Hoplofobia
Ilu Polaków posiada broń palną?
Krótka odpowiedź: zdecydowanie za mało. Dłuższy komentarz poniżej.
Dzisiaj zabrzmi to raczej dziwnie, ale w okresie międzywojnia w Polsce skryte noszenie broni palnej było modą wśród kobiet. Profesor Jerzy Majkowski, pseudonim „Czarny”, wspomina moment, gdy zdradził matce, że wspólnie z kolegą planują dołączyć do Powstania Warszawskiego (Polskie Radio, audycja z 2 sierpnia 2018 roku, wysłuchaj od 5:50 i potem od 6:38). Cytuję:
Mama wyjęła z pieca kaflowego ostatni kafel u dołu, wyciągnęła dwa pistolety i dała nam je (…) Te pistolety należały do wujka, który był kupcem. Przed wojną to był taki rodzaj mody, że kobiety nosiły w torebkach małe pistolety. One nie nadawały się do walki na froncie, ale do obrony własnej były skuteczne.
Niestety, jest to zaledwie anegdota – wypowiedź cenna z historycznego punktu widzenia, lecz pozbawiona całkowicie pełnego, systematycznego kontekstu. Prawda jest taka, że brakuje nam ciągle rzetelnych danych na temat wskaźników uzbrojenia polskiej ludności cywilnej w latach 1919-1939. Pod tym względem lepiej wygląda współczesność, aczkolwiek jak za chwilę postaram się wykazać, nawet teraz istnieją ogromne rozbieżności w estymacjach oferowanych przez poszczególne źródła.
Statystyki Komendy Głównej Policji (dalej KGP) ujawniają, że w roku 2014 zapadło w sumie w Polsce 197 595 decyzji administracyjnych o wydaniu zezwolenia na broń palną (wybrałem rok 2014 w celu zachowania maksymalnie bliskiej zgodności czasowej pomiarów – ostatnie duże badanie sondażowe zrealizowano bowiem we wrześniu roku 2013). W tej grupie mieszczą się wszyscy posiadacze konstrukcji strzeleckich: sportowcy, kolekcjonerzy, myśliwi, zbieracze pamiątek, pasjonaci militariów i odtwarzania bitew oraz uprzywilejowana koteryjka właścicieli kwitów „do ochrony osobistej”.
Przyjmując, że w Polsce żyje ~38 milionów ludzi – 197 595 wyposażonych w broń obywateli daje po przeskalowaniu 0.52 proc. populacji kraju. W tym miejscu istotna uwaga: odsetek ten jest niemal na pewno sztucznie zawyżony, ponieważ w metodyce liczenia KGP jeden człowiek, legitymujący się dwoma pozwoleniami (np. sportowym i kolekcjonerskim), traktowany jest podwójnie – na formularzach figuruje zarówno w rubryce „sportowiec”, jak i „kolekcjoner”. W konsekwencji nieprecyzyjnego sposobu kodowania policyjna centrala przeszacowuje rzeczywistą liczbę indywidualnych właścicieli broni w III RP, przy czym nikt nie potrafi stwierdzić, jak bardzo – nawet sekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Tak czy owak, oryginalny wskaźnik 0.52 należy postrzegać jako nienaturalnie zakrzywiony w górę i w tej sytuacji wydaje się, że bardziej realistyczna wartość za rok 2014 oscylowała w granicach ~160 tysięcy osób z bronią, czyli wyniosła znikome 0.42 proc. ogółu ludności.
Najlepsze: skonfrontowałem rządowe statystyki z prognozami sondażowni i okazało się, że te drugie zauważalnie odbiegają od kalkulacji KGP.
Rezultaty „Eurobarometru” z 2013 roku (próba reprezentatywna: tysiąc respondentów powyżej piętnastego roku życia, mechanizm selekcji: losowe generowanie numerów telefonicznych, gwarancja anonimowości, ankieterzy zostali wyraźnie poinstruowani, by nie pytać o wiatrówki) sugerują, że po wykluczeniu pracowników ochrony i przedstawicieli służb mundurowych [1] minimum pojedynczą sztuką broni palnej dysponuje od 388 tysięcy obywateli (1.02 proc.) do bagatela 1 miliona 357 tysięcy (3.57 proc. – ale tylko przy założeniu, że do puli dokooptujemy tych, którzy zadeklarowali w ankiecie, iż kiedyś trzymali broń w domu, lecz obecnie nie mają z nią styczności). Oznacza to zatem, że w przypadku mocno abstrakcyjnego scenariusza w Polsce może być ~ siedmiokrotnie więcej uzbrojonych mieszkańców niż każe wierzyć resortowa papierologia. Jedyne racjonalne wytłumaczenie tej dywergencji, jakie przychodzi mi do głowy (oprócz podejrzeń, że „sondaże kłamią”), to eksplozja popularności rewolwerów czarnoprochowych, które nie podlegają ustawowej reglamentacji [2].
(raport → link)
Zajrzałem także do publikacji z 2007 roku „Criminal Victimisation in International Perspective” i tam z kolei pojawiają się jeszcze inne wyniki, w dodatku obciążone beznadziejnymi błędami. Otóż pomysłodawcy kwestionariusza do broni palnej zaliczyli wiatrówki i absurdalnie pojemną subkategorię „other gun” (zgaduję, że chodziło o markery do paintballa, repliki ASG, pistolety hukowe, sygnałowe, gazówki etc.). W efekcie uzyskane przez nich szacunki nie nadają się do interpretacji, względnie ekstrapolowania. Tabelę wrzucam dla czystej formalności [3] (4.4 proc. w latach 2004-2005 daje 1 milion 672 tysiące Polaków):
(raport → link)
Na podstawie wszystkich tych źródeł szwajcarska organizacja Small Arms Survey (dalej SAS) wykoncypowała sobie (korzystając z chaotycznych, niezbornych i kompletnie enigmatycznych procedur standaryzowania [4]), że w roku 2017 na terenie Polski w legalnym obiegu cywilnym i nielegalnym podziemnym „krążył” blisko milion egzemplarzy broni palnej. Oczywiście liczba ta nie mówi nic konkretnego o faktycznym stopniu uzbrojenia narodu – informuje wyłącznie o nasyceniu bronią populacji, które wynosi marne 2.5 sztuki na stu tubylców, co plasuje nas w czołówce najniższych współczynników na kuli ziemskiej:
(raport → link, bilans → link)
Reasumując: na dobrą sprawę nie wiadomo, ilu dokładnie Polaków ma bezpośredni dostęp do broni palnej. Między arkuszami exelowskimi KGP i analizami sondażowymi zieje pokaźna wyrwa. Co ciekawe, problem ów dotyczy kraju z restrykcyjnymi zasadami ewidencjonowania broni. W takich warunkach nie powinno być teoretycznie żadnych trudności z ustaleniem, kto przechowuje sztucer myśliwski na poddaszu. W każdym razie najbezpieczniej będzie przyjąć, że u schyłku drugiej dekady XXI wieku w wymiarze absolutnym liczebność uzbrojonych ludzi w Polsce waha się w przedziale od ~200 tysięcy (skorygowane w dół policyjne rachunki z roku 2019) do ~400 tysięcy (najlepsze przypuszczenia oparte na danych z Eurobarometru).
____________________
[1] Aż 49 proc. ankietowanych za główną przyczynę posiadania broni podało obowiązki zawodowe (etat w policji, zatrudnienie w armii tudzież praca w ochronie). W roku 2014 w Polsce było zaledwie 67 osób z pozwoleniem do celów ochrony ludzi lub mienia, więc znakomita większość respondentów w tym zbiorze należy do mundurówki.
[2] Oficjalnych wyników sprzedaży nie ma, bo egzemplarze czarnoprochowe nie wymagają rejestrowania, ale ze sporadycznych opowieści można wywnioskować, że konstrukcje te cieszą się sporym wzięciem i schodzą z półek sklepowych szybciej niż wszystkie inne rodzaje broni palnej w Polsce.
[3] Dla porządku zacytuję też konkluzje przyczynkarskiej, niereprezentatywnej ankiety autorstwa prof. Jerzego Kasprzaka, eksperta z dziedziny kryminalistyki, które przedstawił w książce “Nielegalne wytwarzanie broni palnej i amunicji” (link). Zespół pod jego kierownictwem sondował studentów i mieszkańców Warszawy, Trójmiasta, Białegostoku, Olsztyna oraz Koszalina. Razem tysiąc pełnoletnich osób, z czego raptem 4 (0.8 proc.) mężczyzn po trzydziestce przyznało się do posiadania broni palnej.
[4] Publikacje SAS – wbrew temu, co fantazjuje się w różnych miejscach – nie są „spójne metodologicznie”. Aby coś mogło być uznane za „spójne metodologicznie”, musiałoby zostać wykonane podłóg tych samych reguł i za pomocą identycznych instrumentów dla każdej nacji uwzględnionej na liście. Np. twórcy raportu musieliby wpierw zlecić szereg wywiadów środowiskowych lub telefonicznych we wszystkich wytypowanych państwach, zadając respondentom ujednolicony zestaw pytań, a potem jeszcze skorygować otrzymane rezultaty, ponieważ „co kraj, to obyczaj” – czytaj: różny poziom zaufania (patrz Stany Zjednoczone). SAS nie posiłkuje się taką metodyką. Prawdę powiedziawszy, trudno w ogóle określić, czego oni używają przy konstruowaniu swoich rankingów. Na pewno bazują na uśrednianiu wielu, mniej lub bardziej egzotycznych źródeł: cząstkowych sondaży, lokalnych badań pilotażowych, dokumentów rządowych itp. W tym bałaganie nie ma za grosz elementarnej „spójności”.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Hoplofobia
Dlaczego lewica neguje konsensus naukowy w sprawie czynnika G?
W domenie psychologii testowanie ludzkiej inteligencji należy do najbardziej wiarygodnych narzędzi, służących do przewidywania przyszłości – stanowi swoiste ukoronowanie tej dziedziny nauki. Jeśli koncept IQ jest niepoprawny, wszystkie inne twierdzenia w psychologii też są niepoprawne.
– Steve Stewart-Williams (link)
Inteligencja wywiera potężny i rozległy wpływ na stratyfikację społeczną, względnie podziały klasowe. Jej efektów nie da się wytłumaczyć wykształceniem rodziców czy warunkami ekonomicznymi, w których chowały się dzieci. Wbrew obiegowej opinii, oddziaływanie szeroko rozumianego “środowiska” na nasze wyniki w nauce i późniejszy poziom zamożności jest stosunkowo słabe.
– Gary N. Marks (link)
Czynnik G to inaczej inteligencja, względnie zdolności poznawcze (kognitywne). W amerykańskich realiach pomiary robione na ogromnych, reprezentatywnych próbach niezmiennie od dekad wykazują, że przeciętna rozbieżność w ilorazie inteligencji między rasą czarną i białą przyjmuje wartość d Cohena ≈ 1.00, co przekłada się na ~15 punktów IQ różnicy, a zatem 1 odchylenie standardowe w rozkładzie empirycznym wyników testów. Zgoda w tej kwestii jest ugruntowana i nie podlega dyskusji, zobacz: Jensen & Reynolds (tabela, artykuł), Rushton (tabele, książka), Roth et al. (tabela, metaanaliza), Weiss et al. (cytat, artykuł), Hunt (książka), Frisby & Beaujean (cytat, artykuł), Hu et al. (tabela, artykuł), Lasker et al. (cytat, artykuł) czy Fuerst et al. (cytat, artykuł). Optymistyczne rokowania części badaczy odnośnie stopniowego zanikania międzyrasowych dysproporcji w inteligencji (łączone z “Efektem Flynna”) zawsze były przedwczesne i nieuzasadnione, patrz Rushton & Jensen (cytat, artykuł), Williams (cytat, artykuł), Platt et al. (cytaty, artykuł) czy Nijenhuis & Flier (cytat, metaanaliza). W ocenie laika 15-punktowa przewaga z korzyścią dla białych wydawać się może trywialna, jednak statystyczne i przede wszystkim praktyczne konsekwencje istnienia rzeczonej asymetrii są w makroskali Stanów Zjednoczonych kolosalne.
(źródło, diagram 10.1)
Znając wartości procentowe konkretnych przedziałów (link), załączona wyżej grafika informuje nas, że
- raptem ~16% amerykańskich Murzynów ma IQ > 100 (dla białych odsetek ten wynosi średnią 50%);
- raptem ~3% amerykańskich Murzynów ma IQ > 115 (biali ~16%);
- ~65% amerykańskich Murzynów ma IQ < 90 (biali ~25%);
- ~35% amerykańskich Murzynów ma IQ < 80 (biali ~10%), co oznacza, że nie przebrnęliby nawet przez sito rekrutacyjne do armii, ponieważ stwarzaliby zagrożenie dla siebie i innych;
- ~16% amerykańskich Murzynów ma IQ < 70, co sugeruje intelektualne upośledzenie (biali ~3%);
Test inteligencji zaprojektowany przez Davida Wechslera (link, tabela 3) pokazuje z kolei, że
- 3.6% białych i 18% czarnych ma IQ < 75 (stosunek ~5:1);
- 21.9% białych i 59.4%. czarnych ma IQ < 90 (stosunek ~2:1);
- 53.8% białych i 15.7% czarnych ma IQ > 100 (stosunek ~1:3);
- 27.9% białych i 3.8% czarnych ma IQ > 110 (stosunek ~1:7);
- 5.4% białych i 0.2% czarnych ma IQ > 125 (stosunek ~1:27);
Dla krańcowo prawej strony ogona rozkładu sytuacja wygląda następująco (skalkulowane na podstawie tabeli 4.3, link):
- IQ > 120: biali 11.14%, czarni 1.10%, stosunek ~1:10 (Azjaci 17.67%);
- IQ > 125: biali 5.68%, czarni 0.40%, stosunek ~1:14 (Azjaci 10.36%);
- IQ > 130: biali 2.59%, czarni 0.13%, stosunek ~1:20 (Azjaci 5.54%);
- IQ > 135: biali 1.05%, czarni 0.04%, stosunek ~1:26 (Azjaci 2.70%);
- IQ > 140: biali 0.38%, czarni 0.01%, stosunek ~1:38 (Azjaci 1.19%);
- IQ > 145: biali 0.12%, czarni 0.00% (Azjaci 0.47%);
- IQ > 150: biali 0.03%, czarni 0.00% (Azjaci 0.17%);
Czemu te liczby są ważne? Bo spośród wszystkich powszechnie akceptowanych i dających się skwantyfikować zmiennych to właśnie IQ oferuje największy potencjał prognostyczny w takich kluczowych dziedzinach życia i dla tak istotnych zjawisk jak poziom świadomości zdrowotnej, skłonność do antyspołecznych zachowań, przebieg edukacji, sukcesy w nauce, osiągnięcia zawodowe, talenty przywódcze oraz umiejętność akumulowania majątku w okresie dorosłym (szerzej na ten temat do poczytania tutaj). W rezultacie dodanie komponentu w postaci pomiarów inteligencji do rutynowego zestawu zmiennych kontrolnych sprawia, że wiele najbardziej rażących nierówności socjoekonomicznych między przedstawicielami rasy białej i czarnej w USA ulega drastycznej redukcji lub kompletnie zanika. Krótko mówiąc, wmiksowanie IQ do regresji przekreśla szanse na postawienie kategorycznej tezy o “systemowym rasizmie” jako rzekomej przyczynie dominacji białych nad Murzynami. Jest to główna, aczkolwiek rzadko werbalizowana przesłanka, która kieruje postępowaniem lewoskrętnych intelektualistów (socjologia należy tradycyjnie do skrajnie upolitycznionych i zideologizowanych dyscyplin → diagram, link, zaś metodyka i wnioskowanie socjologów zaliczają się do najmniej rzetelnych z powodu deficytu replikacji i potężnego efektu szuflady → cytat, link), gdy ci ignorują czynnik G w swoich pracach albo wręcz zaprzeczają jego doniosłej roli w rozwoju danej subpopulacji. Ich oficjalna argumentacja jest oczywiście taka, że segregowanie ludzi wedle kryteriów inteligencji nosi znamiona (pseudo)naukowego rasizmu i oni z racji swego “oświecenia” nie zamierzają brać udziału w tym haniebnym, zacofanym procederze.
WYBRANE PRZYKŁADY ODDZIAŁYWANIA IQ NA KONKLUZJE BADAŃ
(znacznie więcej obserwacji tu)
- skorygowanie modelu o inteligencję całkowicie niweluje dysproporcje w dochodach między czarnymi i białymi w Ameryce: Farkas & Vicknair (cytat+tabela, artykuł), Kagawa (artykuł);
- dopasowanie modelu o inteligencję odwraca (ze szkodą dla białych) związek na linii rasa-dyskryminacja przy zatrudnieniu w tym sensie, że biali mężczyźni, znajdujący się na identycznym szczeblu IQ co czarni, doświadczają relatywnie gorszego traktowania na rynku pracy: Nyborg & Jensen (artykuł);
- po skorygowaniu modelu o inteligencję (szacowaną przy wykorzystaniu ogólnego testu klasyfikacyjnego armii/AGCT) rozziew w tygodniowych i rocznych zarobkach między czarnymi i białymi mieszkańcami stanów południowych w latach czterdziestych XX wieku kurczy się w zależności od sposobu wprowadzania brakujących statystyk o odpowiednio 72-76% i 78-97%: Carruthers & Wanamaker (cytaty+tabela, artykuł);
- po skorygowaniu modelu o inteligencję (mierzoną za pomocą baterii testów kwalifikacyjnych sił zbrojnych typu ASVAB lub AFQT) czarni mężczyźni notują wyższe wskaźniki zdawalności egzaminów uniwersyteckich i częściej dostają dyplomy ukończenia studiów niż ich biali rówieśnicy: Herrnstein & Murray (cytat, rozdział), Cameron & Heckman (cytat, artykuł);
- dodanie parametru IQ do finalnego modelu wydłuża czas edukacji czarnoskórych kobiet i mężczyzn w stosunku do “ilości” edukacji, którą otrzymują biali: Lang & Manove (cytat+wykresy, artykuł);
- uwzględnienie inteligencji w modelu likwiduje wszelkie rasowe różnice w międzypokoleniowej, ekonomicznej, wertykalnej mobilności społecznej: Mazumder (cytat+wykres, raport), Acs (cytaty, raport), Mazumder (cytat+wykresy, artykuł);
- skorygowanie modelu o inteligencję eliminuje różnice w długości zasądzanych wyroków: Simon (tabela+cytat, artykuł);
- wkalkulowanie inteligencji do modelu zmniejsza niemal do zera przepaść między czarnymi i białymi, jeśli chodzi o względne ryzyko aresztowania i uwięzienia: Beaver et al. (artykuł), Beaver et al. (artykuł);
- skontrolowanie modelu o inteligencję oraz impulsywność powoduje, że kolor skóry recydywisty przestaje korelować z prawdopodobieństwem jego ponownego aresztowania: Schwartz & Beaver (tabela, artykuł);
- korekta o inteligencję i agresywne predyspozycje skazańców ujawnia, że uprzedzenia rasowe przy zasądzaniu wyroków śmierci są artefaktem statystycznym, powstałym na drodze niepełnej kalibracji bazowego modelu: Heilbrun et al. (cytat, artykuł);
(cytat z Wikipedii, zarchiwizowany 9 lipca 2022)
Negowanie mocy predykcyjnej IQ w generowaniu i podtrzymywaniu różnic międzygrupowych prowadzi do czegoś na wzór zbiorowej paranoi, czyli kolektywnego przeświadczenia, iż oto tajemnicze, wrogie siły działają za naszymi plecami i mimo nieustających prób rugowania z przestrzeni społecznej wszelkich przejawów dyskryminacji oraz uprzedzeń rasowych, ciągle utrwalają nierówności na polu edukacji lub w dostępie do dobrze płatnych zawodów. Jest to później idealny grunt dla rozrostu wielopokoleniowych frustracji, podejrzeń i nienawiści, co w połączeniu z masowymi transferami ograniczonych środków publicznych na chybione bądź nieefektywne programy pomocowe tylko pogłębia poczucie zniweczonych nadziei. Miliony dolarów rocznie wydawane są na wydumane interwencje czy realizowanie mrzonek o “podnoszeniu wyników w nauce”. Niestety, na skutek rasowych implikacji badań dotyczących wpływu IQ i obaw, że w razie poruszenia tego tematu spadnie na nich środowiskowy ostracyzm, amerykańscy decydenci dalej będą udawać, że głaz ten można wtoczyć na szczyt.
Hoplofobia
Czy te oczy mogą kłamać?
Anglojęzyczna Wikipedia podaje (link), że Michael Shermer to popularyzator i historyk nauki, prezes Stowarzyszenia Sceptyków, redaktor naczelny kwartalnika “Skeptic”, autor przeszło tuzina książek, sygnatariusz wielu artykułów na łamach szanowanej prasy oraz postać czynnie zaangażowana w śledzenie, badanie, podważanie i demaskowanie pseudonaukowych, paranormalnych i religijnych twierdzeń, które zaśmiecają przestrzeń społeczną. Słowem, chłodny, analityczny umysł, który nie uwierzy, dopóki nie sprawdzi.
Po ostatniej masakrze-strzelaninie w szkole podstawowej w teksańskim Uvalde Shermer poczuł wenę twórczą, zasiadł do pisania i spłodził felieton na wiadomy temat, ten zaś po dwóch tygodniach wylądował na stronach magazynu “Quillette”. Postawił w nim kategoryczną tezę, że kołem zamachowym przemocy z udziałem broni palnej w Ameryce jest zbyt łatwy dostęp do tejże broni (link). Związek ów ma, jego zdaniem, charakter przyczynowy w tym sensie, że kraje, które obniżyły u siebie wskaźniki zabójstw i samobójstw z użyciem broni, równolegle wdrożyły także surowe zasady jej reglamentacji. Tymi krajami były w latach 90. XX wieku Australia i Austria. O wymiernych konsekwencjach reform premiera Johna Howarda po rzezi w Port Arthur wspominałem w innym miejscu, nie będę się więc powtarzał (dodam tylko, że całokształt materiału dowodowego przekonuje, iż nie wpłynęły one na poziom lokalnej przestępczości). Proponuję za to przyjrzeć się sytuacji w Austrii, bo nasz samozwańczy sceptyk znowu pomija kluczowe detale, niepasujące mu do narracji.
Shermer argumentuje (referując konkluzje tekstu, wydanego nakładem sztandarowego czasopisma brytyjskiego Królewskiego Kolegium Psychiatrów), że po wymuszonym przez unijne dyrektywy nałożeniu restrykcji na cywilny obrót bronią w Austrii w roku 1997 (weryfikacje niekaralności, testy psychologiczne, kursy bezpiecznej obsługi i znajomości prawa, zakazy sprzedaży karabinków “szturmowych”, obowiązkowe szafki i sejfy etc.) zaobserwowano wyraźne kurczenie się puli licencjonowanych posiadaczy broni i korespondujący z nim spadek średniej liczby zabójstw i samobójstw popełnianych z broni palnej. Ten “naturalny eksperyment” – kontynuuje Shermer – powinien być lekcją dla Amerykanów, że przy odpowiedniej determinacji i woli politycznej da się wprowadzić korzystne z punktu widzenia zdrowia publicznego zmiany, przynoszące natychmiastowe efekty.
Problem z tą huraoptymistyczną propagandą sukcesu jest taki, że zarówno pan “sceptyk”, jak i cytowani przez niego autorzy wygodnie przemilczeli długofalowe trendy w kształtowaniu się OGÓLNYCH WSKAŹNIKÓW PRZEMOCY w Austrii przed rokiem 1997 i po roku 1997. Te bowiem ujawniają, że ostrzejsze regulacje w żaden sposób nie korelują z częstością występowania zgonów. Poziom samobójstw ulegał dalszej redukcji w niemal identycznym tempie jak przed wejściem w życie obostrzeń, w przypadku natomiast najważniejszej subkategorii, czyli morderstw i zabójstw, można wręcz pokusić się o wnioskowanie, że restrykcje spowolniły dynamikę spadku śmiertelności, co sugeruje scenariusz znany z USA: rozbrojenie populacji nie-kryminalistów i ograniczenie im możliwości legalnej obrony rozzuchwala populację kryminalistów, skutkując eskalacją zabijania za pomocą innych metod.
(źródło)
(źródło)
Powyższe wykresy nie pozostawiają pola do interpretacji: ja, anonimowy bloger z polskiej piwnicy, jestem lepszym sceptykiem niż amerykański profesjonalista i medialny celebryta, Michael Shermer, który zdecydował się zataić przed swoimi czytelnikami newralgiczne fakty dotyczące rezultatów austriackiej ofensywy legislacyjnej z roku 1997. Nieładnie.
Hoplofobia
Profil rasowy sprawców masowych mordów i strzelanin w Ameryce
Parę lat temu zespół dziennikarzy nowojorskiego „Timesa” przygotował sztucznie rozwleczony reportaż na temat wszystkich strzelanin zarejestrowanych na terenie Stanów Zjednoczonych w roku 2015 z uwzględnieniem rasy sprawców. Ogromną większość z nich stanowiły prywatne wendetty, inicjowane przez lokalne gangi uliczne, oraz mordy rodzinne. Najważniejsze statystyki rozrzucono po całym tekście i przy pierwszym kontakcie jest rzeczą niemożliwą uchwycić ich zniuansowanie, dlatego przechodzę od razu do sedna.
NYT ujawnia, że spośród 358 strzelanin z minimum czterema osobami zabitymi i/lub rannymi w blisko połowie przypadków (160) nie udało się zidentyfikować tożsamości strzelca. Daje to 198 zweryfikowanych incydentów; trzy-czwarte z nich (144 albo 73 proc.) popełnili czarni. Po wykluczeniu 144 „zamkniętych” spraw zostaje zatem 160 nierozwikłanych i 54 z rozpoznanym nie-czarnym zamachowcem. Czy posiłkując się tak okrojonym materiałem można oszacować, za ile ataków ponoszą winę potomkowie europejskich osadników?
214 (160+54) przekłada się na 60 proc. ogółu strzelanin – w tym właśnie przedziale mieszczą się biali napastnicy. Autorzy felietonu podkreślają, że z powodu ułomności policyjnych źródeł, które nie rozróżniają grup etnicznych, zaliczyli do subkategorii „Whites” lwią część Latynosów, znacząco utrudniając wyizolowanie poszukiwanych przypadków. Z drugiej strony wspomnieli także, iż z początkowej puli 358 zdarzeń odnotowanych w 2015 roku 39 zaklasyfikowano jako eksplozje przemocy domowej zakończone rzezią członków rodziny; biali dopuścili się 63 proc. z tych morderstw. Po dokooptowaniu do tego najgłośniejszych medialnie masakr w miejscach publicznych, składających się przeciętnie na kilka incydentów rocznie, oraz zbioru mniejszych ataków z jedną osobą zabitą można spokojnie przyjąć, że „non-Hispanic Whites” odpowiadają bezpośrednio za maksymalnie 36 (~10 proc.) strzelanin [1] (diagramy kołowe prezentują surowe proporcje, nieskorygowane o wielkość populacji, słupki ukazują wskaźniki przeskalowane):
grafika po angielsku → link
Co się stanie, gdy zmodyfikujemy bazową definicję z czterech osób rannych (niekoniecznie śmiertelnie) na minimum cztery osoby zabite? Poniższe statystyki pochodzą z najnowszej publikacji Foxa & Levina, kryminologów z Uniwersytetu Północno-Wschodniego w Bostonie:
grafika po angielsku → link
Końcowe wnioski
Na przekór fałszywym opiniom kolportowanym w mediach sprawcami znakomitej większości wybuchów masowej przemocy w Ameryce są czarni mężczyźni, stanowiący zaledwie ~6 proc. ludności. Z perspektywy statystycznej sytuacja wygląda następująco: reprezentanci tej populacji odpowiadają rocznie za ~80 proc. wszystkich strzelanin, co oznacza, iż matematyczna szansa dostania się pod lufę czarnoskórego napastnika w USA jest kilkanaście razy wyższa niż w przypadku agresora o białym kolorze skóry. Wywindowanie progu numerycznego ofiar śmiertelnych do 4+ zabitych redukuje wspomniane ryzyko po stronie Murzynów, ale i tak w stosunku do swojej liczebności deklasują oni konkurencję w rankingu morderców. It’s not even close.
_________________________
[1] Jedna kwestia wymaga tutaj uściślenia: jak się rzekło, NYT nie pozostawili explicite uwag odnośnie rasy lub pochodzenia etnicznego przy 160 strzelaninach. Milczące założenie, że ich inicjatorami byli agresorzy o ciemnej karnacji wynika wprost z samego artykułu oraz dedukcji na podstawie statystyk federalnych. Tajemnicą poliszynela jest, że najwięcej nierozwiązanych zabójstw w Ameryce to pochodna konfrontacji ulicznych z udziałem młodych Murzynów albo latynoskich cholos w roli ofiar, co niemal zawsze oznacza też zaangażowanie mordercy bądź morderców o podobnym odcieniu skóry (przy okazji: Murzyni ginący z rąk białych stanowią symboliczny procent wszystkich czarnych ofiar zabójstw; FBI podaje średnio ~200 przypadków w skali roku, ale ponieważ wielu z tych zabójców to w rzeczywistości Latynosi, błędnie zakodowani przez lokalną policję jako biali na wstępnym etapie śledztwa, bardziej realna liczba „white-on-black homicides” jest nieporównywalnie niższa). Problemy z identyfikacją sprawców nie dotyczą natomiast przemocy domowej czy miłosnych trójkątów (cytat), a są to najbardziej typowe motywy zbrodni pośród przedstawicieli białej ludności, regularnie wieńczone aresztowaniem podejrzanego. Nie powinno więc dziwić, że większość (ok. 3/4) skatalogowanych przez nowojorski dziennik zajść, w których uczestniczyli biali Amerykanie, sprowadzała się do eskalowania wewnętrznych konfliktów w patologicznych rodzinach z długim rekordem policyjnych interwencji.