

Wojciech Kozioł
Opozycja histeryczna
Czy powrót Donalda Tuska coś dał? Poza posłaniem Szymona Hołowni na dno to nic. Teraz już nie toczy się walka o to kto będzie rządził po wyborach, tylko o to kto będzie rządził na opozycji. I tutaj też PO popełnia kardynalny błąd, czyli jest kompletnie bezideowa.
Czy granie na emocjach w polityce to norma? Jak najbardziej tak i jest to metoda stara jak świat. Problem pojawia się jednak wtedy gdy jest to jedynym sposobem działania. Wtedy emocje przeradzają się w histerię.

Chyba nie zaszokuję nikogo jeśli powiem, że środowiskiem, które najbardziej stara się grać tą kartą jest stronnictwo Platformy Obywatelskiej. Jednak lepiej zaznaczyć to na początku, by mieć tego jakiś wstępny obraz. By to lepiej zrozumieć musimy się cofnąć do wyborów 2015 roku. Najpierw PiS wygrywa wybory prezydenckie… a w zasadzie to PO przegrywa je na własne życzenie. Kto pamięta jeszcze sondaże po 70-80% poparcia dla Bronisława Komorowskiego przed I turą? Adam Michnik mówił u Tomasza Lisa, że urzędujący prezydent musiałby potrącić ciężarną zakonnice na pasach żeby przegrać to starcie. No i przegrał, a po stronie liberalno – lewicowej zapanował wtedy kompletny paraliż.
Kolejna porażka przyszła z jeszcze większym uderzeniem na jesień. I ponownie to samo stronnictwo przegrało na własne życzenie. Gazeta Wyborcza pompując wtedy Partię Razem zatopiła SLD, a partia Korwina otarła się o próg. I znowu szok i grobowe miny w studiach wyborczych.
Jak by wyglądała dalsza kolej rzeczy w zdrowej demokracji? Najpewniej przegrani przyznaliby się do błędów, dokonali zmian w wierchuszce partii i przeprowadzili „odnowę”. Tutaj natomiast zadziałał dokładnie odwrotny mechanizm. Nie nastąpiła dosłownie żadna refleksja. Zaczął się za to krzyk i lament. I w takim stanie to funkcjonuje do dziś.

Wszystkie plagi egipskie w jednym
Ciężko zliczyć ile to już razy w ostatnich 8 latach były „najważniejsze wybory po 1989”. Ile razy demokracja upadła. Ile razy mówione było, że w Polsce panuje teraz faszyzm, komunizm i nazizm w jednym. Że demokracji i wolności już nie ma. Że reżim dokonuje ludobójstwa (tak, taki zarzut też był) i prześladuje opozycjonistów.
No było już chyba wszystko. I przyznaję, że gdybym był codziennie bombardowany taką ilością negatywnych informacji, to pewnie byłbym już jedną nogą na oddziale intensywnej terapii.
Natomiast dla osoby, która trzyma się z dala od mediów jest to trochę jak patrzenie na alternatywną rzeczywistość. Czytanie codziennych wpisów Romana Giertycha, Tomasza Piątka czy Tomasza Wiejskiego uświadamia jak daleko można się posunąć w teoriach spiskowych.
Gdyby te wszystkie absurdy zamykały się tylko w tym wąskim gronie, to nie byłoby to szkodliwe. Jednak tego typu narrację kolportują największe, rzekomo już nieistniejące w naszym antydemokratycznym państwie, prywatne media. To powoduje, że ta histeria przenosi się też na innych i to widać.

Przebodźcowanie
Napisałem niedawno o tym, jak nasze społeczeństwo jest przesilone najróżniejszymi emocjami. Nie dodałem jednak jak to wpływa na same głosy wyborców. Jeśli cofniemy się do 2007 roku, to przypomnimy sobie, że wybory nie zostały wygrane przez Jarosława Kaczyńskiego, grzmiącego o „walce z układem”. Zwyciężył wtedy Tusk, który przez kilka następnych lat prowadził politykę „ciepłej wody w kranie”. I to działało.
A gdy spojrzymy na wszystkie kolejne wybory po 2015 roku, to zauważymy coś dokładnie odwrotnego. I to nie dlatego, że PiS znacząco spuścił z tonu. To właśnie opozycja lewicowo-liberalna popadła w kompletną histerię. Co więcej, wybory prezydenckie i kampania przed nieudanymi wyborami kopertowymi potwierdziły, że elektorat Platformy, pomimo swojego radykalizmu, oczekuje czegoś innego. Podobnie było w momencie „ciamajdanu”. W jednym i drugim wypadku zatopienie PO było na wyciągnięcie ręki. Raz zaprzepaścił to Ryszard Petru swoimi wtopami, a drugi raz pomocną dłoń Platformie podał PiS, by Platforma mogła zmienić katastrofalną Małgorzatę Kidawę-Błońską na Rafała Trzaskowskiego.
Czy powrót Donalda Tuska coś dał? Poza posłaniem Szymona Hołowni na dno to nic. Teraz już nie toczy się walka o to kto będzie rządził po wyborach, tylko o to kto będzie rządził na opozycji. I tutaj też PO popełnia kardynalny błąd, czyli jest kompletnie bezideowa.
Platforma Nijakości
Widzimy Adriana Zandberga i mamy przed oczami socjalizm i państwo opiekuńcze. Widzimy Sławomira Mentzena to ukazuje się nam wizja niskich podatków, prywatyzacji i liberalizmu gospodarczego. A patrząc na Donalda Tuska widzimy… no właśnie nic nie widzimy.
Na tym polega fundamentalny problem całej liberalno-lewicowej formacji, która nie posiada jednego, spójnego programu, a jej emanacją jest PO. Raz chce być bardziej konserwatywna, to znowu bardziej lewicowa. Raz głosi cofnięcie 500+ by potem żądać 800+ od zaraz. Krytykuje niskie stopy procentowe, by dzień później obiecać niskooprocentowane kredyty. I tak dalej i tak dalej. Nie ma tutaj kompletnie żadnej spójności, planu czy refleksji. Jest tylko reakcja na to co przedstawi PiS.
I dlatego też nie powinien dziwić odpływ bardziej centrowego elektoratu, który swych głosów nie przeniesie na PiS. Przejdzie on do Konfederacji albo do poczekalni. Jest to skutek z jednej strony tej bylejakości, a z drugiej wręcz fanatycznego „antypisizmu”, który nie przynosi żadnych pozytywnych skutków.

I dlatego, jeśli nie będzie żadnego trzęsienia ziemi, to PiS ponownie wygra wybory, a przy układzie, że Hołownia z PSL oraz Lewica zostałem skonsumowane przez PO (co właśnie się dzieje) może się okazać, że będziemy mieli powtórkę z 2015 roku. PiS może wtedy w podobny sposób zdobyć większość. Konfederacja najpewniej zajmie w tych wyborach historyczne trzecie miejsce, a działacze PO zaczną pewnie chodzić po ścianach nie dowierzając w wynik. I znów do nich nie dotrze, że doprowadzili do tego na własne życzenie.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Wojciech Kozioł
Dzień po wyborach oczami salonu
Wyobraźmy sobie przez chwilę, że jednak liberalno-lewicowa opozycja wygrywa wybory. Klimat dusznej, brunatnej Polski, jak za dotknięciem magicznej różdżki, zmienia się w fajny i europejski kraj! Bo tak będzie, prawda?

Jakież to piękne muszą być wizje liberalno-lewicowej opozycji, która już w swoich fantazjach wprowadza swoje porządki. Wyobraźmy sobie przez chwilę, że totalna opozycja wygrywa wybory i jakimś cudem realizuje wszystkie postulaty, którymi obsypywała nas przez ostatnie miesiące. Choć w zasadzie to lata, bo tutaj nic nowego się nie pojawiło w ich programie.

Wyobraźmy sobie Izabelę Leszczynę, która wchodzi do ministerstwa finansów razem z panami Grabowskim i Lewandowskim. I tak wszystkie kluczowe dla polskiego bezpieczeństwa koncerny zostają wyprzedane, tak jak miało to miejsce w latach 90-tych. Przecież kapitał nie ma narodowości, a zwłaszcza ten polski.
Spróbujmy pojąć ten geniusz, stojący za Tomaszami Lisem i Piątkiem, którzy będą robić czystki w mediach. Co prawda chyba nie ma tylu więzień na tak dużą masę ludzi, którą chcą oni zamknąć za kratkami, ale próbować warto!
Już widzę, jak Roman Giertych, który posiadając immunitet nie musi bać się prokuratora, wkracza do Ministerstwa Sprawiedliwości i wraz ze swoimi towarzyszami z „wolnych sądów” wprowadzają swoje porządki. Wtedy nawet jak „śmiesz śmieć” myśleć źle o Tusku, to trafisz na dołek. W końcu nie może być w społeczeństwie osób, które nie budują uśmiechniętej Polski.
Czekam z utęsknieniem na widok Adama Michnika, który już biegnie przeprowadzać wywiad z Wałęsą, jak to oni „tymy rencami” ponownie obalili dyktaturę i to we dwoje, jak przed laty.
Widzę, jak celebryci i aktorzy, którzy czuli się uciemiężeni przez reżim, wreszcie będą mogli odetchnąć świeżym powietrzem. Wesele 2, Pokłosie i Zielona Granica będą codziennie w telewizji, by nas edukować w duchu pedagogiki wstydu.
Posłanki Pomaska, Gasiuk-Pichowicz czy obie Gajewskie, wreszcie nie będą czuły potrzeby gadania głupot, bo przecież w końcu nastanie koniec historii w polskiej polityce. Największe zło świata, czyli Kaczor, zostanie pokonane, więc po co się wychylać?
Marek Belka czy Franek Sterczewski pobiegną demontować mury i zasieki na granicach z Rosją i Białorusią, bo przecież trzeba otworzyć przejścia dla wszystkich. Pani Hartwich dopiero potem ustali kim oni byli.
No i wreszcie wróci wielki Donaldinho. Człowiek, który jest jednocześnie katolikiem z ołtarzykiem i liberałem z piorunem na masce. Rano całuje chleb w geście tradycji, by potem ukłonić się przed postulatami woke. Ten, który wyznaje zarazem wolny rynek i socjaldemokrację. Można powiedzieć, że polityk wręcz doskonały.
Moment przed szokiem
Raczej czytający od razu zauważyli ten cynizm w powyższym wpisie, ale to połowa prawdy. Druga jest taka, że opozycja totalna faktycznie tak myśli i tak działa. Wręcz nawet tego nie ukrywają, że właśnie tak będzie. Zapowiadają nam świat z marzeń elit pokroju profesora Góreckiego. Wrogie elektoraty trzeba będzie „zdezintegrować”. Co to znaczy? A to zależy, bo można to robić na różne sposoby. Naziści w Niemczech w końcu też dezintegrowali opozycję oraz wykreowane na wrogów społeczności, prawda?
Szczęściem w nieszczęściu jest to, że poprzez własne błędy i regularnie wpadki KO i totalsi nie wygrają wyborów. Jednak nie oznacza to tego, że na tym się skończy. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że w momencie ogłoszenia wyników nastąpi wielki krzyk, że wybory zostały sfałszowane. Taki przekaz pójdzie w media, do korespondentów, do Unii, a PO zrobi powtórkę z okupowania mównicy i oblegania Sejmu. I patrząc na stan psychiczny ludzi pokroju Tomasza Lisa jestem w stanie w taki scenariusz uwierzyć.
Wojciech Kozioł
Marsze imposybilizmu
Były już błękitne marsze, wiece Kijowskiego, symbole rebelii w postaci wieszaków, bananów, karpi, dzików, białych róż, piorunów, gwiazdek, więc PO wpadło na pomysł by chwycić za serce. Tylko, że raczej niewiele to da, jeśli rozumu dalej brak.

Już jutro wielki marsz miliona… a co tam, bez kozery powiem, że i miliarda serc, które będą kroczyć za Donaldem Tuskiem przeciwko kaczystowskiemu reżimowi. Nie wiem już, który raz mam deja vu związane z tego typu happeningami.

Błękitny Marsz 2006/YT
Być może nie wszyscy już pamiętają zmierzchłe czasy pierwszej kadencji PiS z lat 2005-2007. Wtedy również, w 2006 roku, odbył się jeden wielki marsz, a w zasadzie ich seria, i określono je mianem „błękitnych”. Wiadomo, pełno unijnych i PO-wskich flag, mnóstwo haseł o powrocie do Europy i tak dalej. Gdyby ktoś zechciał scharakteryzować, jakie było przesłanie tych przedsięwzięć, to można by je skrócić w jednym zdaniu. Celem był odsunięcie „kaczorów” od władzy, ponieważ Polska staczała się w brunatną dyktaturę i oddawała nas w ręce Putina.
Nie zabrakło wtedy takich transparentów, że „PiS=PZPR” albo zdjęć ówczesnego prezydenta Kaczyńskiego z grubą kreską na gardle, gdzie każdy inteligentny wiedział dokładnie jaki jest przekaz. Na słowa Donalda Tuska „tu jest Polska” tłum skandował „Polska wolna, solidarna!”, „Wolne media!”, „Chcemy demokracji!”
Brzmi znajomo?
To wszystko w ramach przypomnienia, gdzie tak naprawdę pojawiła się w XXI wieku w Polsce pierwsza taka sytuacja, gdzie tak bardzo któreś ugrupowanie wypowiedziało wręcz posłuszeństwo aktualnemu rządowi. PO proponowało nawet powołanie „alternatywnego rządu”.

2015 i zaczynamy cyrk od nowa
Nie wiem czy jakakolwiek osoba jest w stanie wyliczyć wszystkie te eventy, które pod swoimi skrzydłami organizowała Platforma Obywatelska. Były marsze Kijowskiego (ktoś jeszcze pamięta?) i spędy KOD-omitów. Były wieszaki i banany jako symbole rewolucji. Były karpie, dziki i białe róże. Były pioruny i 8 gwiazdek. No i jeszcze wielkie marsze o powrót do Europy 4 czerwca.
Za każdym razem wszystkie te wydarzenia zdawały się być coraz większymi groteskami. Ale to, co było w nich zawsze uniwersalne, to powszechny prymitywizm przekazu. Te kadry powyżej to nie są hasła z ostatnich spotkań totalnej opozycji, a wycinki z tego, czym były błękitne marsze. To dokładnie ten sam mental wysadzonego z siodła salonu liberalno-lewicowego, który nie może się pogodzić z tym, że lud go nie chce.
Jednak ci bardziej spostrzegawczy zauważyli pewną zmianę. Flagi unijne zastąpione przez polskie. Barwy partyjne zamienione na biało-czerwone. Wszystko to budowane jest dla stworzenia wrażenia, że PO nie jest partią z nadania unijnego. Niektórzy z pewnością się nabiorą. Widać jednak, że opozycja totalna wytoczyła już wszystkie działa. Chwytanie się przez nich barw narodowych i patriotycznych haseł to rzeczywiście szczyt zdolności.
Unia Europejska również stara się robić wszystko, by zmiana w parlamencie nastąpiła. Tu również poszły wszystkie ręce na pokład z ucięciem pieniędzy unijnych, czarnym pijarem czy straszeniem o blokowaniu funduszy na czele. Ciekawa będzie jednak reakcja, gdy ujrzą, że nawet to nie pomogło im wygrać.
I teraz, nie da się nie odnieść wrażenia, że i jutrzejszy marsz to będzie jedna wielka ustawka. Niewielu już pamięta, że odbywa się od z powodu Joanny, której historia jest niczym z radia Erewań. Nic się w tej bajce nie zgadzało. I tak samo nie można wykluczyć, że jakieś prowokacje będą miały miejsce, a na pewno będą, by podgrzać atmosferę przed wyborami. Tak jak w 2015 roku przed wyborami prezydenckimi. Dlatego, te ostatnie 2 tygodnie kampanii to będzie ostra jazda bez trzymanki.
Wojciech Kozioł
Niemiecka kontrola granicy – fakty i mity
Według liberalnej lewicy tradycyjnie winę za kontrole na granicach z Niemcami ponosi Polska. I nie ma znaczenia, że RFN robi to samo w stosunku do Czech, Austrii czy Szwajcarii. Winni jesteśmy my i basta!

Kiedyś opozycja co miesiąc ogłaszała „miażdżącą aferę”, która ma zmieść PiS. Potem było co kilka tygodni. Później co tydzień. Teraz jest to niemal codziennie, a czasem to i nawet pojawią się dwie tego samego dnia. A ten PiS, jak na złość, się trzyma.

Ogólnie wchodzenie w głowy przedstawicieli radykalnej opozycji (czy też opozycji totalnej) nie jest polecanym zajęciem. W momencie, gdy przeszła ona pewną granicę, za którą jest już fanatyzm, to mało kto jest w stanie pojąć czy jakaś logika stoi za tymi działaniami. Bardziej to wygląda jak łapanie się czegokolwiek by tylko uderzyć w partię rządzącą.
Jednak jak to było w przypadku chłopca, który wołał wilk, tak też jest z naszymi liberalno-lewicowymi bojownikami o wolność i demokrację. Już tyle razy ogłaszali koniec państwa/PiSu/autorytaryzmu, że nikt normalny nie bierze tego na poważnie. Co dzień nakręcają nową aferę i nawet jak coś rzeczywiście jest warte uwagi, to uchodzi to gdzieś pośród innych „breaking newsów”.
Kontrola na granicach? To wina Polaków!
Może nie wszyscy zdają sobie sprawę, ale my (w sensie Polska i Polacy) nie jesteśmy już w Unii, Schengen, NATO, tylko jesteśmy jednym z obwodów Rosji. Nie wiedzieliście? A to w takim razie nie czytacie tego, co wypisują ludzie związani z PO czy Tomasza Lisa. Oni już to stwierdzili, więc tak musi być.
A dlaczego? Ponieważ Niemcy wprowadzają kontrolę na granicy. Straszne prawda? I to jeszcze z naszej winy. Wiadomo. Co prawda w 2015 roku była podobna sytuacja. Ale wtedy media lewicowo-liberalne twierdziły, że takie kontrole to w zasadzie nic nie znaczą.
Oczywiście wtedy gdy niektórzy „uchodźcy” magicznie rozpływali się w powietrzu w Niemczech (i to w tysiącach), a sama kanclerz Merkel zaprosiła ich setki tysięcy do Europy, to wtedy to był bardzo dobry pomysł. No ale, co wolno Niemcowi, to nie Polakowi.
No tylko jest taki mały szczegół, że tak samo Niemcy postępują wobec Austrii, Szwajcarii czy równocześnie z nami również z Czechami. Jak powszechnie wiadomo te państw także należą do zachodnich obwodów rosyjskich, tylko jeszcze o tym nie wiedzą. Albo, co gorsza, są na krótkiej smyczy imperatora Kaczyńskiego.
Natomiast wszyscy płaczący nad kontrolą granicy nie są w stanie doczytać jednej rzeczy. Otóż będzie ona wyrywkowa i tymczasowa. Jest spowodowana nielegalną migracją, którą tak bardzo zachwala i wspiera (mniej lub bardziej świadomie) europejska lewica. W tym i u nas, jak choćby w przypadku Białorusi. Zatem tradycyjnie, lewica bohatersko próbuje pokonywać problemy, które sama sobie stworzyła. Tylko w tym wypadku walczyć z tym problemem muszą wszyscy, a lewica uparcie stoi przy swoim.