Connect with us

Nawiasem Pisząc

Koniec z kurtuazją

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Kiedy formował się nowy rząd, byłam pewna, że kwestia aborcji będzie tą najbardziej różniącą Lewicę – zwłaszcza z PSL-em. I faktycznie, spór trwa niemal od początku, a ostatnio przyjął zdecydowanie bardziej dosadny charakter, że pozwolę sobie na eufemizm. Wprost można powiedzieć, że Lewica po raz kolejny udowadnia, że potrafią o języku miłości i tolerancji tylko pięknie opowiadać, jeśli chodzi o jego zastosowanie to już jest ciężko. Mamy tu raczej do czynienia z politycznym rynsztokiem.

Polityczna pogawędka

Szymon Hołownia apelował o zachowanie spokoju, ponieważ nie wszyscy są zgodni w tej sprawie, dlatego potrzeba jest czasu i rozmów. W odpowiedzi Anna Maria Żukowska napisała mu na TT/X, że ma wypier***ć z tym swoim spokojem. Oczywiście, wylała się na nią fala krytyki, ale poślica zapewnia, że jest to oficjalne stanowisko Lewicy wobec marszałka Sejmu. Czyli tak – jeden koalicjant mówi do lidera drugiego koalicjanta, że oficjalnie ma wypier***ć. Niewiele to się różni od ośmiu gwiazdek, które stosowali dla odmiany wobec swojego politycznego oponenta. Jak widać po lewej stronie potrafią rozmawiać na tym jednym, konkretnym poziomie i nie ma szans, żeby wspięli się wyżej. Nawet wobec ludzi, których teoretycznie mają po swojej stronie.

Najważniejszy cel lewicy

Nie jest dla mnie zaskoczeniem, że akurat ta kwestia okaże się zgrzytem dla Koalicji 13 Grudnia, chociaż nie spodziewałam się, że lwice Lewicy aż tak będą się o to awanturować. Na dodatek koniecznie chciały to wymusić tego samego dnia, w którym rolnicy protestowali pod Sejmem, pokazując jednoznacznie, że ich problem mają w poważaniu. Lewica jak na razie jednak niczym pozytywnym nie zaskoczyła, więc swojej pozycji nie odbudowują. Jak kania dżdżu potrzebują jakiegoś swojego przegłosowanego projektu, a jaki byłby lepszy niż ich flagowy? Oni nawet niespecjalnie byli znani z jakichś innych pomysłów, więc doskonale zdają sobie sprawę, że ich wyborcy oczekiwali od nich właśnie tego. Ewentualnie związków partnerskich, ale umówmy się – najwięcej się wydzierali o aborcję. A z tymi związkami to też nie wiadomo, czy coś się uda.

Hołownia w rozkroku

Po drugiej stronie mają bowiem Trzecią Drogę, której wielu posłów (zwłaszcza PSL-u) jest przeciwko aborcji. Sam Hołownia wolałby pewnie temat przeczekać, bo doskonale zdaje sobie sprawę, że wyborców też mają pod tym względem niezgodnych – jakkolwiek by zagłosowali, prawdopodobnie stracą część poparcia. Zwłaszcza że domyśla się chyba, że zdążyli już wkurzyć przedsiębiorców, dla których obietnic nawet nie starali się spełnić. Dobrowolny ZUS? Tutaj to już łgali w żywe oczy. Dlatego bardzo dojrzale woli udawać, że problemu nie ma. Nie wiem, czy on poważnie liczył, że Lewica odpuści tę aborcję, jeśli dostaną in vitro i pigułki dzień po? W każdym razie były prowadzący głupiutkich show usiłuje teraz stać w rozkroku tak jak Michał Kołodziejczak w kwestii rolników. Grunt usuwa mu się spod nóg jednak jeszcze szybciej niż liderowi AgroUnii i musi już przeczuwać, że długo w tej pozycji nie wytrzyma.

Utylitaryzm według Tuska

A został ze swoim kłopotem sam, bo Tusk zdaje się nie być zainteresowany tarciami między swoimi koalicjantami. Podejrzewam, że premier jest w sprawie aborcji kompletnie neutralny. To jest cynik bez żadnych idei, zagłosuje tak jak mu pasuje. Kiedy zakładał swoją partią nastroje były inne, więc twardo obstawał przy obronie życia. Niedawno zarzekał się, że wyrzuci wszystkich, którzy nie zgodzą się na aborcję do 12. tygodnia, bo chciał przypodobać się rozwrzeszczanym macicom. Najwygodniej mu więc teraz udawać, że problemu nie ma, licząc na to, że sztuczny twór, który utworzył wytrzyma jeszcze na tyle długo, żeby zdążył zwiać do Brukseli. Tak sądzę, bo pojawiają się też głosy, że planuje zostać w końcu tym prezydentem. Wtedy jednak potrzebowałby twardej, skutecznej partii, będącej w stanie spełniać obietnice, a nie targaną wewnętrznymi konfliktami, niespójną grupę obcych ideowo ludzi. Powinno mu też zależeć na spełnieniu więcej niż te kilka mało konkretnych konkretów, które udało mu się przepchnąć.

A to przecież nie wszystko

Nie wiem, czy to kwestia aborcji ostatecznie rozwali ten nie-rząd. Podejrzewam, że może być jedną z wielu kłótni, chociaż liczyłam na to, że PSL bardziej przejmie się losem rolników, ale oni zdają się mieć w poważaniu zarówno Zielony Ład, jak i ukraińskie zboże. Z drugiej strony nic dziwnego, bo oni akurat znani są z tego, że lubią się przyklejać tam, gdzie im najkorzystniej. Zastanawia, dlaczego w kwestii aborcji wydają się nieustępliwi, zamiast po prostu zagłosować dla dobra koalicji. Oby konsekwencji im wystarczyło. Poza kłótniami o aborcję mamy jeszcze protest rolników, a od jakiegoś czasu przewiduje się wzrosty cen żywności i prądu. Oby tak dalej, Koalicjo.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Nawiasem Pisząc

Niezależna nagroda dla niezależnej artystki

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Na Czerskiej bez zmian. Mogą wręcz udzielać korepetycji z tego, jak dokonywać możliwie najbardziej antypolskich wyborów, a potem je wyjaśnić w sposób wybitnie idiotyczny.

Wszyscy szukamy artystycznej wybitności

Już zostawmy tę ludzką przyzwoitość, bo wszyscy wiemy, jakim człowiekiem jest pani Holland i jaka jest ta jej przyzwoitość, ale gdzie oni widzą artystyczną wybitność? Reżyser po prostu przeniosła na ekran wszystkie antyimigranckie i kłamliwe przekazy z lewicujących mediów, o których dziennikarka GW potem pisała, że nie były prawdziwe. Nie wiem, po co to wyjaśniła, bo każdy średnio ogarnięty człowiek widział to od razu, ale może chciała to wyjaśnić swoim czytelnikom? A może artystyczną wybitnością była scena, w której Agata Kulesza przedstawia litanię ku czci Świętej Platformy? Albo kiedy Maciej Stuhr robił z siebie sfrustrowanego na władzę impotenta? W którym miejscu w tym filmie była ta artystyczna wybitność!?

Znaleźliśmy polityczną propagandę

A o pani Agnieszce można by powiedzieć, że jest przyzwoita, gdyby jej film faktycznie niósł za sobą jakieś zmartwienie sytuacją uchodźców, a nie był elementem cynicznej i kłamliwej kampanii wyborczej. Byłaby, chociaż w głupi, naiwny i typowo emocjonalny sposób. Ale ten film to typowa polityczna propaganda. A pani Holland jest jedną z największych antypolskich propagandystek. I wszyscy wiemy, dlaczego. Bo w działaniach Straży Granicznej nic się nie zmieniło. Dalej pilnują, żeby nikt nielegalnie nie przekraczał granicy. Dalej stosują push-backi. Dalej robią te wszystkie złe i niepoprawne politycznie rzeczy, ale pani Agnieszce i innym jej podobnym wyznawcom polityki multi-kulti już to nie przeszkadza.

Być może teraz pogranicznicy stosują te metody z uśmiechem na ustach. I dzięki temu ci wszyscy wypychani uchodźcy też są jacyś tacy bardziej uśmiechnięci.

M.

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Nowy Czeczko? Nie do końca…

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Chciałabym napisać, że mamy kolejnego Emila Czeczkę. Że znowu jakiś odklejeniec zwiał na Białoruś, że pewnie Białorusini zrobią z nim porządek, ale w sumie żadnych większych konsekwencji jako państwo nie będziemy mieli. Że w sumie nic wielkiego się nie stało, bo co może się wydarzyć, jeśli komuś się wydaje, że w Polsce reżim jest gorszy, niż na Białorusi, więc pojechał się przekonać. Ale nie mogę. Bo Tomasz Szmydt nie jest Emilem Czeczką. Czeczko był zwykłym żołnierzem, który mało o czym wiedział, mało o czym słyszał i mało o czym miał pojęcie – i nie mówię tu o jego wiedzy jako takiej, ale tej, która w niepowołanych rękach mogłaby mieć dla nas fatalny skutek. Chcę też napisać, że szanuję polskich żołnierzy, obojętnie w jakim stopniu sprawują swoją funkcję – ale akurat nie tych, którym się wydaje, że w Polsce jest dramat, zamordyzm i mordowanie obywateli, a u Łukaszenki to kraj mlekiem i miodem płynący. No, ale panu Emilowi Białorusini bardzo szybko podziękowali.

Sędzia sprawiedliwy i nieustępliwy

Ze Szmydtem sprawa jest już jednak dużo poważniejsza. Bo facet był sędzią. I to nie takim, który rozstrzyga, który sąsiad podszedł do płotu – jako że i tamten podszedł – i drugiemu szybę wybił (znowu – z całym szacunkiem, ale to też po prostu nie są informacje, które mogłyby wyrządzić nam jakąś większą szkodę), ale takim, który miał dostęp do wiadomości najbardziej tajnych i najbardziej wrażliwych. Podobno „ściśle tajnych”. I sobie wziął te wszystkie informacje i zwiał na Białoruś. I tymi danymi zapewne hojnie obdaruje Łukaszenkę (za gościnne przyjęcie, wszak wódkę ponoć nawet dostał), a tym samym i Putina. A co oni raczą z tym zrobić? Bóg jeden wie, ale chyba raczej nic takiego z czego my, jako państwo, moglibyśmy być zadowoleni. Obawiam się, że wręcz przeciwnie. Nikt nie wie, do jakich informacji Szmydt uzyskał dostęp. Nikt nie wie, ile z nich już sprzedał, nikt nie wie, ile ma jeszcze w zanadrzu i nikt nie wie, od kiedy zaczął kapować. Tak naprawdę nikt nie wie nic. Co najgorsze – nikt nie ma bladego pojęcia, jak go ściągnąć z powrotem. Facet zwiał nam sprzed nosa – podobnie jak Roman do Włoch, Gaweł do Norwegii czy Sebastian M. do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. W żadnym z tych przypadków polskie służby nie są w stanie zrobić dosłownie nic, ci ludzie uniknęli odpowiedzialności. Jeden z nich zdążył już wrócić w pełni chwały i zaczął zaprowadzać sprawiedliwość nad złymi ludźmi, którzy chcieli go skazać (i nad paroma innymi przy okazji też), a co my robimy? Dywagujemy nad tym, czy pan Tomasz był bardziej propisowski czy prokoalicyjny. Bo to jest rzeczywiście najważniejsze w tym momencie. Wiszą nad nami Bóg wie, jakie konsekwencje z tego tytułu, ale nasi politycy muszą to wykorzystać, żeby udowodnić, że ta druga strona jest gorsza.

Wypominanie prorosyjskości

Nie jest wiedzą chyba tajemną, że PiS jest antyrosyjski do granic możliwości. Do przesady wręcz. Po katastrofie smoleńskiej od razu wiedzieli, kto za nią stoi i nie omieszkali poinformować o tym wszystkich. I przypominać na każdym kroku. Niestety, kiedy przyszło do okazywania dowodów, to niewiele z tego wyniknęło, ot po prostu słali jakieś „druzgocące” raporty na podstawie zabaw z parówkami i helem. I nie chcę tutaj mówić, że wiem od początku do końca, co się wydarzyło nad Smoleńskiem – po prostu uważam, że ani jedna, ani druga strona nie stanęła na wysokości zadania, żeby tę tragedię wyjaśnić i że obie – tak, jak w tym przypadku – wykorzystały ją, żeby obrzucić się wzajemnie gównem. Bo trzeba znać priorytety. Z kolei Platformę pamiętamy z tzw. „resetu” i znamiennych słów dwóch jej czołowych polityków o Putinie. Tusk, na wieść o tym, że któreś z rosyjskich, proputinowskich mediów nazwało go „naszym człowiekiem w Warszawie”, odparł, że Putina spokojnie można określić jako „naszego człowieka w Moskwie”, a pan Radosław Sikorski stwierdził, że „Rosja nie jest naszym wrogiem, a Putin to nie Stalin – jeśli morduje to detalicznie, a nie hurtowo” – więc jak rozumiem, wszystko spoko. Bo detalicznie można, ale hurtowo już nie. Ale naprawdę w tej konkretnej sytuacji nie jest ważne, która partia była bliżej ze Szmydtem, a która dalej. I na pewno nie to, która lepiej na tym całym incydencie politycznie najlepiej wyjdzie. Chociaż – wielu ludzi to podłapało i radośnie głosi w Internecie, że Szmydt to był bliżej do tamtych, niż do naszych.

Konsekwencje – nie dla wszystkich

Najważniejsze jest dobro państwa i to, czy i w jaki sposób wiedza, którą teraz pan sędzia dzieli się z Łukaszenką (a pewnie dzielił od dawna) jest dla nas zagrożeniem. Bo cholera wie, kogo znał ten facet. Cholera wie, z kim rozmawiał i o czyich słabościach wiedział. Przecież sąd stoi praktycznie ponad prawem – co pokazuje sprawa małego Kamila z Częstochowy, gdzie wszystkie osoby dalej spokojnie sprawują swój urząd, mimo że nie zrobiły nic, by ratować tego chłopca. Nie chciało im się nawet porządnie wykonywać swoich obowiązków. Było dziecko, nie ma dziecka, a kto jest winny? Tylko bezpośredni zabójca, ewentualnie jego matka, ale już nie ci, którzy tego biednego chłopca wrzucili dosłownie w paszczę lwa. Poprawność polityczna? Solidarność jajników? Zostawmy już to, i tak prawdy nie dojdziemy. Niby toczy się w tej sprawie jakieś śledztwo, niby zbierają dowody, ale dobrze wiemy, jak będzie. Wracając do głównego wątku – obawiam się, że pan Szmydt może mieć haki na niektóre wysoko postawione osoby w państwie, które potem Rosja z Białorusią radośnie wykorzystają. Nie mam pojęcia na kogo i na jaką skalę, bo to wiedza ściśle tajna, przynajmniej dla nas. Martwię się, że dla Putina i Łukaszenki już nie za bardzo. I teraz wyobraźmy sobie, że tych dwóch dżentelmenów posiadło wiedzę, że któraś z wysoko postawionych osób w Polsce ma tam coś za uszami (w sumie – kto nie ma?) i zacznie taką osobę szantażować, że powiedzą to i to, jeśli ta nie zrobi tego i tego. Nie wierzę, że wśród tych ludzi wielu będzie takich, którzy twardo powiedzą, że „trudno, róbcie, co chcecie, ja polskiej racji stanu zdradzał nie będę”.

Szwajcarski ser

Im na wyższego konia wskoczysz, tym boleśniej zderzysz się z ziemią. I ci ludzie doskonale o tym wiedzą, ale w tym momencie wolą wrzucać gówno do wentylatora i nadstawiać go w stronę przeciwników. A jak dalekie ci ludzie mają kompetencje i co są w stanie zrobić, żeby ich własne szambo nie wybiło – wolę sobie nie wyobrażać. Polskie służby są jak szwajcarski ser – tą dziurą im jeden czmychnie, tamtą drugi, a potem można tylko rozłożyć ręce i powiedzieć, że kurde, w sumie to szkoda. I że do kolejnych takich sytuacji na pewno dochodzić nie będzie. Na mur beton. A nam pozostaje wzruszyć ramionami i uwierzyć, że jak mówią, że nie będzie to nie będzie. Bo co nas złego może spotkać, jesteśmy w NATO, więc jesteśmy mocarni. A to, że jakieś super tajne sprawy państwowe prawdopodobnie są teraz omawiane przy wódce z Łukaszenką, to już pal sześć. To oni są winni, a nie my, a jeśli będzie groźba, że to nam może coś zaszkodzić, to się będziemy martwić. Najwyżej zrobi się drugi reset. A interesy państwa czy dobro naszych obywateli są nieważne. Umówmy się, większość tych wysoko postawionych ludzi ma je w głębokim poważaniu. Jeżeli będzie ryzyko, że spadną z konika – bez skrupułów zrzucą kogoś innego, ale na razie jest najlepszy czas na to, żeby nawalać w przeciwnika politycznego. Bo jakoś to będzie. Dla nich, być może dla nas nie?

Ogłupiony polski naród

A my radośnie tańczymy, jak oni nam grają. Bo to PiS, a nie PO (albo na odwrót). I z miłą chęcią przystępujemy do tej politycznej wojenki, bo tak się już daliśmy spolaryzować przez te dwie partie, że wszystko inne mamy w pompie. Przyznaję, nie jestem bez winy, tez się w to dałam wciągnąć (chociaż bardziej pod względem postępowości vs konserwatywności, niż w tę wojenkę polityczną). Pan Szmydt zrobił sobie zdjęcie z człowiekiem z PiS-u – oho, mamy powiązanie! Podał rękę człowiekowi z PO – no to ich ugotujemy. A jakie poniesiemy konsekwencje – jako państwo – tego, że zdrajca i szpieg pije sobie teraz gdzieś na Białorusi wódeczkę z ludźmi, którzy mają możliwości nam ten nasz spolaryzowany grajdołek zburzyć? Oj tam, oj tam. I najgorsze jest to, że to jest racja. Jesteśmy w tym momencie kompletnie bezradni. Bo jak my mamy tego człowieka odbić?! Chyba tylko najeżdżając na Białoruś, ale wszyscy wiemy, jakie byłyby tego konsekwencje. Możemy więc tylko siedzieć z założonymi rękami i czekać, co wyskoczy. Ale do tej pory jakoś to było. Zwiał Roman Giertych – ale w sumie nic mu nie udowodniono, więc luz. Pani Magdalena Adamowicz nie stawia się na kolejne wezwania prokuratury – no przecież jest chora! Rafał Gaweł robi w Norwegii za wielce rodzinnego geja, który uciekł przed polskim reżimem – trudno, może tylko pluć na Polskę, ale do tej pory nam to nie przeszkadzało, prawda? Sebastian M. spalił całą rodzinę żywcem – szkoda, że nic mu już nie zrobimy, ale prawo to prawo. Co prawda, Romek wrócił i może robić, co mu się żywnie podoba (bo ma immunitet), a pan Szmydt pije sobie wódeczkę z prezydentem Białorusi (pewnie po to, żeby się zrobił bardziej wylewny), ale… jakoś to będzie, prawda?

Zawsze jakoś było.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

O kilka kieliszków za dużo?

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Ja naprawdę wiele jestem w stanie zrozumieć. Naprawdę – wiele. Że majówka, że dożynki, że imieniny i Bóg jeden wie, co jeszcze. Czasem się człowiek przecież zabawić musi. Józefa było. Albo Stefana. Grzegorza, Moniki czy innej Krystyny. Może nawet Marcina – chociaż to akurat w listopadzie chyba. W każdym razie człowiek ma naprawdę dużo okazji, żeby się towarzysko poudzielać. Może nawet codziennie – ale czy wypada, jeśli wraz z zabawą idą napoje wysokoprocentowe? I nie chodzi mi tu akurat o mleko.

Słaba głowa, słaby sprzęt…?

Pan Kierwiński postanowił świętować Dzień Strażaka wyjątkowo hucznie. Do tego stopnia, że przyszedł wygłosić oświadczenie z tej okazji w stanie nie do końca trzeźwym, co nie umknęło uwadze innych ludzi. Ale stanowisko jest jasne – to wcale, pod żadnym względem i absolutnie nie było tak, że on tam wszedł na scenę na****ny jak meserszmit, nigdy w życiu. No fucking way! To w ogóle są niedorzeczne podejrzenia, po prostu mieliśmy awarię sprzętu nagłaśniającego. I tylko przez to facet nie potrafił się wysłowić. Nic to, że słychać było wyraźnie, że pan Marcin zwyczajnie bełkocze. Że niektóre słowa przeciąga nie wiadomo jak długo, a innych nie jest w stanie skończyć. To była tylko i wyłącznie awaria, a nie, że szefowi MSWiA się za bardzo chlupnęło poprzedniego dnia – albo nawet tego samego. Nam pozostaje w to tylko uwierzyć. Nieszczęścia chodzą po ludziach. Już kiedyś Aleksandra Kwaśniewskiego dotknęła choroba filipińska. I kim my jesteśmy, żeby wątpić w jego słowa? Jak powiedział, tak było. Wtedy była choroba filipińska, a nie alkohol, a teraz jest awaria sprzętu nagłaśniającego. I nawet z tym, szary człowieczku, nie dyskutuj, bo pozwy pójdą. Awaria to awaria, a jeśli Ci po głowie chodzą inne myśli, to my to spokojnie, pokojowo i sądownie załatwimy – tak, żebyś myślał prawidłowo.

Niegodne działania pisowskiej Targowicy

Pan Marcin wspomniał również, że nie będzie się poddawać badaniom pod kątem stanu przeduradarowego, ponieważ część jego wyborców – nie mogąc uwierzyć, w to co słyszą – martwiło się, że może to kwestie zdrowotne, bo wiadomo przecież, że tak światły człowiek jak pan Kierwiński do kieliszka nie zagląda, a już na pewno nie wtedy, kiedy następnego dnia ma wygłosić przemówienie. Nie, nie zamierzam, bo wszystko jest w jak najlepszym porządku. Proszę mi wierzyć. Tak jak powiedziałem, był straszny pogłos z głośnika, który był niedaleko. Więc bardzo słabo słyszałem, nie wiem, czy to była też kwestia jakiegoś sprzęgnięcia mikrofonów. Zdarza się. Nie ma to nic wspólnego ze stanem zdrowia, aczkolwiek dziękuję za troskę, wszystko jest w porządku – tłumaczył – Różne komentarze były, także polityków z polskiego życia publicznego, którzy chluby mu raczej nie przynoszą. Raczej nadinterpretują tutaj fakty lub starają się uprawiać taką brudną walkę polityczną. Jak rozumiem mają coś, do czego mogą się przyczepić, ale te insynuacje są naprawdę niegodne. Jeżeli ktoś chce wykorzystywać to święto do swojej brudnej polityki, to sam sobie wystawia świadectwo. No i spoko, jasna sprawa. Tylko czy takie samo świadectwo wystawił sobie Roman Giertych, który od razu znalazł winnego całego zajścia?

To nie my, to PiS!

Tak tylko pytam, bo Romek pisał coś o pisowskiej targowicy i chciałabym wiedzieć czy tekst: Nazwisko dźwiękowca, który obsługiwał dzisiaj najbardziej chciałbym poznać. #PiStoTargowica nie jest przykładem wykorzystywania tego smutnego incydentu do uprawiania brudnej polityki? Mam wątpliwości, bo skoro pytania zwykłych ludzi, czy poseł Kierwiński na pewno był w pełni sił podczas swojego przemówienia, są przejawem brudnej polityki, to czym innym jest sugestia, że ktoś z PiS-u (a być może sam Kaczyński!) przełączał po kryjomu różne kabelki, żeby pan Marcin brzmiał tak jak brzmiał? W każdym razie, pan Giertych otrzymał odpowiedzi, że odpowiedzialnymi za całą tą sytuację mogą być Jack Daniels albo Johnny Walker. Śledztwo trwa! Poszukiwani się nie wywiną, nie ma bata. Niech no tylko pan Roman pozna miejsce przebywania obu żartownisiów, to im da do wiwatu. Podpowiadam, że poszukiwania można by było zacząć od jakichś sklepów monopolowych.

Choroba przenoszona drogą kropelkową

Pan Kierwiński postanowił jednak opublikować na swoim Twitterze dowody na to, że podczas swojego przemówienia był trzeźwy jak świnia i przedstawił wyniki badania alkomatem. Trochę wyglądają, jakby czternastolatek usiłował na szybko przepisać pracę domową, bo mogliśmy w nich przeczytać:

Policja: Kierwiński

Nazwisko badanego: Marcin

Imię badanego: 22.08.1976 r.

No, spoko, bardzo wiarygodne. Nie pozostawia już żadnych wątpliwości. Ja podejrzewam, że jak pan Kierwiński chuchnął, to od razu wzięło też policjanta, który miał wykonywać te badania i stąd te nieprawidłowości, ale na 100% jest tak, że pod hasłem „Policja” należy wpisać nazwisko, pod hasłem „Nazwisko” swoje imię, a pod imieniem datę urodzenia.

Albo to, albo poseł Kierwiński faktycznie przez kilka godzin przed wystąpieniem nie wylewał za kołnierz. I przypadkowo policjant, który wykonywał badania również. Ale w to żaden z nas nigdy nie uwierzy, prawda?

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej