

Nawiasem Pisząc
Krótka historia pewnego marszu
Kojarzycie pewnie wymyślone historyjki, jak ten ze screenu poniżej, o śpiewających tramwajach czy klaszczących kierowcach? Niech to posłuży za obrazek do marszu 4 czerwca, bo co tam się nie działo, to nawet nie wiem, czy dam radę opisać, ale ambitnie spróbuję. Rzecz jasna, nie na samym marszu, bo nie czułam potrzeby tam iść, przeciwnie, czułam olbrzymią potrzebę siedzenia w domu. Jednak media roztrząsały o tym wydarzeniu od ładnych kilku tygodni i teraz też nie mogą się jeszcze od niego odczepić. Żebym się jednak nie pogłupiła rozłożę sobie na akapity to, co chcę Wam opisać – zresztą chronologicznie nic ciekawego się stało. Wyszli, przeszli się, pokrzyczeli, wrócili do domu.

Każdy sobie średnią liczy
W każdym razie zacząć należy od samych liczb, bo dziennikarze wszelkiej maści snuli już swoje prognozy na długo przed czwartym czerwca. Najchętniej robili to, rzecz jasna, politycy i media związani z opozycją. TVN i Onet zaczynali nieśmiało, że będzie 300 tysięcy. Donald Tusk i warszawski ratusz mieli nadzieję na pół miliona (i dalej się chyba z tego stwierdzenia nie wycofują). Roman Giertych, koń polskiego intelektu, obstawiał milion. Co mógł, w celu podniesienia frekwencji, robił też Tomasz Lis, który nagabywał ludzi na ulicy, żeby wybrali się w marszu po polską demokrację, tolerancję i kolorowe baloniki. To się nazywa ostoja obiektywizmu polskiego dziennikarstwa. Facet jest jak skała – nic go nie ruszy. Na swoim TT pisał, że każdy, kto może, a nie przyjdzie, jest bardzo, bardzo niedobry (przy czym on użył innych słów), a potem… sam nie poszedł, bo prowadził transmisję z dachu jednego z budynków. Ale wiadomo, jego nie wolno tak nazywać. Jak w rzeczywistości wyglądał ten marsz? Ogólnie tak, jak się wszyscy spodziewaliśmy – posłowie i media sprzyjajace rządowi udawali, że marszu nie ma, a jeśli już, to działo się tam bardzo, bardzo źle. Wśród mediów i polityków, którym bliżej do opozycji, praktycznie liczby się nie zmieniły. Tyle że do zabawy włączyła się policja, która uznała, że w marszu brało udział około 150 tysięcy ludzi. Patrząc na zdjęcia faktycznie może tak być, nie wiem, dlaczego PO koniecznie chce pompować ten wynik do granic absurdu – ja się i tak nie spodziewałam, że tak dobrze im pójdzie. Nie wiem, może to te autobusy przeważyły szalę. W każdym razie, śmieję się od dawna, że jeśli chcecie poznać szacunkową frekwencję jakiegoś politycznego wydarzenia, to sprawdźcie, co podają w TVN i TVP, co piszą w Wybiórczej czy Niezależnej i po prostu wyciągnijcie średnią.
Marsz zły, marsz dobry
W każdym razie po ocenie frekwencji trzeba wyjaśnić, czym ten marsz faktycznie był. „Był pełen nienawiści do obecnego rządu, padały tam wulgaryzmy w stronę Jarosława Kaczyńskiego” itd., itp. „To był marsz radości, pojednania, tolerancji, miłości i przyjaźni. Ludzie uśmiechali się do siebie i śpiewali”; bla, bla, bla. Jak było naprawdę – pewnie pośrodku tak, jak w przypadku marszów, w których większość z nas pewnie kiedyś uczestniczyła – podejrzewam, że z reguły ludzie szli spokojnie, ale na pewno zdarzały się jakieś incydenty. I w zależności od stacji, wiadomo na jakich nagraniach się skupi. Standard. Jednak przydałoby się tutaj określić precyzyjnie, czym jest incydent. Otóż zdecydowanie jest to transparent na Marszu Niepodległości o treści, która nie spodoba się mainstreamowym mediom (z ostatniego pamiętam taki z napisem: Maja Staśko to największa hipokrytka polskiego Internetu, co chyba nie jest niezgodne z rzeczywistością?), ale incydentami na pewno nie są okrzyki: Wypier***ać!!!, J***ć PiS!, wszędobylskie osiem gwiazdek (również narysowane na czołach najmłodszych uczestników marszu), czy dzieci radośnie skaczące i krzyczące: Kaczyński pójdzie do piekła. Swoją drogą, nie wiem, co trzeba mieć w głowach, żeby tak bezkompromisowo wpychać dzieci do polityki. One i tak nie rozumiały tych ich hasełek, one się po prostu bawiły. I, dzięki swoim rodzicom, nie widziały nic złego w życzeniu drugiemu człowiekowi, żeby poszedł do diabła. Tak czy inaczej, choćby po takich zapewnieniach, widzimy, jak ten TVN wszystkich kłamie; nawet im brewka nie tyknie (tak, to była parafraza z kabaretu „Niebo”). Były, rzecz jasna, zapewnienia, że na przykład hasła, które podzieliły wcześniej Polaków w ogóle nie były obecne na marszach, np. aborcja. Aha. Tu się zgina dziób pingwina, na zdjęciach z tej „jednoczącej” imprezy widziałam całe mnóstwo czerwonych błyskawić. Jeśli to nie był symbol marszu wściekłych macic, to co to było? Albo nie, nie odpowiadajcie.
Absolutny brak nienawiści
Rzecz jasna, tej nienawiści, nie było nie tylko na marszu. Jej nie było W OGÓLE! Dowodem na to niech będzie – oczywiście! – Tomasz Lis, który parę dni przed marszem napisał na TT: Znajdzie się komora dla Dudy i Kaczora. Następnego dnia, kiedy wstał, otarł zaspane oczy i sprawdził odpowiedzi ludzi, dotarło do niego, że coś poszło nie tak. Miało być zabawnie, błyskotliwie, króciutko i z motywem poetyckim, wyszło – co najmniej niesmacznie, a to i tak jest olbrzymi eufemizm. Tomek oczywiście twitta skasował i napisał krótkie oświadczenie, że to przecież nie jego wina, tylko ludzi złej woli. Bo tylko źli ludzie mogli pomyśleć, że chodzi tutaj o komory do masowej eksterminacji Żydów i Polaków. Tak naprawdę chodziło o cele, ale cele by się nie rymowały, więc stanęło na komory. Ale Tomuś, broń Boże, nie miał na myśli tego, co miał, więc pod koniec wpisu zaznaczył, że jest bardzo dobrym człowiekiem i co prawda życzy Kaczyńskiemu i Dudzie więzienia, ale życzy im też zdrowia i długiego życia. W więzieniu. Ale do pana dziennikarza już się chyba przyzwyczailiśmy, on, kiedy nie trzepnie niczego głupiego na TT, nie jest sobą, a jeśli zdarza mu się napisać coś mądrego, to istnieją obawy, że… też nie jest sobą, bo prawdziwego Lisa zakneblowano i związano, a do jego konta dobrał się ktoś inny. Jednak tym razem Lis zyskał bardzo niespodziewanego zwolennika – znaczy, OK, Andrzej Seweryn dał się już poznać jako aktor, który robi za przydrożnego klauna Donalda Tuska, ale takiego ścieku nawet się po nim nie spodziewałam. Otóż nagrał on krótki apel – rzekomo do swojego wnuczka – w którym m.in. kazał mu: Nap***dalać i j***ć w PiS, pier**lić ich po ryju. Dziadek wykazuje się, rzecz jasna, olbrzymią cierpliwością do małego dziecka, zauważając, że jeszcze tego nie rozumie, ale kiedyś zrozumie i wtedy ma walić, napier**lać, j***ć i tak dalej. Urocze. To jest właśnie ten brak nienawiści, o którym TVN roztkliwia się od niedzieli. Podejrzewam, że już tam nawet w redakcji rzygają na tęczowo. W każdym razie, Lis bardzo się ucieszył z takiego wsparcia, bo puścił to nagranie – tak, tak – na swoim koncie TT. Nie wiem, co on chciał tym osiągnąć. Być może to było dla niego tożsame z życzeniem Dudzie i Kaczyńskiego długiego i zdrowego życia. W każdym razie przekaz dziadziusia do wnusia poszedł w Polskę, więc – zanim Tomek zdążył się zorientować: „O k-wa, znowu zjeb**łem” i skasował wpis – stał się swoistym viralem. Jaka była reakcja matki chłopca? Że nagranie miało być prywatne i nikt z nich nie wie, jakim cudem trafiło do sieci. I to jest dla niej największy problem? A jak za kilkanaście lat jej syna zamkną za pobicie jakiegoś przebrzydłego pisiora, to jak to wytłumaczy? Że to wina pisiora, jej syna czy może jej, jakże pokojowo i kulturalnie nastawionego, tatusia? Matko kochana, ci ludzie osiągnęli już taki poziom szaleństwa, że to jest aż przerażające. Przecież tutaj w Polskę wyciekło nagranie, w którym znany polski aktor namawia swojego kilkuletniego wnuka, żeby za kilka lat spuścił komuś tam łomot, tylko dlatego, że go nie lubi, a jedyną reakcją matki dziecka jest wzruszenie ramionami, bo „to było do celów prywatnych”. Tak, i najwyraźniej edukacyjnych również. Swoją drogą, robimy aferę sędziemu piłkarskiemu o głupią konferencję biznesową, a tutaj problemu nikt nie widzi… W każdym razie spokojnie, to oczywiście jeszcze nie koniec. W dyskusję postanowiła włączyć się najbardziej skuteczna polityk wszechczasów, czyli Małgorzata Kidawa-Błońska, która usprawiedliwiła Seweryna, że to przecież tylko taka sytuacja i trudno używać delikatnego języka, bo to wyraz buntu i bezsilności. Rodzi się bunt; sytuacja czasami jest taka, że język staje się brutalny – tłumaczyła posłanka, po czym dodała, że tzw. „obrońcy Wyspy Węży” też brzydko mówili w stronę Rosjan, którzy ich atakowali, więc czego ludzie się czepiacie? Widocznie według pani Małgorzaty te sytuacje są tożsame. Czy to było najbardziej żenujące tłumaczenie? Otóż nie, wśród zwolenników PO na TT (można ich poznać po emblematach LGBT i UE, od biedy czasem Polski) dali wyraz swojemu oburzeniu, bo to „PiS użył Pegasusa, żeby inwigilować polskich artystów! Skandal! Hańba!”. Tak więc jak sami widzicie – nienawiści nie było. Ani trochę.
Komedia pomyłek
I na koniec parę przezabawnych sytuacji z tego marszu, żebyśmy nie zapomnieli z jakiego rodzaju dyletantami mamy do czynienia. Zacznijmy od tradycji, czyli od tego, że Tusk znowu coś od kogoś zerżnął. Mianowicie logo marszu. Ale zabawniejsze jest od kogo, bo od organizacji „Sex Worker Solidaryty”, czyli inaczej mówiąc – dziwek. No, trzeba przynać, że wysoko zawiesił sobie poprzeczkę, bo sami przyznacie, że głupiej się nie da. Tego nie można w żaden sposób nie da obronić. Zupełnie jak w tym kawale o facecie w barze, powstarzającym w kółko „Tego się nie da wytłumaczyć”. Żeby było śmieszniej, były premier wymyślił też chwytliwe hasło do tego wydarzenia: „Głos ulicy”. To jest chyba najdurniejsze, co udało się zrobić Tuskowi od początku swojej politycznej kariery. Nie wiem, czy Doniek w ten sposób próbuje solidaryzować się z prostytutkami, wdać w romans z lewicą, czy po prostu, szukając pomysłu na logo marszu, znowu postanowił coś komuś podp***dolić, nie spojrzał nawet co to jest, a teraz jest bardzo zdziwiony, bo Internet działa tak, że można sobie po obrazku sprawdzić, skąd on się w ogóle wziął? Drugą rzeczą było, rzecz jasna, wystąpienie Lecha Wałęsy, który jak zwykle poraził wszystkich swoją skromnością. Przedstawił się zgromadzonym jako „człowiek sukcesu tysiąclecia”, po czym dodał- i tym się właśnie ta skromność przewijała – „przynajmniej niektórzy tak mnie nazywają”. Jacy i którzy, nie udało mi się dociec. Dalej nasz miszcz intelektu robił to, co umie robić najlepiej – czyli chwalić się swoimi zasługami. Więc , słuchajcie, on ma medali więcej niż Breżniew (czemu akurat radziecki polityk przyszedł mu do głowy, nie wiem, może to sentyment?), tyle i tyle profesur, tyle i tyle doktoratów (Leszek, Ty nawet matury nie masz!) i tak dalej, i tym podobne. Tłum zaczął się trochę niecierpliwić – no bo, jasne, to jest wielki i nieoceniony Lech Wałęsa, ale ile można o sobie gadać!? My chcemy o demokracji! O PiSie! O tolerancji! O PiSie! O miłości! O PiSie! O Unii Europejskiej! O PiSie! I chcemy to słyszeć z ust naszego męża stanu, Donalda Tuska. Trudno się zatem dziwić, że niedługo później publiczność zaczęła wyrażać zniecierpliwości. Facet, który „tymi rencyma” pokonał Wałęsa próbował doprosić się o uwagę (Ale poczekajcie, ja jeszcze nie skończyłem!), a kiedy to nic nie dało obraził się tylko i zestrosował publiczność: No dobra, to jak nie chcecie mnie słuchać, to dziękuję. Ten facet jest niemożliwy!
Później (albo wcześniej – nieważne) była bardzo ciekawa sytuacja, bo kiedy Borys Budka zaprosił ludzi do śpiewania hymnu, zapadła krępująca cisza. Mogę sobie wyobrazić, jak wyglądały szepty przerażonych ludzi: „Ty, czego on chce? Jakiego hymnu?”; „Nie wiem, kiedyś to się radziecki śpiewało, pamiętasz?”; „Kurczę, ale teraz to o co innego musi chodzić, bo przecież Doniek mówił, że Rosjanie są źli i to PiS ich kocha, a nie my”; „Może niemiecki?”. Poseł PO odchrząknął nerwowo i kolejny raz zachęcił do śpiewania hymnu. Tym razem – chociaż znów po krótkiej chwili – zaskoczyło. „Ty, to może o polski chodzi?”; „Faktycznie, może tak być! A jaki to był tekst?”. W tym momencie przypomina mi się kolejny wywiad z TVN-u, w którym ekspert (ja nie wiem, skąd oni tych ekspertów biorą, z piwnicy chyba), twierdził, że nie udało się PiSowi i ogólnie całej prawicy przechwycić patriotyzmu, bo ludzie szli z polskimi flagami, a nie z unijnymi. Gówno byka, bo unijne też były, ale co ja tam znowu będę TVN-owi wypominać kłamstwo? W sumie dobrze, że wzięli też te polskie flagi, bo inaczej w tamtej newralgicznej sytuacji mogliby sobie nie przypomnieć o hymn jakiego państwa chodzi. Ach, gdyby wtedy pod tą sceną rozległo się gromkie: Deutschland, Deutschland uber alles! to byłoby epickie podsumowanie polityki Tuska. Na koniec jeszcze mała bzdurka, ale urocza i prześmieszna. Otóż ludziom na ulicy nie działały komórki ani Internet i, biedni, wpadli w panikę. Tak, pojawiły się po tym marszu głosy, że to PiS ich zagłuszał. Słowo daję, ja tego nie zmyślam. Ludzie poważnie myśleli, że PiS ich zagłusza, żeby doprowadzić tam do wybuchu paniki i ich wszystkich trupem położyć, patrząc na to, że marsz przechodził dość wąskimi ulicami, jak na takie tłumy. Bo nie wiem, jaki mógłby być inny tego cel? Pewnie te wszystkie kompromitacje, które wydarzyły się podczas tego Marszu, te zapomniane wulgaryzmy, ten obrażony Wałęsa, ten wstydliwy moment, kiedy przyszło do śpiewania hymnu, to też była wina PiSu! Najpierw zagłuszyli im komórki jakimiś falami, a potem tymi samymi falami, wdarli im się do mózgu (czy co tam innego im w głowach bytuje) i – niczym grzyb maczużnik – zrobiła z nich bezwolne zombie. Gdyby nie PiS to by się wszystko udało! Dlatego osiem gwiazdek, tolerancja i kochajmy się!
Widocznie, biedacy, tak są nieprzyzwyczajeni do marszów z udziałem tłumu, że zapomnieli, jak to działa w takich sytuacjach. Na Marszu Niepodległości są regularnie takie problemy, ale nam nie przyszłoby do głowy oskarżać Trzaskowskiego o inwigilację. Akurat o to – nie.
M.
https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie
TT: NawiasemPiszac
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Demokracja! Konstytucja! Wolne sądy!


Oczywiście, że jest to zamach na wolność słowa. Zbigniew Ziobro, jak każdy inny obywatel naszego kraju, ma prawo krytykować film, który mu się nie podoba. Ale jeśli chodzi o ograniczanie wolności wypowiedzi w przypadku tego filmu, to przypadki mamy nagminne. Blokowanie ocen na Filmwebie (podczas gdy ta sama strona nie miała żadnych problemów z dopuszczaniem masowo najniższych ocen filmu „Smoleńsk”, mimo że jej redaktorzy powinni być świadomi tego, że akcja była nagłośniona przez Tygodnik NIE), blokowanie komentarzy i tak dalej. Ewentualnie można zostać zakrzyczanym idiotycznymi argumentami pod tytułem: „Nie widziałeś, to się nie wypowiadaj!”, która to życiowa mądrość nie przeszkadzała tym ludziom – znowu przypomnę – kiedy chodziło o skrytykowanie filmu o katastrofie smoleńskiej. Nie widziałam filmu i nie obejrzę. Z prostego powodu. Maciej Stuhr obrażał tam uczestników Marszu Niepodległości, nazywał ich faszystami i nazistami, wykrzykiwał wulgaryzmy. Ja nie lubię, kiedy ktoś mnie obraża. Z tego też powodu nie zapłacę specjalnie za film, żeby wysłuchać tego stosu prostackich wyzwisk w sali kinowej. Tak samo, jak nie musiałam specjalnie iść do teatru, żeby obejrzeć „sztukę” o onanizowaniu się figurką papieża czy wsadzaniu sobie krzyża w te otwory ciała, których cywilizowani ludzie nie pokazują publicznie. Wiedziałam, że była tam taka scena, uważam ją za wulgarną prowokację i mam prawo tak uważać, nawet jeśli nie zapłaciłam za bilet i nie widziałam jej na żywo.
Propaganda jest propagandą
Znam też poglądy reżyser Holland na temat sytuacji na polsko-białoruskiej granicy, znam jej poprzednią twórczość (chociażby „W ciemności”) i widzę jej olbrzymią niechęć do Polski i Polaków, która wybija się niemal z każdej jej wypowiedzi. Znam bzdury, które głosi, między innymi o dwunastoletnim zakazie głosowania dla mężczyzn. Mam nadzieję, że panowie głosujący na Platformę (jako że te mądrości pani Agnieszka była łaskawa wykrzyczeć na campusie Rafała Trzaskowskiego) wezmą to sobie do serca i na wybory nie pójdą. W przeciwnym razie są hipokrytami. Większymi od tych, którzy nie zamierzają zapłacić pół złamanego grosza na paszkwil pani Holland, a mimo to wiedzą, że jest tanią propagandą. Bo wyzywanie uczestników Marszu Niepodległości od faszystów i nazistów jest tanią propagandą. Wygłaszane przez Agatę Kuleszę zdanie, że zawsze popierała Platformę i pod sądem ze świeczką stała (pod tym sądem, który zakazał Ziobrze wypowiadania się na temat tego filmu?) też jest tanią propagandą. Tego się nie da obronić.
Recenzja reżimowej TV
Nie, nie muszę obejrzeć filmu, żeby wiedzieć, jak spodobał się on reżimowej telewizji na Białorusi. Samo to już powinno dyskredytować ten film w oczach Polaków. Już chociażby to powinno być jasnym sygnałem dla ludzi, jak przedstawiona została tam Straż Graniczna, jak przedstawieni zostali „uchodźcy”, a w jaki sposób wszelkie organizacje „humanitarne”, które mąciły przy granicy i w mediach. Jedna z tych najgłośniej krzyczących chciała złamać karierę Szymonowi Marciniakowi za to, że kiedyś tam, gdzieś tam spotkał się ze Sławomirem Mentzenem. Jak widać ci ludzie mają określone metody. Albo wygłaszasz publicznie te same kretynizmy, co my, albo będziemy próbowali Cię zniszczyć. Fantastyczna strategia. Taka stalinowska. Tatuś pani reżyser byłby dumny. Ale o tym przecież też nie wolno mówić. Przypomnę tylko, że w tej samej reżimowej, białoruskiej telewizji, Aleksandr Łukaszenka, był łaskaw wypowiadać się kiedyś, że Platforma jest znakomitą partią, a PiS jest wredny, zły i – rzecz jasna – rusofobiczny. Mniej więcej taki sam przekaz niesie ze sobą dzieło Agnieszki Holland. Zero zaskoczenia.
HUMANITARYZM!!!
Moje obawy, dotyczące tego filmu, potwierdziły pierwsze recenzje. Te lewoskrętne, które swoim działaniem notorycznie udowadniają, że są „pożytecznymi idiotami” Putina, rozpisywały się o wielkim humanitaryzmie. Natomiast sporo osób pisało, że film jest nudny, że aktorzy też nie na takim poziomie, do jakiego nas przyzwyczaili (Agata Kulesza jest bardzo dobrą aktorką, ale nawet ona swoje zapewnienia o głosowaniu na PO mówiła tak jakoś… nieprzekonująco – widocznie też czuła, że robi trochę za słup ogłoszeniowy najwspanialszej partii wszechświata i okolic), praca kamery też taka sobie. Tego nie oceniam, bo są to faktycznie te elementy filmu, które wypadałoby zrecenzować jednak po jego obejrzeniu. Jednak to, jakie kłamstwa ten film zawiera już nie, zwłaszcza że odpowiednie nagrania wyciekły jeszcze przed premierą. I naprawdę, jeśli te argumenty, które tutaj wymieniłam nie przekonują kogoś, że ja naprawdę nie muszę na własne oczy zobaczyć propagandy, żeby wiedzieć, że coś nią jest, to już nic go nie przekona. Według mnie recenzja reżimu Łukaszenki powinna być wystarczająca. Na koniec jeszcze mogę odnieść się do argumentów, że to film fabularny, a nie dokumentalny. Otóż media rozpisują się, że sytuacja z Kongijką faktycznie się wydarzyła. Nie wierzę w to, wybaczcie. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie sytuacji, w której grupa mężczyzn jest w stanie przerzucić ciężarną, wyrywającą się kobietę przez dwumetrowy płot. Sorry, ale nie. A poza tym – jeśli w takim razie ktoś zrobi film o Żydach mordujących niemieckich Aryjczyków w obozach koncentracyjnych, to też będziemy mówić, że to przecież film fabularny, więc co z tego, że całkowicie przekłamujemy historię? „Ida” też była fabularna, ale wybielała postać Heleny Wolińskiej, która była odrażającą „polakożerczynią”. To nie jest w porządku. Pierwszy film by nie przeszedł, bo Izrael wysłałby takie wyrazy oburzenia w świat, że wszyscy obsraliby zbroję. Drugi przeszedł i nawet zdobył Oscara. Za którego jego twórca dziękował, robiąc z nas pijaków – pamiętam, panie Pawlikowski. Jeśli my się na to godzimy, jeśli my nie szanujemy samych siebie i naszej historii, to nie spodziewajmy się, że ktokolwiek zrobi to za nas. Zarówno „Ida”, jak i „Zielona granica” (co bardzo słusznie zauważył jeden z Czytelników) oddziela wielką, czerwoną (nie zieloną) linią NAS od NICH. I pamiętajmy, przy każdym podobnym paszkwilu, po której stronie chcemy stanąć.
Wolna wola
Jeśli chcesz iść na ten film do kina, to idź. Nie zgadzam się z tym, nie szanuję takiego wyboru, ale też nie zamierzam szarpać się z kimś na ulicy, żeby go od tego powstrzymać. Tak samo nie chciałabym, żeby ktoś mnie zmuszał do jego obejrzenia, tak jak podobno Klaudia Jachira nagabywała ludzi, żeby poszli do kina przy Złotych Tarasach. Ale też pamiętaj o tym, że możesz sobie w spokoju i bezpiecznie ten film obejrzeć między innymi dzięki Straży Granicznej, która teraz broni polskich granic. A którą ten film zwyczajnie opluwa. Tylko o tym pamiętaj, jeśli chcesz potem głosić truizmy o wielkim humanitaryzmie. To są naprawdę podstawy przyzwoitości.
M.
Nawiasem Pisząc
Zielona granica żenady

Na X/Twitter pojawiły się fragmenty wybitnego dzieła Agnieszki Holland, które dobitnie udowadniają, że ci, którzy pisali o marnej propagandzie, mieli rację. Sceny, które tam pokazują są tak głupie i tak grubymi nićmi szyte, że naprawdę ciężko dać się na to nabrać. Zwłaszcza, że pani reżyser wybrała sobie pewną mocno nagłośnioną w mediach historię, którą wszyscy wyśmiali – i nie chodzi mi tu wcale o Ibrahima, chociaż może on też się gdzieś tam przewinie. Z ciekawości je sobie obejrzałam, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że nie trzeba się zbliżać do gówna, żeby wiedzieć, że śmierdzi. Myślę, że nawet cenzurowanie ocen na Filmwebie temu filmowi nie pomoże, zwłaszcza że nie wyłączono możliwości komentowania, więc nie w ten sposób, to inną drogą użytkownicy sobie poradzili. I nie, nie popieram wystawiania jedynek filmowi, którego się nie obejrzało, ale tzw. „wielkie wojny filmwebowe” nie są na tym portalu rzadkością. Pamiętam jedną, kiedy widzowie namiętnie wystawiali jedynkę „Kac Wawie”. Uniosłam się honorem i stwierdziłam, że obejrzę, zanim wystawię ocenę. Że będę merytoryczna, rzetelna i obiektywna. Wytrzymałam piętnaście minut tego chłamu i od teraz wiem, że jeśli widzowie mówią „nie”, to lepiej lepiej faktycznie nie. W każdym razie chciałam napisać, żebyście się nie denerwowali, że po raz kolejny poruszam temat tego wybitnego, niezależnego (ekhm, ekhm) dzieła kinematografii polskiej, ale jak zobaczyłam te fragmenty to tak się – dosłownie – skwiczałam, że musiałam się z Wami podzielić. Bo będzie zabawnie, serio. Potem już nie będę poświęcać temu mojej i Waszej uwagi, obiecuję.
Fragment pierwszy
Straż Graniczna zostaje tu przedstawiona jako bandyci i mordercy, którym nie wystarczy już bronienie polskich granic, o nie. Musieli jeszcze stłuc termos i rzucić biednym, spragnionym uchodźcom, żeby się napoili. Jakiś Karim czy inny Azbullah dorywa ten termos i pije tak zachłannie i tak wielkimi łykami, że dziwię się, że się wcześniej nie zorientował, że połyka szkło. Ale po przypadku Ibrahima wiemy przecież, że to twardzi ludzie są. W każdym razie to było za wiele nawet dla młodego, śniadego mężczyzny i facet zaczął pluć krwią. Swoją drogą, czemu to nie były kobiety i dzieci? Bo nie chce mi się wierzyć, żeby niesamowicie wykształcony inżynier dał się nabrać na taki numer. Swoją drogą wie ktoś, czy to inwencja twórcza samej Agnieszki, czy faktycznie kiedyś media rozpisywały się o takiej sytuacji? Starałam się śledzić te wszystkie bajeczki okołograniczne, bo to całkiem zabawne było, ale na to się nie natknęłam.
Fragment drugi
Tutaj mamy artystyczne zbliżenie na Agatę Kuleszę i jej wspaniałe i przekonujące wystąpienie: Julka, kochanie. Znasz mnie. Zawsze głosowałam na Platformę. Jak trzeba było stałam ze świeczką pod Sejmem. No jak to nie jest tania, tandetna propaganda, to już nie wiem, co nią jest. Artystce nawet nie chciało się zmieniać nazw partii politycznych. Swoją drogą, zawiodłam się na Kuleszy, bo zawsze ceniłam ją jako aktorkę. Ale to samo mogę powiedzieć o wielu innych artystach, którzy po wyborach w 2015 roku wylali się na ulicę i dawaj, walczyć o demokrację. Ramię w ramię z byłymi UB-ekami. Na przykład bardzo lubiłam Cezarego Żaka i Artura Barcisia i do takich „Miodowych lat” czy „Rancza” często wracałam. Ale na panią Agatę po takiej bezwstydnej tandecie już chyba nie będę mogła patrzeć. Bodaj pierwszy film, jaki z nią widziałam to „Róża” Wojciecha Smarzowskiego. Wiem, w jaką tematykę lubi ostatnio skręcać reżyser, ale tamten film to był świetny obraz rosyjskiego „wyzwolenia”. Niezły zwrot popełniła Kulesza, bo teraz występuje w filmie, który Putin i Łukaszenka oklaskują nie przez piętnaście minut, ale co najmniej trzydzieści. Szkoda.
Fragment trzeci
Chyba mój ulubiony. Ta potworna Straż Graniczna dorwała jakąś kobietę, której udało się przedrzeć na naszą stronę, biorą ją na ręce i siuuuup! przez płot. Kojarzycie, na samym początku prowokacji pod polską granicą zdaje się OKO.press (albo inny, jeszcze bardziej lewacki od Onetu czy Wybiórczej portal) wypluł z siebie artykuł o przerzuconej ciężarnej kobiecie z Konga, w wyniku czego straciła ciążę. Wszyscy się wtedy zastanawiali, czy znajdzie się ktoś tak głupi, żeby w to uwierzyć. Znaleźli się. Znaczy nie wiem, czy sama Holland jest aż tak naiwna, ale z pewnością za takich uważa swoich widzów. Ci rozsądni zdają sobie sprawę, że czterech chłopa może i przerzuci wrzeszczącą, kopiącą i wyrywającą się kobietę przez ogrodzenie na wysokości pół metra, ale nie już przez takie liczące dwa metry. Jednak faceci z nagrania to naprawdę zdrowe chłopy musiały być, bo ciepnęli nią tak, że poleciała jak z katapulty. Rzecz jasna, o stracie dziecka nie można było zapomnieć, musiała być kalka jeden do jednego z wymyślonego gdzieś na kolanie w redakcji dzbannikarskiego idiotyzmu. Kongijka jak tylko zauważyła, że krwawi uderzyła w straszny ryk, ale na szczęście zaraz podbiegli do niej różni Mohammedzi, żeby poratować. Nie wiem dokładnie, jak ją pocieszali, ale pewnie coś w stylu: Spokojnie, to przecież płód, a nie dziecko. To tylko aborcja, zwykły, normalny, bezpieczny zabieg. Lepiej pokaż, czy ząb Ci się nie rusza. Tak byłoby przynajmniej konsekwentnie. A pani Agnieszce życzę więcej twórczości własnej.
Fragment czwarty
Tutaj mamy Macieja Stuhra w swojej wybitnej roli. Zagrał samego siebie, czyli sfrustrowanego, wściekłego, wulgarnego i plującego jadem cymbała, który nigdzie nie może znaleźć ujścia narastającym gniewom i nikt go nie chce szukać, więc robi to przed swoją psycholog. Jej za to płacą, więc znosi to dzielnie. Co tam wyrzucał z siebie pan Maciuś? Nasze państwo objęło patronatem nazistowski spęd. Rozumiesz? Faszystowski, k-wa, marsz w stolicy – w Warszawie (to chyba na wypadek, gdyby pani psycholog nie wiedziała, co jest stolicą Polski – przyp. M) – pod patronatem, k-wa, rządu. Terapeutka dzielnie próbuje złagodzić zapędy biednego frustrata, tłumacząc: Prowadzenie terapii narodowej (co to w ogóle jest? – przyp. M) mnie przerasta. Nie zajmujemy się sprawami, na które nie mamy wpływu. Porozmawiajmy o twoich problemach. To są moje problemy właśnie! – nie daje za wygraną młodszy Stuhr – Ja mam rasistowskich poj**ów w rządzie! Ja nie mogę przez to jeść, nie mogę spać, nie mogę myśleć (to akurat wszyscy widzimy, Maciuś, aaaale, teraz najlepsze! – przyp. M), libido mi spadło poniżej zera! Zapytaj Anki. To jest oczywiście kolejny przykład perfidnej propagandy, ale, ale – czy Stuhr nie przedstawił nam tutaj typowego, wściekłego z nienawiści wyborcy PO? Mnie się skojarzył od razu z Lisem, Hołdysem, Jandą… i samym sobą. Biedni, tak bardzo nie mogą pogodzić się z faktem, że ten „niewykształcony, zacofany plebs” w drodze DEMOKRATYCZNYCH wyborów daje szansę pisiorom, a nie tym wybitnym i wykształconym, że biedacy aż się z tego stresu seksić nie mogą. Nic dziwnego, że frustracja rośnie. Zawsze zastanawiałam się, czemu oni chodzą aż tak wściekli. Dzięki, Aga, za wyjaśnienie!
Zaskakująca frekwencja?
Na tym jak na razie koniec fragmentów. Szczerze, nie wiem, czy będę chciała oglądać więcej, jeśli jakieś się pojawią, bo oczy krwawią. W każdym razie tak na zakończenie: MSWiA zapowiedziało, że przed seansem w kinach studyjnych specjalny spot, który ma przekonać nieprzekonanych, że to, co pokazują w tym filmie to paszkwil, gniot, tania propaganda, a przede wszystkim nieprawda. Szczerze, to nie wiem, jaki to ma sens. Ludzie, którzy zdecydują się pójść na to do kina są już tak zaślepieni main-streamową propagandą, że jedyne, na co będzie ich stać podczas pokazywania tego spotu to buczenie i rzucanie popcornem w stronę ekranu. Ewentualnie po seansie półgodzinne oklaskiwanie, a potem płakanie na korytarzu, żeby udowodnić, że się da (też bym płakała, ale ze śmiechu – przyp. M) Nic więcej. Oni nie zrozumieją z tego, co chcą im przekazać ani słowa. Już teraz burzą się w Internecie, że cenzura. Ja wiem, że oni pewnie cenzury nie widzieli i nie do końca wiedzą, co to znaczy, więc myli im się ona z prostym ostrzeżeniem przed początkiem filmu, że jest niebezpiecznie słaby i nie nadaje się dla osób z IQ plus 60. Widocznie biorą przykład ze swojej idolki, która zapewnia, że wypuściła ten film właśnie teraz, bo po wyborach, gdyby PiS wygrało, to by go zablokowali. Biedulka, nie zauważyła, że żyje w pisowskim państwie już od ośmiu lat i jakoś jej, kurczę, niczego nie zablokowali.

W każdym razie powyżej na pocieszenie – grafika przedstawiająca, jak olbrzymim zainteresowaniem cieszy się ten film (źródło: Ta irytująca julka-lewatywka). Na całą salę mamy sześć miejsc zarezerwowanych. Kosmos. Oby tylko ataku paniki nie dostali podczas jednej z tych wstrząsających scen, bo gotowi się tam zadeptać. Wczoraj ktoś inny sprawdzał rozkład w kinie Helios w Olsztynie. Na piątek i sobotę zaplanowano aż dziewięć seansów. Miejsc zarezerwowanych było na tamtą chwilę około sześćdziesięciu na jakieś 1900. Na trzy seanse nie było żadnego chętnego. W niedzielę: pięć seansów, osiem miejsc zarezerwowanych. Wydaje mi się, że twórcy filmu powinni raczej podziękować PiS za reklamę, bo sami – z olbrzymim wsparciem lewicowych mediów – kiepsko sobie radzą.
M.
Nawiasem Pisząc
Kilka pomysłów na udaną kampanię

Jak już wszyscy zdążyliśmy zauważyć, ta kampania wyborcza jest chyba najbardziej absurdalna ze wszystkich po 89, a Platforma zachowuje się jak idiota, który codziennie nadeptuje na grabie i mimo tego, że za każdym razem dostaje w łeb, to jakoś nie wpadnie na to, żeby je ominąć albo podnieść i odłożyć. Bo oni, wspólnie z zakochanymi w nich mediami, przez całe dwie kadencje PiS-u (a nasiliło się to, kiedy Tusk wrócił łaskawie do Polski, bo jak to tak – mąż stanu ma przegrać z „niskim karakanem”, przecież to się nie godzi) ciągle wpadają na te same pomysły, żeby w październiku odsunąć ich od władzy. Najpierw wymyślają swoiste „game-changery”, jak to ładnie ujął Rafał Ziemkiewicz – mieliśmy już aferę z dwiema wieżami, aferę z Odrą, teraz jest afera wizowa. I żeby było jasne, szalenie mi się nie podoba, że urzędnicy przyjmowali łapówki i wpuszczali Bóg wie kogo na terytorium Polski. Są jednak dwa małe problemy. Nasz umiłowany, poprzedni rząd chciał robić to samo na polecenie Unii i to pewnie na jeszcze większą skalę, bo pamiętamy cytaty „przyjmiemy, ile będzie trzeba” i „kim są, ustali się później”. I druga sprawa – w tej sytuacji PiS przynajmniej zareagował i wyciągnął konsekwencje, Donald Tusk zaś miał niesamowity talent zamiatania wszystkiego pod dywan. Bo przecież „to nie były pieniądze Polaków”.
Wszystkich powsadzam do więzień!
Drugim sposobem PO jest udowadnianie wszem i wobec, że żyjemy w reżimowym państwie i gorzej jest u nas, niż na Białorusi. Zero różnicy. Tylko nie przyjdzie im do pięknych główek, że gdyby faktycznie tak było, to oni siedzieliby w więzieniach, jak białoruscy opozycjoniści, a nie urządzali ustawki. A do dwóch takich sytuacji doszło niedawno. Na pierwszy ogień weźmy Tuska i Rachonia. Były premier zrobił oczywistą prowokację pod siedzibą TVP. Nie wiem, czy liczył konkretnie na Rachonia (chociaż musiał wiedzieć, że dziennikarz od dawna żądał odpowiedzi na pytania związane z „Resetem”), ale na pewno miał nadzieję, że dojdzie do próby zakłócenia konferencji. I faktycznie, pan Michał wpadł jak śliwka w kompot, bo nie mógł nawet doczekać końca konferencji, tylko od razu zaczął wykrzykiwać swoje pytania. Tyle tylko, że jego pomagierzy nie potrafili zachować takiego spokoju, jak szef PO. Najpierw na Rachonia wystartował Rozenek, odpychając go i grożąc, że zdradzi jego adres. Na swoje nieszczęście, Tusk nie zdołał utrzymać na smyczy również swojego ratlerka, więc za chwilę niemalże z pięściami na reżysera „Reseta” rzucił się Kołodziejczak, co – umówmy się – wyglądało komicznie. Ale on akurat znany jest z tego, że lubi takie pyskówki. Znowu wyszło, że stroną agresywniejszą jest jednak Platforma, bo można były spokojnie krzyki dziennikarza przeczekać, a potem kulturalnie zwrócić mu uwagę, że odpowie, kiedy skończy. Tyle pewnie, że Tusk doskonale zdawał sobie sprawę z tego, czego będą dotyczyły pytania Rachonia, a odpowiedzi miał tylko dwie. Pierwsza, że to kłamstwo, co prawda odpowiednio udokumentowane, ale kłamstwo, a druga to „Bez komentarza”. Lider opozycji wybrał bramkę numer trzy i zaczął przekonywać ludzi, jakiego to on porządku nie zrobi z dziennikarzami TVP i całym obecnym rządem. Wszystkich do więzień powsadza, co do jednego. Ale skąd Ty to, Donku, wiesz? Przecież za Twoich rządów będą wolne, niezależne i niezawisłe sądy, więc jakim cudem już znasz wyrok? Coś mam wrażenie, że nas tutaj wszystkich w bambuko próbujesz robić. Nie byłby to zresztą pierwszy raz. W każdym razie, awantura pod siedzibą TVP nie spodobała się dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Bardziej jednak nie spodobało jej się zachowanie Rozemka, Kołodziejczaka i Tuska, niż Rachonia. No kto by pomyślał?
Na immunitet reżim nie działa
Autorką drugiej ewidentnej ustawki jest Kinga Gajewska, która najpierw zrobiła nielegalny wiec, na którym wykrzykiwała coś o imigrantach, których jeszcze sama niedawno by wpuściła i przytuliła do serduszka. Na miejscu stawiła się policja, prosząc posłankę o wylegitymowanie się. Przedstawicielka Platformy, rzecz jasna, nie zamierzała tego zrobić, licząc właśnie na taki efekt końcowy, jaki osiągnęła. Zdaniem policji, doszło do obrażania funkcjonariuszy, więc policjanci zaciągnęli ją do wozu. Gajewska starała się pokazać świadkom cały swój kunszt aktorski: wyrywała się, stawiała, ostrzegała, że ma immunitet, więc jej wolno. Udało jej się sprowokować ludzi, którzy zaraz zaczęli wykrzykiwać, że „halo, panowie, to przecież posłanka”. No i co z tego, że posłanka? Dlaczego ma być z tego tytułu traktowana lepiej, niż przeciętny obywatel? To jest to słynne, platformerskie: „By żyło się lepiej. Wszystkim”? W furgonetce pani Kinga dalej zgrywała odważną i poszkodowaną, bo wmawiała policjantom, że ona przecież chciała się wylegitymować, ale trzymali ją za ręce. Szkoda tylko, że nagrania pokazują, że to nieprawda. Nikt nikogo za nic nie łapał – funkcjonariusze od razu poprosili o pokazanie legitymacji, czego kobieta nie chciała uczynić. Wolała zrobić awanturę i dopiero po akcji pomachała im przed oczami immunitetem. Ja osobiście uważam, że immunitet powinien być zniesiony, bo prowadzi to do nadużyć i jawnego łamania przepisów. To dzięki immunitowi poseł Jachira zachęcała ludzi do wandalizmu. To dzięki immunitetowi poseł Sterczewski mógł sobie jeździć rowerkiem w stanie wskazującym i bez oświetlenia. To dzięki immunitetowi Joanna Sheuring-Wielgus mogła rozkręcać kolejną awanturę na zamieszkach i atakować policjantów, którzy zatrzymywali agresywne dziewczę, Julcze. Przykłady można mnożyć. Immunitet i po sprawie, łapy przy sobie. Ale zwykłemu Kowalskiemu można wlepić mandat, jak sobie otworzy piwko w parku. Wracając jednak do tych dwóch ostatnich prowokacji – ja zdaję sobie sprawę, że ich wierni wyborcy uwierzą w te sploty niesamowitych okoliczności i będą mieli kolejny dowód na pisowski reżim. Oni są już zaślepieni do tego stopnia, że gdyby Tusk wszedł im do mieszkania i nasikał do kawy, uwierzyliby, że to w imię większego dobra wszystkich Polaków i wypili ze smakiem. Wydaje mi się jednak, że takimi akcjami nie przekonają do siebie nowych wyborców, a o to chyba w tej kampanii chodzi. A nie o to, żeby jeszcze bardziej zacietrzewić swoich wyznawców? Chyba, że Platforma już ich szykuje do robienia sajgonu na ulicach po 15 października?
Priorytety polityków
Na zakończenie dopiszę jednak, że obie strony dwóch najbardziej zwaśnionych partii w Polsce grają nierówno. Ostatni spot PiS-u ujawniający plany obrony Polski w razie rosyjskiego ataku jest, w mojej opinii, nie do wybronienia. Po pierwsze – jestem niemal pewna, że te plany układała NATO, a Tusk tylko pokiwał głową (być może, gdyby to od niego zależało wcale by wielkich planów nie czynił, bo przecież Rosja zawsze była spoko). Wydaje mi się, że PiS w ten sam sposób akceptował ich plany, więc troszkę wieje hipokryzją. Może zmieniły się one pod wpływem rosyjskiej agresji, ale co z tego? Po drugie – ładnie to tak machać tajnymi planami obrony Polski? Tak żeby sobie Putin z Łukaszenką mógł je swobodnie przeczytać i poanalizować? Ten spot uświadomił mi tak naprawdę jedno – że dla jednych i drugich nie ma ważniejszych rzeczy od nawalania w przeciwnika, nieważne czego by nie musieli użyć. Wszystkie chwyty dozwolone, prawda? No właśnie, nieprawda, bo bezpieczeństwo kraju i jego obywateli powinno być dla nich świętością. Parafrazując słowa Marka Budzisza z rozmowy z Piotrem Zychowiczem: niech oni się publicznie oblewają błotem, niech uskuteczniają te swoje ustawki, szukają aferek czy licytują na socjale. Ale po wszystkim powinni wziąć się za swoją robotę i za zamkniętymi drzwiami ustalić, jaki jest najlepszy i najskuteczniejszy sposób na obronę ojczyzny, gdyby doszło do najgorszego. Bo obawiam się, że nasze wojsko jest już w tak opłakanym stanie, że nawet najlepsze plany NATO nie wystarczą. A jest to efekt ponad trzydziestoletnich zaniechań w tej kwestii, bo zawsze było dla nich ważniejsze właśnie nawalanie w przeciwnika. Albo zamiatanie aferek.
M.