

Nawiasem Pisząc
Krótka historia pewnego marszu
Kojarzycie pewnie wymyślone historyjki, jak ten ze screenu poniżej, o śpiewających tramwajach czy klaszczących kierowcach? Niech to posłuży za obrazek do marszu 4 czerwca, bo co tam się nie działo, to nawet nie wiem, czy dam radę opisać, ale ambitnie spróbuję. Rzecz jasna, nie na samym marszu, bo nie czułam potrzeby tam iść, przeciwnie, czułam olbrzymią potrzebę siedzenia w domu. Jednak media roztrząsały o tym wydarzeniu od ładnych kilku tygodni i teraz też nie mogą się jeszcze od niego odczepić. Żebym się jednak nie pogłupiła rozłożę sobie na akapity to, co chcę Wam opisać – zresztą chronologicznie nic ciekawego się stało. Wyszli, przeszli się, pokrzyczeli, wrócili do domu.

Każdy sobie średnią liczy
W każdym razie zacząć należy od samych liczb, bo dziennikarze wszelkiej maści snuli już swoje prognozy na długo przed czwartym czerwca. Najchętniej robili to, rzecz jasna, politycy i media związani z opozycją. TVN i Onet zaczynali nieśmiało, że będzie 300 tysięcy. Donald Tusk i warszawski ratusz mieli nadzieję na pół miliona (i dalej się chyba z tego stwierdzenia nie wycofują). Roman Giertych, koń polskiego intelektu, obstawiał milion. Co mógł, w celu podniesienia frekwencji, robił też Tomasz Lis, który nagabywał ludzi na ulicy, żeby wybrali się w marszu po polską demokrację, tolerancję i kolorowe baloniki. To się nazywa ostoja obiektywizmu polskiego dziennikarstwa. Facet jest jak skała – nic go nie ruszy. Na swoim TT pisał, że każdy, kto może, a nie przyjdzie, jest bardzo, bardzo niedobry (przy czym on użył innych słów), a potem… sam nie poszedł, bo prowadził transmisję z dachu jednego z budynków. Ale wiadomo, jego nie wolno tak nazywać. Jak w rzeczywistości wyglądał ten marsz? Ogólnie tak, jak się wszyscy spodziewaliśmy – posłowie i media sprzyjajace rządowi udawali, że marszu nie ma, a jeśli już, to działo się tam bardzo, bardzo źle. Wśród mediów i polityków, którym bliżej do opozycji, praktycznie liczby się nie zmieniły. Tyle że do zabawy włączyła się policja, która uznała, że w marszu brało udział około 150 tysięcy ludzi. Patrząc na zdjęcia faktycznie może tak być, nie wiem, dlaczego PO koniecznie chce pompować ten wynik do granic absurdu – ja się i tak nie spodziewałam, że tak dobrze im pójdzie. Nie wiem, może to te autobusy przeważyły szalę. W każdym razie, śmieję się od dawna, że jeśli chcecie poznać szacunkową frekwencję jakiegoś politycznego wydarzenia, to sprawdźcie, co podają w TVN i TVP, co piszą w Wybiórczej czy Niezależnej i po prostu wyciągnijcie średnią.
Marsz zły, marsz dobry
W każdym razie po ocenie frekwencji trzeba wyjaśnić, czym ten marsz faktycznie był. „Był pełen nienawiści do obecnego rządu, padały tam wulgaryzmy w stronę Jarosława Kaczyńskiego” itd., itp. „To był marsz radości, pojednania, tolerancji, miłości i przyjaźni. Ludzie uśmiechali się do siebie i śpiewali”; bla, bla, bla. Jak było naprawdę – pewnie pośrodku tak, jak w przypadku marszów, w których większość z nas pewnie kiedyś uczestniczyła – podejrzewam, że z reguły ludzie szli spokojnie, ale na pewno zdarzały się jakieś incydenty. I w zależności od stacji, wiadomo na jakich nagraniach się skupi. Standard. Jednak przydałoby się tutaj określić precyzyjnie, czym jest incydent. Otóż zdecydowanie jest to transparent na Marszu Niepodległości o treści, która nie spodoba się mainstreamowym mediom (z ostatniego pamiętam taki z napisem: Maja Staśko to największa hipokrytka polskiego Internetu, co chyba nie jest niezgodne z rzeczywistością?), ale incydentami na pewno nie są okrzyki: Wypier***ać!!!, J***ć PiS!, wszędobylskie osiem gwiazdek (również narysowane na czołach najmłodszych uczestników marszu), czy dzieci radośnie skaczące i krzyczące: Kaczyński pójdzie do piekła. Swoją drogą, nie wiem, co trzeba mieć w głowach, żeby tak bezkompromisowo wpychać dzieci do polityki. One i tak nie rozumiały tych ich hasełek, one się po prostu bawiły. I, dzięki swoim rodzicom, nie widziały nic złego w życzeniu drugiemu człowiekowi, żeby poszedł do diabła. Tak czy inaczej, choćby po takich zapewnieniach, widzimy, jak ten TVN wszystkich kłamie; nawet im brewka nie tyknie (tak, to była parafraza z kabaretu „Niebo”). Były, rzecz jasna, zapewnienia, że na przykład hasła, które podzieliły wcześniej Polaków w ogóle nie były obecne na marszach, np. aborcja. Aha. Tu się zgina dziób pingwina, na zdjęciach z tej „jednoczącej” imprezy widziałam całe mnóstwo czerwonych błyskawić. Jeśli to nie był symbol marszu wściekłych macic, to co to było? Albo nie, nie odpowiadajcie.
Absolutny brak nienawiści
Rzecz jasna, tej nienawiści, nie było nie tylko na marszu. Jej nie było W OGÓLE! Dowodem na to niech będzie – oczywiście! – Tomasz Lis, który parę dni przed marszem napisał na TT: Znajdzie się komora dla Dudy i Kaczora. Następnego dnia, kiedy wstał, otarł zaspane oczy i sprawdził odpowiedzi ludzi, dotarło do niego, że coś poszło nie tak. Miało być zabawnie, błyskotliwie, króciutko i z motywem poetyckim, wyszło – co najmniej niesmacznie, a to i tak jest olbrzymi eufemizm. Tomek oczywiście twitta skasował i napisał krótkie oświadczenie, że to przecież nie jego wina, tylko ludzi złej woli. Bo tylko źli ludzie mogli pomyśleć, że chodzi tutaj o komory do masowej eksterminacji Żydów i Polaków. Tak naprawdę chodziło o cele, ale cele by się nie rymowały, więc stanęło na komory. Ale Tomuś, broń Boże, nie miał na myśli tego, co miał, więc pod koniec wpisu zaznaczył, że jest bardzo dobrym człowiekiem i co prawda życzy Kaczyńskiemu i Dudzie więzienia, ale życzy im też zdrowia i długiego życia. W więzieniu. Ale do pana dziennikarza już się chyba przyzwyczailiśmy, on, kiedy nie trzepnie niczego głupiego na TT, nie jest sobą, a jeśli zdarza mu się napisać coś mądrego, to istnieją obawy, że… też nie jest sobą, bo prawdziwego Lisa zakneblowano i związano, a do jego konta dobrał się ktoś inny. Jednak tym razem Lis zyskał bardzo niespodziewanego zwolennika – znaczy, OK, Andrzej Seweryn dał się już poznać jako aktor, który robi za przydrożnego klauna Donalda Tuska, ale takiego ścieku nawet się po nim nie spodziewałam. Otóż nagrał on krótki apel – rzekomo do swojego wnuczka – w którym m.in. kazał mu: Nap***dalać i j***ć w PiS, pier**lić ich po ryju. Dziadek wykazuje się, rzecz jasna, olbrzymią cierpliwością do małego dziecka, zauważając, że jeszcze tego nie rozumie, ale kiedyś zrozumie i wtedy ma walić, napier**lać, j***ć i tak dalej. Urocze. To jest właśnie ten brak nienawiści, o którym TVN roztkliwia się od niedzieli. Podejrzewam, że już tam nawet w redakcji rzygają na tęczowo. W każdym razie, Lis bardzo się ucieszył z takiego wsparcia, bo puścił to nagranie – tak, tak – na swoim koncie TT. Nie wiem, co on chciał tym osiągnąć. Być może to było dla niego tożsame z życzeniem Dudzie i Kaczyńskiego długiego i zdrowego życia. W każdym razie przekaz dziadziusia do wnusia poszedł w Polskę, więc – zanim Tomek zdążył się zorientować: „O k-wa, znowu zjeb**łem” i skasował wpis – stał się swoistym viralem. Jaka była reakcja matki chłopca? Że nagranie miało być prywatne i nikt z nich nie wie, jakim cudem trafiło do sieci. I to jest dla niej największy problem? A jak za kilkanaście lat jej syna zamkną za pobicie jakiegoś przebrzydłego pisiora, to jak to wytłumaczy? Że to wina pisiora, jej syna czy może jej, jakże pokojowo i kulturalnie nastawionego, tatusia? Matko kochana, ci ludzie osiągnęli już taki poziom szaleństwa, że to jest aż przerażające. Przecież tutaj w Polskę wyciekło nagranie, w którym znany polski aktor namawia swojego kilkuletniego wnuka, żeby za kilka lat spuścił komuś tam łomot, tylko dlatego, że go nie lubi, a jedyną reakcją matki dziecka jest wzruszenie ramionami, bo „to było do celów prywatnych”. Tak, i najwyraźniej edukacyjnych również. Swoją drogą, robimy aferę sędziemu piłkarskiemu o głupią konferencję biznesową, a tutaj problemu nikt nie widzi… W każdym razie spokojnie, to oczywiście jeszcze nie koniec. W dyskusję postanowiła włączyć się najbardziej skuteczna polityk wszechczasów, czyli Małgorzata Kidawa-Błońska, która usprawiedliwiła Seweryna, że to przecież tylko taka sytuacja i trudno używać delikatnego języka, bo to wyraz buntu i bezsilności. Rodzi się bunt; sytuacja czasami jest taka, że język staje się brutalny – tłumaczyła posłanka, po czym dodała, że tzw. „obrońcy Wyspy Węży” też brzydko mówili w stronę Rosjan, którzy ich atakowali, więc czego ludzie się czepiacie? Widocznie według pani Małgorzaty te sytuacje są tożsame. Czy to było najbardziej żenujące tłumaczenie? Otóż nie, wśród zwolenników PO na TT (można ich poznać po emblematach LGBT i UE, od biedy czasem Polski) dali wyraz swojemu oburzeniu, bo to „PiS użył Pegasusa, żeby inwigilować polskich artystów! Skandal! Hańba!”. Tak więc jak sami widzicie – nienawiści nie było. Ani trochę.
Komedia pomyłek
I na koniec parę przezabawnych sytuacji z tego marszu, żebyśmy nie zapomnieli z jakiego rodzaju dyletantami mamy do czynienia. Zacznijmy od tradycji, czyli od tego, że Tusk znowu coś od kogoś zerżnął. Mianowicie logo marszu. Ale zabawniejsze jest od kogo, bo od organizacji „Sex Worker Solidaryty”, czyli inaczej mówiąc – dziwek. No, trzeba przynać, że wysoko zawiesił sobie poprzeczkę, bo sami przyznacie, że głupiej się nie da. Tego nie można w żaden sposób nie da obronić. Zupełnie jak w tym kawale o facecie w barze, powstarzającym w kółko „Tego się nie da wytłumaczyć”. Żeby było śmieszniej, były premier wymyślił też chwytliwe hasło do tego wydarzenia: „Głos ulicy”. To jest chyba najdurniejsze, co udało się zrobić Tuskowi od początku swojej politycznej kariery. Nie wiem, czy Doniek w ten sposób próbuje solidaryzować się z prostytutkami, wdać w romans z lewicą, czy po prostu, szukając pomysłu na logo marszu, znowu postanowił coś komuś podp***dolić, nie spojrzał nawet co to jest, a teraz jest bardzo zdziwiony, bo Internet działa tak, że można sobie po obrazku sprawdzić, skąd on się w ogóle wziął? Drugą rzeczą było, rzecz jasna, wystąpienie Lecha Wałęsy, który jak zwykle poraził wszystkich swoją skromnością. Przedstawił się zgromadzonym jako „człowiek sukcesu tysiąclecia”, po czym dodał- i tym się właśnie ta skromność przewijała – „przynajmniej niektórzy tak mnie nazywają”. Jacy i którzy, nie udało mi się dociec. Dalej nasz miszcz intelektu robił to, co umie robić najlepiej – czyli chwalić się swoimi zasługami. Więc , słuchajcie, on ma medali więcej niż Breżniew (czemu akurat radziecki polityk przyszedł mu do głowy, nie wiem, może to sentyment?), tyle i tyle profesur, tyle i tyle doktoratów (Leszek, Ty nawet matury nie masz!) i tak dalej, i tym podobne. Tłum zaczął się trochę niecierpliwić – no bo, jasne, to jest wielki i nieoceniony Lech Wałęsa, ale ile można o sobie gadać!? My chcemy o demokracji! O PiSie! O tolerancji! O PiSie! O miłości! O PiSie! O Unii Europejskiej! O PiSie! I chcemy to słyszeć z ust naszego męża stanu, Donalda Tuska. Trudno się zatem dziwić, że niedługo później publiczność zaczęła wyrażać zniecierpliwości. Facet, który „tymi rencyma” pokonał Wałęsa próbował doprosić się o uwagę (Ale poczekajcie, ja jeszcze nie skończyłem!), a kiedy to nic nie dało obraził się tylko i zestrosował publiczność: No dobra, to jak nie chcecie mnie słuchać, to dziękuję. Ten facet jest niemożliwy!
Później (albo wcześniej – nieważne) była bardzo ciekawa sytuacja, bo kiedy Borys Budka zaprosił ludzi do śpiewania hymnu, zapadła krępująca cisza. Mogę sobie wyobrazić, jak wyglądały szepty przerażonych ludzi: „Ty, czego on chce? Jakiego hymnu?”; „Nie wiem, kiedyś to się radziecki śpiewało, pamiętasz?”; „Kurczę, ale teraz to o co innego musi chodzić, bo przecież Doniek mówił, że Rosjanie są źli i to PiS ich kocha, a nie my”; „Może niemiecki?”. Poseł PO odchrząknął nerwowo i kolejny raz zachęcił do śpiewania hymnu. Tym razem – chociaż znów po krótkiej chwili – zaskoczyło. „Ty, to może o polski chodzi?”; „Faktycznie, może tak być! A jaki to był tekst?”. W tym momencie przypomina mi się kolejny wywiad z TVN-u, w którym ekspert (ja nie wiem, skąd oni tych ekspertów biorą, z piwnicy chyba), twierdził, że nie udało się PiSowi i ogólnie całej prawicy przechwycić patriotyzmu, bo ludzie szli z polskimi flagami, a nie z unijnymi. Gówno byka, bo unijne też były, ale co ja tam znowu będę TVN-owi wypominać kłamstwo? W sumie dobrze, że wzięli też te polskie flagi, bo inaczej w tamtej newralgicznej sytuacji mogliby sobie nie przypomnieć o hymn jakiego państwa chodzi. Ach, gdyby wtedy pod tą sceną rozległo się gromkie: Deutschland, Deutschland uber alles! to byłoby epickie podsumowanie polityki Tuska. Na koniec jeszcze mała bzdurka, ale urocza i prześmieszna. Otóż ludziom na ulicy nie działały komórki ani Internet i, biedni, wpadli w panikę. Tak, pojawiły się po tym marszu głosy, że to PiS ich zagłuszał. Słowo daję, ja tego nie zmyślam. Ludzie poważnie myśleli, że PiS ich zagłusza, żeby doprowadzić tam do wybuchu paniki i ich wszystkich trupem położyć, patrząc na to, że marsz przechodził dość wąskimi ulicami, jak na takie tłumy. Bo nie wiem, jaki mógłby być inny tego cel? Pewnie te wszystkie kompromitacje, które wydarzyły się podczas tego Marszu, te zapomniane wulgaryzmy, ten obrażony Wałęsa, ten wstydliwy moment, kiedy przyszło do śpiewania hymnu, to też była wina PiSu! Najpierw zagłuszyli im komórki jakimiś falami, a potem tymi samymi falami, wdarli im się do mózgu (czy co tam innego im w głowach bytuje) i – niczym grzyb maczużnik – zrobiła z nich bezwolne zombie. Gdyby nie PiS to by się wszystko udało! Dlatego osiem gwiazdek, tolerancja i kochajmy się!
Widocznie, biedacy, tak są nieprzyzwyczajeni do marszów z udziałem tłumu, że zapomnieli, jak to działa w takich sytuacjach. Na Marszu Niepodległości są regularnie takie problemy, ale nam nie przyszłoby do głowy oskarżać Trzaskowskiego o inwigilację. Akurat o to – nie.
M.
https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie
TT: NawiasemPiszac
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Prawda zawsze boli

Zatrząsnęło trochę Unią Europejską, bo J.D. Vance, wiceprezydent Stanów Zjednoczonych, ośmielił się powiedzieć w stronę jej głównych dowodzących parę słów prawdy. A że na prawdę reagują oni jak diabeł na święconą wodę, odpowiedzieli słowami oburzenia, płaczem czy groźbami. Na pomoc oszalałym ze zdenerwowania eurokratom pobiegły, oczywiście, ich posłuszne media, które bardzo ładnie wycięły wypowiedź pana z kontekstu, zmanipulowały i wyszło im, że według Vance’a państwa Unii Europejskiej są większym zagrożeniem, niż sama Rosja. Mimo tych ich rozpaczliwych prób – smrodek pozostał, chociaż oni dalej wolą udawać, że wcale nie.
Wredny, zły Vance… i Trump oczywiście
Zagrożeniem, które najbardziej mnie martwi w kontekście Europy, nie jest ani Rosja ani Chiny, ale niebezpieczeństwo, które wychodzi od wewnątrz – czyli wycofywanie się Europy ze swoich najbardziej fundamentalnych wartości, dzielonych ze Stanami Zjednoczonymi.
Tak więc już na wstępie – czy wiceprezydent powiedział, że Unia Europejska jest większym zagrożeniem, niż Rosja czy Chiny? Nie, powiedział, co jego najbardziej martwi. I miał dużo racji, bo czy Niemcy albo Francja nie wspomagały Rosji w uzbrojeniu się przez ostatnich ładnych lat? I czyż nie wiemy, do czego ta pomoc posłużyła? Być może bezwiednie, a być może cynicznie, ale cały czas prowadziły handel z Rosją, sprzedawali im broń, mimo że zostało nałożone embargo: jednym słowem w pompie mieli wszystko i wszystkich, byleby interes kwitł. Więc jak teraz kwiczą, że Trump zdradza Ukrainę, to ja zadaję pytanie – kto im pompował kasę i broń przez tyle lat (po 2008 i 2014 roku również)? Kto tuż po napaści Rosji na Ukrainę mówił, że Ukrainy to za kilka dni nie będzie i nie ma co się kłopotać? No, szanowna Unia Europejska! A teraz oskarżacie Trumpa o zdradę, chociaż to nie on był prezydentem, kiedy wojna wybuchła? On Ukraińcom niczego nie obiecywał, więc nie miał jak ich zdradzić. Znacie takie powiedzenie, że ryba psuje się od głowy? W moim przekonaniu to włodarze UE są tą psującą się głową, ale nie potrafią tego przyjąć do wiadomości. To oni nakarmili tego rosyjskiego niedźwiedzia, a teraz mają pretensje, że gryzie.
Uderzyło mnie, że były europejski komisarz wystąpił w telewizji i zdawał się być zachwycony, że rumuński rząd anulował wybory. Ostrzegł, że jeśli sprawy nie pójdą według planu, to samo może wydarzyć się w Niemczech.
A ktoś jest mi w stanie jakoś sensownie wytłumaczyć, co było demokratycznego w anulowaniu wyborów w Rumunii? Bo z tego, co ja kojarzę to była prowokacja, o którą sami się wyrżnęli i uderzyli łbem o kant stołu, a teraz próbują to jakoś odkręcić. Nie jest tak? Sytuacja na Rumunii dobitnie pokazała, że nie są aż takimi cwaniakami politycznymi, jak myśleli, że są. I to, co teraz robią z tym krajem to zwykłe *…* (specjalnie daję puste pole, żeby każdy mógł sobie uzupełnić wedle woli; ja staram się wstrzymywać od wulgaryzmów na tym blogu).
Spoglądam na Brukselę, gdzie europejscy komisarze ostrzegają, że zamierzają zamknąć media społecznościowe w czasie społecznych niepokojów – w momencie gdy dostrzegą coś, co zakwalifikują jako mowę nienawiści. Wygląda to dla nas coraz bardziej jak stare, głęboko zakorzenione interesy kryjące się za brzydkimi słowami z czasów Związku Radzieckiego, takimi jak dezinformacja, którym po prostu nie podoba się myśl, że ktoś o alternatywnym punkcie widzenia mógłby wyrazić odmienną opinię, albo, nie daj Boże, zagłosować w inny sposób, albo, jeszcze gorzej, wygrać wybory.
I tutaj naprawdę nie rozumiem, o co te wielkie płacze i lamenty. Weźcie, łajzy z Europarlamentu, spójrzcie w lustro i tak szczerze, przed samym sobą, odpowiedzcie na pytanie, czy facet nie ma racji? Czy nie powiedział prawdy? Przecież nawet u nas, w Polsce, próbują wprowadzić ustawę o mowie nienawiści (a nie wystarczy, żeby służby działały tak sprawnie, jak w przypadku gróźb wobec Jerzego Owsiaka?). Przebąkują też coś o zamknięciu platformy X – być może dlatego, że najważniejsi politycy Europy zaczęli rozumieć, że nawet jak mają pod butem wszystkie (albo prawie wszystkie) media we własnym kraju, to wciąż trafi się jeden z drugim w Internecie, który napisze ludziom, jak to wygląda naprawdę. A nie dość, że mają ze sobą argumenty, to jeszcze bardzo często i dowody, szuje jedne. Jak często byli gaszeni na tej platformie nasi wspaniali rządzący? Niemal codziennie, więc X przestał być fajny i wygodny.
Wierzyć w demokrację oznacza rozumieć, że każdy z naszych obywateli ma swój rozum i ma głos. A jeśli nie będziemy słuchać tego głosu, nawet nasze najbardziej udane starania niewiele przyniosą. Jak powiedział kiedyś papież Jan Paweł II, jeden z najbardziej niezwykłych orędowników demokracji na tym czy innym kontynencie: „Nie lękajcie się”. Nie powinniśmy bać się naszych ludzi, nawet jeśli wyrażają poglądy niezgodne z ich przywództwem. Dziękuję wszystkim. Powodzenia dla Was wszystkich. Niech was Bóg błogosławi.
I chyba to ich właśnie najbardziej zabolało. Że ludzie mają prawo do głosu, mają prawo do własnych opinii i mają prawo do wyrażania ich. Dopóki nikt nikomu nie grozi i nikt nikogo fałszywie nie posądza. A wiemy doskonale, że w tej chwili działa to tylko w jedną stronę, bo jak ktoś ośmielił się napisać coś o Owsiaku, to policja wkracza niemalże natychmiastowo, ale jak Karola Nawrockiego nazywają alfonsem czy nazistą, to już, oj tam, oj tam. I naprawdę, nie życzę wyborcom KO, żeby musieli się przekonywać na własnej skórze, jak to jest, kiedy policja wkracza im do mieszkania za każdym razem, kiedy napiszą jakieś bluzgi w stronę przeciwników politycznych. Bo czego ja się o sobie naczytałam, to nawet nie zliczę, a były to również groźby karalne. Ale im wolno, pamiętajcie.
Dojrzała reakcja Unii
Histeryczna reakcja europejskich polityków na tę wypowiedź była doprawdy groteskowa. Niemiecki dyplomata Christoph Heusgen był łaskaw trochę odhołownić i popłakać się na znak protestu wobec wypowiedzi Vance’a. Bo europejskie, czyli nasze, wartości, nie są już takie wspólne z tymi amerykańskimi, czyli ichniejszymi. Ten sam facet parę lat wcześniej wyśmiewał Donalda Trumpa za to, że pochwalił Polskę za budowę Baltic Pipe i próbę uniezależnienia się od Rosji. Szymon Hołownia natomiast zapewniał, że nikt nas (podobno chodziło mu o Polskę, ale mam wątpliwości po której stronie popularny prezenter, bo politykiem chyba nie można go nazywać, stoi) nie będzie pouczał. Ten facet wcześniej, bardzo dyplomatycznie zresztą, wykrzykiwał, że wdepczemy Putina w ziemię. Po czym dodał, z rozbrajającą szczerością, że to przecież nie on, tylko jego żona. Takiego mężczyzny u boku może pozazdrościć każda kobieta, naprawdę. Sam tę żonę takimi wypowiedziami na minę pakuje, a po fakcie uroni łezkę, jak jej będą pośmiertne medale za zasługi wręczali. A wszyscy wiemy, że w ronieniu łez Szymon jest dobry. Podobnie jak Heusgen. I tak sobie myślę – my praktycznie armii nie mamy. Nie taką, żeby móc jak równy z równym walczyć z rosyjską agresją, gdyby – nie daj Boże – miało dojść do takiej konfrontacji. Jedyne, na czym Hołownia opiera swoje buńczuczne wypowiedzi to rzekome wsparcie NATO, bo nawet on nie może być aż tak głupi, żeby myśleć, że my sami jakkolwiek tę rosyjską agresję odeprzemy. Mimo wszystko, i on, i Donald Tusk, i Radosław Sikorski pozwalają sobie na mniej lub bardziej dyplomatyczne ataki w stronę Donalda Trumpa. Ja tylko tak przypomnę o zdjęciu, którym zresztą nasz premier się chwalił, a na którym celował prezydentowi USA wyimaginowanego pistoletu w plecy. Bardzo dojrzale zresztą, właściwy człowiek na właściwym miejscu. I gdyby w przypadku takiej agresji na Polskę NATO stwierdziło, że to właśnie Polska to sprowokowała, więc ma, co chciała i oni się nie angażują, to jak myślicie, co by się stało? Bo ja podejrzewam, że wyjdą z założenia, że my sobie tu możemy ginąć, a oni będą wyrażać oburzenie i rozpacz gdzieś za granicą, jaki to Putin jest zły i niedobry, bo wcześniej się nie zorientowali. Swoje rodziny zabiorą ze sobą, rzecz jasna. No, może poza marszałkiem Sejmu. On zostawi tam żonę, żeby wgniatała w ziemię. Ja zdaję sobie sprawę, że politycy, którzy raz dorwali się do władzy, będą mieli gdzieś losy swoich obywateli, ale może Szymkowi byłoby trochę przykro, gdyby to wgniatanie Putina w ziemię jego żonie nie wyszło?
M.
Nawiasem Pisząc
Groźby zamiast wdzięczności

W tym wpisie chciałabym poruszyć temat, który opóźnił się ze względu na bieżące wydarzenia w Polsce. Niemniej uważam, że jest on jak najbardziej wart nagłośnienia. Ponieważ doczekaliśmy się czasów, w których Ukraińcy zaczynają nas szantażować i nikt z tym nic nie robi. Władze mają w głębokim poważaniu fakt, że Ukrainka żyjąca na terytorium Polski, stosuje jawne groźby wobec Polaków. A ważnym jest podkreślenie, że robi to, mimo olbrzymiej pomocy, jakiej udzielaliśmy i wciąż udzielamy Ukrainie od czasu rozpoczęcia wojny. I to nie tylko z powodu zwykłego pragmatyzmu, ale bardzo często ze zwykłej empatii. Ponieważ Polacy bezinteresownie udzielali Ukraińcom schronienia nad głową, dostarczali posiłki, leki, ubrania i zabawki dla dzieci na granicę. I mam wrażenie, że również w tym przypadku spełnia się przysłowie, że jak podarujesz palec, odgryzą Ci całą rękę.

Bo jeśli nie, to… co?
W tym wpisie chciałabym poruszyć temat, który opóźnił się ze względu na bieżące wydarzenia w Polsce. Niemniej uważam, że jest on jak najbardziej wart nagłośnienia. Ponieważ doczekaliśmy się czasów, w których Ukraińcy zaczynają nas szantażować i nikt z tym nic nie robi. Władze mają w głębokim poważaniu fakt, że Ukrainka żyjąca na terytorium Polski, stosuje jawne groźby wobec Polaków. A ważnym jest podkreślenie, że robi to, mimo olbrzymiej pomocy, jakiej udzielaliśmy i wciąż udzielamy Ukrainie od czasu rozpoczęcia wojny. I to nie tylko z powodu zwykłego pragmatyzmu, ale bardzo często ze zwykłej empatii. Ponieważ Polacy bezinteresownie udzielali Ukraińcom schronienia nad głową, dostarczali posiłki, leki, ubrania i zabawki dla dzieci na granicę. I mam wrażenie, że również w tym przypadku spełnia się przysłowie, że jak podarujesz palec, odgryzą Ci całą rękę.
Całkowite podporządkowanie
Wątpię, żeby ten wpis dotarł do pani Natalii, bo zasięgi mam, jakie mam, a dodatkowo odnoszę wrażenie, że pani Natalia ma słabe pojęcie, o tym co się dzieje, skoro wypowiada takie idiotyzmy, ale spróbuję. Po pierwsze, pani Natalio, żyje Pani w Polsce. Nic się tu Pani stało, jest Pani cała i zdrowa (przynajmniej fizycznie, bo nikt zdrowy na umyśle nie wypowiadałby czegoś takiego), nikt Pani nie atakuje, żadna krzywda się Pani nie dzieje. Mimo tego nie potrafi Pani okazać odrobiny wdzięczności. Zamiast tego stosuje groźby. Bo jeśli nie damy Ukraińcom tego, co oni chcą, to zaczną podpalać domy. Naprawdę? Naprawdę coś takiego wybrzmiało, a w Polsce nikt na to nie reaguje? Przede wszystkim należy tutaj podkreślić, że pomogliśmy Ukraińcom bardziej, niż mogliśmy, choćby w sprawach socjalnych. Coraz już częściej słyszy się głosy, że Ukraińcy rejestrują się w Polsce właśnie po różnego rodzaju zasiłki, osiemset plusy, emerytury, a potem wracają na Ukrainę, bo akurat na zachodzie tego kraju jest już umiarkowanie spokojnie. I kiedy zaczyna się podnosić sprzeciw, że może należałoby coś zrobić z tym, że oszuści wykorzystują ten nasz dziurawy i niedopracowany system pomocy dla Ukrainy, Pani Natalia (jak podejrzewam nieodosobniona) zaczyna nam grozić i szantażować nas, to chyba coś jest jednak nie tak.
Niewygodne upomnienie
Polska zrobiła wszystko, co mogła, a nawet więcej, żeby wspomóc Ukrainę w tej nierównej wojnie. Jedyne, czego oczekujemy, to odrobinę wdzięczności i szacunku. To wszystko. Ale widocznie i to jest za dużo. Widzi pani, Pani Natalio, właśnie to nas różni. Bo ja na początku wojny wspomagałam Ukrainę finansowo, na ile mogłam. Nawet nie rozdrapując ran Wołynia, bo po frajersku łudziłam się, że może takie nasze, zupełnie bezinteresowne przecież, wsparcie sprawi, że Ukraina podejdzie trochę inaczej do tych spraw, że może się przebudzi. Jakaż ja naiwna byłam. Jaką otrzymujemy, pani Natalio, wdzięczność od ukraińskiego narodu? Na początku wojny niektórzy z Ukraińców zaczęli porządkować te dawno zapomniane groby wołyńskie – i to akurat doceniam, bo była to oddolna inicjatywa niektórych (podkreślam: niektórych!) obywateli Ukrainy, którzy uznali, że w ten sposób odwdzięczą się za pomoc okazywaną ich rodakom przez Polskę. Drugim „wzniosłym” dowodem wdzięczności było odsłonięcie figur naszych polskich lwów przy cmentarzu Orląt Lwowskich, bo wcześniej Wam nie pasowały. Ale już bez haseł „Zawsze wierny” na jednym monumencie, a na drugim „Tobie Polsko”. A wie pani, pani Natalio, dlaczego to jest dla nas, Polaków, tak ważne? Bo to były nasze ziemie, zdradziecko nam odebrane. My za nią przelewaliśmy krew.
Bezkarność pani aktywistki
Ale teraz mówię dość – minęły już trzy lata od wojny, w której wspomagamy, pani Natalio, Twoją ojczyznę od samego początku, a Wy nie zdobyliście się nawet na to, żeby jakkolwiek ruszyć sprawę Wołynia. Faktem jest, że nasze władze były wobec ukraińskich żądań wiernopoddańcze, ale chociaż tak z poczucia wstydu, przyzwoitości, wdzięczności? Nic, a nic? To są ludzkie uczucia, nie powinny być wam obce… Nie zrobiliście nic, a teraz ośmielacie się nam jeszcze grozić, bo ktoś podnosi temat często bezczelnego nadużywania naszej naiwnej dobroczynności? Widzi Pani, ja niewiele mogę. Mogę jedynie napisać ten post, co też właśnie czynię. Uważam, że za tak jawne groźby powinna być Pani deportowana z powrotem na Ukrainę. Bez płaczu, że przecież tam trwa wojna i „jakże to biedną kobietę w sam środek wojny!?”. W Kijowie jest już w miarę spokojnie, więc nic się Pani nie powinno stać. A zresztą, czy powinno nas to, w obliczu takich gróźb, cokolwiek obchodzić? Gdybyśmy mieli normalną, propolską władzę, Pani by już dawno szukała sobie jakiegoś lokum na zachodniej części Ukrainy, tam gdzie nie ma wojny. Albo tam, gdzie jest, nas już to nic nie powinno interesować. Nie mamy, niestety, odpowiednich władz, żeby to wyegzekwować, ale zwykła ludzka przyzwoitość nakazuje nie grozić państwu, które okazało tak olbrzymią pomoc Pani ojczyźnie.
Nietrafieni bohaterowie
Zwykła ludzka przyzwoitość nakazywałaby również zająć się w końcu sprawą ekshumacji ofiar Waszych zbrodniczych „bohaterów”. Jak do tej pory pozwoliliście na ekshumacje żołnierzy Wermachtu (z którymi zresztą kolaborowaliście), ale wobec zwykłych polskich cywili, nieuzbrojonych mężczyzn, matek i dzieci już Wam nie starczyło odwagi. Dlaczego? Przecież nie macie nic sobie do zarzucenia, prawda? Jeżeli nie macie tej resztki przyzwoitości, to może zacznijcie szukać schronienia w kraju, który będzie godził się na takie Wasze groźby? Wiem, że moje zdanie niewiele znaczy, dlatego odwołuję się tylko i wyłącznie do Waszych sumień. Bo chyba jesteście ludźmi i jakiekolwiek posiadacie? I na koniec jeszcze dopowiem – mogliście za bohaterów wziąć sobie tych Ukraińców, którzy usiłowali bronić swoich polskich sąsiadów przed bandytyzmem Waszych gierojów. W tej chwili na Ukrainie giną kolejni żołnierze ukraińscy, którzy naprawdę walczą za swoją ojczyznę. Wy jednak cały czas wolicie stawiać na zwykłych zbrodniarzy, którzy wsławili się tym, że nadziewali na pal malutkie dzieci albo zaszywali kobiecie w ciąży żywego kota w brzuchu. Zbyt brutalne opisy? Pani Natalio, ja czytałam o tym, co tam się działo i naprawdę wybrałam względnie łagodne fragmenty z tych wszystkich tortur, które stosowaliście na nieuzbrojonych Polakach (oraz Ukraińcach, którzy starali się im pomóc). A że nawet te są nieludzkie? Ja Wam „gierojów” nie wybierałam.
M.
Nawiasem Pisząc
Zamach stanu po polsku

Miałam zająć się czymś innym, ale w Polsce znowu się odbiedrania. Bo okazuje się, że mamy w Polsce zamach stanu, co bardzo wyśmiali zwolennicy uśmiechniętej koalicji, w tym Radosław Sikorski, któremu – jak widać na załączonym screenie – już wypomnieli inny jego post sprzed lat, kiedy to ówczesna opozycja wykrzykiwała o zamachu stanu, tyle że wtedy ograniczyli się do krzyczenia i prowokowania zamieszek na ulicach. To jest kolejny przykład, że żyjemy w odwróconej rzeczywistości. Mieliśmy już przejmowanie telewizji publicznej, przekazywanie grubej kasy na „wyzwolone” TVP, a nie na onkologię dziecięcą, barierki, ale pod zmienionym adresem, łamanie Konstytucji i skarżenie się Unii Europejskiej (a pewnie parę innych rzeczy by się znalazło, w tej chwili piszę z pamięci), więc teraz mamy zamach stanu. Z tą tylko różnicą, że tym razem w sprawę włączyła się prokuratura.

Taki zamach, jaka opozycja?
Mianowicie prezes TK Bogdan Święczkowski złożył zawiadomienie do prokuratury o możliwości dokonania zamachu stanu przez obecną ekipę rządzącą. I faktycznie bardzo rozśmieszyło to przeciwników PiS-u, bo media społecznościowe zalewają prześmiewcze komentarze w stylu: „Nie wiecie, jak z tym zamachem stanu? Bo boję się wyjść z psem” albo „Mamy zamach stanu, a ja i tak musiałem pojechać do pracy, ryzykując życiem”. Cóż, rzadko zgadzam się z panem Sikorskim, ale tez mi się wydaje, że zamach stanu niekoniecznie zawsze musi polegać na tym, że wychodzi wojsko i tłucze się z władzą; zgadzam się, że może się to odbywać za zamkniętymi drzwiami. Z tego samego zdania wyszedł chyba pan Święczkowski. Utrzymuje on bowiem, że usilne odmawianie opublikowania wyroku Trybunału Konstytucyjnego de facto prowadzi do tego, że ten przestaje być organem władzy sądowniczej. A ignorowanie postanowień instytucji konstytucyjnych może prowadzić nawet do zmiany ustroju. A to już można traktować jako zamach stanu. Podobno prokuratura rozpoczęła już pierwsze przesłuchania, więc istotnie zabrali się do tego szybko. Cóż, ja nie jestem prawnikiem, więc nie wypowiem się, czy Święczkowski istotnie ma rację. Dostrzegam jednak pewną nadzieję w związku z tym zawiadomieniem. Niewielką, owszem, ale zawsze. Przyjmuję ją jednak z wdzięcznością, bo tej nadziei mam już naprawdę coraz mniej.
Jest parę trupów w rządowej szafie
Nie, nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek z ekipy rządzącej został ukarany. Na to chyba stanowczo za wcześnie, zwłaszcza że wiemy, iż sądy są obecnie mocno upolitycznione, więc wystarczy, żeby zajął się tym sędzia związany z Iusticią. Ale jednak będą musieli odnieść się do tych zarzutów. Będzie trzeba pogrzebać trochę w zajęciu polskich mediów publicznych czy przejęciu prokuratury, a pamiętajmy, że oba odbyły się siłowo. Trzeba będzie posprawdzać, czemu i na jakiej podstawie aresztowano (albo usiłowano aresztować) przeciwników politycznych (albo związane z nimi osoby spoza polityki), czy byli tam traktowani zgodnie z prawem i czy tego rodzaju przeciągający się areszt wydobywczy, jaki stosowano, miał jakiekolwiek podstawy. I czy na pewno w pełni legalnie można najpierw działać, a dopiero potem szukać podstawy prawnej. I być może właśnie to grzebanie sprawi, że wyciekną kolejne niewygodne fakty. Bo, umówmy się, do tej pory premier ze swoim rządem wielokrotnie łamał tę Konstytucję i to w sposób, który zawstydziłby ten wredny, antykonstytucyjny PiS. I będzie trzeba się do tych wszystkich zarzutów odpowiednio odnieść. I zastanawiam się, jak to będzie dalej wyglądało? Że Konstytucja jest niezgodna z Konstytucją? Że oj tam, oj tam, może i łamał, ale wyraźnie zapowiedział, że będzie łamał, bo inaczej się nie da, więc wszystko spoko? Czy jednak wyrok będzie niewygodny dla rządzących, ale ci znowu uznają, że nie uznają i dalej będą się czuć absolutnie bezkarnie na zasadzie „i co nam zrobicie?”. Kompletnie nie przejmując się tym, że być może niedługo więźniowie też wyjdą z założenia, że nie uznają i chcą wyjść. I jakie będą PODSTAWY PRAWNE, żeby ich zatrzymać, skoro dostali już jasny przykład, że można nie uznawać wyroku sądu?
Czy tylko rządowi wolno nie uznawać?
Inna sprawa, że z tego rząd też już robi pewnego rodzaju komedię, bo wyrok Sądu Najwyższego o legalności wyborów i zmiany władzy zaakceptowali bez zająknięcia i tam już neo-sędziowie nie przeszkadzali. Zaczęli jednak przeszkadzać później, więc w tej chwili nasz rząd akceptuje wyroki korzystne dla nich, a tych, które im się nie podobają już nie. Praworządność w pełnej krasie. Nawiasem pisząc, przyjrzałabym się też Szymonowi Hołowni, który wprost stwierdził, że ten sędzia mu się nie podoba, bo chce innego. Mam duże obawy, że w końcu – tak jak wspominałam już wcześniej – więźniowie będą chcieli z tego skorzystać. A przecież – skoro sądy są nielegalne, to wyroki na nich też są nielegalne. I co wtedy? Będzie im tłumaczone, że to zależy, kiedy uznajemy, a kiedy nie uznajemy i ten akurat wyrok powinni uznać, bo tak? Czy zaczniemy ich z tych więzień wypuszczać? W tym między innymi Kajetana P., który postanowił obciąć głowę swojej korepetytorce języka włoskiego, bo przecież „życie człowieka nie jest więcej warte od życia komara”, jak przekonywał. Ale co tam, niech giną kolejni niewinni ludzie, to są ofiary, które obecny rząd jest gotów ponieść. W imię Konstytucji, która mimo że jest łamana, to nie jest łamana. Robi nam się naprawdę niebezpieczny pierdolnik prawny i nie jest to sprawa, której rozwiązanie można przeciągać bez końca. I być może prezes TK podjął taką decyzję, licząc na to, że może będzie to przyczynkiem do tego, żeby w końcu zrobić z tym pierdolnikiem porządek. Tutaj jednak mam olbrzymie obawy, czy uda się to, jeśli premierem dalej będzie Tusk. Bo szefowi KO wcale nie zależy na tym, żeby tę szopkę jakoś rozwiązać. Jemu zależy na prowadzeniu przedstawienia dla tych osób, których jeszcze nie zniechęcił (chociaż jest ich, na szczęście, coraz mniej) i mszczeniu się na politycznych oponentach. Myślę, że przede wszystkim za to, że jego partia przerżnęła wybory.
Bezprawnie przywrócić praworządność
Wciąż jest jednak spore grono osób, które uwielbia Tuska bezkrytycznie. Którzy wcześniej puszczali mimo uszu słowa premiera, kiedy wprost przyznawał się on, że tak, będzie łamał prawo, bo jest do tego zmuszony. Ale nie będzie się zaciągał. Spotkałam się już z tłumaczeniami tego rodzaju ludzi, że miłościwie nam panujący nie ma innego wyjścia, jak tylko „trochę ponaginać prawo”, żeby zrobić w końcu z polską praworządnością porządek, bo wcześniej PiS doprowadził do tego, do czego doprowadził. Czyli przywracamy praworządność za pomocą łamania prawa. Brzmi sensownie, prawda? Wtedy to już nie jest bezprawie. Już wtedy było wiadomo, że mamy do czynienia z ludźmi tak oślepionymi, że nic nie jest w stanie podważyć ich fanatycznego uwielbienia i lojalności wobec Tuska. Ale ci ludzie postanowili udowodnić to jeszcze raz wczoraj, żeby absolutnie nikt nie miał żadnej wątpliwości, że należą do sekty, ale za to uśmiechniętej. Bo co zrobił Donald Tusk? Nagrał krótki filmik, w którym grał ping-ponga, rzucając żarty o zamachu stanu, a podsumowując to słowami: „Zajmiemy się tym później”. Dając tym wrednym pisiorom do zrozumienia, że ma w poważaniu tę całą akcję, bo już czuje się bezkarny. A co zrobili jego fanatycy? Udostępniali to dalej, gratulowali celnej riposty, śmiechom dosłownie nie było końca, bo znowu premier zaorał. Szkopuł polegał na tym, że w tym dniu było posiedzenie Sejmu, na którym premier raczej powinien uczestniczyć. Wyborcy Donalda Tuska bezkrytycznie przyjęli do wiadomości, że olał swoją pracę, żeby trochę sobie poodbijać małą piłeczkę małymi paletkami. Są priorytety!
Tuskowi wolno więcej
Nie przypominam sobie, żebym była świadkiem sytuacji, w której ktoś chwali się swoim wyborcom, że tak naprawdę nie pracuje, nie pełni swoich obowiązków, bo woli grać w ping-ponga, a tamci klaskali zachwyceni jego błyskotliwą odpowiedzią. Być może dlatego, że nie pracuję w Sejmie. Nawrockiemu czy Dudzie to urlop można wypomnieć, im nie wolno. Nie wolno im chyba nawet wziąć tego urlopu. Wolno Donaldowi, nawet jeśli nie jest na urlopie, tylko po prostu olał ciepłym moczem obrady Sejmu. I to jest fajne. Naprawdę nie wiem, jak można inaczej nazwać tych najgorliwszych wyznawców Tuska, jeśli nie sektą. Jemu wolno absolutnie wszystko. On dosłownie może śmiać się swoim wyborcom w twarz zupełnie jawnie, dosłownie publikując im filmik, w którym pokazuje, że pracę ma tak naprawdę w poważaniu. Ma ochotę na rozrywkę, to ma rozrywkę, nawet w godzinach pracy. Mam olbrzymie wątpliwości, że gdybym ja, albo którekolwiek z Was, Drodzy Obserwujący, zadzwonili do pracy, że w sumie to dziś nie przyjdziemy, bo idziemy odbijać piłeczkę paletką, to nasi przełożeni zareagowaliby z taką radością i entuzjazmem jak zwolennicy KO. Mam jeszcze większe wątpliwości, czy gdyby którekolwiek z nas na pytanie pracodawcy: „Gdzie jesteś?”, wysłał mu krótkie nagranie, jaka to fajna zabawa przy stole ping-pongowym, więc pracą zajmę się później, nie skończyłoby się to co najmniej na dywaniku u dyrektora. Ale pracodawcą pana Tuska są jego wyborcy, a oni są o wiele bardziej wyrozumiali i uśmiechnięci. Pal sześć, że mamy kompletnie rozpieprzone sądownictwo, że niedługo będą chcieli nam tu wysyłać masowo migrantów, którzy nie zaaklimatyzowali się w krajach Europy Zachodniej i że mamy wojnę za granicą. Miłość do ping-ponga łączy, a nie dzieli.
M.