zmiany, przynoszące natychmiastowe efekty.
Problem z tą huraoptymistyczną propagandą sukcesu jest taki, że zarówno pan “sceptyk”, jak i cytowani przez niego autorzy wygodnie przemilczeli długofalowe trendy w kształtowaniu się OGÓLNYCH WSKAŹNIKÓW PRZEMOCY w Austrii przed rokiem 1997 i po roku 1997. Te bowiem ujawniają, że ostrzejsze regulacje w żaden sposób nie korelują z częstością występowania zgonów. Poziom samobójstw ulegał dalszej redukcji w niemal identycznym tempie jak przed wejściem w życie obostrzeń, w przypadku natomiast najważniejszej subkategorii, czyli morderstw i zabójstw, można wręcz pokusić się o wnioskowanie, że restrykcje spowolniły dynamikę spadku śmiertelności, co sugeruje scenariusz znany z USA: rozbrojenie populacji nie-kryminalistów i ograniczenie im możliwości legalnej obrony rozzuchwala populację kryminalistów, skutkując eskalacją zabijania za pomocą innych metod.
(źródło)
(źródło)
Powyższe wykresy nie pozostawiają pola do interpretacji: ja, anonimowy bloger z polskiej piwnicy, jestem lepszym sceptykiem niż amerykański profesjonalista i medialny celebryta, Michael Shermer, który zdecydował się zataić przed swoimi czytelnikami newralgiczne fakty dotyczące rezultatów austriackiej ofensywy legislacyjnej z roku 1997. Nieładnie.
Hoplofobia
Profil rasowy sprawców masowych mordów i strzelanin w Ameryce
Parę lat temu zespół dziennikarzy nowojorskiego „Timesa” przygotował sztucznie rozwleczony reportaż na temat wszystkich strzelanin zarejestrowanych na terenie Stanów Zjednoczonych w roku 2015 z uwzględnieniem rasy sprawców. Ogromną większość z nich stanowiły prywatne wendetty, inicjowane przez lokalne gangi uliczne, oraz mordy rodzinne. Najważniejsze statystyki rozrzucono po całym tekście i przy pierwszym kontakcie jest rzeczą niemożliwą uchwycić ich zniuansowanie, dlatego przechodzę od razu do sedna.
NYT ujawnia, że spośród 358 strzelanin z minimum czterema osobami zabitymi i/lub rannymi w blisko połowie przypadków (160) nie udało się zidentyfikować tożsamości strzelca. Daje to 198 zweryfikowanych incydentów; trzy-czwarte z nich (144 albo 73 proc.) popełnili czarni. Po wykluczeniu 144 „zamkniętych” spraw zostaje zatem 160 nierozwikłanych i 54 z rozpoznanym nie-czarnym zamachowcem. Czy posiłkując się tak okrojonym materiałem można oszacować, za ile ataków ponoszą winę potomkowie europejskich osadników?
214 (160+54) przekłada się na 60 proc. ogółu strzelanin – w tym właśnie przedziale mieszczą się biali napastnicy. Autorzy felietonu podkreślają, że z powodu ułomności policyjnych źródeł, które nie rozróżniają grup etnicznych, zaliczyli do subkategorii „Whites” lwią część Latynosów, znacząco utrudniając wyizolowanie poszukiwanych przypadków. Z drugiej strony wspomnieli także, iż z początkowej puli 358 zdarzeń odnotowanych w 2015 roku 39 zaklasyfikowano jako eksplozje przemocy domowej zakończone rzezią członków rodziny; biali dopuścili się 63 proc. z tych morderstw. Po dokooptowaniu do tego najgłośniejszych medialnie masakr w miejscach publicznych, składających się przeciętnie na kilka incydentów rocznie, oraz zbioru mniejszych ataków z jedną osobą zabitą można spokojnie przyjąć, że „non-Hispanic Whites” odpowiadają bezpośrednio za maksymalnie 36 (~10 proc.) strzelanin [1] (diagramy kołowe prezentują surowe proporcje, nieskorygowane o wielkość populacji, słupki ukazują wskaźniki przeskalowane):
grafika po angielsku → link
Co się stanie, gdy zmodyfikujemy bazową definicję z czterech osób rannych (niekoniecznie śmiertelnie) na minimum cztery osoby zabite? Poniższe statystyki pochodzą z najnowszej publikacji Foxa & Levina, kryminologów z Uniwersytetu Północno-Wschodniego w Bostonie:
grafika po angielsku → link
Końcowe wnioski
Na przekór fałszywym opiniom kolportowanym w mediach sprawcami znakomitej większości wybuchów masowej przemocy w Ameryce są czarni mężczyźni, stanowiący zaledwie ~6 proc. ludności. Z perspektywy statystycznej sytuacja wygląda następująco: reprezentanci tej populacji odpowiadają rocznie za ~80 proc. wszystkich strzelanin, co oznacza, iż matematyczna szansa dostania się pod lufę czarnoskórego napastnika w USA jest kilkanaście razy wyższa niż w przypadku agresora o białym kolorze skóry. Wywindowanie progu numerycznego ofiar śmiertelnych do 4+ zabitych redukuje wspomniane ryzyko po stronie Murzynów, ale i tak w stosunku do swojej liczebności deklasują oni konkurencję w rankingu morderców. It’s not even close.
_________________________
[1] Jedna kwestia wymaga tutaj uściślenia: jak się rzekło, NYT nie pozostawili explicite uwag odnośnie rasy lub pochodzenia etnicznego przy 160 strzelaninach. Milczące założenie, że ich inicjatorami byli agresorzy o ciemnej karnacji wynika wprost z samego artykułu oraz dedukcji na podstawie statystyk federalnych. Tajemnicą poliszynela jest, że najwięcej nierozwiązanych zabójstw w Ameryce to pochodna konfrontacji ulicznych z udziałem młodych Murzynów albo latynoskich cholos w roli ofiar, co niemal zawsze oznacza też zaangażowanie mordercy bądź morderców o podobnym odcieniu skóry (przy okazji: Murzyni ginący z rąk białych stanowią symboliczny procent wszystkich czarnych ofiar zabójstw; FBI podaje średnio ~200 przypadków w skali roku, ale ponieważ wielu z tych zabójców to w rzeczywistości Latynosi, błędnie zakodowani przez lokalną policję jako biali na wstępnym etapie śledztwa, bardziej realna liczba „white-on-black homicides” jest nieporównywalnie niższa). Problemy z identyfikacją sprawców nie dotyczą natomiast przemocy domowej czy miłosnych trójkątów (cytat), a są to najbardziej typowe motywy zbrodni pośród przedstawicieli białej ludności, regularnie wieńczone aresztowaniem podejrzanego. Nie powinno więc dziwić, że większość (ok. 3/4) skatalogowanych przez nowojorski dziennik zajść, w których uczestniczyli biali Amerykanie, sprowadzała się do eskalowania wewnętrznych konfliktów w patologicznych rodzinach z długim rekordem policyjnych interwencji.