

Nawiasem Pisząc
Zagubiony Donald Tusk i kiepskie wsparcie od sojuszników
Powiem Wam, że tak śmieszniej kampanii, jaką mamy w tym roku, to się nie spodziewałam. Niby wiedziałam, że opozycja zwariowała już całkowicie i cokolwiek by nie zrobili, jakkolwiek by się nie starali, to wyjdzie im dokładnie odwrotnie, bo zupełnie nie mają pomysłu, jak uderzać w ten wstrętny, zły PiS. Dosłownie błądzą po omacku i codziennie potwierdzają teorię, że nasz obecny rząd zwyczajnie nie ma z kim przegrać tych wyborów, a Jarosławowi Kaczyńskiego wypada tylko dziękować Bogu za taką konkurencję. Bo ostatnimi czasy Tusk wykonał parę akcji, które można spokojnie nazwać strzałem w kolano. Już cała akcja ze „świętą Joanną od aborcji” okazała się falstartem, a przecież nasz były premier próbował jeszcze przekonać wszystkich, że jest bardziej antyuchodźczy, niż Konfederacja i PiS razem wzięte. Wątpię, czy mu się udało, podejrzewam, że od Platformy mogli po tym odwrócić się ci ich wyborcy, którzy dalej wierzą, że nieznany i niezidentyfikowany tłum ludzi przy polskiej granicy, bez ważnych dokumentów, na 100% nie stanowi żadnego zagrożenia dla polskich obywateli. Nawet, jeśli nie ma pewności, czy do tych ludzi nie dołączyli przypadkiem członkowie Grupy Wagnera. I jakby tego było mało, Donald pochwalił się teraz włączeniem na swoje listy Michała Kołodziejczaka. Który był łaskaw wypowiadać się kiedyś, że Tusk cofnął polskie społeczeństwo do koczowniczego, a w ogóle czemu im nie wolno handlować z Rosją. Nie wiem, na co liczył szef Platformy Obywatelskiej, być może chciał przeciągnąć na swoją stronę rolników, ale po ich reakcji można chyba spokojnie wywnioskować, że mu się to nie udało. Naprawdę dziwię się, że są jeszcze ludzie, którzy nie widzą, jak bardzo zagubiony jest przywódca „najwspanialszej” partii w Polsce. Wsparcie dla Joanny z Krakowa, o której szybko wyszło na jaw, że lubi dużo mówić, ale niekoniecznie prawdę, całkowita zmiana przekonań politycznych, a teraz wciąganie do swojej partii jakiegoś spadochroniarza, który wyląduje zawsze tam, gdzie mu się najbardziej opłaca. A pamiętamy przecież, że Tusk zamierza walczyć z inflacją, uskuteczniając jeszcze większe rozdawnictwo, niż PiS. No zwyczajnie, nic się temu człowiekowi ostatnio nie klei. Poza tym postanowił zaprosić jeszcze Bogusława Wołoszańskiego, który na wszelkie pytania, dotyczące jego donosów na kolegów zbywa wzruszeniem ramion i oskarżeniami o odgrzewanie kotleta, bo skoro coś było dawno, to już się nie liczy. Tym samym lider PO zdjął już absolutnie maskę pozorów i pokazał, że może kroczyć ramię w ramię z największymi gnidami, jeśli wydaje mu się, że to zagwarantuje sukces. Z Wałęsą chociaż udawał, że oskarżenia Cenckiewicza i PiS-u są sfabrykowane, tutaj bez żenady ignoruje przeszłość Wołoszańskiego.

Co chce świętować pani Dulkiewicz?
No dobrze, ale poza Tuskiem mamy też innych członków PO, którzy zaliczają podobne wpadki – nie wiadomo, czy z własnej nieudolności, czy żeby ich guru nie wypadał aż tak słabo. Ledwo został nagłośniony skandal, gdzie podczas parady statków ku czci powstańców warszawskich, jeden z pracowników Warszawskich Linii Turystycznych wpadł na genialny pomysł, żeby w godzinę „W” puścić „Międzynarodówkę”, a tu podobna kompromitacja, tym razem na Pomorzu. Bo w sumie Rosjanie to całkiem spoko ziomki są, zupełnie jak Niemcy. Chyba z podobnego wniosku wyszła Aleksandra Dulkiewicz, prezydent Gdańska, od wielu lat aktywnie współpracująca właśnie z partią Donalda Tuska. Podczas niedawnego Jarmarku Dominikańskiego w Gdańsku odwiedzili nas właśnie „bracia” Niemcy, którzy byli łaskawi zaśpiewać ludową pieśń „in Heller, und ein Batzen”, będącą wtedy nieoficjalnym hymnem Wermachtu. Niemcy uwielbiali ją sobie podśpiewywać, a naszym rodakom cała melodia niekoniecznie dobrze się kojarzyła. Ponad osiemdziesiąt lat po wybuchu wojny, nasi zachodni sąsiedzi postanowili przypomnieć ją Polakom jeszcze raz. Ale jakby tego było mało, radośni śpiewacy podobno postanowili zmienić trochę tekst piosenki i niemieckie słowo „Heidi” wymawiali jako „Heili”. Wyborny żart, naprawdę. Bo chyba nie próbowali nam wmówić, że to wszystko przypadek? Oczywiście, że próbowali. Co na to pani prezydent Gdańska? Zignorowała temat, tak samo jak Rafał Trzaskowski sposób uczczenia rocznicy Powstania przez kapitana jednego z promów. A następnie dolała oliwy do ognia, bo zaprosiła Niemców na wspólne ŚWIĘTOWANIE rocznicy wybuchu wojny. Tak, świętowania, w żadnym wypadku nie upamiętniania. A żeby Niemcy mogli posypać głowę popiołem, to też nie ma takiej potrzeby, ile można? Świętowanie wybuchu wojny, która kosztowała miliony żyć naszych rodaków brzmi jak dobry plan. Może jakaś rekonstrukcja Schleswiga-Holsteina wystrzeliłaby uroczystą salwę, żeby to się wszystko pięknie skojarzyło gdańszczanom? Zwłaszcza tym zwiedzającym Westerplatte albo znajdującym się w pobliżu Poczty Polskiej. A miejscowości położone na wschodniej granicy niech 17 września zaproszą Rosjan. Zaproszenie i Niemców, i Rosjan jest absolutnie niezbędne przy podobnym „świętowaniu”.
Natalia Janoszek polskiej polityki
A to, rzecz jasna, w dalszym ciągu jeszcze nie koniec. Bo wyskoczyła nam Natalia Janoszek polskiej polityki (która, swoją drogą, też kiedyś kandydowała do Sejmu z ramienia Platformy). Dziewczę nazywa się Aleksandra Wiśniewska i przygotowała nam taką historię, że Ibrahim się chowa. Znaczy schowałby się, gdyby ktokolwiek wiedział, gdzie ten facet jest i co się z nim stało. Kandydatka do Sejmu postanowiła pochwalić się swoją działalnością humanitarną, która sama w sobie była już tak nieprawdopodobna, że i tak nikt jej nie uwierzył, ale niestety już wkrótce początkującą panią polityk zdemaskowała inna pracownica Polskiej Akcji Humanitarnej, która stwierdziła, że ogólnie pani Aleksandra może się gdzieś w ich szeregach przewijała, ale dokonania, o których była łaskawa opowiedzieć, to jednak nie do końca prawda. Niedługo też zniknęła jej biografia na Wikipedii, którą skasowali sami administratorzy, ponieważ zamieszczone tam informacje również wydały im się mało możliwe. Mówiąc wprost, że to wszystko ściema i bujda na resorach. A co pani Wiśniewska raczyła sprzedać swoim ewentualnym wyborcom? Ano, bo była taka łódź, która musiała ratować. Bardzo blisko brzegu, bo ok. 150-200 metrów, ale fale były tak wielkie, że istniało niebezpieczeństwo, że ta łódź rozbije się o skały. Na łodzi znajdowało się 40-50 osób. Nasza dzielna niewiasta, razem z innymi ratownikami, wskoczyła do wody, zwłaszcza że nieszczęście właśnie się wydarzyło i łódź faktycznie zaczęła tonąć. Ludzi było za dużo, żeby po kolei wydostawać ich na brzeg, więc ratownicy mieli… zanurkować pod łódź, przytrzymywać ją od dołu, ustabilizować i doprowadzić do brzegu. Już samo to brzmi jak absurd, bo podejrzewam, że taka łódka na rozfalowanym morzu i z pięćdziesięcioma osobami na pokładzie swoje waży, więc takie odprowadzanie jej do brzegu w kilka osób musiało być wyjątkowo nieefektywne. Podobne wątpliwości musieli mieć sami pasażerowie, bo zaczęli wyskakiwać do wody, a że nie umieli pływać, to byłaby mogiła. Gdyby nie, rzecz jasna, pani Aleksandra, którą zauważyła kobietę z jakimś zawiniątkiem i postanowiła je rzucić do naszej bohaterki. Zaskoczona dziewucha dopiero wtedy zauważyła, że to niemowlę, więc, niewiele myśląc, zostawiła swoją załogę i popłynęła w stronę wybrzeża, trzymając dziecko na piersi – dzięki płetwom uwinęła się z tym w kilka minut, a już na brzegu rozpoczęła reanimację, bo przecież gdyby maluch samodzielnie oddychał, to byłoby za łatwo i za mało dramatycznie dla tak odważnej kobiety. Powinna według mnie dodać jeszcze trzęsienie ziemi, tsunami, lawinę i pożar. Wtedy brzmiałoby to dużo wiarygodniej, nie rozumiem czemu się krępowała. Mogłaby też zrobić karierę jako scenarzystka do filmów o superbohaterach, które ostatnio przeżywają delikatny kryzys, ze względu na postępowość i tolerancję. Chociaż wydaje się, że to też ideały bliskie sercu naszej dzielnej Oli, więc nawet jej wybitne twisty fabularne mogłyby tutaj niewiele pomóc. W każdym razie, tak jak pisałam, Ibrahim się chowa, on się bał nawet ogniska rozpalić, a Wiśniewska, proszę, jaka nieustraszona. Chociaż chciałabym poznać dokładną lokalizację tej misji ratunkowej, bo taki Ibrahim płynął sześć dni w nieistniejącej rzece, to jest jednak wyczyn, który ciężko pobić. Żeby pani Ola mogłaby się z nim mierzyć, powinna ratować nieistniejących ludzi z nieistniejącej łodzi w nieistniejącym morzu. Inaczej się nie liczy!

Nie wszystkie wpadki dobrze się kończą…
Dzieła samozniszczenia dokonała Dominika Jackowski, radna PO ze Szczecina, chociaż to akurat historia tragiczna. W zeszłym tygodniu miało podobno dojść do onanizowania się przez dorosłego mężczyznę na plaży. Pierwsze informacje mówiły, że rzekomo robił to w obecności dziecka, jednak świadkowie i policja zaprzeczają tym doniesieniom. Winnym nieobyczajnego zachowania miał okazać się miejscowy ksiądz, który dodatkowo prowadził lekcje katechezy w którejś ze szkół. Tak naprawdę pojawiają się różne wersje tego, co stało się feralnego dnia na plaży. Wiadomo, że przyjął mandat, ale właśnie ze względu na to, że w okolicy nie było dzieci, nie zatrzymano go. Redaktor Tomasz Sakiewicz utrzymuje, co prawda, że dotarł do akt sprawy i sam czyn, o który był oskarżony mężczyzna, był „wątpliwy”, a „mandat przyjął dlatego, żeby kobieta, która wezwała policję się uspokoiła”; zabrakło jednak wyjaśnień, skąd wyciągnął taki wiosek, i co to znaczy, że czyn był wątpliwy. Nie onanizował się, a jedynie podrapał po wiadomym miejscu? Nie będę tutaj nikogo wybielała, jeśli ksiądz faktycznie dopuścił się wiadomych czynności, to żadnych powodów do pochwał nie ma. Jeżeli faktycznie tak było, zasłużył na krytykę. Salezjanie, do których należał ksiądz, wszczęła odpowiednie śledztwo, mające wyjaśnić, co dokładnie się wydarzyło, skontaktowali się również z policją w celu dalszej współpracy, więc wszelkie zarzuty o zamiatanie pod dywan są w tej sytuacji niesprawiedliwe. Niestety, sprawa nie skończyła się wyjaśnieniem, a tragedią, bo wspomniany ksiądz targnął na własne życie, rzucając się pod pociąg. Nie przeżył. I niestety, wypada tutaj skrytykować panią radną ze Szczecina, która opublikowała zdjęcie księdza, jego dane osobowe oraz adres miejsca pracy. I publicznie nazwała go pedofilem. Później post, w którym wprost oskarża kapłana o krzywdzenie dzieci, usunęła, ale natychmiast pojawiło się oświadczenie, że jest w kontakcie z kobietą, która twierdzi, że była w okolicy w towarzystwie córeczki. Tyle że przeczą temu inni świadkowie i policjanci. Według nich żadnych dzieci tam nie było. A nieobyczajne zachowanie to jednak co innego niż pedofilia i uważam, że nie powinno się innych tak bezrefleksyjnie oskarżać o najbardziej haniebne czyny, jeśli nie mamy pewności, że naprawdę je popełnili. A w tej konkretnej sytuacji pewności być nie mogło, ba, mam wrażenie, że pani polityk wrzuciła post szkalujący duchownego, bez zastanowienia się nad konsekwencjami. Ot, bo hasło „ksiądz – pedofil” się dobrze klika. Tak naprawdę jednak nie wiemy, co stało się na tej plaży. Powtarzam, jeśli ksiądz faktycznie dopuścił się takiego zachowania, to jakieś konsekwencje powinny być w jego kierunku wyciągnięte. Nie wiemy jednak, jakie intencje miała kobieta wzywająca policję – być może motywy miała czyste i była słusznie zaniepokojona, a być może poznała księdza i wykorzystała pretekst? Nie wiemy też, kim jest kobieta, która opublikowała zdjęcie duchownego w sieci i czy faktycznie była świadkiem sytuacji i rzeczywiście przebywała tam z dzieckiem. To drugie wydaje mi się mało prawdopodobne, skoro pozostali świadkowie zdarzenia twierdzili, że żadnych dzieci tam nie widzieli. Dlaczego mieliby kłamać? Akurat jesteśmy społeczeństwem, które tak sobie toleruje pedofilów, więc jestem przekonana, że świadkowie zareagowaliby ostrzej, gdyby zauważyli, że ktoś obnaża się w obecności dziecka. Do tego dochodzą wątpliwości, czy redaktor Sakiewicz faktycznie nie miał racji i zachowanie księdza oburzyło tylko jedną kobietę, która być może nadinterpretowała to, co zauważyła, albo w ogóle coś źle widziała – chociaż w takiej sytuacji nie rozumiem, czemu ksiądz zdecydował się przyjmować mandat? Nie wiem. Wiem jednak, że radna Platformy Obywatelskiej udostępniła wszystkie dane księdza, nie mając pewności, że nie oskarża go bezpodstawnie. Wynikiem czego rozpętała się nagonka, która prawdopodobnie popchnęła księdza do odebrania sobie życia. Co więcej, nie wygląda jakby pani miała jakieś wyrzuty sumienia, przeciwnie, wydała oświadczenie według którego jej zarzuty wcale nie były bezpodstawne. Można wręcz odnieść wrażenie, że cała sytuacja spłynęła po niej jak po kaczce. Warto zwrócić uwagę na typowy dla tego środowiska brak konsekwencji. Bo przecież to niedawno lewica i cała KO doprowadziła w końcu do dymisji Adama Niedzielskiego, który publicznie udostępnił receptę wypisaną przez lekarza i też nie pofatygował się, żeby ukryć jego dane osobowe. Wtedy to było złe i rażące (i pełna zgoda!), chociaż minister zdrowia chciał po prostu zwrócić uwagę na problem wypisywania sobie przez lekarzy samodzielnie recept na lekarstwa, które bynajmniej nie są zwykłym syropem na kaszelek. Jednak tym problemem można się zająć, niekoniecznie publikując wszystkie dane lekarza. Pamiętam też inną sprawę, gdzie syn pewnej szczecińskiej posłanki padł ofiarą pedofila, który działał w środowisku LGBT i Platformie. Wtedy nazwisko tego zboczeńca próbowano zatuszować, bo szybko zorientowano się, że raczej takie praktyki bliskiego współpracownika nie będą zbyt pozytywnie odbierane. Wszak z list lewicy nie wystartuje choćby Jan Hartman, bo przypomniano mu jego tekst, w którym krytykował nadmierny ostracyzm wobec ludzi, którzy trochę za bardzo lubią małe dzieci. To już było za dużo, nawet dla lewicy. Wracając jednak do afery pedofilskiej w szeregach PO, wtedy wypłynęły niestety również dane jego syna i tutaj też się zgadzam – nie powinny były nigdy nigdzie się pojawić. Nie zamierzam tutaj absolutnie porównywać księdza, który być może onanizował się na plaży z nastolatkiem, skrzywdzonym przez zboczeńca. To jest, mimo wszystko, inny kaliber. W dalszym jednak ciągu – w Polsce panuje zasada domniemania niewinności i nie można bezpodstawnie szkalować człowieka, tylko dlatego, że trudni się zawodem, w który zdecydowaliśmy się uderzać przy każdej możliwej okazji. Jest to po prostu niewłaściwe, bo albo możemy narazić się na proces o zniesławienie, albo w najgorszym przypadku doprowadzić nawet do tragedii, do jakiej doprowadziła Jackowski, przez zaszczucie drugiego człowieka. Ksiądz powinien jak najbardziej ponieść konsekwencje swoich czynów. Wydaje mi się jednak, że aż na tak dramatyczny los nie zasługiwał. I nie chodzi o to, że będę się jakoś tutaj sprzeciwiać publikowaniu danych osobowych pedofilów – wręcz przeciwnie, uważam, że takich zboczeńców należy piętnować. Ale powinniśmy mieć pewność, że faktycznie pewnego rodzaju czynów się dopuścili. Tutaj tej pewności nie było. Ba, jest raczej dużo wątpliwości, czy słowa, która opublikowała Dominika Jackowski nie było delikatną nadinterpretacją.
Także sami widzicie. PiS naprawdę nie musi się wysilać, żeby dowieźć swoją przewagę nad KO do 15 października. Platforma od początku trwania kampanii, co chwilę ładuje się na kolejne miny, które raczej popularności im nie przynosi. A już zwłaszcza zagubienie ich lidera, który planował powtórzyć sukces marszu 4 czerwca i tym razem zorganizować „Marsz miliona serc” jako formy wsparcia dla Joanny z Krakowa, ale zanosi się na to, że będzie musiał zrewidować swoje plany, bo temat „niesprawiedliwie i opresyjnie potraktowanej kobiety” okazał się jednak niewypałem i nie dało rady nim grzać do końca kampanii. Strasznie jestem ciekawa, jakie kolejne próby podejmie Tusk, bo naprawdę ogląda się te jego starania przecudownie. A kiedy poza nim kolejne wpadki zaliczają inni „znani i lubiani” z Platformy, to efekt jest wręcz porażający.
M.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Kto zasługuje na odebranie immunitetu, a kogo trzeba chronić?

KO w mediach społecznościowych chwali się, że odebrano immunitety Kamińskiemu i Wąsikowi. I, rzecz jasna, powtarza się stara, sprawdzona narracja o rozliczeniach. Jak na razie idą KO te rozliczenia – wszyscy wiemy. Zazwyczaj kończą się właśnie na odebraniu immunitetu. Zresztą, co tu pisać o rozliczeniach, skoro rządząca koalicja obstawia komisje śledcze takimi tłukami, że dowodu by nie znaleźli, nawet gdyby ich kopnął w tyłek albo usiadł na twarzy. A już zwłaszcza ta ds. Pegasusa, bo ja mam naprawdę problemy, żeby wskazać, kto tam jest najmniej kompetentny i najmniej powinien się tam znaleźć. Przestało mnie to tak naprawdę ruszać, bo KO znana jest z tego, że lubi się chwalić, że coś zrobi, a potem tego nie robi. Jeszcze nie udało im się wiarygodnie pochwalić, czymś co dla odmiany zrobili – i nie mam tu na myśli zadłużenia państwa czy rujnowanie gospodarki. Z reguły właśnie dlatego, że jak zaczynają się chwalić, to znaczy, że jeszcze nawet nie zaczęli pracować nad tym, czym się chwalą. Nieważne zresztą, bo to bardziej tytułem wstępu, chciałam skupić się na innym immunitecie, który dla odmiany nie został odebrany. I warto się zastanowić, czy słusznie.
Kim jest Ilaria Salis?
Ilaria Salis to skrajnie lewicowa, należąca do Antify europosłanka i przestępca w jednym, ale w Parlamencie Europejskim to akurat nic nowego. Tam wielu jest takich, którzy powinni oglądać świat przez kratki. Jest członkinią grupy, którą śmiało można nazwać gangiem, o nazwie Antifa Hammer. Brała udział w kontrmanifestacji z okazji węgierskiego „Dnia Honoru” na Węgrzech, gdzie w grupie kilku osób miała atakować fizycznie uczestników tego marszu, ale często były to zupełnie przypadkowi ludzie, a – Bogiem, a prawdą – jeszcze nie słyszałam, żeby członkowie Antify przejmowali się jakąkolwiek weryfikacją. W aktach oskarżenia użyto stwierdzenia, że ranni doznali obrażeń, które mogły okazać się śmiertelne. Tyle wiadomo, przynajmniej z publicznych artykułów i sądowych interpretacji. Samo to, według mnie, wystarczy, żeby takiej osoby nie dopuszczać do rządzenia, ale co ja tam wiem. Próbowałam dokopać się do kolejnych informacji, ale wizerunek Salis jest w mediach bardzo ugrzeczniony – w większości publikacji jedynie wspomniano, że „brała udział w zamieszkach”, a w niektórych całkowicie to pominięto, więc tak naprawdę cholera wie, o co kobieta została oskarżona. Próbowałam więc szukać w węgierskich mediach, posiłkując się translatorem, ale to niewiele zmienia, więc dalej będę się już opierała na wypowiedziach polityków. Do informacji, dotyczących śledztwa, zebranych dowodów czy akt, dostępu praktycznie nie ma. Oficjalnie wiadomo więc, że włoska aktywistka miała z grupą innych osób atakować uczestników marszu, ale czasem nie wiedziała, czy człowiek którego atakuje jest faktycznie uczestnikiem „neonazistowskiego” wydarzenia, czy przypadkowym przechodniem.
Interpretacje polityków
Teraz przejdźmy do opisów polityków – przeszperałam wypowiedzi polityków polskich (tu najczęściej z Konfederacji), ale też węgierskich i amerykańskich. Od razu zaznaczę, że politycy, jak to politycy, lubią swoje wypowiedzi odpowiednio ubarwiać i koloryzować, dlatego warto to zawsze podkreślać i o tym pamiętać. Być może to, co piszą jest prawdą, być może nie, a być może znajduje się tam tylko część prawdy (co wydaje mi się najbardziej prawdopodobne). Otóż główny ich zarzut dotyczy tego, że Salis używała ciężkich narzędzi do ataku – dużo mówi się o młotku, ale tutaj nie jestem pewna, czy to nie manipulacja związana z tym, jak nazywała się grupa do której należała (Antifa Hammer). Ona sama się do tego nie przyznała, jednak do sieci wypłynęło zdjęcie brutalnie pobitego mężczyzny, który rzekomo miał być ofiarą włoskiej anarchistki i jej kumpli. Obrażenia jasno wskazują na to, że ten człowiek został bardzo brutalnie zaatakowany jakimś ciężkim przedmiotem, ale znowu – nie znalazłam żadnego OFICJALNEGO potwierdzenia, że został on faktycznie zaatakowany przez tę grupę Antify. Zaczęłam więc kopać głębiej w nadziei, że dokopie się na jakieś wiarygodne zdementowanie, ale na nic takiego nie trafiłam. Oczywiście, ludzie w komentarzach, często powtarzają, że nie są to oficjalne informacje, ale długo nie mogłam znaleźć informacji, kim był ten człowiek i czy faktycznie miał nieprzyjemność trafić na grupę Salis i zaprzyjaźnionych antyfiarzy, czy uległ jakiemuś wypadkowi zupełnie niezwiązanym ze sprawą. Wszystkie źródła, do których dotarłam, wskazują jednoznacznie, że zdarzyło się to właśnie tego dnia i w tym miejscu. Pojawiło się też nagranie z samego ataku, w którym widać, że mężczyzna został zaatakowany od tyłu, a sprawcy faktycznie atakowali go narzędziami, które trzymali w rękach.
Gdzie leży prawda?
Ciężko mi potwierdzić, że te wpisy polityków faktycznie są zgodne z faktami, ale (to tez moja osobista i pewnie subiektywna opinia) jeżeli podobny opis umieściło iluś tam polityków z różnych krajów, a nie znalazło się żadnych prawdopodobnych dementi, poza tym, że to „nieoficjalne” informacje, odnoszę wrażenie, że całe zdarzenie mogło wyglądać bardzo podobnie. Jednak według innych informacji do których dotarłam (również z węgierskich mediów), zaatakowany facet nazywał się Dudog László, miało to miejsce w Budapeszcie, ale artykuł, w którym padło jego imię i nazwisko, co prawda, odnosi się do ataku Antify, tyle że tym razem niemieckiej, więc naprawdę nie wiem, czy politycy nie pomieszali ze sobą dwóch różnych zdarzeń. Bardzo możliwe, bo w ataku na tego mężczyznę używano również noży, co nie zostało stwierdzone podczas „wyczynu” Salis i jej grupy. Bardzo wiele wskazuje więc na to, że jest to dezinformacja, żeby oczernić Salis, ale czy naprawdę trzeba ją dodatkowo oczerniać? Z samych oficjalnych źródeł wynika jasno, że ta kobieta nigdy nie powinna dostać mandatu europosła. I jeden wniosek – Antifa zawsze działa podobnie. Nie ma różnicy, czy to na Węgrzech, w Niemczech, we Włoszech czy w Polsce. Tak czy inaczej – głosowanie za odebraniem jej immunitetu było, nie wiedzieć czemu, tajne. Ale można się domyślać. Nie wiemy, kto jak głosował, ale znamy oficjalne wyniki. Salis wygrała minimalnie – 306 europosłów głosowało za pozostawieniem jej immunitetu, 305 było przeciwko. Co ważne, w sprawie „aktywistki” toczył się już proces, zanim część włoskich wyborców postanowiła umieścić ją w PE. Ponad rok spędziła w areszcie, a następnie została przeniesiona do aresztu domowego (elektronicznego). Do Europarlamentu powędrowała zatem tuż z aresztu domowego. Takie to elity. Włoszka prawdopodobnie uniknie odpowiedzialności, ale wcale się nie zdziwię, jeśli do sprawy będzie się jeszcze wracało.
Przynajmniej powinno się, bo naprawdę człowieka krew zalewa, kiedy słyszy, ile afer europosłów zostało unieważnionych, bo tak. Tam jest naprawdę długa lista.
M.
Nawiasem Pisząc
I kto tu jest ruską onucą?

To jest naprawdę niesamowite, co niektórym silniczkom się w głowach roi. Sfałszowane wybory, prorosyjski Nawrocki i ogólne przeświadczenie, że jeśli się z nimi w czymś nie zgadzasz, jesteś ruską onucą. Denerwuje mnie to określenie, bo zużyło się już mocno, zupełnie tak jak „faszysta”. Teraz każdy może zostać faszystą albo ruską onucą i coraz ciężej jest odróżnić, kto faktycznie współpracuje z Rosjanami na szkodę Polski, a kto po prostu ośmielił się gdzieś tam z kimś tam nie zgodzić. Wymyto już to określenie z prawdziwego znaczenia. Według mnie nie jest dobrze, że tak się dzieje, ale prawdopodobnie nie mam racji, bo nasi politycy i dziennikarze robią to każdego dnia, a to przecież elita narodu.

Krótki opis przypadku
Ale w porządku, bez kpienia i jaj robienia. Autorka profilu „WaszaKaśkowatość”, czyli, jak mniemam, Kaśka, jest silniczkiem pełną gębą. Powtarza dokładnie te same, nawet najbardziej idiotyczne bzdury, kiedy tylko ktoś z Silnych Razem wrzuci jakiś pomysł, jakby tu zohydzić Nawrockiego Polakom. Była pierwsza do wysyłania PiSowców do więzienia, nawet jeśli nic nie zostało udowodnione, bo ona wie lepiej, czy winni czy niewinni. Sugerowała odebranie ludziom ze wsi prawa do głosowania, bo oni powinni się martwić co najwyżej o sołtysa, a nie o prezydenta całego kraju! Krzyczała o sfałszowanych wyborach. Nawrockiego nazywa „domniemanym”, „uzurpatorem” albo „(p)rezydentem”. Kolesia, który wrzucił ten wpis nie kojarzyłam, ale sprawdziłam go sobie. Taka sama para kaloszy. Wypisuje o ludobójstwie dokonanym przez PiS, powiela wszystkie nagrania czy wpisy chwalące KO i, oczywiście, szydzące z PiS-u, Kaczyńskiego, Nawrockiego czy w ogóle kogokolwiek, kto stał w ich pobliżu i nie zwymiotował z obrzydzenia.
O co naprawdę chodziło?
I teraz słuchajcie – link, który wrzucili pochodzi z… tak, z rosyjskiej telewizji. Przez cały ten reportaż naparzano w prezydenta RP, że „rozmawia z Piłsudskim” (Nawrocki rzeczywiście użył takiego sformułowania, ale w formie żartów – mówił, że rozmawia z duchem Józefa Piłsudskiego w Belwederze o wojnie polsko-bolszewickiej z 1920 roku). Było również wspomniane, rzecz jasna, o zażywaniu snusu. Napiszę szczerze – mnie też nie do końca się podoba, że głowa naszego państwa musi to zażywać na wizji, podczas ważnych spotkań, debat i tak dalej. Ale w dalszym ciągu – snus to tylko snus. Specem od narkotyków nie jestem, więc to tylko i wyłącznie moje podejrzenia, ale myślę, że gdyby Karol Nawrocki zażywał narkotyki w zawiniątku wielkości tego snusa pod dziąsło, to zorientowalibyśmy się wszyscy, że jest naćpany. Ja ogólnie boję się narkotyków (więc ekspertką tym bardziej nie jestem), poza klasyczną „marysią” nie brałam nic, ale naprawdę mam wrażenie, że gdybym wzięła sobie pod dziąsło taką ilość mefedronu/kokainy/amfetaminy to latałabym pod sufitem. Albo zeszła z powodu przedawkowania. Po Karolu Nawrockim, poza tym nieszczęsnym zażywaniem snusu na wizji, nie widać, aby był pod wpływem jakichś środków psychoaktywnych. A ogólnie wolę prezydenta, który raz na jakiś czas zażyje snusa, niż takiego, który potrzebuje rozmowy z psychologiem przed każdą debatą.
Powrót do pytania tytułowego
Ale wróćmy do tematu – część silniczków radośnie udostępnia fragmenty z rosyjskiej telewizji, która atakuje Karola Nawrockiego. I przez głowę im nawet nie przejdzie, że skoro ONI go atakują, to widocznie nie jest tak bardzo prorosyjski, jak im usiłują wmówić politycy KO i media, bo po samym tym reportażu widać, że mocno ich on uwiera. Udostępniają rosyjską propagandę, żeby atakować polskiego prezydenta – dosłownie. To kto tu naprawdę jest ruską onucą i kto sieje rosyjską dezinformację? Bo ja mam jedną, nieśmiałą sugestię w związku z tym, myślę, że domyślacie się jaką. Ale na profilu tej pani dowiecie się, że ruskimi onucami są wszyscy, tylko nie ona. Na profilu pana Piotra zresztą podobnie. Przypomnijmy, że „Kanał Pierwszy” to największa rosyjska telewizja. Po upadku ZSRR została odrobinę przekształcona, ale cały czas pozostaje pod całkowitą kontrolą państwa, a jej udziałowcami są głównie rosyjskie instytucje rządowe i struktury związane bezpośrednio z Kremlem. Tak się bawią. Ale napisz im coś o Wołyniu, to Cię zarżną jak indyka na Święto Dziękczynienia za wspieranie rosyjskiej propagandy.
Halo, silniczki! Wytrzyjcie może po sobie podłogę, bo trochę hipokryzji się Wam się ulało. Podejrzewam, że wypłynęła uszami.
M.
Link do fragmentu reportażu z rosyjskiej telewizji: https://x.com/LeskiPiotr/status/1973496793800515971
Nawiasem Pisząc
Kto sieje rosyjską dezinformację? Kto jest onucą?

Przepraszam Was bardzo, bo to jest moooooocno spóźniony telst, ale chciałam o tym napisać. Mowa o ataku dronów rosyjskich (albo ukraińskich, bo są różne opinie, wcale nie jakieś nieprawdopodobne) na terytorium Polski. Od razu zaznaczę, że nie znam się na dronach kompletnie. W życiu żadnego nie miałam w rękach, więc głupotą z mojej strony byłoby mądrowanie się na ten temat. Nie znam się, nie wiem. Szukałam po Internecie, ale że jestem w temacie kompletnie zielona, nie miałam pojęcia, które źródła mogłabym uznać za wiarygodne i rzetelne. Dlatego w tym tekście nie będę analizowała lotu tych dronów, żeby samej ocenić z terytorium jakiego państwa zostały one wysłane. Nie będę również analizowała całej sytuacji geopolitycznej, żeby Wam, Drodzy Obserwujący, opisać czy bardziej opłaciło się wysyłać te drony Ukrainie czy Rosji. Oba kraje, umówmy się, miały swoje powody. Ja przyjęłam wersję oficjalną, że to były jednak rosyjskie drony, ale nie o tym jest ten tekst.
Łatwo oskarżać
Widzicie, mnie uderzyło co innego. Przede wszystkim masowe wpisy dziennikarzy czy polityków, że jakikolwiek komentarz wątpiący w ich oficjalną narrację jest „rosyjską dezinformacją”, a jego autor na pewno jest „ruską onucą”. A, przepraszam bardzo, co się wydarzyło w Przewodowie, w którym zgięło dwóch obywateli Polski? Zarówno media, jak i politycy, grzmieli o naruszeniu polskich granic przez Rosję. Zwłaszcza „dziennikarze”, bo oni to dopiero popłynęli. Pamiętam nagłówki z tamtego czasu mocno bijące po oczach, że „Rosja zaatakowała Polskę!”. Co się potem okazało, wszyscy chyba pamiętamy. I co? Czy Ukraina przyznała się do tego, przeprosiła? Czy rodzinie tych dwóch zabitych mężczyzn zostało wypłacone odszkodowanie ze strony ukraińskiej? Tutaj od razu należy zaznaczyć, że strona polska udostępniła Ukrainie miejsce tragedii, jednak według prokuratura, Ukraińcy (przynajmniej formalnie) nie uczestniczyli w czynnościach dowodowych. Mało tego, nie udostępnili również Polsce żadnych materiałów i dowodów zebranych po ich stronie. I, patrząc po ludzku, Ukraina jest w stanie wojny, któraś z rakiet przez nich wystrzelonych mogła nie trafić tam, gdzie powinna. Nie było chyba problemem przyznanie się do winy, przeproszenie i zobowiązanie się do wypłacenia odszkodowania, prawda? Myślę, że większość ludzi by to zrozumiała. Ale nie, lepiej było olać temat. I w związku z tym chciałabym wiedzieć, które informacje są bardziej prawdopodobne? Te po stronie polskiej czy ukraińskiej? Bo one się mocno nie zgadzają, a (gdyby mi na tym jeszcze zależało) nie chciałabym zostać wyzywaną znów od ruskich onuc, bo nie potrafiłam zamknąć pyska w sprawie Wołynia? Która z tych dwóch – wykluczających się nawzajem – opinii będzie mniej „prorosyjska”? Zresztą myślę, że gdyby tragedia w Przewodowie spotkała się z należytą reakcją ze strony władz ukraińskich, to tej „rosyjskiej dezinformacji” byłoby mniej. Mylę się?
Chaos medialny
Po drugie – naprawdę trzeba mieć czelność, żeby każdego wątpiącego w jedyną i słuszną wersję nazywać „ruską onucą” i oskarżać o sianie „rosyjskiej dezinformacji”, kiedy samemu nie umiało się tych wydarzeń odpowiednio opisać i wiarygodnie przedstawić. Otrzymaliśmy bowiem informację, że to rosyjski dron zniszczył dom w Wyrykach. Pytania wątpiących, czy to faktycznie był dron, a jeśli tak, to dlaczego zniszczył niemal cały dach i wyższe piętro, skoro gdzieś indziej ten sam dron wylądował na kurniku czy klatce dla królików, nie czyniąc żadnych szkód, zostały, nie dość, że pozostawione bez odpowiedzi, to jeszcze skwitowane – a jakże – jako rosyjska dezinformacja. Chyba należałoby z góry założyć, że jeżeli jakikolwiek Polak ma jakieś wątpliwości w tej kwestii, to z góry powinien być traktowany jako prorosyjski troll. Marcin Bosacki, wiceminister spraw zagranicznych, na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ pokazywał zdjęcia domu w Wyrykach, twierdząc, że został zniszczony przez rosyjski dron. I co się okazało? Że wcale nie. Że tego domu nie uszkodził wcale dron, a rakieta wystrzelona przez nas lub Holendrów, ale bardziej prawdopodobne, że przez nas. Mieszkańcy tego budynku mają zapewnione odszkodowanie, mają również miejsce do życia. Natomiast odnośnie do rosyjskiej dezinformacji – pojawiały się screeny sugerujące, ze budynek został zniszczony wcześniej, podczas burzy. Zazwyczaj pojawiały się one jako właśnie screen z grafiki podporządkowanej pod jakiś artykuł. Sprawdziłam sobie tytuły tych artykułów i w oryginalnym tekście było zupełnie inne zdjęcie – w większości przypadków było to zdjęcie straży pożarnej. Później spróbowałam wyszukać przez „Google Image”, ale też nie trafiłam na żaden artykuł, który informowałby, że dom został uszkodzony przez burzę. Pokopałam jeszcze chwilę i znalazłam krótki filmik instruujący, jak zrobić takiego fejka na szybko. Wiem, że sprawa została już wyjaśniona, ale mimo wszystko wolę to podkreślić, bo najwięcej tracą na tym właściciele tego domu. A to nie ich wina przecież, że im drony i rakiety latają nad głowami.
Kompromitacja na koniec
Stworzył się z tego już niezły galimatias, a niedługo potem PAP radośnie, bezrefleksyjnie i bez żadnego sprawdzenia, poinformował nas, że – według słów Donalda Trumpa – USA pomoże Polsce, ale dopiero po wojnie. Od razu podchwyciły to inne media oraz politycy z rządzącej koalicji. Bo niby Nawrocki coś załatwiał, a tu figa z magiem. Szybko okazało się, że dziennikarka zadała prezydentowi USA pytanie o Polskę i Ukrainę. I że Trump odnosił się właśnie do Ukrainy. I tu już następuje szybki proces myślowy, nawet jeśli ktoś nie zna angielskiego. Czy Polska jest w stanie wojny? Hybrydowej – na pewno, ale na cholerę USA ma uruchamiać swoje wojsko, lotnictwo itd. z tego powodu? To już jest rolą – no właśnie – polityków i dziennikarzy, żeby takie „wieści” wiarygodnie przekazywać, a nie Trumpa. No i właśnie ci, którzy siali panikę o rosyjskiej dezinformacji, również – radośnie, bezrefleksyjnie i bez żadnego sprawdzenia – przekazywali ją dalej. Ba, działo się to również po usunięciu tej bzdury przez PAP. Gdzieś tam przeczytali, skopiowali i puścili. Ot, polskie dziennikarstwo i polityka w pigułce. Bo można rykoszetem dowalić Karolowi Nawrockiemu. I to niedługo po tym, jak hurtowo wysyłano posty mówiące o tym, że jakikolwiek obywatel mający wątpliwości co do podanej wersji o dronach, to „ruska onuca”. Ci ludzie, którzy takie racje głosili, potem sami rozpowszechniali nieprawdziwe informacje na temat, chcąc – nie chcąc – bardzo istotnego dla nas sojuszu z USA.. Gdzie wy, obłąkańcy, jesteście i czy na pewno peron wam nie odjechał z pociągu? Ja jestem zwykłą obywatelką – żyję sobie, pracuję, nikomu krzywdy nie robię – i uważam, że największą odpowiedzialność za szerzenie „ruskiej dezinformacji” ponosicie wy, a nie ludzie, którzy się zorientowali, że się ta wasza „oficjalna” wersja nie styka. I którzy mają z tego powodu wątpliwości. I najzwyczajniej nie wierzą. Poszukajcie może tych „ruskich onuc” u siebie na początku. W swoich szeregach, Albo się znajdą, albo jesteście za głupi do sprawowania władzy.
To pisałam ja. Zwykła, szara obywatelka.
M.