Nawiasem Pisząc
Zagubiony Donald Tusk i kiepskie wsparcie od sojuszników
Powiem Wam, że tak śmieszniej kampanii, jaką mamy w tym roku, to się nie spodziewałam. Niby wiedziałam, że opozycja zwariowała już całkowicie i cokolwiek by nie zrobili, jakkolwiek by się nie starali, to wyjdzie im dokładnie odwrotnie, bo zupełnie nie mają pomysłu, jak uderzać w ten wstrętny, zły PiS. Dosłownie błądzą po omacku i codziennie potwierdzają teorię, że nasz obecny rząd zwyczajnie nie ma z kim przegrać tych wyborów, a Jarosławowi Kaczyńskiego wypada tylko dziękować Bogu za taką konkurencję. Bo ostatnimi czasy Tusk wykonał parę akcji, które można spokojnie nazwać strzałem w kolano. Już cała akcja ze „świętą Joanną od aborcji” okazała się falstartem, a przecież nasz były premier próbował jeszcze przekonać wszystkich, że jest bardziej antyuchodźczy, niż Konfederacja i PiS razem wzięte. Wątpię, czy mu się udało, podejrzewam, że od Platformy mogli po tym odwrócić się ci ich wyborcy, którzy dalej wierzą, że nieznany i niezidentyfikowany tłum ludzi przy polskiej granicy, bez ważnych dokumentów, na 100% nie stanowi żadnego zagrożenia dla polskich obywateli. Nawet, jeśli nie ma pewności, czy do tych ludzi nie dołączyli przypadkiem członkowie Grupy Wagnera. I jakby tego było mało, Donald pochwalił się teraz włączeniem na swoje listy Michała Kołodziejczaka. Który był łaskaw wypowiadać się kiedyś, że Tusk cofnął polskie społeczeństwo do koczowniczego, a w ogóle czemu im nie wolno handlować z Rosją. Nie wiem, na co liczył szef Platformy Obywatelskiej, być może chciał przeciągnąć na swoją stronę rolników, ale po ich reakcji można chyba spokojnie wywnioskować, że mu się to nie udało. Naprawdę dziwię się, że są jeszcze ludzie, którzy nie widzą, jak bardzo zagubiony jest przywódca „najwspanialszej” partii w Polsce. Wsparcie dla Joanny z Krakowa, o której szybko wyszło na jaw, że lubi dużo mówić, ale niekoniecznie prawdę, całkowita zmiana przekonań politycznych, a teraz wciąganie do swojej partii jakiegoś spadochroniarza, który wyląduje zawsze tam, gdzie mu się najbardziej opłaca. A pamiętamy przecież, że Tusk zamierza walczyć z inflacją, uskuteczniając jeszcze większe rozdawnictwo, niż PiS. No zwyczajnie, nic się temu człowiekowi ostatnio nie klei. Poza tym postanowił zaprosić jeszcze Bogusława Wołoszańskiego, który na wszelkie pytania, dotyczące jego donosów na kolegów zbywa wzruszeniem ramion i oskarżeniami o odgrzewanie kotleta, bo skoro coś było dawno, to już się nie liczy. Tym samym lider PO zdjął już absolutnie maskę pozorów i pokazał, że może kroczyć ramię w ramię z największymi gnidami, jeśli wydaje mu się, że to zagwarantuje sukces. Z Wałęsą chociaż udawał, że oskarżenia Cenckiewicza i PiS-u są sfabrykowane, tutaj bez żenady ignoruje przeszłość Wołoszańskiego.

Co chce świętować pani Dulkiewicz?
No dobrze, ale poza Tuskiem mamy też innych członków PO, którzy zaliczają podobne wpadki – nie wiadomo, czy z własnej nieudolności, czy żeby ich guru nie wypadał aż tak słabo. Ledwo został nagłośniony skandal, gdzie podczas parady statków ku czci powstańców warszawskich, jeden z pracowników Warszawskich Linii Turystycznych wpadł na genialny pomysł, żeby w godzinę „W” puścić „Międzynarodówkę”, a tu podobna kompromitacja, tym razem na Pomorzu. Bo w sumie Rosjanie to całkiem spoko ziomki są, zupełnie jak Niemcy. Chyba z podobnego wniosku wyszła Aleksandra Dulkiewicz, prezydent Gdańska, od wielu lat aktywnie współpracująca właśnie z partią Donalda Tuska. Podczas niedawnego Jarmarku Dominikańskiego w Gdańsku odwiedzili nas właśnie „bracia” Niemcy, którzy byli łaskawi zaśpiewać ludową pieśń „in Heller, und ein Batzen”, będącą wtedy nieoficjalnym hymnem Wermachtu. Niemcy uwielbiali ją sobie podśpiewywać, a naszym rodakom cała melodia niekoniecznie dobrze się kojarzyła. Ponad osiemdziesiąt lat po wybuchu wojny, nasi zachodni sąsiedzi postanowili przypomnieć ją Polakom jeszcze raz. Ale jakby tego było mało, radośni śpiewacy podobno postanowili zmienić trochę tekst piosenki i niemieckie słowo „Heidi” wymawiali jako „Heili”. Wyborny żart, naprawdę. Bo chyba nie próbowali nam wmówić, że to wszystko przypadek? Oczywiście, że próbowali. Co na to pani prezydent Gdańska? Zignorowała temat, tak samo jak Rafał Trzaskowski sposób uczczenia rocznicy Powstania przez kapitana jednego z promów. A następnie dolała oliwy do ognia, bo zaprosiła Niemców na wspólne ŚWIĘTOWANIE rocznicy wybuchu wojny. Tak, świętowania, w żadnym wypadku nie upamiętniania. A żeby Niemcy mogli posypać głowę popiołem, to też nie ma takiej potrzeby, ile można? Świętowanie wybuchu wojny, która kosztowała miliony żyć naszych rodaków brzmi jak dobry plan. Może jakaś rekonstrukcja Schleswiga-Holsteina wystrzeliłaby uroczystą salwę, żeby to się wszystko pięknie skojarzyło gdańszczanom? Zwłaszcza tym zwiedzającym Westerplatte albo znajdującym się w pobliżu Poczty Polskiej. A miejscowości położone na wschodniej granicy niech 17 września zaproszą Rosjan. Zaproszenie i Niemców, i Rosjan jest absolutnie niezbędne przy podobnym „świętowaniu”.
Natalia Janoszek polskiej polityki
A to, rzecz jasna, w dalszym ciągu jeszcze nie koniec. Bo wyskoczyła nam Natalia Janoszek polskiej polityki (która, swoją drogą, też kiedyś kandydowała do Sejmu z ramienia Platformy). Dziewczę nazywa się Aleksandra Wiśniewska i przygotowała nam taką historię, że Ibrahim się chowa. Znaczy schowałby się, gdyby ktokolwiek wiedział, gdzie ten facet jest i co się z nim stało. Kandydatka do Sejmu postanowiła pochwalić się swoją działalnością humanitarną, która sama w sobie była już tak nieprawdopodobna, że i tak nikt jej nie uwierzył, ale niestety już wkrótce początkującą panią polityk zdemaskowała inna pracownica Polskiej Akcji Humanitarnej, która stwierdziła, że ogólnie pani Aleksandra może się gdzieś w ich szeregach przewijała, ale dokonania, o których była łaskawa opowiedzieć, to jednak nie do końca prawda. Niedługo też zniknęła jej biografia na Wikipedii, którą skasowali sami administratorzy, ponieważ zamieszczone tam informacje również wydały im się mało możliwe. Mówiąc wprost, że to wszystko ściema i bujda na resorach. A co pani Wiśniewska raczyła sprzedać swoim ewentualnym wyborcom? Ano, bo była taka łódź, która musiała ratować. Bardzo blisko brzegu, bo ok. 150-200 metrów, ale fale były tak wielkie, że istniało niebezpieczeństwo, że ta łódź rozbije się o skały. Na łodzi znajdowało się 40-50 osób. Nasza dzielna niewiasta, razem z innymi ratownikami, wskoczyła do wody, zwłaszcza że nieszczęście właśnie się wydarzyło i łódź faktycznie zaczęła tonąć. Ludzi było za dużo, żeby po kolei wydostawać ich na brzeg, więc ratownicy mieli… zanurkować pod łódź, przytrzymywać ją od dołu, ustabilizować i doprowadzić do brzegu. Już samo to brzmi jak absurd, bo podejrzewam, że taka łódka na rozfalowanym morzu i z pięćdziesięcioma osobami na pokładzie swoje waży, więc takie odprowadzanie jej do brzegu w kilka osób musiało być wyjątkowo nieefektywne. Podobne wątpliwości musieli mieć sami pasażerowie, bo zaczęli wyskakiwać do wody, a że nie umieli pływać, to byłaby mogiła. Gdyby nie, rzecz jasna, pani Aleksandra, którą zauważyła kobietę z jakimś zawiniątkiem i postanowiła je rzucić do naszej bohaterki. Zaskoczona dziewucha dopiero wtedy zauważyła, że to niemowlę, więc, niewiele myśląc, zostawiła swoją załogę i popłynęła w stronę wybrzeża, trzymając dziecko na piersi – dzięki płetwom uwinęła się z tym w kilka minut, a już na brzegu rozpoczęła reanimację, bo przecież gdyby maluch samodzielnie oddychał, to byłoby za łatwo i za mało dramatycznie dla tak odważnej kobiety. Powinna według mnie dodać jeszcze trzęsienie ziemi, tsunami, lawinę i pożar. Wtedy brzmiałoby to dużo wiarygodniej, nie rozumiem czemu się krępowała. Mogłaby też zrobić karierę jako scenarzystka do filmów o superbohaterach, które ostatnio przeżywają delikatny kryzys, ze względu na postępowość i tolerancję. Chociaż wydaje się, że to też ideały bliskie sercu naszej dzielnej Oli, więc nawet jej wybitne twisty fabularne mogłyby tutaj niewiele pomóc. W każdym razie, tak jak pisałam, Ibrahim się chowa, on się bał nawet ogniska rozpalić, a Wiśniewska, proszę, jaka nieustraszona. Chociaż chciałabym poznać dokładną lokalizację tej misji ratunkowej, bo taki Ibrahim płynął sześć dni w nieistniejącej rzece, to jest jednak wyczyn, który ciężko pobić. Żeby pani Ola mogłaby się z nim mierzyć, powinna ratować nieistniejących ludzi z nieistniejącej łodzi w nieistniejącym morzu. Inaczej się nie liczy!

Nie wszystkie wpadki dobrze się kończą…
Dzieła samozniszczenia dokonała Dominika Jackowski, radna PO ze Szczecina, chociaż to akurat historia tragiczna. W zeszłym tygodniu miało podobno dojść do onanizowania się przez dorosłego mężczyznę na plaży. Pierwsze informacje mówiły, że rzekomo robił to w obecności dziecka, jednak świadkowie i policja zaprzeczają tym doniesieniom. Winnym nieobyczajnego zachowania miał okazać się miejscowy ksiądz, który dodatkowo prowadził lekcje katechezy w którejś ze szkół. Tak naprawdę pojawiają się różne wersje tego, co stało się feralnego dnia na plaży. Wiadomo, że przyjął mandat, ale właśnie ze względu na to, że w okolicy nie było dzieci, nie zatrzymano go. Redaktor Tomasz Sakiewicz utrzymuje, co prawda, że dotarł do akt sprawy i sam czyn, o który był oskarżony mężczyzna, był „wątpliwy”, a „mandat przyjął dlatego, żeby kobieta, która wezwała policję się uspokoiła”; zabrakło jednak wyjaśnień, skąd wyciągnął taki wiosek, i co to znaczy, że czyn był wątpliwy. Nie onanizował się, a jedynie podrapał po wiadomym miejscu? Nie będę tutaj nikogo wybielała, jeśli ksiądz faktycznie dopuścił się wiadomych czynności, to żadnych powodów do pochwał nie ma. Jeżeli faktycznie tak było, zasłużył na krytykę. Salezjanie, do których należał ksiądz, wszczęła odpowiednie śledztwo, mające wyjaśnić, co dokładnie się wydarzyło, skontaktowali się również z policją w celu dalszej współpracy, więc wszelkie zarzuty o zamiatanie pod dywan są w tej sytuacji niesprawiedliwe. Niestety, sprawa nie skończyła się wyjaśnieniem, a tragedią, bo wspomniany ksiądz targnął na własne życie, rzucając się pod pociąg. Nie przeżył. I niestety, wypada tutaj skrytykować panią radną ze Szczecina, która opublikowała zdjęcie księdza, jego dane osobowe oraz adres miejsca pracy. I publicznie nazwała go pedofilem. Później post, w którym wprost oskarża kapłana o krzywdzenie dzieci, usunęła, ale natychmiast pojawiło się oświadczenie, że jest w kontakcie z kobietą, która twierdzi, że była w okolicy w towarzystwie córeczki. Tyle że przeczą temu inni świadkowie i policjanci. Według nich żadnych dzieci tam nie było. A nieobyczajne zachowanie to jednak co innego niż pedofilia i uważam, że nie powinno się innych tak bezrefleksyjnie oskarżać o najbardziej haniebne czyny, jeśli nie mamy pewności, że naprawdę je popełnili. A w tej konkretnej sytuacji pewności być nie mogło, ba, mam wrażenie, że pani polityk wrzuciła post szkalujący duchownego, bez zastanowienia się nad konsekwencjami. Ot, bo hasło „ksiądz – pedofil” się dobrze klika. Tak naprawdę jednak nie wiemy, co stało się na tej plaży. Powtarzam, jeśli ksiądz faktycznie dopuścił się takiego zachowania, to jakieś konsekwencje powinny być w jego kierunku wyciągnięte. Nie wiemy jednak, jakie intencje miała kobieta wzywająca policję – być może motywy miała czyste i była słusznie zaniepokojona, a być może poznała księdza i wykorzystała pretekst? Nie wiemy też, kim jest kobieta, która opublikowała zdjęcie duchownego w sieci i czy faktycznie była świadkiem sytuacji i rzeczywiście przebywała tam z dzieckiem. To drugie wydaje mi się mało prawdopodobne, skoro pozostali świadkowie zdarzenia twierdzili, że żadnych dzieci tam nie widzieli. Dlaczego mieliby kłamać? Akurat jesteśmy społeczeństwem, które tak sobie toleruje pedofilów, więc jestem przekonana, że świadkowie zareagowaliby ostrzej, gdyby zauważyli, że ktoś obnaża się w obecności dziecka. Do tego dochodzą wątpliwości, czy redaktor Sakiewicz faktycznie nie miał racji i zachowanie księdza oburzyło tylko jedną kobietę, która być może nadinterpretowała to, co zauważyła, albo w ogóle coś źle widziała – chociaż w takiej sytuacji nie rozumiem, czemu ksiądz zdecydował się przyjmować mandat? Nie wiem. Wiem jednak, że radna Platformy Obywatelskiej udostępniła wszystkie dane księdza, nie mając pewności, że nie oskarża go bezpodstawnie. Wynikiem czego rozpętała się nagonka, która prawdopodobnie popchnęła księdza do odebrania sobie życia. Co więcej, nie wygląda jakby pani miała jakieś wyrzuty sumienia, przeciwnie, wydała oświadczenie według którego jej zarzuty wcale nie były bezpodstawne. Można wręcz odnieść wrażenie, że cała sytuacja spłynęła po niej jak po kaczce. Warto zwrócić uwagę na typowy dla tego środowiska brak konsekwencji. Bo przecież to niedawno lewica i cała KO doprowadziła w końcu do dymisji Adama Niedzielskiego, który publicznie udostępnił receptę wypisaną przez lekarza i też nie pofatygował się, żeby ukryć jego dane osobowe. Wtedy to było złe i rażące (i pełna zgoda!), chociaż minister zdrowia chciał po prostu zwrócić uwagę na problem wypisywania sobie przez lekarzy samodzielnie recept na lekarstwa, które bynajmniej nie są zwykłym syropem na kaszelek. Jednak tym problemem można się zająć, niekoniecznie publikując wszystkie dane lekarza. Pamiętam też inną sprawę, gdzie syn pewnej szczecińskiej posłanki padł ofiarą pedofila, który działał w środowisku LGBT i Platformie. Wtedy nazwisko tego zboczeńca próbowano zatuszować, bo szybko zorientowano się, że raczej takie praktyki bliskiego współpracownika nie będą zbyt pozytywnie odbierane. Wszak z list lewicy nie wystartuje choćby Jan Hartman, bo przypomniano mu jego tekst, w którym krytykował nadmierny ostracyzm wobec ludzi, którzy trochę za bardzo lubią małe dzieci. To już było za dużo, nawet dla lewicy. Wracając jednak do afery pedofilskiej w szeregach PO, wtedy wypłynęły niestety również dane jego syna i tutaj też się zgadzam – nie powinny były nigdy nigdzie się pojawić. Nie zamierzam tutaj absolutnie porównywać księdza, który być może onanizował się na plaży z nastolatkiem, skrzywdzonym przez zboczeńca. To jest, mimo wszystko, inny kaliber. W dalszym jednak ciągu – w Polsce panuje zasada domniemania niewinności i nie można bezpodstawnie szkalować człowieka, tylko dlatego, że trudni się zawodem, w który zdecydowaliśmy się uderzać przy każdej możliwej okazji. Jest to po prostu niewłaściwe, bo albo możemy narazić się na proces o zniesławienie, albo w najgorszym przypadku doprowadzić nawet do tragedii, do jakiej doprowadziła Jackowski, przez zaszczucie drugiego człowieka. Ksiądz powinien jak najbardziej ponieść konsekwencje swoich czynów. Wydaje mi się jednak, że aż na tak dramatyczny los nie zasługiwał. I nie chodzi o to, że będę się jakoś tutaj sprzeciwiać publikowaniu danych osobowych pedofilów – wręcz przeciwnie, uważam, że takich zboczeńców należy piętnować. Ale powinniśmy mieć pewność, że faktycznie pewnego rodzaju czynów się dopuścili. Tutaj tej pewności nie było. Ba, jest raczej dużo wątpliwości, czy słowa, która opublikowała Dominika Jackowski nie było delikatną nadinterpretacją.
Także sami widzicie. PiS naprawdę nie musi się wysilać, żeby dowieźć swoją przewagę nad KO do 15 października. Platforma od początku trwania kampanii, co chwilę ładuje się na kolejne miny, które raczej popularności im nie przynosi. A już zwłaszcza zagubienie ich lidera, który planował powtórzyć sukces marszu 4 czerwca i tym razem zorganizować „Marsz miliona serc” jako formy wsparcia dla Joanny z Krakowa, ale zanosi się na to, że będzie musiał zrewidować swoje plany, bo temat „niesprawiedliwie i opresyjnie potraktowanej kobiety” okazał się jednak niewypałem i nie dało rady nim grzać do końca kampanii. Strasznie jestem ciekawa, jakie kolejne próby podejmie Tusk, bo naprawdę ogląda się te jego starania przecudownie. A kiedy poza nim kolejne wpadki zaliczają inni „znani i lubiani” z Platformy, to efekt jest wręcz porażający.
M.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
O „polskim” hejcie i „polskiej” mentalności
Dosyć zabawna się znowu zrobiła aferka związana z aktorem – Tomaszem Schuchardtem. Znaczy sama afera raczej zabawna nie jest, ale reakcja na nią niektórych ludzi już tak – do tego później przejdziemy. Podobno na aktora spadła lawina hejtu za to, że tak dobrze wcielił się w odgrywaną przez siebie postać przemocowego męża. Chodzi oczywiście o głośny film: „Dom Dobry”. I o tym będę chciała napisać parę słów, ale po kolei. Wojciecha Smarzowskiego, bo to on jest reżyserem filmu, uważam za bardzo dobrego reżysera. Co prawda ostatnio skręcił w stronę fajnoreżyserstwa, ale mimo wszystko uważam, że warto spojrzeć na całość jego twórczości. Dlatego ją sobie tutaj pokrótce omówimy.
Warte uwagi produkcje Smarzowskiego
Moim ulubionym filmem tego twórcy jest „Róża” – przejmująca historia dobitnie pokazująca, jak wyglądało rosyjskie wyzwolenie – do jakich aktów przemocy, gwałtów i zwykłego barbarzyństwa dochodziło ze strony „braci Moskali”. I jak musiał sobie z tym radzić zwykły, polski cywil. Tak, to jest na pewno film, który mogę polecić. Wart uwagi na pewno jest również „Dom zły” – tak brzydki, że aż fascynujący. Opisujący realia późnych lat 70-tych albo wczesnych 80-tych, czyli głębokiego PRL-u. No i „Wołyń” – muszę przyznać, że obejrzałam raptem dwa razy i to dawno temu, więc nie wszystko pamiętam, ale wiem, że zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Pamiętam też, że po zakończeniu seansu w kinie ludzie nie wstali z miejsc, tylko w milczeniu i z kamienną twarzą wpatrywali się w napisy końcowe, jakby dopiero do nich docierało, co właśnie zobaczyli. Bardzo ważny film – był głosem dla wielu osób, które podnosiły temat ludobójstwa na Wołyniu. Powstał w 2016 roku, więc świadomość o tej zbrodni dopiero raczkowała. Wtedy media przekonywały nas, że należy współczuć i szanować Ukraińców, bo Majdan.
Filmy subiektywnie mniej udane
Ale nie zawsze było tak dobrze. „Drogówka” miała niby piętnować patologie w policji, o których dobrze wiemy, że istnieją. Zresztą w której branży ich nie ma? Mam jednak wrażenie, że Smarzowski nie ugryzł tego tematu, tak jak powinien. Owszem, były mocne i brutalne sceny, tak jak zawsze u tego reżysera, ale miałam wrażenie, że oglądam raczej komedię o głupich policjantach, a nie faktyczną próbę rozliczenia tego, co dzieje się w służbach mundurowych. Z czego zdajemy sobie sprawę, a jednocześnie wolelibyśmy nie wiedzieć. Ale chętnie poznam zdanie policjantów, jeśli oglądali ten film, a wiem, że przynajmniej dwóch obserwuje mój profil. Mieliśmy też „Kler” – i tutaj znowu powtórzę. Patologie zdarzają się wszędzie – u osób duchownych również – jednak podczas seansu odnosiłam wrażenie, że Smarzowski nie do końca sprawiedliwie podszedł do tematu. Wydawało mi się, że atakuje on wszystkich duchownych jak leci. Nie przypominam sobie tam żadnego pozytywnego bohatera, który był księdzem. Ewentualnie ksiądz Trybus, który faktycznie starał się pomagać biednym, ale jednocześnie był uzależniony od alkoholu i uwikłał się w związek z kobietą. Wzbudzał na pewno współczucie, ale czy sympatię? Niemniej – dawno ten film widziałam, więc pamięć może mi płatać figle. No i jest jeszcze „Wesele”, ale tego filmu nie oglądałam – do seansu skutecznie zniechęciła mnie Maja Staśko, która była wzruszona jak doskonale reżyser pokazał polską nietolerancję, homofobię, ksenofobię, rasizmy i wiele innych fobii i -izmów, więc nie będę się na jego temat rozpisywać.
Dobry aktor – zły człowiek?
I tym sposobem przechodzimy do „Domu Dobrego”. Nie widziałam tego filmu, więc nie chcę go oceniać. Na pewno dotyka ważnego tematu. Na pewno też, znając styl Smarzowskiego, jest to film mroczny i… dosadny w swojej brutalności, tak bym to nazwała. Tak jak większość jego filmów. Dlatego możemy spodziewać się, że skoro dotyka on przemocy domowej, to ta przemoc była pokazana bardzo realistycznie. U Smarzowskiego, jeżeli kobieta dostaje w twarz, to nawet widz czuje na niej mrowienie – to jest po prostu, co by o nim nie mówić, dobry reżyser. Dlatego nie jestem specjalnie zdziwiona, że to dzieło jest szeroko komentowane. Pan Wojciech umie w takie filmy. W takie, o których można powiedzieć, że są „aż za bardzo”. I właśnie Tomasz Schuchardt zagrał tutaj tego złego. I prawdopodobnie zagrał go bardzo dobrze. Kojarzę tego aktora, bo ostatnio pojawia się wszędzie. Ja co prawda widziałam te produkcje z nim, w którym grał raczej rolę drugoplanową, a czasami epizodyczną. Ale mimo wszystko spełniał swoje zadanie. Oglądając go, nie odczuwałam żenady, a widziałam dobrze odegraną postać. Na pewno jest to zdolny facet. Być może połączenie dobrego aktora z bardzo dosadnym, bezpośrednim reżyserem mogło spowodować fakt, że pan Tomasz stał się celem hejtu, bo niektórym ludziom pomylił się aktor z odgrywaną przez niego postacią. Tymczasem Schuchardt prywatnie jest mężem i ojcem dwójki dzieci. I nie słyszałam doniesień, że miałby wobec nich używać przemocy.
Nie tylko polska mentalność
No dobrze, ale mylenie aktora z odgrywaną przez niego postacią nie jest zjawiskiem nowym. Słyszeliśmy już anegdoty, że ludzie podczas czytania Trylogii Henryka Sienkiewicza, zastanawiali się jakim cudem autor wiedział, co postać myślała tuż przed śmiercią, skoro zginęła, więc nie mogła się tym podzielić. W Polsce najbardziej znane było utożsamianie Marka Perepeczki z Janosikiem, chociaż sam aktor mówił, że było to raczej pozytywne. Podobno ludzie masowo zaczepiali Andrzeja Grabowskiego i Mirosława Zbrojewicza, myląc ich z Ferdkiem („Świat wg Kiepskich”) i Gruchą („Chłopaki nie płaczą”), a sami aktorzy opowiadali, że o ile na początku było to nawet zabawne, z czasem najzwyczajniej w świecie stało się męczące. I ja to jak najbardziej rozumiem. Dziwi mnie natomiast, jak zareagowali na te słowa aktora niektórzy ludzie, którzy uznali po prostu, że to nasza polska mentalność. O, przepraszam bardzo. Jack Gleeson, wcielający się w rolę Joffreya Baratheona w serialu „Gra o tron” otrzymywał niemalże codziennie groźby śmierci. Do tego stopnia, że prawie porzucił karierę aktorską. Jeśli oglądaliście ten serial, wiecie doskonale, że faktycznie Joffrey był postacią wyjątkowo irytującą, wręcz odpychającą, a Gleeson po prostu odegrał ją dobrze. Dalej Anna Gunn, która zagrała Skyler, żonę Waltera White’a w serialu „Breaking Bad” (świetny serial) – zdarzało się, że ludzie nie chcieli podać jej ręki, bo taką wredną suką była w tym serialu. I tak, groźby śmierci też otrzymywała, więc nie jest to typowo polska mentalność. Zwłaszcza że tych przykładów za granicą było dużo więcej, ale ograniczyłam się do tych produkcji, które oglądałam i dobrze je pamiętam.
Wina Kaczyńskiego
Ale niektórzy płyną w swoich rozważaniach dalej – otóż według nich, to wyborcy PiS-u i Nawrockiego są źródłem nieprzyjemnych sytuacji, jakie miały dotknąć aktora! Tylko i wyłącznie. Czy mają na to wiarygodne dane, badania, cokolwiek? Absolutnie nie, im się po prostu tak wydaje. Podobno wśród osób, które atakowały aktora, dominują kobiety po sześćdziesiątym roku życia. Poszperałam w Internecie i nie znalazłam wiarygodnych danych na temat tego, która partia ma największe poparcie w tej grupie społecznej – na tyle, co udało mi się ustalić to są właśnie wyborcy albo KO albo PiS-u. Skąd więc przekonanie, że były to akurat kobiety, które popierały PiS? Z Insytutu Danych z Dupy najprawdopodobniej. Ale trochę śmiać mi się chce, bo wśród wielu tych najbardziej obłąkanych fanatyków KO wyborca PiS-u to człowiek głupi, zacofany, no i właśnie bijący żonę. Gdyby więc ich rozumowanie było logiczne, wyborcy PiS-u powinni sobie z Schuchardtem piątkę na ulicy zbijać, a nie atakować za jego agresję wobec żony. Prawda? Śmieszy mnie też inna sprawa – ci ludzie uwielbiają wyśmiewać PiS za określenie „wina Tuska”. I faktycznie pisowcy lubią go atakować, zresztą w drugą stronę działa to bardzo podobnie. Czasami ich zarzuty są zrozumiałe, czasami absurdalne, natomiast sformułowanie to istnieje w polskiej polityce przynajmniej od 2012 roku, a nie wiem, czy nie od 2010 roku, po katastrofie smoleńskiej. Ale powiedzcie mi, czy to nie jest to samo? Czy jeśli przyjmiemy założenie, że ataki na pana Tomasza to wina Nawrockiego i PiS, nie brzmi to co najmniej tak absurdalne, jak wszędobylskie, nagminne wręcz „winy Tuska”? Przecież to jest identyczna sytuacja. Co PiS ma do tego, że jedna seniorka z drugą ubliżyła aktorowi, bo pomyliła go z odgrywaną przez niego postacią? PiS nasłał na niego te kobiety, czy o co chodzi?
Nieznana skala zjawiska
Zdaję sobie oczywiście sprawę, że zbyt często dochodzi do takich sytuacji, w których aktor jest atakowany za to, że zbyt wiarygodnie odegrał jakąś wyjątkowo niefajną postać. Ale też doskonale wiemy, że celebryci często lubią wyolbrzymiać pewne zjawiska. Nagminnie mylą chociażby krytykę z hejtem. Nie chcę twierdzić, że tak samo jest w przypadku pana Tomasza, bo mnie się on kojarzy jako człowiek, który ceni sobie swoje życie prywatne i raczej nie bierze udziału w jakichkolwiek skandalach. Po prostu otrzymuje rolę, odgrywa ją dobrze i tyle. Próbowałam dotrzeć do jakichkolwiek wpisów, które byłyby w jego stronę atakujące. Pierwsze, co mi przyszło do głowy, to oczywiście social-media, ale nie znalazłam go ani na Facebooku, ani na Twixie, a niespecjalnie mam ochotę zakładać sobie konta na innych portalach. Dlatego nie mam pojęcia o skali tego zjawiska. Nie chcę od razu sugerować, że to sam aktor cokolwiek wyolbrzymił, bo tak jak pisałam – kojarzy mi się on raczej z człowiekiem, który nieprzesadnie lubi szum wokół swojej osoby. Natomiast na pewno o tym wspominał, a być może z kolei inni publicyści, którzy to opisywali, podnieśli temat do granicy absurdu. Bo piszą w tej chwili o tym absolutnie wszyscy. Nie jestem w stanie natomiast określić skali tego zjawiska. Co wiadomo? Wiadomo, że sam aktor przyznał, że dochodziło do takich sytuacji. Wiadomo, że najczęściej były to starsze kobiety, po sześćdziesiątce. Nie ma żadnych potwierdzonych informacji, że były to wyborczynie PiS-u, nie jest też to zjawisko typowo polskie – o czym pisałam.
Subiektywne odczucia
Sam Tomasz o postaci, w którą się wcielił, mówił: To najgorsza jednostka, jaką przyszło mi zagrać. I najbardziej ode mnie oddalona. Totalny przemocowiec, który zieje nienawiścią, a ta nienawiść jest jakby genetyczna. Tej postaci nie da się obronić w żaden sposób i ani przez chwilę nie próbowałem tego robić. Uznałem po prostu, że ktoś musi zagrać tego gnoja, który krzywdzi bez opamiętania, by w pełni oddać dramat głównej bohaterki, którą gra Agata Turkot. Można więc wywnioskować, że nie pałał sympatią do człowieka, w którego rolę musiał się wcielić. I na tym chyba można poprzestać. Co do samego filmu – uważam, że porusza temat ważny, którego w żaden sposób nie można marginalizować. Bo ta przemoc jest, często starannie przypudrowana i ukryta, często właśnie w pozornie „dobrych domach”. Sama pamiętam chociażby „Plac Zbawiciela” – tyle że w tym filmie była przedstawiona bardziej przemoc psychiczną, niż fizyczną – były fragmenty, gdzie mąż żonę popychał, szarpał, albo zbyt mocno trzymał za ramiona podczas kłótni, ale twórca filmu skupiał się bardziej na tym, żeby pokazać jak ta kobieta była konsekwentnie niszczona psychicznie. Ważny to jest dla mnie film, bo pokazuje problem osoby z zaburzeniami osobowości zależnej. Ta kobieta mogła i powinna opuścić tego męża (i jego toksyczną matkę), ale z jakiegoś powodu tego nie robiła, wolała mimo wszystko trwać w tym związku. Ja mam zaburzenia osobowości typu unikającego (chorobliwa wręcz nieśmiałość), ale nauczyłam się z tym walczyć i jest już dużo lepiej. Wiem jednak „z czym to się je”.
Przemoc nie ma płci
Chciałabym też zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Problem przemocy wobec kobiet jest często podnoszony w filmach. I nie twierdzę, że to coś złego, bo dopóki będzie do takich sytuacji dochodzić, dopóty takie kino będzie ważne i potrzebne. Natomiast chciałabym, żeby zaczęto również mówić o przemocy wobec mężczyzn, bo to też nie jest jakaś bardzo niszowa sprawa. Faktem jest, że kobiety rzadziej są sprawczyniami przemocy fizycznej – z prostego powodu: z reguły są słabsze fizycznie. Ale przemoc psychiczna – jak najbardziej. Chciałabym obejrzeć wartościowy film, który mówi o tego rodzaju przemocy w stronę mężczyzny. O manipulacjach, szantażach emocjonalnych, znęcaniu się psychicznym, czy – może przede wszystkim – alienacji rodzicielskiej, którą ofiarą najczęściej padają właśnie mężczyźni. I dzieci. To też bardzo ważny temat, a mam wrażenie, że mocno bagatelizowany w show-biznesie i mediach głównego nurtu. A ja znam co najmniej kilka historii, które nadawałyby się na scenariusz na film. Bo wiecie – to nie jest tak, że przemoc ma płeć. Przemoc może mieć po prostu różne twarze. Czasem jest to twarz męska, a czasem kobieca. I o tym też należy pamiętać. Jeśli oglądaliście również film, który dotykał tego problemu, bardzo proszę o polecajkę w komentarzu. Chętnie się zapoznam.
M.
Nawiasem Pisząc
Komuna upadła… na cztery łapy
No i stało się to, o czym i tak wiedzieliśmy, że się stanie. Ten upadek komuny faktycznie był w Polsce spektakularny. Natomiast nie jest to dla mnie nic nowego, ani zaskakującego. Bo cała ta szopka z Okrągłym Stołem i obaleniem komunistycznego reżimu była… no właśnie tylko szopką. Teatrem dla zmęczonych kilkudziesięcioma latami komuny ludźmi. Którzy po prostu woleli uwierzyć w to, że może w końcu zaczyna wychodzić słońce zza chmur. Nie mam pretensji do tych ludzi – bardziej do reżyserów tej ułudy. Ułudy, której skutki odczuwamy do dziś, bo oto marszałkiem Sejmu został komunista i działacz PZPR-u. Zresztą – na okrzyki „Precz z komuną”, które wybrzmiały w Sejmie, poseł Gawkowski odpowiedział, że żadne krzyki tego nie zmienią. Tak mniej więcej działała komuna – krzyki nic nie zmieniały, a ci najgłośniej krzyczący byli brutalnie uciszani.
Oszukane społeczeństwo
Nie jestem w żadnym stopniu zaskoczona tym wyborem. Zdaje się, że ani Konfederacja, ani PiS nie wystawili swoich kandydatów, a że posłów w Sejmie mamy takich, jakich mamy, nie było dla mnie zdziwieniem, że ostatecznie tego Czarzastego przegłosowali. Nie jest to też dla mnie szokiem (chociaż na pewno czuję olbrzymi niesmak), dlatego że w dwóch czołowych partiach mamy sporo byłych PZPR-owskich albo SB-kich karierowiczów. Oni tam są, głosują i decydują o tym, jak się będzie żyło polskim obywatelom. Nikt ich nie wyrzucił z polityki, z publicznych stanowisk, nawet z mediów. Społeczeństwo jest przekonane, że Maciej Damięcki był wybitnym aktorem, a nie donosicielem SB. Społeczeństwo uznaje również Monikę Olejnik za obiektywną dziennikarkę, a nie „Stokrotkę”, która kapowała nawet na swojego męża. Mieliśmy już na fotelu prezydenckim Lecha Wałęsę, który również donosił na SB i Aleksandra Kwaśniewskiego, który należał do PZPR. I to całkiem niedługo po tym „upadku komuny”. O ile ciężko mieć pretensje do Polaków, że zagłosowali na Wałęsę, ponieważ jego życiorys nie był wtedy znany, bo sam Lech i jego otoczenie starannie tuszowali jego niechlubne działania, o tyle oddanie prezydentury Aleksandrowi Kwaśniewskiemu było co najmniej dziwne. Co prawda, jego głównym konkurentem był właśnie Wałęsa, a on zdążył się już skompromitować podczas swojej prezydentury (chociaż fakty o jego donosicielstwie jeszcze nie były znane). Mimo wszystko, ja – chociaż szczawiem wtedy byłam – zapamiętałam go nie jako męża stanu i przy okazji męża dostojnej prezydentowej, ale jako oszusta (kłamstwa na temat swojego wykształcenia) i faceta, który lubił sobie wypić, nawet jeśli miał później publiczne wystąpienia, a potem zwalał to na chorobę filipińską. Szanujmy się. Człowiek, który zataczał się przy grobach polskich bohaterów albo nakłaniał swojego ministra do parodiowania Jana Pawła II nigdy nie będzie godnym reprezentantem Polski.
Krótka pamięć
Tylko wiecie – o ile Wałęsę i Kwaśniewskiego można jako tako usprawiedliwiać, o tyle Czarzastego po tylu latach, gdzie jego życiorys jest powszechnie znany, już jest ciężko. Ktoś na niego głosował, żeby w ogóle wszedł do Sejmu. Zrobili to Polacy. Nie ja i, jak zakładam, nie Wy, Drodzy Obserwujący, ale zrobili to ludzie urodzeni w Polsce, mówiący po polsku i będący obywatelami Polski. Którym z jakichś powodów ta jego przeszłość przestała przeszkadzać. I to jest właśnie dowód na to, że ta komuna w Polsce upadła tylko symbolicznie, skoro wciąż dopuszczamy do władzy osoby, które są w niej umoczone po pachy. I, tak szczerze, troszkę bawi mnie, kiedy zwolennicy dwóch największych polskich partii nawzajem przerzucają się ilu w tej nielubianej partii jest byłych PZPR-owców, całkowicie przymykając oko na to, że mają takich w swoich szeregach. Komunista to komunista – i naprawdę nie ma dla mnie znaczenia, czy zasilił później szeregi PiS-u, KO czy Lewicy. Podczas ostatnich wyborów prezydenckich furorę zrobiła Joanna Senyszyn, która zamieniła czerwoną flagę na czerwone korale, nic poza tym. Kobieta, która bluzgała na Żołnierzy Wyklętych, a o zamordowanym przez służby, jakim służyła, Wojciechu „Lalku” Franczaku mówiła „biedak, który nie wiedział, że się wojna skończyła”. To był ostatni z Wyklętych, zabity w 1963 roku, którego pośmiertnie zdekapitowano, a jego głowę odnaleziono później w Uniwersytecie Medycznym w Lublinie. Ale przecież to nieważne, co ta kobieta wygadywała na temat Wyklętych, ważne jest to, że była dowcipna, uśmiechnięta i miała czerwone korale. To jest nasza rzeczywistość. Rzeczywistość, w której Kwaśniewski może być prezydentem, Czarzasty marszałkiem Sejmu, Senyszyn klawą babką, a Olejnik obiektywną dziennikarką.
Zamienił stryjek…
Jeszcze co do odchodzącego z urzędu marszałka Sejmu, Szymona Hołowni – nie oceniam jego pracy zbyt dobrze. Co prawda, wielu posłów, czy to z PiS-u czy z Konfederacji, mówiło, że pozwolił on im się wypowiadać, nie przerywał ich wypowiedzi i nie wyciszał ich; nie dołączył się też do chóru Giertycha o sfałszowanych wyborach, a po prostu zrobił to, co zgodnie z prawem powinien zrobić; to jednak patrząc na jego twarz widzę przede wszystkim człowieka bardzo pyszałkowatego i zadufanego w sobie. Który dosłownie robił wszystko to, za co tak krytykował PiS i który urządził w polskim Sejmie dosłownie „Sejm MMA”, nagrywając głupiutkie filmiki i pozwalając na wszystkie awantury, jakich byliśmy świadkami. Niemniej – dobrze, że pod koniec zachował się tak jak należy i nie chcę już wchodzić w jego intencje – czy faktycznie zrobił to z poczucia obowiązku, jaki na nim spoczywał, czy ze strachu przed konsekwencjami, bo po wyborach prezydenckich zorientował się, że całe poparcie dla niego gdzieś wyparowało. Mam jednak olbrzymie wątpliwości, czy „marszałkowanie” Czarzastego będzie można ocenić lepiej.
M.
Nawiasem Pisząc
Celebrytka na froncie walki o wartości chrześcijańskie
Zanim przejdę do właściwej części posta, którego bohaterką będzie pani ze zdjęcia – jeszcze parę słów o Marszu Niepodległości. Marcin Kierwiński postanowił wejść trochę w buty Rafała Trzaskowskiego i samemu powalczyć z Marszem Niepodległości, zakazując odpalania rac. Zachowuje się jak mały chłopiec w krótkich spodenkach, któremu ktoś zabrał lizaka, więc pobiegł po tatę – dosłownie jak sześcioletnie dziecko chowa się za plecami służb. Uczestnicy Marszu dosadnie pokazali mu, gdzie mają jego zakazy, więc Kierwa uznał, że trzeba ukarać prowokatorów. Bo wiadomo, policja nie ma nic innego do roboty, tylko szukać przypadkowych osób, które ośmieliły się odpalić racę na trasie Marszu. Nawet opublikowano zdjęcia osób, które udało się zrobić – skuteczność jest zatrważająca, bo na co najmniej kilka tysięcy osób opublikowano zdjęcia sześciu albo siedmiu. Sama znam przynajmniej kilka takich osób, które do tej pory regularnie odpalały race na tego rodzaju uroczystościach i były również na tegorocznym Marszu, chociaż z różnych powodów nie szliśmy razem. Co prawda, nie zamierzam na nich donosić, ale na zdjęciach opublikowanych przez policję zidentyfikowałam na razie Harry’ego Pottera i Lorda Voldemorta. Może to okaże się pomocne. Nieważne zresztą, skandalem jest to, że z powodu jakiejś chorej zawiści środowiska KO, twarze tych ludzi widnieją na policyjnych stronach. Obok twarzy ściganych przestępców. Panie Marcinie, wypadałoby jednak trochę wyjść do ludzi – wiadomo, że na Moście Poniatowskiego zgasły latarnie (oczywiście przypadkowo), wiadomo, że o tej godzinie w Polsce już robi się ciemno. Te race oświetliły nam chociaż częściowo drogę, dzięki czemu nikt się nie potknął, nie zabił i nie doszło do ludzkiego karambolu, o który było nietrudno w kompletnej ciemności i w takim tłumie. Dzięki tym ludziom uniknęliście być może wielu rannych. Chyba że chodziło o to, żeby nie uniknąć? Nie chcę szerzyć teorii spiskowych, ale zadziwiająco wiele przypadków – najpierw przypadkowo zasłonięto pomnik Fryderyka Chopina i grób jego rodziców na warszawskich Powązkach akurat w czasie trwania konkursu chopinowskiego, później przypadkowo zamknięto Dworzec Centralny w Warszawie, z którego najłatwiej dotrzeć na Marsz, a potem przypadkowo padły latarnie. Przypadki chodzą po ludziach.
Z okna widać więcej
To tak gwoli uzupełnienia wczorajszego wpisu, bo błazenada Kierwińskiego śmieszy mnie i irytuje jednocześnie. Wróćmy jednak do głównego tematu, czyli do pani Joanny Szczepkowskiej, która ostatnio rozpaczliwie stara się o sobie przypomnieć i namiętnie publikuje swoje przemyślenia – im głupsze, tym lepsze. W tym roku postanowiła skomentować swoje spostrzeżenia po Marszu Niepodległości. Przytoczę Wam tutaj jej wpis, zachowując oryginalną pisownię:
Dobry wieczór. To miał być wpis radosny, na jaki zasługuje święto naszej ojczyzny. Trudno mi jednak to pisać, kiedy za oknem, niedaleko swojego mieszkania, słyszę pijane krzyki niedobitków z marszu. Wrzeszczą i klną. Wystarczy wyjrzeć przez okno, żeby zobaczyć, jak sikając na trawniki, podpierają się polską flagą. Dlaczego zresztą mają nie wrzeszczeć, jeżeli wrzeszczy „ ich prezydent” ?
Miał być wpis radosny, ale nie będzie, bo przeszkadzają jej polskie flagi – tak w skrócie można to podsumować. Pani Szczepkowska, wyglądając przez okno, widziała więcej, niż ja uczestnicząc w całym tym wydarzeniu. Widziała, że uczestnicy Marszu byli pijani, widziała, jak sikali, podpierając się polską flagą. Widziała to z okna swojego mieszkania, które znajduje się na Saskiej Kępie, więc z tej odległości mogła widzieć co najwyżej czerwoną łunę, ale na pewno nie mogła słyszeć „pijanych krzyków”, ani panów sikających na trawnik. Chyba że robili to tuż pod jej mieszkaniem, ale pozostaje pytanie, skąd pani Joanna wiedziała, że wracają z tego konkretnego wydarzenia? A może wracali z radosnych obchodów w Gdańsku, ale ponieważ Dworzec Centralny był zamknięty, musieli wysiąść na Warszawie Wschodniej? Na koniec złośliwa wstawka o prezydencie Nawrockim – nawet nie ma sensu tego komentować, tym bardziej że aktorka na tym nie poprzestała i następnego dnia opublikowała podobny ściek idiotycznych przemyśleń, podsumowując to dziecinnym: „To nie mój prezydent”. Nie wiem, czy jest sens tłumaczyć starej babie, że dopóki jest obywatelką Polski, Nawrocki jest również jej prezydentem. Mogłabym wykazać ten sam poziom dojrzałości i zapewniać, że Tusk nie jest moim premierem, ale co by to zmieniało, poza głupim gadaniem? Jestem Polką, więc Tusk jest niestety również moim premierem. Jest mi z tego powodu bardzo źle i smutno, przykro mi patrzeć, co z moim kochanym krajem robi taki polityk, ale jestem już na tyle dorosła, że zdaję sobie sprawę, że zaklinanie rzeczywistości nic nie zmienia. Nie wiem, może pani Szczepkowska zaczęła od pewnego wieku dziecinnieć?
Hitler też wrzeszczał. To jedyny środek ekspresji, który może wprowadzić ludzi w stan , gdzie emocje zagłuszą myślenie. Wrzeszcząc, zdobywa się władzę poprzez podświadomy strach słuchających. Pisząc o Hitlerze nie mam wielkich nadziei , że czytający to i hejtujący zwolennicy skrajnej prawicy, poczują się dotknięci. To nie jest postać budząca u nich wstręt.
Tu klasyczny fikołek, bo wiadomo, że jak Marsz Niepodległości, to faszyści, a jak faszyści, to z jakichś powodów Hitler, a nie Mussolini. Aśka oczywiście doskonale wie, kto wśród zwolenników SKRAJNEJ prawicy budzi ich wstręt. I wie, że nie jest to Adolf Hitler, bo jasnym jest, że ci najgłośniejsi uczestnicy Marszu krzyczący hasła antyunijne i antyniemieckie to fanatyczni wielbiciele Hitlera. Akurat Hitler jest postacią, która budzi równe obrzydzenie zarówno na prawicy, jak i na lewicy. Lewacy twierdzą, że był prawakiem, bo nacjonalista; prawacy, że lewakiem, bo socjalista. A ja nieśmiało przypomnę, że były kanclerz Niemiec w więzieniu zaczytywał się w „Manifeście Komunistycznym” Karola Marksa i widać było mocną inspirację tym dziełem w jego książce „Mein Kampf”. Dobrze, że pamiętamy o jednym zbrodniarzu, szkoda, że kompletnie zapominamy o drugim, który osiągnął dużo wyższą skuteczność, czyli Józefie Stalinie – największym w dziejach historii, który na pstryknięcie palców pozbawił życia chociażby miliony ludzi na terenach dzisiejszej Ukrainy. Zasugerowałabym więc pani Joannie, że skoro postać Hitlera jest jej tak doskonale znana, to może warto zainteresować się jego sojusznikiem, a później wrogiem. Gdyby to zrobiła, wiedziałaby, że bezmyślnie nazywając ludzi, z którymi się nie zgadza, faszystami wpisuje się idealnie w jego narrację. Gdy obstrukcjoniści staną się zbyt irytujący, nazwijcie ich faszystami, nazistami albo antysemitami. Skojarzenie to, wystarczająco często powtarzane, stanie się faktem w opinii publicznej. Proszę bardzo, Stalin kojfnął w 1953 roku, ale jego nauki nie poszły w las. Wciąż znajduje naśladowców, a jego pomysł na walkę z irytującymi obstrukcjonistami zadziwiająco dobrze wpisuje się w dzisiejsze realia. Pani Joannie pozostaje pogratulować autorytetu, bo to przecież niemożliwe, żeby tak wybitna, oświecona osoba, należąca bez wątpienia do intelektualnej elity, robiła to nieświadomie, tak z czystej głupoty, prawda? Troszkę nie wypada kobiecie, która powiedziała kiedyś pamiętne słowa: Proszę Państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm. Może już wtedy wiedziała, jak ten komunizm się w Polsce skończył i jak komuna upadła… na cztery łapy.
Karol Nawrocki czuje się w tym środowisku jak u swoich. Bo jest u swoich. Wrzask i race. Ludzi około 100 tysięcy, czyli wcale nie tak wielu, gdyby porównać z marszem miliona serc. Ten dzisiejszy marsz, okraszony czerwonym dymem , był w tym roku czymś więcej, niż pochodem narodowców. Miał być pokazem siły, przeciw państwu. I właśnie w takim pokazie siły przeciw państwu, brał udział ten ktoś, kto uznaje siebie za prezydenta państwa.
Oczywiście, Nawrockiemu musiało się oberwać. To już jest tak głęboko zakorzeniona nienawiść, że co jakiś czas człowiek dotknięty tą przypadłością musi krzyknąć, że prezydent jest alfonsem, uzurpatorem i kimś tam jeszcze. Taka uśmiechnięta wersja zespołu Tourette’a. Oczywiście, jak na naczelną wielbicielkę Donalda Tuska przystało, musiała przypomnieć, że na marszu miliona serc było więcej ludzi, tak jakby to zmieniało cokolwiek. Nie warto nawet przypominać, że na tuskowy marsz ludzi zwożono autokarami, a dla narodowców zamknięto dworzec, bo tak naprawdę nie sądzę, żeby to było powodem. Zatrutych platformerskim jadem jest ciągle sporo, zdajemy sobie sprawę. Ale nie zwieszamy głów, pani Joanno, więc jeszcze wiele pisania przed panią. Marsz Niepodległości był pokazem siły przeciw państwu oczywiście dlatego, że raczej nie brali w nim udziału zwolennicy Donalda Tuska, a Tusk wiadomo – samego siebie złoży w ofierze dla Polski, a ludzie i tak nie docenią. W każdym razie warto pani Joannie przypomnieć, kiedy w głowie premiera zakwitł pomysł na ten marsz. Ano, była to „spontaniczna” decyzja po tragedii, jaka spotkała imienniczkę aktorki, zdaje się z Krakowa. To miał być wyraz solidarności z kobietą i bunt wobec „nieludzkiego” prawa aborcyjnego. Kiedy jednak wyszło na jaw, że poszkodowana jest zwykłą krzykaczką i atencjuszką, a jej historia nie trzyma się nawet funta kłaków, szybko o niej zapomniano. Najlepiej by było w ogóle, gdyby się nie pałętała pod nogami. Z „marszu solidarności dla Joanny” zrobił się „marsz bezgranicznej miłości do Tuska”. Dla pani Szczepkowskiej to pewnie żadna różnica, ale warto jednak przemyśleć, jak premier traktuje swoich sojuszników, kiedy staną się niepotrzebni. Aha, i to nie Nawrocki sam siebie uznał za prezydenta. To tak nie działa, pani wybitna aktorko. Nawrocki został wybrany, zatwierdzony przez Sąd Najwyższy i zaprzysiężony. Wolą narodu, który liczy sobie więcej ludzi niż tylko zwolenników Koalicji Pustych Serc. Proszę o tym pamiętać.
Chrześcijańskie miłosierdzie Tuska
W kolejnych zdaniach artystka postanowiła pouczyć trochę chrześcijan podstaw ich własnej wiary, bo wiadomo, że ona ma na ten temat największe pojęcie. Darujmy to już sobie, bo nic mądrego tam nie przeczytacie. Natomiast Aśka poprosiła, żebyśmy porównali sobie przemówienie Karola Nawrockiego i Donalda Tuska, bo według niej tylko przez te drugie przemawiały wartości chrześcijańskie, na które powoływał się prezydent RP. Nie będę dalej cytowała przemyśleń Szczepkowskiej, bo to taka propagandowa i bałwochwalcza pisanina, że szkoda mi klawiatury. Ale oczywiście spełnię pani prośbę i je porównam. Na pierwszy ogień Karol Nawrocki:
Patrząc na ponad tysiąc lat polskiej historii i wielkie dzieło ojców polskiej niepodległości, pytam więc, gdzie jest nasze jestestwo, nasze wartości chrześcijańskie, które budowały fundamenty Rzeczpospolitej i czemu musimy być świadkami i odpierać presję protezy wartości chrześcijańskich, jaką mają być obce nam ideologie w polskich szkołach i polskim systemie edukacji.
Pani Joanna nie wiedziała, kogo prezydent Nawrocki pyta, więc odpowiadam – pyta polski naród. Nas jako obywateli Rzeczpospolitej Polski. Nas jako Polaków. Pan Nawrocki słusznie zauważył, że w ostatnich latach patriotyzm, przywiązanie do Ojczyzny, poczucie wspólnoty z rodakami stały się wartościami niepotrzebnymi, niesprzedawalnymi, zrównanymi z chuligaństwem i wandalizmem. A to właśnie dzięki tym wartościom Polska odzyskała niepodległość. Prezydent sprzeciwił się również zamiataniu polskiej historii pod dywan, żeby w zamian sprzedawać Polakom jakąś poprawioną niemiecką papkę historii. I to nie tylko dzieciom i młodzieży w szkołach, ale również za pośrednictwem Instytutu im. Witolda Pileckiego, którego prezes proponował debatę nad tym, jak tu oddać Niemcom ich zagrabione dobra kultury (czyli jak rozumiem kompletnie zniszczone ziemie przyłączone po wojnie do Polski). I bardzo słusznie się sprzeciwia, pani Joanno. Żaden naród nie przetrwa, jeśli nie będzie miał przywiązania do własnej tożsamości, historii czy kultury. Żaden naród nie przetrwa, jeśli nie będzie w nim reprezentantów godnych szacunku i naśladowania; jeśli nie będzie miał bohaterów, którzy całym swoim życiem udowadniali swoje przywiązanie do Ojczyzny. Stąd na Ukrainie kult Bandery – aby przetrwać jako odrębny od rosyjskiego naród musieli mieć jakiś przykład. Bandera, dla nas najgorszy z możliwych, dla nich był wyborem oczywistym, bo przecież walczył z Armią Sowiecką. To, że z tych walk niewiele wynikało, a największą skuteczność jego nazistowska organizacja osiągnęła na Wołyniu, bestialsko mordując Polaków i Ukraińców, którzy usiłowali im pomóc. I przy okazji Żydów, bo też tam im się pałętali po drodze. To tak tylko w ramach przypomnienia, bo pamiętam, że pani była bardzo oburzona, że w Polsce rosną antyukraińskie nastroje. Warto to też przemyśleć odnośnie do swojego fikołka z Hitlerem, bo ludobójstwo na Wołyniu wynikało właśnie z sojuszu UPA-OUN z hitlerowcami. Tak, każdy naród powinien pamiętać o swoim jestestwie. O swojej historii, kulturze i tożsamości. O swojej odrębności, o którą walczy teraz Ukraina od początku XXI wieku. No, dobrze, a co miał na ten rocznicy odzyskania niepodległości do powiedzenia Donald Tusk?
Różnimy się, spieramy się, różnorodność to nic złego, różnorodność jest i może być w przyszłości źródłem naszej siły. Ale te różnice, te spory nie mogą rodzić nienawiści, pogardy, przemocy.
Czyli nic, poza pustymi sloganami. Oni wszyscy w ten sposób walczą z nienawiścią, pogardą i przemocą. Gdyby pani nie wyłapała, spieszę się wyjaśnić, że Karol Nawrocki mówił mniej więcej to samo podczas swojego zaprzysiężenia, tylko że on widocznie nie ma Polaków za skończonych idiotów i nie klepał formułek jak krowie na rowie, tylko poparł swoje przemówienie cytatami ojców naszej niepodległości z różnych stron politycznych i o różnych poglądach. Pani mogła nie zrozumieć, bo widocznie pani wiedza historyczna opiera się tylko na założeniu, że Hitler jest be. I teraz uwaga, bo to może być szczególnie trudne, jeśli się żyło w bańce patocelebryckiej na tyle długo, że wszystkie styki w mózgu zdążyły się poprzepalać. Za słowami powinny iść czyny. A jakimi czynami zasłynęło środowisko premiera Polski, żebyśmy jednak mimo sporów i różnic w poglądach, mogli się dogadać? To tak tylko przypomnę. Od 2015 roku propagujecie hasło, które starannie ukryliście pod ośmioma gwiazdkami, żeby udawać oświeconą i kulturalną elitę. Szkoda, że nieocenzurowaną wersje wykrzykiwaliście na każdym marszu przeciwko ówczesnej władzy. Politycy KO nie reagowali, kiedy młodzież na jakimś ich kampusie skandowała to hasło do piosenki patologicznego rapera, który poza tym, że chciałby uprawiać bardzo brutalną miłość z posłami PiS-u, znany jest z tego, że ćpa, a potem będąc w tym stanie pisze teksty o tym, że ćpanie jest fajne, zejście trochę gorsze, ale i tak się opłaca. Jeden z uśmiechniętych tłumaczył potem, że przecież ten utwór to wyraz polskiej kultury i dlatego nikt nie reagował, kiedy ogłupiona młodzież wykrzykiwała te pełne miłości hasła. Z Karola Nawrockiego usiłowaliście zrobić sutenera, a w tych próbach uczestniczył między innymi Donald Tusk, powołując się na kolejną wybitną jednostkę, czyli Jacka Murańskiego. Na siedmioletnią córkę prezydenta spuszczono całą tonę gówna, ponieważ zachowuje się jak siedmiolatka – czyli i tak dojrzalej, niż spora część elektoratu KO. Ona pokazywała ludziom ze sceny złączone w kształt serca dłonie, wy serca macie tylko na klapie od marynarki. Nie popuściliście nawet Marcie Nawrockiej, ponieważ w waszej opinii jest niezbyt ładna (bo wiadomo, Komorowska to przy niej Miss Świata), w ogóle nie ma stylu (po sieci krąży nagranie prowadzonej przez żołnierz Wojska Polskiego Marty Nawrockiej porównywane z tym, jak Ewie Kopacz musiała pomagać Angela Merkel, bo ówczesna premier pogubiła się na ścieżce z jednym zakrętem), a w ogóle to urodziła syna, mając szesnaście lat, więc z jakiego to domu (zabawne są te oskarżenia rzucane przez ludzi, którzy zaczytują się w Onecie promującym zdradę małżeńską i seks za pieniądze, ale wiecie – Nawrocka przynajmniej syna urodziła i wychowała, sama też wyszła na ludzi; dla was autorytetem była gwiazdeczka, która ogłosiła, że zabiła swoje nienarodzone dziecko, bo miała za ciasne mieszkanie). Tego było pełno, pani Joanno, nawet nie chce mi się szukać dalej. Właśnie na tej podstawie większość myślących obywateli odebrało to przemówienie jako pustą gadaninę, a nie jako wyraz wartości chrześcijańskich, jak to się pani wydawało.
Źdźbło w oku bliźniego widzisz, a belki w swoim nie dostrzegasz
Na koniec pani Joanna Szczepkowska stwierdziła jeszcze, że wartości chrześcijańskie to również dbanie o planetę. Patrząc na obecną działalność tej sfrustrowanej aktoreczki obawiam się, że chodzi o tę chorą zieloną ideologię, w myśl której mamy wylądować na bruku i umrzeć z głodu, byle tylko ratować matkę ziemię. Bo tak będzie po chrześcijańsku. Nie wiem też, gdzie Aśka te wartości chrześcijańskie znajduje w swoim tekście, bo według mnie to trochę trąci hipokryzją, skoro przez cały ten stek chorych wniosków regularnie nazywa prezydenta Polski „panem wrzeszczącym”. Może niech „pani pisząca” weźmie przykład z własnych rad i sama przestanie krzyczeć. Bo ten wpis to był taki niemy krzyk – pełen wściekłości, frustracji, bezradności i narastającej z każdą chwilą nienawiści. Tego chyba jednak nie możemy się spodziewać, bo tak jak wspominałam, dzień później Szczepkowska wysmarowała tekst stojący na równie prymitywnym poziomie i również poświęcony Karolowi Nawrockiemu. Przepraszam, ale tego już nie będę analizowała, bo ciężko dzisiaj o dobrego psychiatrę.
M.
