

Nawiasem Pisząc
Dwie twarze marszałka Sejmu
Ja się spodziewałam, że będziemy mieli ciąg dalszy, jeśli chodzi o ostatnią aferę z Grzegorzem Braunem. Przede wszystkim konsekwencje mogą dotknąć Krzysztofa Bosaka, który prawdopodobnie straci funkcję wicemarszałka, co z kolei będzie skutkowało tym, że Konfederacja nie będzie miała swojego reprezentanta w Prezydium Sejmu. Dosyć to gorzka pigułka, zwłaszcza że to nie Bosak postanowił zabawiać się gaśnicą, a sam Braun został ukarany. Sęk w tym, że pozostali wielce oburzeni chcieliby, żeby został ukarany bardziej. Ja w dalszym ciągu nie widzę tu żadnej konsekwencji, bo naprawdę wychodzi na to, że posłom wolno wszystko (jeździć pod wpływem na rowerze, nawoływać do wandalizmu, uczestniczyć w rozróbach czy zakłócać msze święte – to tylko pierwsze z brzegu przewinienia, które mi się przypomniały), ale zakłócać chanukowego święta w świeckiej – podobno – instytucji, to już nie. Nie jest to jednak zaskoczenie – wiadomo od dawna, że jeśli chodzi o wyznawców jednej, konkretnej religii to NIE WOLNO choćby pisnąć. Darcie ryja o antysemityzm jest już od dawna bardziej słyszalne, niż zdrowy rozsądek. Inna sprawa, że Braun po pierwsze nie potrzebował aż gaśnicy, żeby zgasić te świece, a poza tym mógł sobie darować okrzyki o satanistycznym obrządku, bo to chyba tylko dolało goryczy do ognia. Może wtedy kara nie byłaby aż tak dotkliwa, bo Konfederacja prawdopodobnie będzie musiała poświęcić Bosaka – jeśli wyrzucą Grzegorza Brauna jest więcej, niż prawdopodobne, że pójdą za nim pozostali posłowie z Korony, a to skutkowałoby tym, że partia utraci koło poselskie. A mogliby też zgotować sobie politycznego konkurenta w przyszłości, jeśli plotki o sojuszu Brauna z JKM by się potwierdziły. Na pewno jednak sam Braun uniknąłby w takiej sytuacji kłamstw rozhisteryzowanej kobiety (która wcześniej wsławiła się w tym, że kategorycznie nakazywała się szczepić). Pani, która starła się z członkiem Konfederacji, utrzymywała, że ten uderzył ja ręką w klatkę piersiową, krzyczał, że nie jest kobietą (hej, ale może to zgodnie z ideologią gender-fluid czy jakąś tam inną?) i złośliwie skierował strumień z gaśnicy prosto w twarz, w wyniku czego miała stracić przytomność i trafić do szpitala. Cóż, po samym zachowaniu tej kobiety, kiedy udzielała wywiadów, widać chyba, że to drugie to ściema (chyba że o utracie przytomności przypomniała sobie dopiero, kiedy zainteresowanie mediów przeszło z powrotem na obrady Sejmu). A gdyby tak przeanalizować nagranie z całego zdarzenia (nie wiem, czy szlachetna obrończyni Chanuki nie zdawała sobie sprawy, że wszystko jest nagrywane, miała nadzieję, że większość zajścia przysłoni biała mgła, czy było jej wszystko jedno, bo odpowiednio zaprogramowani ludzie uwierzą w to, co mówi, a nie w to, co widzą), to było dokładnie na odwrót. To ona rzuciła się na Brauna i, co więcej, usiłowała go kopać. Konfederata ani jej nie uderzył, ani nie popchnął, a wręcz mam wrażenie, że odwrócił gaśnicę, kiedy zorientował się, że go jakaś wściekła baba atakuje. Ale przekaz już poszedł taki, jaki poszedł i ani się waż z tym dyskutować, prawda? W każdym razie do procesu szantażowania Krzysztofa Bosaka i całej Konfederacji aktywnie włączył się właśnie Szymon Hołownia, o którym chciałam tutaj trochę napisać. Bo to taki dobry wujek miał być. Uśmiechnięty, błyskotliwy i z poczuciem humoru!
Dobry glina
Hołownia z miejsca zdobył sobie uwielbienie mediów, co nie jest niczym dziwnym. Po iluś tam latach pajacowania w telewizji, nauczył się jednak skutecznie i w miarę błyskotliwie gasić oponentów; a że w dodatku gasi głównie polityków PiS-u, to tym bardziej media go pokochały, bo pasuje to im do linii narracyjnej. Mówiąc w skrócie, Szymek ośmiogwiazdkuje na potęgę, a durny tłum to kupuje. Poza tym widać, że świeżo upieczony marszałek nie wyzbył się jeszcze parcia na szkło. Przeciwnie, teraz kiedy dochrapał się wysokiej funkcji w państwie (zbyt wysokiej, jeśli wolno mi się wtrącić), a lewicowe media upupiają go przy każdej okazji (słyszeliście może monolog zachwytu Doroty Gardias, która się niemal rozpuściła na wspomnienie o super-fajnym Szymusiu?) chyba ma ochotę na więcej i więcej. Ot, choćby jego expose. Nikt nie wiedział, po co on to robi, nikomu to do szczęścia nie było potrzebne, każdy miał wrażenie, że on marnuje tylko czas, ale nie… Szymek chciał zareklamować swój podcast. I faktycznie, to mu się udaje, bo rzeczywiście dużo więcej ludzi ogląda obrady Sejmu, ale mam wrażenie, że nie jest to spowodowane „wyższą świadomością” (bo, że jest ona mizerna, może świadczyć fakt, że ludzie zachwycają się telewizyjnym śmieszkiem w roli marszałka), ale przeciwnie – mają tam tanią rozrywkę. Pyskówki, awantury czy nawet szarpaninę między posłami Ozdobą i Rutnickim (w której Hołownia nie widział absolutnie nic złego; prawdopodobnie dlatego, że to poseł Platformy był stroną atakującą), a ostatnio w ten cały klimat wpisał się też Grzegorz Braun. Te podcasty to też – w opinii Szymona – prawdopodobnie takie fajne oczko puszczone w stronę wyborców, tyle że wychodzi średnio, kiedy nowy marszałek zastanawia się, do czego służy szuflada w marszałkowskiej ławie. Podobno wszystkich pytał, ale nikt nie potrafił mu udzielić jasnej odpowiedzi. W sumie to się nie dziwię – gdyby mnie ktoś zapytał, co to jest stolik, też by mnie w pierwszej chwili zatkało. Prawdopodobnie samodzielnie doszedł do wniosku, że do tej szuflady można coś schować. Ja wiem, że się wyzłośliwiam, ale sami przyznacie, że to infantylne – zwłaszcza że tłumaczył tam również, do czego służy toaleta. Opowiadanie, jak w środku wygląda Sejm, i w której sali obradują, które komisje i jakie decyzje w niej zapadają, istotnie byłoby fajnym i świeżym pomysłem, gdyby nie to, że marszałek sprawiał wrażenie, jakby bardziej był zachwycony sobą, niż swoim miejscem pracy. Któregokolwiek z pomieszczeń by nie pokazywał – on zawsze musi być na pierwszym planie. Dlatego ani kabinki telefonicznej, ani „ciemnego saloniku”, które Szymek chciał pokazać w swoim ostatnim filmiku, za bardzo widać nie było. Zawsze jednak było widać Szymona. Nie jest chyba dla nikogo tajemnicą, że nowy marszałek, poza oczywistą chęcią sławy i pochwał ze strony lewicowych mediów, chciał zbudować sobie wizerunek takiego fajnego, sympatycznego gościa, któremu – mimo że został marszałkiem – wcale palma nie odbiła.
Zły glina
Jak nieprawdziwy to jest wizerunek, mogliśmy się chyba przekonać, obserwując obrady Sejmu z jego udziałem, gdzie – tak jak wspominałam – wchodzi w pyskówki z nielubianymi przez siebie politykami, a często nawet, zupełnie niesprowokowany, dopuszcza się jakichś złośliwości w ich stronę. To jest naprawdę dziecinada. Ale prawdziwą twarz Hołownia dopiero pokazuje po całej awanturze z Grzegorzem Braunem. Polityczny szantaż to przecież nic złego, dobrotliwy wujcio – dzięki medialnemu milczeniu – się z tego wybroni, więc co mu szkodzi poparcie wniosku lewicy o usunięcie Krzysztofa Bosaka z Prezydium Sejmu, bo jego kolega z partii zgasił chanukowe świece. Nie bardzo rozumiem, jaka jest w tym wina samego Bosaka? Miał go za nogi złapać? Ale już się prawie cały Sejm rzucił do palenia czarownic, stos został przygotowany, więc wygląda na to, że kariera Bosaka jako marszałka Sejmu długo nie potrwała. Oficjalny powód jest taki, że pan Krzysztof rzekomo nie radził sobie z Grzegorzem Braunem, ale w takim razie nie wiem, jak radził sobie Hołownia, kiedy nie mógł uspokoić swojego rozsierdzonego koalicjanta, który rzucał się na posła PiS? A wręcz udawał, że w sumie to nic się nie dzieje. Rozumiem, że to było w porządku i „nie naruszało powagi Sejmu”. Ale potem już sprawa została postawiona jasno. Kara dla Brauna jest zbyt niska, więc jeśli nie wyciągnięcie poważniejszych konsekwencji – łącznie z wydaleniem z partii – to my Wam zabierzemy wicemarszałka. Wydaje mi się, że wiem, o co toczy się gra. Nowy rząd albo chce, żeby całe Prezydium należało tylko do jednej koalicji, albo ma nadzieję, że Konfederacja się ugnie i jeszcze bardziej osłabi swoją siłę w Sejmie. Jeszcze na wszelki wypadek Hołownia postanowił dokręcić śrubę i zaprosił Krzysztofa Bosaka, żeby ten wziął udział w ponownym, uroczystym odpalaniu tych świec. Tylko ja się pytam: dlaczego? Z tego co wiem, lider Konfederacji jest katolikiem. Wierzącym i praktykującym. Ja rozumiem, że być może wiara, którą do niedawna głośno celebrował Hołownia, była tylko dodatkiem na pokaz, żeby pokazać jaki z niego fajny katolik, ale inni mogą traktować ją poważnie. I nie chcieć być zmuszanym do brania udziału w obrządkach innej religii. A gdyby tak zmusić żyda do udziału w Bożym Narodzeniu, bo na przykład któryś z jego kolegów dopuścił się krytyki chrześcijaństwa (oczywiście, wszyscy dobrze wiemy, że w tę stronę to nie działa, ale podaję przykład), to byłoby w porządku? Można wyznawcę judaizmu szantażować, że jeśli nie weźmie udziału w Pasterce i nie podzieli się opłatkiem, to straci jakąś ważną funkcję? Byłoby to w porządku? Wydaje mi się, że powinno, skoro wolno w drugą stronę. Tyle tylko, że wszyscy wiemy, że wtedy znowu mielibyśmy do czynienia z galopującym antysemityzmem i brunatnym faszyzmem. To byłoby niedopuszczalne, haniebne i kompromitujące. Ale Bosaka można. Nie wiem, czy poseł Konfederacji ostatecznie przystał na tę propozycję i wziął udział w uroczystym odpalaniu świec Chanukowych (miało to miejsce w czasie, kiedy pisałam ten komentarz), ale po takich szantażach i wymuszeniach można poznać prawdziwą twarz Szymona Hołowni. Nie wiem, czy sam na to wpadł, czy jest umiejętnie sterowany z góry przez króla politycznych cyników, czyli Donalda Tuska, ale jestem pewna, że kiedy emocje i mgła już opadnie, marszałek dalej będzie bawił się w otwartego i dowcipnego wujka, który zapomniał, co prawda, na czym polega jego zadanie w Sejmie, ale wszyscy mu to wybaczą, bo „osiem gwiazdek”. Można powiedzieć, że maski opadły, ale wątpię, żeby wielu ludzi to zauważyło.
W każdym razie, można jednak śmiało zauważyć, że akcja Brauna przyniosła raczej negatywne skutki – głównie dla jego własnej partii, ale celebrowanie Chanuki w Sejmie będzie jeszcze trwało przez długie lata. I tu chyba można postawić mu ten sam zarzut, co Januszowi Korwin-Mikkemu – po tylu latach w polityce powinien chyba się spodziewać, jaka będzie reakcja?
M.
https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Niewygodna śmierć

Piszę w tej sprawie trochę później, ponieważ po pierwsze czasu mam teraz naprawdę mało; po drugie chciałam podejść tematu na spokojnie, bez zbędnych emocji. Emocje opadły, ale jednak pierwsze wnioski pozostały takie same. Chodzi, rzecz jasna, o śmierć Barbary Skrzypek, która nastąpiła niedługo po tym, jak była przesłuchiwana przez kilka godzin w sprawie tzw. „dwóch wież”. Afera, której nie było, ale KO (a przede wszystkim mecenas Roman Giertych) chciałaby, żeby była. I próbują to rozgrzebywać, byle w końcu ten wredny PiS posadzić. A najlepiej samego Jarosława Kaczyńskiego.
Siła złego na jednego
Nie będę tutaj osądzała, czy faktycznie śmierć Pani Barbary nastąpiła wskutek przesłuchania, bo nie ma na to żadnych dowodów, a prokuratura, jak to przystało w demokratycznym i uśmiechniętym państwie, ostrzegła wszystkich, że jeśli ktokolwiek spróbuje łączyć obie te sprawy, może spodziewać się pozwu – a sprawę rozpatrzy, rzecz jasna, niezależny sędzia. Nie da się jednak ukryć, że to skojarzenie samo się nasuwa (zwłaszcza że wiadomo już, że Pani Barbara zmarła z powodu rozległego zawału serca) i obojętnie jak mocno i rytmicznie pani prokurator Ewa Wrzosek tupałaby nóżką i groziła pozwami, ludzie w dalszym ciągu będą kojarzyć jedno z drugim. A dlaczego? O to już się całe KO, Donald Tusk i Ewa Wrzosek postarali osobiście. Po pierwsze – Pani Skrzypek odmówiono obecności adwokata, w związku z czym była ona przesłuchiwana przez trzech prokuratorów w sprawie, o której nie wiadomo, czy wiedziała cokolwiek. Można się więc domyślać, jak ono wyglądało, ale w skrócie mieliśmy prawdopodobnie do czynienia z sytuacją „trzech na jednego”. Po drugie – przesłuchanie trwało ładnych kilka godzin. Po trzecie wreszcie – Ewa Wrzosek jest chyba ostatnią osobą, która powinna badać tę sprawę. Jest osobą ściśle związaną z KO oraz nienawidzącą PiS. Nie wiem, jakim cudem ktoś wpadł na pomysł, że ta kobieta będzie całkowicie bezstronna i niezależna w śledztwie, które bezpośrednio dotyczy PiS-u? Podejrzewam, że na taki pomysł akurat nikt nie wpadł, bliższa jestem przekonaniu, że Tusk celowo wysyła takich ludzi do osądzania złych i niedobrych pisiorów. Robili to od kiedy tylko odzyskali władzę i robią to dalej. Bez żadnych hamulców. Wszak „zemsta najlepiej smakuje na zimno”, jak to raczyła śmieszkować na Twixie pani Wrzosek. Gdyby do tego śledztwa powołano całkowicie bezstronnego prawnika, po którym nie widać od razu, że optuje za jedną albo drugą partią, Jarosław Kaczyński nie miałby żadnej amunicji w ręku. Mógłby sobie pokrzyczeć (i pewnie by krzyczał), argumenty miałby jednak marne. Teraz dostał amunicję do ręki – i naprawdę nie rozumiem oburzenia, że z niej korzysta.
Niemiłe skojarzenia
Pani Barbarze nie pozwolono na obecność adwokata i była przesłuchiwana przez kilka godzin przez całkowicie upolitycznionych prokuratorów, o których napisanie, że wspierają KO, to użycie eufemizmu. Ja rozumiem, że ktoś wspiera jedną albo drugą partię, ale tutaj nadużycia aż biją po oczach. Przynajmniej powinny. To jest kolejny przykład na to, że Tusk posługuje się ludźmi nie tyle kompetentnymi, ile zwyczajnie nienawidzącymi PiS. To jest najważniejsza cecha, a resztę się już jakoś dopasuje. Później pani prokurator była łaskawa stwierdzić, że „łączenie śmierci świadka z faktem jego przesłuchania i podnoszenie bezpośredniego związku pomiędzy tymi zdarzeniami skutkować będzie wystąpieniem przez Prokuraturę Okręgową na drogę cywilnoprawną celem ochrony dobrego imienia instytucji i referenta sprawy”, a następnie poinformowała, że przesłuchanie Pani Barbary nie miało żadnego związku z jej śmiercią na pierdylion procent. Wiedzieli o tym jeszcze przed sekcją zwłok (która wykazała, jak przypominam, że przyczyną śmierci był rozległy zawał serca). Oni już wiedzą i koniec tematu. Wybaczcie, ale mnie to bardzo przypomina czasy PRL-u. Grzegorz Przemyk się narąbał i hałasował na ulicy, a dlaczego z przesłuchania wyjechał pobity, a dwa dni później zmarł, to już nie wiadomo i proszę nie zawracać prokuraturze głowy. Stanisław Pyjas też sam się ze schodów rzucił i zabił, a Emil Barchański wziął i się utopił, mimo że od dziecka bał się wody. Wtedy polskie państwo nie wszczynało bezsensownych śledztw i teraz również, prawda? Coś się stało, potem udajemy, że się nie stało i próbujemy to przykryć, a jak nie wychodzi, to straszymy pozwami. Zapachniało mi teraz demokracją, aż muszę wstać i okno zamknąć. A jakby jeszcze przypomnieć słowa Wrzosek z 2024: „Żyjemy w czasach powojennych, gdzie po lasach grasują bandy a państwo jest zagrożone”. Też Wam się to kojarzy absolutnie nie tak, jak powinno? Kto tworzył kilkadziesiąt lat temu bandy, a kto stał na straży państwa polskiego? No właśnie…
Kto tańczy na czyjej trumnie?
Najbardziej, w tej tragicznej sytuacji, śmieszy mnie fakt, że całe KO nawołuje, że „ciszej nad tą trumną” i „nie róbmy polityki na trupach”. I wręcz oskarżają Kaczyńskiego jak może być takim zimnym sukinkotem, że takie rzeczy wykorzystuje. Kompletnie ignorując fakt, że gdyby działali zgodnie z prawem, to prezes PiS nie miałby czego wykorzystywać. I że w końcu mleko musiało się wylać, bo oni od początku swoich rządów z prawem nie za bardzo mieli po drodze. Szkoda, że w takich okolicznościach. Naprawdę nie wiem, czy jest partia, która byłaby bardziej niewiarygodna w tego typu sugestiach, niż KO i cała lewica. Tak dla przypomnienia – PiS nie wykorzystał do swoich politycznych gierek ani mężczyzny, który podpalił się przed Kancelarią Premiera, protestując przeciwko polityce Donalda Tuska, ani zabójstwem Marka Rosiaka, który został zastrzelony przez przeciwnika PiS-u pół roku po katastrofie smoleńskiej. Na grobach ofiar katastrofy smoleńskiej potańczyły sobie akurat obie partie, bo taki Janusz Palikot wykorzystał tę tragedię, żeby budować swoją popularność. Dlatego nie w porządku jest zrzucanie całej winy na PiS, który jest bardzo prorosyjski, dlatego oskarżał m.in. Rosję o zamach. To tak tylko dla przypomnienia, przejdźmy do ostatnich kilku lat. Najpierw był Piotr S., który podpalił się na Placu Defilad, a później niestety zmarł. Niech mi ktoś powie, że KO nie wykorzystywała tej śmierci dla swoich własnych korzyści politycznych… Politycy KO tańczyli sobie na jego trumnie aż do następnej tragedii, czyli śmierci Pawła Adamowicza. Wtedy to się dopiero działo… Winnymi całej śmierci okazało się Prawo i Sprawiedliwość oraz TVP, nie sam sprawca. Przyczyną zamachu natomiast był fakt, że PiS i TVP podnosili sprawę ileś tam mieszkań państwa Adamowicz. I już pal sześć, że Adamowicz skonfliktował się wcześniej z KO, kandydował jako polityk niezależny i konkurował m.in. z Jarosławem Wałęsą, który był kandydatem KO na fotel prezydenta Gdańska. I mniej więcej w tym samym czasie zaczęły się ataki Wybiórczej czy TVN-u na Adamowicza – i trwało to długo po tym, jak po raz kolejny został wybrany na prezydenta. Ale wtedy też nikt nie grał śmiercią prezydenta Gdańska. Najmniej oczywiście jego żona, która pięknie zjechała slalomem na jego trumnie wprost do Europarlamentu. Na koniec możemy dorzucić kilka kobiet, które zmarły podczas ciąży, i mamy komplet. Chociaż, jeśli chodzi o ten ostatni przykład, to bardziej lewica i proaborcjonistki z mediów społecznościowych, ale KO też lubiła sobie na ten temat pokrzyczeć.
M.
P.S.: Okazało się, że nagrań z przesłuchania Pani Barbary nie ma, a protokuł był spisywany chyba na kolanie, bo nic się nie zgadzało. Niestety, ze względu na to, że adwokat Pani Skrzypek nie został dopuszczony, mamy tylko zeznania jednej ze stron. Bardzo wygodnie, tylko pamiętajcie, żeby tego absolutnie nie łączyć.
Nawiasem Pisząc
HBO zrobi to lepiej!

Uśmiechnięty koleś na zdjęciu to Paapa Essiedu i jest brytyjskim aktorem. I w sumie nic złego mi nie zrobił, do butów mi nie nasrał (ani nie nasikał, co w przypadku mojego Pirata nie jest już takie pewne, ale mimo wszystko wciąż go lubię). Nie pasuje mi jedynie rola, którą otrzymał – ciągle nie mogę się doczytać, czy to już oficjalna informacja, ale media rozpisują się, że to jest już praktycznie finalizacja umowy. A dlaczego mi nie pasuje? Bo ma zagrać Severusa Snape’a – człowieka o ziemistej cerze, dużym, haczykowatym nosie i długimi, tłustymi włosami. Oczywiście, mowa tu o serialu o Harrym Potterze tworzonym przez HBO. Ponieważ to właśnie HBO będzie odpowiedzialna za wspomniany serial, który – rzekomo – miał być super wierny oryginałowi. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego ludzie uparli się uczyć na własnych błędach, a nie na cudzych, bo jestem pewna, że HBO doskonale wiedziało o ostatnich porażkach Disneya, ale mimo wszystko postanowili spróbować po swojemu. I – oczywiście – oczekują innego zakończenia, bo oni to zrobią lepiej, wiadomo.
Inkluzywna zmiana w wyglądzie kluczowej postaci
Cóż, postać Severusa Snape’a ma olbrzymie znaczenie dla całego uniwersum HP. To był facet, który miał bezpośredni wpływ na losy Harry’ego, ale również na jego wykształcenie i późniejsze decyzje. Ogólnie cała saga o Harrym potoczyłaby się pewnie zupełnie inaczej, gdyby nie on. Podkreślam – facet o ziemistej cerze, dużym, haczykowatym nosie i czarnych, długich, przetłuszczających się włosach. W jego role fenomenalnie wcielił się ś.p. Alan Rickman i chyba wszyscy spodziewali się, że wybór aktora, który aż tak chwyci serca fanów całej sagi, będzie baaaaaardzo trudny. Dlatego podejrzewam, że twórcy serialu o HP poszli na łatwiznę i wcisnęli tę inkluzywność akurat w tę postać. Niestety dla nich – jest ona jedną z najbardziej kluczowych. Pana Essiedu kompletnie nie kojarzę (na „Filmwebie” szybko sprawdziłam, czy widziałam jakieś filmy z jego udziałem – owszem, widziałam, ale kompletnie faceta nie pamiętam – i możliwe, że wcale nie dlatego, że był taki sztywny i grać nie umiał, bardzo możliwe, że były to po prostu mniejsze role), więc nie chcę oceniać jego aktorskich umiejętności, ale… nie pasuje do tej roli. Zwyczajnie. Bo do tej pory aktor musiał, poza odgrywaniem danej postaci, jeszcze być do niej podobny, a tej kwestii już Essedu nie przeskoczy, obojętnie jakby się starał. Teraz już nie musi – dlatego zastanawiam się, czy nie powinniśmy ogólnie charakteryzacji wyrzucić w diabły, bo na cholerę Frodo miał być niski i mieć owłosione nogi, skoro Elijah Wood tak dobrze odegrał tę postać?
To tylko wygląd!
Przede wszystkim – wygląd Severusa Snape’a ma ogromne znaczenie w uniwersum HP. I pojawiła się teza, bardzo żywa wśród fanów tego uniwersum, że wygląd Snape’a był zwyczajnie konsekwencją jego wcześniejszych decyzji, z którymi później nie umiał się pogodzić i miał z tego powodu olbrzymie wyrzuty sumienia. Ponieważ – i tutaj od razu napiszę wielkie „ALERT”, bo będę spoilerowała – doprowadził do śmierci kobiety, którą kochał, a która była matką Harry’ego. To było zresztą świetnie napisane w książce, ponieważ Snape samego chłopaka nienawidzi z powodu jego fizycznego i charakterologicznego podobieństwa do swojego ojca (a jego Snape szczerze nienawidził), ale jednocześnie wie, że musi się o jego życie troszczyć. Z powodu tych wyrzutów sumienia zwierzał się potem Dumbledore’owi; z tego samego powodu zdecydował się potem pracować dla niego i zostać podwójnym szpiegiem. A co ma wygląd do charakteru czy decyzji podejmowanych przez samą tę postać? Wbrew pozorom, ten wygląd miał właśnie ogromne znaczenie. Wygląd Snape’a dokładnie odzwierciedlał jego charakter. I nie dlatego, że skoro był zły, to był brzydki, bo akurat w tego typu stereotypy J. K. Rowling nie wpadała podczas pisania swojej książki. Ziemista cera świadczyła o zmęczeniu życiem i noszeniem na barkach ogromnego krzyża; zaś przetłuszczające się włosy – albo o depresji, albo o karaniu własnego ciała za to, co ten człowiek uczynił w przeszłości. W książce o HP było to wspomniane bardziej między wierszami, ale taka opinia naprawdę jest bardzo żywa wśród fanów HP. I z tego prostego powodu uważam, że ten serial będzie finansową klapą, podobnie jak wiele innych produkcji Disneya, o czym wspominałam wcześniej. Bo HBO celuje właśnie w fanów Pottera.
Niektórych rzeczy się nie przeskoczy
A fani HP niekoniecznie mogą dobrze przyjąć fakt, że ikoniczną i niezwykle ważną dla całej fabuły postać, którą już sobie dokładnie – ze WSZYSTKIMI cechami – wyobrazili, zagra aktor kompletnie do niej niepodobny. Na domiar złego wcześniej już powstała seria filmów, w których dokładnie odzwierciedlony fizycznie facet, wszedł w tę postać tak bardzo, że naprawdę ciężko będzie znaleźć następcę. Podejrzewam, że przez dekady po jego śmierci będzie najlepszym Severusem Snape’em, ale twórcy HP uznali, że dadzą radę, nawet z aktorem kompletnie niepodobnym do odgrywanej postaci. Powodzenia życzę, ale nie wierzę w to. I nie chcę tutaj atakować bezpośrednio aktora, bo on po prostu przyjmuje rolę, jaką mu się proponuje. Chociaż warto pamiętać, że występował on również w serialu „Anna Boleyn”, gdzie wcielał się w role brata głównej bohaterki, więc podejrzewam, że będzie umiał atakować w fanów HP tolerancyjnym i antyrasistowskim mieczem. Wcale jednak nie twierdzę, że to słaby aktor. Ale jeśli nie ma fizycznego podobieństwa w ekranizacji powieści, która tak bardzo przyjęła się wśród czytelników, to niektórych rzeczy się nie przeskoczy. Ten facet może to odegrać bardzo dobrze – z właściwą mimiką twarzy, grymasami, głosem, przedstawianiem emocji – ale nie będzie Severusem Snape’em. Tak dla przykładu – czy Ibris Elda jest słabym aktorem? Nie, wręcz przeciwnie. Czy udźwignął rolę Rolanda w „Mroczej Wieży”? Nie, bo ta postać była bardzo dokładnie opisana w sadze Stephena Kinga, w której (swoją drogą) było naprawdę wiele wątków dotyczących dyskryminacji czarnoskórych. I z których jednoznacznie wynikało, że Roland jest biały. I naprawdę, w tym momencie wystarczyło po prostu odnieść się do fabuły, a nie wprowadzać „inkluzywność” tylko po to, żeby się rasa nie zgadzała. Można było z tego spokojnie stworzyć antyrasistowski film, ale twórcy woleli być sprytniejsi od autora.
Nietrafione argumenty
Pojawiają się argumenty, że przecież Rudego w „Skazanych na Shawshank” zagrał Morgan Freeman, który teoretycznie grał tam rudego Irlandczyka. A skoro rudy, to wiadomo, że biały. Tyle tylko, że po pierwsze – rasa czy pochodzenie Rudego nie miało żadnego wpływu na jego charakter i późniejsze decyzje. Jeśli dobrze pamiętam, S. King wspomniał o tym w książce tylko raz (mogę się mylić, bo czytałam ładnych parę lat temu). Po drugie – to nie była ekranizacja kierowana typowo do fanów Stephena Kinga. Mam wrażenie, że w Polsce ten film spowodował, że ludzie dopiero zaczęli sięgać po powieści amerykańskiego pisarza. Czym innym jest, kiedy próbuje się ingerować w pewne uniwersum – a takim niewątpliwie jest świat stworzony przez J. K. Rowling. To jest naprawdę świat stworzony na miarę, chociażby, „Gwiezdnych Wojen”. I nie mówię tu o fabule, ale o popularności. To jest naprawdę olbrzymia liczba ludzi (do których się zaliczam, bo lata wybicia się HP przypadały na moje dzieciństwo, więc również czytałam). W przypadku „Skazanych…” mamy do czynienia z jedną powieścią, której rasa czy pochodzenia raczej nie miały znaczenia dla jego późniejszych decyzji. I o której pochodzeniu czy rasie było wspomniane w książce chyba tylko raz. Widzom pozostało więc jedynie dziwić się, dlaczego do czarnoskórego gościa, inni zwracają się ksywą „Red”. To wszystko. To naprawdę co innego niż siłowa ingerencja w wygląd fizyczny jednej z najważniejszych postaci w uniwersum HP. W którym utarło się już przekonanie, że jej wygląd jest konsekwencją jej wcześniejszych wyborów.
Nie ten wiek…
Dlatego proponuję HBO, żeby nie szli szlakami utartymi przez Disney. Tam notują klapę za klapą. Finansową, rzecz jasna, to ich boli najbardziej. I stworzyli ileś tam filmów, które obrzydziły Marvela miłośnikom Marvela, „Gwiezdne Wojny” miłośnikom tychże, a disneyowskie bajki ludziom, którzy albo wybrali się na seans z dziećmi, albo sami chcieli się cofnąć do lat młodości. Cóż, argument Disney’a jest taki, że ci wszyscy ludzie są rasistami i mają problem z czarnoskórymi aktorami na ekranie. Nie muszę chyba dodawać, że nie wzbudziło to powszechnego aplauzu i że coraz częściej mówi się o polityce poprawności politycznej wprowadzanej na siłę do filmów. HBO wyszło z założenia, że to nie jest najrozsądniejszy argument. Niechęć fanów tłumaczą więc tym, że Snape na początku całej sagi miał 31 lat, a że aktor ma 34, więc wiadomo, co im się nie zgadza, bo przecież każdy potrafi wyłapać od razu tę trzyletnią różnicę. U aktora, który ma niewiele po trzydziestce. Powszechnie wiadomo, że to pierwsza rzecz, na którą zwraca się uwagę. I dlatego wiek 55 lat u Alana Rickmana, który tyle właśnie miał lat, kiedy wcielał się po raz pierwszy w rolę Snape’a w filmach, jakoś nikogo nie raził. Razi dopiero teraz, kiedy ma się w niego wcielić trzy lata starszy aktor. Wiadomo. Kolor skóry już nie razi (wiem, że to brzmi źle, bo kto z nas ma wpływ na swój kolor skóry, ale chodzi mi o kontekst), bo wiadomo, że jak w postać faceta z tłustymi włosami, o haczykowatym, dużym nosie i ziemistej, zaniedbanej cerze może się automatycznie kojarzyć z białą rasą? Nie, widzowie wyłapują trzy lata w różnice wieku, ale koloru skóry nie zauważą. Bo nie są rasistami, drodzy Państwo, właśnie dlatego!
M.
Nawiasem Pisząc
Jaka piękna katastrofa

Fiaskiem zakończyła się rozmowa Donalda Trumpa i Wołodymyra Zełeńskiego – i to do tego stopnia, że ambasador Ukrainy, która mocno zabiegała o to, żeby w ogóle doszła ona do skutku, przez większość czasu siedziała załamana z twarzą ukrytą w dłoniach. To była w ogóle dyplomacyjna katastrofa, bo panowie najpierw pokłócili się w obecności dziennikarzy, następnie Trump poprosił ich, żeby wyszli, a na sam koniec miał o to poprosić samego prezydenta Ukrainy, więc możemy sobie tylko wyobrazić, co działo się w Gabinecie Owalnym za zamkniętymi drzwiami. Zełeński trafił w końcu na polityka, który powiedział „dość” jego roszczeniowej postawie i braku wdzięczności.
Trump powiedział „dość”
Na samym początku zwrócono w końcu uwagę, że przywódca Ukrainy mógłby założyć garnitur. Z jego ubioru Trump jedynie zażartował, ale jeden z dziennikarzy otwarcie zaatakował za to Zełeńskiego, pouczając go, że jest to brak szacunku. Oczywiście słyszałam, że pan Wołodymyr zapowiedział, że nie będzie zakładał garnituru, dopóki wojna w jego kraju się nie skończy. Jednak o ile na samym początku konfliktu było to zrozumiałe, o tyle po tylu latach stało się już sztuczne i rzeczywiście można to odbierać jako brak szacunku. Z Polski do USA samolotem leci się chyba ok. 11 godzin, więc podejrzewam, że z Ukrainy podobnie – prezydent naprawdę miał czas, żeby się odpowiednio przebrać. Na to przywódca USA jeszcze przymknął oko, ale ten brak szacunku był widoczny przez całe spotkanie – począwszy od sposobu siedzenia Zełeńskiego (z założonymi rękami), przez przerywanie, aż w końcu zawoalowane groźby, które to najbardziej zdenerwowały Donalda Trumpa. Zełeński powiedział bowiem, że perspektywa wygląda inaczej, kiedy żyje się za Oceanem, ale kiedyś USA również odczuje skutki tej wojny – właśnie to rozsierdziło prezydenta Stanów Zjednoczonych, który stanowczo przypomniał Zełeńskiemu, że nie jest w pozycji do stawiania żądań. Przekonywanie ukraińskiego przewódcy, że nie otrzymali oni żadnej pomocy też raczej nie pomogło, bo – nie jestem chyba odosobniona w opinii – gdyby tej pomocy faktycznie nie było, to ta wojna wyglądałaby jednak zupełnie inaczej. Ostatecznie skończyło się tak, że Trump już zapowiedział wycofanie wszelkiej pomocy dla Ukrainy, a ten facet najczęściej robi to, co mówi. W efekcie prezydent naszych wschodnich sąsiadów zamiast próbować cokolwiek ugrać, postawił swoją Ojczyznę w jeszcze gorszym położeniu.
Konsekwencje dla Polski
Nie skończyło się to dobrze również dla Polski, bo umówmy się, że nas ta wojna też sporo kosztuje. Tyle tylko, że ze strony naszej władzy ukraiński przywódca nie spotkał się z tak stanowczą reakcją, a warto przypomnieć, że o ile na początku wojny Zełeński rzeczywiście wykazywał daleko idącą wdzięczność, o tyle po całej aferze z ukraińskim zbożem mu ona zdecydowanie przeszła i od tamtego czasu Ukrainiec stawia tylko kolejne warunki, a bywało, że był zwyczajnie bezczelny chociażby w stronę naszego prezydenta Andrzeja Dudy. Niepokojące jest jednak to, że niemal wszyscy przywódcy europejskich państw stanęli murem za Wołodymyrem Zełeńskim, zwłaszcza że niektórzy z nich już całkiem otwarcie mówią o tym, żeby wysłać swoje wojska na Ukrainę. Oczywiście, Donald Tusk, Rafał Trzaskowski czy Szymon Hołownia na razie „nie dopuszczają takiej możliwości”, ale doskonale wiemy, że ci panowie lubią zmieniać zdanie, żeby nie powiedzieć – kłamać. Na razie nie chcą sobie zaszkodzić przed wyborami prezydenckimi, ale już później będzie można wyjaśnić Polakom, że niestety sytuacja się zmieniła i TRZEBA. Obawiam się, że żaden z tych panów nie zawaha się, żeby wysyłać naszych żołnierzy na śmierć za nie swoją Ojczyznę. Z kolei Putin może to odczytać jako wypowiedzenie wojny i być może nie będzie się już powstrzymywał, żeby sprawdzić stabilność Sojuszu Północnoatlantyckiego. A NATO może wtedy odpowiedzieć, że przecież sami zaczęliśmy, więc czego teraz tak naprawdę oczekujemy. Zwłaszcza że odnoszę wrażenie, że premier Polski robi wszystko, żeby Trumpa jeszcze bardziej do siebie zniechęcić. I wtedy dopiero zobaczymy, jak to będziemy wdeptywać Putina w ziemię. Łatwo jest ryzykować życiem milionów własnych obywateli – bo szczerze wątpię, żeby którykolwiek z wymienionych panów wykazał się taką odwagą jak Zełeński na początku konfliktu z Rosją. My nawet nie mamy odpowiednich schronów, wojsko też jest w fatalnej formie – pomijając fakt, że będzie wtedy na Ukrainie.
Obym się jednak myliła. Naprawdę się o to modlę.
M.