

Nawiasem Pisząc
Zagubiony Donald Tusk i kiepskie wsparcie od sojuszników
Powiem Wam, że tak śmieszniej kampanii, jaką mamy w tym roku, to się nie spodziewałam. Niby wiedziałam, że opozycja zwariowała już całkowicie i cokolwiek by nie zrobili, jakkolwiek by się nie starali, to wyjdzie im dokładnie odwrotnie, bo zupełnie nie mają pomysłu, jak uderzać w ten wstrętny, zły PiS. Dosłownie błądzą po omacku i codziennie potwierdzają teorię, że nasz obecny rząd zwyczajnie nie ma z kim przegrać tych wyborów, a Jarosławowi Kaczyńskiego wypada tylko dziękować Bogu za taką konkurencję. Bo ostatnimi czasy Tusk wykonał parę akcji, które można spokojnie nazwać strzałem w kolano. Już cała akcja ze „świętą Joanną od aborcji” okazała się falstartem, a przecież nasz były premier próbował jeszcze przekonać wszystkich, że jest bardziej antyuchodźczy, niż Konfederacja i PiS razem wzięte. Wątpię, czy mu się udało, podejrzewam, że od Platformy mogli po tym odwrócić się ci ich wyborcy, którzy dalej wierzą, że nieznany i niezidentyfikowany tłum ludzi przy polskiej granicy, bez ważnych dokumentów, na 100% nie stanowi żadnego zagrożenia dla polskich obywateli. Nawet, jeśli nie ma pewności, czy do tych ludzi nie dołączyli przypadkiem członkowie Grupy Wagnera. I jakby tego było mało, Donald pochwalił się teraz włączeniem na swoje listy Michała Kołodziejczaka. Który był łaskaw wypowiadać się kiedyś, że Tusk cofnął polskie społeczeństwo do koczowniczego, a w ogóle czemu im nie wolno handlować z Rosją. Nie wiem, na co liczył szef Platformy Obywatelskiej, być może chciał przeciągnąć na swoją stronę rolników, ale po ich reakcji można chyba spokojnie wywnioskować, że mu się to nie udało. Naprawdę dziwię się, że są jeszcze ludzie, którzy nie widzą, jak bardzo zagubiony jest przywódca „najwspanialszej” partii w Polsce. Wsparcie dla Joanny z Krakowa, o której szybko wyszło na jaw, że lubi dużo mówić, ale niekoniecznie prawdę, całkowita zmiana przekonań politycznych, a teraz wciąganie do swojej partii jakiegoś spadochroniarza, który wyląduje zawsze tam, gdzie mu się najbardziej opłaca. A pamiętamy przecież, że Tusk zamierza walczyć z inflacją, uskuteczniając jeszcze większe rozdawnictwo, niż PiS. No zwyczajnie, nic się temu człowiekowi ostatnio nie klei. Poza tym postanowił zaprosić jeszcze Bogusława Wołoszańskiego, który na wszelkie pytania, dotyczące jego donosów na kolegów zbywa wzruszeniem ramion i oskarżeniami o odgrzewanie kotleta, bo skoro coś było dawno, to już się nie liczy. Tym samym lider PO zdjął już absolutnie maskę pozorów i pokazał, że może kroczyć ramię w ramię z największymi gnidami, jeśli wydaje mu się, że to zagwarantuje sukces. Z Wałęsą chociaż udawał, że oskarżenia Cenckiewicza i PiS-u są sfabrykowane, tutaj bez żenady ignoruje przeszłość Wołoszańskiego.

Co chce świętować pani Dulkiewicz?
No dobrze, ale poza Tuskiem mamy też innych członków PO, którzy zaliczają podobne wpadki – nie wiadomo, czy z własnej nieudolności, czy żeby ich guru nie wypadał aż tak słabo. Ledwo został nagłośniony skandal, gdzie podczas parady statków ku czci powstańców warszawskich, jeden z pracowników Warszawskich Linii Turystycznych wpadł na genialny pomysł, żeby w godzinę „W” puścić „Międzynarodówkę”, a tu podobna kompromitacja, tym razem na Pomorzu. Bo w sumie Rosjanie to całkiem spoko ziomki są, zupełnie jak Niemcy. Chyba z podobnego wniosku wyszła Aleksandra Dulkiewicz, prezydent Gdańska, od wielu lat aktywnie współpracująca właśnie z partią Donalda Tuska. Podczas niedawnego Jarmarku Dominikańskiego w Gdańsku odwiedzili nas właśnie „bracia” Niemcy, którzy byli łaskawi zaśpiewać ludową pieśń „in Heller, und ein Batzen”, będącą wtedy nieoficjalnym hymnem Wermachtu. Niemcy uwielbiali ją sobie podśpiewywać, a naszym rodakom cała melodia niekoniecznie dobrze się kojarzyła. Ponad osiemdziesiąt lat po wybuchu wojny, nasi zachodni sąsiedzi postanowili przypomnieć ją Polakom jeszcze raz. Ale jakby tego było mało, radośni śpiewacy podobno postanowili zmienić trochę tekst piosenki i niemieckie słowo „Heidi” wymawiali jako „Heili”. Wyborny żart, naprawdę. Bo chyba nie próbowali nam wmówić, że to wszystko przypadek? Oczywiście, że próbowali. Co na to pani prezydent Gdańska? Zignorowała temat, tak samo jak Rafał Trzaskowski sposób uczczenia rocznicy Powstania przez kapitana jednego z promów. A następnie dolała oliwy do ognia, bo zaprosiła Niemców na wspólne ŚWIĘTOWANIE rocznicy wybuchu wojny. Tak, świętowania, w żadnym wypadku nie upamiętniania. A żeby Niemcy mogli posypać głowę popiołem, to też nie ma takiej potrzeby, ile można? Świętowanie wybuchu wojny, która kosztowała miliony żyć naszych rodaków brzmi jak dobry plan. Może jakaś rekonstrukcja Schleswiga-Holsteina wystrzeliłaby uroczystą salwę, żeby to się wszystko pięknie skojarzyło gdańszczanom? Zwłaszcza tym zwiedzającym Westerplatte albo znajdującym się w pobliżu Poczty Polskiej. A miejscowości położone na wschodniej granicy niech 17 września zaproszą Rosjan. Zaproszenie i Niemców, i Rosjan jest absolutnie niezbędne przy podobnym „świętowaniu”.
Natalia Janoszek polskiej polityki
A to, rzecz jasna, w dalszym ciągu jeszcze nie koniec. Bo wyskoczyła nam Natalia Janoszek polskiej polityki (która, swoją drogą, też kiedyś kandydowała do Sejmu z ramienia Platformy). Dziewczę nazywa się Aleksandra Wiśniewska i przygotowała nam taką historię, że Ibrahim się chowa. Znaczy schowałby się, gdyby ktokolwiek wiedział, gdzie ten facet jest i co się z nim stało. Kandydatka do Sejmu postanowiła pochwalić się swoją działalnością humanitarną, która sama w sobie była już tak nieprawdopodobna, że i tak nikt jej nie uwierzył, ale niestety już wkrótce początkującą panią polityk zdemaskowała inna pracownica Polskiej Akcji Humanitarnej, która stwierdziła, że ogólnie pani Aleksandra może się gdzieś w ich szeregach przewijała, ale dokonania, o których była łaskawa opowiedzieć, to jednak nie do końca prawda. Niedługo też zniknęła jej biografia na Wikipedii, którą skasowali sami administratorzy, ponieważ zamieszczone tam informacje również wydały im się mało możliwe. Mówiąc wprost, że to wszystko ściema i bujda na resorach. A co pani Wiśniewska raczyła sprzedać swoim ewentualnym wyborcom? Ano, bo była taka łódź, która musiała ratować. Bardzo blisko brzegu, bo ok. 150-200 metrów, ale fale były tak wielkie, że istniało niebezpieczeństwo, że ta łódź rozbije się o skały. Na łodzi znajdowało się 40-50 osób. Nasza dzielna niewiasta, razem z innymi ratownikami, wskoczyła do wody, zwłaszcza że nieszczęście właśnie się wydarzyło i łódź faktycznie zaczęła tonąć. Ludzi było za dużo, żeby po kolei wydostawać ich na brzeg, więc ratownicy mieli… zanurkować pod łódź, przytrzymywać ją od dołu, ustabilizować i doprowadzić do brzegu. Już samo to brzmi jak absurd, bo podejrzewam, że taka łódka na rozfalowanym morzu i z pięćdziesięcioma osobami na pokładzie swoje waży, więc takie odprowadzanie jej do brzegu w kilka osób musiało być wyjątkowo nieefektywne. Podobne wątpliwości musieli mieć sami pasażerowie, bo zaczęli wyskakiwać do wody, a że nie umieli pływać, to byłaby mogiła. Gdyby nie, rzecz jasna, pani Aleksandra, którą zauważyła kobietę z jakimś zawiniątkiem i postanowiła je rzucić do naszej bohaterki. Zaskoczona dziewucha dopiero wtedy zauważyła, że to niemowlę, więc, niewiele myśląc, zostawiła swoją załogę i popłynęła w stronę wybrzeża, trzymając dziecko na piersi – dzięki płetwom uwinęła się z tym w kilka minut, a już na brzegu rozpoczęła reanimację, bo przecież gdyby maluch samodzielnie oddychał, to byłoby za łatwo i za mało dramatycznie dla tak odważnej kobiety. Powinna według mnie dodać jeszcze trzęsienie ziemi, tsunami, lawinę i pożar. Wtedy brzmiałoby to dużo wiarygodniej, nie rozumiem czemu się krępowała. Mogłaby też zrobić karierę jako scenarzystka do filmów o superbohaterach, które ostatnio przeżywają delikatny kryzys, ze względu na postępowość i tolerancję. Chociaż wydaje się, że to też ideały bliskie sercu naszej dzielnej Oli, więc nawet jej wybitne twisty fabularne mogłyby tutaj niewiele pomóc. W każdym razie, tak jak pisałam, Ibrahim się chowa, on się bał nawet ogniska rozpalić, a Wiśniewska, proszę, jaka nieustraszona. Chociaż chciałabym poznać dokładną lokalizację tej misji ratunkowej, bo taki Ibrahim płynął sześć dni w nieistniejącej rzece, to jest jednak wyczyn, który ciężko pobić. Żeby pani Ola mogłaby się z nim mierzyć, powinna ratować nieistniejących ludzi z nieistniejącej łodzi w nieistniejącym morzu. Inaczej się nie liczy!

Nie wszystkie wpadki dobrze się kończą…
Dzieła samozniszczenia dokonała Dominika Jackowski, radna PO ze Szczecina, chociaż to akurat historia tragiczna. W zeszłym tygodniu miało podobno dojść do onanizowania się przez dorosłego mężczyznę na plaży. Pierwsze informacje mówiły, że rzekomo robił to w obecności dziecka, jednak świadkowie i policja zaprzeczają tym doniesieniom. Winnym nieobyczajnego zachowania miał okazać się miejscowy ksiądz, który dodatkowo prowadził lekcje katechezy w którejś ze szkół. Tak naprawdę pojawiają się różne wersje tego, co stało się feralnego dnia na plaży. Wiadomo, że przyjął mandat, ale właśnie ze względu na to, że w okolicy nie było dzieci, nie zatrzymano go. Redaktor Tomasz Sakiewicz utrzymuje, co prawda, że dotarł do akt sprawy i sam czyn, o który był oskarżony mężczyzna, był „wątpliwy”, a „mandat przyjął dlatego, żeby kobieta, która wezwała policję się uspokoiła”; zabrakło jednak wyjaśnień, skąd wyciągnął taki wiosek, i co to znaczy, że czyn był wątpliwy. Nie onanizował się, a jedynie podrapał po wiadomym miejscu? Nie będę tutaj nikogo wybielała, jeśli ksiądz faktycznie dopuścił się wiadomych czynności, to żadnych powodów do pochwał nie ma. Jeżeli faktycznie tak było, zasłużył na krytykę. Salezjanie, do których należał ksiądz, wszczęła odpowiednie śledztwo, mające wyjaśnić, co dokładnie się wydarzyło, skontaktowali się również z policją w celu dalszej współpracy, więc wszelkie zarzuty o zamiatanie pod dywan są w tej sytuacji niesprawiedliwe. Niestety, sprawa nie skończyła się wyjaśnieniem, a tragedią, bo wspomniany ksiądz targnął na własne życie, rzucając się pod pociąg. Nie przeżył. I niestety, wypada tutaj skrytykować panią radną ze Szczecina, która opublikowała zdjęcie księdza, jego dane osobowe oraz adres miejsca pracy. I publicznie nazwała go pedofilem. Później post, w którym wprost oskarża kapłana o krzywdzenie dzieci, usunęła, ale natychmiast pojawiło się oświadczenie, że jest w kontakcie z kobietą, która twierdzi, że była w okolicy w towarzystwie córeczki. Tyle że przeczą temu inni świadkowie i policjanci. Według nich żadnych dzieci tam nie było. A nieobyczajne zachowanie to jednak co innego niż pedofilia i uważam, że nie powinno się innych tak bezrefleksyjnie oskarżać o najbardziej haniebne czyny, jeśli nie mamy pewności, że naprawdę je popełnili. A w tej konkretnej sytuacji pewności być nie mogło, ba, mam wrażenie, że pani polityk wrzuciła post szkalujący duchownego, bez zastanowienia się nad konsekwencjami. Ot, bo hasło „ksiądz – pedofil” się dobrze klika. Tak naprawdę jednak nie wiemy, co stało się na tej plaży. Powtarzam, jeśli ksiądz faktycznie dopuścił się takiego zachowania, to jakieś konsekwencje powinny być w jego kierunku wyciągnięte. Nie wiemy jednak, jakie intencje miała kobieta wzywająca policję – być może motywy miała czyste i była słusznie zaniepokojona, a być może poznała księdza i wykorzystała pretekst? Nie wiemy też, kim jest kobieta, która opublikowała zdjęcie duchownego w sieci i czy faktycznie była świadkiem sytuacji i rzeczywiście przebywała tam z dzieckiem. To drugie wydaje mi się mało prawdopodobne, skoro pozostali świadkowie zdarzenia twierdzili, że żadnych dzieci tam nie widzieli. Dlaczego mieliby kłamać? Akurat jesteśmy społeczeństwem, które tak sobie toleruje pedofilów, więc jestem przekonana, że świadkowie zareagowaliby ostrzej, gdyby zauważyli, że ktoś obnaża się w obecności dziecka. Do tego dochodzą wątpliwości, czy redaktor Sakiewicz faktycznie nie miał racji i zachowanie księdza oburzyło tylko jedną kobietę, która być może nadinterpretowała to, co zauważyła, albo w ogóle coś źle widziała – chociaż w takiej sytuacji nie rozumiem, czemu ksiądz zdecydował się przyjmować mandat? Nie wiem. Wiem jednak, że radna Platformy Obywatelskiej udostępniła wszystkie dane księdza, nie mając pewności, że nie oskarża go bezpodstawnie. Wynikiem czego rozpętała się nagonka, która prawdopodobnie popchnęła księdza do odebrania sobie życia. Co więcej, nie wygląda jakby pani miała jakieś wyrzuty sumienia, przeciwnie, wydała oświadczenie według którego jej zarzuty wcale nie były bezpodstawne. Można wręcz odnieść wrażenie, że cała sytuacja spłynęła po niej jak po kaczce. Warto zwrócić uwagę na typowy dla tego środowiska brak konsekwencji. Bo przecież to niedawno lewica i cała KO doprowadziła w końcu do dymisji Adama Niedzielskiego, który publicznie udostępnił receptę wypisaną przez lekarza i też nie pofatygował się, żeby ukryć jego dane osobowe. Wtedy to było złe i rażące (i pełna zgoda!), chociaż minister zdrowia chciał po prostu zwrócić uwagę na problem wypisywania sobie przez lekarzy samodzielnie recept na lekarstwa, które bynajmniej nie są zwykłym syropem na kaszelek. Jednak tym problemem można się zająć, niekoniecznie publikując wszystkie dane lekarza. Pamiętam też inną sprawę, gdzie syn pewnej szczecińskiej posłanki padł ofiarą pedofila, który działał w środowisku LGBT i Platformie. Wtedy nazwisko tego zboczeńca próbowano zatuszować, bo szybko zorientowano się, że raczej takie praktyki bliskiego współpracownika nie będą zbyt pozytywnie odbierane. Wszak z list lewicy nie wystartuje choćby Jan Hartman, bo przypomniano mu jego tekst, w którym krytykował nadmierny ostracyzm wobec ludzi, którzy trochę za bardzo lubią małe dzieci. To już było za dużo, nawet dla lewicy. Wracając jednak do afery pedofilskiej w szeregach PO, wtedy wypłynęły niestety również dane jego syna i tutaj też się zgadzam – nie powinny były nigdy nigdzie się pojawić. Nie zamierzam tutaj absolutnie porównywać księdza, który być może onanizował się na plaży z nastolatkiem, skrzywdzonym przez zboczeńca. To jest, mimo wszystko, inny kaliber. W dalszym jednak ciągu – w Polsce panuje zasada domniemania niewinności i nie można bezpodstawnie szkalować człowieka, tylko dlatego, że trudni się zawodem, w który zdecydowaliśmy się uderzać przy każdej możliwej okazji. Jest to po prostu niewłaściwe, bo albo możemy narazić się na proces o zniesławienie, albo w najgorszym przypadku doprowadzić nawet do tragedii, do jakiej doprowadziła Jackowski, przez zaszczucie drugiego człowieka. Ksiądz powinien jak najbardziej ponieść konsekwencje swoich czynów. Wydaje mi się jednak, że aż na tak dramatyczny los nie zasługiwał. I nie chodzi o to, że będę się jakoś tutaj sprzeciwiać publikowaniu danych osobowych pedofilów – wręcz przeciwnie, uważam, że takich zboczeńców należy piętnować. Ale powinniśmy mieć pewność, że faktycznie pewnego rodzaju czynów się dopuścili. Tutaj tej pewności nie było. Ba, jest raczej dużo wątpliwości, czy słowa, która opublikowała Dominika Jackowski nie było delikatną nadinterpretacją.
Także sami widzicie. PiS naprawdę nie musi się wysilać, żeby dowieźć swoją przewagę nad KO do 15 października. Platforma od początku trwania kampanii, co chwilę ładuje się na kolejne miny, które raczej popularności im nie przynosi. A już zwłaszcza zagubienie ich lidera, który planował powtórzyć sukces marszu 4 czerwca i tym razem zorganizować „Marsz miliona serc” jako formy wsparcia dla Joanny z Krakowa, ale zanosi się na to, że będzie musiał zrewidować swoje plany, bo temat „niesprawiedliwie i opresyjnie potraktowanej kobiety” okazał się jednak niewypałem i nie dało rady nim grzać do końca kampanii. Strasznie jestem ciekawa, jakie kolejne próby podejmie Tusk, bo naprawdę ogląda się te jego starania przecudownie. A kiedy poza nim kolejne wpadki zaliczają inni „znani i lubiani” z Platformy, to efekt jest wręcz porażający.
M.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Ten niegrzeczny prezydent Nawrocki!

Niesamowite jest to wycie i lamenty w koalicji rządzącej, odkąd Karol Nawrocki formalnie objął urząd prezydenta i od tamtej pory sprzedaje naszym rządzącym weta, jak plaskacze. Niesamowite, bo jakby tak pochylić się nad tym ich jazgotem, nad tym płaczem i lamentem, to na jaw wychodzi cała ich obłuda i zakłamanie. Widać, że w Koalicji nic się nie zmieniło, bo od pierwszego prezydenckiego weta klawiatury od komputerów są rozgrzane do czerwoności od wrzucania wpisów na Twitterze, że z tego Nawrockiego (ziew….) to jednak faktycznie ruska onuca jest. I proszę bardzo, mamy czarno na białym, jak z niego ta cała rusofilia uszami wypływa. I tak się na to pieczołowicie zabrali, że zapomnieli sprawdzić, co o samych wetach mówią sami Polacy, co mówił o tym Rafał Trzaskowski, a co ich Koalicja. Tak więc ludzie im zaczynają przypominać, co jeszcze parę tygodni temu o pomocy dla Ukraińców mówił Rafał Trzaskowski i jak oceniał ten postulat swojego kandydata Donald Tusk. Dla nich jednak najlepszą metodą na tego rodzaju „próby obalenia rządu” jest udawanie, że się tego nie widzi. Więc zamykają oczy. I publikują dalej. Coraz głupiej, bo z zamkniętymi oczami jednak ciężko się pisze.
Kolejna próba z ustawą wiatrakową
Nasz nowy Prezydent coraz bardziej mi się podoba. Pamiętacie pewnie moje wpisy sprzed jego oficjalnego zaprzysiężenia, w których wprost pisałam, że z nową głową państwa wiązałam pewne nadzieje. Z zasadą ograniczonego zaufania, jak zawsze, zwłaszcza kiedy mowa o politykach, ale mimo wszystko. I jak na razie się nie zawodzę. Czego dotyczyły weta prezydenckie? Przede wszystkim – ustawy wiatrakowej. Pamiętacie, tuż na początku swoich nowych rządów, Hennig-Kloska zaproponowała nam super ustawę, dzięki której turbiny wiatrakowe możemy mieć tuż pod swoimi oknami! Wszyscy, oczywiście poza tymi, którym najlepiej się mieszka, czyli między innymi posłom Koalicji. I mieszkańcom Wilanowa na przykład, bo oni tam mają takie rozmieszczenie bloków mieszkaniowych, że można tam podać rękę sąsiadowi z bloku naprzeciwka, nie wychodząc z mieszkania, więc wiatraka tam już nigdzie nie wciśniesz. Ale już na takich terenach, na których od paru lat mieszkamy z Grzesiem, w podwarszawskiej miejscowości – miejsca jest sporo. Nic, tylko umilać nam życie! Oczywiście, posłowie KO rzucili się natychmiast atakować Karola Nawrockiego za wspomniane weto, jak to on nie spełnia obietnic, jaki jest głupi, wredny, zły i – oczywiście – prorosyjski! Bo tańsza energia dla nas jest nie na rękę Putinowi! Najmocniej odpalili się Myrcha, Brejza i Gasiuk-Pihowicz, bo oni akurat przerwę od X-a, biorą sobie chyba tylko do toalety. Szkoda tylko, że zapomnieli wspomnieć, że Karol Nawrocki nie zawetował samego pomysłu zamrożenia energii, które było rozpisane na 2 strony, tylko ponad 90 stron innych, które dokładnie określały, jak blisko ludzkich zabudowań można taki wiatrak wcisnąć. Zaproponował nawet, że z miłą chęcią podpisze te dwie strony, które odnoszą się tylko do mrożenia cen energii, ale ustawy w całości takiej, jakiej jest, nie może przyjąć. I że z miłą chęcią wyśle do nich poprawioną przez siebie propozycję i czeka na ich odzew. Oczywiście, wszyscy jak jeden mąż, zapomnieli wspomnieć, że tak naprawdę to całe zielone odklejeństwo jest po prostu kolejną metodą ruskiej propagandy, bo jak tylko to szaleństwo dotarło do Niemiec, ci zaczęli faktycznie stawiać na zieloną anergię i olewać tradycyjne źródła. Skończyło się tak, że Niemcy wracają już do wydobywania węgla, a Polakom chcą koniecznie opchnąć ten swój wiatrakowy szmelc od Siemensa. I rząd Polski w imieniu Polaków podjął decyzję, że my chcemy, koniecznie, cena nie gra roli, zagraniczny szmelc od Niemców zawsze na topie, a Karol Nawrocki pokręcił nosem i uznał, że on za nas wszystkich nie będzie decydował, więc te ponad 90% o wiatrakach trzeba poprawić. A najlepiej wywalić. I właśnie dlatego teraz możemy wyczytywać, że Nawrocki nie chce tańszych kosztów energii. Bo cała reszta w tej rzece kłamstwa i obślizgłej manipulacji topi się po prostu w jej nurcie.
Weto z którym się zgadzamy, ale się nie zgadzamy
Druga zawetowana ustawa jest jeszcze lepsza. „Ustawa o pomocy obywatelom Ukrainy” – w tej sprawie również, obecni koalicjanci, wzorem PiS-u z ostatniej kadencji, podrzucili prezydentowi ustawę, że dalej Polacy będą płacić kupę kasy za pomoc dla Ukraińców. Ale pan Nawrocki nigdy nie powiedział, że jest „sługą Ukrainy”, więc jak sługa Ukrainy się nie zachowuje. Tupnął więc nogą i odpowiedział, że znowu tak, ale nie do końca. Że oczywiście możemy dalej pomagać, ale nie w takiej formie i nie na taką skalę, jak do tej pory. Dlatego nie zgadza się na jakiekolwiek świadczenia dla niepracujących w Polsce Ukraińców. I znowu mamy w odpowiedzi ściek bzdur i manipulacji, że znowu Putin się cieszy, bo Nawrocki wetuje. Tylko że ta sprawa jest chyba jeszcze śmieszniejsza niż poprzednie weto, bo wtedy KO po prostu udawało, że znowu jest zdziwione, że ich koszmarna dla Polaków, ale bardzo opłacalna dla niemieckiej gospodarki, ustawa nie przejdzie. Bo tym razem najbardziej zaangażowana bojówka KO (znowu na czele Myrcha, Brejza i Myszka Agresorka) całkowicie postanowiła pominąć fakt, że to był pomysł… ich kandydata na prezydenta Rafała Trzaskowskiego. I że Donald Tusk poparł ten pomysł na swoich kontach społecznościowych: „Jestem za”. Ale jak wiemy, „czasy się zmieniają” i teraz już łożyć na niepracujących Ukraińców można, a nawet trzeba. Niesamowici są ci ludzie. Piszą też o tanim populizmie, a w tym samym poście wypisują, jak to nie mamy serc dla samotnych matek uciekających z Ukrainy. W jednym, k-wa, wpisie. Tylko że tutaj już Karol Nawrocki miał trochę więcej zastrzeżeń i zapowiedział, że do Sejmu przekaże poprawioną ustawę – właśnie o brak świadczeń socjalnych dla Ukraińców, którzy nie zarabiają, a często nawet na stałe nie mieszkają w ogóle w Polsce. Poza tym wspomniał również o zasadach przydzielania obywatelstwa – według niego powinien to być proces. który trwa 10 lat, a nie już do dwóch albo trzech lat, jak było do tej pory. Według mnie – dobry pomysł, bo osobiście denerwują mnie obcokrajowcy, którzy mieszkają u nas już ładnych parę lat, ale nie za bardzo chce im się polskiego uczyć, a czasami zdarza się, że z polskim prawem też im nie po drodze. No i najważniejsze – surowsze kary za próbę nielegalnego przekroczenia granicy oraz stosowne kary za propagowanie banderyzmu w Polsce. Tutaj już bojówki KO nie miały się o co doczepić, widocznie w ich małych rozumkach zaświeciła myśl, że to może i dobry pomysł (albo że rozsądny sondażowo), ale że nie ich, to lepiej udawać, że go nie ma. Zamiast tego mamy więc nachalną propagandę o biednych ukraińskich matkach i ich biednych dzieciach, które zamiast jeść chleb, muszą jeść ściany.
Dwa weta, o których jest ciszej
Pan Karol miał również zawetować ustawę o obniżeniu kar za przestępstwa skarbowe. O tym silniczki trochę próbowały warczeć, że przecież obiecywał niższe i prostsze podatki, a tu znowu weto, z czystej złośliwości. Chyba nawet oni się jednak zreflektowali, że wykrzykiwanie na temat tej ustawy tuż po wtopie z KPO jest słabym pomysłem. Że trochę to wygląda, jakby szykowali miękkie lądowanie pod te swoje zabawy z pieniędzmi obywateli. Podobno ofiarą niedziałającego długopisu pana Nawrockiego miała paść również ustawa dotycząca deregulacji energetyki, która – mam wrażenie – była chyba próbą obejścia tej wiatrakowej, ponieważ zezwalała na budowę instalacji odnawialnych źródeł energii o mocy do 5 MW bez konieczności koncesji oraz zwiększała próg mocy fotowoltaicznych (do 500 kW) zwolnionych z pozwolenia na budowę. Nie wiem, czy tylko mnie się wydaje, że tą ustawą rząd mówi mi: „Słuchaj, misiu, nie możemy walnąć ci pierdyliarda wiatraków pod twoim domem, ale może znajdzie się sąsiad, który potrzebuje i chociaż w kilku procentach zrobi to za nas”? Karol Nawrocki nie zgodził się na jej podpisanie, argumentując, że według niego będzie to prowadziło do nadmiernej samowolki budowlanej. W tym przypadku jednak, zdaje się, nie zaproponował kolejnej ustawy, w której pomógłby ministrom w ich pracy. I słusznie, bo według mnie ta ustawa jest po prostu próbą obejścia poprzedniej, byleśmy tylko te wiatraki kupili. I wyraźnie widać po niej, co jest ważniejsze dla rządzącej Koalicji. Ale to pewnie ja jestem niesprawiedliwa, bo przecież prezydent powiedział im, że im tamtą ustawę poprawi, żeby sami mogli sobie przegłosować. Tak sobie myślę, że w związku z tą ustawą (i pewnie wieloma kolejnymi) robi nam się już taki wiatrak w Sejmie, że nie potrzebujemy na razie tych niemieckich.
M.
Nawiasem Pisząc
Nic nowego o nas… bez nas?

Nikt nas nie będzie szanował, jeśli sami o to nie zadbamy. Do tego stopnia, że nikt nawet nie pomyślał, żeby zaprosić przedstawiciela Polski, mimo że graniczymy bezpośrednio z Ukrainą, wysłaliśmy tam niezliczoną ilość pomocy i nam też jest na rękę zakończenie tego konfliktu – głównie dlatego, że będzie można zacząć odsyłać obywateli Ukrainy z powrotem do siebie. I skończyć ten cały cyrk z finansowaniem ich na niemal każdym kroku. Na spotkaniu z USA i innymi krajami europejskimi nie dotarł ani premier, ani prezydent Polski. Zamiast zastanowić się, jakim cudem doszło do takiej sytuacji obaj panowie postanowili negocjować, który się bardziej zbłaźnił. A może inaczej – środowisko Donalda Tuska przekonuje, że skompromitował się tylko i wyłącznie Karol Nawrocki. Prezydent na razie nie zabrał chyba głosu w tym temacie, przynajmniej nie mogę znaleźć jego stanowiska.
Pyrrusowe zwycięstwo Tuska
Troszkę śmieszne jest tłumaczenie polityków Platformy, zwłaszcza że to ich prezes strofował niedawno nowego prezydenta, że on jest od wyglądania, a rząd od rządzenia i prowadzeniu rozmów międzynarodowych. Argumentują jednak, że premier miał wziąć udział w dzisiejszym spotkaniu „koalicji chętnych”. Nie widać jednak, żeby się szczególnie chętnie chwalił wynikami tych rozmów, więc zgaduję, że być może sam tam robił tylko za ozdobę albo zdążył jedynie powiedzieć, że stanowisko Polski w tej sprawie jest takie samo, jak Ursuli von der Leyen, co by mnie wcale nie zaskoczyło. Trudno więc uznać to chyba za wielki sukces premiera, ale – jak to się mówi – na bezrybiu i rak ryba i w obliczu tylu czarnych chmur, które ostatnio zaczęły się zbierać nad głową szefa naszego rządu, nie dziwię się, że chwyta się czegokolwiek. Brak naszego przedstawiciela w dalszym ciągu jest jednak delikatnym nieporozumieniem, bo Polska też powinna być zaproszona do dyskusji, która mogła zdecydować, czy będą jakieś zmiany przy naszej granicy. Jest to dla nas dość ważna kwestia. Na razie jednak wiadomo, że rozmowy pokojowe niczego nie rozstrzygnęła, bo Ukraina nie zgodziła się na warunki terytorialne Rosji, co było do przewidzenia. Są dwie plotki, według których Polska nie wzięła udziału w rozmowach. Pierwsza jest taka, że Nawrocki podobno nie chciał rozmawiać z Zełeńskim, ale średnio mi się chce w to wierzyć. Prezydent Polski jest już dużym chłopcem i chyba doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że ciężko rozmawiać o pokoju na Ukrainie bez udziału przywódcy Ukrainy. Poza tym jednak stosunki dyplomatyczne powinniśmy utrzymywać – chciałabym tylko, żeby Nawrocki nauczył w nich trochę szacunku do Polski… Drugim – że na nasze uczestnictwo nie zgodziła się Rosja ze względu na naszą rusofobię. Jaką rusofobię w kraju, w którym co drugi jest nazywany ruską onucą? 😉 A tak poważnie, to kochać się nie musimy, ale to Rosja najechała na kraj, z którymi sąsiadujemy i ta wojna realnie ma wpływ na polską gospodarkę chociażby. Nieporównywalnie większy niż taka Finlandia, której reprezentant akurat wziął udział w tych rozmowach.
Osobiste spotkanie prezydenta Polski z Donaldem Trumpem
Ale plotki plotkami – ja uważam, że polska reprezentacja powinna się tam znaleźć. Pojawiła się już w sieci informacja, według której Karol Nawrocki ma spotkać się z Donaldem Trumpem osobiście 3 września. Na pewno będzie to okazja, żeby przedstawić, jakie jest polskie stanowisko w sprawie pokoju na Ukrainie i będzie ona chyba lepsza, niż w gronie gadających, mądrych głów. Wiadomo jednak, że poza przedstawieniem swojego stanowiska, które w przypadku naszego prezydenta może nie być tak zbieżne z interesami Niemiec, niczego więcej się w tej sprawie nie ugra. Ukraina się na pokój nie zgodzi, jeśli będzie się to wiązało z jakąkolwiek utratą przez nich swojego terytorium i w sumie wcale im się nie dziwię. Szczerze wątpię, żeby po takiej rozmowie Trump zadzwonił do Zełeńskiego, że ma się zgodzić na przejęcie Donbasu przez Rosję, bo Polska ma świetny pomysł. Spodziewam się raczej, że polityka Nawrockiego w stronę Zełeńskiego nie będzie już opierała się na dobrej woli tylko jednej ze stron. Zamiast tego spodziewam się, że będzie naciskał w temacie Wołynia, bo nie dalej niż dwa dni temu zamieścił na swoim oficjalnym profilu na X-ie, że naszym prawem i obowiązkiem jest pielęgnowanie pamięci o tym odrażającym ludobójstwie i jego ofiarach. Podejrzewam, że raczej będzie naciskał na ekshumację pomordowanych Polaków, tym bardziej, że nic się w tej sprawie nie dzieje, a przecież parę miesięcy temu Donald Tusk odtrąbił sukces, że ekshumacje będą, bo on się dogadał. Tak sprawę załatwił, że zgoda podobno jest, ale ekshumacji nie ma. O jakiejkolwiek dalszej współpracy i pomocy Ukrainie powinniśmy więc rozmawiać z Zełeńskim – z tą odmianą, że teraz to niech on sobie poklęczy. Z naszych dwóch krajów, w dalszym ciągu to jego ojczyzna potrzebuje coraz więcej pomocy i miło, żeby zaczął się tak zachowywać. Jeśli woli stawiać na Niemcy i ich wsparcie, mimo że tuż po wybuchu wojny stwierdzono tam, że za trzy dni Ukrainy już nie będzie, ale jeśli tak bardzo chcą, to mogą im wysłać zużyte hełmy, to jego decyzja i jego ryzyko. To on się na tej współpracy przejedzie, nie my. My nic nikomu nie jesteśmy winni.
M.
Nawiasem Pisząc
Medialny kocioł, czyli poseł Łącki mówi prawdę?!

Jeśli chodzi o wywiady udzielane mediom, które na zawołanie nie uwielbiają Tuska i jego rządu, podejrzewam, że pan Artur Łącki jest prekursorem. Prekursorem, bo tak naprawdę nie wiadomo, czy brać z niego, kiedy mówi prawdę prosto z mostu, kto dał, kto zabrał i dlaczego tak; a kiedy kłamkoli tak, że sam się w tym swoim kłamkoleniu gubi. Mnie się wydaje, że członkowie Platformy oglądają sobie ten film jako instruktaż, czego nie robić w mediach, których jeszcze sobie nie kupiliśmy. Bo pan Łącki bardzo chciał wypaść jak najlepiej i bardzo chciał nie wtopić ani sam siebie, ani swojej Platformy. Wyszło tak, że wtopił wszystkich, bo chłopina zwyczajnie nie wiedział, co, kiedy i jak miał mówić. W efekcie czego w tonie tego obłudnego, obrzydliwego kłamstwa KO, mogliśmy wyłowić parę perełek.
Spokojnie, aż tak to nie…
Pierwsze, co rzuciło mi się w uszy… ,”Nie mam zamiaru, nie będę przepraszać za nic, nic złego nie zrobiłem. Nie będę mówił o tym, czy tam zgodnie z prawem czy nie z prawem – to jest mało ważne” – tak, dobrze czytacie. To jest w sumie mało ważne, czy zgodne z prawem, czy nie. Im wolno, co innego Tobie, zwykły obywatelu. Tobie wypada zawsze wiedzieć, jak stanowi prawo, ale nie możemy Ci dać gwarancji, że to cokolwiek pomoże, bo wiecie, rozumiecie, prawo teraz obowiązuje tak, jak oni to rozumieją. I to nie jest czas, żeby ściśle przestrzegać litery prawa. Ale jak już trzeba, to wymyślimy podstawy prawne, spokojna głowa. Osobiście, bardzo dziękuję panu Łąckiemu za tę wypowiedź, bo do tej pory łudziło mi się, że nikt w Polsce nie jest ponad prawem (później, w praktyce, wiele razy przeszło mi przełknąć gorzki smak… demokracji). A tu jednak okazuje się, że są panowie i możni tego świata, którzy robią za nasze i tak naprawdę uja robią, ale za to kupili jacht, więc kasa z KPO się zgadza. Ale to nie było jedyne kłamstwo, z którym tak łatwo poradził sobie pan Łącki. Ich było dużo więcej.
A nawet jeśli, to co z tego…?
I teraz uważajcie, bo tutaj się linia narracyjna trochę kruszy. Oficjalna linia mówi w tej chwili, że PiS to wszystko zablokował, a oni mieli za mało czasu, żeby to dokładnie sprawdzić, więc przyznawali komu się dało, a że wśród potrzebujących było sporo działaczy KO i przybudówek, to już trudno. Wyszło jak wyszło; wyszło jak wyjść musiało. A co konkretnie się kruszy? Ich wspólna wersja, którą jeszcze do niedawna słyszeliśmy (i, zdaje się, słyszymy dalej), że to PiS zablokował wypłatę KPO, bo tak. Czemu im na tym tak zależało – nie wiadomo, ale wiadomo, że zablokowali. I tam już pal sześć, że PiS wręcz stawał na rzęsach, żeby te kamienie milowe powoli spełniać, bo dla nich najważniejszym kamieniem milowym był wybór Donalda Tuska. O czym wspominał chyba wcześniej już Bronisław Komorowski, albo jakiś inny matoł. Być może w innych mediach nie zabrzmiało to tak, jak miało to wybrzmieć: Tak, to politycy KO blokowali kasę na KPO (która była potrzebna jak przeznaczonej na owcy rzeź odrobina kropel z kranu, bo osobiście tak to postrzegam: „Macie, jeszcze nie zdychajcie. Jeszcze nam się przydacie. No pijcie, pijcie”), czym się zresztą wielokrotnie chwalili, choćby ustami Rafała Trzaskowskiego. A teraz Artura Łąckiego. Tyle tylko, że ten drugi powiedział to chyba odrobinę za późno. Kiepski przepływ informacji macie tam w KO, swoją drogą.
Brnąc w bagno… głębiej i konsekwentniej
Jeszcze później – tutaj nie wiem, czy to wynik tej niekontrolowanej szczerości, czy już główka była mniej sprawna pod wpływem nie do końca świadomej służalczej postawy. A może w pełni świadomiej, bo do tego środowiska podchodzę mocno nieufnie. Ale poseł Łącki był łaskaw powiedzieć, że Polska w sumie to tonę hajsu Szwabom wisi. Ponieważ, my im, drodzy Państwo, powinniśmy wypłacać jakąś tam kwotę za to, że oni całe to barbarzyństwo przyjęli do siebie. I tam już uj z tym, że między innymi Polska ostrzegała, że to droga bez powrotu, że to niszczenie życia zwykłym Europejczykom, że to kopanie sobie w kolano. I że to kopnięte kolano lubi się po jakimś czasie o siebie upomnieć. A kiedy już się upomina, to nagle okazuje się, że całe ciało się na tym cholernym kolanie utrzymywało, a teraz to ono ma w dupie, ale takiej tony głupoty to ono nie wytrzyma, co to, to nie. I tak właśnie wyglądają w tej chwili kolana Niemców. Oni już widzą, że ta część ciała odmówiła im posłuszeństwa, więc chcą nam bezinteresownie podarować iluś tam chirurgów i inżynierów. A żeby się zorientować, że to nie żadni chirurdzy czy inżynierowie, tylko najzwyklejsza swołocz, nie trzeba być chyba Einstainem. Bo wszystkim, zdrowo myślącym, przyszło do głowy, że oni chcą nam tu importować największy ludzki odpad. Polacy nigdy nie wyrażali na to zgody, więc może niech pan Łącki (albo jego żona) przyjmie ich do siebie. Kasę mają. I dodatkowo ponad bańkę przytulili. Ich stać, mnie nie, więc tak po obywatelsku proszę – weźcie ich na siebie, żeby Polacy mogli się rozwijać. Przecież tylko o to wam chodzi, tak od zawsze mówicie.
Czysta woda prosto z kranu…
Później pan Łącki wpadł w sprawie dotyczącej TVP-O. Bo wiecie, to było obiecywane, że oni odpisiowią tę telewizję. I odpisiowili. Tyle że teraz, kiedy dziennikarz zadaje Ci niewygodne pytanie, z którego jasno wynika, że to nie jest czysta woda, tylko zwykły ściek, to już nie wiesz, co odpowiedzieć, bo… nie oglądasz. Jakże to wygodne. Odpartyjniśmy TVP, nie ma tam pół śmierdzącego gówna po PiS-ie. I co? I nic, dalej jest nieważne, bo pan Łącki nie oglądał. Polscy memiarze rozkładają ręce, bo nie wiedzą, czy da się bardziej zmemowić Artura Łąckiego, niż on sam to sobie zrobił. Czysta woda, jak wiadomo, była potrzebna i pan Łącki byłby gotów zakopać za to sąsiada pod kwiatkami w swoim ogródku, ale jak mu podać przykład tej „czystej wody”, nagle więdnie. Bo on nie słyszał, on nie oglądał telewizji. Ciekawa jestem, czy dzisiaj, uzbrojony w wiedzę, że KO robi dokładnie taką samą sieczkę z TVP, jak wcześniej robiło PIS, w równie zaangażowany sposób starałby się zlikwidować TVP? Ale nie, teraz już nie, bo dostał sygnał, że TVP przejęta i można akcję zawijać. On swoją robotę zrobił, a co tam dalej puszczali…? Nieważne, on nie ogląda.
Polityczne rebusy pana Łąckiego
I tyle byłoby z prawdy pana Łąckiego. Bo już, przy okazji pytania o TVP, widać było, że facet nie do końca wie, gdzie jest i co się dzieje. Dlatego, kiedy padło pytanie o jego podejście do uchodźców, wił się już dosłownie jak piskorz. Widać było na jego czole ten wysiłek intelektualny – cały czerwony się facet zrobił. Widocznie jego zwoje mózgowe nie były przygotowane, na aż taki ściek kłamstw i propagandy, bo w końcu wydusił z siebie, że jak ktoś na wschodniej granicy uniemożliwiał wejście nielegalnemu migrantowi kiedyś było bardzo niefajne. Tak bardzo, że aż jego koledzy z partii musieli wyrazić swoje oburzenie Straży Granicznej, utrudniając im przy okazji wykonywanie swojej pracy. Ale teraz już nie wolno, bo wiecie Państwo – czasy się zmieniły. Bo wtedy na granicy były tylko kobiety z dziećmi, a teraz, nagle, tuż po tym jak Tusk został premierem, wszystko się zmieniło. Kobiet z dziećmi ani widu, ani słychu. Same młode byczki się nagle narodziły. Wcześniej tego, rzecz jasna, nie było. Tak więc poseł Łącki pozostał do końca wierny swoim przekonaniom – on by tych wszystkich biednych uchodźców przyjmował. Ale tylko takich potrzebujących, a że teraz AKURAT, takich nie ma, trudno. On chciał. Ale się, k-wa, nagle skończyli.
M.