Connect with us

Nawiasem Pisząc

Krótka historia pewnego marszu

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Kojarzycie pewnie wymyślone historyjki, jak ten ze screenu poniżej, o śpiewających tramwajach czy klaszczących kierowcach? Niech to posłuży za obrazek do marszu 4 czerwca, bo co tam się nie działo, to nawet nie wiem, czy dam radę opisać, ale ambitnie spróbuję. Rzecz jasna, nie na samym marszu, bo nie czułam potrzeby tam iść, przeciwnie, czułam olbrzymią potrzebę siedzenia w domu. Jednak media roztrząsały o tym wydarzeniu od ładnych kilku tygodni i teraz też nie mogą się jeszcze od niego odczepić. Żebym się jednak nie pogłupiła rozłożę sobie na akapity to, co chcę Wam opisać – zresztą chronologicznie nic ciekawego się stało. Wyszli, przeszli się, pokrzyczeli, wrócili do domu.

Każdy sobie średnią liczy

W każdym razie zacząć należy od samych liczb, bo dziennikarze wszelkiej maści snuli już swoje prognozy na długo przed czwartym czerwca. Najchętniej robili to, rzecz jasna, politycy i media związani z opozycją. TVN i Onet zaczynali nieśmiało, że będzie 300 tysięcy. Donald Tusk i warszawski ratusz mieli nadzieję na pół miliona (i dalej się chyba z tego stwierdzenia nie wycofują). Roman Giertych, koń polskiego intelektu, obstawiał milion. Co mógł, w celu podniesienia frekwencji, robił też Tomasz Lis, który nagabywał ludzi na ulicy, żeby wybrali się w marszu po polską demokrację, tolerancję i kolorowe baloniki. To się nazywa ostoja obiektywizmu polskiego dziennikarstwa. Facet jest jak skała – nic go nie ruszy. Na swoim TT pisał, że każdy, kto może, a nie przyjdzie, jest bardzo, bardzo niedobry (przy czym on użył innych słów), a potem… sam nie poszedł, bo prowadził transmisję z dachu jednego z budynków. Ale wiadomo, jego nie wolno tak nazywać. Jak w rzeczywistości wyglądał ten marsz? Ogólnie tak, jak się wszyscy spodziewaliśmy – posłowie i media sprzyjajace rządowi udawali, że marszu nie ma, a jeśli już, to działo się tam bardzo, bardzo źle. Wśród mediów i polityków, którym bliżej do opozycji, praktycznie liczby się nie zmieniły. Tyle że do zabawy włączyła się policja, która uznała, że w marszu brało udział około 150 tysięcy ludzi. Patrząc na zdjęcia faktycznie może tak być, nie wiem, dlaczego PO koniecznie chce pompować ten wynik do granic absurdu – ja się i tak nie spodziewałam, że tak dobrze im pójdzie. Nie wiem, może to te autobusy przeważyły szalę. W każdym razie, śmieję się od dawna, że jeśli chcecie poznać szacunkową frekwencję jakiegoś politycznego wydarzenia, to sprawdźcie, co podają w TVN i TVP, co piszą w Wybiórczej czy Niezależnej i po prostu wyciągnijcie średnią. 😉

Marsz zły, marsz dobry

W każdym razie po ocenie frekwencji trzeba wyjaśnić, czym ten marsz faktycznie był. „Był pełen nienawiści do obecnego rządu, padały tam wulgaryzmy w stronę Jarosława Kaczyńskiego” itd., itp. „To był marsz radości, pojednania, tolerancji, miłości i przyjaźni. Ludzie uśmiechali się do siebie i śpiewali”; bla, bla, bla. Jak było naprawdę – pewnie pośrodku tak, jak w przypadku marszów, w których większość z nas pewnie kiedyś uczestniczyła – podejrzewam, że z reguły ludzie szli spokojnie, ale na pewno zdarzały się jakieś incydenty. I w zależności od stacji, wiadomo na jakich nagraniach się skupi. Standard. Jednak przydałoby się tutaj określić precyzyjnie, czym jest incydent. Otóż zdecydowanie jest to transparent na Marszu Niepodległości o treści, która nie spodoba się mainstreamowym mediom (z ostatniego pamiętam taki z napisem: Maja Staśko to największa hipokrytka polskiego Internetu, co chyba nie jest niezgodne z rzeczywistością?), ale incydentami na pewno nie są okrzyki: Wypier***ać!!!, J***ć PiS!, wszędobylskie osiem gwiazdek (również narysowane na czołach najmłodszych uczestników marszu), czy dzieci radośnie skaczące i krzyczące: Kaczyński pójdzie do piekła. Swoją drogą, nie wiem, co trzeba mieć w głowach, żeby tak bezkompromisowo wpychać dzieci do polityki. One i tak nie rozumiały tych ich hasełek, one się po prostu bawiły. I, dzięki swoim rodzicom, nie widziały nic złego w życzeniu drugiemu człowiekowi, żeby poszedł do diabła. Tak czy inaczej, choćby po takich zapewnieniach, widzimy, jak ten TVN wszystkich kłamie; nawet im brewka nie tyknie (tak, to była parafraza z kabaretu „Niebo”). Były, rzecz jasna, zapewnienia, że na przykład hasła, które podzieliły wcześniej Polaków w ogóle nie były obecne na marszach, np. aborcja. Aha. Tu się zgina dziób pingwina, na zdjęciach z tej „jednoczącej” imprezy widziałam całe mnóstwo czerwonych błyskawić. Jeśli to nie był symbol marszu wściekłych macic, to co to było? Albo nie, nie odpowiadajcie.

Absolutny brak nienawiści

Rzecz jasna, tej nienawiści, nie było nie tylko na marszu. Jej nie było W OGÓLE! Dowodem na to niech będzie – oczywiście! – Tomasz Lis, który parę dni przed marszem napisał na TT: Znajdzie się komora dla Dudy i Kaczora. Następnego dnia, kiedy wstał, otarł zaspane oczy i sprawdził odpowiedzi ludzi, dotarło do niego, że coś poszło nie tak. Miało być zabawnie, błyskotliwie, króciutko i z motywem poetyckim, wyszło – co najmniej niesmacznie, a to i tak jest olbrzymi eufemizm. Tomek oczywiście twitta skasował i napisał krótkie oświadczenie, że to przecież nie jego wina, tylko ludzi złej woli. Bo tylko źli ludzie mogli pomyśleć, że chodzi tutaj o komory do masowej eksterminacji Żydów i Polaków. Tak naprawdę chodziło o cele, ale cele by się nie rymowały, więc stanęło na komory. Ale Tomuś, broń Boże, nie miał na myśli tego, co miał, więc pod koniec wpisu zaznaczył, że jest bardzo dobrym człowiekiem i co prawda życzy Kaczyńskiemu i Dudzie więzienia, ale życzy im też zdrowia i długiego życia. W więzieniu. ❤ Ale do pana dziennikarza już się chyba przyzwyczailiśmy, on, kiedy nie trzepnie niczego głupiego na TT, nie jest sobą, a jeśli zdarza mu się napisać coś mądrego, to istnieją obawy, że… też nie jest sobą, bo prawdziwego Lisa zakneblowano i związano, a do jego konta dobrał się ktoś inny. Jednak tym razem Lis zyskał bardzo niespodziewanego zwolennika – znaczy, OK, Andrzej Seweryn dał się już poznać jako aktor, który robi za przydrożnego klauna Donalda Tuska, ale takiego ścieku nawet się po nim nie spodziewałam. Otóż nagrał on krótki apel – rzekomo do swojego wnuczka – w którym m.in. kazał mu: Nap***dalać i j***ć w PiS, pier**lić ich po ryju. Dziadek wykazuje się, rzecz jasna, olbrzymią cierpliwością do małego dziecka, zauważając, że jeszcze tego nie rozumie, ale kiedyś zrozumie i wtedy ma walić, napier**lać, j***ć i tak dalej. Urocze. To jest właśnie ten brak nienawiści, o którym TVN roztkliwia się od niedzieli. Podejrzewam, że już tam nawet w redakcji rzygają na tęczowo. W każdym razie, Lis bardzo się ucieszył z takiego wsparcia, bo puścił to nagranie – tak, tak – na swoim koncie TT. Nie wiem, co on chciał tym osiągnąć. Być może to było dla niego tożsame z życzeniem Dudzie i Kaczyńskiego długiego i zdrowego życia. W każdym razie przekaz dziadziusia do wnusia poszedł w Polskę, więc – zanim Tomek zdążył się zorientować: „O k-wa, znowu zjeb**łem” i skasował wpis – stał się swoistym viralem. Jaka była reakcja matki chłopca? Że nagranie miało być prywatne i nikt z nich nie wie, jakim cudem trafiło do sieci. I to jest dla niej największy problem? A jak za kilkanaście lat jej syna zamkną za pobicie jakiegoś przebrzydłego pisiora, to jak to wytłumaczy? Że to wina pisiora, jej syna czy może jej, jakże pokojowo i kulturalnie nastawionego, tatusia? Matko kochana, ci ludzie osiągnęli już taki poziom szaleństwa, że to jest aż przerażające. Przecież tutaj w Polskę wyciekło nagranie, w którym znany polski aktor namawia swojego kilkuletniego wnuka, żeby za kilka lat spuścił komuś tam łomot, tylko dlatego, że go nie lubi, a jedyną reakcją matki dziecka jest wzruszenie ramionami, bo „to było do celów prywatnych”. Tak, i najwyraźniej edukacyjnych również. Swoją drogą, robimy aferę sędziemu piłkarskiemu o głupią konferencję biznesową, a tutaj problemu nikt nie widzi… W każdym razie spokojnie, to oczywiście jeszcze nie koniec. W dyskusję postanowiła włączyć się najbardziej skuteczna polityk wszechczasów, czyli Małgorzata Kidawa-Błońska, która usprawiedliwiła Seweryna, że to przecież tylko taka sytuacja i trudno używać delikatnego języka, bo to wyraz buntu i bezsilności. Rodzi się bunt; sytuacja czasami jest taka, że język staje się brutalny – tłumaczyła posłanka, po czym dodała, że tzw. „obrońcy Wyspy Węży” też brzydko mówili w stronę Rosjan, którzy ich atakowali, więc czego ludzie się czepiacie? Widocznie według pani Małgorzaty te sytuacje są tożsame. Czy to było najbardziej żenujące tłumaczenie? Otóż nie, wśród zwolenników PO na TT (można ich poznać po emblematach LGBT i UE, od biedy czasem Polski) dali wyraz swojemu oburzeniu, bo to „PiS użył Pegasusa, żeby inwigilować polskich artystów! Skandal! Hańba!”. Tak więc jak sami widzicie – nienawiści nie było. Ani trochę.

Komedia pomyłek

I na koniec parę przezabawnych sytuacji z tego marszu, żebyśmy nie zapomnieli z jakiego rodzaju dyletantami mamy do czynienia. Zacznijmy od tradycji, czyli od tego, że Tusk znowu coś od kogoś zerżnął. Mianowicie logo marszu. Ale zabawniejsze jest od kogo, bo od organizacji „Sex Worker Solidaryty”, czyli inaczej mówiąc – dziwek. No, trzeba przynać, że wysoko zawiesił sobie poprzeczkę, bo sami przyznacie, że głupiej się nie da. Tego nie można w żaden sposób nie da obronić. Zupełnie jak w tym kawale o facecie w barze, powstarzającym w kółko „Tego się nie da wytłumaczyć”. Żeby było śmieszniej, były premier wymyślił też chwytliwe hasło do tego wydarzenia: „Głos ulicy”. To jest chyba najdurniejsze, co udało się zrobić Tuskowi od początku swojej politycznej kariery. Nie wiem, czy Doniek w ten sposób próbuje solidaryzować się z prostytutkami, wdać w romans z lewicą, czy po prostu, szukając pomysłu na logo marszu, znowu postanowił coś komuś podp***dolić, nie spojrzał nawet co to jest, a teraz jest bardzo zdziwiony, bo Internet działa tak, że można sobie po obrazku sprawdzić, skąd on się w ogóle wziął? Drugą rzeczą było, rzecz jasna, wystąpienie Lecha Wałęsy, który jak zwykle poraził wszystkich swoją skromnością. Przedstawił się zgromadzonym jako „człowiek sukcesu tysiąclecia”, po czym dodał- i tym się właśnie ta skromność przewijała – „przynajmniej niektórzy tak mnie nazywają”. 😃 Jacy i którzy, nie udało mi się dociec. Dalej nasz miszcz intelektu robił to, co umie robić najlepiej – czyli chwalić się swoimi zasługami. Więc , słuchajcie, on ma medali więcej niż Breżniew (czemu akurat radziecki polityk przyszedł mu do głowy, nie wiem, może to sentyment?), tyle i tyle profesur, tyle i tyle doktoratów (Leszek, Ty nawet matury nie masz!) i tak dalej, i tym podobne. Tłum zaczął się trochę niecierpliwić – no bo, jasne, to jest wielki i nieoceniony Lech Wałęsa, ale ile można o sobie gadać!? My chcemy o demokracji! O PiSie! O tolerancji! O PiSie! O miłości! O PiSie! O Unii Europejskiej! O PiSie! I chcemy to słyszeć z ust naszego męża stanu, Donalda Tuska. Trudno się zatem dziwić, że niedługo później publiczność zaczęła wyrażać zniecierpliwości. Facet, który „tymi rencyma” pokonał Wałęsa próbował doprosić się o uwagę (Ale poczekajcie, ja jeszcze nie skończyłem!), a kiedy to nic nie dało obraził się tylko i zestrosował publiczność: No dobra, to jak nie chcecie mnie słuchać, to dziękuję. Ten facet jest niemożliwy! ❤ Później (albo wcześniej – nieważne) była bardzo ciekawa sytuacja, bo kiedy Borys Budka zaprosił ludzi do śpiewania hymnu, zapadła krępująca cisza. Mogę sobie wyobrazić, jak wyglądały szepty przerażonych ludzi: „Ty, czego on chce? Jakiego hymnu?”; „Nie wiem, kiedyś to się radziecki śpiewało, pamiętasz?”; „Kurczę, ale teraz to o co innego musi chodzić, bo przecież Doniek mówił, że Rosjanie są źli i to PiS ich kocha, a nie my”; „Może niemiecki?”. Poseł PO odchrząknął nerwowo i kolejny raz zachęcił do śpiewania hymnu. Tym razem – chociaż znów po krótkiej chwili – zaskoczyło. „Ty, to może o polski chodzi?”; „Faktycznie, może tak być! A jaki to był tekst?”. W tym momencie przypomina mi się kolejny wywiad z TVN-u, w którym ekspert (ja nie wiem, skąd oni tych ekspertów biorą, z piwnicy chyba), twierdził, że nie udało się PiSowi i ogólnie całej prawicy przechwycić patriotyzmu, bo ludzie szli z polskimi flagami, a nie z unijnymi. Gówno byka, bo unijne też były, ale co ja tam znowu będę TVN-owi wypominać kłamstwo? W sumie dobrze, że wzięli też te polskie flagi, bo inaczej w tamtej newralgicznej sytuacji mogliby sobie nie przypomnieć o hymn jakiego państwa chodzi. Ach, gdyby wtedy pod tą sceną rozległo się gromkie: Deutschland, Deutschland uber alles! to byłoby epickie podsumowanie polityki Tuska. Na koniec jeszcze mała bzdurka, ale urocza i prześmieszna. Otóż ludziom na ulicy nie działały komórki ani Internet i, biedni, wpadli w panikę. Tak, pojawiły się po tym marszu głosy, że to PiS ich zagłuszał. Słowo daję, ja tego nie zmyślam. Ludzie poważnie myśleli, że PiS ich zagłusza, żeby doprowadzić tam do wybuchu paniki i ich wszystkich trupem położyć, patrząc na to, że marsz przechodził dość wąskimi ulicami, jak na takie tłumy. Bo nie wiem, jaki mógłby być inny tego cel? Pewnie te wszystkie kompromitacje, które wydarzyły się podczas tego Marszu, te zapomniane wulgaryzmy, ten obrażony Wałęsa, ten wstydliwy moment, kiedy przyszło do śpiewania hymnu, to też była wina PiSu! Najpierw zagłuszyli im komórki jakimiś falami, a potem tymi samymi falami, wdarli im się do mózgu (czy co tam innego im w głowach bytuje) i – niczym grzyb maczużnik – zrobiła z nich bezwolne zombie. Gdyby nie PiS to by się wszystko udało! Dlatego osiem gwiazdek, tolerancja i kochajmy się!

Widocznie, biedacy, tak są nieprzyzwyczajeni do marszów z udziałem tłumu, że zapomnieli, jak to działa w takich sytuacjach. Na Marszu Niepodległości są regularnie takie problemy, ale nam nie przyszłoby do głowy oskarżać Trzaskowskiego o inwigilację. Akurat o to – nie.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

TT: NawiasemPiszac

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Nawiasem Pisząc

Idee i wartości Igrzysk Olimpijskich

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Zawsze myślałam, że zaszczyt niesienia olimpijskiego płomienia dotyczy tylko najbardziej zasłużonych sportowców. Prawdziwych legend, które potrafiły pokonać największe słabości, a stres i presję przekuć na ambicję i waleczność. Mistrzów w swojej dyscyplinie. Niedoścignionych wzorów i autorytetów dla wielu ludzi. Ludzi wytrwałych, ambitnych i pracowitych. Ludzi, którzy całe swoje życie podporządkowali sportowi. Którzy nie bali się wyrzeczeń, bo przyświecał im jeden konkretny cel i konsekwentnie do niego dążyli. Którzy są żywymi pomnikami w świecie sportu. Którzy często dokonywali rzeczy, które wydawały się niemożliwe.

Nowa tradycja?

Francuzi uświadomili mi, jak bardzo się myliłam. Ponieważ znicz olimpijski poniósł Snoop Dogg, który kojarzy mi się głównie z jaraniem trawki, oraz jakichś trzech facetów, którym wydaje się, że są kobietami. Już na ostatnich Zimowych Igrzyskach Olimpijskich, zdaje się w ceremonii otwarcia albo zamknięcia konkursu w łyżwiarstwie figurowym, brał udział mężczyzna, który nie potrafił nawet jeździć na łyżwach i jedyne, co zrobił to dostojnie wyrżnął tyłkiem o lód, niosąc norweską flagę. Ale był przebrany za kobietę, więc widocznie kompromitacji nie było. Francja idzie jeszcze dalej, bo zabiera zaszczyt wzięcia udziału w sztafecie niosącej olimpijski znicz cenionym i szanowanym sportowcom, ale to wszystko, rzecz jasna, w imię tolerancji. Panowie, którzy zamiast nich, poniosą znicz znani są podobno z wulgarnych i seksualnych występów. Według wielu taki wybór to poniżanie i deprecjonowanie ważnych wartości i ogólnie hańba dla Francji. Zgadzam się, przy czym według mnie Francja zhańbiła się już ładnych parę lat temu i wiele już z tego państwa nie zostało.

Tolerancja ponad bezpieczeństwo

Ale już burmistrz Paryża broni tego wyboru, powołując się na typowe dla postępowców argumenty. Niejednokrotnie wyśmiewane i nie wnoszące absolutnie nic do dyskusji. Pewnie już domyślacie się, jakie to „argumenty”. Ależ oczywiście, homofobia i transfobia. Cóż, tak jak pisałam – zaszczyt niesienia znicza powinien dosięgnąć tylko najwybitniejszych sportowców. Nie widzę powodów, dla których ta tradycja miałaby się zmienić na korzyść jakichś niewyżytych przebierańców. Jeśli pani burmistrz potrafi mi to jakoś logicznie wytłumaczyć, to bardzo proszę. W przeciwnym wypadku niech sobie wsadzi tę transfobię i homofobię tam, gdzie słońce nie dochodzi. I zajmie się naprawdę poważnymi problemami, bo te Igrzyska mogą być najbardziej kompromitujące w całej historii tych rozgrywek i to nie tylko ze względu na takich dziwaków. Chirurdzy i inżynierowie, tak jak przewidywali ludzie mądrzejsi od pani burmistrz, już robią tam chlew. Zdążyli wywołać zamieszki na meczu Argentyny z Maroko (co, swoją drogą pokazało, że Francuzi są kompletnie pod tym kątem nieprzygotowani), okraść piłkarzy z Argentyny oraz kolarzy z Australii oraz ubogacić kulturowo australijską obywatelkę. A ceremonia otwarcia dopiero dziś wieczorem. A nieśmiało tylko przypominam, że Francja, zgłaszając swoją kandydaturę, wzięła na siebie obowiązek troskę o bezpieczeństwo wszystkich kibiców, którzy tam przyjadą.

Cóż, szykują się wybuchowe Igrzyska.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

 

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Uśmiechnięte państwo prawa

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

To, co ostatnio dzieje się w naszym uśmiechniętym państwie prawa to tak naprawdę zwykły kabaret, bo działania Tuska przypominają już najlepsze czasy SB. Niedawno służby zatrzymały ks. Olszewskiego i Marcina Romanowskiego w sprawie jakichś nieprawidłowości związanych z Funduszem Sprawiedliwości. Obaj utrzymują, że w areszcie byli traktowani co najmniej średnio, żeby nie powiedzieć dosadniej, ale służba więzienna i Adam Bodnar stwierdzili, że wcale nie, nieprawda i na tym w zasadzie sprawa się skończyła. Ale cóż, pan premier obiecał swoim wyborcom, że będzie zemsta na tych wstrętnych pisiorach – i tej jednej obietnicy akurat zamierza dotrzymać. Po pierwsze dlatego, że sam jest mściwym człowiekiem, o czym mówiło się już dawno i w różnych środowiskach, a po drugie dlatego, że doskonale zdaje sobie sprawę na czym jego zatwardziałemu elektoratowi najbardziej zależy – im nie przeszkadza, że nagle będą mieli mniej pieniędzy w portfelu, a być może nawet stracą pracę, byle tylko mieli świadomość, że ktoś „j***e PiS”. Zaatakowano dwa z najbardziej znienawidzonych – przez postępowych i tolerancyjnych – cele.

Ten szatański Kościół

Ksiądz Olszewski po zatrzymaniu napisał list do rodziny, który następnie został opublikowany. Z jego fragmentów możemy wyczytać między innymi: Od 6 rano, przez cały dzień (nawet przy czynnościach fizjologicznych) byłem skuty. Ani na chwilę nie zdjęto mi kajdanek. Usłyszałem, że o tej porze nie ma ani kolacji, ani wody. Ubłagałem pół butelki wody z kranu, przyniesionej w butelce, która stała w celi. Rano, kiedy prosiłem, by zaprowadzono mnie do WC, usłyszałem: „Lej do niej”. Ksiądz pisał również: Pouczono mnie, że w razie jakiegokolwiek ruchu bez ich zgody użyją siły włącznie z bronią palną. Oczywiście, tak jak wspominałam Bodnar i służby więzienne stanowczo temu zaprzeczyły, więc w ogóle nie ma o czym gadać, jednak adwokat księdza utrzymuje, że jego klient schudł w areszcie 15 kilogramów i ogólnie jest w złym stanie fizycznym. Jak jest naprawdę, nie wiadomo, ale patrząc na to, jakie wspomnienia z aresztu mieli Wąsik i Kamiński – obawiam się, że nie można tego wykluczać. Nie wiem też, czy ksiądz Michał jest winny czy nie – wiem za to, że wielu prawników ma wątpliwości co do zasadności tych oskarżeń, tym bardziej, że mówimy tu nawet o rzekomym udziale w grupie przestępczej. Tyle że Koalicja za grupę przestępczą uznaje PiS, Konfederację i ogólnie każdą grupę czy stowarzyszenie, która nie działa po ich myśli. Mam jednak wrażenie, że mamy tu do czynienia z typowo SB-ckimi metodami – dorwano człowieka, co do którego można było sformułować mające mniej lub więcej sensu zarzuty, a potem uprzykrzać mu życie w więzieniu tak, żeby się złamał i być może zdradził jakieś nieścisłości gdzieś w wyższych kręgach, które nawet nie muszą być prawdziwe. I trochę się denerwują, bo wygląda na to, że duchowny do tej pory się nie złamał.

Ten przebrzydły PiS

Jeszcze większe jaja są z posłem Marcinem Romanowskim. On również jest oskarżany o nieprawidłowe wydatkowanie środków z Funduszu Sprawiedliwości. Romanowskiego aresztowano przed kamerami, niemalże w świetle fleszy – tak, żeby absolutnie nikt nie miał wątpliwości z jakim niebezpiecznym przestępcą i bandytą mamy do czynienia. I po to, żeby zaślepieni fanatycy Tuska mogli wiwatować. Oczywiście, trzeba było go od razu aresztować, bo „zachodziło ryzyko matactwa”. Romanowski od jakiegoś czasu musiał zdawać sobie sprawę, że nasz nie-rząd ostrzy sobie na niego zęby, więc jakby miał mataczyć, to już dawno by to zrobił i może nawet uciekł do Włoch, jak taki inny. Mało tego – on kilka dni wcześniej sam zgłosił się do prokuratury, żeby złożyć zeznania, ale wtedy nikt nie chciał z nim gadać. Bo wtedy nie było kamer, nie było świadków, oczernianie człowieka nie byłaby więc aż tak spektakularne. Kazano mu więc spadać, żeby po jakimś czasie wywlec go w kajdankach na oczach wszystkich. Sprawiedliwość triumfuje, prawda? Tylko że wcale nie, bo poseł Romanowski bardzo szybko został zwolniony z aresztu, bo okazało się, że ma on również immunitet Rady Europy. I teraz pytanie – czy prokuratorzy pod rządami Tuska są tak niekompeteni, że nie zdawali sobie z tego sprawy i skompromitowali się doszczętnie, czy może wręcz przeciwnie – zrobili to celowo, wiedzieli, że tak to się skończy, ale też doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że obraz wyprowadzonego w kajdankach urzędnika państwowego na trwale zostanie w pamięci. I prawdopodobnie właśnie o to chodziło. Zresztą sam Tusk pisał na swoim Twixie, że publiczność jest rozczarowana. Sam się poniekąd przyznał, że robił to właśnie dla poklasku.

Prawo takie, jak my je rozumiemy

Romanowski może być po prostu nagrodą pocieszenia dla prostego ludu, bo przecież Tusk obiecywał dorwać Zbigniewa Ziobrę, a tego mu się nie udało z uwagi na ciężką chorobę byłego ministra. A może i środkiem do celu, żeby uzyskać haki na kogoś wyżej postawionego, jak to już wcześniej pisałam. Nie wiem, ale wiem, że to, co wyprawiają posłowie KO na polecenie swojego guru na pewno zgodne z prawem nie jest. Śmieszą mnie też pełne oburzenia głosu z tamtego obozu, że Romanowski chowa się za immunitetem. Bo przecież oni w naszym nie-rządzie to wszyscy święci i żodyn z nich (ŻODYN!!!) nigdy tym immunitetem nie wymachiwał. I nie chodzi też o sam immunitet, bo ja ogólnie jestem jemu przeciwna, uważam, że jeśli wszyscy jesteśmy równi wobec prawa to wszyscy, a nie, że niektórzy mogą być równiejsi. Ale chciałabym, żeby te immunitety znieśli dla wszystkich, a nie co jakiś czas urządzali sobie polowanie na czarownice, bo któregoś posła akurat wyjątkowo nie lubią, a że kiedyś wpisał swoje nazwisko w nie tej rubryczce, co trzeba, to mają podstawy. I żeby była jasność – nie twierdzę, że ks. Olszewski i Marcin Romanowski są niewinni. Tego nie wiem. Ale wydaje mi się, że każdy ma prawo do uczciwego procesu. I każdy ma prawo oczekiwać tego procesu w swoim domu, o ile nie istnieje ryzyko, że kogoś zadźga na ulicy albo zwieje za granicę. Na razie słyszymy tylko o zarzutach. Nic nie wiadomo o procesie – kiedy i czy w ogóle będzie. Bez procesu nie ma wyroku, prawda? Nieprawda. Wyrok wydały już media protuskowe, oczerniając obu mężczyzn dwadzieścia cztery godziny na dobę. I nawet jeśli okaże się, że tak naprawdę żadnej afery nie było, to i tak zniszczono im dobre imię, a smród będzie się ciągnął za nimi jeszcze długo.

Takie to państwo prawa z tej naszej uśmiechniętej Polski.

M.

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Zło, którego się nie zapomina

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Żeby jeszcze bardziej uświadomić Wam, jakimi Niemcy byli okrutnikami podczas II wojny światami, a jakimi pokrytymi hańbą obłudnikami są teraz, kiedy nie chcą wypłacić należnych Polsce pieniędzy, napiszę Wam dwie historie. O jednej pewnie coś, gdzieś słyszeliście, bo jest dość znana w naszym kraju, ale o drugiej praktycznie już się nie mówi. I naprawdę nóż się w kieszeni otwiera, kiedy się o nich czyta. Daję Wam słowo, że po lekturze tego tekstu będziecie czuć tylko wściekłość i bezradność. Ja przynajmniej tak miałam, kiedy dzisiaj, wracając z pracy, czytałam sobie na ten temat, przygotowując się do tego artykułu.

Humanitaryzm po niemiecku

Obie te historie dotyczą rzezi na Woli, którą Niemcy zorganizowali, żeby ukarać warszawian za wybuch powstania. Zginęło wówczas od 20 tysięcy do 65 tysięcy, chociaż może należy odetchnąć z ulgą, że „tylko” tyle, bo Adolf Hitler wydał jasny rozkaz – mieli zginąć wszyscy warszawiacy. Co do jednego. Zaś całe miasto należało zniszczyć – to drugie im się przecież udało. Sposób myślenia tego obłąkanego człowieka był jasny: Każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców, Warszawa ma być zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy. Niemcy, oczywiście, od razu ochoczo przystąpili do realizacji planu i dokonali ludobójstwa na mieszkańcach Woli. Nie miało dla nich znaczenia, czy to było dziecko, kobieta czy mężczyzna, nie miało dla nich również znaczenia, że to byli cywile, którzy nie brali udziału w walkach. Chcieli tylko przeżyć wojnę. Nawet to nie było im dane. Wymordowano również personel i pacjentów trzech okolicznych szpitali. Wywlekali ludzi z domów, biciem, kopaniem i uderzaniem kolbami karabinów zmusili ich do ustawiania się pod ścianami, gdzie następnie ich rozstrzeliwano. Zmuszano niektórych mężczyzn do palenia zwłok, a potem ich również zabijano. Wśród tych ludzi była Wanda Lurie, wypędzona z domu z trójką swoich dzieci. Kobieta była również w widocznej ciąży. Idąc na pewną śmierć, pani Wanda próbowała wybłagać pilnujących jej Niemców o łaskę dla niej i jej dzieci, ale gdzie tam. Później usiłowała wykupić się od jakichś Ukraińców, oferując im wszystkie swoje kosztowności. Oni chcieli się nawet zgodzić, ale przyuważył to jakiś Szwab i „transakcję” uniemożliwił tuż po wręczeniu ukraińskim pomocnikom biżuterii i pieniędzy. Rzecz jasna, swojej własności już nie odzyskała, ale myślę, że był to dla niej już w tym momencie najmniejszy problem. 3-letni Wiesław płakał przerażony, tym bardziej, że pewnie nie rozumiał jeszcze, co się dzieje. 6-letnia Ludmiła również wylewała łzy, powtarzając co chwilę: Mamo, oni nas zabiją! Najstarszy syn, 11-letni Lech po prostu się modlił. Niedługo później zostali postawieni pod mur fabryki „Ursus” i hitlerowcy zaczęli strzelać. Dzieci Lurie zginęły od razu, ona została ciężko raniona w twarz i obie nogi. Po odzyskaniu przytomności leżała między ciałami zabitych przez kolejne dwa dni, bojąc się ruszyć. Mogła tylko patrzeć na swoje martwe dzieci i czekać na śmierć. W pewnym momencie jednak poczuła ruch w swoim brzuchu. Wróciły w nią siły, że może zdoła ocalić swoje ostatnie, najmłodsze dziecko, więc wyczołgała się spod spiętrzonych ciał i próbowała uciekać. Następnie została jednak ponownie pojmana i zapędzona do obozu przejściowego w Kościele Św. Stanisława Biskupa, a następnie do obozu w Pruszkowie. 20 sierpnia urodziła syna Mścisława. Widzicie więc sami, że Niemcy doskonale widzieli, że kobieta jest w ciąży, a mimo to nie okazali litości. Każdy Polak to każdy Polak. Również nienarodzony. Dr Mścisław Lurie został współzałożycielem i aktywnym członkiem Stowarzyszenia Polaków Poszkodowanych przez III Rzeszę. Zmarł w 2018 roku – jego matka odeszła w roku 1989. Była jednym z najważniejszych świadków, a dzięki jej zeznaniom wiadomo znacznie więcej o tragedii na Woli, a Niemcom nie udało się sprawy zatuszować. Choć próbowali.

Sprawiedliwość po niemiecku

No dobrze, a jakie kary spotkały morderców? Skoro były dostępne zeznania pani Wandy i innych świadków, więc było wiadomo mniej więcej, co tam się działo… Bo przecież nie mogło im to ujść tak zupełnie płazem, prawda? Cóż, nie wiem o wszystkich zbrodniarzach, ale napiszę Wam o jednym. Heinz Reinefarth był dowódcą jednego z oddziałów, który dopuścił się ludobójstwa na Woli. Później podobnych zabójstw miał dokonywać również na Starym Mieście. Szacuje się, że liczba ofiar oddziału Reinefartha wynosiła nawet 100 tysięcy osób. I co się z nim stało po wojnie? Pewnie kara śmierci, bo przecież to głównie przewidywano dla tych nielicznych, którzy trafili pod Międzynarodowy Trybunał Stanu w Norymberdze. No, właśnie – niestety tylko nielicznych. Ten kawał gnoja uniknął odpowiedzialności za swoje czyny. Polska wielokrotnie ubiegała się o ekstradycję zbrodniarza, ale za pierwszym razem odmówili nam alianci, tłumacząc, że Niemiec może być ważnym i kluczowym świadkiem w procesach norymberskich. Świadkiem! Później zrobili to już nasi zachodni sąsiedzi, powołując się na brak dowodów. Nie jest to jedyny raz, kiedy świat olewa polskie żądania o wydanie im oprawców swoich obywateli. Przecież tak samo było ze Stefanem Michnikiem i Heleną Wolińską. Przyczyną odmowy był… polski antysemityzm. Niektórzy ludzie wstydu nie mają. Szwedzi odmówili nam nawet już w 2019 roku, żeby zbrodniczy brat redaktora naczelnego Gazety Wyborczy, żeby starszy pan mógł spokojnie dożyć końca swoich dni w przytulnym ośrodku, gdzie grywał sobie w szachy z innymi mieszkańcami. Chyba wtedy powoływano się już na wiek stalinowskiego sędzi. Pamiętamy zresztą, że to samo robiła Platforma w Polsce. Bo jak tak można, przecież to starsi, schorowani ludzie! Ale już nielubianego posła chorego na raka można ciągać po sądach i robić mu najazdy na mieszkanie, czemu nie? Ale do brzegu – wiecie, co po wojnie robił w Niemczech nasz antybohater? W 1951 roku został wybrany na burmistrza miasta Westerland na wyspie Sylt. Jak można wybrać sobie na burmistrza człowieka, który niecałe dziesięć lat wcześniej dowodził oddziałami mordującymi tysiące ludzi? Nie wiem, ale to są Niemcy. Mało tego – mieszkańcy byli zadowoleni z głowy swojego miasta, więc za bardzo mu tego ludobójstwa ani służby w SS nie wypominali. Później został jeszcze posłem landtagu w Szlezwiku-Holsztynie (swoją drogą, niemiecka nazwa niezbyt dobrze nam się kojarząca), tak więc widać, że obywatele byli zadowoleni z jego – ekhm, ekhm – misji. A po zakończeniu kariery polityka pracował jeszcze jako prawnik, bo ten facet przecież na temat sprawiedliwości wiedział wszystko najlepiej! Wspominałam już, że Niemcy odmawiali nam wydania tego zbrodniarza – mało tego, przyznali mu rentę generalską! Zdechł (wybaczcie, ale nie będę pisać z szacunkiem o tym moralnym zerze) w 1979 roku w swojej rezydencji na wyspie Sylt, ciesząc się do końca życia szacunkiem i sympatią jej mieszkańców. Mam nadzieję, że chociaż w tym drugim życiu został osądzony tak jak należy. SPRAWIEDLIWEGO wyroku mu życzę. Jestem w trakcie lektury książki Krzysztofa Kąkolewskiego, zawierającej wywiady ze zbrodniarzami wojennymi, którzy uniknęli kary: Co u pana słychać?. Rozdział o tym bandycie nosi tytuł: Generał, który walczył z dziećmi. Warto po nią sięgnąć.

Tabliczka „pojednania”

Niemcom otworzyły się oczy dopiero w 2014 roku, więc postanowili… odsłonić na budynku ratusza tabliczkę z napisem: „Zawstydzeni pochylamy się nad ofiarami z nadzieją na pojednanie”. I to ma być całe zadośćuczynienie!? I liczycie na pojednanie po tym, co kiedyś Polsce zrobiliście i co robicie w dalszym ciągu, chociaż już bez użycia broni? Zmieniły się metody, cele pozostały te same. Nie jest to jednak jakiś bardzo zadziwiający wyjątek, bo pamiętamy, co zrobił nie tak dawno Justin Trudeau. Uhonorował weterana SS Galizien. Podobno nie wiedział, ale było mu przykro i bardzo przeprosił. Bo uczczenie Jarosława Hunki było bolesne dla narodu żydowskiego, Polaków, Romów i… społeczności LGBT. Dobrze w sumie, że o nas nie zapomniał. W każdym razie – jeżeli tak mają wyglądać starania niemieckiej strony o pojednanie, to ja podziękuję. Nie ma wybaczenia za takie okrucieństwa, nie ma też pojednania, jeśli chcą to załatwić cholernymi tabliczkami. Jeżeli o mnie chodzi nasi zachodni sąsiedzi mogą sobie wsadzić te tablice głęboko w… rzyć. I po czymś takim oni nas chcą praworządności uczyć? To chyba się z pewną, męską częścią ciała, na honory pozamieniali.

M.

Czytaj dalej