Connect with us

PUBLICYSTYKA

Czy grozi nam kolejny paraliż polskiego nieba?

Opublikowano

on

Konflikt w PLL LOT. Piloci na śmieciówkach mają dość i przerywają milczenie.

Otrzymaliśmy list od pilotów pracujących w LOT, z prośbą o publikację. Poniżej zamieszczamy jego pełną treść:



Jak wygląda rzeczywistość pilota świadczącego usługi dla PLL LOT na podstawie B2B i jak wpływa to na bezpieczeństwo?


Normalność, szacunek, stabilność i pewność pracy i zarobków, swoje zdrowie oraz bezpieczeństwo pasażerów i wykonywanych operacji – o to walczą piloci PLL LOT zatrudnieni na podstawie B2B.

Od wielu lat Narodowy Przewoźnik zwiększa zatrudnienie w oparciu o umowy cywilno-prawne. Zatrudnienie do pracy w charakterze pilota czy sterwardessy na umowę o pracę w ogóle nie wchodzi w grę, a warunki współpracy B2B są nienegocjowalne i z góry narzucone przez jedną stronę.

W styczniu 2022 piloci świadczący usługi dla PLL LOT, wystosowali do Zarządu pismo, w którym wskazywali na szereg istniejących problemów i konieczność poprawy warunków ich pracy. Spotkania z przedstawicielami pilotów w sprawie złożonego pisma były regularnie przekładane z rozmaitych powodów, nierzadko z jednodniowym wyprzedzeniem, a czasami nawet tego samego dnia.

Zaczęliśmy zastanawiać się, czy do kolejnego spotkania w ogóle dojdzie i jak nisko na liście priorytetów firmy są nasze problemy i dlatego zdecydowaliśmy się na nagłośnienie sprawy.


Ostatecznie na początku maja, przedstawiciele Zarządu zakomunikowali pilotom planowane zmiany w ich kontraktach, zaznaczając jednocześnie, że nie są one jeszcze zaakceptowane przez cały Zarząd – co dla pilotów było w zasadzie bez znaczenia, gdyż wszystkie z proponowanych zmian odebrać można tylko jak kolejny wymierzony im policzek. Jedną ze zmian jest np. propozycja podwyżki wynagrodzenia minimalnego dla najmniej doświadczonych pilotów – która w rzeczywistości jest jego obniżeniem. I nie jest to pierwsza taka „podwyżka” w LOT

Początek końca



Początkiem problemów był niewątpliwie moment, w którym z zatrudniania pilotów na umowę o pracę LOT przeszedł na „zatrudnianie” wyłącznie na podstawie umów cywilnoprawnych – każdy z pilotów ma teraz swoją firmę, która „świadczy usługi dla LOTu”. Pośrednikiem z którym podpisane są kontrakty jest spółka LOT Crew, która „deleguje” do świadczenia usług właśnie dla LOTu.

Z początku miało być to rozwiązanie tylko tymczasowe pozwalające ominąć restrykcje nałożone na LOT przed Komisję Europejską w związku z restrukturyzacją firmy. LOT szybko jednak zorientował się, że zatrudnianie załóg na podstawie B2B jest dla firmy rozwiązaniem idealnym i pozbawionym minusów, dającym w zamian pracownika którym można dowolnie zarządzać i sterować, który nic nie kosztuje. Można go w dodatku zwolnić z dnia na dzień, można mu nie płacić, można nie dawać mu żadnych przywilejów, można przypisywać mu wszelkie obowiązki… można w zasadzie wszystko!

W trakcie pandemii nasze gwarantowane wynagrodzenie, które miało być zabezpieczeniem na gorsze czasy, zostało obcięte o ponad 60%. W rezultacie przy braku lotów pensja pilotów spadła o blisko 80%. W przypadku najmniej doświadczonych pilotów, to wynagrodzenie po opłaceniu podatków, osiągało poziom nieco powyżej minimalnego wynagrodzenia. Nawet gdy latanie powoli się odradzało, wystarczyło zakwalifikować się na kwarantannę po kontakcie z chorym pasażerem, bądź innym członkiem załogi i znowu zostawaliśmy z minimum. Warto zaznaczyć, że część z nas wciąż spłaca koszty szkolenia, które trzeba ponieść na własną rękę, zanim w ogóle można pomyśleć o pracy w liniach lotniczych.

Po otrzymaniu pomocy publicznej na koniec 2020, LOT przystąpił do zwolnień zarówno pracowników na umowach jak i współpracowników B2B. Ci pierwsi mogli jednak liczyć na odprawę i negocjacje ze stroną społeczną. Współpracownicy w lutym 2021, w piątkowy wieczór, dostali mailem informację o bezterminowym zawieszeniu kontraktu – bez żadnej odprawy.



Niepewność zatrudnienia i niestabilność zarobków



Nasz kontrakt można w każdym momencie bez konsekwencji dla firmy zerwać lub zawiesić – przez trzymiesięczny okres wypowiedzenia firma wypłaci nam jedynie wynagrodzenie minimalne, bo nie będzie planować nas na żadne dodatkowe loty – po zapłaceniu ZUS, podatku, księgowej większości z nas zostanie na koncie około 2000-3000 zł, przy czym dalej musimy pozostawać w dyspozycji.

Nie mamy absolutnie żadnego wpływu na to ile zarobimy, nie jesteśmy też w stanie przewidzieć ile zarobimy w kolejnych miesiącach. W firmie nie działa żaden system wyrównujący zarobki załogom – rozwiązanie powszechnie stosowane w innych liniach.



Gratis to uczciwa cena



Wynagrodzenie otrzymujemy wyłącznie za tzw. czas blokowy – czyli moment od ruszenia do zatrzymania się samolotu. Na nasz właściwy czas pracy składają się jeszcze setki godzin przed, pomiędzy i po lotach. Może zdarzyć się, że po przygotowaniu dokumentów, sprawdzeniu samolotu, nawet z pasażerami na pokładzie pojawi się jakaś usterka. Trzeba poczekać na mechaników, wykonać dodatkowe czynności sprawdzające, czasem przygotować wszystko od zera, zmienić samolot. Jeśli finalnie okaże się, że z jakiegoś powodu nie polecimy i zostaniemy odesłani do domu to spędziliśmy w pracy kilka godzin całkowicie za darmo.

Przy wszelkich niestandardowych sytuacjach, gdy nie z naszej winy tracimy możliwość wykonywania pracy, często musimy wypełnić masę dokumentów czy spędzić dodatkowy czas w biurze na wyjaśnieniach. To wszystko również nie podlega wynagrodzeniu.

Czas na licznych szkoleniach, symulatorach, wyjazdach oraz czas który musimy poświęcić na doskonalenie, uaktualnianie i utrzymywanie swojej wiedzy na właściwym poziomie – za cały ten czas nie dostajemy zupełnie nic.

W rezultacie stosunek czasu faktycznie spędzonego na pracy, do czasu za który otrzymamy wynagrodzenie wynosi od 2 do 3 razy więcej.



Chcesz rozśmieszyć LOT? Powiedz mu o swoich planach.



Skoro cały ten czas nie kosztuje LOT zupełnie nic, to można nim (nami) zupełnie dowolnie zarządzać, a kontrakt nie reguluje tego jak mają wyglądać nasze harmonogramy pracy. Co lepsze cały harmonogram można dowolnie zmienić z 24h wyprzedzeniem, a w „uzasadnionych przypadkach” nawet później.

Lot został odwołany, albo został przeniesiony na inny samolot? Zarobisz mniej, a w zamian cały dzień spędzisz na darmowym dyżurze. Usterka samolotu – wracasz do bazy albo utknąłeś w obcym porcie? W pierwszym przypadku tracisz zarobek, w drugim dodatkowo możesz stracić kolejne dni pracy jeśli okaże się, że nie zdążysz wrócić na czas.

Kilka godzin przerwy między kolejnymi lotami? Może to pomyłka? Nie. To standardowa praktyka.

Firma zapowiada, że w miesiącu będzie mało latania? Zarobisz mniej, ale może przynajmniej odpoczniesz? Zapomnij. Spędzisz więcej czasu na darmowych dyżurach, albo loty rozdzielone zostaną w taki sposób żebyś i tak pracował tyle samo.

Przychodzimy do pracy żeby zrobić jeden krótki lot krajowy, wysiadamy z samolotu do którego po nas wsiadają nasi koledzy żeby też zrobić tylko jeden krótki lot, często z tą samą załogą pokładową. Kolejnego dnia sytuacja się powtarza. A moglibyśmy przecież jednego dnia zrobić dwa loty, a kolejny mieć wolny.

Takich przykładów każdy z nas mógłby podać setki, a firma nic sobie z tego nie robi – bo nie musi, bo nic ją to nie kosztuje.

Optymalizacja naszego czasu pracy byłaby po prostu tylko niepotrzebnym wysiłkiem i kosztem.

W temacie harmonogramów pracy trzeba jeszcze dodać, że na każdy miesiąc przysługują nam 4 dni które możemy wskazać jako dni wolne. Prośby realizowane są oczywiście tylko „w miarę możliwości”, więc jeśli chcieliście mieć wolne na urodziny dziecka, mieliście zaplanowaną wizytę u lekarza, albo po prostu chcieliście spędzić czas z rodziną lub znajomymi to musicie poczekać jeszcze trochę w niepewności, bo tego czy prośba zostanie zrealizowana dowiecie się dopiero w momencie publikacji waszego grafiku. Nie trzeba chyba dodawać, że pracujemy w noce, weekendy i święta.



Urlop? Piloci nie muszą odpoczywać.



W roku przysługują nam 24 dni kalendarzowe tzw. powstrzymania się od świadczenia usług. Taki pseudourlop. Dlaczego pseudo? Powodów jest wiele. Po pierwsze jest go dużo mniej niż w przypadku umowy o pracę, gdzie pracownik do wykorzystania ma 26 dni roboczych. Za prawdziwy urlop wypłacane jest wynagrodzenie, a w naszym przypadku jest wręcz odwrotnie – idąc na pseudourlop pracujemy mniej, czyli automatycznie mniej zarabiamy. Pół miesiąca odpoczynku wiąże się z 50% redukcją pensji. Z pseudourlopu wcale nie jest też tak łatwo skorzystać.

Wnioski składamy jak każdy pracownik etatowy, jednak nikt nam ich nie akceptuje, nic nie podpisuje. Czy pseudourlop otrzymamy dowiemy się jak zwykle z grafiku opublikowanego 14 dni przed początkiem miesiąca – niezależnie od tego kiedy złożymy wniosek.

Firma naszymi pseudourlopami zarządzać może dowolnie. W okresie gdy przewiduje się mniej latania LOT wysyła nas na przymusowy dwutygodniowy wypoczynek, w wybranym przez firmę terminie – wszystko pod pretekstem bezpieczeństwa oczywiście.

W tym roku na początku maja poinformowano nas, że w sezonie letnim większość z nas dostanie maksymalnie 5 dni urlopu, a osoby które urlopu brać nie muszą proszone są o zmianę swoich planów.

Tak więc jak widać firma urlopów dawać nie musi, a jak nie da… to trudno. Pseudourlop nie przechodzi na kolejny rok, nikt nie wypłaci za niego ekwiwalentu jak w przypadku umowy o pracę, po prostu przepadnie.

Efekt jest taki, że wielu osobom przepada wiele dni wypoczynku… kto by tam musiał odpoczywać? Na pewno nie piloci.



L4? Piloci nie chorują.



Sprawa ze zwolnieniami lekarskimi ma się tak, że większość pilotów na L4 pójdzie tylko wtedy gdy fizycznie nie będzie w stanie dojść do pracy. Dlaczego? Ano dlatego, że za okres na zwolnieniu lekarskim nikt nam nie zapłaci, a w dodatku zarobimy dużo mniej. A co w przypadku gdy ktoś poważnie zachoruje albo złamie rękę i nie będzie go w pracy np 2 miesiące? Tutaj rachunek jest bardzo prosty – pod koniec miesiąca na nasze konto wpłynie okrągła sumka – 0 zł (słownie: zero złotych).



Rodzicielstwo na B2B to przywilej.



Przywilej którego rzecz jasna nie mamy. Ciąża, urlop macierzyński, rodzicielski – to okresy w których też nie zarobimy ani złotówki. Po powrocie do pracy nie możemy liczyć na redukcję etatu, planowanie pracy w ograniczonym wymiarze godzin, czy pracę z wyłączeniem lotów nocnych i pobytowych – wszystkie te przywileje zarezerwowane są dla osób zatrudnionych na umowę o pracę.



Świadczenia socjalne, diety, związki zawodowe.



Tego też nie mamy. Przez krótki okres wypłacano nam diety (dużo niższe niż normalne), które później zabrano mówiąc, że zryczałtowana dieta zawierać się będzie w premii za punktualność na którą notabene wpływ mamy mocno znikomy. Premia wypłacona była raz. Od tamtego czasu słuch o niej zaginął. W nowym aneksie pojawiły się za to zwiększone kary dla pilotów np. za nieregulaminowe elementy umundurowania, czy nieusprawiedliwioną nieobecność.

Kar dla LOTu w nim oczywiście nie ma.


Nie mamy też związków zawodowych – co jest firmie bardzo na rękę. Nikt nas nie reprezentuje, nikt nas nie chroni, więc ludzie boją się walczyć o swoje prawa. Boją się odezwać. Pod ostatnim pismem do Zarządu część osób bała się nawet podpisać swoim nazwiskiem. Jedni spodziewali się awansu, a drudzy zwyczajnie bali się, że przez ten podpis stracą pracę.

O atmosferze strachu najlepiej świadczy też ten artykuł – pisany przez nas anonimowo. Założyliśmy oddzielne anonimowe forum, gdzie każdy wypowiada się pod wymyślonym nickiem. Mamy grupę na Facebooku, ale tam każdego łatwo zidentyfikować, więc nikt tam złego słowa oficjalnie nie powie. Łatwo jest zrobić zrzut ekranu i przesłać dalej, a historia zna już przecież przypadki, gdy jedna ze stewardess została ukarana naganą, za swój wiersz na Facebooku.



Zarobki w LOT



Często dyskredytuje się nas i bagatelizuje nasze problemy mówiąc ile to my nie zarabiamy – podając nasze zarobki w przeliczeniu na godziny blokowe. To tak jakby pensję nauczyciela podzielić na liczbę godzin lekcyjnych w miesiącu – kwota byłaby na pewno imponująca, ale z rzeczywistością miałaby na pewno niewiele wspólnego. W podobnym tonie wypowiadano się też ostatnio o kontrolerach lotów.

Przy temacie zarobków warto przypomnieć, że w 2017 roku, prezes LOT-u, dziennie zarobił tyle ile drugi pilot w ciągu całego miesiąca. Prezes przez rok zarobił tyle ile drugi pilot zarobi w 30 lat. I to jest fakt, a nie zaginanie rzeczywistości.



O czym rozmawiają piloci między lotami?



Właśnie o tym wszystkim.

Rozmawiamy też o przymusowych wylotach na kontrakt do Wietnamu, licytujemy się kto dostał bardziej absurdalną rotację w grafiku, komu odwołali więcej lotów, komu odwołali urlop, kto siedział więcej godzin na lotnisku między lotami albo jak mało godzin wylatał podczas 3 dni nieobecności w domu.

Rozmawiamy o rosnącym z roku na rok ZUSie, który musimy płacić, o rosnących podatkach i kosztach życia.

Rozmawiamy o nowym ładzie, którego niekorzystne dla nas skutki miały zostać nam przez firmę zrekompensowane.

Zastanawiamy się jak maleją nasze zarobki, ile czasu minęło od ostatniej podwyżki i jak to wszystko wpływa na nasze zdrowie.

Zastanawiamy się jak to jest, że szkoli się nowych pilotów, przywraca zawieszonych, nie pozwala nam się chodzić na urlopy i jednocześnie mówi nam się, że nie da się podnieść naszej pensji minimalnej do poprzedniego poziomu.

Zastanawiamy się… jak tak można?!


Przyszłość pełna obaw



Zbliża się sezon letni w którym zapowiada się nam bardzo dużo pracy. Do frustracji, niepewności i zmęczenia psychicznego dojdzie naprawdę duże zmęczenie fizyczne. Tak nie da się pracować. W takich warunkach bardzo łatwo o błąd, w takich warunkach nie da się podejmować trafnych decyzji od których przecież zależy bezpieczeństwo nas wszystkich. Zastanawiamy się jak długo jeszcze damy radę tak pracować. Szczerze obawiamy się o nasze zdrowie i życie.

Praca wymaga od nas pełnego skupienia i bycia gotowym na nieprzewidywalne sytuacje. Chcemy jak najlepiej wykonywać swoją pracę, która jest też naszą pasją. Chcemy wozić ludzi bezpiecznie, komfortowo i na czas. Nie powinniśmy w trakcie lotów zaprzątać sobie głów tym jak trzeba będzie kombinować w kolejnym miesiącu, bo przez losową burzę utknęliśmy w obcym porcie i straciliśmy kilka dni latania, które miało nam zapewnić 1/4 pensji.



Co dalej?



Ciągłe odwlekanie spotkań, zastępowanie negocjacji propozycjami nie do odrzucenia i kompletny brak szacunku ze strony Zarządu utwierdza nas w przekonaniu, że rozmowy to nie jest środek, który w LOT sprawdza się w rozwiązywaniu problemów.

Powiedziano nam kiedyś, że nie mamy pozycji do negocjacji dlatego nic nie osiągniemy. Chcemy więc pokazać, że nie zgadzamy się na takie traktowanie.

Wierzymy, że widmo odwołanych lotów, wypłaty odszkodowań i ogromnych strat, spowodowanych naszą odmową pracy, sprawi że LOT przestanie grać na czas i udawać, że naszych problemów nie widzi i w końcu zajmie się realnym ich rozwiązywaniem.

Autorzy Anonimowi

O komentarz w sprawie poprosimy również rzecznika LOT.

Miejmy nadzieję, że ten temat zostanie szybko rozwiązany. Tu chodzi o bezpieczeństwo nas wszystkich. I tych w samolotach, a także tych na ziemi…

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Nawiasem Pisząc

Ten niegrzeczny prezydent Nawrocki!

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Niesamowite jest to wycie i lamenty w koalicji rządzącej, odkąd Karol Nawrocki formalnie objął urząd prezydenta i od tamtej pory sprzedaje naszym rządzącym weta, jak plaskacze. Niesamowite, bo jakby tak pochylić się nad tym ich jazgotem, nad tym płaczem i lamentem, to na jaw wychodzi cała ich obłuda i zakłamanie. Widać, że w Koalicji nic się nie zmieniło, bo od pierwszego prezydenckiego weta klawiatury od komputerów są rozgrzane do czerwoności od wrzucania wpisów na Twitterze, że z tego Nawrockiego (ziew….) to jednak faktycznie ruska onuca jest. I proszę bardzo, mamy czarno na białym, jak z niego ta cała rusofilia uszami wypływa. I tak się na to pieczołowicie zabrali, że zapomnieli sprawdzić, co o samych wetach mówią sami Polacy, co mówił o tym Rafał Trzaskowski, a co ich Koalicja. Tak więc ludzie im zaczynają przypominać, co jeszcze parę tygodni temu o pomocy dla Ukraińców mówił Rafał Trzaskowski i jak oceniał ten postulat swojego kandydata Donald Tusk. Dla nich jednak najlepszą metodą na tego rodzaju „próby obalenia rządu” jest udawanie, że się tego nie widzi. Więc zamykają oczy. I publikują dalej. Coraz głupiej, bo z zamkniętymi oczami jednak ciężko się pisze.

Kolejna próba z ustawą wiatrakową

Nasz nowy Prezydent coraz bardziej mi się podoba. Pamiętacie pewnie moje wpisy sprzed jego oficjalnego zaprzysiężenia, w których wprost pisałam, że z nową głową państwa wiązałam pewne nadzieje. Z zasadą ograniczonego zaufania, jak zawsze, zwłaszcza kiedy mowa o politykach, ale mimo wszystko. I jak na razie się nie zawodzę. Czego dotyczyły weta prezydenckie? Przede wszystkim – ustawy wiatrakowej. Pamiętacie, tuż na początku swoich nowych rządów, Hennig-Kloska zaproponowała nam super ustawę, dzięki której turbiny wiatrakowe możemy mieć tuż pod swoimi oknami! Wszyscy, oczywiście poza tymi, którym najlepiej się mieszka, czyli między innymi posłom Koalicji. I mieszkańcom Wilanowa na przykład, bo oni tam mają takie rozmieszczenie bloków mieszkaniowych, że można tam podać rękę sąsiadowi z bloku naprzeciwka, nie wychodząc z mieszkania, więc wiatraka tam już nigdzie nie wciśniesz. Ale już na takich terenach, na których od paru lat mieszkamy z Grzesiem, w podwarszawskiej miejscowości – miejsca jest sporo. Nic, tylko umilać nam życie! Oczywiście, posłowie KO rzucili się natychmiast atakować Karola Nawrockiego za wspomniane weto, jak to on nie spełnia obietnic, jaki jest głupi, wredny, zły i – oczywiście – prorosyjski! Bo tańsza energia dla nas jest nie na rękę Putinowi! Najmocniej odpalili się Myrcha, Brejza i Gasiuk-Pihowicz, bo oni akurat przerwę od X-a, biorą sobie chyba tylko do toalety. Szkoda tylko, że zapomnieli wspomnieć, że Karol Nawrocki nie zawetował samego pomysłu zamrożenia energii, które było rozpisane na 2 strony, tylko ponad 90 stron innych, które dokładnie określały, jak blisko ludzkich zabudowań można taki wiatrak wcisnąć. Zaproponował nawet, że z miłą chęcią podpisze te dwie strony, które odnoszą się tylko do mrożenia cen energii, ale ustawy w całości takiej, jakiej jest, nie może przyjąć. I że z miłą chęcią wyśle do nich poprawioną przez siebie propozycję i czeka na ich odzew. Oczywiście, wszyscy jak jeden mąż, zapomnieli wspomnieć, że tak naprawdę to całe zielone odklejeństwo jest po prostu kolejną metodą ruskiej propagandy, bo jak tylko to szaleństwo dotarło do Niemiec, ci zaczęli faktycznie stawiać na zieloną anergię i olewać tradycyjne źródła. Skończyło się tak, że Niemcy wracają już do wydobywania węgla, a Polakom chcą koniecznie opchnąć ten swój wiatrakowy szmelc od Siemensa. I rząd Polski w imieniu Polaków podjął decyzję, że my chcemy, koniecznie, cena nie gra roli, zagraniczny szmelc od Niemców zawsze na topie, a Karol Nawrocki pokręcił nosem i uznał, że on za nas wszystkich nie będzie decydował, więc te ponad 90% o wiatrakach trzeba poprawić. A najlepiej wywalić. I właśnie dlatego teraz możemy wyczytywać, że Nawrocki nie chce tańszych kosztów energii. Bo cała reszta w tej rzece kłamstwa i obślizgłej manipulacji topi się po prostu w jej nurcie.

Weto z którym się zgadzamy, ale się nie zgadzamy

Druga zawetowana ustawa jest jeszcze lepsza. „Ustawa o pomocy obywatelom Ukrainy” – w tej sprawie również, obecni koalicjanci, wzorem PiS-u z ostatniej kadencji, podrzucili prezydentowi ustawę, że dalej Polacy będą płacić kupę kasy za pomoc dla Ukraińców. Ale pan Nawrocki nigdy nie powiedział, że jest „sługą Ukrainy”, więc jak sługa Ukrainy się nie zachowuje. Tupnął więc nogą i odpowiedział, że znowu tak, ale nie do końca. Że oczywiście możemy dalej pomagać, ale nie w takiej formie i nie na taką skalę, jak do tej pory. Dlatego nie zgadza się na jakiekolwiek świadczenia dla niepracujących w Polsce Ukraińców. I znowu mamy w odpowiedzi ściek bzdur i manipulacji, że znowu Putin się cieszy, bo Nawrocki wetuje. Tylko że ta sprawa jest chyba jeszcze śmieszniejsza niż poprzednie weto, bo wtedy KO po prostu udawało, że znowu jest zdziwione, że ich koszmarna dla Polaków, ale bardzo opłacalna dla niemieckiej gospodarki, ustawa nie przejdzie. Bo tym razem najbardziej zaangażowana bojówka KO (znowu na czele Myrcha, Brejza i Myszka Agresorka) całkowicie postanowiła pominąć fakt, że to był pomysł… ich kandydata na prezydenta Rafała Trzaskowskiego. I że Donald Tusk poparł ten pomysł na swoich kontach społecznościowych: „Jestem za”. Ale jak wiemy, „czasy się zmieniają” i teraz już łożyć na niepracujących Ukraińców można, a nawet trzeba. Niesamowici są ci ludzie. Piszą też o tanim populizmie, a w tym samym poście wypisują, jak to nie mamy serc dla samotnych matek uciekających z Ukrainy. W jednym, k-wa, wpisie. Tylko że tutaj już Karol Nawrocki miał trochę więcej zastrzeżeń i zapowiedział, że do Sejmu przekaże poprawioną ustawę – właśnie o brak świadczeń socjalnych dla Ukraińców, którzy nie zarabiają, a często nawet na stałe nie mieszkają w ogóle w Polsce. Poza tym wspomniał również o zasadach przydzielania obywatelstwa – według niego powinien to być proces. który trwa 10 lat, a nie już do dwóch albo trzech lat, jak było do tej pory. Według mnie – dobry pomysł, bo osobiście denerwują mnie obcokrajowcy, którzy mieszkają u nas już ładnych parę lat, ale nie za bardzo chce im się polskiego uczyć, a czasami zdarza się, że z polskim prawem też im nie po drodze. No i najważniejsze – surowsze kary za próbę nielegalnego przekroczenia granicy oraz stosowne kary za propagowanie banderyzmu w Polsce. Tutaj już bojówki KO nie miały się o co doczepić, widocznie w ich małych rozumkach zaświeciła myśl, że to może i dobry pomysł (albo że rozsądny sondażowo), ale że nie ich, to lepiej udawać, że go nie ma. Zamiast tego mamy więc nachalną propagandę o biednych ukraińskich matkach i ich biednych dzieciach, które zamiast jeść chleb, muszą jeść ściany.

Dwa weta, o których jest ciszej

Pan Karol miał również zawetować ustawę o obniżeniu kar za przestępstwa skarbowe. O tym silniczki trochę próbowały warczeć, że przecież obiecywał niższe i prostsze podatki, a tu znowu weto, z czystej złośliwości. Chyba nawet oni się jednak zreflektowali, że wykrzykiwanie na temat tej ustawy tuż po wtopie z KPO jest słabym pomysłem. Że trochę to wygląda, jakby szykowali miękkie lądowanie pod te swoje zabawy z pieniędzmi obywateli. Podobno ofiarą niedziałającego długopisu pana Nawrockiego miała paść również ustawa dotycząca deregulacji energetyki, która – mam wrażenie – była chyba próbą obejścia tej wiatrakowej, ponieważ zezwalała na budowę instalacji odnawialnych źródeł energii o mocy do 5 MW bez konieczności koncesji oraz zwiększała próg mocy fotowoltaicznych (do 500 kW) zwolnionych z pozwolenia na budowę. Nie wiem, czy tylko mnie się wydaje, że tą ustawą rząd mówi mi: „Słuchaj, misiu, nie możemy walnąć ci pierdyliarda wiatraków pod twoim domem, ale może znajdzie się sąsiad, który potrzebuje i chociaż w kilku procentach zrobi to za nas”? Karol Nawrocki nie zgodził się na jej podpisanie, argumentując, że według niego będzie to prowadziło do nadmiernej samowolki budowlanej. W tym przypadku jednak, zdaje się, nie zaproponował kolejnej ustawy, w której pomógłby ministrom w ich pracy. I słusznie, bo według mnie ta ustawa jest po prostu próbą obejścia poprzedniej, byleśmy tylko te wiatraki kupili. I wyraźnie widać po niej, co jest ważniejsze dla rządzącej Koalicji. Ale to pewnie ja jestem niesprawiedliwa, bo przecież prezydent powiedział im, że im tamtą ustawę poprawi, żeby sami mogli sobie przegłosować. Tak sobie myślę, że w związku z tą ustawą (i pewnie wieloma kolejnymi) robi nam się już taki wiatrak w Sejmie, że nie potrzebujemy na razie tych niemieckich.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Nic nowego o nas… bez nas?

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Nikt nas nie będzie szanował, jeśli sami o to nie zadbamy. Do tego stopnia, że nikt nawet nie pomyślał, żeby zaprosić przedstawiciela Polski, mimo że graniczymy bezpośrednio z Ukrainą, wysłaliśmy tam niezliczoną ilość pomocy i nam też jest na rękę zakończenie tego konfliktu – głównie dlatego, że będzie można zacząć odsyłać obywateli Ukrainy z powrotem do siebie. I skończyć ten cały cyrk z finansowaniem ich na niemal każdym kroku. Na spotkaniu z USA i innymi krajami europejskimi nie dotarł ani premier, ani prezydent Polski. Zamiast zastanowić się, jakim cudem doszło do takiej sytuacji obaj panowie postanowili negocjować, który się bardziej zbłaźnił. A może inaczej – środowisko Donalda Tuska przekonuje, że skompromitował się tylko i wyłącznie Karol Nawrocki. Prezydent na razie nie zabrał chyba głosu w tym temacie, przynajmniej nie mogę znaleźć jego stanowiska.

Pyrrusowe zwycięstwo Tuska

Troszkę śmieszne jest tłumaczenie polityków Platformy, zwłaszcza że to ich prezes strofował niedawno nowego prezydenta, że on jest od wyglądania, a rząd od rządzenia i prowadzeniu rozmów międzynarodowych. Argumentują jednak, że premier miał wziąć udział w dzisiejszym spotkaniu „koalicji chętnych”. Nie widać jednak, żeby się szczególnie chętnie chwalił wynikami tych rozmów, więc zgaduję, że być może sam tam robił tylko za ozdobę albo zdążył jedynie powiedzieć, że stanowisko Polski w tej sprawie jest takie samo, jak Ursuli von der Leyen, co by mnie wcale nie zaskoczyło. Trudno więc uznać to chyba za wielki sukces premiera, ale – jak to się mówi – na bezrybiu i rak ryba i w obliczu tylu czarnych chmur, które ostatnio zaczęły się zbierać nad głową szefa naszego rządu, nie dziwię się, że chwyta się czegokolwiek. Brak naszego przedstawiciela w dalszym ciągu jest jednak delikatnym nieporozumieniem, bo Polska też powinna być zaproszona do dyskusji, która mogła zdecydować, czy będą jakieś zmiany przy naszej granicy. Jest to dla nas dość ważna kwestia. Na razie jednak wiadomo, że rozmowy pokojowe niczego nie rozstrzygnęła, bo Ukraina nie zgodziła się na warunki terytorialne Rosji, co było do przewidzenia. Są dwie plotki, według których Polska nie wzięła udziału w rozmowach. Pierwsza jest taka, że Nawrocki podobno nie chciał rozmawiać z Zełeńskim, ale średnio mi się chce w to wierzyć. Prezydent Polski jest już dużym chłopcem i chyba doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że ciężko rozmawiać o pokoju na Ukrainie bez udziału przywódcy Ukrainy. Poza tym jednak stosunki dyplomatyczne powinniśmy utrzymywać – chciałabym tylko, żeby Nawrocki nauczył w nich trochę szacunku do Polski… Drugim – że na nasze uczestnictwo nie zgodziła się Rosja ze względu na naszą rusofobię. Jaką rusofobię w kraju, w którym co drugi jest nazywany ruską onucą? 😉 A tak poważnie, to kochać się nie musimy, ale to Rosja najechała na kraj, z którymi sąsiadujemy i ta wojna realnie ma wpływ na polską gospodarkę chociażby. Nieporównywalnie większy niż taka Finlandia, której reprezentant akurat wziął udział w tych rozmowach.

Osobiste spotkanie prezydenta Polski z Donaldem Trumpem

Ale plotki plotkami – ja uważam, że polska reprezentacja powinna się tam znaleźć. Pojawiła się już w sieci informacja, według której Karol Nawrocki ma spotkać się z Donaldem Trumpem osobiście 3 września. Na pewno będzie to okazja, żeby przedstawić, jakie jest polskie stanowisko w sprawie pokoju na Ukrainie i będzie ona chyba lepsza, niż w gronie gadających, mądrych głów. Wiadomo jednak, że poza przedstawieniem swojego stanowiska, które w przypadku naszego prezydenta może nie być tak zbieżne z interesami Niemiec, niczego więcej się w tej sprawie nie ugra. Ukraina się na pokój nie zgodzi, jeśli będzie się to wiązało z jakąkolwiek utratą przez nich swojego terytorium i w sumie wcale im się nie dziwię. Szczerze wątpię, żeby po takiej rozmowie Trump zadzwonił do Zełeńskiego, że ma się zgodzić na przejęcie Donbasu przez Rosję, bo Polska ma świetny pomysł. Spodziewam się raczej, że polityka Nawrockiego w stronę Zełeńskiego nie będzie już opierała się na dobrej woli tylko jednej ze stron. Zamiast tego spodziewam się, że będzie naciskał w temacie Wołynia, bo nie dalej niż dwa dni temu zamieścił na swoim oficjalnym profilu na X-ie, że naszym prawem i obowiązkiem jest pielęgnowanie pamięci o tym odrażającym ludobójstwie i jego ofiarach. Podejrzewam, że raczej będzie naciskał na ekshumację pomordowanych Polaków, tym bardziej, że nic się w tej sprawie nie dzieje, a przecież parę miesięcy temu Donald Tusk odtrąbił sukces, że ekshumacje będą, bo on się dogadał. Tak sprawę załatwił, że zgoda podobno jest, ale ekshumacji nie ma. O jakiejkolwiek dalszej współpracy i pomocy Ukrainie powinniśmy więc rozmawiać z Zełeńskim – z tą odmianą, że teraz to niech on sobie poklęczy. Z naszych dwóch krajów, w dalszym ciągu to jego ojczyzna potrzebuje coraz więcej pomocy i miło, żeby zaczął się tak zachowywać. Jeśli woli stawiać na Niemcy i ich wsparcie, mimo że tuż po wybuchu wojny stwierdzono tam, że za trzy dni Ukrainy już nie będzie, ale jeśli tak bardzo chcą, to mogą im wysłać zużyte hełmy, to jego decyzja i jego ryzyko. To on się na tej współpracy przejedzie, nie my. My nic nikomu nie jesteśmy winni.

M.

FB: https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Medialny kocioł, czyli poseł Łącki mówi prawdę?!

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Jeśli chodzi o wywiady udzielane mediom, które na zawołanie nie uwielbiają Tuska i jego rządu, podejrzewam, że pan Artur Łącki jest prekursorem. Prekursorem, bo tak naprawdę nie wiadomo, czy brać z niego, kiedy mówi prawdę prosto z mostu, kto dał, kto zabrał i dlaczego tak; a kiedy kłamkoli tak, że sam się w tym swoim kłamkoleniu gubi. Mnie się wydaje, że członkowie Platformy oglądają sobie ten film jako instruktaż, czego nie robić w mediach, których jeszcze sobie nie kupiliśmy. Bo pan Łącki bardzo chciał wypaść jak najlepiej i bardzo chciał nie wtopić ani sam siebie, ani swojej Platformy. Wyszło tak, że wtopił wszystkich, bo chłopina zwyczajnie nie wiedział, co, kiedy i jak miał mówić. W efekcie czego w tonie tego obłudnego, obrzydliwego kłamstwa KO, mogliśmy wyłowić parę perełek.

Spokojnie, aż tak to nie…

Pierwsze, co rzuciło mi się w uszy… ,”Nie mam zamiaru, nie będę przepraszać za nic, nic złego nie zrobiłem. Nie będę mówił o tym, czy tam zgodnie z prawem czy nie z prawem – to jest mało ważne” – tak, dobrze czytacie. To jest w sumie mało ważne, czy zgodne z prawem, czy nie. Im wolno, co innego Tobie, zwykły obywatelu. Tobie wypada zawsze wiedzieć, jak stanowi prawo, ale nie możemy Ci dać gwarancji, że to cokolwiek pomoże, bo wiecie, rozumiecie, prawo teraz obowiązuje tak, jak oni to rozumieją. I to nie jest czas, żeby ściśle przestrzegać litery prawa. Ale jak już trzeba, to wymyślimy podstawy prawne, spokojna głowa. Osobiście, bardzo dziękuję panu Łąckiemu za tę wypowiedź, bo do tej pory łudziło mi się, że nikt w Polsce nie jest ponad prawem (później, w praktyce, wiele razy przeszło mi przełknąć gorzki smak… demokracji). A tu jednak okazuje się, że są panowie i możni tego świata, którzy robią za nasze i tak naprawdę uja robią, ale za to kupili jacht, więc kasa z KPO się zgadza. Ale to nie było jedyne kłamstwo, z którym tak łatwo poradził sobie pan Łącki. Ich było dużo więcej.

A nawet jeśli, to co z tego…?

I teraz uważajcie, bo tutaj się linia narracyjna trochę kruszy. Oficjalna linia mówi w tej chwili, że PiS to wszystko zablokował, a oni mieli za mało czasu, żeby to dokładnie sprawdzić, więc przyznawali komu się dało, a że wśród potrzebujących było sporo działaczy KO i przybudówek, to już trudno. Wyszło jak wyszło; wyszło jak wyjść musiało. A co konkretnie się kruszy? Ich wspólna wersja, którą jeszcze do niedawna słyszeliśmy (i, zdaje się, słyszymy dalej), że to PiS zablokował wypłatę KPO, bo tak. Czemu im na tym tak zależało – nie wiadomo, ale wiadomo, że zablokowali. I tam już pal sześć, że PiS wręcz stawał na rzęsach, żeby te kamienie milowe powoli spełniać, bo dla nich najważniejszym kamieniem milowym był wybór Donalda Tuska. O czym wspominał chyba wcześniej już Bronisław Komorowski, albo jakiś inny matoł. Być może w innych mediach nie zabrzmiało to tak, jak miało to wybrzmieć: Tak, to politycy KO blokowali kasę na KPO (która była potrzebna jak przeznaczonej na owcy rzeź odrobina kropel z kranu, bo osobiście tak to postrzegam: „Macie, jeszcze nie zdychajcie. Jeszcze nam się przydacie. No pijcie, pijcie”), czym się zresztą wielokrotnie chwalili, choćby ustami Rafała Trzaskowskiego. A teraz Artura Łąckiego. Tyle tylko, że ten drugi powiedział to chyba odrobinę za późno. Kiepski przepływ informacji macie tam w KO, swoją drogą.

Brnąc w bagno… głębiej i konsekwentniej

Jeszcze później – tutaj nie wiem, czy to wynik tej niekontrolowanej szczerości, czy już główka była mniej sprawna pod wpływem nie do końca świadomej służalczej postawy. A może w pełni świadomiej, bo do tego środowiska podchodzę mocno nieufnie. Ale poseł Łącki był łaskaw powiedzieć, że Polska w sumie to tonę hajsu Szwabom wisi. Ponieważ, my im, drodzy Państwo, powinniśmy wypłacać jakąś tam kwotę za to, że oni całe to barbarzyństwo przyjęli do siebie. I tam już uj z tym, że między innymi Polska ostrzegała, że to droga bez powrotu, że to niszczenie życia zwykłym Europejczykom, że to kopanie sobie w kolano. I że to kopnięte kolano lubi się po jakimś czasie o siebie upomnieć. A kiedy już się upomina, to nagle okazuje się, że całe ciało się na tym cholernym kolanie utrzymywało, a teraz to ono ma w dupie, ale takiej tony głupoty to ono nie wytrzyma, co to, to nie. I tak właśnie wyglądają w tej chwili kolana Niemców. Oni już widzą, że ta część ciała odmówiła im posłuszeństwa, więc chcą nam bezinteresownie podarować iluś tam chirurgów i inżynierów. A żeby się zorientować, że to nie żadni chirurdzy czy inżynierowie, tylko najzwyklejsza swołocz, nie trzeba być chyba Einstainem. Bo wszystkim, zdrowo myślącym, przyszło do głowy, że oni chcą nam tu importować największy ludzki odpad. Polacy nigdy nie wyrażali na to zgody, więc może niech pan Łącki (albo jego żona) przyjmie ich do siebie. Kasę mają. I dodatkowo ponad bańkę przytulili. Ich stać, mnie nie, więc tak po obywatelsku proszę – weźcie ich na siebie, żeby Polacy mogli się rozwijać. Przecież tylko o to wam chodzi, tak od zawsze mówicie.

Czysta woda prosto z kranu…

Później pan Łącki wpadł w sprawie dotyczącej TVP-O. Bo wiecie, to było obiecywane, że oni odpisiowią tę telewizję. I odpisiowili. Tyle że teraz, kiedy dziennikarz zadaje Ci niewygodne pytanie, z którego jasno wynika, że to nie jest czysta woda, tylko zwykły ściek, to już nie wiesz, co odpowiedzieć, bo… nie oglądasz. Jakże to wygodne. Odpartyjniśmy TVP, nie ma tam pół śmierdzącego gówna po PiS-ie. I co? I nic, dalej jest nieważne, bo pan Łącki nie oglądał. Polscy memiarze rozkładają ręce, bo nie wiedzą, czy da się bardziej zmemowić Artura Łąckiego, niż on sam to sobie zrobił. Czysta woda, jak wiadomo, była potrzebna i pan Łącki byłby gotów zakopać za to sąsiada pod kwiatkami w swoim ogródku, ale jak mu podać przykład tej „czystej wody”, nagle więdnie. Bo on nie słyszał, on nie oglądał telewizji. Ciekawa jestem, czy dzisiaj, uzbrojony w wiedzę, że KO robi dokładnie taką samą sieczkę z TVP, jak wcześniej robiło PIS, w równie zaangażowany sposób starałby się zlikwidować TVP? Ale nie, teraz już nie, bo dostał sygnał, że TVP przejęta i można akcję zawijać. On swoją robotę zrobił, a co tam dalej puszczali…? Nieważne, on nie ogląda.

Polityczne rebusy pana Łąckiego

I tyle byłoby z prawdy pana Łąckiego. Bo już, przy okazji pytania o TVP, widać było, że facet nie do końca wie, gdzie jest i co się dzieje. Dlatego, kiedy padło pytanie o jego podejście do uchodźców, wił się już dosłownie jak piskorz. Widać było na jego czole ten wysiłek intelektualny – cały czerwony się facet zrobił. Widocznie jego zwoje mózgowe nie były przygotowane, na aż taki ściek kłamstw i propagandy, bo w końcu wydusił z siebie, że jak ktoś na wschodniej granicy uniemożliwiał wejście nielegalnemu migrantowi kiedyś było bardzo niefajne. Tak bardzo, że aż jego koledzy z partii musieli wyrazić swoje oburzenie Straży Granicznej, utrudniając im przy okazji wykonywanie swojej pracy. Ale teraz już nie wolno, bo wiecie Państwo – czasy się zmieniły. Bo wtedy na granicy były tylko kobiety z dziećmi, a teraz, nagle, tuż po tym jak Tusk został premierem, wszystko się zmieniło. Kobiet z dziećmi ani widu, ani słychu. Same młode byczki się nagle narodziły. Wcześniej tego, rzecz jasna, nie było. Tak więc poseł Łącki pozostał do końca wierny swoim przekonaniom – on by tych wszystkich biednych uchodźców przyjmował. Ale tylko takich potrzebujących, a że teraz AKURAT, takich nie ma, trudno. On chciał. Ale się, k-wa, nagle skończyli.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej