Connect with us

Nawiasem Pisząc

Krótka historia pewnego marszu

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Kojarzycie pewnie wymyślone historyjki, jak ten ze screenu poniżej, o śpiewających tramwajach czy klaszczących kierowcach? Niech to posłuży za obrazek do marszu 4 czerwca, bo co tam się nie działo, to nawet nie wiem, czy dam radę opisać, ale ambitnie spróbuję. Rzecz jasna, nie na samym marszu, bo nie czułam potrzeby tam iść, przeciwnie, czułam olbrzymią potrzebę siedzenia w domu. Jednak media roztrząsały o tym wydarzeniu od ładnych kilku tygodni i teraz też nie mogą się jeszcze od niego odczepić. Żebym się jednak nie pogłupiła rozłożę sobie na akapity to, co chcę Wam opisać – zresztą chronologicznie nic ciekawego się stało. Wyszli, przeszli się, pokrzyczeli, wrócili do domu.

Każdy sobie średnią liczy

W każdym razie zacząć należy od samych liczb, bo dziennikarze wszelkiej maści snuli już swoje prognozy na długo przed czwartym czerwca. Najchętniej robili to, rzecz jasna, politycy i media związani z opozycją. TVN i Onet zaczynali nieśmiało, że będzie 300 tysięcy. Donald Tusk i warszawski ratusz mieli nadzieję na pół miliona (i dalej się chyba z tego stwierdzenia nie wycofują). Roman Giertych, koń polskiego intelektu, obstawiał milion. Co mógł, w celu podniesienia frekwencji, robił też Tomasz Lis, który nagabywał ludzi na ulicy, żeby wybrali się w marszu po polską demokrację, tolerancję i kolorowe baloniki. To się nazywa ostoja obiektywizmu polskiego dziennikarstwa. Facet jest jak skała – nic go nie ruszy. Na swoim TT pisał, że każdy, kto może, a nie przyjdzie, jest bardzo, bardzo niedobry (przy czym on użył innych słów), a potem… sam nie poszedł, bo prowadził transmisję z dachu jednego z budynków. Ale wiadomo, jego nie wolno tak nazywać. Jak w rzeczywistości wyglądał ten marsz? Ogólnie tak, jak się wszyscy spodziewaliśmy – posłowie i media sprzyjajace rządowi udawali, że marszu nie ma, a jeśli już, to działo się tam bardzo, bardzo źle. Wśród mediów i polityków, którym bliżej do opozycji, praktycznie liczby się nie zmieniły. Tyle że do zabawy włączyła się policja, która uznała, że w marszu brało udział około 150 tysięcy ludzi. Patrząc na zdjęcia faktycznie może tak być, nie wiem, dlaczego PO koniecznie chce pompować ten wynik do granic absurdu – ja się i tak nie spodziewałam, że tak dobrze im pójdzie. Nie wiem, może to te autobusy przeważyły szalę. W każdym razie, śmieję się od dawna, że jeśli chcecie poznać szacunkową frekwencję jakiegoś politycznego wydarzenia, to sprawdźcie, co podają w TVN i TVP, co piszą w Wybiórczej czy Niezależnej i po prostu wyciągnijcie średnią. 😉

Marsz zły, marsz dobry

W każdym razie po ocenie frekwencji trzeba wyjaśnić, czym ten marsz faktycznie był. „Był pełen nienawiści do obecnego rządu, padały tam wulgaryzmy w stronę Jarosława Kaczyńskiego” itd., itp. „To był marsz radości, pojednania, tolerancji, miłości i przyjaźni. Ludzie uśmiechali się do siebie i śpiewali”; bla, bla, bla. Jak było naprawdę – pewnie pośrodku tak, jak w przypadku marszów, w których większość z nas pewnie kiedyś uczestniczyła – podejrzewam, że z reguły ludzie szli spokojnie, ale na pewno zdarzały się jakieś incydenty. I w zależności od stacji, wiadomo na jakich nagraniach się skupi. Standard. Jednak przydałoby się tutaj określić precyzyjnie, czym jest incydent. Otóż zdecydowanie jest to transparent na Marszu Niepodległości o treści, która nie spodoba się mainstreamowym mediom (z ostatniego pamiętam taki z napisem: Maja Staśko to największa hipokrytka polskiego Internetu, co chyba nie jest niezgodne z rzeczywistością?), ale incydentami na pewno nie są okrzyki: Wypier***ać!!!, J***ć PiS!, wszędobylskie osiem gwiazdek (również narysowane na czołach najmłodszych uczestników marszu), czy dzieci radośnie skaczące i krzyczące: Kaczyński pójdzie do piekła. Swoją drogą, nie wiem, co trzeba mieć w głowach, żeby tak bezkompromisowo wpychać dzieci do polityki. One i tak nie rozumiały tych ich hasełek, one się po prostu bawiły. I, dzięki swoim rodzicom, nie widziały nic złego w życzeniu drugiemu człowiekowi, żeby poszedł do diabła. Tak czy inaczej, choćby po takich zapewnieniach, widzimy, jak ten TVN wszystkich kłamie; nawet im brewka nie tyknie (tak, to była parafraza z kabaretu „Niebo”). Były, rzecz jasna, zapewnienia, że na przykład hasła, które podzieliły wcześniej Polaków w ogóle nie były obecne na marszach, np. aborcja. Aha. Tu się zgina dziób pingwina, na zdjęciach z tej „jednoczącej” imprezy widziałam całe mnóstwo czerwonych błyskawić. Jeśli to nie był symbol marszu wściekłych macic, to co to było? Albo nie, nie odpowiadajcie.

Absolutny brak nienawiści

Rzecz jasna, tej nienawiści, nie było nie tylko na marszu. Jej nie było W OGÓLE! Dowodem na to niech będzie – oczywiście! – Tomasz Lis, który parę dni przed marszem napisał na TT: Znajdzie się komora dla Dudy i Kaczora. Następnego dnia, kiedy wstał, otarł zaspane oczy i sprawdził odpowiedzi ludzi, dotarło do niego, że coś poszło nie tak. Miało być zabawnie, błyskotliwie, króciutko i z motywem poetyckim, wyszło – co najmniej niesmacznie, a to i tak jest olbrzymi eufemizm. Tomek oczywiście twitta skasował i napisał krótkie oświadczenie, że to przecież nie jego wina, tylko ludzi złej woli. Bo tylko źli ludzie mogli pomyśleć, że chodzi tutaj o komory do masowej eksterminacji Żydów i Polaków. Tak naprawdę chodziło o cele, ale cele by się nie rymowały, więc stanęło na komory. Ale Tomuś, broń Boże, nie miał na myśli tego, co miał, więc pod koniec wpisu zaznaczył, że jest bardzo dobrym człowiekiem i co prawda życzy Kaczyńskiemu i Dudzie więzienia, ale życzy im też zdrowia i długiego życia. W więzieniu. ❤ Ale do pana dziennikarza już się chyba przyzwyczailiśmy, on, kiedy nie trzepnie niczego głupiego na TT, nie jest sobą, a jeśli zdarza mu się napisać coś mądrego, to istnieją obawy, że… też nie jest sobą, bo prawdziwego Lisa zakneblowano i związano, a do jego konta dobrał się ktoś inny. Jednak tym razem Lis zyskał bardzo niespodziewanego zwolennika – znaczy, OK, Andrzej Seweryn dał się już poznać jako aktor, który robi za przydrożnego klauna Donalda Tuska, ale takiego ścieku nawet się po nim nie spodziewałam. Otóż nagrał on krótki apel – rzekomo do swojego wnuczka – w którym m.in. kazał mu: Nap***dalać i j***ć w PiS, pier**lić ich po ryju. Dziadek wykazuje się, rzecz jasna, olbrzymią cierpliwością do małego dziecka, zauważając, że jeszcze tego nie rozumie, ale kiedyś zrozumie i wtedy ma walić, napier**lać, j***ć i tak dalej. Urocze. To jest właśnie ten brak nienawiści, o którym TVN roztkliwia się od niedzieli. Podejrzewam, że już tam nawet w redakcji rzygają na tęczowo. W każdym razie, Lis bardzo się ucieszył z takiego wsparcia, bo puścił to nagranie – tak, tak – na swoim koncie TT. Nie wiem, co on chciał tym osiągnąć. Być może to było dla niego tożsame z życzeniem Dudzie i Kaczyńskiego długiego i zdrowego życia. W każdym razie przekaz dziadziusia do wnusia poszedł w Polskę, więc – zanim Tomek zdążył się zorientować: „O k-wa, znowu zjeb**łem” i skasował wpis – stał się swoistym viralem. Jaka była reakcja matki chłopca? Że nagranie miało być prywatne i nikt z nich nie wie, jakim cudem trafiło do sieci. I to jest dla niej największy problem? A jak za kilkanaście lat jej syna zamkną za pobicie jakiegoś przebrzydłego pisiora, to jak to wytłumaczy? Że to wina pisiora, jej syna czy może jej, jakże pokojowo i kulturalnie nastawionego, tatusia? Matko kochana, ci ludzie osiągnęli już taki poziom szaleństwa, że to jest aż przerażające. Przecież tutaj w Polskę wyciekło nagranie, w którym znany polski aktor namawia swojego kilkuletniego wnuka, żeby za kilka lat spuścił komuś tam łomot, tylko dlatego, że go nie lubi, a jedyną reakcją matki dziecka jest wzruszenie ramionami, bo „to było do celów prywatnych”. Tak, i najwyraźniej edukacyjnych również. Swoją drogą, robimy aferę sędziemu piłkarskiemu o głupią konferencję biznesową, a tutaj problemu nikt nie widzi… W każdym razie spokojnie, to oczywiście jeszcze nie koniec. W dyskusję postanowiła włączyć się najbardziej skuteczna polityk wszechczasów, czyli Małgorzata Kidawa-Błońska, która usprawiedliwiła Seweryna, że to przecież tylko taka sytuacja i trudno używać delikatnego języka, bo to wyraz buntu i bezsilności. Rodzi się bunt; sytuacja czasami jest taka, że język staje się brutalny – tłumaczyła posłanka, po czym dodała, że tzw. „obrońcy Wyspy Węży” też brzydko mówili w stronę Rosjan, którzy ich atakowali, więc czego ludzie się czepiacie? Widocznie według pani Małgorzaty te sytuacje są tożsame. Czy to było najbardziej żenujące tłumaczenie? Otóż nie, wśród zwolenników PO na TT (można ich poznać po emblematach LGBT i UE, od biedy czasem Polski) dali wyraz swojemu oburzeniu, bo to „PiS użył Pegasusa, żeby inwigilować polskich artystów! Skandal! Hańba!”. Tak więc jak sami widzicie – nienawiści nie było. Ani trochę.

Komedia pomyłek

I na koniec parę przezabawnych sytuacji z tego marszu, żebyśmy nie zapomnieli z jakiego rodzaju dyletantami mamy do czynienia. Zacznijmy od tradycji, czyli od tego, że Tusk znowu coś od kogoś zerżnął. Mianowicie logo marszu. Ale zabawniejsze jest od kogo, bo od organizacji „Sex Worker Solidaryty”, czyli inaczej mówiąc – dziwek. No, trzeba przynać, że wysoko zawiesił sobie poprzeczkę, bo sami przyznacie, że głupiej się nie da. Tego nie można w żaden sposób nie da obronić. Zupełnie jak w tym kawale o facecie w barze, powstarzającym w kółko „Tego się nie da wytłumaczyć”. Żeby było śmieszniej, były premier wymyślił też chwytliwe hasło do tego wydarzenia: „Głos ulicy”. To jest chyba najdurniejsze, co udało się zrobić Tuskowi od początku swojej politycznej kariery. Nie wiem, czy Doniek w ten sposób próbuje solidaryzować się z prostytutkami, wdać w romans z lewicą, czy po prostu, szukając pomysłu na logo marszu, znowu postanowił coś komuś podp***dolić, nie spojrzał nawet co to jest, a teraz jest bardzo zdziwiony, bo Internet działa tak, że można sobie po obrazku sprawdzić, skąd on się w ogóle wziął? Drugą rzeczą było, rzecz jasna, wystąpienie Lecha Wałęsy, który jak zwykle poraził wszystkich swoją skromnością. Przedstawił się zgromadzonym jako „człowiek sukcesu tysiąclecia”, po czym dodał- i tym się właśnie ta skromność przewijała – „przynajmniej niektórzy tak mnie nazywają”. 😃 Jacy i którzy, nie udało mi się dociec. Dalej nasz miszcz intelektu robił to, co umie robić najlepiej – czyli chwalić się swoimi zasługami. Więc , słuchajcie, on ma medali więcej niż Breżniew (czemu akurat radziecki polityk przyszedł mu do głowy, nie wiem, może to sentyment?), tyle i tyle profesur, tyle i tyle doktoratów (Leszek, Ty nawet matury nie masz!) i tak dalej, i tym podobne. Tłum zaczął się trochę niecierpliwić – no bo, jasne, to jest wielki i nieoceniony Lech Wałęsa, ale ile można o sobie gadać!? My chcemy o demokracji! O PiSie! O tolerancji! O PiSie! O miłości! O PiSie! O Unii Europejskiej! O PiSie! I chcemy to słyszeć z ust naszego męża stanu, Donalda Tuska. Trudno się zatem dziwić, że niedługo później publiczność zaczęła wyrażać zniecierpliwości. Facet, który „tymi rencyma” pokonał Wałęsa próbował doprosić się o uwagę (Ale poczekajcie, ja jeszcze nie skończyłem!), a kiedy to nic nie dało obraził się tylko i zestrosował publiczność: No dobra, to jak nie chcecie mnie słuchać, to dziękuję. Ten facet jest niemożliwy! ❤ Później (albo wcześniej – nieważne) była bardzo ciekawa sytuacja, bo kiedy Borys Budka zaprosił ludzi do śpiewania hymnu, zapadła krępująca cisza. Mogę sobie wyobrazić, jak wyglądały szepty przerażonych ludzi: „Ty, czego on chce? Jakiego hymnu?”; „Nie wiem, kiedyś to się radziecki śpiewało, pamiętasz?”; „Kurczę, ale teraz to o co innego musi chodzić, bo przecież Doniek mówił, że Rosjanie są źli i to PiS ich kocha, a nie my”; „Może niemiecki?”. Poseł PO odchrząknął nerwowo i kolejny raz zachęcił do śpiewania hymnu. Tym razem – chociaż znów po krótkiej chwili – zaskoczyło. „Ty, to może o polski chodzi?”; „Faktycznie, może tak być! A jaki to był tekst?”. W tym momencie przypomina mi się kolejny wywiad z TVN-u, w którym ekspert (ja nie wiem, skąd oni tych ekspertów biorą, z piwnicy chyba), twierdził, że nie udało się PiSowi i ogólnie całej prawicy przechwycić patriotyzmu, bo ludzie szli z polskimi flagami, a nie z unijnymi. Gówno byka, bo unijne też były, ale co ja tam znowu będę TVN-owi wypominać kłamstwo? W sumie dobrze, że wzięli też te polskie flagi, bo inaczej w tamtej newralgicznej sytuacji mogliby sobie nie przypomnieć o hymn jakiego państwa chodzi. Ach, gdyby wtedy pod tą sceną rozległo się gromkie: Deutschland, Deutschland uber alles! to byłoby epickie podsumowanie polityki Tuska. Na koniec jeszcze mała bzdurka, ale urocza i prześmieszna. Otóż ludziom na ulicy nie działały komórki ani Internet i, biedni, wpadli w panikę. Tak, pojawiły się po tym marszu głosy, że to PiS ich zagłuszał. Słowo daję, ja tego nie zmyślam. Ludzie poważnie myśleli, że PiS ich zagłusza, żeby doprowadzić tam do wybuchu paniki i ich wszystkich trupem położyć, patrząc na to, że marsz przechodził dość wąskimi ulicami, jak na takie tłumy. Bo nie wiem, jaki mógłby być inny tego cel? Pewnie te wszystkie kompromitacje, które wydarzyły się podczas tego Marszu, te zapomniane wulgaryzmy, ten obrażony Wałęsa, ten wstydliwy moment, kiedy przyszło do śpiewania hymnu, to też była wina PiSu! Najpierw zagłuszyli im komórki jakimiś falami, a potem tymi samymi falami, wdarli im się do mózgu (czy co tam innego im w głowach bytuje) i – niczym grzyb maczużnik – zrobiła z nich bezwolne zombie. Gdyby nie PiS to by się wszystko udało! Dlatego osiem gwiazdek, tolerancja i kochajmy się!

Widocznie, biedacy, tak są nieprzyzwyczajeni do marszów z udziałem tłumu, że zapomnieli, jak to działa w takich sytuacjach. Na Marszu Niepodległości są regularnie takie problemy, ale nam nie przyszłoby do głowy oskarżać Trzaskowskiego o inwigilację. Akurat o to – nie.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

TT: NawiasemPiszac

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Nawiasem Pisząc

TVN-u bronić murem

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Jakiś czas temu na Twixie gruchnęła wiadomość, że TVN ma zostać sprzedane węgierskiemu funduszowi, powiązanemu z Viktorem Orbanem. Informacja była jednak niepotwierdzona, a że ja nie lubię cieszyć się zbyt wcześnie, to spokojnie czekałam na rozwój. Nie da się jednak ukryć, że taka transakcja bardzo ucieszyłaby tę bardziej prawicową część naszego społeczeństwa, bo TVN całkiem słusznie kojarzy im się z typową, tuskową propagandą – zwłaszcza że ich dziennikarze byli wielokrotnie łapani na kłamstwach i manipulacjach, do czego nigdy nie potrafili się przyznać. Jeśli opublikowali jakąś nieprawdziwą informację, to ona już zostawała, bo na cholerę prostować? Nie ukrywam, że i mnie sprawiłoby to dużą satysfakcję, bo oczami wyobraźni widziałam już Monikę Olejnik, rozpoczynającą swój program od słów: „Monika Olejnik, Kropka nad i, witam w zniewolonej przez Węgrów telewizji. Drodzy widzowie, proszę zwrócić uwagę, mrugnę teraz oczami dwa razy, wiecie, co to oznacza”. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że do takiej sytuacji by nie doszło, bo na pewno wszyscy pracujący tam dziennikarze zawinęliby żagle i przeszli siać propagandę gdzie indziej.

Ulubiona telewizja premiera

W każdym razie wychodzi na to, że w tych plotkach było sporo prawdy, bo nagle rząd ogłosił, że Polsat i TVN trafiają na listę firm podlegających „ochronie przed niebezpiecznym z punktu widzenia interesów państwa polskiego przejęciem”, co oznacza, że nie będą mogły zostać sprzedane bez zgody rządu. Ośmielę się nie zgodzić, że zakończenie działalności TVN w takim kształcie, w jakim wygląda ona obecnie, w jakikolwiek sposób szkodziłoby państwu polskiemu. Jestem wręcz zdania, że byłoby dokładnie na odwrót, bo w końcu przestaliby zatruwać ludziom głowy. Inna sprawa, że ci ludzie prawdopodobnie „przełączyliby się” na TVP, tak jak wyborcy prawicy po niezbyt legalnym przejęciu polskich mediów publicznych przeszli do TV Republika. Chociaż faktem jest, że parę razy włączyłam sobie neo-TVP z ciekawości i propaganda jest tam tak siermiężna, że naprawdę ciężko mi uwierzyć, że ktokolwiek daje się na to nabrać. W TVN są jednak bardziej doświadczeni pod tym względem. Ale do brzegu – oczywiście wszyscy zdajemy sobie sprawę, skąd taka, a nie inna decyzja, prawda? Donald Tusk nie chce stracić swojego ulubionego medium. To tam może mówić, co chce i kiedy chce z absolutną pewnością, że w żaden sposób nie wyjdzie mu to na szkodę, bo dziennikarze TVN staną na głowie, żeby największą bzdurę, którą wypowiedział przedstawić jako wielkie myśli rodem z książek Paulo Coelho. Tak było choćby z jego słowami, które prawdopodobnie miały paść „off the record”, że czuje się wręcz chory, kiedy myśli o tym, że musi wracać na Wiejską, bo mu się nie chce. Jak to zostało przedstawione? Że Tusk jest wielkim bohaterem, który taaaaaak baaaaaaardzo poświęca się dla Polski. Wam też już rośnie kaktus pod powieką? On marzył o tym, żeby znaleźć się znowu w tym miejscu, w którym się znalazł.

Największe narodowe dobro

Jest zatem niemal pewne, że TVN w węgierskie łapy nie trafi, bo widocznie jest dobrem narodowym. Wiadomo – stocznie, kopalnie, huty, banki, przedsiębiorstwa komunikacyjne, zbrojeniownie nie mają charakteru strategicznego. Je można sprzedawać za bezcen, doprowadzać do bankructwa, zamykać w trosce o klimat. Kogo to interesuje w ogóle? Niech się pracownicy tych spółek uśmiechają, bo przecież w końcu mamy upragnione osiem gwiazdek. Resztę niedogodności takich jak notoryczne łamanie prawa, wyższe ceny za energię czy właśnie kolejne upadki polskich firm możemy przeboleć. Bardzo spodobał mi się komentarz naszego dobrego kolegi z Lemingopedia 3.0: „Z tym wrogim przejęciem TVN-u, o którym mówi Tusk, to akurat jest prawda. Telewizja tworzona przez WSI każde przejęcie pozamoskiewskie traktuje jako wrogie. Pan premier jest zwyczajnie konsekwentny. Przywraca emerytury UB-ekom, to chyba oczywiste, że zabezpieczył też ich telewizję. Czytelniej się nie da. Pora na wnioski”. Cóż, przynajmniej w tej jednej kwestii Tusk jest konsekwentny, bo w każdej innej zmienia zdanie nawet co kilka dni – w zależności od tego, co mu sondaże podpowiedzą. Natomiast najważniejsze jest to, co twórca Lemingopedii napisał na końcu – pora na wnioski. Bo bardziej jawnie ustawiać sobie cały kraj po kątach, tak jak robi to teraz Tusk, już się nie da. On głupi nie jest i doskonale wie, że TVP ze swoją siermiężną propagandą nie da mu tyle korzyści, co TVN, gdzie pracują ludzie tak doświadczeni w manipulacji, że spokojnie są w stanie przekabacić swoich odbiorców tak, że ci automatycznie przestają myśleć, przyjmując wszystkie ich informacje za pewnik. Widzieliście kiedyś widza TVN-u, który po obejrzanych „Faktach” dodatkowo weryfikuje sobie to, o czym usłyszał? Ja też nie. Tymczasem według sondażu IBRIS sprzed około roku widzowie TVP i wyborcy PiS-u (a nie oszukujmy się, to jest po prostu ta sama grupa) chętniej i częściej weryfikowali wiadomości podawane przez TVP w innych stacjach, czyli w Polsacie i TVN.

A podobno to oni są zaślepieni, ogłuszeni i ogłupieni. Tylko oni, bo w żadnym wypadku nie można powiedzieć tak o odbiorcy TVN-u. Ci są młodzi, wykształceni i z wielkich miast, a nie jakiegoś tam Podkarpacia…

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Polowanie

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Wygląda na to, że Tuskowi znudziło się już łowienie płotek i poluje na grube ryby. Trudno się dziwić, bo jak na razie to całe rozliczanie PiS-u wychodzi im trochę jak krew z nosa. Zamykają w aresztach kogo popadnie, potem dopiero szukają podstaw prawnych, a jak nie znajdują, to trzymają w areszcie mimo wszystko, bo może akurat ktoś „pęknie”. Na nic się to jednak nie zdało, bo albo interweniowała Unia Europejska, albo za aresztowanych zostały wpłacone poręczenia majątkowe. Wyborcy KO na początku z entuzjazmem przyjmowali kolejne przykłady łamania prawa w słusznym celu ośmiogwiazdkowania PiS-u, ale został on już chyba trochę przygaszony, bo do tej pory nie udało się wsadzić za kratki największych „złoli” Prawa i Sprawiedliwości, czyli Kaczyńskiego i Ziobry. A przecież zaczyna się kampania prezydencka, trzeba wspierać Trzaskowskiego, bo nowy rząd przebiera aż nogami z niecierpliwości, żeby przejąć pełnię władzy.

Po co komu dowody?

Dlatego też rząd zdecydował się odebrać immunitet jednemu i drugiemu. I obie te sprawy wyglądają… bardzo wątpliwie. Zacznijmy od Zbigniewa Ziobry. Trochę się za tym człowiekiem ciągnie i wcale nie wykluczam, że coś może być na rzeczy i być może były minister sprawiedliwości faktycznie powinien zostać ukarany. Zastanawia mnie inna sprawa, bo z tego co pamiętam, ta śmieszna komisja śledcza ds. Pegasusa niczego mu nie udowodniła. Ogólnie mam wrażenie, że posłowie PiS przychodzą na te komisje głównie dla beki, bo członkowie tych komisji są absolutnie nieprzygotowani – i tutaj mam na myśli absolutnie każdą komisję, bo każda okazywała się potem komedią omyłek. Tak między innymi KO zagospodarowało nasze pieniądze, a trzeba przyznać, że gospodarują nimi na potężną skalę, bo przecież niedawno uchwalili budżet z rekordowym, bo prawie 300 miliardowym zadłużeniem. Już się jednak zdążyliśmy dowiedzieć, że to nie ich wina, tylko PiS (tak zresztą tłumaczą każde swoje niepowodzenie), więc tematu, jak rozumiem, nie ma. Wracając jednak do sprawy Ziobry, to pamiętamy wszyscy, że ABW przeszukało mu mieszkanie, wypatrując jakichś tam brudów. Nie wiem, czy i co znaleźli, ale mam poważne wątpliwości co do legalności tego rodzaju przeszukiwań, ponieważ Zbigniewa Ziobry nie było nawet na miejscu. Nie jestem prawnikiem, nie znam się, ale i tak się wypowiem ( 😉 ). Na zdrowy, chłopski rozum wydaje mi się, że właściciel przeszukiwanego domu powinien być na miejscu, bo przecież istnieje możliwość podrzucenia mu czegoś podczas jego nieobecności. Znalazłam nawet potwierdzenie moich domniemywań, bo jest jasno wskazane, że nawet jeśli właściciel z różnych względów nie może uczestniczyć w przeszukiwaniu należy przywołać przynajmniej jednego dorosłego domownika lub sąsiada. Z tego co pamiętam, nic takiego nie miało miejsca, a zatem całe to przeszukanie należałoby uznać za nielegalne, obojętnie czego by tam nie znaleźli. Pomijam już tutaj, oczywiście, jakiekolwiek poczucie przyzwoitości, bo pamiętamy chyba, czym była spowodowana nieobecność Zbigniewa Ziobry na przesłuchaniach komisji oraz podczas przeszukiwania.

Terminator Kaczyński?

Odnoszę jednak wrażenie, że sprawa z Jarosławem Kaczyńskim to jeszcze większa hucpa – na siłę rozdmuchiwana. Prezes PiS-u w każdy miesiąc, dziesiątego, przychodzi złożyć wieniec pod pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej. I za każdym razem przychodzi tam grupa obłąkanych nienawistników (przepraszam, ale nie znajduję słów, żeby tych ludzi inaczej nazwać), którzy mu w tym przeszkadzają. Jednym z nich jest Zbigniew Komosa, który złożył pod pomnikiem wieniec z napisem sugerującym, że ś.p. Lech Kaczyński jest winny spowodowania śmierci wszystkich pasażerów oraz załogi Tupolewa. Dokładna treść tego wpisu brzmi: „Pamięci 95 ofiar Lecha Kaczyńskiego, który, ignorując wszelkie procedury, nakazał pilotom lądować w Smoleńsku w skrajnie trudnych warunkach. Spoczywajcie w pokoju. Naród Polski”, a pod spodem zamieszczono również dopisek: „Stop kreowaniu fałszywych bohaterów” (Nie mogę wyjść z podziwu, jak tacy ludzie potrafią tak łatwo narzucić swoje zdanie innym – mieliśmy „Marsz kobiet”, mimo że nie wszystkie kobiety go popierały; teraz mamy „Naród Polski”, do którego, zdaje się, należę, a jednak nie po drodze mi z taką treścią). Trudno zatem się dziwić reakcji jego brata, który zdecydował się tabliczkę z niesprawiedliwym, w jego opinii, napisem usunąć. Później pojawiła się informacja, że Jarosław Kaczyński miał uderzyć Komosę za obrażanie pamięci jego brata. Na początku nie dowierzałam, że coś takiego mogło mieć miejsce, bo jednak antypisowski aktywista (cały jego aktywizm w zasadzie ogranicza się do nie lubienia PiS-u) jest od niego sporo wyższy. Wychodziłam z niesłusznego, jak się okazało, założenia, że KO wziął za pewnik zeznania człowieka, który słynie z nienawiści do prezesa PiS-u (na swoje usprawiedliwienie dodam, że to do nich bardzo podobne), a który, nie wiedzieć czemu, zdecydował się opowiedzieć o tym dopiero niedawno. Nie chciało mi się wierzyć, żeby ten facet czekał tak długo, skoro trafiła mu się taka okazja, żeby jeszcze bardziej w Kaczyńskiego uderzyć. Nie mogła się wręcz zmarnować. W dalszym ciągu zastanawiam się, dlaczego ta sprawa wyciekła dopiero teraz, ale trafiłam już na nagranie pokazujące całe zajście. Cała sytuacja wyglądała tak, że Zbigniew Komosa stał z mikrofonem w ręku i domagał się przeprosin; Kaczyński próbował mu ten mikrofon zabrać, ale ze względu na grupę obrońców pana Komosy nie udało mu się to. I wtedy faktycznie się na pana Komosę zamachnął, jednak mam spore wątpliwości, czy w ogóle go trafił – jeżeli tak, to ledwie go dotknął. Nie mam co do tego całkowitej pewności, bo nagranie jest w słabej jakości, ale dla KO był to wystarczający powód, żeby odebrać prezesowi immunitet poselski. Naprawdę, podziwiam spostrzegawczość.

„W ryj dać, mogę dać”

Oczywiście KO postanowiło przekuć całą tę sytuację w swój wyborczy „argument”. Prezes Kaczyński stosuje przemoc! Prezes Kaczyński uderzył polskiego obywatela! Prezes Kaczyński przejawia agresję wobec zwykłych ludzi, którzy się z nim nie zgadzają! Prezes Kaczyński tłumi protesty! On sam, jeden! Troszkę mi się to kłóci z wizerunkiem polityka, który do tej pory budowały media. Bo przecież to taki nieporadny, zagubiony dziadzio jest. Nic nie zrobi bez ochrony. Nie ma rodziny, konta w banku, ani prawa jazdy. I jak taki człowiek ma rządzić całym krajem, przecież on sam sobie zakupów zrobić nie potrafi! Ale już zostawmy ten brak konsekwencji, bo akurat w ekipie Donalda Tuska nie jest to nic nowego, bo chciałabym podejść do tego tematu z ludzkiego punktu widzenia. Szczerze pisząc, gdyby ktoś starał się na każdym kroku obrazić nieżyjącego członka mojej rodziny, to też bym się zdenerwowała. Mocno bym się zdenerwowała, bo pewnych rzeczy przyzwoici ludzie po prostu nie robią. Widocznie pan Komosa do nich nie należy. Nie wiem, czy uciekałabym się aż do próby uderzenia mężczyzny dużo wyższego ode mnie (zwłaszcza że ze względu na dystrofię mięśniową do najsilniejszych kobiet świata zdecydowanie nie należę), ale na pewno bym zareagowała. I, jasna sprawa, komu jak komu, ale posłowi Sejmu RP bardzo mocno nie wypada w taki sposób reagować, mimo wszystko. W dużym jednak stopniu rozumiem jego reakcję, bo jego nieżyjący brat nie może się już obronić, a ilość godzących w jego imię artykułów, która wylała się po 10 kwietnia 2010 roku jest przeogromna. Warto wspomnieć, że obrywa się też córce byłego prezydenta Polski, Marcie Kaczyńskiej, która przecież nie angażuje się politycznie, ale obrywa rykoszetem. Doskonale zdaję sobie sprawę, czego konkretnie czepiają się przeciwnicy PiS-u, ale jednak należy pamiętać chyba o tym, że to jest jej życie, jej sprawa i jej wybory. Ta kobieta nie biega teraz po mediach i nie opowiada, że rodzina i wierność jest najważniejsza, tak jak Dominika Chorosińska. Dlatego nie do końca jest dla mnie zrozumiały fakt, że córce Lecha i Marii Kaczyńskich obrywa się tak bardzo, skoro ani nie moralizuje, ani nie politykuje. W każdym razie w związku z tą sytuacją oberwało się również Sławomirowi Mentzenowi, który ze stoickim spokojem stwierdził, że „mężczyzna musi czasem dać w mordę”. Ponieważ OFICJALNIE POPIERA PRZEMOC. Cóż, ja się z nim zgadzam. Ogólnie, owszem, nie popieram przemocy i uważam, że zdecydowanie większość spraw da radę rozwiązać bez rękoczynów, ale czasami trzeba po prostu stanąć w obronie rodziny. Pisałam zresztą już podobny tekst po tym, jak Will Smith uderzył Chrisa Rocka, bo ten ośmielił się na niestosowne żarty wobec jego partnerki.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Kontrowersje wokół wywiadu

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Kwik lewactwa, że właściciel i twórca kanału internetowego zaprasza do tego kanału, kogo sam chce zaprosić jest niewiarygodny. Ja rozumiem, że Janusz Waluś może być uznawany za kontrowersyjną postać, ale naprawdę, żeby się aż tak oburzać i lamentować, trzeba chyba kompletnie nie wiedzieć, kim był człowiek, którego zabił. A był mordercą, terrorystą i komunistą, który zabijałby dalej, gdyby nie został powstrzymany przez naszego rodaka. To raz. A dwa – polskie (zresztą nie tylko) media promują już najgorszy rodzaj ludzi, łącznie z sutenerką odpowiedzialną za handel ludźmi i gwałty na kobietach. I to nie promują w ten sposób, że zapraszają je do programu, żeby zrobić z nimi wywiad i zapytać się, czemu robili to, co robili. Promują ich w tandetnych programach, gdzie usiłuje się lansować ludzi na gwiazdy. I to jest doprawdy szczyt obłudy, bo jestem przekonana, że Waluś nie będzie u Stanowskiego tańczył, śpiewał, ani pajacował, tylko dokładnie wyjaśni swoje motywy. Być może tak klarownie, że nawet głupi by zrozumiał, czego, jak się domyślam, najbardziej obawiają się niektórzy ludzie ze środowiska medialnego.

Kim był Chris Hani?

Tak więc celem sprostowania – zamordowany przez Walusia Chris był członkiem organizacji Umkhonto we Sizwe. Była to organizacja paramilitarna i terrorystyczna. Mieli na koncie kilka zamachów, w tym ataki na infrastrukturę i obiekty wojskowe oraz policyjne. Organizowali również zamachy bombowe, w których ginęli cywile, przeprowadzali również bezpośrednie ataki na ludzi związanych z ich przeciwnikami politycznymi. Choćby w 1983 w wyniku zamachu przeprowadzonego przez członków tej organizacji zginęło 17 osób. W 1985 przeprowadzili zamach na stację kolejową w Durbanu, w wyniku której poniosły śmierć kolejne osoby. Chris Hani był zaangażowany w działalność zbrojną tej organizacji. W pewnym momencie Hani zdobył na tyle dużą popularność, że miał duże szanse na objęcie fotelu prezydenta, tym bardziej, że Nelson Mandela zapowiedział, że będzie prezydentem tylko przez jedną kadencję. Być może właśnie ten fakt był bezpośrednim powodem, dla którego Waluś zdecydował się na ten krok. Uprzedzając pytania: nie, nie uważam, żeby strzelanie do ludzi na ulicy było najlepszym sposobem na rozwiązywanie sporów politycznych, ale wydaje mi się, że aby móc dokładnie ocenić zbrodnię Walusia, należałoby również poznać działalność człowieka, którego zabił. Tymczasem media przedstawiają to tak, że Polak zabił Haniego, tylko dlatego, że był czarny. Nie, zabił go dlatego, że był komunistą i terrorystą. Tymczasem w Internecie ciężko znaleźć jakiekolwiek informacje o zbrodniczych działaniach organizacji Umkhonto we Sizwe i samego Haniego. Przeciwnie, ich działalność się relatywizuje, bo przecież walczyli z aparthaidem. Z kolei Waluś jest dosłownie wszędzie piętnowany jako rasista i terrorysta właśnie. Bardzo podobna sytuacja do tej z George’em Floydem i Derekiem Chauvinem – wszyscy dokładnie wiedzieli, że udusił Floyda celowo, bo był rasistą, mimo że nie ma na to żadnych dowodów. Nie ma rownież dowodów, że zrobił to umyślnie, mimo to przyklepali mu chyba najwyższy możliwy wyrok.

Podwójna moralność pani Wielowieyskiej

Jedną z osób, które oburzyły się na Stanowskiego była Dominika Wielowieyska, która napisała na swoim Twixie chyba najgłupszy komentarz, jaki tylko mogła wymyślić: Wywiad z mordercami ks. Popiełuszki byłby bardzo ciekawy. #gorzkaironia. Znaczy, ja bardzo przepraszam, ale chyba jest różnica między księdzem, który pokojowo, za pomocą siły słowa walczył z komunizmem, a facetem, który brał udział w zamachach terrorystycznych. Jest również różnica w sposobie, w jaki obaj zginęli. Jerzy Popiełuszko był przez wiele dni katowany i torturowany, Hani dostał po prostu kulkę w łeb. I znowu – nie usprawiedliwiam, ale gdybyśmy mogli wybrać sobie okoliczności, w których stracilibyśmy życie, jestem niemal przekonana, że każdy z nas wybrałby opcję numer dwa. I ja naprawdę rozumiem, że środowisku pani Wielowieyskiej bliżej jest do Haniego, niż do Popiełuszki, ale mogliby chociaż zachowywać pozory. Jednak wpis pani Dominiki był głupi nie tylko z tego powodu. Był głupi również dlatego, że ta sama Wyborcza wybielała generała Jaruzelskiego: „To był całkiem dobry generał. Dlaczego zapomnieliśmy o Jaruzelskim?”, nie przeszkadzał im również wywiad z Alim Agcą, ani fakt, że mieli w swoich szeregach chociażby Lesława Maleszkę, który bezwstydnie donosił do SB na swoich „przyjaciół”, w wyniku czego jeden z nich, Stanisław Pyjas, został przez służby komunistyczne zamordowany. Za to przełożony pani Dominiki kumplował się z Urbanem (który według wielu przyczynił się do śmierci księdza Jerzego) oraz Jaruzelskim, ale o tym też cicho sza. Różnica jest taka, że Waluś odbył swoją karę, wspomniani wyżej panowie niekoniecznie. Aha, a wywiad z Grzegorzem Piotrowskim faktycznie się pojawił i to w formie książki. Przeprowadził go Tadeusz Fredro-Boniecki, który był związany z Gazetą Wyborczą. Książka nazywa się: „Zwycięstwo księdza Jerzego. Rozmowy z Grzegorzem Piotrowskim”. I, oczywiście, tytuł książki wskazuje na to, że autor trzymał stronę księdza Jerzego Popiełuszki, ale przecież pani Wielowieyska nie wie jeszcze, jak będzie przebiegała rozmowa Stanowskiego z Walusiem? Czy wie?

Cóż, a ja wywiad z Januszem Walusiem chętnie obejrzę, bo ciekawa jestem punktu widzenia tego człowieka. Chyba że faktycznie w programie Stanowskiego będzie tańczył, śpiewał i pajacował, wtedy wyłączę.

M.

Czytaj dalej