Connect with us

Nawiasem Pisząc

Okrucieństwo nazywane wspaniałomyślnością

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Nie wypada dłużej milczeć w sprawie śmierci małego Felka, który miał się niebawem urodzić, a który zamiast tego został zabity zastrzykiem chlorku potasu podanym do serca, bo podejrzewano u niego łamliwość kości, a następnie podjęto decyzję, że w związku z tym nie ma prawa do życia. I o ile spora część ludzi zareagowała – moim zdaniem – słusznym oburzeniem, o tyle mam wrażenie, że jest też dużo osób, które popierają decyzję pani doktor. Ba, nawet ogłosiły ją bohaterką. A warto wspomnieć, że szpital w Łodzi odmówił wykonania aborcji, za to zaproponował cesarskie cięcie, a następnie specjalistyczną opiekę nad dzieckiem. Matka wcale nie musiałaby zabierać chłopca ze sobą i samotnie walczyć z jego chorobą. Z jakiegoś powodu zdecydowano się na rozwiązanie prostsze, ale też dużo okrutniejsze. Zdaję sobie sprawę, że łamliwość kości jest straszną, nieuleczalną i bardzo bolesną chorobą, ale pojawiło się wiele świadectw ludzi, którzy się z nią borykają. Świadectw mówiących, że owszem, choroba jest bardzo trudna, bardzo bolesna i bardzo uciążliwa, ale oni cieszą się, że to życie zostało im podarowane i mogą z niego czerpać, na ile są w stanie. Pod jednym z takich świadectw widziałam niestety komentarz kobiety, która napisała do jego autorki, żeby się nie odzywała, skoro nie ma pojęcia i nie była egoistką, bo ona ma łamliwość jednego typu, a tamto dziecko podobno drugiego czy trzeciego i że tamte są gorsze. Nie znam się, ale naprawdę wydaje mi się, że trzeba mieć w sobie dużo nienawiści, żeby napisać coś takiego chorej dziewczynie, tylko dlatego, że jej zdanie zaburza czyjś światopogląd, w którym zabicie dziecka było jedynym i słusznym rozwiązaniem.

Po prostu słaba doktor?

W Internecie można było znaleźć sporo ocen pani Gizeli Jagielskiej, bo to ona zdecydowała się na wstrzyknięciu w serce chłopca soli, i nie są to oceny pozytywne. Na samym początku warto wspomnieć, że zdecydowana większość pacjentek narzekała na brak empatii u lekarki. Pani Gizela traktowała mnie przedmiotowo, zabrakło empatii i zrozumienia, o dialogu nie wspomnę, bo pani Gizela oznajmiła, co będzie się ze mną dziać podczas porodu, nie zapytawszy mnie o zdanie – pisała jedna z kobiet. Bardzo niesympatyczna i pozbawiona empatii – dodawała druga. Jako pacjent mam prawo decydować o swoim leczeniu – a tu lekarz bez wywiadu lekarskiego podejmuje decyzje – wspominała trzecia. Inna pani pisała o niewykrytym krwiaku w macicy. Pojawiło się też bardzo wiele głosów, że Jagielskiej dość często zdarzało się mylić. I to z reguły myliła się w ten sposób, żeby to dziecko raczej zabić, a nie próbować ratować. Mnie również chcieli usunąć dzieciątko bez dokładniejszych badań, mówiąc: albo usuwamy, albo pani umiera. Wyszłam na własne żądanie, pojechaliśmy do innego szpitala i dziś mam zdrową, roczną córeczkę; Trafiłam do szpitala do pani Gizeli z krwawieniem w ciąży. Pani Gizela stwierdziła krwiaka w wielkości 10 cm i dała połowę szans, że ciąża się utrzyma (…) Na drugi dzień u mojego ginekologa prowadzącego okazało się, że to, co pani Gizela widziała to była prawidłowa budowa macicy w ciąży, a krwiak, owszem był, ale mierzył 1 cm, był u samego ujscia pochwy i już się opróżniał. (…) Po tygodniu leżenia po krwiaku nie było śladu. Synek okazał się zdrowy; Po rozpoznaniu choroby u mojej córeczki, prawie zdecydowałam się na aborcję, co delikatnie, ale jednak sugerowała pani Gizela. Dzisiaj nie wyobrażam sobie, żebym miała żyć z tą traumą. A córka, mimo tego, że początkowo bywała sporo w szpitalu, dzisiaj rozwija się prawidłowo, G. Jagielska robiła mi cc. W trakcie operacji rozprawiała na temat „głupoty bab, które robią sobie cc na własne życzenie. Potem przez miesiąc pojawiałam się na oddziale z ropiejącą blizną. Kiedy w końcu wróciłam z 39-stopniową gorączką powiedzieli mi, że to pewnie przeziębienie. Ostatecznie pani Gizela powiedziała, że muszę sama, bez mojego niemowlaka, położyć się na 3-4 dni na oddział. Rozryczałam się wtedy strasznie. Doktor była jednak niewzruszona. Stawiłam się na oddział. Przyjmował mnie inny lekarz. Wstawił w ranę sączek, po czym… odesłał do domu; Ponieważ pani doktor z każdą kolejną wizytą miała dla mnie coraz gorsze wiadomości, a mój lekarz prowadzący nie zgadzał się z jej prognozami, zrezygnowałam z jej porad. W maju 2023 urodziłam zdrową, śliczną dziewczynkę, w terminie, donoszoną bez problemów, 10/10 Apgr. Tych głosów jest naprawdę wiele i – patrząc tylko na te historie – mam wątpliwości, czy ta pani powinna dłużej wykonywać swój zawód, bo to chyba po prostu słaba lekarka. Która, odnoszę wrażenie, dąży do tego, żeby jej pacjentki w jej gabinecie czuły się jak najgorzej psychicznie.

Czy nie tylko?

Ale dobrze, to są opinie jakichś anonimowych kobiet w Internecie, nie wszystkie te historie przecież musiały być prawdziwe i musiały się wydarzyć. Przyjrzyjmy się zatem, co na swoich mediach społecznościowych, wypisywała sama Jagielska. I naprawdę, ciężko będzie w to uwierzyć, ale w porównaniu z tym, co można było na nich do niedawna znaleźć (obecnie jej sociale są zablokowane albo usunięte), to opinie tych pań były zdecydowanie mniej szkodzące wizerunkowo. Bo była niesympatyczna i nie kierowała się empatią – no ok, może miała gorszy dzień, nikt nie chodzi całymi dniami uśmiechnięty jak głupi do sera. Popełniała błędy – też jest tylko człowiekiem, każdemu może się zdarzyć. To można jeszcze próbować tłumaczyć. Co prawda od jej błędów zależy ludzkie życie, więc mogłaby ich, mimo wszystko, popełniać trochę mniej. Zacznijmy może od komentarza, który opublikowała pod wpisem Wojciecha Sumlińskiego tuż po nagłośnieniu sprawy: Prawdziwa adrenalina przychodzi, jak można zabić małego goja. Sprawdzaliśmy, czy to nie było troll-konto, wyglądało na prawdziwe. I OK, ja widzę, że to jest zwykła prowokacja – oberwało jej się trochę w sieci, więc chciała pokazać, jak to ona niczym się nie przejmuje, jaką ma grubą skórę i mogą sobie katolicy gadać. Ale sami przyznacie, że to chyba dosyć dziwny wpis lekarki – bardzo bezczelny i buńczuczny jak na doktor, którą oskarża się o zabicie własnego pacjenta. Ale pani Gizela już wcześniej lubiła szokować w Internecie, bo parę lat temu opublikowała zdjęcia martwych płodów i noworodków i ostrzegła osoby wrażliwe i pozbawione poczucia humoru, żeby tych zdjęć nie oglądały. Rozumiem, że pani Gizela wrażliwością nie grzeszy, do czego zresztą mogliśmy dojść, czytając wspomnienia jej pacjentek, ale jak niewiele trzeba mieć w sobie chociażby elementarnej przyzwoitości, żeby widok martwego dziecka odbierać jako… zabawny? O sprawie zrobiło się dosyć głośno, bo jednak osoby wrażliwe i pozbawione poczucia humoru nie zdołały odzobaczyć tego zdjęcia. Szpital w Oleśnicy zajął stanowisko, że może i wpis Jagielskiej uderzał we wrażliwość niektórych pacjentów (szkoda, że nie lekarzy!), ale dotykał ważnego problemu, jaką jest otyłość kobiet w ciąży. Nie wiem, jakim cudem zupełnie naturalny fakt przybierania na wadze przez kobiety w ciąży nadaje się do nagłaśniania poprzez zdjęcia nieżywych dzieci, bo to trochę tak wygląda, jakby już sam fakt przytycia w ciąży miał być zupełnie akceptowalną przyczyną aborcji. A to by był przecież absurd, prawda? Ostatnim wyskokiem pani Gizeli były zdjęcia, na którym trzyma czarny worek na śmieci, bardzo dosadnie sugerujące, co potem z tymi małymi ciałami się robi. I teraz już poważnie zastanawiam się, czy mamy tutaj do czynienia po prostu ze słabą lekarką, czy może ze zwyczajną psychopatką, bo takie wpisy raczej sugerowałoby to drugie. I mówienie w tym momencie o braku empatii jest sporym niedopowiedzeniem.

Coraz okrutniejsze okno Overtona

Żyjemy jednak w świecie, w którym aborcja w 9. miesiącu ciąży jest zupełnie legalna, bo nikt pani Gizeli nie niepokoi, nikt nie zadaje jej pytań – poza Grzegorzem Braunem, dlatego od razu pojawił się wniosek o jego ukaranie. Poza tym zatrzymano jeszcze cztery osoby, w tym jednego księdza, za nie do końca kulturalne wpisy w Internecie. Bo zabić dziecko już można, pisane pod wpływem emocji niecenzuralne wpisy – a to, to już nie w uśmiechniętej Polsce, Drodzy Obserwujący. I wiecie, przypomniały mi się te różne dyskusje, które toczyłam z kobietami opowiadającymi się za aborcją. Zdecydowana większość przyznawała mimo wszystko, że tak, ale tylko do 12 tygodnia ciąży. Zdarzały się jakieś bardziej zaciekłe, które mówiły o piątym albo szóstym miesiącu. O dziewiątym nie wspominała żadna – chociaż zdaję sobie sprawę, że takie obłąkane też są i bardzo często należą do tych najbardziej agresywnych i wulgarnych ośrodków proaborcyjnych, ale nie przypominam sobie, żebym trafiła na taką wariatkę w którejkolwiek z tych dyskusji. I tak się zastanawiam, co się stało z przekonaniami tych kobiet? Co i kiedy się zmieniło, że teraz nagle już problemu nie ma w zabiciu 9-miesięcznego dziecka w łonie matki? Że teraz doktor, która tego dokonała, stała się odważną i bezkompromisową bohaterką, która potrafiła zaryzykować swoją karierę dla dobra kobiety? Bo odnoszę bardzo smutne i niepokojące wrażenie, że teraz możemy już przekraczać kolejne granice bez żadnych obaw – bo kiedy przekroczy się ją pierwszy raz, to już została przekroczona, już wolno, już wszystko w porządku. Tym bardziej, że mamy świetne argumenty na poparcie swojej tezy, bo przecież dziecko było chore i by cierpiało. Sumienia czyste, można się rozejść. I gdzie się zatrzyma ta granica? Stanowski żartował, że może tę granicę przesuniemy do czternastego roku życia, bo przecież dziecko może być wkurzające. Tak daleko bym nie szła, ale w tym momencie granica to tak naprawdę ciało matki. A co będzie potem? Może przestanie się podejmować próby ratowania wcześniakom życia, bo będzie się to wiązało z cierpieniem – a tak naprawdę pewnie z kosztami? Może będzie można zabić dziecko po narodzinach, bo jednak ma zespół Downa, a miało nie mieć? A może nawet dzieci kilkuletnich, bo taki autyzm często rozpoznaje się dopiero między drugim a czwartym rokiem życia (najwcześniej w wieku osiemnastu miesięcy)? Znowu zaczekamy aż ktoś to zrobi pierwszy raz i po prostu przejdziemy nad tym do porządku dziennego? Przecież to jest absurd. Staliśmy się okrutni dla najsłabszych, a nasze okrucieństwo nazywamy wspaniałomyślnością.

Ku pokrzepieniu…

Tak, no to może krótka definicja wspaniałomyślności, jaką zgotowano temu dziecku: „Jony potasu są kardiotoksyczne. Zastosowanie chlorku potasu powoduje: wydawanie swoistych odgłosów, duszność, skurcze mięśniowe i ataki drgawek. Jest również trudne do przyjęcia przez osoby obserwujące zabieg. Metody tej nie dopuszcza się do eutanazji zwierząt, jeśli nie są one uprzednio poddane uśpieniu”. Tym zastrzykiem uśmierca się także skazanych na karę śmierci. Tak, oni też mogą wcześniej liczyć na zastrzyk usypiający. Żeby nie cierpieli. Żyjemy w czasach, w których nienarodzone dziecko znaczy mniej niż najbrutalniejsi mordercy czy zwierzę. Mowę mi odbiera na ten nasz humanitaryzm. Jestem głęboko wzruszona. Pani Gizela twierdziła również, że życie zaczyna się po urodzeniu, co tylko potwierdza, jak słabą jest lekarką. W sumie bardzo wygodne podejście – to coś w macicy kobiety to nie życie, więc nie muszę sobie zaprzątać głowy ratowaniem tego. Zaproponujmy najszybsze i najprostsze rozwiązanie i następna, proszę. Wyszukałam więc dla Was kilka przypadków dzieci, które udało się uratować i w ten sposób zakończę ten post. Ku pocieszeniu. Najmłodszy uratowany wcześniak na świecie miał zaledwie 21 tygodni i 1 dzień, kiedy przyszedł na świat. Miało to miejsce w 2020 roku. Niestety jego siostra-bliźniaczka zmarła po porodzie. Curtis Means spędził 275 dni w szpitalu, z czego 3 miesiące był podłączony do respiratora. Pomimo trudności, został wypisany do domu w kwietniu 2021 roku. Obecnie, choć nadal wymaga wsparcia medycznego, jego stan zdrowia jest oceniany jako dobry. Aha, i został wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa, ale to akurat najmniej ważne. Najmłodszym wcześniakiem, którego udało się uratować w Polsce, jest Lilianna urodzona w 2019 roku. Miała 22 tygodnie. Spędziła 16 tygodni na oddziale intensywnej terapii. Jej rozwój oceniany jest jako bardzo dobry. A wiecie ile ważyło najmniejsze uratowane dziecko w Polsce? 390 gramów. Ksawery urodził się w 25. tygodniu ciąży. Po spędzeniu 148 dni w szpitalu został wypisany w stanie bardzo dobrym. Jego siostra niestety zmarła po 29 dniach. Takich historii naprawdę jest mnóstwo. I wydaje mi się, że lekarze raczej powinni dążyć do tego, żeby jak najczęściej kończyły się one szczęśliwie. Ale ja coraz częściej mam wrażenie, że nie nadaję się do dzisiejszego świata.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Nawiasem Pisząc

Kto zasługuje na odebranie immunitetu, a kogo trzeba chronić?

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

KO w mediach społecznościowych chwali się, że odebrano immunitety Kamińskiemu i Wąsikowi. I, rzecz jasna, powtarza się stara, sprawdzona narracja o rozliczeniach. Jak na razie idą KO te rozliczenia – wszyscy wiemy. Zazwyczaj kończą się właśnie na odebraniu immunitetu. Zresztą, co tu pisać o rozliczeniach, skoro rządząca koalicja obstawia komisje śledcze takimi tłukami, że dowodu by nie znaleźli, nawet gdyby ich kopnął w tyłek albo usiadł na twarzy. A już zwłaszcza ta ds. Pegasusa, bo ja mam naprawdę problemy, żeby wskazać, kto tam jest najmniej kompetentny i najmniej powinien się tam znaleźć. Przestało mnie to tak naprawdę ruszać, bo KO znana jest z tego, że lubi się chwalić, że coś zrobi, a potem tego nie robi. Jeszcze nie udało im się wiarygodnie pochwalić, czymś co dla odmiany zrobili – i nie mam tu na myśli zadłużenia państwa czy rujnowanie gospodarki. Z reguły właśnie dlatego, że jak zaczynają się chwalić, to znaczy, że jeszcze nawet nie zaczęli pracować nad tym, czym się chwalą. Nieważne zresztą, bo to bardziej tytułem wstępu, chciałam skupić się na innym immunitecie, który dla odmiany nie został odebrany. I warto się zastanowić, czy słusznie.

Kim jest Ilaria Salis?

Ilaria Salis to skrajnie lewicowa, należąca do Antify europosłanka i przestępca w jednym, ale w Parlamencie Europejskim to akurat nic nowego. Tam wielu jest takich, którzy powinni oglądać świat przez kratki. Jest członkinią grupy, którą śmiało można nazwać gangiem, o nazwie Antifa Hammer. Brała udział w kontrmanifestacji z okazji węgierskiego „Dnia Honoru” na Węgrzech, gdzie w grupie kilku osób miała atakować fizycznie uczestników tego marszu, ale często były to zupełnie przypadkowi ludzie, a – Bogiem, a prawdą – jeszcze nie słyszałam, żeby członkowie Antify przejmowali się jakąkolwiek weryfikacją. W aktach oskarżenia użyto stwierdzenia, że ranni doznali obrażeń, które mogły okazać się śmiertelne. Tyle wiadomo, przynajmniej z publicznych artykułów i sądowych interpretacji. Samo to, według mnie, wystarczy, żeby takiej osoby nie dopuszczać do rządzenia, ale co ja tam wiem. Próbowałam dokopać się do kolejnych informacji, ale wizerunek Salis jest w mediach bardzo ugrzeczniony – w większości publikacji jedynie wspomniano, że „brała udział w zamieszkach”, a w niektórych całkowicie to pominięto, więc tak naprawdę cholera wie, o co kobieta została oskarżona. Próbowałam więc szukać w węgierskich mediach, posiłkując się translatorem, ale to niewiele zmienia, więc dalej będę się już opierała na wypowiedziach polityków. Do informacji, dotyczących śledztwa, zebranych dowodów czy akt, dostępu praktycznie nie ma. Oficjalnie wiadomo więc, że włoska aktywistka miała z grupą innych osób atakować uczestników marszu, ale czasem nie wiedziała, czy człowiek którego atakuje jest faktycznie uczestnikiem „neonazistowskiego” wydarzenia, czy przypadkowym przechodniem.

Interpretacje polityków

Teraz przejdźmy do opisów polityków – przeszperałam wypowiedzi polityków polskich (tu najczęściej z Konfederacji), ale też węgierskich i amerykańskich. Od razu zaznaczę, że politycy, jak to politycy, lubią swoje wypowiedzi odpowiednio ubarwiać i koloryzować, dlatego warto to zawsze podkreślać i o tym pamiętać. Być może to, co piszą jest prawdą, być może nie, a być może znajduje się tam tylko część prawdy (co wydaje mi się najbardziej prawdopodobne). Otóż główny ich zarzut dotyczy tego, że Salis używała ciężkich narzędzi do ataku – dużo mówi się o młotku, ale tutaj nie jestem pewna, czy to nie manipulacja związana z tym, jak nazywała się grupa do której należała (Antifa Hammer). Ona sama się do tego nie przyznała, jednak do sieci wypłynęło zdjęcie brutalnie pobitego mężczyzny, który rzekomo miał być ofiarą włoskiej anarchistki i jej kumpli. Obrażenia jasno wskazują na to, że ten człowiek został bardzo brutalnie zaatakowany jakimś ciężkim przedmiotem, ale znowu – nie znalazłam żadnego OFICJALNEGO potwierdzenia, że został on faktycznie zaatakowany przez tę grupę Antify. Zaczęłam więc kopać głębiej w nadziei, że dokopie się na jakieś wiarygodne zdementowanie, ale na nic takiego nie trafiłam. Oczywiście, ludzie w komentarzach, często powtarzają, że nie są to oficjalne informacje, ale długo nie mogłam znaleźć informacji, kim był ten człowiek i czy faktycznie miał nieprzyjemność trafić na grupę Salis i zaprzyjaźnionych antyfiarzy, czy uległ jakiemuś wypadkowi zupełnie niezwiązanym ze sprawą. Wszystkie źródła, do których dotarłam, wskazują jednoznacznie, że zdarzyło się to właśnie tego dnia i w tym miejscu. Pojawiło się też nagranie z samego ataku, w którym widać, że mężczyzna został zaatakowany od tyłu, a sprawcy faktycznie atakowali go narzędziami, które trzymali w rękach.

Gdzie leży prawda?

Ciężko mi potwierdzić, że te wpisy polityków faktycznie są zgodne z faktami, ale (to tez moja osobista i pewnie subiektywna opinia) jeżeli podobny opis umieściło iluś tam polityków z różnych krajów, a nie znalazło się żadnych prawdopodobnych dementi, poza tym, że to „nieoficjalne” informacje, odnoszę wrażenie, że całe zdarzenie mogło wyglądać bardzo podobnie. Jednak według innych informacji do których dotarłam (również z węgierskich mediów), zaatakowany facet nazywał się Dudog László, miało to miejsce w Budapeszcie, ale artykuł, w którym padło jego imię i nazwisko, co prawda, odnosi się do ataku Antify, tyle że tym razem niemieckiej, więc naprawdę nie wiem, czy politycy nie pomieszali ze sobą dwóch różnych zdarzeń. Bardzo możliwe, bo w ataku na tego mężczyznę używano również noży, co nie zostało stwierdzone podczas „wyczynu” Salis i jej grupy. Bardzo wiele wskazuje więc na to, że jest to dezinformacja, żeby oczernić Salis, ale czy naprawdę trzeba ją dodatkowo oczerniać? Z samych oficjalnych źródeł wynika jasno, że ta kobieta nigdy nie powinna dostać mandatu europosła. I jeden wniosek – Antifa zawsze działa podobnie. Nie ma różnicy, czy to na Węgrzech, w Niemczech, we Włoszech czy w Polsce. Tak czy inaczej – głosowanie za odebraniem jej immunitetu było, nie wiedzieć czemu, tajne. Ale można się domyślać. Nie wiemy, kto jak głosował, ale znamy oficjalne wyniki. Salis wygrała minimalnie – 306 europosłów głosowało za pozostawieniem jej immunitetu, 305 było przeciwko. Co ważne, w sprawie „aktywistki” toczył się już proces, zanim część włoskich wyborców postanowiła umieścić ją w PE. Ponad rok spędziła w areszcie, a następnie została przeniesiona do aresztu domowego (elektronicznego). Do Europarlamentu powędrowała zatem tuż z aresztu domowego. Takie to elity. Włoszka prawdopodobnie uniknie odpowiedzialności, ale wcale się nie zdziwię, jeśli do sprawy będzie się jeszcze wracało.

Przynajmniej powinno się, bo naprawdę człowieka krew zalewa, kiedy słyszy, ile afer europosłów zostało unieważnionych, bo tak. Tam jest naprawdę długa lista.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

I kto tu jest ruską onucą?

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

To jest naprawdę niesamowite, co niektórym silniczkom się w głowach roi. Sfałszowane wybory, prorosyjski Nawrocki i ogólne przeświadczenie, że jeśli się z nimi w czymś nie zgadzasz, jesteś ruską onucą. Denerwuje mnie to określenie, bo zużyło się już mocno, zupełnie tak jak „faszysta”. Teraz każdy może zostać faszystą albo ruską onucą i coraz ciężej jest odróżnić, kto faktycznie współpracuje z Rosjanami na szkodę Polski, a kto po prostu ośmielił się gdzieś tam z kimś tam nie zgodzić. Wymyto już to określenie z prawdziwego znaczenia. Według mnie nie jest dobrze, że tak się dzieje, ale prawdopodobnie nie mam racji, bo nasi politycy i dziennikarze robią to każdego dnia, a to przecież elita narodu.

Krótki opis przypadku

Ale w porządku, bez kpienia i jaj robienia. Autorka profilu „WaszaKaśkowatość”, czyli, jak mniemam, Kaśka, jest silniczkiem pełną gębą. Powtarza dokładnie te same, nawet najbardziej idiotyczne bzdury, kiedy tylko ktoś z Silnych Razem wrzuci jakiś pomysł, jakby tu zohydzić Nawrockiego Polakom. Była pierwsza do wysyłania PiSowców do więzienia, nawet jeśli nic nie zostało udowodnione, bo ona wie lepiej, czy winni czy niewinni. Sugerowała odebranie ludziom ze wsi prawa do głosowania, bo oni powinni się martwić co najwyżej o sołtysa, a nie o prezydenta całego kraju! Krzyczała o sfałszowanych wyborach. Nawrockiego nazywa „domniemanym”, „uzurpatorem” albo „(p)rezydentem”. Kolesia, który wrzucił ten wpis nie kojarzyłam, ale sprawdziłam go sobie. Taka sama para kaloszy. Wypisuje o ludobójstwie dokonanym przez PiS, powiela wszystkie nagrania czy wpisy chwalące KO i, oczywiście, szydzące z PiS-u, Kaczyńskiego, Nawrockiego czy w ogóle kogokolwiek, kto stał w ich pobliżu i nie zwymiotował z obrzydzenia.

O co naprawdę chodziło?

I teraz słuchajcie – link, który wrzucili pochodzi z… tak, z rosyjskiej telewizji. Przez cały ten reportaż naparzano w prezydenta RP, że „rozmawia z Piłsudskim” (Nawrocki rzeczywiście użył takiego sformułowania, ale w formie żartów – mówił, że rozmawia z duchem Józefa Piłsudskiego w Belwederze o wojnie polsko-bolszewickiej z 1920 roku). Było również wspomniane, rzecz jasna, o zażywaniu snusu. Napiszę szczerze – mnie też nie do końca się podoba, że głowa naszego państwa musi to zażywać na wizji, podczas ważnych spotkań, debat i tak dalej. Ale w dalszym ciągu – snus to tylko snus. Specem od narkotyków nie jestem, więc to tylko i wyłącznie moje podejrzenia, ale myślę, że gdyby Karol Nawrocki zażywał narkotyki w zawiniątku wielkości tego snusa pod dziąsło, to zorientowalibyśmy się wszyscy, że jest naćpany. Ja ogólnie boję się narkotyków (więc ekspertką tym bardziej nie jestem), poza klasyczną „marysią” nie brałam nic, ale naprawdę mam wrażenie, że gdybym wzięła sobie pod dziąsło taką ilość mefedronu/kokainy/amfetaminy to latałabym pod sufitem. Albo zeszła z powodu przedawkowania. Po Karolu Nawrockim, poza tym nieszczęsnym zażywaniem snusu na wizji, nie widać, aby był pod wpływem jakichś środków psychoaktywnych. A ogólnie wolę prezydenta, który raz na jakiś czas zażyje snusa, niż takiego, który potrzebuje rozmowy z psychologiem przed każdą debatą.

Powrót do pytania tytułowego

Ale wróćmy do tematu – część silniczków radośnie udostępnia fragmenty z rosyjskiej telewizji, która atakuje Karola Nawrockiego. I przez głowę im nawet nie przejdzie, że skoro ONI go atakują, to widocznie nie jest tak bardzo prorosyjski, jak im usiłują wmówić politycy KO i media, bo po samym tym reportażu widać, że mocno ich on uwiera. Udostępniają rosyjską propagandę, żeby atakować polskiego prezydenta – dosłownie. To kto tu naprawdę jest ruską onucą i kto sieje rosyjską dezinformację? Bo ja mam jedną, nieśmiałą sugestię w związku z tym, myślę, że domyślacie się jaką. Ale na profilu tej pani dowiecie się, że ruskimi onucami są wszyscy, tylko nie ona. Na profilu pana Piotra zresztą podobnie. Przypomnijmy, że „Kanał Pierwszy” to największa rosyjska telewizja. Po upadku ZSRR została odrobinę przekształcona, ale cały czas pozostaje pod całkowitą kontrolą państwa, a jej udziałowcami są głównie rosyjskie instytucje rządowe i struktury związane bezpośrednio z Kremlem. Tak się bawią. Ale napisz im coś o Wołyniu, to Cię zarżną jak indyka na Święto Dziękczynienia za wspieranie rosyjskiej propagandy.

Halo, silniczki! Wytrzyjcie może po sobie podłogę, bo trochę hipokryzji się Wam się ulało. Podejrzewam, że wypłynęła uszami.

M.

Link do fragmentu reportażu z rosyjskiej telewizji: https://x.com/LeskiPiotr/status/1973496793800515971

FB: https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Kto sieje rosyjską dezinformację? Kto jest onucą?

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Przepraszam Was bardzo, bo to jest moooooocno spóźniony telst, ale chciałam o tym napisać. Mowa o ataku dronów rosyjskich (albo ukraińskich, bo są różne opinie, wcale nie jakieś nieprawdopodobne) na terytorium Polski. Od razu zaznaczę, że nie znam się na dronach kompletnie. W życiu żadnego nie miałam w rękach, więc głupotą z mojej strony byłoby mądrowanie się na ten temat. Nie znam się, nie wiem. Szukałam po Internecie, ale że jestem w temacie kompletnie zielona, nie miałam pojęcia, które źródła mogłabym uznać za wiarygodne i rzetelne. Dlatego w tym tekście nie będę analizowała lotu tych dronów, żeby samej ocenić z terytorium jakiego państwa zostały one wysłane. Nie będę również analizowała całej sytuacji geopolitycznej, żeby Wam, Drodzy Obserwujący, opisać czy bardziej opłaciło się wysyłać te drony Ukrainie czy Rosji. Oba kraje, umówmy się, miały swoje powody. Ja przyjęłam wersję oficjalną, że to były jednak rosyjskie drony, ale nie o tym jest ten tekst.

Łatwo oskarżać

Widzicie, mnie uderzyło co innego. Przede wszystkim masowe wpisy dziennikarzy czy polityków, że jakikolwiek komentarz wątpiący w ich oficjalną narrację jest „rosyjską dezinformacją”, a jego autor na pewno jest „ruską onucą”. A, przepraszam bardzo, co się wydarzyło w Przewodowie, w którym zgięło dwóch obywateli Polski? Zarówno media, jak i politycy, grzmieli o naruszeniu polskich granic przez Rosję. Zwłaszcza „dziennikarze”, bo oni to dopiero popłynęli. Pamiętam nagłówki z tamtego czasu mocno bijące po oczach, że „Rosja zaatakowała Polskę!”. Co się potem okazało, wszyscy chyba pamiętamy. I co? Czy Ukraina przyznała się do tego, przeprosiła? Czy rodzinie tych dwóch zabitych mężczyzn zostało wypłacone odszkodowanie ze strony ukraińskiej? Tutaj od razu należy zaznaczyć, że strona polska udostępniła Ukrainie miejsce tragedii, jednak według prokuratura, Ukraińcy (przynajmniej formalnie) nie uczestniczyli w czynnościach dowodowych. Mało tego, nie udostępnili również Polsce żadnych materiałów i dowodów zebranych po ich stronie. I, patrząc po ludzku, Ukraina jest w stanie wojny, któraś z rakiet przez nich wystrzelonych mogła nie trafić tam, gdzie powinna. Nie było chyba problemem przyznanie się do winy, przeproszenie i zobowiązanie się do wypłacenia odszkodowania, prawda? Myślę, że większość ludzi by to zrozumiała. Ale nie, lepiej było olać temat. I w związku z tym chciałabym wiedzieć, które informacje są bardziej prawdopodobne? Te po stronie polskiej czy ukraińskiej? Bo one się mocno nie zgadzają, a (gdyby mi na tym jeszcze zależało) nie chciałabym zostać wyzywaną znów od ruskich onuc, bo nie potrafiłam zamknąć pyska w sprawie Wołynia? Która z tych dwóch – wykluczających się nawzajem – opinii będzie mniej „prorosyjska”? Zresztą myślę, że gdyby tragedia w Przewodowie spotkała się z należytą reakcją ze strony władz ukraińskich, to tej „rosyjskiej dezinformacji” byłoby mniej. Mylę się?

Chaos medialny

Po drugie – naprawdę trzeba mieć czelność, żeby każdego wątpiącego w jedyną i słuszną wersję nazywać „ruską onucą” i oskarżać o sianie „rosyjskiej dezinformacji”, kiedy samemu nie umiało się tych wydarzeń odpowiednio opisać i wiarygodnie przedstawić. Otrzymaliśmy bowiem informację, że to rosyjski dron zniszczył dom w Wyrykach. Pytania wątpiących, czy to faktycznie był dron, a jeśli tak, to dlaczego zniszczył niemal cały dach i wyższe piętro, skoro gdzieś indziej ten sam dron wylądował na kurniku czy klatce dla królików, nie czyniąc żadnych szkód, zostały, nie dość, że pozostawione bez odpowiedzi, to jeszcze skwitowane – a jakże – jako rosyjska dezinformacja. Chyba należałoby z góry założyć, że jeżeli jakikolwiek Polak ma jakieś wątpliwości w tej kwestii, to z góry powinien być traktowany jako prorosyjski troll. Marcin Bosacki, wiceminister spraw zagranicznych, na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ pokazywał zdjęcia domu w Wyrykach, twierdząc, że został zniszczony przez rosyjski dron. I co się okazało? Że wcale nie. Że tego domu nie uszkodził wcale dron, a rakieta wystrzelona przez nas lub Holendrów, ale bardziej prawdopodobne, że przez nas. Mieszkańcy tego budynku mają zapewnione odszkodowanie, mają również miejsce do życia. Natomiast odnośnie do rosyjskiej dezinformacji – pojawiały się screeny sugerujące, ze budynek został zniszczony wcześniej, podczas burzy. Zazwyczaj pojawiały się one jako właśnie screen z grafiki podporządkowanej pod jakiś artykuł. Sprawdziłam sobie tytuły tych artykułów i w oryginalnym tekście było zupełnie inne zdjęcie – w większości przypadków było to zdjęcie straży pożarnej. Później spróbowałam wyszukać przez „Google Image”, ale też nie trafiłam na żaden artykuł, który informowałby, że dom został uszkodzony przez burzę. Pokopałam jeszcze chwilę i znalazłam krótki filmik instruujący, jak zrobić takiego fejka na szybko. Wiem, że sprawa została już wyjaśniona, ale mimo wszystko wolę to podkreślić, bo najwięcej tracą na tym właściciele tego domu. A to nie ich wina przecież, że im drony i rakiety latają nad głowami.

Kompromitacja na koniec

Stworzył się z tego już niezły galimatias, a niedługo potem PAP radośnie, bezrefleksyjnie i bez żadnego sprawdzenia, poinformował nas, że – według słów Donalda Trumpa – USA pomoże Polsce, ale dopiero po wojnie. Od razu podchwyciły to inne media oraz politycy z rządzącej koalicji. Bo niby Nawrocki coś załatwiał, a tu figa z magiem. Szybko okazało się, że dziennikarka zadała prezydentowi USA pytanie o Polskę i Ukrainę. I że Trump odnosił się właśnie do Ukrainy. I tu już następuje szybki proces myślowy, nawet jeśli ktoś nie zna angielskiego. Czy Polska jest w stanie wojny? Hybrydowej – na pewno, ale na cholerę USA ma uruchamiać swoje wojsko, lotnictwo itd. z tego powodu? To już jest rolą – no właśnie – polityków i dziennikarzy, żeby takie „wieści” wiarygodnie przekazywać, a nie Trumpa. No i właśnie ci, którzy siali panikę o rosyjskiej dezinformacji, również – radośnie, bezrefleksyjnie i bez żadnego sprawdzenia – przekazywali ją dalej. Ba, działo się to również po usunięciu tej bzdury przez PAP. Gdzieś tam przeczytali, skopiowali i puścili. Ot, polskie dziennikarstwo i polityka w pigułce. Bo można rykoszetem dowalić Karolowi Nawrockiemu. I to niedługo po tym, jak hurtowo wysyłano posty mówiące o tym, że jakikolwiek obywatel mający wątpliwości co do podanej wersji o dronach, to „ruska onuca”. Ci ludzie, którzy takie racje głosili, potem sami rozpowszechniali nieprawdziwe informacje na temat, chcąc – nie chcąc – bardzo istotnego dla nas sojuszu z USA.. Gdzie wy, obłąkańcy, jesteście i czy na pewno peron wam nie odjechał z pociągu? Ja jestem zwykłą obywatelką – żyję sobie, pracuję, nikomu krzywdy nie robię – i uważam, że największą odpowiedzialność za szerzenie „ruskiej dezinformacji” ponosicie wy, a nie ludzie, którzy się zorientowali, że się ta wasza „oficjalna” wersja nie styka. I którzy mają z tego powodu wątpliwości. I najzwyczajniej nie wierzą. Poszukajcie może tych „ruskich onuc” u siebie na początku. W swoich szeregach, Albo się znajdą, albo jesteście za głupi do sprawowania władzy.

To pisałam ja. Zwykła, szara obywatelka.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej