Connect with us

Nawiasem Pisząc

Kolejna ofiara ideologii trans

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Całkiem przystojny facet, prawda? Tylko że… to wcale nie jest facet. To kolejna ofiara transseksualnego oszustwa, która uwierzyła, że tranzycja rozwiąże wszystkie jej problemy, a potem pozostało tylko żałować swoich decyzji. Scott Newgent, bo tak obecnie nazywa się człowiek urodzony jako kobieta, nie wzbudza jednak aż takiej mojej empatii, jak wspominana tu kiedyś Chloe Cole. Ta pierwsza dała się bowiem oszukać jeszcze jako nastolatka, a środowisko transpłciowe zataiło przed nią i jej rodzicami wszelkie skutki uboczne operacji zmiany płci. Tymczasem Scott…

Uczmy się na cudzych błędach

Tymczasem Scott zdecydowała się (tak, wiem, jak to brzmi, ale co poradzę?) na ten krok już jako dorosła osoba i matka trójki dzieci. Staram się zrozumieć, ale wydaje mi się, że dobro dzieci powinno być na pierwszym miejscu – a podejrzewam, że dla nich było to co najmniej dziwne, kiedy mama nagle stała się tatą. A teraz znowu mamą, mimo że wygląda jak mężczyzna. Nastolatki są bardzo łatwe w manipulacji, ale wydaje mi się, że dorosła kobieta powinna być odporniejsza na takie zabiegi. Tak czy inaczej, Newgent jest kolejną osobą, która głośno mówi, że tranzycja wcale nie jest ratunkiem, dlatego też przez „przyjazne” mu kiedyś środowisko jest nazywana obecnie fanatykiem. Bardzo podobna sytuacja dotknęła przecież Polaka, Łukasza Sakowskiego. Scott przede wszystkim podkreśla, że w medycznych tranzycjach, zwłaszcza dzieci, nie chodzi o żadną tolerancję czy prawa człowieka, ale o pieniądze. Jak zawsze. Badania rynkowe mają przewidywać, ze w ciągu mniej niż dziesięć lat, „opieka” afirmująca tożsamość płciową będzie generować więcej niż pięć miliardów dolarów rocznie. I dokona tego, oszukując i manipulując przede wszystkim młodymi ludźmi. A, jak podkreśla ten człowiek, operacja zmiany płci jest zwyczajnie eksperymentalna, niebezpieczna i niczego nie leczy. Na co mamy niestety coraz więcej przykładów. Na tej stronie opisałam co najmniej trzy, a słyszałam jeszcze o kilku kolejnych. Nie zapominajmy też, jak środowisko LGBT reaguje na takie osoby, więc można chyba śmiało podejrzewać, że tych osób jest więcej, ale boją się ujawnić.

Konsekwencje nie do naprawienia

Newgent przeszła terapię hormonalną i serię operacji, żeby zmienić się z Kellie w Scotta i, jak twierdzi, prawie umarła w jej trakcie, a na pewno skróciła sobie życie o ładnych kilka lat. I to chyba boli ją najbardziej, bo obecnie jej dzieci są dla niej najważniejsze, a obawia się, że nie będzie żyła na tyle długo, żeby poznać swoje wnuki. Do tej pory ma powracające zakażenia i nikt nie wie, dlaczego, bo „nie powinno tak być”. Ale czego innego można się spodziewać po operacji tak mocno ingerującej w organizm człowieka, zwłaszcza że była zupełnie niepotrzebna? Tak, tranzycja jest formą samookaleczenia i należałoby zacząć karać z pełną surowością ludzi, którzy manipulują młodymi, zagubionymi dzieciakami, bo przecież liczy się kasa. Trans-mężczyzna podkreśla, że tak naprawdę nie wiadomo, co się będzie działo z ciałami dzieciaków w przyszłości, które przeszły taką operację, bo… nigdy nie zrobiono żadnych badań. Lobbyści transseksualizmu nie mają jednak żadnych oporów, żeby nakłaniać do tego najmłodsze osoby, mimo że wiadomo już, że skutkuje to wczesną osteoporozą, bezpłodnością i brakiem zadowolenia z seksu – przy czym to ostatnie jest chyba najmniejszym problemem. Newgent wylicza, że często dorosłe już osoby, które przeszły takie operacje we wczesnej młodości, mają serca i płuca o rozmiarach jak u dwunastolatków. Można się domyślać, z jakimi rodzajami problemami zdrowotnymi prawdopodobnie będzie się to wiązało. Albo już wiąże.

Niewygodne fakty?

Newgant miał też odkryć, dlaczego w Szwecji, która do niedawna była wiodącym krajem, jeśli chodzi o tranzycje, wstrzymano wszelką medykalizację dzieci w tym zakresie. Podobno istnieje dokument, który w USA jest całkowicie niedostępny, mówiący że kręgosłupy dziewczynek nie rozwijają się prawidłowo podczas przyjmowania blokerów dojrzewania. Jest duża szansa, że taka przykładowo piętnastolatka będzie chodzić zgarbiona przez resztę swojego życia. A dodajmy sobie do tego niemal pewną osteoporozę. Scott zresztą prognozuje, że takie nastolatki dożyją potem najwyżej trzydziestki, ale nie wiem, czy trochę nie przesadza. Nawet jeżeli tak, to mimo wszystko inne skutki takiej operacji powinny skutecznie zniechęcać do podobnych eksperymentów. Newgantowi mieli wmawiać, że jest mężczyzną uwiezionym w ciele kobiety (najczęstszy „argument” chyba), że jej silna osobowość stanowi dowód, że tak naprawdę jest facetem. Słyszał ktoś kiedyś podobne bzdury? To kobiety nie mogą mieć silnej osobowości? Czekajcie, nasłuchuję głosów sprzeciwu ze strony feministek. A nic, cisza. Ciekawe dlaczego? Powiedziałby coś podobnego Bosak albo Kaczyński, a kwik ciągnąłby się jeszcze przez dwa tygodnie. Aha, i Kellie miała się ubierać bardziej jak mężczyzna. To zadecydowało. Tak jakby zjawisko tzw. chłopczyc, czyli dziewczynek, które ubierają się raczej w ciuchy dla chłopców i lubią podobne rozrywki nie jest chyba nikomu obce. To się przecież bardzo często zdarza. Sama taka byłam w dzieciństwie.

Kiedy pociągniemy trans-aktywistów do odpowiedzialności?

Wciąż jednak nie potrafię zrozumieć, jak mogła dać się tak nabrać 42-letnia kobieta? Która na dodatek była matką, więc odpowiedzialność rodzicielską powinna jednak przedkładać nad własne dobro. To była już dorosła, wydawałoby się, że dojrzała osoba, która podjęła świadomą decyzję. Nieodwracalną decyzję. Decyzję, która zrujnowała jej życie. Ale dużą część odpowiedzialności ponosi ona sama. Wydaje mi się, że nie może szukać winy tylko wśród trans-aktywistów, bo sama chyba powinna mieć już na tyle oleju w głowie, żeby rozumieć, że chodzenie w sportowych ciuchach i interesowanie się „męskimi” sprawami niczego w kobiecości nie ujmuje. Co nie zmienia faktu, że mam olbrzymią pogardę do ludzi, którzy w ten sposób manipulują nastolatkami i przekonują ich do samookaleczenia, żeby czerpać z tego zyski czy to finansowe, czy medialne. Nie ma we mnie odrobiny zrozumienia do osób, które świadomie (albo przeciwnie, z powodu własnej ignorancji) doprowadzają innych do zniszczenia swojego życia. To jest coraz szersze zjawisko, a pamiętajmy, że coraz częściej słyszy się, że mówi się, że są transpłciowe o dwuletnich dzieciach. A że to szaleństwo się nie zatrzymuje, można się obawiać, że być może zaczną stosować taką „terapię” na kilkulatkach, bo na przykład taki malec w ramach zabawy wysmaruje się szminką i wskoczy w szpilki swojej mamy. Dlatego ważne są takie głosy, jak ten, mimo że tym razem ofiara tego rodzaju działalności w dużej mierze sama jest sobie winna.

M.

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Nowe kredki w piórniku

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Podejrzewam, że nikt z Was nie wierzył, że ta rekonstrukcja cokolwiek zmieni, a już na pewno na lepsze, ale nie spodziewałam się, że będzie aż tak źle. I nie chodzi mi tu nawet o wybory premiera Tuska, bo kogo on tam miał niby kompetentnego wyszukać w tej zgrai błaznów? Sam sobie wykosił niemal calutką konkurencję w KO, żeby nikt tam przypadkiem do niego nie doskoczył – i w efekcie został on, ewentualnie Sikorski, ale nie ma tam już absolutnie nikogo, kto pomógłby mu dalej ciągnąć ten wózek. Wolał otaczać się ludźmi głośnymi, ale słabymi i przy powoływaniu nowego rządu widział już chyba, że nie ma kogo wybrać. Że tam mu została tylko intelektualna czarna dziura. To nie było żadne przetasowanie, próba sił czy jakkolwiek to nazwać – to był wyraz bezradności Donalda Tuska, któremu już się nawet nie chce udawać, o co mu chodzi. A chodzi mu o zemstę. Na wszystkich, którzy najwyżej podnosili głosy przeciwko niemu. I za to, że sam otoczył się takimi cudakami, że nie jest obecnie w stanie samodzielnie wygrać wyborów. A w koalicji aż trzeszczy. I nawet nawoływania Tuska, że nie będą się już więcej kłócić, chyba nikogo nie przekonują.

Przede wszystkim – osiem gwiazek…

No bo kogo właściwie powołał Donald Tusk do nowego rządu? Bandę największych krzykaczy, jacy mu pozostali i iluś tam zupełnie anonimowych ludzi, którym chyba ktoś na szybko musiał biografie na Wikipedii tworzyć. Przejdźmy najpierw do tych, którzy najbardziej nienawidzą PiS-u. Waldemar Żurek – gość wręcz obłąkańczo nastawiony do partii Jarosława Kaczyńskiego i tzw. „neo-sędziów”. Widocznie w ocenie Tuska Adam Bodnar miał zbyt miękki charakter, więc teraz będziemy mogli obserwować, jak z rozliczeniami pójdzie Żurkowi. Może chociaż uda mu się znaleźć podstawy prawne, a może w ogóle mu się nie będzie chciało szukać, bo pewne rzeczy będzie robił po swojemu. Człowiek z niezłomnymi wręcz zasadami moralnymi, oczywiście pod warunkiem, że wszyscy będziemy rozumieć moralność tak jak on. Gościu na przykład pozwał sądy i ubiegał się o powołanie biegłego dentysty ze względu na mobbing w pracy. Bo chodził do pracy taki wściekły i taki zestresowany, że aż je sobie, biedak, zezgrzytał aż do dziąseł. A kiedy jego córka osiągnęła 18 lat wysłał jej pismo o zwrot alimentów. Widać, że facet nie ucieka od odpowiedzialności. Z kolei Radosława Sikorskiego nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Znany jest ze swojego ciętego nazwiska, chorej wręcz nienawiści do Kaczyńskiego i bardzo wielu kompromitacji (z których pewnie sam zdaje sobie sprawę, ale jest zbyt bezczelny, żeby cokolwiek sobie z nich robić). On obejmie posadę wicepremiera. Wiecie, że nie jestem fanką tego człowieka, ale jak tak patrzę, kogo innego Tusk mógłby obsadzić na tym stanowisku, to… chyba nikogo. Z drugiej strony to jest facet, który otwarcie przekonywał, że Niemcy zostali tak naprawdę ofiarami II wojny światowej. Obok słów o polskich nazistach autorstwa Barbary Nowackiej (która, swoją drogą, zachowała posadę) dokładnie pokazuje to, gdzie oni mają polską historię. Ostatnim z głośno krzyczących jest Jakub Rutnicki, który został ministrem sportu. Coś tam podobno miewał wspólnego ze sportem (pełnił funkcję przewodniczącego Komisji Kultury Fizycznej, Sportu i Turystyki, w młodości podobno grał w piłkę), kiedyś zasłynął w programie „Idol” (gdzie wypadł chyba lepiej niż niegdyś jego szef w „Szansie na sukces”), ale od jakiegoś czasu pełni osobistą funkcję pitbulla Donalda Tuska i chyba z tego go głównie kojarzę. Wszędzie, gdzie się pojawi, w jakimkolwiek medium, psioczy na PiS ile tylko ma sił, a jeśli do studia zaproszony jest również reprezentant tej okropnej partii, dosłownie jakiś demon w niego wstępuje. W Sejmie też sprowokował ileś tam niepotrzebnych awantur, ale tak naprawdę wiele z jego przepychanek nie wychodziło. Nie wiem tylko do czego potrzebny jest Tuskowi w resorcie sportu, ale być może on potrzebuje tylko, żeby ktoś krzyczał, nieważne gdzie.

… a reszta to już sama pójdzie

Bardzo rozbawiła mnie nominacja Macieja Berka na ministra nadzoru nad wdrażaniem polityki rządu. Tusk najzwyczajniej w świecie powołał ministerstwo, które będzie zajmowało tym, czym on powinien się zająć, ale jest bardzo zajęty. Pan Berek będzie więc odpowiedzialny za kablowanie na kolegów premierowi, ten w odpowiedzi zrobi im awanturę, żeby media mogły pisać, że proszę bardzo, szef rządu nie kłamał, zobaczcie jak mu zależy, jak bardzo mobilizuje swoich ministrów do pracy. Propozycja ciekawa, patrząc na to, że pan Berek nie dał się jeszcze poznać szerszej publiczności. No, może tylko aferą z cofnięciem kontrasygnaty, którą udowodnił – przede wszystkim chyba premierowi – że spokojnie i z miłą chęcią weźmie na siebie wszystkie jego potknięcia, pomyłki, a jak wyjdzie na jaw, to również i łamanie prawa. Czyli lojalny facet, a Tusk potrafi lojalnych prędzej czy później docenić. Więc dostał wymyślone na szybko ministerstwo – teraz będzie udawał, że sprawdza, czy jego koledzy udają, że pracują, żeby prezes PO mógł udawać, że panuje nad sytuacją. W najgorszym wypadku powie, że co prawda nic się nie udało zrealizować, za to parę rzeczy się zepsuło, ale to tak naprawdę jego wina. A potem wypuści się jeszcze Szłapkę, żeby gadał jakieś bzdury o zrealizowanych obietnic – nie szkodzi, że nie przez ich rząd i ze dwie kadencje temu. Co ro reszty nowego rządu, to ciężko tutaj cokolwiek mądrego napisać. Nie jestem specjalnie zdzwiona, że stanowisko utrzymała Barbara Nowacka, ale spodziewałam się, że poleci skompromitowana Hennig-Kloska, zwłaszcza że Szymon Hołownia parę razy niezbyt przyjemnie nadepnął premierowi na odcisk i nagle przestał zgadzać się na wszystko tak chętnie. Stanowisko straciła też Katarzyna Kotula, co było do przewidzenia. Kotula oczywiście zapowiedziała, że będzie walczyć o równość na innych płaszczyznach, ale patrząc na to, ile osiągnęła jako minister, nie byłabym przesadną optymistką. Resztę resortów Tusk ze sobą pomieszał, inne powyrzucał, ogólnie ciężko znaleźć w tym jakiś większy sens. Zastanawiam się jednak, dlaczego Tusk tak lekką ręką oddał bardzo ważne urzędy ludziom znikąd – tak, większość z nich była w większym lub mniejszym stopniu związana z którąś z partii rządzącej koalicji, ale mam wrażenie, że bardziej im się tam pałętali pod nogami, niż faktycznie uprawiali politykę. Ale z informacji, które udało mi się o nich wygrzebać, że tym razem Tusk nie obsadzał tych resortów byle jak i byle kim, tylko ci ludzie faktycznie mieli mniej więcej do czynienia z tematyką, którą teraz będą się zajmować. Ciekawą kandydaturą jest Jolanta Sobierańska-Grenda, bliżej niezwiązana z polityką, natomiast mająca doświadczenie w restrukturyzacji i oddłużaniu szpitali – po panowaniu Izabeli Leszczyny to może być naprawdę przydatna umiejętność.

Tak czy inaczej, mam wrażenie, że Tusk już nie patrzy na nic. Rozdaje jedne z najważniejszych resortów ludziom mało doświadczonym, nie mającym żadnego obycia politycznego, a sam otacza się tymi, którzy będą najgłośniej krzyczeć na PiS. I chyba tylko o to mu już chodzi. Teraz zajmować się „rozliczeniami” będą ludzie zaślepieni nienawiścią dokładnie tak, jak on.

M.

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Jak kłamać o Polsce, ale żeby się nie pokaleczyć

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Całkiem niedawno, zaraz po napisaniu posta o kolejnych przygodach Grzegorza z gaśnicą, jedna obserwująca wysłała mi krótki fragment wywiadu Radosława Sikorskiego z Krzysztofem Stanowskim, w którym podejmowali oni temat reparacji wojennych. I ten wywiad jest kolejnym objawem naszego wstydu polskości, którym zagraniczne media (chociaż polskojęzyczne) usiłują zatruć nam umysł od wielu lat. Kolejny, jeden z wielu objawów, które notorycznie bagatelizujemy. Zaraz przejdę do tego wywiadu i wybranych z niego fragmentów, ale najpierw może przypomnę parę podobnych sytuacji – których sama nie odszukiwałam specjalnie w czeluściach Internetu, bo zachowałam je sobie po prostu w głowie. Warto pamiętać, że zaczęło się to już jakiś czas temu. Serial „Nasze matki, nasi ojcowie”, który miał sumiennie i szczerze rozliczyć Niemców za II wojnę światową, jednak dziwnym trafem najbardziej oberwało się żołnierzom Armii Krajowej, którzy zostali tam przedstawieni jako wcielenie zła. Należy wspomnieć, że większość „szczerych do bólu” produkcji filmowych, które miały rozliczyć II wojnę światową, nie za bardzo kwapiło się do rozliczania innej strony konfliktu, czyli Związku Radzieckiego. Za to bardzo wiele było takich, w których nie zabrakło czasu, aby rozliczyć Polaków. Mimo że nie było z czego. Mniejsze lub większe szpileczki były nam wbijane przy okazji „Listy Schindlera” czy „Pianisty”. Zwycięzców się nie sądzi. Zupełnym przypadkiem pojawiła się też książka „Malowany ptak”, w której Polacy byli przedstawieni jako moralne zera, totalne prostactwo – gorzej niż zwierzęta. I była to książka reklamowana jako autobiografia! Autor bardzo długo zarzekał się, że wszystko, co opisywał przeżył naprawdę i widział na własne oczy. Mówi się, że właśnie ze względu na to, że wszystko wyszło na jaw, Kosiński popełnił samobójstwo. A wiecie, dlaczego wyszło? Ktoś sobie policzył, gdzie był chłopiec podczas II wojny światowej i wyszło mu, że nawet małżeństwo Myrchów nie byłoby w stanie tyle kilometrówki wyrobić. Jak widać po upływie lat, pan Jerzy nie musiał z tego powodu odbierać sobie życia, bo sami Polacy nic nie zrobili. Do tej pory wielu z nich sądzi, że to prawdziwy opis prawdziwych zdarzeń i „każdy prawdziwy Polak powinien ją chociaż raz przeczytać”. I nawet przez myśl nikomu nie przeszło, że przecież pan Kosiński nie opisuje tam typowej polskiej wsi w okresie II wojny światowej, ba, on nie opisuje nawet typowej średniowiecznej wsi. Opis pasował bardziej do zagrody świń, które akurat były w stanie mordowania najmłodszego i najsłabszego prosiaka. Gdyby nie to, że mi się daty nie zgadzały, pomyślałabym, że to może jakiś odcinek „Z kamerą wśród zwierząt” w wersji pisanej.

Od czego się zaczęło?

A przechodząc już do czasów bardziej współczesnych. Czy my oponowaliśmy, kiedy Aleksander Kwaśniewski był łaskaw przeprosić Żydów za Jedwabne, w oczach całego świata, obarczając nas winą za tę zbrodnię? Nie, nikogo to nie zdziwiło, uznaliśmy, że skoro prezydent Kwaśniewski tak mówił, to musiała być prawda. Do dnia dzisiejszego trudno to obalić, chociaż z nadzieją przyznaję, że zaczynamy w końcu budzić się z marazmu. Boję się jednak, że za późno i ze zbyt małą stanowczością. Mniej więcej w tym samym czasie Aleksander Kwaśniewski przypisał wszystkie zasługi Witolda Pileckiego – Cyrankiewiczowi. Wtedy również nikt (albo mało kto) nie zareagował – na szczęście pamięć o Rotmistrzu zaczęła pukać w końcu od spodu i ostatecznie się przebiła. Dzięki Bogu, bo w sumie na niej zaczęliśmy, powoli, bo powoli, ale jednak budować na nowo fundamenty polskości i dumy narodowej. Witold Pilecki już od dawna nie żyje, a mimo wszystko dalej Polakom pomaga – już zza grobu. W tym momencie już naprawdę trzeba wstać z kolan. Ale dobrze, wróćmy do tematu. Borys Budka wpadł na antenie, zdaje się „Radia Zet”, że nie zna polskiego hymnu. Oficjalna wersja jest taka, że tak bardzo się wzruszył z powodu pisowskiego reżimu, że nie był w stanie, biedaczek, powtórzyć jego słów, ale w takie bzdury chyba wierzy tylko najtwardszy elektorat KO. Sprawa, według mnie, skandaliczna, bo jeśli polski polityk przez całe swoje życie nie był w stanie zapoznać się i zapamiętać tekstu Mazurka Dąbrowskiego, to jak my mamy wierzyć w jego patriotyzm i zaangażowanie w sprawy polskie? Ja nie wierzę. Potem mieliśmy sławne już wystąpienie Barbary Nowackiej o polskich nazistach, ale też bez wielkiego słowa sprzeciwu przyjęliśmy, że pani minister przejęzyczyła się, czytając z kartki. Przecież ona powinna tego samego dnia podać się do dymisji i zakopać jak najgłębiej, żeby ludzie zdążyli zapomnieć, że ktoś taki w ogóle istniał. No, ale przecież niepotrzebne są takie radykalne środki, przecież każdemu zdarza się przejęzyczyć. A owszem, mnie też się zdarza. Ale jeszcze nie tak, żeby Niemców pomylić z polskimi nazistami. Nie wiem, być może głównie dlatego, że nie szastam sformułowaniem „naziści”, tylko wprost piszę o Niemcach, bo z historii wiem, że była to wojna światowa, a te z reguły polegają na tym, że jedno państwo atakuje drugie i cała rzecz dzieje się na kuli ziemskiej, a nie na odległej planecie Nazis, czy skąd tam ci naziści pochodzą. A nie, dzięki naszej pani minister EDUKACJI już wiem. Proszę bardzo, jak ta kobieta pięknie edukuje młodzież. Również taką po trzydziestce. W tak zwanym międzyczasie mieliśmy też wyrzucenie wystawy Muzeum II Wojny Światowej o rodzinie Ulmów, św. Maksymilianie Kolbe czy właśnie Witoldzie Pileckim – jednego z największych Polaków. Pojawiła się też wystawa „Nasi chłopcy” w Muzeum Gdańska, w której sam tytuł mnie odrzuca. Doskonale rozumiem, że ta wystawa miała opowiadać o mężczyznach siłą wcielonych do armii Wermachtu, ale mimo wszystko… Już wiele osób pozwoliło sobie na takie porównania, więc będę kolejna, ale co mi tam: „Nasi chłopcy – Żydzi pomagający nazistom w unicestwianiu… Żydów”. Nie rozumiem, dlaczego miałoby to nie przejść?

Radosława Sikorskiego parę słów o wojnie

Tych parę przykładów, które wyszukałam sobie we własnej pamięci, zajęło mi już sporo miejsca, więc płyńmy do brzegu. Radosław Sikorski w programie Krzysztofa Stanowskiego wdał się w dyskusję na temat reparacji wojennych. I teraz warto przypomnieć całą aferę, kiedy PiS (będąc jeszcze u władzy) zapowiedział, że nie ma zamiaru kończyć walki o reparacje. Na co przedstawiciele KO bardzo się oburzyli, że jak to tak drążyć historię, że przecież nie ma dla nas wspanialszych przyjaciół niż Niemcy i nie psujmy sobie z nimi relacji. Dopóki nie otrzymali instrukcji, że zdecydowana większość polskiego społeczeństwa jest za tym, żeby domagać się jakiejś rekompensaty od Niemiec za szkody – a są to straty niebagatelne, bo to przez II wojnę światową potem przez kilkadziesiąt lat musieliśmy mierzyć się z komunizmem. W wykonaniu Związku Radzieckiego (przecież w Holiłódzie mówili, że to fajna armia w sumie jest, wyzwalała nas i w ogóle), więc można ironicznie powiedzieć, że to aż o dwa dobra za dużo. Dlatego też KO natychmiast zmieniła całą narrację na temat reparacji i kategorycznie stwierdziła, że reparacje będą, jak najbardziej, ale to oni muszą wygrać, bo to ich partia jest jedyną, która jest w stanie te reparacje wywalczyć. Jak to się skończyło, wszyscy pamiętamy. Usłyszeliśmy o tym od samego Donalda Tuska, który powiedział nam w lekko zawoalowany sposób, że te reparacje możemy sobie w rzyć wsadzić. To w sumie kolejny przykład, który śmiało można dodać do wcześniejszego akapitu.

OK, ale wróćmy do Radka Zdradka, bo to w sumie ciekawy wywiad. Poniżej zamieszczę Wam jego fragmenty, te najbardziej rażące:

Chodzi mi o reparacje… Pan jest ministrem spraw zagranicznych. Czy panu się podoba, jak do tego tematu podchodzą Niemcy, że na przykład…

– Chwila moment. Bo Niemcy realnie stracili.

– To mogli nie wywoływać wojny, ich sprawa.

– Dobra. Niemcy stracili na rzecz Polski 20% terytorium.

Biedni ci Niemcy. Tacy poczciwi. Przypomnę tylko, że te 20% ziem niemieckich po wojnie wyglądało niewiele lepiej niż Warszawa. Dosłownie był tam kamień na kamieniu. To, co jest teraz to już nie jest to, co nam Niemcy „łaskawie” podarowali po II wojnie światowej. To jest to, co my, Polacy, odbudowaliśmy. A że my „w zamian” straciliśmy wschodnie rubieże, to już nieważne. Przecież polski minister spraw zagranicznych powinien praktycznie zastanawiać się przede wszystkim nad tym, co stracili Niemcy i nie ma czasu kłopotać się tym, co straciła Polska, prawda?

Co dalej u Radka?

Jak zrobić, żeby sąsiad, który nam rozwalił cały kraj, poczuł się zobowiązany do tego, żeby coś nam zapłacić; dużo nam zapłacić, a nie postawić kamień w Berlinie?

Proszę mnie nie przekonywać, że Niemcy się zachowywali jak bestie i że zrujnowali nam kraj.

Czyli, jak rozumiem, Niemcy wcale się nie zachowali jak bestie i nie zrujnowali nam kraju. Hej, jak już szukamy „negowania Holocaustu”, to ja bym się zajęła tę konkretną wypowiedzią. Bo dla mnie zaganianie ludzi do zwierzęcych wagonów, w których ci często się dusili albo byli tratowani, i zawożenie (tych ocalałych) do obozów śmierci mieści się granicach zachowywania jak bestia. Wam też? Nie jestem w tym chyba osamotniona? Więc skoro nie zachowywali się jak bestia, to Holocaustu nie było, bo przecież tylko bestia mogłaby zrobić coś tak, dosłownie, bestialskiego. No, ale tam nie padło ani słowo „Holocaust”, ani słowo „Żydzi”, więc tematu nie było. Po raz kolejny mamy narrację, że w sumie podczas II wojny światowej to ucierpieli tylko Żydzi, nam się, według pana Sikorskiego, żyło jak pączkom w maśle. Ach, i w żadnym wypadku nie zrujnowali nam kraju, broń Boże. Widocznie to zdjęcie kilkunastoletniej dziewczynki pochylającej się nad swoją zastrzeloną siostrą tuż po bombardowaniach Wermachtu (z 39. roku, z września, czyli sam początek wojny), możemy sobie między bajki włożyć. Tak naprawdę Polacy sami są sobie winni, bo wywołali Powstanie Warszawskie, zamiast dalej dawać się zabijać jak psy. Bo jakby spokojnie i grzecznie się dawali zabijać, to stolica stałaby cała. Dobrze myślę? Według słów ministra Sikorskiego widocznie tak, bo naprawdę nie wiem, jak inaczej miałabym to interpretować. On potem próbował się wymigiwać od tego, że nie do końca to miał na myśli, ale przekaz jego słów był jasny: nie powinniśmy się niczego od Niemców wymagać, bo oni też stracili. A że my straciliśmy nieporównywalnie więcej, to już oj tam, oj tam. Widocznie nam, tak jak Niemcom, się należało. My straciliśmy i oni stracili. Po równo jest, prawda? No, nieprawda, ale to jest tak jasne i logiczne, że nie trzeba chyba nic więcej w tym temacie pisać. Jeśli pan minister tego nie rozumie, to jest on jedną z niewielu osób, które nie są w stanie tego pojąć. A kimże ja jestem, żeby pouczać elitę, prawda?

Nieodżałowany Maksymilian Schnepf…

Drugą sprawą, do której chciałabym się odnieść, to komentarz Instytutu Witolda Pileckiego – dzięki Lemingopedia 3.0 zapoznałam się z tą sprawą i postanowiłam ją wyróżnić w tonie innych, zjadających polskość i polską dumę, sprawach. Otóż, Instytut Pileckiego był owszem łaskawie pamiętać o obławie augostowskiej. Zamieścił nawet wpis z okazji rocznicy. Tyle tylko, że ten ich tekst sprowadzał się co jedynie do roli umniejszania zbrodni dokonanych przez Maksymiliana Schnepfa, czyli zięcia naszej wybitnej propagandystki z TVP – Doroty Wysockiej Schnepf. Otóż, Instytut Witolda Pileckiego napisał:

Porucznik Maksymilian Schnepf dowodził jednostką ludowego WP, o wielkości 110-160 żołnierzy, która zatrzymała 22 osoby, z których część nigdy nie wróciła do domu. W Obławę zaangażowanych było 45 000 żołnierzy, udział jednostki Schnepfa stanowił jedynie 2 promile tych sił.

To jest taki stos manipulacji, propagandy i zwyczajnego kłamstwa historycznego, że pozwolicie, abym odniosła się tylko do fragmentów. A zatem, odnosząc się bezpośrednio do tekstu: „z których część nigdy nie wróciła do domu”? Znaczy – co się z nimi stało? Poszli w długą? Pouciekali i założyli sobie nowe, do tej pory nieodkryte, kolonie? Czy może najzwyczajniej w świecie ktoś ich tam pomordował? Może ci ludzie nie mogli wrócić do domów, bo nie żyli? Ale uśmiechnięty Instytut Pileckiego, być może, ma inny przebieg wydarzeń. Nie wiem, ja się z góry nastawiam na złą wolę władz komunistycznych i według mnie ci ludzie zostali po prostu zabici? Bo nie wiem, jak inaczej zrozumieć to przesłanie? Nagle im się odwidziało, stwierdzili, że mają wszystko gdzieś i poszli żyć na Bieszczadach? Od Instytutu Witolda Pileckiego oczekiwałabym wprost informacji, co się z tymi ludźmi stało, zamiast lakonicznego „nie wrócili do domu”. Druga sprawa, to ta, że przecież to tylko i jedynie 2 promile. W sumie tyle, co nic, prawda? Nie ma o czym mówić – jak rozumiem, według Instytutu Pileckiego. Otóż nie, bo jak dla mnie, fakt, że pan Schnepf przyczynił się do zabicia tylko 2 promili ze wszystkich poległych osób, świadczy tylko o tym, że pan Schnepf miał iluś tam różnych odpowiedników, którzy wykonywali te same okrucieństwa i bestialstwa. Czasem większe, czasem mniejsze, nie wnikam. Ale to byli ci sami ludzie – sterowani przez tego samego kata. I tak samo posłusznie wykonujące jego rozkazy. I tutaj nie ma sensu bawienie się w tego typu liczby. Bo według mnie ci wszyscy ludzie są tak samo odpowiedzialni za tę zbrodnię. I nie ma dla mnie znaczenia, który zabił więcej, a który mniej, bo „chciałby, ale nie dał rady”. Każdego z nich czyni to odpowiedzialnym za to morderstwo.

Zastanawiam się też, dlaczego akurat nazwisko Schnepfa próbowano tu tak ocieplić? Dlaczego akurat na niego padło, skoro – jak rozumiem – osób odpowiedzialnych było więcej? I to w „różnych promilach”? Czy tylko dlatego, że pani Dorota ciągle chce być ambasadorową Polski we Włoszech? Tak tylko pytam…

 

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Kłamstwo Brauna czy kłamstwo mediów

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Kiedy wyszła kolejna afera z Grzegorzem Braunem, obiecałam sobie, że zanim cokolwiek napiszę, postaram się doszperać, o co faktycznie chodziło w tej jego wypowiedzi, bo niestety wyrwane z kontekstu wypowiedzi, na dodatek przerwane w pół słowa są ogólnie ciężkie do obrony, a nie o to chyba chodzi, żeby uprawiać jakąś ideologiczną nawalankę, nie słuchając nawet co autor jakiejś kontrowersyjnej wypowiedzi miał na myśli. Na szczęście nie musiałam długo czekać, bo niedługo później pojawił się obszerny wywiad z Braunem przeprowadzony przez Jana Pospieszalskiego, w którym lider Korony Polski otrzymał możliwość wyjaśnienia swoich słów. I myślę, że naprawdę warto rozbić tę całą sprawę na dwie części, a można też wspomnieć o medialnej propagandzie, która rozpętała się po słowach Brauna, że „komory gazowe w Auschwitz to był niestety fejk”.

Parę słów o współczesnym dziennikarstwie

Zanim przejdę do meritum, napiszę jedynie, że bardzo nie podoba mi się forma przekazu, stosowana coraz częściej przez dziennikarzy, czyli przerywanie wywiadów. Nie podobało mi się, kiedy zrobiła to Kolenda-Zalewska, nie podobało mi się, kiedy zrobił to Krzysztof Stanowski i nie podoba mi się teraz. Wychodzę z założenia, że dziennikarze nie są alfą i omegą tego świata i nie muszą nam, odbiorcom, aż tak klarownie tłumaczyć, co jest złe, a co nie. Ja posiadam swoje, ugruntowane wartości moralne i potrafię je dopasować do tego, co mówi polityk/aktor/sportowiec czy ktokolwiek inny, nie trzeba robić tego za mnie. Uważam, że w takiej sytuacji dziennikarz powinien dać się wypowiedzieć gościowi, a my naprawdę będziemy potrafili ocenić, czy ten człowiek mówi do rzeczy czy należy wysłać go na księżyc. Ba, napiszę więcej – jeśli dany gość głosi tezy niezgodne z prawem, to ułatwia się nawet pracę odpowiednim służbom (i nie mam tu na myśli tego konkretnie wystąpienia, ale na przykład nawoływanie do przestępstwa, chociaż w naszym prawie to zależy w dużej mierze od tego, kto nawołuje…). Tym bardziej, że ten wywiad był przerwany tak nagle, że Grzegorz Braun nie miał nawet szans dokończyć swojej myśli. Po przesłuchaniu wywiadu z kontrowersyjnym politykiem prawicy uważam, że afery (zwłaszcza tej medialnej, sztucznej) nie udałoby się uniknąć, ale wiele rzeczy by się wyklarowało, a przeciętny odbiorca miałby szansę wyrobić sobie inne zdanie o samym zainteresowanym, niż te, które narzuciły mu media. A umówmy się też, że przeciętny odbiorca bardzo często nie ma czasu, żeby weryfikować zasłyszane w mediach wiadomości, więc miał małe szanse trafić na kanał pana Pospieszalskiego – w związku z czym wyrobił sobie dokładnie taką opinię, jaką miał sobie wyrobić.

Prowokacyjnie o komorach gazowych

No dobrze, ale co z tymi komorami gazowymi? Czy to faktycznie był „fejk”? Wiele osób, tuż po tym nieszczęsnym wywiadzie, podnosiło, że faktycznie – komór gazowych w Auschwitz nie było, pojawiły się one dopiero w Birkenau. Głównie dlatego, że Auschwitz miał być obozem pracy dla Polaków (a później miejscem kaźni, bo Niemcy uznali, że mordowanie ludzi widocznie idzie im bardzo dobrze), a Birkenau postawiono już w jedynym, znanym nam celu – przede wszystkim dla społeczności żydowskiej. Te komory, które teraz można obejrzeć w Auschwitz są jedynie rekonstrukcją, która miała zobrazować nam, jak wyglądał ten niemiecki przemysł śmierci. Ja nawet przyjęłabym ten punkt widzenia, gdyby nie to, że Braun mógł to powiedzieć trochę inaczej, a – w moim odczuciu – powiedział w ten sposób, żeby sprowokować. Bo, czy to tak naprawdę ważne, w którym konkretnie miejscu ci ludzie ginęli? Z perspektywy badacza historycznego – na pewno, ale już z perspektywy innych ludzi miało to znaczenie co najmniej drugorzędne. Powiedzmy jednak, że historycznie byłby to argument do obrony. Niestety Grzegorz Braun podjął w wątpliwość w ogóle tę metodę mordu i tutaj już mamy pewną niezgodność. Mianowicie raporty Witolda Pileckiego. Zresztą, pan Grzegorz powoływał się na te raporty, wspominając, że nie ma mowy o gazowaniu ludzi w dwóch wcześniejszych, pojawiły się dopiero w raportach sporządzonych po wojnie.

Co na to Witold Pilecki?

Cóż, czytałam raporty Witolda Pileckiego, ale zabijcie mnie – nie jestem pewna, którą wersję. Wydaje mi się, że już tę powojenną, najpełniejszą. Jestem przekonana, że czytałam w nich już o komorach gazowych. Ba, jestem niemal pewna, że to właśnie po wydaniu tej książki rozgorzała ostra dyskusja – pojawiły się bowiem sugestie, że Witold Pilecki przejaskrawił trochę liczbę ofiar, które straciły życie w komorach gazowych. Że te komory nie miały mocy przerobowej na taką liczbę ludzi. Jedna strona zarzucała, że sceptycy zarzucali Pileckiemu kłamstwo; w odpowiedzi można było przeczytać, że nie jest to zarzut o kłamstwo, a jedynie dociekanie prawdy. I że nie jest to absolutnie jakikolwiek zarzut wobec jednego z największych, jeśli nie największego, bohatera Polski, a jedynie sprostowanie, ponieważ Pilecki, będąc świadkiem okrucieństwa, które miało tam miejsce mógł wyolbrzymić niektóre fakty – co jest naturalną i ludzką reakcją. Niestety książkami jestem w tej chwili tak zawalona, że nie potrafiłam odnaleźć tego konkretnego wydania – zaczęłam więc szukać gdzie indziej. Na stronie FB „Raporty Witolda Pileckiego” (FB nie pozwala mi odznaczyć tej strony) pojawiły się wyjaśnienia, że Grzegorz Braun minął się z prawdą, bo w innych raportach Witold Pilecki wprost pisał o gazowaniu ludzi. Braun miał również sugerować, że nie mamy dostępu do całości tych raportów, co według autorów wspomnianego FB też nie jest prawdą. W odpowiedzi opublikowano również kserokopie raportów Rotmistrza, w których wyraźnie pisał on o gazowaniu ludzi.

Negacja Holocaustu?

Trzeba jednak jasno napisać – Grzegorz Braun nie negował Holocaustu jako takiego. Poddawał w wątpliwość jedynie jedną z metod odbierania życia ludziom oraz liczebność ofiar, która – swoją drogą – w niektórych kręgach jest negowana od lat. Braun w żadnym momencie nie powiedział, że Holocaustu nie było, co mu się dzisiaj próbuje propagandowo zarzucić. Wiemy już, że lider Korony Polski mylił się, jeśli chodzi o komory gazowe. One były, istniały i straciło tam życie setki tysięcy ludzi. Pan Grzegorz sugerował, że prawdopodobnie liczby ofiar są zawyżone. Być może. W dalszym ciągu jednak nie jest to negacja Holocaustu. I tutaj przechodzimy do drugiej części, dotykającej bezpośrednio wolności słowa. Oraz tego, do czego dopuściliśmy. Jako naród przymykamy oko na różnego rodzaju „niedopowiedzenia” i „przejęzyczenia”, które w mniej lub bardziej bezpośredni sposób stawiały pomału, ale konsekwentnie, Polskę w roli prowokatorów II wojny światowej czy też winowajców zagłady Żydów. Spójrzcie, jakie oburzenie wywołał przerwany wywiad z Grzegorzem Braunem – po raz kolejny: odbieranie immunitety, sprawy sądowe itd., itp.

Przejęzyczenia w polskim rządzie

A co takiego stało się, kiedy Barbara Nowacka „przejęzyczyła się”, kiedy wspominała o polskich nazistach? Przyjęto za akceptowalne wytłumaczenie fakt, że minister edukacji (podkreślam: minister edukacji!) pomyliła się… czytając z kartki. Nie reagowaliśmy ani na „Nasi matki, nasi ojcowie” (ba, ten serial puszczany był w polskiej telewizji w tak zwanym „prajm tajmie”), nie zareagowaliśmy jako państwo na „polskie obozy zagłady” (robili to tak naprawdę pojedynczy ludzie, w tym – przede wszystkim – powstańcy warszawscy oraz więźniowie obozów koncentracyjnych), puszczaliśmy mimo uszu wiele innych takich sugestii, chociażby w pop-kulturze (o czym szerzej pisał Raz prozą, raz rymem – walczymy z propagandowym reżimem w swojej książce: „Tresura: Kulisy lewicowej indoktrynacji”). Nie reagowaliśmy, nie otwieraliśmy oczu, nie podnosiliśmy głosu. Prawdopodobnie przez tę naszą bierną postawę doprowadziliśmy do tego, co mamy dzisiaj. Wystąpienie Grzegorza Brauna, co by o nim nie mówić, pokazało nam dobitnie, o czym można rozmawiać i nad czym można się zastanawiać, a czego absolutnie nie wolno tykać. Nie wolno wspominać o Żydach kolaborujących z Niemcami; nie wolno też wspominać o Żydach, którzy skazywali polskich bohaterów na śmierć (często cynicznie, bo np. Emila Fieldorfa skazali na powieszenie, mimo że stosował On prośby, żeby rozstrzelano Go jako żołnierza – nie prosił o darowanie win, łaskę czy cokolwiek innego; chciał jedynie zginąć jak żołnierz – nawet to nie było Mu dane).

Na pozwalamy innym… o sobie

I z tej naszej bierności wyniknęły właśnie „polskie obozy śmierci” czy niedawna wystawa „Nasi chłopcy” w Gdańsku (wiele o tym było już napisane, więc nie chcę powielać tematu, ale nazwa wystawy mnie osobiście wydaje się mocno… nietrafiona, że pozwolę sobie na eufemizm). Z tej bierności powstał m.in. serial „Nasze matki, nasi ojcowie”. Ponieważ w pewnym momencie postanowiliśmy zamknąć pysk na kłódkę i nie domagać się tego, co nam się należy. Postanowiliśmy zamknąć pysk o pamięć. Nie wiem, czy przez wygodę, czy przez zmęczenie II wojną światową, a później komunizmem (bo już wtedy się zaczęło – określenie „polskie obozy” powstało w latach 50-tych w Niemczech). A może później – w latach 90-tych – kiedy Adam Michnik, który był wówczas panem i władcą polskich mediów – zaczął siać w polskich umysłach ziarno wstydu polskości? Nie potrafię wskazać konkretnej daty, kiedy to zaczęło się dziać – ale dziać się zaczęło. Doszło to do takich rozmiarów, że możemy pisać nieprawdopodobne kłamstwa na temat Polaków („Malowany ptak” Kosińskiego – ta powieść była reklamowana jako autobiografia!), ale też jakakolwiek prawda o współpracy żydowsko-niemieckiej jest piętnowana, „bo to niedobra jest”. I to nie tylko w Polsce – wszak prezydent USA jasno opowiedział się po stronie Izraela, mimo że ten stosuje ludobójstwo. I na dodatek rozszerza skalę.

„Niezrozumiały” wzrost poparcia

Krótko podsumuję, chociaż to i tak jak grochem o ścianę. Grzegorz Braun nie negował Holocaustu, negował jedynie sposoby mordu i liczebność ofiar, tak więc od razu tego rodzaju zarzuty powinniście odstawić do lamusa. W polskim prawie jest dokładnie opisane, że nie wolno negować Holocaustu, ale żaden przepis nie mówi o negowaniu liczebności czy sposobów mordu. To „negowanie Holocaustu” nie miało miejsca i dziwię się, że w ogóle w takiej formie zaistniało w mediach. A może już się nie dziwię, tylko zwyczajnie prostuję. Co do samego Brauna – mam do niego bardzo ambiwalentne odczucia. Odbieram jego postać jako bardzo ideologiczną, nieskłonną do kompromisów, stawiającą swoje zdanie ponad zdanie innych. Dlatego wydaje mi się, że jest on bardziej ideowcem, niż politykiem, bo polityk – chcąc, nie chcąc – musi iść na pewnego rodzaju kompromisy, sojusze, koalicje, chociażby po to, żeby przepchnąć parę swoich planów czy obietnic wyborczych. Mnie on właśnie jawi się jako taki idealista. A niestety polityka jest sztuką kompromisów, do których pan Grzegorz chyba nie jest zdolny. To nie jest przestrzeń dla idealistów. Może kiedyś była. Już nie. Grzegorz Braun wszystko stawia na jedną szalę. Dlatego jest chyba zbyt bezkompromisowy jak na politykę. Ale jeśli ktokolwiek ze zwolenników uśmiechniętej Koalicji nie może uwierzyć, że Braunowi wciąż rośnie poparcie – to właśnie dlatego. Przez wasze (i nasze) uwiązane w kaganiec pyski.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej