Nawiasem Pisząc
Immunitet na pedofilię
Kiedy narzeczony pokazał mi film „Bagno”, długo nie mogłam dojść do siebie. Przedstawia on historię, która wstrząsa, doprowadza do wściekłości, ale również do poczucia bezsilności. Mamy tu znanego i cenionego muzyka, który okazuje się pedofilem, mamy jego ofiary, które zdecydowały się przerwać milczenie, mamy jednego dziennikarza, który robi wszystko, aby zwyrodnialec nie pozostał bezkarny oraz jego kolegów po fachu, którzy nie wykazali zainteresowania tematem, mimo że wcześniej uchodzili za obrońców tak okrutnie skrzywdzonych oraz bezkompromisowych łowców tych, którzy tej krzywdy się dopuścili. To jest naprawdę materiał, po którym długo nie można dojść do siebie. Który pokazuje obłudę i podwójne standardy dziennikarzy mediów głównego nurtu, jak chyba nikt inny wcześniej – chociaż oczywiście byli ludzie, którzy konsekwentnie demaskowali ich kłamstwa i manipulacje. Ta sprawa jednak oburza jeszcze bardziej, bo dotyka niestety najmłodszych.
Absurdalna decyzja sądu
Według ustaleń Mariusza Zielkego, bo to on jest autorem tego reportażu i to on bezskutecznie odbijał się od drzwi, kiedy szukał pomocy u większych mediów, Krzysztof Sadowski miał dopuszczać się czynów pedofilskich w latach 1960-2017, a jego ofiarą miało paść co najmniej czterdzieścioro dzieci – przynajmniej do tylu dotarł reporter, a ile jest jeszcze osób, które nie odważyły się mówić? Początek filmu pokazuje nam zwierzenia i wspomnienia ludzi, którzy mieli nieszczęście w dzieciństwie poznać muzyka, a niestety trzeba powiedzieć, że miał on łatwy dostęp do nieletnich, bo organizował warsztaty muzyczne dla nich. W latach 90-tych założył dziecięcy zespół „Tęcza” oraz Fundację Wspierającą Dzieci Uzdolnione Muzycznie. Możemy sobie łatwo wyobrazić jak to działało: okłamywał dzieci i ich rodziców, obiecując rozwijać ich talent, zdobywał ich zaufanie, a potem maskia niestety opadała. Nie będę tutaj zamieszczała opowieści ofiar Sadowskiego – każdy z nas na pewno domyśla się, jak one brzmiały i jakie wstrząsające były. Napiszę za to, jak zareagował warszawski sąd na śledztwo Mariusza Zielkego, bo tutaj naprawdę włos się jeży na głowie. Otóż po ujawnieniu afery Krzysztofa Sadowskiego na dziennikarza został nałożony zakaz pisania o pedofilskich skłonnościach muzyka. Po kilkunastu miesiącach został on zdjęty, ale w tym czasie sprawa zniknęła z mediów głównego nurtu. Od tego czasu reporter bezskutecznie zabiega o to, żeby dziennikarze pracujący dla największych telewizji, gazet czy portali internetowych znowu się nią zainteresowali i tym samym kładli nacisk na prokuraturę, aby łaskawie zajęła się bezkarnym pedofilem.
Niezrozumiała bezczynność mediów
W dalszej części dokumentu możemy usłyszeć, z jakimi odpowiedziami spotykał się Zielke, kiedy interweniował u innych dziennikarzy. Na przykład Tomasz Krzyżak z Rzeczypospolitej mówił wprost: Ja mam generalnie takie wrażenie, że po prostu właśnie takich kwestii, o których Pan mówi, czyli pedofilii w innych środowiskach, w ogóle generalnie nie dotykamy i nic nie podejmujemy z różnych przyczyn. Jak sądzę nie są atrakcyjne, tak jak atrakcyjna jest pedofilia w Kościele. Redaktor naczelny tej gazety, Bolesław Chrabota, mówił: Mam świadomość tego, że ta sfera w świecie mediów, ale nie tylko, jak się okazuje w Kościele, również była zaniedbana i zamieciona pod dywan. Ja oczywiście znam ten temat wyłącznie z prasy, z Pańskich publikacji, nie mam żadnych dowodów na to, że tak było, no ale jeśli tak, to to jest coś, co rzuca bardzo poważny cień na jego życie i na środowisko, w którym funkcjonował. TVN z kolei zajął się sprawą Sadowskiego w taki sposób, że na antenie „Dzień dobry TVN” padły słowa: Sam Krzysztof Sadowski powiedział, że on jest niewinny, że te zarzuty tak naprawdę wymyśla jedna osoba, której odmówił pomocy i która tej pomocy od niego oczekiwała, to miała być pomoc finansowa. Czyli pan Krzysiu tak naprawdę jest w porządku, to tylko jakaś hańbiąca zmowa, dobrze rozumiem? Około czterdziestu ludzi, teraz już dorosłych, którzy zaczęły mówić niezależnie od siebie i do których dotarł autor „Bagna”. Redaktorzy naczelni OKO.pressu i Onetu zareagowali tak, jak można się po nich spodziewać – zwykłą bezczelnością. Odwrócili po prostu kota ogonem i zareagowali, jakby to oni byli największymi ofiarami w tej sprawie – ot, uparł się stary dziad na niezależne i wolne media. Piotr Pacewicz (OKO.press) powiedział: Pan jednak, chcąc – nie chcąc, oskarża media o przemilczanie tematu, bo do tego się to sprowadza. Ja nie chcę występować w roli osoby, która będzie się przed kamerą tłumaczyć. No bo co ja mam powiedzieć? Że po prostu nie zawsze wszystkim się można zająć? Jak to zabrzmi dla słuchaczy?. No, ma pan rację – nie najlepiej. Zwłaszcza, że sprawa dotyczy największej chyba afery pedofilskiej w Polsce, na którą „po prostu” zabrakło Wam czasu, ale znajdujecie go aż nadto, żeby napierdzielać w PiS i Konfederację, zajmować się transgenderowymi głupotkami, robić wywiady z ludźmi, którzy nie wiedzą, jakiej są płci, wypisywać różnego rodzaju feministyczne wysrywy i to, jakie to uciążliwe są dzwony kościelne czy procesje na Boże Ciało. Ale przyjrzeć się człowiekowi, który przez wiele lat molestował i zgwałcił kilkadziesiąt dzieci, to już nie ma komu. Bartosz Węglarczyk był jeszcze bezpośredni: Ja pracuję od 7 rano do 22. Gdzie mam pana wepchnąć – o 24, czy wtedy mogę juz odpocząć, czy nie mogę jeszcze?. Biedny, zarobiony facet. Nie miał czasu się zająć skandalem pedofilskim i ktoś śmie mieć o to do niego pretensje. Chociaż trzeba też przyznać, że naczelny Onetu starał się jeszcze bronić, tłumacząc że tą historią zajmowała się… Plejada. I że znalazł około trzydzieści tekstów opisujących ten temat właśnie na tym portalu. Sprawdziłam to sobie i – co prawda trzydziestu nie znalazłam, ale zgadza się – coś tam było. Jeden z nich informuje o tym, że prokuratura umorzyła śledztwo z powodu przedawnienia. Nigdy nie zrozumiem idei „przedawnienia” w przypadku najgorszych zbrodni. Przedawnienie to może być, kiedy – ja wiem? – ktoś zapomni opłacić karę za brak biletu, ale nie w przypadku przestępstw, które niszczą czyjeś życie. Warto jednak podkreślić, że Mariusz Zielke utrzymuje, że przedawnienia jeszcze nie było – dlatego zdecydował się nakręcić materiał, w którym opisuje dramat ofiar i rozprawia się z mediami, które sprawę bagatelizowały. Póki jest jeszcze szansa, żeby ukarać przestępcę seksualnego. Inne materiały Plejady dotyczące muzyka? Podam Wam kilka tytułów, na jakie natrafiłam. Maria Sadowska zabiera głos. O sprawie jej ojca było głośno. Przez krótki czas, zanim sąd nie zdecydował się zamknąć ust twórcy „Bagna” – istotnie. Ale nie na łamach tego portalu. Mamy jeszcze tytuł: Tak mieszka Maria Sadowska. Szalone wnętrza jej domu zrobią na tobie wrażenie. Tak, to jest zdecydowanie ważniejszy temat, niż jakiś tam bezkarny pedofil, przekonaliście mnie. Na końcu mamy jeszcze oświadczenie tego chorego zwyrola, w którym wszystkiemu zaprzecza. I tyle ze śledztwa całej Plejady. Dodam tylko na koniec, że na miejscu Węglarczyka nie broniłabym się w ten sposób. Nazwa „Plejada” co prawda sugeruje, że jest to portal plotkarski, ale faktycznie pojawiały się tam artykuły na temat chociażby Iwony Wieczorek. Zawierające kompletnie nieprawdziwe informacje i rażące click-baity w tytułach. Rzeczywiście, jest się czym chwalić.
Ekspert od pedofilii… w Kościele
Przedstawiciele TVN-u i Wyborczej twierdzili, że w ogóle nie mieli pojęcia o sprawie. Jest jednak pewna kwestia, która pokazuje, że TVN też ma swoje za uszami, jeśli chodzi o pomijanie pedofilii, jeśli sprawa nie dotyczy Kościoła. Konkretnie mowa o panach Sekielskich, którzy nakręcili głośne „Nie mów nikomu”, gdzie zajęli się księdzem, który był wtyką SB. Zielke dotarł do kobiety, którą w dzieciństwie molestował inny zboczeniec – Jarosław B. Jak opowiada, próbowała szukać pomocy właśnie u Sekielskich, konkretnie u pana Tomasza. Niestety usłyszała tylko, że on się już tym nie zajmuje, ale za to był na tyle miły, że podał jej numer do adwokata, który mógłby jej pomóc. Swój pan, można by rzec, zastanawiam się jednak, dlaczego dziennikarz nie chciał nagłośnić tej sprawy? Nasze ofiary są lepsze niż wasze, czy coś w ten deseń? W każdym razie kobieta opowiedziała Zielkemu, że wspomniany adwokat miał przyjąć dwieście tysięcy złotych od jej oprawcy. Kiedy się o tym dowiedziała, wypowiedziała mu pełnomocnictwo. Sprawa utknęła w martwym punkcie. A kim był rzeczony prawnik? Nazywa się Artur Nowak i jest swego rodzaju ekspertem od pedofilii – niestety tylko tej w Kościele. Powiedział on zresztą wprost autorowi reportażu: Wiesz co, prokuratura, jak prowadzą te sprawy, te wnioski… Kurde no, no jest jakiś taki zwykły pedofil, no to się domagają od niego jakiejś tam kary, nie? A jak już jest tam jakiś tam ksiądz, nie, to po prostu mu przyjebie sąd, to po prostu wiesz tam, ile Bozia dała. Cóż, wypada przynajmniej pogratulować szczerości. Inne cytaty pana Nowaka? Dotyczą przede wszystkim Kościoła, zanotowałam sobie kilka z nich: Uważam, że ta instytucja jest po prostu szkodliwa; I dlatego właśnie mówimy i odważamy się nazwać Kościół poniekąd organizacją przestępczą; Jan Paweł II dzisiaj jest postacią po prostu groteskową; Dla mnie, powtarzam, Wojtyła nie jest problemem, jako patron pedofilii, jako Jan Paweł II i czasy pedofilskiego karnawału w Kościele; Niech gwałcą sobie dalej, niech dalej nas okradają, po prostu, dalej ogłupiają tą swoją historią; A ja sobie wyobrażam, że niedzielny rosół jest przyprawiany jakimiś opiłkami z zębów Jana Pawła II, jakiś ząbek został. Pan Nowak wypowiadał te kwestie w różnych programach telewizyjnych, również w TVN. Podczas dwóch z nich w studiu obok niego siedziały m.in. Manuela Gretkowska i Karolina Korwin-Piotrowska, także znakomite towarzystwo. Obie panie uśmiechały się szeroko na takie i podobne słowa prawnika. Mariusz Zielke i pod tym względem ma sporo do zarzucenia mediom, które oskarżał w swoim reportażu o brak chęci pomocy. Artur Nowak jest wypromowany przez TVN, Onet, Newsweek, OKO.press, Krytykę Polityczną, pewnie jeszcze parę innych mediów, tak zwanych wolnych mediów, które się szczycą tą wolnością, które mówią o tym, że ważny jest dyskurs publiczny, dyskusja o różnych ważnych sprawach społecznych, które są ważnym elementem medialnym w Polsce. One wypromowały człowieka, którego nikt nie sprawdził. Tutaj również przedstawiciele „dziennikarstwa” nie mieli przekonujących argumentów na swoją obronę, ale daruję Wam ich tłumaczenia. Tak czy inaczej link do filmu wrzucę Wam pod tekstem, więc jeśli jeszcze go nie widzieliście, będziecie mogli się zapoznać. Chcę przy okazji pisania tego tekstu jasno podkreślić, że absolutnie nie jestem przeciwna nagłaśnianiu pedofilii w Kościele. Pisałam to już wielokrotnie i napiszę jeszcze raz: uważam, że każdego pedofila powinna spotkać jak najsurowsza kara, niezależnie od tego, czy jest księdzem, policjantem, traktorzystą czy aktywistą LGBT. Nie zamierzam ukrywać, że do trzech pierwszych zawodów mam większy szacunek, niż do tego ostatniego (o ile można to w ogóle nazwać zawodem), ale takimi zbrodniami brzydzę się w sposób szczególny. Szkoda, że nasze państwo bywa tak bezsilne w przypadkach tego rodzaju przestępstw. Naprawdę nie jestem w stanie pojąć, co stoi na przeszkodzie, żeby tego człowieka osądzić i ukarać? Ja rozumiem, że jeśli zgłasza się jedna ofiara po kilkunastu latach, ciężko jest cokolwiek udowodnić, ale jeśli robi to kilkadziesiąt osób, to można chyba przyjąć, że coś jest na rzeczy. W przypadku Jeffreya Epsteina czy Jimmy’ego Saville’a od tego się przecież zaczęło i udało się coś z tym zrobić (chociaż jeśli chodzi o tego pierwszego mam wrażenie, że to jednak grubsza sprawa jest i coś, mimo wszystko, jest zamiatane pod dywan – za dużo sławnych osób było w to zamieszanych).
Szokujące śledztwo Ewy Żarskiej
ie jest to niestety jedyna sprawa, kiedy sprawcy tak obrzydliwych czynów udaje się uniknąć odpowiedzialności. Tę ostatnią przybliże Wam w skrócie, bo tu nie można mówić o bezczynności głównych mediów w Polsce – sprawą zajęła się dziennikarka Polsatu. Mowa o Ewie Żarskiej, autorce reportażu o wstrząsającym tytule: „Mała prosiła, żeby jej nie zabijać”. Natrafiła ona na szokujące rozmowy w Internecie między pedofilami i zdecydowała się dokładnie zbadać sprawę. Wraz ze swoim zespołem rozpoczęła śledztwo, mające na celu wytropienie tych ludzi. Okazało się, że była to grupa kilkudziesięciu osób i tylko niektórym z nich prokuratura postawiła zarzuty rozpowszechniania treści pornograficznych z udziałem małoletnich poniżej 15. roku życia. W pozostałych przypadkach stwierdziła… niską szkodliwość społeczną czynu (!!!). Żarska zdecydowała się znaleźć przede wszystkim jednego z nich. Miał on opowiedzieć, w jaki sposób dokonał morderstwa na sześcioletniej dziewczynce (wcześniej opisywał również porwania i gwałty na dzieciach, których się dopuszczał). Dziennikarka dowiedziała się, że mężczyzną, którego szukała jest Krzysztof P., obywatel Polski, mieszkający w Petersburgu. Policja do pewnego momentu szukała gwałciciela, również wtedy, kiedy ten zorientował się, co się dzieje i wykasował całą swoją aktywność internetową. Niestety strona rosyjska nie odpowiedziała na informację udostępnione jej przez polską policję. Prokuratura postawiła mu jedynie zarzut rozpowszechniania dziecięcej pornografii i nie wystawiła europejskiego nakazu aresztowania, dzięki czemu mógł on swobodnie podróżować między krajami. To spowodowało, że był on dla policji nieuchwytny, jednak autorka reportażu na własną rękę ustaliła, gdzie on mieszka oraz gdzie pracuje. Okazało się, że w Rosji jest on osobą publiczną, wysoko postawioną i często występuje w mediach. Zarabia ogromne pieniądze w dużej międzynarodowej korporacji, gdzie zajmuje prestiżowe stanowisko. Żarska przekazała informacje, do których dotarła, policji – wraz z dokładnym adresem miejsca zamieszkania i pracy i materiałami udowadniającymi jego zbrodnię. W nagrodę otrzymała 6000 zł kary za to, że nie chciała ujawnić swojego źródła. Co dalej działo się z reporterką? Oficjalnie popełniła samobójstwo… W dniu swojej śmierci wrzuciła na FB swoje zdjęcie z plaży i podpisała: „Tak mi się przypomniało… ech. Chcę nad morze! JUŻ!”. Tak sobie pasuje to do osoby, która za chwilę będzie chciała odebrać sobie życie. Trudno jednak powiedzieć, co tak naprawdę się stało, ciężko też oceniać czyjś stan psychiczny na podstawie wpisów w mediach, jednak rodzina, przyjaciele i współpracownicy Żarskiej nie wierzą w jej samobójstwo. Linki do obu materiałów zamieszczam pod tekstem, ale muszę Was ostrzec, że – zwłaszcza ten drugi – zawiera naprawdę drastyczne opisy.
M.
„BAGNO” W REŻYSERII MARIUSZA ZIELKEGO
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
O „polskim” hejcie i „polskiej” mentalności
Dosyć zabawna się znowu zrobiła aferka związana z aktorem – Tomaszem Schuchardtem. Znaczy sama afera raczej zabawna nie jest, ale reakcja na nią niektórych ludzi już tak – do tego później przejdziemy. Podobno na aktora spadła lawina hejtu za to, że tak dobrze wcielił się w odgrywaną przez siebie postać przemocowego męża. Chodzi oczywiście o głośny film: „Dom Dobry”. I o tym będę chciała napisać parę słów, ale po kolei. Wojciecha Smarzowskiego, bo to on jest reżyserem filmu, uważam za bardzo dobrego reżysera. Co prawda ostatnio skręcił w stronę fajnoreżyserstwa, ale mimo wszystko uważam, że warto spojrzeć na całość jego twórczości. Dlatego ją sobie tutaj pokrótce omówimy.
Warte uwagi produkcje Smarzowskiego
Moim ulubionym filmem tego twórcy jest „Róża” – przejmująca historia dobitnie pokazująca, jak wyglądało rosyjskie wyzwolenie – do jakich aktów przemocy, gwałtów i zwykłego barbarzyństwa dochodziło ze strony „braci Moskali”. I jak musiał sobie z tym radzić zwykły, polski cywil. Tak, to jest na pewno film, który mogę polecić. Wart uwagi na pewno jest również „Dom zły” – tak brzydki, że aż fascynujący. Opisujący realia późnych lat 70-tych albo wczesnych 80-tych, czyli głębokiego PRL-u. No i „Wołyń” – muszę przyznać, że obejrzałam raptem dwa razy i to dawno temu, więc nie wszystko pamiętam, ale wiem, że zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Pamiętam też, że po zakończeniu seansu w kinie ludzie nie wstali z miejsc, tylko w milczeniu i z kamienną twarzą wpatrywali się w napisy końcowe, jakby dopiero do nich docierało, co właśnie zobaczyli. Bardzo ważny film – był głosem dla wielu osób, które podnosiły temat ludobójstwa na Wołyniu. Powstał w 2016 roku, więc świadomość o tej zbrodni dopiero raczkowała. Wtedy media przekonywały nas, że należy współczuć i szanować Ukraińców, bo Majdan.
Filmy subiektywnie mniej udane
Ale nie zawsze było tak dobrze. „Drogówka” miała niby piętnować patologie w policji, o których dobrze wiemy, że istnieją. Zresztą w której branży ich nie ma? Mam jednak wrażenie, że Smarzowski nie ugryzł tego tematu, tak jak powinien. Owszem, były mocne i brutalne sceny, tak jak zawsze u tego reżysera, ale miałam wrażenie, że oglądam raczej komedię o głupich policjantach, a nie faktyczną próbę rozliczenia tego, co dzieje się w służbach mundurowych. Z czego zdajemy sobie sprawę, a jednocześnie wolelibyśmy nie wiedzieć. Ale chętnie poznam zdanie policjantów, jeśli oglądali ten film, a wiem, że przynajmniej dwóch obserwuje mój profil. Mieliśmy też „Kler” – i tutaj znowu powtórzę. Patologie zdarzają się wszędzie – u osób duchownych również – jednak podczas seansu odnosiłam wrażenie, że Smarzowski nie do końca sprawiedliwie podszedł do tematu. Wydawało mi się, że atakuje on wszystkich duchownych jak leci. Nie przypominam sobie tam żadnego pozytywnego bohatera, który był księdzem. Ewentualnie ksiądz Trybus, który faktycznie starał się pomagać biednym, ale jednocześnie był uzależniony od alkoholu i uwikłał się w związek z kobietą. Wzbudzał na pewno współczucie, ale czy sympatię? Niemniej – dawno ten film widziałam, więc pamięć może mi płatać figle. No i jest jeszcze „Wesele”, ale tego filmu nie oglądałam – do seansu skutecznie zniechęciła mnie Maja Staśko, która była wzruszona jak doskonale reżyser pokazał polską nietolerancję, homofobię, ksenofobię, rasizmy i wiele innych fobii i -izmów, więc nie będę się na jego temat rozpisywać.
Dobry aktor – zły człowiek?
I tym sposobem przechodzimy do „Domu Dobrego”. Nie widziałam tego filmu, więc nie chcę go oceniać. Na pewno dotyka ważnego tematu. Na pewno też, znając styl Smarzowskiego, jest to film mroczny i… dosadny w swojej brutalności, tak bym to nazwała. Tak jak większość jego filmów. Dlatego możemy spodziewać się, że skoro dotyka on przemocy domowej, to ta przemoc była pokazana bardzo realistycznie. U Smarzowskiego, jeżeli kobieta dostaje w twarz, to nawet widz czuje na niej mrowienie – to jest po prostu, co by o nim nie mówić, dobry reżyser. Dlatego nie jestem specjalnie zdziwiona, że to dzieło jest szeroko komentowane. Pan Wojciech umie w takie filmy. W takie, o których można powiedzieć, że są „aż za bardzo”. I właśnie Tomasz Schuchardt zagrał tutaj tego złego. I prawdopodobnie zagrał go bardzo dobrze. Kojarzę tego aktora, bo ostatnio pojawia się wszędzie. Ja co prawda widziałam te produkcje z nim, w którym grał raczej rolę drugoplanową, a czasami epizodyczną. Ale mimo wszystko spełniał swoje zadanie. Oglądając go, nie odczuwałam żenady, a widziałam dobrze odegraną postać. Na pewno jest to zdolny facet. Być może połączenie dobrego aktora z bardzo dosadnym, bezpośrednim reżyserem mogło spowodować fakt, że pan Tomasz stał się celem hejtu, bo niektórym ludziom pomylił się aktor z odgrywaną przez niego postacią. Tymczasem Schuchardt prywatnie jest mężem i ojcem dwójki dzieci. I nie słyszałam doniesień, że miałby wobec nich używać przemocy.
Nie tylko polska mentalność
No dobrze, ale mylenie aktora z odgrywaną przez niego postacią nie jest zjawiskiem nowym. Słyszeliśmy już anegdoty, że ludzie podczas czytania Trylogii Henryka Sienkiewicza, zastanawiali się jakim cudem autor wiedział, co postać myślała tuż przed śmiercią, skoro zginęła, więc nie mogła się tym podzielić. W Polsce najbardziej znane było utożsamianie Marka Perepeczki z Janosikiem, chociaż sam aktor mówił, że było to raczej pozytywne. Podobno ludzie masowo zaczepiali Andrzeja Grabowskiego i Mirosława Zbrojewicza, myląc ich z Ferdkiem („Świat wg Kiepskich”) i Gruchą („Chłopaki nie płaczą”), a sami aktorzy opowiadali, że o ile na początku było to nawet zabawne, z czasem najzwyczajniej w świecie stało się męczące. I ja to jak najbardziej rozumiem. Dziwi mnie natomiast, jak zareagowali na te słowa aktora niektórzy ludzie, którzy uznali po prostu, że to nasza polska mentalność. O, przepraszam bardzo. Jack Gleeson, wcielający się w rolę Joffreya Baratheona w serialu „Gra o tron” otrzymywał niemalże codziennie groźby śmierci. Do tego stopnia, że prawie porzucił karierę aktorską. Jeśli oglądaliście ten serial, wiecie doskonale, że faktycznie Joffrey był postacią wyjątkowo irytującą, wręcz odpychającą, a Gleeson po prostu odegrał ją dobrze. Dalej Anna Gunn, która zagrała Skyler, żonę Waltera White’a w serialu „Breaking Bad” (świetny serial) – zdarzało się, że ludzie nie chcieli podać jej ręki, bo taką wredną suką była w tym serialu. I tak, groźby śmierci też otrzymywała, więc nie jest to typowo polska mentalność. Zwłaszcza że tych przykładów za granicą było dużo więcej, ale ograniczyłam się do tych produkcji, które oglądałam i dobrze je pamiętam.
Wina Kaczyńskiego
Ale niektórzy płyną w swoich rozważaniach dalej – otóż według nich, to wyborcy PiS-u i Nawrockiego są źródłem nieprzyjemnych sytuacji, jakie miały dotknąć aktora! Tylko i wyłącznie. Czy mają na to wiarygodne dane, badania, cokolwiek? Absolutnie nie, im się po prostu tak wydaje. Podobno wśród osób, które atakowały aktora, dominują kobiety po sześćdziesiątym roku życia. Poszperałam w Internecie i nie znalazłam wiarygodnych danych na temat tego, która partia ma największe poparcie w tej grupie społecznej – na tyle, co udało mi się ustalić to są właśnie wyborcy albo KO albo PiS-u. Skąd więc przekonanie, że były to akurat kobiety, które popierały PiS? Z Insytutu Danych z Dupy najprawdopodobniej. Ale trochę śmiać mi się chce, bo wśród wielu tych najbardziej obłąkanych fanatyków KO wyborca PiS-u to człowiek głupi, zacofany, no i właśnie bijący żonę. Gdyby więc ich rozumowanie było logiczne, wyborcy PiS-u powinni sobie z Schuchardtem piątkę na ulicy zbijać, a nie atakować za jego agresję wobec żony. Prawda? Śmieszy mnie też inna sprawa – ci ludzie uwielbiają wyśmiewać PiS za określenie „wina Tuska”. I faktycznie pisowcy lubią go atakować, zresztą w drugą stronę działa to bardzo podobnie. Czasami ich zarzuty są zrozumiałe, czasami absurdalne, natomiast sformułowanie to istnieje w polskiej polityce przynajmniej od 2012 roku, a nie wiem, czy nie od 2010 roku, po katastrofie smoleńskiej. Ale powiedzcie mi, czy to nie jest to samo? Czy jeśli przyjmiemy założenie, że ataki na pana Tomasza to wina Nawrockiego i PiS, nie brzmi to co najmniej tak absurdalne, jak wszędobylskie, nagminne wręcz „winy Tuska”? Przecież to jest identyczna sytuacja. Co PiS ma do tego, że jedna seniorka z drugą ubliżyła aktorowi, bo pomyliła go z odgrywaną przez niego postacią? PiS nasłał na niego te kobiety, czy o co chodzi?
Nieznana skala zjawiska
Zdaję sobie oczywiście sprawę, że zbyt często dochodzi do takich sytuacji, w których aktor jest atakowany za to, że zbyt wiarygodnie odegrał jakąś wyjątkowo niefajną postać. Ale też doskonale wiemy, że celebryci często lubią wyolbrzymiać pewne zjawiska. Nagminnie mylą chociażby krytykę z hejtem. Nie chcę twierdzić, że tak samo jest w przypadku pana Tomasza, bo mnie się on kojarzy jako człowiek, który ceni sobie swoje życie prywatne i raczej nie bierze udziału w jakichkolwiek skandalach. Po prostu otrzymuje rolę, odgrywa ją dobrze i tyle. Próbowałam dotrzeć do jakichkolwiek wpisów, które byłyby w jego stronę atakujące. Pierwsze, co mi przyszło do głowy, to oczywiście social-media, ale nie znalazłam go ani na Facebooku, ani na Twixie, a niespecjalnie mam ochotę zakładać sobie konta na innych portalach. Dlatego nie mam pojęcia o skali tego zjawiska. Nie chcę od razu sugerować, że to sam aktor cokolwiek wyolbrzymił, bo tak jak pisałam – kojarzy mi się on raczej z człowiekiem, który nieprzesadnie lubi szum wokół swojej osoby. Natomiast na pewno o tym wspominał, a być może z kolei inni publicyści, którzy to opisywali, podnieśli temat do granicy absurdu. Bo piszą w tej chwili o tym absolutnie wszyscy. Nie jestem w stanie natomiast określić skali tego zjawiska. Co wiadomo? Wiadomo, że sam aktor przyznał, że dochodziło do takich sytuacji. Wiadomo, że najczęściej były to starsze kobiety, po sześćdziesiątce. Nie ma żadnych potwierdzonych informacji, że były to wyborczynie PiS-u, nie jest też to zjawisko typowo polskie – o czym pisałam.
Subiektywne odczucia
Sam Tomasz o postaci, w którą się wcielił, mówił: To najgorsza jednostka, jaką przyszło mi zagrać. I najbardziej ode mnie oddalona. Totalny przemocowiec, który zieje nienawiścią, a ta nienawiść jest jakby genetyczna. Tej postaci nie da się obronić w żaden sposób i ani przez chwilę nie próbowałem tego robić. Uznałem po prostu, że ktoś musi zagrać tego gnoja, który krzywdzi bez opamiętania, by w pełni oddać dramat głównej bohaterki, którą gra Agata Turkot. Można więc wywnioskować, że nie pałał sympatią do człowieka, w którego rolę musiał się wcielić. I na tym chyba można poprzestać. Co do samego filmu – uważam, że porusza temat ważny, którego w żaden sposób nie można marginalizować. Bo ta przemoc jest, często starannie przypudrowana i ukryta, często właśnie w pozornie „dobrych domach”. Sama pamiętam chociażby „Plac Zbawiciela” – tyle że w tym filmie była przedstawiona bardziej przemoc psychiczną, niż fizyczną – były fragmenty, gdzie mąż żonę popychał, szarpał, albo zbyt mocno trzymał za ramiona podczas kłótni, ale twórca filmu skupiał się bardziej na tym, żeby pokazać jak ta kobieta była konsekwentnie niszczona psychicznie. Ważny to jest dla mnie film, bo pokazuje problem osoby z zaburzeniami osobowości zależnej. Ta kobieta mogła i powinna opuścić tego męża (i jego toksyczną matkę), ale z jakiegoś powodu tego nie robiła, wolała mimo wszystko trwać w tym związku. Ja mam zaburzenia osobowości typu unikającego (chorobliwa wręcz nieśmiałość), ale nauczyłam się z tym walczyć i jest już dużo lepiej. Wiem jednak „z czym to się je”.
Przemoc nie ma płci
Chciałabym też zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Problem przemocy wobec kobiet jest często podnoszony w filmach. I nie twierdzę, że to coś złego, bo dopóki będzie do takich sytuacji dochodzić, dopóty takie kino będzie ważne i potrzebne. Natomiast chciałabym, żeby zaczęto również mówić o przemocy wobec mężczyzn, bo to też nie jest jakaś bardzo niszowa sprawa. Faktem jest, że kobiety rzadziej są sprawczyniami przemocy fizycznej – z prostego powodu: z reguły są słabsze fizycznie. Ale przemoc psychiczna – jak najbardziej. Chciałabym obejrzeć wartościowy film, który mówi o tego rodzaju przemocy w stronę mężczyzny. O manipulacjach, szantażach emocjonalnych, znęcaniu się psychicznym, czy – może przede wszystkim – alienacji rodzicielskiej, którą ofiarą najczęściej padają właśnie mężczyźni. I dzieci. To też bardzo ważny temat, a mam wrażenie, że mocno bagatelizowany w show-biznesie i mediach głównego nurtu. A ja znam co najmniej kilka historii, które nadawałyby się na scenariusz na film. Bo wiecie – to nie jest tak, że przemoc ma płeć. Przemoc może mieć po prostu różne twarze. Czasem jest to twarz męska, a czasem kobieca. I o tym też należy pamiętać. Jeśli oglądaliście również film, który dotykał tego problemu, bardzo proszę o polecajkę w komentarzu. Chętnie się zapoznam.
M.
Nawiasem Pisząc
Komuna upadła… na cztery łapy
No i stało się to, o czym i tak wiedzieliśmy, że się stanie. Ten upadek komuny faktycznie był w Polsce spektakularny. Natomiast nie jest to dla mnie nic nowego, ani zaskakującego. Bo cała ta szopka z Okrągłym Stołem i obaleniem komunistycznego reżimu była… no właśnie tylko szopką. Teatrem dla zmęczonych kilkudziesięcioma latami komuny ludźmi. Którzy po prostu woleli uwierzyć w to, że może w końcu zaczyna wychodzić słońce zza chmur. Nie mam pretensji do tych ludzi – bardziej do reżyserów tej ułudy. Ułudy, której skutki odczuwamy do dziś, bo oto marszałkiem Sejmu został komunista i działacz PZPR-u. Zresztą – na okrzyki „Precz z komuną”, które wybrzmiały w Sejmie, poseł Gawkowski odpowiedział, że żadne krzyki tego nie zmienią. Tak mniej więcej działała komuna – krzyki nic nie zmieniały, a ci najgłośniej krzyczący byli brutalnie uciszani.
Oszukane społeczeństwo
Nie jestem w żadnym stopniu zaskoczona tym wyborem. Zdaje się, że ani Konfederacja, ani PiS nie wystawili swoich kandydatów, a że posłów w Sejmie mamy takich, jakich mamy, nie było dla mnie zdziwieniem, że ostatecznie tego Czarzastego przegłosowali. Nie jest to też dla mnie szokiem (chociaż na pewno czuję olbrzymi niesmak), dlatego że w dwóch czołowych partiach mamy sporo byłych PZPR-owskich albo SB-kich karierowiczów. Oni tam są, głosują i decydują o tym, jak się będzie żyło polskim obywatelom. Nikt ich nie wyrzucił z polityki, z publicznych stanowisk, nawet z mediów. Społeczeństwo jest przekonane, że Maciej Damięcki był wybitnym aktorem, a nie donosicielem SB. Społeczeństwo uznaje również Monikę Olejnik za obiektywną dziennikarkę, a nie „Stokrotkę”, która kapowała nawet na swojego męża. Mieliśmy już na fotelu prezydenckim Lecha Wałęsę, który również donosił na SB i Aleksandra Kwaśniewskiego, który należał do PZPR. I to całkiem niedługo po tym „upadku komuny”. O ile ciężko mieć pretensje do Polaków, że zagłosowali na Wałęsę, ponieważ jego życiorys nie był wtedy znany, bo sam Lech i jego otoczenie starannie tuszowali jego niechlubne działania, o tyle oddanie prezydentury Aleksandrowi Kwaśniewskiemu było co najmniej dziwne. Co prawda, jego głównym konkurentem był właśnie Wałęsa, a on zdążył się już skompromitować podczas swojej prezydentury (chociaż fakty o jego donosicielstwie jeszcze nie były znane). Mimo wszystko, ja – chociaż szczawiem wtedy byłam – zapamiętałam go nie jako męża stanu i przy okazji męża dostojnej prezydentowej, ale jako oszusta (kłamstwa na temat swojego wykształcenia) i faceta, który lubił sobie wypić, nawet jeśli miał później publiczne wystąpienia, a potem zwalał to na chorobę filipińską. Szanujmy się. Człowiek, który zataczał się przy grobach polskich bohaterów albo nakłaniał swojego ministra do parodiowania Jana Pawła II nigdy nie będzie godnym reprezentantem Polski.
Krótka pamięć
Tylko wiecie – o ile Wałęsę i Kwaśniewskiego można jako tako usprawiedliwiać, o tyle Czarzastego po tylu latach, gdzie jego życiorys jest powszechnie znany, już jest ciężko. Ktoś na niego głosował, żeby w ogóle wszedł do Sejmu. Zrobili to Polacy. Nie ja i, jak zakładam, nie Wy, Drodzy Obserwujący, ale zrobili to ludzie urodzeni w Polsce, mówiący po polsku i będący obywatelami Polski. Którym z jakichś powodów ta jego przeszłość przestała przeszkadzać. I to jest właśnie dowód na to, że ta komuna w Polsce upadła tylko symbolicznie, skoro wciąż dopuszczamy do władzy osoby, które są w niej umoczone po pachy. I, tak szczerze, troszkę bawi mnie, kiedy zwolennicy dwóch największych polskich partii nawzajem przerzucają się ilu w tej nielubianej partii jest byłych PZPR-owców, całkowicie przymykając oko na to, że mają takich w swoich szeregach. Komunista to komunista – i naprawdę nie ma dla mnie znaczenia, czy zasilił później szeregi PiS-u, KO czy Lewicy. Podczas ostatnich wyborów prezydenckich furorę zrobiła Joanna Senyszyn, która zamieniła czerwoną flagę na czerwone korale, nic poza tym. Kobieta, która bluzgała na Żołnierzy Wyklętych, a o zamordowanym przez służby, jakim służyła, Wojciechu „Lalku” Franczaku mówiła „biedak, który nie wiedział, że się wojna skończyła”. To był ostatni z Wyklętych, zabity w 1963 roku, którego pośmiertnie zdekapitowano, a jego głowę odnaleziono później w Uniwersytecie Medycznym w Lublinie. Ale przecież to nieważne, co ta kobieta wygadywała na temat Wyklętych, ważne jest to, że była dowcipna, uśmiechnięta i miała czerwone korale. To jest nasza rzeczywistość. Rzeczywistość, w której Kwaśniewski może być prezydentem, Czarzasty marszałkiem Sejmu, Senyszyn klawą babką, a Olejnik obiektywną dziennikarką.
Zamienił stryjek…
Jeszcze co do odchodzącego z urzędu marszałka Sejmu, Szymona Hołowni – nie oceniam jego pracy zbyt dobrze. Co prawda, wielu posłów, czy to z PiS-u czy z Konfederacji, mówiło, że pozwolił on im się wypowiadać, nie przerywał ich wypowiedzi i nie wyciszał ich; nie dołączył się też do chóru Giertycha o sfałszowanych wyborach, a po prostu zrobił to, co zgodnie z prawem powinien zrobić; to jednak patrząc na jego twarz widzę przede wszystkim człowieka bardzo pyszałkowatego i zadufanego w sobie. Który dosłownie robił wszystko to, za co tak krytykował PiS i który urządził w polskim Sejmie dosłownie „Sejm MMA”, nagrywając głupiutkie filmiki i pozwalając na wszystkie awantury, jakich byliśmy świadkami. Niemniej – dobrze, że pod koniec zachował się tak jak należy i nie chcę już wchodzić w jego intencje – czy faktycznie zrobił to z poczucia obowiązku, jaki na nim spoczywał, czy ze strachu przed konsekwencjami, bo po wyborach prezydenckich zorientował się, że całe poparcie dla niego gdzieś wyparowało. Mam jednak olbrzymie wątpliwości, czy „marszałkowanie” Czarzastego będzie można ocenić lepiej.
M.
Nawiasem Pisząc
Celebrytka na froncie walki o wartości chrześcijańskie
Zanim przejdę do właściwej części posta, którego bohaterką będzie pani ze zdjęcia – jeszcze parę słów o Marszu Niepodległości. Marcin Kierwiński postanowił wejść trochę w buty Rafała Trzaskowskiego i samemu powalczyć z Marszem Niepodległości, zakazując odpalania rac. Zachowuje się jak mały chłopiec w krótkich spodenkach, któremu ktoś zabrał lizaka, więc pobiegł po tatę – dosłownie jak sześcioletnie dziecko chowa się za plecami służb. Uczestnicy Marszu dosadnie pokazali mu, gdzie mają jego zakazy, więc Kierwa uznał, że trzeba ukarać prowokatorów. Bo wiadomo, policja nie ma nic innego do roboty, tylko szukać przypadkowych osób, które ośmieliły się odpalić racę na trasie Marszu. Nawet opublikowano zdjęcia osób, które udało się zrobić – skuteczność jest zatrważająca, bo na co najmniej kilka tysięcy osób opublikowano zdjęcia sześciu albo siedmiu. Sama znam przynajmniej kilka takich osób, które do tej pory regularnie odpalały race na tego rodzaju uroczystościach i były również na tegorocznym Marszu, chociaż z różnych powodów nie szliśmy razem. Co prawda, nie zamierzam na nich donosić, ale na zdjęciach opublikowanych przez policję zidentyfikowałam na razie Harry’ego Pottera i Lorda Voldemorta. Może to okaże się pomocne. Nieważne zresztą, skandalem jest to, że z powodu jakiejś chorej zawiści środowiska KO, twarze tych ludzi widnieją na policyjnych stronach. Obok twarzy ściganych przestępców. Panie Marcinie, wypadałoby jednak trochę wyjść do ludzi – wiadomo, że na Moście Poniatowskiego zgasły latarnie (oczywiście przypadkowo), wiadomo, że o tej godzinie w Polsce już robi się ciemno. Te race oświetliły nam chociaż częściowo drogę, dzięki czemu nikt się nie potknął, nie zabił i nie doszło do ludzkiego karambolu, o który było nietrudno w kompletnej ciemności i w takim tłumie. Dzięki tym ludziom uniknęliście być może wielu rannych. Chyba że chodziło o to, żeby nie uniknąć? Nie chcę szerzyć teorii spiskowych, ale zadziwiająco wiele przypadków – najpierw przypadkowo zasłonięto pomnik Fryderyka Chopina i grób jego rodziców na warszawskich Powązkach akurat w czasie trwania konkursu chopinowskiego, później przypadkowo zamknięto Dworzec Centralny w Warszawie, z którego najłatwiej dotrzeć na Marsz, a potem przypadkowo padły latarnie. Przypadki chodzą po ludziach.
Z okna widać więcej
To tak gwoli uzupełnienia wczorajszego wpisu, bo błazenada Kierwińskiego śmieszy mnie i irytuje jednocześnie. Wróćmy jednak do głównego tematu, czyli do pani Joanny Szczepkowskiej, która ostatnio rozpaczliwie stara się o sobie przypomnieć i namiętnie publikuje swoje przemyślenia – im głupsze, tym lepsze. W tym roku postanowiła skomentować swoje spostrzeżenia po Marszu Niepodległości. Przytoczę Wam tutaj jej wpis, zachowując oryginalną pisownię:
Dobry wieczór. To miał być wpis radosny, na jaki zasługuje święto naszej ojczyzny. Trudno mi jednak to pisać, kiedy za oknem, niedaleko swojego mieszkania, słyszę pijane krzyki niedobitków z marszu. Wrzeszczą i klną. Wystarczy wyjrzeć przez okno, żeby zobaczyć, jak sikając na trawniki, podpierają się polską flagą. Dlaczego zresztą mają nie wrzeszczeć, jeżeli wrzeszczy „ ich prezydent” ?
Miał być wpis radosny, ale nie będzie, bo przeszkadzają jej polskie flagi – tak w skrócie można to podsumować. Pani Szczepkowska, wyglądając przez okno, widziała więcej, niż ja uczestnicząc w całym tym wydarzeniu. Widziała, że uczestnicy Marszu byli pijani, widziała, jak sikali, podpierając się polską flagą. Widziała to z okna swojego mieszkania, które znajduje się na Saskiej Kępie, więc z tej odległości mogła widzieć co najwyżej czerwoną łunę, ale na pewno nie mogła słyszeć „pijanych krzyków”, ani panów sikających na trawnik. Chyba że robili to tuż pod jej mieszkaniem, ale pozostaje pytanie, skąd pani Joanna wiedziała, że wracają z tego konkretnego wydarzenia? A może wracali z radosnych obchodów w Gdańsku, ale ponieważ Dworzec Centralny był zamknięty, musieli wysiąść na Warszawie Wschodniej? Na koniec złośliwa wstawka o prezydencie Nawrockim – nawet nie ma sensu tego komentować, tym bardziej że aktorka na tym nie poprzestała i następnego dnia opublikowała podobny ściek idiotycznych przemyśleń, podsumowując to dziecinnym: „To nie mój prezydent”. Nie wiem, czy jest sens tłumaczyć starej babie, że dopóki jest obywatelką Polski, Nawrocki jest również jej prezydentem. Mogłabym wykazać ten sam poziom dojrzałości i zapewniać, że Tusk nie jest moim premierem, ale co by to zmieniało, poza głupim gadaniem? Jestem Polką, więc Tusk jest niestety również moim premierem. Jest mi z tego powodu bardzo źle i smutno, przykro mi patrzeć, co z moim kochanym krajem robi taki polityk, ale jestem już na tyle dorosła, że zdaję sobie sprawę, że zaklinanie rzeczywistości nic nie zmienia. Nie wiem, może pani Szczepkowska zaczęła od pewnego wieku dziecinnieć?
Hitler też wrzeszczał. To jedyny środek ekspresji, który może wprowadzić ludzi w stan , gdzie emocje zagłuszą myślenie. Wrzeszcząc, zdobywa się władzę poprzez podświadomy strach słuchających. Pisząc o Hitlerze nie mam wielkich nadziei , że czytający to i hejtujący zwolennicy skrajnej prawicy, poczują się dotknięci. To nie jest postać budząca u nich wstręt.
Tu klasyczny fikołek, bo wiadomo, że jak Marsz Niepodległości, to faszyści, a jak faszyści, to z jakichś powodów Hitler, a nie Mussolini. Aśka oczywiście doskonale wie, kto wśród zwolenników SKRAJNEJ prawicy budzi ich wstręt. I wie, że nie jest to Adolf Hitler, bo jasnym jest, że ci najgłośniejsi uczestnicy Marszu krzyczący hasła antyunijne i antyniemieckie to fanatyczni wielbiciele Hitlera. Akurat Hitler jest postacią, która budzi równe obrzydzenie zarówno na prawicy, jak i na lewicy. Lewacy twierdzą, że był prawakiem, bo nacjonalista; prawacy, że lewakiem, bo socjalista. A ja nieśmiało przypomnę, że były kanclerz Niemiec w więzieniu zaczytywał się w „Manifeście Komunistycznym” Karola Marksa i widać było mocną inspirację tym dziełem w jego książce „Mein Kampf”. Dobrze, że pamiętamy o jednym zbrodniarzu, szkoda, że kompletnie zapominamy o drugim, który osiągnął dużo wyższą skuteczność, czyli Józefie Stalinie – największym w dziejach historii, który na pstryknięcie palców pozbawił życia chociażby miliony ludzi na terenach dzisiejszej Ukrainy. Zasugerowałabym więc pani Joannie, że skoro postać Hitlera jest jej tak doskonale znana, to może warto zainteresować się jego sojusznikiem, a później wrogiem. Gdyby to zrobiła, wiedziałaby, że bezmyślnie nazywając ludzi, z którymi się nie zgadza, faszystami wpisuje się idealnie w jego narrację. Gdy obstrukcjoniści staną się zbyt irytujący, nazwijcie ich faszystami, nazistami albo antysemitami. Skojarzenie to, wystarczająco często powtarzane, stanie się faktem w opinii publicznej. Proszę bardzo, Stalin kojfnął w 1953 roku, ale jego nauki nie poszły w las. Wciąż znajduje naśladowców, a jego pomysł na walkę z irytującymi obstrukcjonistami zadziwiająco dobrze wpisuje się w dzisiejsze realia. Pani Joannie pozostaje pogratulować autorytetu, bo to przecież niemożliwe, żeby tak wybitna, oświecona osoba, należąca bez wątpienia do intelektualnej elity, robiła to nieświadomie, tak z czystej głupoty, prawda? Troszkę nie wypada kobiecie, która powiedziała kiedyś pamiętne słowa: Proszę Państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm. Może już wtedy wiedziała, jak ten komunizm się w Polsce skończył i jak komuna upadła… na cztery łapy.
Karol Nawrocki czuje się w tym środowisku jak u swoich. Bo jest u swoich. Wrzask i race. Ludzi około 100 tysięcy, czyli wcale nie tak wielu, gdyby porównać z marszem miliona serc. Ten dzisiejszy marsz, okraszony czerwonym dymem , był w tym roku czymś więcej, niż pochodem narodowców. Miał być pokazem siły, przeciw państwu. I właśnie w takim pokazie siły przeciw państwu, brał udział ten ktoś, kto uznaje siebie za prezydenta państwa.
Oczywiście, Nawrockiemu musiało się oberwać. To już jest tak głęboko zakorzeniona nienawiść, że co jakiś czas człowiek dotknięty tą przypadłością musi krzyknąć, że prezydent jest alfonsem, uzurpatorem i kimś tam jeszcze. Taka uśmiechnięta wersja zespołu Tourette’a. Oczywiście, jak na naczelną wielbicielkę Donalda Tuska przystało, musiała przypomnieć, że na marszu miliona serc było więcej ludzi, tak jakby to zmieniało cokolwiek. Nie warto nawet przypominać, że na tuskowy marsz ludzi zwożono autokarami, a dla narodowców zamknięto dworzec, bo tak naprawdę nie sądzę, żeby to było powodem. Zatrutych platformerskim jadem jest ciągle sporo, zdajemy sobie sprawę. Ale nie zwieszamy głów, pani Joanno, więc jeszcze wiele pisania przed panią. Marsz Niepodległości był pokazem siły przeciw państwu oczywiście dlatego, że raczej nie brali w nim udziału zwolennicy Donalda Tuska, a Tusk wiadomo – samego siebie złoży w ofierze dla Polski, a ludzie i tak nie docenią. W każdym razie warto pani Joannie przypomnieć, kiedy w głowie premiera zakwitł pomysł na ten marsz. Ano, była to „spontaniczna” decyzja po tragedii, jaka spotkała imienniczkę aktorki, zdaje się z Krakowa. To miał być wyraz solidarności z kobietą i bunt wobec „nieludzkiego” prawa aborcyjnego. Kiedy jednak wyszło na jaw, że poszkodowana jest zwykłą krzykaczką i atencjuszką, a jej historia nie trzyma się nawet funta kłaków, szybko o niej zapomniano. Najlepiej by było w ogóle, gdyby się nie pałętała pod nogami. Z „marszu solidarności dla Joanny” zrobił się „marsz bezgranicznej miłości do Tuska”. Dla pani Szczepkowskiej to pewnie żadna różnica, ale warto jednak przemyśleć, jak premier traktuje swoich sojuszników, kiedy staną się niepotrzebni. Aha, i to nie Nawrocki sam siebie uznał za prezydenta. To tak nie działa, pani wybitna aktorko. Nawrocki został wybrany, zatwierdzony przez Sąd Najwyższy i zaprzysiężony. Wolą narodu, który liczy sobie więcej ludzi niż tylko zwolenników Koalicji Pustych Serc. Proszę o tym pamiętać.
Chrześcijańskie miłosierdzie Tuska
W kolejnych zdaniach artystka postanowiła pouczyć trochę chrześcijan podstaw ich własnej wiary, bo wiadomo, że ona ma na ten temat największe pojęcie. Darujmy to już sobie, bo nic mądrego tam nie przeczytacie. Natomiast Aśka poprosiła, żebyśmy porównali sobie przemówienie Karola Nawrockiego i Donalda Tuska, bo według niej tylko przez te drugie przemawiały wartości chrześcijańskie, na które powoływał się prezydent RP. Nie będę dalej cytowała przemyśleń Szczepkowskiej, bo to taka propagandowa i bałwochwalcza pisanina, że szkoda mi klawiatury. Ale oczywiście spełnię pani prośbę i je porównam. Na pierwszy ogień Karol Nawrocki:
Patrząc na ponad tysiąc lat polskiej historii i wielkie dzieło ojców polskiej niepodległości, pytam więc, gdzie jest nasze jestestwo, nasze wartości chrześcijańskie, które budowały fundamenty Rzeczpospolitej i czemu musimy być świadkami i odpierać presję protezy wartości chrześcijańskich, jaką mają być obce nam ideologie w polskich szkołach i polskim systemie edukacji.
Pani Joanna nie wiedziała, kogo prezydent Nawrocki pyta, więc odpowiadam – pyta polski naród. Nas jako obywateli Rzeczpospolitej Polski. Nas jako Polaków. Pan Nawrocki słusznie zauważył, że w ostatnich latach patriotyzm, przywiązanie do Ojczyzny, poczucie wspólnoty z rodakami stały się wartościami niepotrzebnymi, niesprzedawalnymi, zrównanymi z chuligaństwem i wandalizmem. A to właśnie dzięki tym wartościom Polska odzyskała niepodległość. Prezydent sprzeciwił się również zamiataniu polskiej historii pod dywan, żeby w zamian sprzedawać Polakom jakąś poprawioną niemiecką papkę historii. I to nie tylko dzieciom i młodzieży w szkołach, ale również za pośrednictwem Instytutu im. Witolda Pileckiego, którego prezes proponował debatę nad tym, jak tu oddać Niemcom ich zagrabione dobra kultury (czyli jak rozumiem kompletnie zniszczone ziemie przyłączone po wojnie do Polski). I bardzo słusznie się sprzeciwia, pani Joanno. Żaden naród nie przetrwa, jeśli nie będzie miał przywiązania do własnej tożsamości, historii czy kultury. Żaden naród nie przetrwa, jeśli nie będzie w nim reprezentantów godnych szacunku i naśladowania; jeśli nie będzie miał bohaterów, którzy całym swoim życiem udowadniali swoje przywiązanie do Ojczyzny. Stąd na Ukrainie kult Bandery – aby przetrwać jako odrębny od rosyjskiego naród musieli mieć jakiś przykład. Bandera, dla nas najgorszy z możliwych, dla nich był wyborem oczywistym, bo przecież walczył z Armią Sowiecką. To, że z tych walk niewiele wynikało, a największą skuteczność jego nazistowska organizacja osiągnęła na Wołyniu, bestialsko mordując Polaków i Ukraińców, którzy usiłowali im pomóc. I przy okazji Żydów, bo też tam im się pałętali po drodze. To tak tylko w ramach przypomnienia, bo pamiętam, że pani była bardzo oburzona, że w Polsce rosną antyukraińskie nastroje. Warto to też przemyśleć odnośnie do swojego fikołka z Hitlerem, bo ludobójstwo na Wołyniu wynikało właśnie z sojuszu UPA-OUN z hitlerowcami. Tak, każdy naród powinien pamiętać o swoim jestestwie. O swojej historii, kulturze i tożsamości. O swojej odrębności, o którą walczy teraz Ukraina od początku XXI wieku. No, dobrze, a co miał na ten rocznicy odzyskania niepodległości do powiedzenia Donald Tusk?
Różnimy się, spieramy się, różnorodność to nic złego, różnorodność jest i może być w przyszłości źródłem naszej siły. Ale te różnice, te spory nie mogą rodzić nienawiści, pogardy, przemocy.
Czyli nic, poza pustymi sloganami. Oni wszyscy w ten sposób walczą z nienawiścią, pogardą i przemocą. Gdyby pani nie wyłapała, spieszę się wyjaśnić, że Karol Nawrocki mówił mniej więcej to samo podczas swojego zaprzysiężenia, tylko że on widocznie nie ma Polaków za skończonych idiotów i nie klepał formułek jak krowie na rowie, tylko poparł swoje przemówienie cytatami ojców naszej niepodległości z różnych stron politycznych i o różnych poglądach. Pani mogła nie zrozumieć, bo widocznie pani wiedza historyczna opiera się tylko na założeniu, że Hitler jest be. I teraz uwaga, bo to może być szczególnie trudne, jeśli się żyło w bańce patocelebryckiej na tyle długo, że wszystkie styki w mózgu zdążyły się poprzepalać. Za słowami powinny iść czyny. A jakimi czynami zasłynęło środowisko premiera Polski, żebyśmy jednak mimo sporów i różnic w poglądach, mogli się dogadać? To tak tylko przypomnę. Od 2015 roku propagujecie hasło, które starannie ukryliście pod ośmioma gwiazdkami, żeby udawać oświeconą i kulturalną elitę. Szkoda, że nieocenzurowaną wersje wykrzykiwaliście na każdym marszu przeciwko ówczesnej władzy. Politycy KO nie reagowali, kiedy młodzież na jakimś ich kampusie skandowała to hasło do piosenki patologicznego rapera, który poza tym, że chciałby uprawiać bardzo brutalną miłość z posłami PiS-u, znany jest z tego, że ćpa, a potem będąc w tym stanie pisze teksty o tym, że ćpanie jest fajne, zejście trochę gorsze, ale i tak się opłaca. Jeden z uśmiechniętych tłumaczył potem, że przecież ten utwór to wyraz polskiej kultury i dlatego nikt nie reagował, kiedy ogłupiona młodzież wykrzykiwała te pełne miłości hasła. Z Karola Nawrockiego usiłowaliście zrobić sutenera, a w tych próbach uczestniczył między innymi Donald Tusk, powołując się na kolejną wybitną jednostkę, czyli Jacka Murańskiego. Na siedmioletnią córkę prezydenta spuszczono całą tonę gówna, ponieważ zachowuje się jak siedmiolatka – czyli i tak dojrzalej, niż spora część elektoratu KO. Ona pokazywała ludziom ze sceny złączone w kształt serca dłonie, wy serca macie tylko na klapie od marynarki. Nie popuściliście nawet Marcie Nawrockiej, ponieważ w waszej opinii jest niezbyt ładna (bo wiadomo, Komorowska to przy niej Miss Świata), w ogóle nie ma stylu (po sieci krąży nagranie prowadzonej przez żołnierz Wojska Polskiego Marty Nawrockiej porównywane z tym, jak Ewie Kopacz musiała pomagać Angela Merkel, bo ówczesna premier pogubiła się na ścieżce z jednym zakrętem), a w ogóle to urodziła syna, mając szesnaście lat, więc z jakiego to domu (zabawne są te oskarżenia rzucane przez ludzi, którzy zaczytują się w Onecie promującym zdradę małżeńską i seks za pieniądze, ale wiecie – Nawrocka przynajmniej syna urodziła i wychowała, sama też wyszła na ludzi; dla was autorytetem była gwiazdeczka, która ogłosiła, że zabiła swoje nienarodzone dziecko, bo miała za ciasne mieszkanie). Tego było pełno, pani Joanno, nawet nie chce mi się szukać dalej. Właśnie na tej podstawie większość myślących obywateli odebrało to przemówienie jako pustą gadaninę, a nie jako wyraz wartości chrześcijańskich, jak to się pani wydawało.
Źdźbło w oku bliźniego widzisz, a belki w swoim nie dostrzegasz
Na koniec pani Joanna Szczepkowska stwierdziła jeszcze, że wartości chrześcijańskie to również dbanie o planetę. Patrząc na obecną działalność tej sfrustrowanej aktoreczki obawiam się, że chodzi o tę chorą zieloną ideologię, w myśl której mamy wylądować na bruku i umrzeć z głodu, byle tylko ratować matkę ziemię. Bo tak będzie po chrześcijańsku. Nie wiem też, gdzie Aśka te wartości chrześcijańskie znajduje w swoim tekście, bo według mnie to trochę trąci hipokryzją, skoro przez cały ten stek chorych wniosków regularnie nazywa prezydenta Polski „panem wrzeszczącym”. Może niech „pani pisząca” weźmie przykład z własnych rad i sama przestanie krzyczeć. Bo ten wpis to był taki niemy krzyk – pełen wściekłości, frustracji, bezradności i narastającej z każdą chwilą nienawiści. Tego chyba jednak nie możemy się spodziewać, bo tak jak wspominałam, dzień później Szczepkowska wysmarowała tekst stojący na równie prymitywnym poziomie i również poświęcony Karolowi Nawrockiemu. Przepraszam, ale tego już nie będę analizowała, bo ciężko dzisiaj o dobrego psychiatrę.
M.
