Connect with us

Nawiasem Pisząc

Zagubiony Donald Tusk i kiepskie wsparcie od sojuszników

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Powiem Wam, że tak śmieszniej kampanii, jaką mamy w tym roku, to się nie spodziewałam. Niby wiedziałam, że opozycja zwariowała już całkowicie i cokolwiek by nie zrobili, jakkolwiek by się nie starali, to wyjdzie im dokładnie odwrotnie, bo zupełnie nie mają pomysłu, jak uderzać w ten wstrętny, zły PiS. Dosłownie błądzą po omacku i codziennie potwierdzają teorię, że nasz obecny rząd zwyczajnie nie ma z kim przegrać tych wyborów, a Jarosławowi Kaczyńskiego wypada tylko dziękować Bogu za taką konkurencję. Bo ostatnimi czasy Tusk wykonał parę akcji, które można spokojnie nazwać strzałem w kolano. Już cała akcja ze „świętą Joanną od aborcji” okazała się falstartem, a przecież nasz były premier próbował jeszcze przekonać wszystkich, że jest bardziej antyuchodźczy, niż Konfederacja i PiS razem wzięte. Wątpię, czy mu się udało, podejrzewam, że od Platformy mogli po tym odwrócić się ci ich wyborcy, którzy dalej wierzą, że nieznany i niezidentyfikowany tłum ludzi przy polskiej granicy, bez ważnych dokumentów, na 100% nie stanowi żadnego zagrożenia dla polskich obywateli. Nawet, jeśli nie ma pewności, czy do tych ludzi nie dołączyli przypadkiem członkowie Grupy Wagnera. I jakby tego było mało, Donald pochwalił się teraz włączeniem na swoje listy Michała Kołodziejczaka. Który był łaskaw wypowiadać się kiedyś, że Tusk cofnął polskie społeczeństwo do koczowniczego, a w ogóle czemu im nie wolno handlować z Rosją. Nie wiem, na co liczył szef Platformy Obywatelskiej, być może chciał przeciągnąć na swoją stronę rolników, ale po ich reakcji można chyba spokojnie wywnioskować, że mu się to nie udało. Naprawdę dziwię się, że są jeszcze ludzie, którzy nie widzą, jak bardzo zagubiony jest przywódca „najwspanialszej” partii w Polsce. Wsparcie dla Joanny z Krakowa, o której szybko wyszło na jaw, że lubi dużo mówić, ale niekoniecznie prawdę, całkowita zmiana przekonań politycznych, a teraz wciąganie do swojej partii jakiegoś spadochroniarza, który wyląduje zawsze tam, gdzie mu się najbardziej opłaca. A pamiętamy przecież, że Tusk zamierza walczyć z inflacją, uskuteczniając jeszcze większe rozdawnictwo, niż PiS. No zwyczajnie, nic się temu człowiekowi ostatnio nie klei. Poza tym postanowił zaprosić jeszcze Bogusława Wołoszańskiego, który na wszelkie pytania, dotyczące jego donosów na kolegów zbywa wzruszeniem ramion i oskarżeniami o odgrzewanie kotleta, bo skoro coś było dawno, to już się nie liczy. Tym samym lider PO zdjął już absolutnie maskę pozorów i pokazał, że może kroczyć ramię w ramię z największymi gnidami, jeśli wydaje mu się, że to zagwarantuje sukces. Z Wałęsą chociaż udawał, że oskarżenia Cenckiewicza i PiS-u są sfabrykowane, tutaj bez żenady ignoruje przeszłość Wołoszańskiego.

Co chce świętować pani Dulkiewicz?

No dobrze, ale poza Tuskiem mamy też innych członków PO, którzy zaliczają podobne wpadki – nie wiadomo, czy z własnej nieudolności, czy żeby ich guru nie wypadał aż tak słabo. Ledwo został nagłośniony skandal, gdzie podczas parady statków ku czci powstańców warszawskich, jeden z pracowników Warszawskich Linii Turystycznych wpadł na genialny pomysł, żeby w godzinę „W” puścić „Międzynarodówkę”, a tu podobna kompromitacja, tym razem na Pomorzu. Bo w sumie Rosjanie to całkiem spoko ziomki są, zupełnie jak Niemcy. Chyba z podobnego wniosku wyszła Aleksandra Dulkiewicz, prezydent Gdańska, od wielu lat aktywnie współpracująca właśnie z partią Donalda Tuska. Podczas niedawnego Jarmarku Dominikańskiego w Gdańsku odwiedzili nas właśnie „bracia” Niemcy, którzy byli łaskawi zaśpiewać ludową pieśń „in Heller, und ein Batzen”, będącą wtedy nieoficjalnym hymnem Wermachtu. Niemcy uwielbiali ją sobie podśpiewywać, a naszym rodakom cała melodia niekoniecznie dobrze się kojarzyła. Ponad osiemdziesiąt lat po wybuchu wojny, nasi zachodni sąsiedzi postanowili przypomnieć ją Polakom jeszcze raz. Ale jakby tego było mało, radośni śpiewacy podobno postanowili zmienić trochę tekst piosenki i niemieckie słowo „Heidi” wymawiali jako „Heili”. Wyborny żart, naprawdę. Bo chyba nie próbowali nam wmówić, że to wszystko przypadek? Oczywiście, że próbowali. Co na to pani prezydent Gdańska? Zignorowała temat, tak samo jak Rafał Trzaskowski sposób uczczenia rocznicy Powstania przez kapitana jednego z promów. A następnie dolała oliwy do ognia, bo zaprosiła Niemców na wspólne ŚWIĘTOWANIE rocznicy wybuchu wojny. Tak, świętowania, w żadnym wypadku nie upamiętniania. A żeby Niemcy mogli posypać głowę popiołem, to też nie ma takiej potrzeby, ile można? Świętowanie wybuchu wojny, która kosztowała miliony żyć naszych rodaków brzmi jak dobry plan. Może jakaś rekonstrukcja Schleswiga-Holsteina wystrzeliłaby uroczystą salwę, żeby to się wszystko pięknie skojarzyło gdańszczanom? Zwłaszcza tym zwiedzającym Westerplatte albo znajdującym się w pobliżu Poczty Polskiej. A miejscowości położone na wschodniej granicy niech 17 września zaproszą Rosjan. Zaproszenie i Niemców, i Rosjan jest absolutnie niezbędne przy podobnym „świętowaniu”.

Natalia Janoszek polskiej polityki

A to, rzecz jasna, w dalszym ciągu jeszcze nie koniec. Bo wyskoczyła nam Natalia Janoszek polskiej polityki (która, swoją drogą, też kiedyś kandydowała do Sejmu z ramienia Platformy). Dziewczę nazywa się Aleksandra Wiśniewska i przygotowała nam taką historię, że Ibrahim się chowa. Znaczy schowałby się, gdyby ktokolwiek wiedział, gdzie ten facet jest i co się z nim stało. Kandydatka do Sejmu postanowiła pochwalić się swoją działalnością humanitarną, która sama w sobie była już tak nieprawdopodobna, że i tak nikt jej nie uwierzył, ale niestety już wkrótce początkującą panią polityk zdemaskowała inna pracownica Polskiej Akcji Humanitarnej, która stwierdziła, że ogólnie pani Aleksandra może się gdzieś w ich szeregach przewijała, ale dokonania, o których była łaskawa opowiedzieć, to jednak nie do końca prawda. Niedługo też zniknęła jej biografia na Wikipedii, którą skasowali sami administratorzy, ponieważ zamieszczone tam informacje również wydały im się mało możliwe. Mówiąc wprost, że to wszystko ściema i bujda na resorach. A co pani Wiśniewska raczyła sprzedać swoim ewentualnym wyborcom? Ano, bo była taka łódź, która musiała ratować. Bardzo blisko brzegu, bo ok. 150-200 metrów, ale fale były tak wielkie, że istniało niebezpieczeństwo, że ta łódź rozbije się o skały. Na łodzi znajdowało się 40-50 osób. Nasza dzielna niewiasta, razem z innymi ratownikami, wskoczyła do wody, zwłaszcza że nieszczęście właśnie się wydarzyło i łódź faktycznie zaczęła tonąć. Ludzi było za dużo, żeby po kolei wydostawać ich na brzeg, więc ratownicy mieli… zanurkować pod łódź, przytrzymywać ją od dołu, ustabilizować i doprowadzić do brzegu. Już samo to brzmi jak absurd, bo podejrzewam, że taka łódka na rozfalowanym morzu i z pięćdziesięcioma osobami na pokładzie swoje waży, więc takie odprowadzanie jej do brzegu w kilka osób musiało być wyjątkowo nieefektywne. Podobne wątpliwości musieli mieć sami pasażerowie, bo zaczęli wyskakiwać do wody, a że nie umieli pływać, to byłaby mogiła. Gdyby nie, rzecz jasna, pani Aleksandra, którą zauważyła kobietę z jakimś zawiniątkiem i postanowiła je rzucić do naszej bohaterki. Zaskoczona dziewucha dopiero wtedy zauważyła, że to niemowlę, więc, niewiele myśląc, zostawiła swoją załogę i popłynęła w stronę wybrzeża, trzymając dziecko na piersi – dzięki płetwom uwinęła się z tym w kilka minut, a już na brzegu rozpoczęła reanimację, bo przecież gdyby maluch samodzielnie oddychał, to byłoby za łatwo i za mało dramatycznie dla tak odważnej kobiety. Powinna według mnie dodać jeszcze trzęsienie ziemi, tsunami, lawinę i pożar. Wtedy brzmiałoby to dużo wiarygodniej, nie rozumiem czemu się krępowała. Mogłaby też zrobić karierę jako scenarzystka do filmów o superbohaterach, które ostatnio przeżywają delikatny kryzys, ze względu na postępowość i tolerancję. Chociaż wydaje się, że to też ideały bliskie sercu naszej dzielnej Oli, więc nawet jej wybitne twisty fabularne mogłyby tutaj niewiele pomóc. W każdym razie, tak jak pisałam, Ibrahim się chowa, on się bał nawet ogniska rozpalić, a Wiśniewska, proszę, jaka nieustraszona. Chociaż chciałabym poznać dokładną lokalizację tej misji ratunkowej, bo taki Ibrahim płynął sześć dni w nieistniejącej rzece, to jest jednak wyczyn, który ciężko pobić. Żeby pani Ola mogłaby się z nim mierzyć, powinna ratować nieistniejących ludzi z nieistniejącej łodzi w nieistniejącym morzu. Inaczej się nie liczy!

Nie wszystkie wpadki dobrze się kończą…

Dzieła samozniszczenia dokonała Dominika Jackowski, radna PO ze Szczecina, chociaż to akurat historia tragiczna. W zeszłym tygodniu miało podobno dojść do onanizowania się przez dorosłego mężczyznę na plaży. Pierwsze informacje mówiły, że rzekomo robił to w obecności dziecka, jednak świadkowie i policja zaprzeczają tym doniesieniom. Winnym nieobyczajnego zachowania miał okazać się miejscowy ksiądz, który dodatkowo prowadził lekcje katechezy w którejś ze szkół. Tak naprawdę pojawiają się różne wersje tego, co stało się feralnego dnia na plaży. Wiadomo, że przyjął mandat, ale właśnie ze względu na to, że w okolicy nie było dzieci, nie zatrzymano go. Redaktor Tomasz Sakiewicz utrzymuje, co prawda, że dotarł do akt sprawy i sam czyn, o który był oskarżony mężczyzna, był „wątpliwy”, a „mandat przyjął dlatego, żeby kobieta, która wezwała policję się uspokoiła”; zabrakło jednak wyjaśnień, skąd wyciągnął taki wiosek, i co to znaczy, że czyn był wątpliwy. Nie onanizował się, a jedynie podrapał po wiadomym miejscu? Nie będę tutaj nikogo wybielała, jeśli ksiądz faktycznie dopuścił się wiadomych czynności, to żadnych powodów do pochwał nie ma. Jeżeli faktycznie tak było, zasłużył na krytykę. Salezjanie, do których należał ksiądz, wszczęła odpowiednie śledztwo, mające wyjaśnić, co dokładnie się wydarzyło, skontaktowali się również z policją w celu dalszej współpracy, więc wszelkie zarzuty o zamiatanie pod dywan są w tej sytuacji niesprawiedliwe. Niestety, sprawa nie skończyła się wyjaśnieniem, a tragedią, bo wspomniany ksiądz targnął na własne życie, rzucając się pod pociąg. Nie przeżył. I niestety, wypada tutaj skrytykować panią radną ze Szczecina, która opublikowała zdjęcie księdza, jego dane osobowe oraz adres miejsca pracy. I publicznie nazwała go pedofilem. Później post, w którym wprost oskarża kapłana o krzywdzenie dzieci, usunęła, ale natychmiast pojawiło się oświadczenie, że jest w kontakcie z kobietą, która twierdzi, że była w okolicy w towarzystwie córeczki. Tyle że przeczą temu inni świadkowie i policjanci. Według nich żadnych dzieci tam nie było. A nieobyczajne zachowanie to jednak co innego niż pedofilia i uważam, że nie powinno się innych tak bezrefleksyjnie oskarżać o najbardziej haniebne czyny, jeśli nie mamy pewności, że naprawdę je popełnili. A w tej konkretnej sytuacji pewności być nie mogło, ba, mam wrażenie, że pani polityk wrzuciła post szkalujący duchownego, bez zastanowienia się nad konsekwencjami. Ot, bo hasło „ksiądz – pedofil” się dobrze klika. Tak naprawdę jednak nie wiemy, co stało się na tej plaży. Powtarzam, jeśli ksiądz faktycznie dopuścił się takiego zachowania, to jakieś konsekwencje powinny być w jego kierunku wyciągnięte. Nie wiemy jednak, jakie intencje miała kobieta wzywająca policję – być może motywy miała czyste i była słusznie zaniepokojona, a być może poznała księdza i wykorzystała pretekst? Nie wiemy też, kim jest kobieta, która opublikowała zdjęcie duchownego w sieci i czy faktycznie była świadkiem sytuacji i rzeczywiście przebywała tam z dzieckiem. To drugie wydaje mi się mało prawdopodobne, skoro pozostali świadkowie zdarzenia twierdzili, że żadnych dzieci tam nie widzieli. Dlaczego mieliby kłamać? Akurat jesteśmy społeczeństwem, które tak sobie toleruje pedofilów, więc jestem przekonana, że świadkowie zareagowaliby ostrzej, gdyby zauważyli, że ktoś obnaża się w obecności dziecka. Do tego dochodzą wątpliwości, czy redaktor Sakiewicz faktycznie nie miał racji i zachowanie księdza oburzyło tylko jedną kobietę, która być może nadinterpretowała to, co zauważyła, albo w ogóle coś źle widziała – chociaż w takiej sytuacji nie rozumiem, czemu ksiądz zdecydował się przyjmować mandat? Nie wiem. Wiem jednak, że radna Platformy Obywatelskiej udostępniła wszystkie dane księdza, nie mając pewności, że nie oskarża go bezpodstawnie. Wynikiem czego rozpętała się nagonka, która prawdopodobnie popchnęła księdza do odebrania sobie życia. Co więcej, nie wygląda jakby pani miała jakieś wyrzuty sumienia, przeciwnie, wydała oświadczenie według którego jej zarzuty wcale nie były bezpodstawne. Można wręcz odnieść wrażenie, że cała sytuacja spłynęła po niej jak po kaczce. Warto zwrócić uwagę na typowy dla tego środowiska brak konsekwencji. Bo przecież to niedawno lewica i cała KO doprowadziła w końcu do dymisji Adama Niedzielskiego, który publicznie udostępnił receptę wypisaną przez lekarza i też nie pofatygował się, żeby ukryć jego dane osobowe. Wtedy to było złe i rażące (i pełna zgoda!), chociaż minister zdrowia chciał po prostu zwrócić uwagę na problem wypisywania sobie przez lekarzy samodzielnie recept na lekarstwa, które bynajmniej nie są zwykłym syropem na kaszelek. Jednak tym problemem można się zająć, niekoniecznie publikując wszystkie dane lekarza. Pamiętam też inną sprawę, gdzie syn pewnej szczecińskiej posłanki padł ofiarą pedofila, który działał w środowisku LGBT i Platformie. Wtedy nazwisko tego zboczeńca próbowano zatuszować, bo szybko zorientowano się, że raczej takie praktyki bliskiego współpracownika nie będą zbyt pozytywnie odbierane. Wszak z list lewicy nie wystartuje choćby Jan Hartman, bo przypomniano mu jego tekst, w którym krytykował nadmierny ostracyzm wobec ludzi, którzy trochę za bardzo lubią małe dzieci. To już było za dużo, nawet dla lewicy. Wracając jednak do afery pedofilskiej w szeregach PO, wtedy wypłynęły niestety również dane jego syna i tutaj też się zgadzam – nie powinny były nigdy nigdzie się pojawić. Nie zamierzam tutaj absolutnie porównywać księdza, który być może onanizował się na plaży z nastolatkiem, skrzywdzonym przez zboczeńca. To jest, mimo wszystko, inny kaliber. W dalszym jednak ciągu – w Polsce panuje zasada domniemania niewinności i nie można bezpodstawnie szkalować człowieka, tylko dlatego, że trudni się zawodem, w który zdecydowaliśmy się uderzać przy każdej możliwej okazji. Jest to po prostu niewłaściwe, bo albo możemy narazić się na proces o zniesławienie, albo w najgorszym przypadku doprowadzić nawet do tragedii, do jakiej doprowadziła Jackowski, przez zaszczucie drugiego człowieka. Ksiądz powinien jak najbardziej ponieść konsekwencje swoich czynów. Wydaje mi się jednak, że aż na tak dramatyczny los nie zasługiwał. I nie chodzi o to, że będę się jakoś tutaj sprzeciwiać publikowaniu danych osobowych pedofilów – wręcz przeciwnie, uważam, że takich zboczeńców należy piętnować. Ale powinniśmy mieć pewność, że faktycznie pewnego rodzaju czynów się dopuścili. Tutaj tej pewności nie było. Ba, jest raczej dużo wątpliwości, czy słowa, która opublikowała Dominika Jackowski nie było delikatną nadinterpretacją.

Także sami widzicie. PiS naprawdę nie musi się wysilać, żeby dowieźć swoją przewagę nad KO do 15 października. Platforma od początku trwania kampanii, co chwilę ładuje się na kolejne miny, które raczej popularności im nie przynosi. A już zwłaszcza zagubienie ich lidera, który planował powtórzyć sukces marszu 4 czerwca i tym razem zorganizować „Marsz miliona serc” jako formy wsparcia dla Joanny z Krakowa, ale zanosi się na to, że będzie musiał zrewidować swoje plany, bo temat „niesprawiedliwie i opresyjnie potraktowanej kobiety” okazał się jednak niewypałem i nie dało rady nim grzać do końca kampanii. Strasznie jestem ciekawa, jakie kolejne próby podejmie Tusk, bo naprawdę ogląda się te jego starania przecudownie. A kiedy poza nim kolejne wpadki zaliczają inni „znani i lubiani” z Platformy, to efekt jest wręcz porażający.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Nawiasem Pisząc

Niezależna nagroda dla niezależnej artystki

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Na Czerskiej bez zmian. Mogą wręcz udzielać korepetycji z tego, jak dokonywać możliwie najbardziej antypolskich wyborów, a potem je wyjaśnić w sposób wybitnie idiotyczny.

Wszyscy szukamy artystycznej wybitności

Już zostawmy tę ludzką przyzwoitość, bo wszyscy wiemy, jakim człowiekiem jest pani Holland i jaka jest ta jej przyzwoitość, ale gdzie oni widzą artystyczną wybitność? Reżyser po prostu przeniosła na ekran wszystkie antyimigranckie i kłamliwe przekazy z lewicujących mediów, o których dziennikarka GW potem pisała, że nie były prawdziwe. Nie wiem, po co to wyjaśniła, bo każdy średnio ogarnięty człowiek widział to od razu, ale może chciała to wyjaśnić swoim czytelnikom? A może artystyczną wybitnością była scena, w której Agata Kulesza przedstawia litanię ku czci Świętej Platformy? Albo kiedy Maciej Stuhr robił z siebie sfrustrowanego na władzę impotenta? W którym miejscu w tym filmie była ta artystyczna wybitność!?

Znaleźliśmy polityczną propagandę

A o pani Agnieszce można by powiedzieć, że jest przyzwoita, gdyby jej film faktycznie niósł za sobą jakieś zmartwienie sytuacją uchodźców, a nie był elementem cynicznej i kłamliwej kampanii wyborczej. Byłaby, chociaż w głupi, naiwny i typowo emocjonalny sposób. Ale ten film to typowa polityczna propaganda. A pani Holland jest jedną z największych antypolskich propagandystek. I wszyscy wiemy, dlaczego. Bo w działaniach Straży Granicznej nic się nie zmieniło. Dalej pilnują, żeby nikt nielegalnie nie przekraczał granicy. Dalej stosują push-backi. Dalej robią te wszystkie złe i niepoprawne politycznie rzeczy, ale pani Agnieszce i innym jej podobnym wyznawcom polityki multi-kulti już to nie przeszkadza.

Być może teraz pogranicznicy stosują te metody z uśmiechem na ustach. I dzięki temu ci wszyscy wypychani uchodźcy też są jacyś tacy bardziej uśmiechnięci.

M.

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Nowy Czeczko? Nie do końca…

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Chciałabym napisać, że mamy kolejnego Emila Czeczkę. Że znowu jakiś odklejeniec zwiał na Białoruś, że pewnie Białorusini zrobią z nim porządek, ale w sumie żadnych większych konsekwencji jako państwo nie będziemy mieli. Że w sumie nic wielkiego się nie stało, bo co może się wydarzyć, jeśli komuś się wydaje, że w Polsce reżim jest gorszy, niż na Białorusi, więc pojechał się przekonać. Ale nie mogę. Bo Tomasz Szmydt nie jest Emilem Czeczką. Czeczko był zwykłym żołnierzem, który mało o czym wiedział, mało o czym słyszał i mało o czym miał pojęcie – i nie mówię tu o jego wiedzy jako takiej, ale tej, która w niepowołanych rękach mogłaby mieć dla nas fatalny skutek. Chcę też napisać, że szanuję polskich żołnierzy, obojętnie w jakim stopniu sprawują swoją funkcję – ale akurat nie tych, którym się wydaje, że w Polsce jest dramat, zamordyzm i mordowanie obywateli, a u Łukaszenki to kraj mlekiem i miodem płynący. No, ale panu Emilowi Białorusini bardzo szybko podziękowali.

Sędzia sprawiedliwy i nieustępliwy

Ze Szmydtem sprawa jest już jednak dużo poważniejsza. Bo facet był sędzią. I to nie takim, który rozstrzyga, który sąsiad podszedł do płotu – jako że i tamten podszedł – i drugiemu szybę wybił (znowu – z całym szacunkiem, ale to też po prostu nie są informacje, które mogłyby wyrządzić nam jakąś większą szkodę), ale takim, który miał dostęp do wiadomości najbardziej tajnych i najbardziej wrażliwych. Podobno „ściśle tajnych”. I sobie wziął te wszystkie informacje i zwiał na Białoruś. I tymi danymi zapewne hojnie obdaruje Łukaszenkę (za gościnne przyjęcie, wszak wódkę ponoć nawet dostał), a tym samym i Putina. A co oni raczą z tym zrobić? Bóg jeden wie, ale chyba raczej nic takiego z czego my, jako państwo, moglibyśmy być zadowoleni. Obawiam się, że wręcz przeciwnie. Nikt nie wie, do jakich informacji Szmydt uzyskał dostęp. Nikt nie wie, ile z nich już sprzedał, nikt nie wie, ile ma jeszcze w zanadrzu i nikt nie wie, od kiedy zaczął kapować. Tak naprawdę nikt nie wie nic. Co najgorsze – nikt nie ma bladego pojęcia, jak go ściągnąć z powrotem. Facet zwiał nam sprzed nosa – podobnie jak Roman do Włoch, Gaweł do Norwegii czy Sebastian M. do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. W żadnym z tych przypadków polskie służby nie są w stanie zrobić dosłownie nic, ci ludzie uniknęli odpowiedzialności. Jeden z nich zdążył już wrócić w pełni chwały i zaczął zaprowadzać sprawiedliwość nad złymi ludźmi, którzy chcieli go skazać (i nad paroma innymi przy okazji też), a co my robimy? Dywagujemy nad tym, czy pan Tomasz był bardziej propisowski czy prokoalicyjny. Bo to jest rzeczywiście najważniejsze w tym momencie. Wiszą nad nami Bóg wie, jakie konsekwencje z tego tytułu, ale nasi politycy muszą to wykorzystać, żeby udowodnić, że ta druga strona jest gorsza.

Wypominanie prorosyjskości

Nie jest wiedzą chyba tajemną, że PiS jest antyrosyjski do granic możliwości. Do przesady wręcz. Po katastrofie smoleńskiej od razu wiedzieli, kto za nią stoi i nie omieszkali poinformować o tym wszystkich. I przypominać na każdym kroku. Niestety, kiedy przyszło do okazywania dowodów, to niewiele z tego wyniknęło, ot po prostu słali jakieś „druzgocące” raporty na podstawie zabaw z parówkami i helem. I nie chcę tutaj mówić, że wiem od początku do końca, co się wydarzyło nad Smoleńskiem – po prostu uważam, że ani jedna, ani druga strona nie stanęła na wysokości zadania, żeby tę tragedię wyjaśnić i że obie – tak, jak w tym przypadku – wykorzystały ją, żeby obrzucić się wzajemnie gównem. Bo trzeba znać priorytety. Z kolei Platformę pamiętamy z tzw. „resetu” i znamiennych słów dwóch jej czołowych polityków o Putinie. Tusk, na wieść o tym, że któreś z rosyjskich, proputinowskich mediów nazwało go „naszym człowiekiem w Warszawie”, odparł, że Putina spokojnie można określić jako „naszego człowieka w Moskwie”, a pan Radosław Sikorski stwierdził, że „Rosja nie jest naszym wrogiem, a Putin to nie Stalin – jeśli morduje to detalicznie, a nie hurtowo” – więc jak rozumiem, wszystko spoko. Bo detalicznie można, ale hurtowo już nie. Ale naprawdę w tej konkretnej sytuacji nie jest ważne, która partia była bliżej ze Szmydtem, a która dalej. I na pewno nie to, która lepiej na tym całym incydencie politycznie najlepiej wyjdzie. Chociaż – wielu ludzi to podłapało i radośnie głosi w Internecie, że Szmydt to był bliżej do tamtych, niż do naszych.

Konsekwencje – nie dla wszystkich

Najważniejsze jest dobro państwa i to, czy i w jaki sposób wiedza, którą teraz pan sędzia dzieli się z Łukaszenką (a pewnie dzielił od dawna) jest dla nas zagrożeniem. Bo cholera wie, kogo znał ten facet. Cholera wie, z kim rozmawiał i o czyich słabościach wiedział. Przecież sąd stoi praktycznie ponad prawem – co pokazuje sprawa małego Kamila z Częstochowy, gdzie wszystkie osoby dalej spokojnie sprawują swój urząd, mimo że nie zrobiły nic, by ratować tego chłopca. Nie chciało im się nawet porządnie wykonywać swoich obowiązków. Było dziecko, nie ma dziecka, a kto jest winny? Tylko bezpośredni zabójca, ewentualnie jego matka, ale już nie ci, którzy tego biednego chłopca wrzucili dosłownie w paszczę lwa. Poprawność polityczna? Solidarność jajników? Zostawmy już to, i tak prawdy nie dojdziemy. Niby toczy się w tej sprawie jakieś śledztwo, niby zbierają dowody, ale dobrze wiemy, jak będzie. Wracając do głównego wątku – obawiam się, że pan Szmydt może mieć haki na niektóre wysoko postawione osoby w państwie, które potem Rosja z Białorusią radośnie wykorzystają. Nie mam pojęcia na kogo i na jaką skalę, bo to wiedza ściśle tajna, przynajmniej dla nas. Martwię się, że dla Putina i Łukaszenki już nie za bardzo. I teraz wyobraźmy sobie, że tych dwóch dżentelmenów posiadło wiedzę, że któraś z wysoko postawionych osób w Polsce ma tam coś za uszami (w sumie – kto nie ma?) i zacznie taką osobę szantażować, że powiedzą to i to, jeśli ta nie zrobi tego i tego. Nie wierzę, że wśród tych ludzi wielu będzie takich, którzy twardo powiedzą, że „trudno, róbcie, co chcecie, ja polskiej racji stanu zdradzał nie będę”.

Szwajcarski ser

Im na wyższego konia wskoczysz, tym boleśniej zderzysz się z ziemią. I ci ludzie doskonale o tym wiedzą, ale w tym momencie wolą wrzucać gówno do wentylatora i nadstawiać go w stronę przeciwników. A jak dalekie ci ludzie mają kompetencje i co są w stanie zrobić, żeby ich własne szambo nie wybiło – wolę sobie nie wyobrażać. Polskie służby są jak szwajcarski ser – tą dziurą im jeden czmychnie, tamtą drugi, a potem można tylko rozłożyć ręce i powiedzieć, że kurde, w sumie to szkoda. I że do kolejnych takich sytuacji na pewno dochodzić nie będzie. Na mur beton. A nam pozostaje wzruszyć ramionami i uwierzyć, że jak mówią, że nie będzie to nie będzie. Bo co nas złego może spotkać, jesteśmy w NATO, więc jesteśmy mocarni. A to, że jakieś super tajne sprawy państwowe prawdopodobnie są teraz omawiane przy wódce z Łukaszenką, to już pal sześć. To oni są winni, a nie my, a jeśli będzie groźba, że to nam może coś zaszkodzić, to się będziemy martwić. Najwyżej zrobi się drugi reset. A interesy państwa czy dobro naszych obywateli są nieważne. Umówmy się, większość tych wysoko postawionych ludzi ma je w głębokim poważaniu. Jeżeli będzie ryzyko, że spadną z konika – bez skrupułów zrzucą kogoś innego, ale na razie jest najlepszy czas na to, żeby nawalać w przeciwnika politycznego. Bo jakoś to będzie. Dla nich, być może dla nas nie?

Ogłupiony polski naród

A my radośnie tańczymy, jak oni nam grają. Bo to PiS, a nie PO (albo na odwrót). I z miłą chęcią przystępujemy do tej politycznej wojenki, bo tak się już daliśmy spolaryzować przez te dwie partie, że wszystko inne mamy w pompie. Przyznaję, nie jestem bez winy, tez się w to dałam wciągnąć (chociaż bardziej pod względem postępowości vs konserwatywności, niż w tę wojenkę polityczną). Pan Szmydt zrobił sobie zdjęcie z człowiekiem z PiS-u – oho, mamy powiązanie! Podał rękę człowiekowi z PO – no to ich ugotujemy. A jakie poniesiemy konsekwencje – jako państwo – tego, że zdrajca i szpieg pije sobie teraz gdzieś na Białorusi wódeczkę z ludźmi, którzy mają możliwości nam ten nasz spolaryzowany grajdołek zburzyć? Oj tam, oj tam. I najgorsze jest to, że to jest racja. Jesteśmy w tym momencie kompletnie bezradni. Bo jak my mamy tego człowieka odbić?! Chyba tylko najeżdżając na Białoruś, ale wszyscy wiemy, jakie byłyby tego konsekwencje. Możemy więc tylko siedzieć z założonymi rękami i czekać, co wyskoczy. Ale do tej pory jakoś to było. Zwiał Roman Giertych – ale w sumie nic mu nie udowodniono, więc luz. Pani Magdalena Adamowicz nie stawia się na kolejne wezwania prokuratury – no przecież jest chora! Rafał Gaweł robi w Norwegii za wielce rodzinnego geja, który uciekł przed polskim reżimem – trudno, może tylko pluć na Polskę, ale do tej pory nam to nie przeszkadzało, prawda? Sebastian M. spalił całą rodzinę żywcem – szkoda, że nic mu już nie zrobimy, ale prawo to prawo. Co prawda, Romek wrócił i może robić, co mu się żywnie podoba (bo ma immunitet), a pan Szmydt pije sobie wódeczkę z prezydentem Białorusi (pewnie po to, żeby się zrobił bardziej wylewny), ale… jakoś to będzie, prawda?

Zawsze jakoś było.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

O kilka kieliszków za dużo?

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Ja naprawdę wiele jestem w stanie zrozumieć. Naprawdę – wiele. Że majówka, że dożynki, że imieniny i Bóg jeden wie, co jeszcze. Czasem się człowiek przecież zabawić musi. Józefa było. Albo Stefana. Grzegorza, Moniki czy innej Krystyny. Może nawet Marcina – chociaż to akurat w listopadzie chyba. W każdym razie człowiek ma naprawdę dużo okazji, żeby się towarzysko poudzielać. Może nawet codziennie – ale czy wypada, jeśli wraz z zabawą idą napoje wysokoprocentowe? I nie chodzi mi tu akurat o mleko.

Słaba głowa, słaby sprzęt…?

Pan Kierwiński postanowił świętować Dzień Strażaka wyjątkowo hucznie. Do tego stopnia, że przyszedł wygłosić oświadczenie z tej okazji w stanie nie do końca trzeźwym, co nie umknęło uwadze innych ludzi. Ale stanowisko jest jasne – to wcale, pod żadnym względem i absolutnie nie było tak, że on tam wszedł na scenę na****ny jak meserszmit, nigdy w życiu. No fucking way! To w ogóle są niedorzeczne podejrzenia, po prostu mieliśmy awarię sprzętu nagłaśniającego. I tylko przez to facet nie potrafił się wysłowić. Nic to, że słychać było wyraźnie, że pan Marcin zwyczajnie bełkocze. Że niektóre słowa przeciąga nie wiadomo jak długo, a innych nie jest w stanie skończyć. To była tylko i wyłącznie awaria, a nie, że szefowi MSWiA się za bardzo chlupnęło poprzedniego dnia – albo nawet tego samego. Nam pozostaje w to tylko uwierzyć. Nieszczęścia chodzą po ludziach. Już kiedyś Aleksandra Kwaśniewskiego dotknęła choroba filipińska. I kim my jesteśmy, żeby wątpić w jego słowa? Jak powiedział, tak było. Wtedy była choroba filipińska, a nie alkohol, a teraz jest awaria sprzętu nagłaśniającego. I nawet z tym, szary człowieczku, nie dyskutuj, bo pozwy pójdą. Awaria to awaria, a jeśli Ci po głowie chodzą inne myśli, to my to spokojnie, pokojowo i sądownie załatwimy – tak, żebyś myślał prawidłowo.

Niegodne działania pisowskiej Targowicy

Pan Marcin wspomniał również, że nie będzie się poddawać badaniom pod kątem stanu przeduradarowego, ponieważ część jego wyborców – nie mogąc uwierzyć, w to co słyszą – martwiło się, że może to kwestie zdrowotne, bo wiadomo przecież, że tak światły człowiek jak pan Kierwiński do kieliszka nie zagląda, a już na pewno nie wtedy, kiedy następnego dnia ma wygłosić przemówienie. Nie, nie zamierzam, bo wszystko jest w jak najlepszym porządku. Proszę mi wierzyć. Tak jak powiedziałem, był straszny pogłos z głośnika, który był niedaleko. Więc bardzo słabo słyszałem, nie wiem, czy to była też kwestia jakiegoś sprzęgnięcia mikrofonów. Zdarza się. Nie ma to nic wspólnego ze stanem zdrowia, aczkolwiek dziękuję za troskę, wszystko jest w porządku – tłumaczył – Różne komentarze były, także polityków z polskiego życia publicznego, którzy chluby mu raczej nie przynoszą. Raczej nadinterpretują tutaj fakty lub starają się uprawiać taką brudną walkę polityczną. Jak rozumiem mają coś, do czego mogą się przyczepić, ale te insynuacje są naprawdę niegodne. Jeżeli ktoś chce wykorzystywać to święto do swojej brudnej polityki, to sam sobie wystawia świadectwo. No i spoko, jasna sprawa. Tylko czy takie samo świadectwo wystawił sobie Roman Giertych, który od razu znalazł winnego całego zajścia?

To nie my, to PiS!

Tak tylko pytam, bo Romek pisał coś o pisowskiej targowicy i chciałabym wiedzieć czy tekst: Nazwisko dźwiękowca, który obsługiwał dzisiaj najbardziej chciałbym poznać. #PiStoTargowica nie jest przykładem wykorzystywania tego smutnego incydentu do uprawiania brudnej polityki? Mam wątpliwości, bo skoro pytania zwykłych ludzi, czy poseł Kierwiński na pewno był w pełni sił podczas swojego przemówienia, są przejawem brudnej polityki, to czym innym jest sugestia, że ktoś z PiS-u (a być może sam Kaczyński!) przełączał po kryjomu różne kabelki, żeby pan Marcin brzmiał tak jak brzmiał? W każdym razie, pan Giertych otrzymał odpowiedzi, że odpowiedzialnymi za całą tą sytuację mogą być Jack Daniels albo Johnny Walker. Śledztwo trwa! Poszukiwani się nie wywiną, nie ma bata. Niech no tylko pan Roman pozna miejsce przebywania obu żartownisiów, to im da do wiwatu. Podpowiadam, że poszukiwania można by było zacząć od jakichś sklepów monopolowych.

Choroba przenoszona drogą kropelkową

Pan Kierwiński postanowił jednak opublikować na swoim Twitterze dowody na to, że podczas swojego przemówienia był trzeźwy jak świnia i przedstawił wyniki badania alkomatem. Trochę wyglądają, jakby czternastolatek usiłował na szybko przepisać pracę domową, bo mogliśmy w nich przeczytać:

Policja: Kierwiński

Nazwisko badanego: Marcin

Imię badanego: 22.08.1976 r.

No, spoko, bardzo wiarygodne. Nie pozostawia już żadnych wątpliwości. Ja podejrzewam, że jak pan Kierwiński chuchnął, to od razu wzięło też policjanta, który miał wykonywać te badania i stąd te nieprawidłowości, ale na 100% jest tak, że pod hasłem „Policja” należy wpisać nazwisko, pod hasłem „Nazwisko” swoje imię, a pod imieniem datę urodzenia.

Albo to, albo poseł Kierwiński faktycznie przez kilka godzin przed wystąpieniem nie wylewał za kołnierz. I przypadkowo policjant, który wykonywał badania również. Ale w to żaden z nas nigdy nie uwierzy, prawda?

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej