Hoplofobia

25 maja 2020 roku oficjalnie wystartowało w USA „Lato Miłości”

Opublikowano

on

Autorką hasła „Lato Miłości” jest obłąkana burmistrz Seattle z ramienia Partii Demokratycznej, Jenny Durkan. Wypowiedziała tę frazę w czerwcu 2020 roku na antenie zaprzyjaźnionej stacji CNN (link) w kontekście zbrojnego zajęcia przez lewicowych bojówkarzy i aktywistów BLM części centrum miasta, przepędzenia policji z lokalnego komisariatu i utworzenia tam strefy autonomicznej (CHOP – Capitol Hill Occupied Protest). Po kilku tygodniach eskalacji przemocy i paru ostrych strzelaninach, skutkujących śmiercią dwóch młodych Murzynów, strefę spacyfikowano i zamknięto. Niestety, epizod ten stał się zapowiedzią większych spustoszeń, które finalnie przypieczętowały spektakularny upadek metropolii – w sensie metaforycznym i dosłownym.

Tak źle w Seattle nie było jeszcze nigdy w historii: rekordowe wskaźniki zabójstw, rekordowe wskaźniki strzelanin ulicznych z udziałem kolorowych gangów, rekordowa liczba funkcjonariuszy odchodzących ze służby, rekordowo długie czasy oczekiwania na interwencje policji po telefonie alarmowym i rekordowo szybkie wyludnianie się dzielnic turystycznych i biznesowych. Wszystkie te patologiczne zmiany da się sprowadzić do jednej daty w kalendarzu – 25 maja 2020 roku. Owego feralnego dnia, pod butem gliniarza z drogówki w Minneapolis (aglomeracja oddalona od Seattle o ponad 2600 kilometrów), zginął George Floyd – narkoman i recydywista, który chwilę wcześniej usiłował wycisnąć lewy hajs od sklepikarza. Jego zabójstwo było iskierką zapalającą beczkę prochu.


Ironia poza skalą: wejście do CHOP i tablica z napisem „Przestańcie zabijać czarnych”.

Oblężenie komisariatu rodem z filmu Johna Carpentera “Atak na posterunek 13”, położonego na skrzyżowaniu Lake Street i Alei Minnehaha, rozpoczęło się w weekend późno w nocy. Niebawem konstrukcję z dachem włącznie trawiły już płomienie. W środku znajdowało się parunastu gliniarzy, którzy nie zdążyli uciec z resztą załogi. Wysyłali do swoich bliskich pożegnalne SMS-y, obawiając się najgorszego. Z samego rana zdemoralizowany i rozochocony totalną bezkarnością tłum rzucił się do dewastowania okolicznej zabudowy. Szabrowanie galerii handlowych, plądrowanie butików z markową odzieżą, podkładanie ognia pod sklepy spożywcze, zmasowane niszczenie restauracji, prywatnych domów, warsztatów samochodowych, gmachów pocztowych, stacji benzynowych, salonów fryzjerskich, wozów strażackich, ba, nawet doszczętne zjaranie bloku komunalnego dla śródmiejskiej biedoty – orgia niszczenia zdawała się nie mieć końca. Oczywiście przez cały ten czas z korporacyjnych mediów wysączał się komunikat, podżegający do permanentnej rewolty [1]. Żeby było jeszcze bardziej groteskowo, burmistrz Minneapolis, starając się odwrócić uwagę krytyków od zachowania „czarnej młodzieży” i lewackich anarchistów, publicznie oskarżył o wszczynanie zamieszek siły białej supremacji, przybywające z zewnątrz paramilitarne oddziały milicji, meksykańskie kartele oraz nieokreślonych „zagranicznych prowokatorów”. Ponoć ciągle ich wszystkich szuka.


Lake Street w Minneapolis nazajutrz po przelaniu się fali „protestów”.


Źródło: Minneapolis Open Data (link)

Nie chciałbym zostać opacznie zrozumiany: tezą tego wpisu nie jest uproszczone twierdzenie, że pochody zwolenników Black Lives Matter same z siebie wykreowały spiralę morderstw i strzelanin. Chodzi raczej o to, że zadziałały one niczym detonator dla wielu destrukcyjnych procesów polityczno-społeczno-prawnych, które wystąpiły symultanicznie w różnych punktach na terenie Stanów Zjednoczonych, i dopiero te skumulowane okoliczności spowodowały kataklizm. Wśród nich można wymienić:

  • wspomniane wcześniej podjudzanie oraz szerzenie fermentu na masową skalę – konglomeraty medialne i korporacyjne behemoty od Microsoftu po Coca-Colę (patrz oświadczenie prezesa firmy) rozniecały najpodlejsze, motywowane rasowo instynkty, potęgując paranoiczny wręcz gniew w szeregach czarnoskórego elektoratu Demokratów poprzez fałszywe sugerowanie, że “opresyjny system” gnębi Murzynów ze względu na kolor ich skóry;
  • zjawisko wycofywania się gliniarzy z patrolowania rewirów wysokiego ryzyka na rzecz zabezpieczania protestów (najdosadniej zwerbalizował zgubne konsekwencje tego procesu David Brown, nadinspektor chicagowskiej policji: Za każdym razem gdy jesteśmy zmuszeni marnować nasze środki na ochronę protestów, mieszkańcy West Side i South Side cierpią);
  • drastyczny spadek morale u mundurowych, czego bezpośrednim efektem było dojmujące poczucie defetyzmu, kończące się najczęściej przetrzebieniem personelu lokalnych departamentów policji, zobacz przykładowe nagłówki i ten artykuł (generalnie nie ma tu zbytnio pola do dyskusji – naturalne eksperymenty pokazują, że w realiach amerykańskich nagła redukcja etatów w służbach porządkowych zawsze prowadzi do wymiernego pogorszenia się warunków życia na murzyńskich blokowiskach);
  • postulaty szlachtowania policyjnych budżetów operacyjnych idące w parze z apelami o kompletną likwidację organów ścigania;
  • rozwiązywanie jednostek specjalnych zahartowanych w walce z przestępczością zorganizowaną (skuteczność NYPD w neutralizowaniu czarno-latynoskich gangów została empirycznie potwierdzona);
  • hurtowe opróżnianie więzień z teoretycznie niegroźnych kryminalistów;
  • demoralizującą pobłażliwość tudzież żenującą indolencję prokuratorów w stawianiu zarzutów i uzyskiwaniu wyroków skazujących za przestępstwa niższej rangi;

Ogół tych czynników sprawił, że nad Ameryką zaczęło krążyć widmo anarcho-terroru. Podostrzenie konfliktów plemiennych i rozlew krwi ponad zwykłą normę były nieuchronne. Statystyki precyzyjnie lokują moment eskalacji zabijania u schyłku maja, co koresponduje ze zgonem Floyda i antypolicyjnymi demonstracjami. Tego nie sposób przypudrować. 

Wizualizacja trendów za The Trace i agregatorem Gun Violence Archive (link)

Piszę to z pełną świadomością: erupcja aktywności bojówek BLM, przypadająca na lato roku 2020, jest najdogłębniej przebadanym i chyba najczęściej replikowalnym eksperymentem socjologicznym w dziejach ludzkości [2]. Bezprecedensowe natężenie ulicznych strzelanin zarejestrowano nawet w „białych” miastach takich jak Madison w Wisconsin, gdzie normalnie przestępczość koncentruje się na ~5 proc. powierzchni aglomeracji i popełniana jest przez relatywnie małe bandy murzyńskich cyngli. Raz jeszcze podkreślam: za te aberracyjne zmiany w USA nie odpowiadają wcale spustoszenia po przejściu wirusa ani towarzyszące mu ekonomiczne restrykcje, nie determinuje ich również kolosalny popyt na broń palną (więcej tu) czy „słoneczna pogoda za oknem”, a już na pewno “nie dzieją się one spontanicznie” (jak frywolnie spekulowały gazety). Praprzyczynę rzeczonego szaleństwa da się chirurgicznie skorelować z bardzo konkretną datą. Historia wściekle wtedy przyśpieszyła.

______________________

[1] Poniżej reprezentatywny wycinek gigantycznego uniwersum mainstreamowych reportaży, felietonów i deklaracji polityków, gwiazd popkultury oraz dziennikarzy z maja/czerwca 2020 roku, niedwuznacznie zachęcających do stosowania fizycznej przemocy i uzasadniających moralną potrzebę organizowania awanturniczych protestów:

Pokażcie mi, gdzie jest napisane, że protesty mają być pokojowe. (Chris Cuomo, CNN)
Dlaczego używanie przemocy podczas protestów jest skuteczne. (Laura Bassett, QC)
Niszczenie mienia, które można zastąpić, nie jest przemocą. (Nikole Hannah-Jones, NYT)
Zamieszki. (…) Z tego zrodził się ten kraj. (Don Lemon, CNN)
Przemoc też jest ważnym narzędziem protestów. (Slate)
Bunt jest jedyną sensowną reakcją. (Colin Kaepernick)
Na ulicach muszą być rozruchy. (Ayanna Pressley)

[2] W latach 2014-2015 przez progresywne bańki informacyjne przetoczyło się pierwsze tsunami doniesień o umundurowanych mordercach, polujących na nieuzbrojonych, czarnoskórych mężczyzn.

  • Devi & Fryer skalkulowali, że chorobliwe nagłaśnianie w mediach anegdotycznych przypadków policyjnych interwencji, w których ginęli czarni cywile, przyczyniło się do spadku zaufania do służb, generując ~17 tysięcy dodatkowych brutalnych przestępstw i ~450 nadprogramowych zabójstw w roku, czyli trzykrotnie więcej niż wyniosła liczba ofiar linczowania w najbardziej obfitującym w samosądy etapie amerykańskiej historii.
  • Inny autor wykazał, że w realistycznym wariancie scenariusza zarejestrowano aż 26-procentową, sumaryczną zwyżkę liczby morderstw w miastach, w których odbyły się protesty: Homicides increased 26.1% (99% CI: 15.3% to 36.8%) on average following protested police-involved deaths (cytat+wykres, artykuł).
  • Jeszcze inny badacz powiązał redukcję aresztowań, jaka nastąpiła po wydarzeniach w Ferguson, z 10-17-procentowym skokiem rabunków i zabójstw w amerykańskich miastach powyżej 10 tysięcy mieszkańców (cytat+diagramy, artykuł).
  • Dwóch ekonomistów potwierdziło spekulacje dot. destrukcyjnego oddziaływania mediów na próbie 71 głównych metropolii w USA, dowodząc w sposób rygorystyczny istnienia przyczynowego wpływu relacji medialnych z protestów BLM na krótkotrwały, aczkolwiek bardzo intensywny (~20 proc.) przyrost wskaźnika morderstw w osiemnastu aglomeracjach z dużą murzyńską populacją (cytat, artykuł).

Takie zgliszcza pozostawił po sobie ruch BLM w okresie prezydentury Obamy. Sęk w tym, że oni wtedy dopiero się rozgrzewali.

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Exit mobile version