

PUBLICYSTYKA
Czy grozi nam kolejny paraliż polskiego nieba?
Konflikt w PLL LOT. Piloci na śmieciówkach mają dość i przerywają milczenie.
Otrzymaliśmy list od pilotów pracujących w LOT, z prośbą o publikację. Poniżej zamieszczamy jego pełną treść:
Jak wygląda rzeczywistość pilota świadczącego usługi dla PLL LOT na podstawie B2B i jak wpływa to na bezpieczeństwo?
Normalność, szacunek, stabilność i pewność pracy i zarobków, swoje zdrowie oraz bezpieczeństwo pasażerów i wykonywanych operacji – o to walczą piloci PLL LOT zatrudnieni na podstawie B2B.
Od wielu lat Narodowy Przewoźnik zwiększa zatrudnienie w oparciu o umowy cywilno-prawne. Zatrudnienie do pracy w charakterze pilota czy sterwardessy na umowę o pracę w ogóle nie wchodzi w grę, a warunki współpracy B2B są nienegocjowalne i z góry narzucone przez jedną stronę.
W styczniu 2022 piloci świadczący usługi dla PLL LOT, wystosowali do Zarządu pismo, w którym wskazywali na szereg istniejących problemów i konieczność poprawy warunków ich pracy. Spotkania z przedstawicielami pilotów w sprawie złożonego pisma były regularnie przekładane z rozmaitych powodów, nierzadko z jednodniowym wyprzedzeniem, a czasami nawet tego samego dnia.
Zaczęliśmy zastanawiać się, czy do kolejnego spotkania w ogóle dojdzie i jak nisko na liście priorytetów firmy są nasze problemy i dlatego zdecydowaliśmy się na nagłośnienie sprawy.
Ostatecznie na początku maja, przedstawiciele Zarządu zakomunikowali pilotom planowane zmiany w ich kontraktach, zaznaczając jednocześnie, że nie są one jeszcze zaakceptowane przez cały Zarząd – co dla pilotów było w zasadzie bez znaczenia, gdyż wszystkie z proponowanych zmian odebrać można tylko jak kolejny wymierzony im policzek. Jedną ze zmian jest np. propozycja podwyżki wynagrodzenia minimalnego dla najmniej doświadczonych pilotów – która w rzeczywistości jest jego obniżeniem. I nie jest to pierwsza taka „podwyżka” w LOT
Początek końca
Początkiem problemów był niewątpliwie moment, w którym z zatrudniania pilotów na umowę o pracę LOT przeszedł na „zatrudnianie” wyłącznie na podstawie umów cywilnoprawnych – każdy z pilotów ma teraz swoją firmę, która „świadczy usługi dla LOTu”. Pośrednikiem z którym podpisane są kontrakty jest spółka LOT Crew, która „deleguje” do świadczenia usług właśnie dla LOTu.
Z początku miało być to rozwiązanie tylko tymczasowe pozwalające ominąć restrykcje nałożone na LOT przed Komisję Europejską w związku z restrukturyzacją firmy. LOT szybko jednak zorientował się, że zatrudnianie załóg na podstawie B2B jest dla firmy rozwiązaniem idealnym i pozbawionym minusów, dającym w zamian pracownika którym można dowolnie zarządzać i sterować, który nic nie kosztuje. Można go w dodatku zwolnić z dnia na dzień, można mu nie płacić, można nie dawać mu żadnych przywilejów, można przypisywać mu wszelkie obowiązki… można w zasadzie wszystko!
W trakcie pandemii nasze gwarantowane wynagrodzenie, które miało być zabezpieczeniem na gorsze czasy, zostało obcięte o ponad 60%. W rezultacie przy braku lotów pensja pilotów spadła o blisko 80%. W przypadku najmniej doświadczonych pilotów, to wynagrodzenie po opłaceniu podatków, osiągało poziom nieco powyżej minimalnego wynagrodzenia. Nawet gdy latanie powoli się odradzało, wystarczyło zakwalifikować się na kwarantannę po kontakcie z chorym pasażerem, bądź innym członkiem załogi i znowu zostawaliśmy z minimum. Warto zaznaczyć, że część z nas wciąż spłaca koszty szkolenia, które trzeba ponieść na własną rękę, zanim w ogóle można pomyśleć o pracy w liniach lotniczych.
Po otrzymaniu pomocy publicznej na koniec 2020, LOT przystąpił do zwolnień zarówno pracowników na umowach jak i współpracowników B2B. Ci pierwsi mogli jednak liczyć na odprawę i negocjacje ze stroną społeczną. Współpracownicy w lutym 2021, w piątkowy wieczór, dostali mailem informację o bezterminowym zawieszeniu kontraktu – bez żadnej odprawy.
Niepewność zatrudnienia i niestabilność zarobków
Nasz kontrakt można w każdym momencie bez konsekwencji dla firmy zerwać lub zawiesić – przez trzymiesięczny okres wypowiedzenia firma wypłaci nam jedynie wynagrodzenie minimalne, bo nie będzie planować nas na żadne dodatkowe loty – po zapłaceniu ZUS, podatku, księgowej większości z nas zostanie na koncie około 2000-3000 zł, przy czym dalej musimy pozostawać w dyspozycji.
Nie mamy absolutnie żadnego wpływu na to ile zarobimy, nie jesteśmy też w stanie przewidzieć ile zarobimy w kolejnych miesiącach. W firmie nie działa żaden system wyrównujący zarobki załogom – rozwiązanie powszechnie stosowane w innych liniach.
Gratis to uczciwa cena
Wynagrodzenie otrzymujemy wyłącznie za tzw. czas blokowy – czyli moment od ruszenia do zatrzymania się samolotu. Na nasz właściwy czas pracy składają się jeszcze setki godzin przed, pomiędzy i po lotach. Może zdarzyć się, że po przygotowaniu dokumentów, sprawdzeniu samolotu, nawet z pasażerami na pokładzie pojawi się jakaś usterka. Trzeba poczekać na mechaników, wykonać dodatkowe czynności sprawdzające, czasem przygotować wszystko od zera, zmienić samolot. Jeśli finalnie okaże się, że z jakiegoś powodu nie polecimy i zostaniemy odesłani do domu to spędziliśmy w pracy kilka godzin całkowicie za darmo.
Przy wszelkich niestandardowych sytuacjach, gdy nie z naszej winy tracimy możliwość wykonywania pracy, często musimy wypełnić masę dokumentów czy spędzić dodatkowy czas w biurze na wyjaśnieniach. To wszystko również nie podlega wynagrodzeniu.
Czas na licznych szkoleniach, symulatorach, wyjazdach oraz czas który musimy poświęcić na doskonalenie, uaktualnianie i utrzymywanie swojej wiedzy na właściwym poziomie – za cały ten czas nie dostajemy zupełnie nic.
W rezultacie stosunek czasu faktycznie spędzonego na pracy, do czasu za który otrzymamy wynagrodzenie wynosi od 2 do 3 razy więcej.
Chcesz rozśmieszyć LOT? Powiedz mu o swoich planach.
Skoro cały ten czas nie kosztuje LOT zupełnie nic, to można nim (nami) zupełnie dowolnie zarządzać, a kontrakt nie reguluje tego jak mają wyglądać nasze harmonogramy pracy. Co lepsze cały harmonogram można dowolnie zmienić z 24h wyprzedzeniem, a w „uzasadnionych przypadkach” nawet później.
Lot został odwołany, albo został przeniesiony na inny samolot? Zarobisz mniej, a w zamian cały dzień spędzisz na darmowym dyżurze. Usterka samolotu – wracasz do bazy albo utknąłeś w obcym porcie? W pierwszym przypadku tracisz zarobek, w drugim dodatkowo możesz stracić kolejne dni pracy jeśli okaże się, że nie zdążysz wrócić na czas.
Kilka godzin przerwy między kolejnymi lotami? Może to pomyłka? Nie. To standardowa praktyka.
Firma zapowiada, że w miesiącu będzie mało latania? Zarobisz mniej, ale może przynajmniej odpoczniesz? Zapomnij. Spędzisz więcej czasu na darmowych dyżurach, albo loty rozdzielone zostaną w taki sposób żebyś i tak pracował tyle samo.
Przychodzimy do pracy żeby zrobić jeden krótki lot krajowy, wysiadamy z samolotu do którego po nas wsiadają nasi koledzy żeby też zrobić tylko jeden krótki lot, często z tą samą załogą pokładową. Kolejnego dnia sytuacja się powtarza. A moglibyśmy przecież jednego dnia zrobić dwa loty, a kolejny mieć wolny.
Takich przykładów każdy z nas mógłby podać setki, a firma nic sobie z tego nie robi – bo nie musi, bo nic ją to nie kosztuje.
Optymalizacja naszego czasu pracy byłaby po prostu tylko niepotrzebnym wysiłkiem i kosztem.
W temacie harmonogramów pracy trzeba jeszcze dodać, że na każdy miesiąc przysługują nam 4 dni które możemy wskazać jako dni wolne. Prośby realizowane są oczywiście tylko „w miarę możliwości”, więc jeśli chcieliście mieć wolne na urodziny dziecka, mieliście zaplanowaną wizytę u lekarza, albo po prostu chcieliście spędzić czas z rodziną lub znajomymi to musicie poczekać jeszcze trochę w niepewności, bo tego czy prośba zostanie zrealizowana dowiecie się dopiero w momencie publikacji waszego grafiku. Nie trzeba chyba dodawać, że pracujemy w noce, weekendy i święta.
Urlop? Piloci nie muszą odpoczywać.
W roku przysługują nam 24 dni kalendarzowe tzw. powstrzymania się od świadczenia usług. Taki pseudourlop. Dlaczego pseudo? Powodów jest wiele. Po pierwsze jest go dużo mniej niż w przypadku umowy o pracę, gdzie pracownik do wykorzystania ma 26 dni roboczych. Za prawdziwy urlop wypłacane jest wynagrodzenie, a w naszym przypadku jest wręcz odwrotnie – idąc na pseudourlop pracujemy mniej, czyli automatycznie mniej zarabiamy. Pół miesiąca odpoczynku wiąże się z 50% redukcją pensji. Z pseudourlopu wcale nie jest też tak łatwo skorzystać.
Wnioski składamy jak każdy pracownik etatowy, jednak nikt nam ich nie akceptuje, nic nie podpisuje. Czy pseudourlop otrzymamy dowiemy się jak zwykle z grafiku opublikowanego 14 dni przed początkiem miesiąca – niezależnie od tego kiedy złożymy wniosek.
Firma naszymi pseudourlopami zarządzać może dowolnie. W okresie gdy przewiduje się mniej latania LOT wysyła nas na przymusowy dwutygodniowy wypoczynek, w wybranym przez firmę terminie – wszystko pod pretekstem bezpieczeństwa oczywiście.
W tym roku na początku maja poinformowano nas, że w sezonie letnim większość z nas dostanie maksymalnie 5 dni urlopu, a osoby które urlopu brać nie muszą proszone są o zmianę swoich planów.
Tak więc jak widać firma urlopów dawać nie musi, a jak nie da… to trudno. Pseudourlop nie przechodzi na kolejny rok, nikt nie wypłaci za niego ekwiwalentu jak w przypadku umowy o pracę, po prostu przepadnie.
Efekt jest taki, że wielu osobom przepada wiele dni wypoczynku… kto by tam musiał odpoczywać? Na pewno nie piloci.
L4? Piloci nie chorują.
Sprawa ze zwolnieniami lekarskimi ma się tak, że większość pilotów na L4 pójdzie tylko wtedy gdy fizycznie nie będzie w stanie dojść do pracy. Dlaczego? Ano dlatego, że za okres na zwolnieniu lekarskim nikt nam nie zapłaci, a w dodatku zarobimy dużo mniej. A co w przypadku gdy ktoś poważnie zachoruje albo złamie rękę i nie będzie go w pracy np 2 miesiące? Tutaj rachunek jest bardzo prosty – pod koniec miesiąca na nasze konto wpłynie okrągła sumka – 0 zł (słownie: zero złotych).
Rodzicielstwo na B2B to przywilej.
Przywilej którego rzecz jasna nie mamy. Ciąża, urlop macierzyński, rodzicielski – to okresy w których też nie zarobimy ani złotówki. Po powrocie do pracy nie możemy liczyć na redukcję etatu, planowanie pracy w ograniczonym wymiarze godzin, czy pracę z wyłączeniem lotów nocnych i pobytowych – wszystkie te przywileje zarezerwowane są dla osób zatrudnionych na umowę o pracę.
Świadczenia socjalne, diety, związki zawodowe.
Tego też nie mamy. Przez krótki okres wypłacano nam diety (dużo niższe niż normalne), które później zabrano mówiąc, że zryczałtowana dieta zawierać się będzie w premii za punktualność na którą notabene wpływ mamy mocno znikomy. Premia wypłacona była raz. Od tamtego czasu słuch o niej zaginął. W nowym aneksie pojawiły się za to zwiększone kary dla pilotów np. za nieregulaminowe elementy umundurowania, czy nieusprawiedliwioną nieobecność.
Kar dla LOTu w nim oczywiście nie ma.
Nie mamy też związków zawodowych – co jest firmie bardzo na rękę. Nikt nas nie reprezentuje, nikt nas nie chroni, więc ludzie boją się walczyć o swoje prawa. Boją się odezwać. Pod ostatnim pismem do Zarządu część osób bała się nawet podpisać swoim nazwiskiem. Jedni spodziewali się awansu, a drudzy zwyczajnie bali się, że przez ten podpis stracą pracę.
O atmosferze strachu najlepiej świadczy też ten artykuł – pisany przez nas anonimowo. Założyliśmy oddzielne anonimowe forum, gdzie każdy wypowiada się pod wymyślonym nickiem. Mamy grupę na Facebooku, ale tam każdego łatwo zidentyfikować, więc nikt tam złego słowa oficjalnie nie powie. Łatwo jest zrobić zrzut ekranu i przesłać dalej, a historia zna już przecież przypadki, gdy jedna ze stewardess została ukarana naganą, za swój wiersz na Facebooku.
Zarobki w LOT
Często dyskredytuje się nas i bagatelizuje nasze problemy mówiąc ile to my nie zarabiamy – podając nasze zarobki w przeliczeniu na godziny blokowe. To tak jakby pensję nauczyciela podzielić na liczbę godzin lekcyjnych w miesiącu – kwota byłaby na pewno imponująca, ale z rzeczywistością miałaby na pewno niewiele wspólnego. W podobnym tonie wypowiadano się też ostatnio o kontrolerach lotów.
Przy temacie zarobków warto przypomnieć, że w 2017 roku, prezes LOT-u, dziennie zarobił tyle ile drugi pilot w ciągu całego miesiąca. Prezes przez rok zarobił tyle ile drugi pilot zarobi w 30 lat. I to jest fakt, a nie zaginanie rzeczywistości.
O czym rozmawiają piloci między lotami?
Właśnie o tym wszystkim.
Rozmawiamy też o przymusowych wylotach na kontrakt do Wietnamu, licytujemy się kto dostał bardziej absurdalną rotację w grafiku, komu odwołali więcej lotów, komu odwołali urlop, kto siedział więcej godzin na lotnisku między lotami albo jak mało godzin wylatał podczas 3 dni nieobecności w domu.
Rozmawiamy o rosnącym z roku na rok ZUSie, który musimy płacić, o rosnących podatkach i kosztach życia.
Rozmawiamy o nowym ładzie, którego niekorzystne dla nas skutki miały zostać nam przez firmę zrekompensowane.
Zastanawiamy się jak maleją nasze zarobki, ile czasu minęło od ostatniej podwyżki i jak to wszystko wpływa na nasze zdrowie.
Zastanawiamy się jak to jest, że szkoli się nowych pilotów, przywraca zawieszonych, nie pozwala nam się chodzić na urlopy i jednocześnie mówi nam się, że nie da się podnieść naszej pensji minimalnej do poprzedniego poziomu.
Zastanawiamy się… jak tak można?!
Przyszłość pełna obaw
Zbliża się sezon letni w którym zapowiada się nam bardzo dużo pracy. Do frustracji, niepewności i zmęczenia psychicznego dojdzie naprawdę duże zmęczenie fizyczne. Tak nie da się pracować. W takich warunkach bardzo łatwo o błąd, w takich warunkach nie da się podejmować trafnych decyzji od których przecież zależy bezpieczeństwo nas wszystkich. Zastanawiamy się jak długo jeszcze damy radę tak pracować. Szczerze obawiamy się o nasze zdrowie i życie.
Praca wymaga od nas pełnego skupienia i bycia gotowym na nieprzewidywalne sytuacje. Chcemy jak najlepiej wykonywać swoją pracę, która jest też naszą pasją. Chcemy wozić ludzi bezpiecznie, komfortowo i na czas. Nie powinniśmy w trakcie lotów zaprzątać sobie głów tym jak trzeba będzie kombinować w kolejnym miesiącu, bo przez losową burzę utknęliśmy w obcym porcie i straciliśmy kilka dni latania, które miało nam zapewnić 1/4 pensji.
Co dalej?
Ciągłe odwlekanie spotkań, zastępowanie negocjacji propozycjami nie do odrzucenia i kompletny brak szacunku ze strony Zarządu utwierdza nas w przekonaniu, że rozmowy to nie jest środek, który w LOT sprawdza się w rozwiązywaniu problemów.
Powiedziano nam kiedyś, że nie mamy pozycji do negocjacji dlatego nic nie osiągniemy. Chcemy więc pokazać, że nie zgadzamy się na takie traktowanie.
Wierzymy, że widmo odwołanych lotów, wypłaty odszkodowań i ogromnych strat, spowodowanych naszą odmową pracy, sprawi że LOT przestanie grać na czas i udawać, że naszych problemów nie widzi i w końcu zajmie się realnym ich rozwiązywaniem.
Autorzy Anonimowi
O komentarz w sprawie poprosimy również rzecznika LOT.
Miejmy nadzieję, że ten temat zostanie szybko rozwiązany. Tu chodzi o bezpieczeństwo nas wszystkich. I tych w samolotach, a także tych na ziemi…
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Ameryka już nigdy nie będzie taka sama

Tak Charlie Kirk skomentował śmierć Iryny Zarutskiej. Dobę później sam już nie żył. W sumie chciałam Wam napisać o tej młodej Ukraince, nawet miałam już gotowy „szkielet” tekstu, ale kiedy wczoraj dowiedziałam się o Charlie’em, to morderstwo wstrząsnęło mną chyba jeszcze bardziej. Myślę jednak, że warto napisać parę słów o obu tych zabójstwach, bo jest to wyraźny sygnał, że z Ameryką dzieje się coś złego. I to dzieje się od dawna. A patrząc na to, że my lubimy bezmyślnie kopiować wszystkie, nawet najbardziej absurdalne pomysły z Zachodu (ot, choćby feminizm i walka o prawa homoseksualistów) – obawiam się, że zacznie się to również u nas. Już się zaczyna, jeśli przypomnimy sobie np. o 24-latce z Torunia.

Bezsensowna zbrodnia w komunikacji miejskiej
Zarutska była młodą, 23-letnią Ukrainką, która uciekła przed wojną z Kijowa do USA. Podobno interesowała się sztuką, sama też próbowała coś tworzyć. Dziewczyna wsiadła do jednego z pociągów komunikacji miejskiej w Charlotte, w stanie Karolina Północna i zajęła wolne miejsce, nie prowokując, nie zaczepiając nikogo, nie wszczynając żadnych kłótni ani awantur. Usiadła i zaczęła przeglądać swoją komórkę. Na zdjęciu widzimy ją tuż przed śmiercią, kiedy przerażona spogląda na swojego oprawcę, który zadał jej trzy ciosy nożem albo scyzorykiem, w tym jeden w szyję, który prawdopodobnie okazał się śmiertelny. Chwilę później osunęła się na ziemię i umarła. Do zdarzenia doszło 22 sierpnia, jednak głośno o nim zrobiło się dopiero na początku września. Wcześniej media starannie unikały tematu. Czyżby dlatego, że morderca był czarny, a ofiarą została drobna, biała kobieta? Wyobraźmy sobie odwrotną sytuację, w której biały mężczyzna bez żadnego powodu, ot po prostu dlatego, że mu się nudziło, atakuje nożem czarnoskórą kobietę. Lament byłby niewyobrażalny – zresztą wystarczy przypomnieć sobie całą aferę z George’em Floyde’em, który w przeciwieństwie do Ukrainki był już wielokrotnie notowany za rozboje, kradzieże i grożenie ciężarnej kobiecie nożem. Wszyscy pamiętamy chyba, że w USA wszyscy oszaleli, bo przecież wiadomo, że to był rasizm. I żadne argumenty do nikogo nie trafiały – Derek Chauvin został rasistą i koniec. Trafił na 21 lat do więzienia federalnego, w którym zresztą też został ugodzony nożem, chociaż on akurat ten atak przeżył. Minęło nieco ponad pięć lat i dziś my mamy do czynienia z brutalnym morderstwem dokonanym przez czarnego mężczyznę. A zamordowaną Ukrainką zainteresowano się dopiero po paru tygodniach, bo komuś się chciało to nagłośnić. Zresztą mniej więcej w czasie, kiedy w Ameryce trwała hucpa związana ze śmiercią czarnego bandyty i narkomana, doszło tam do innej zbrodni. Popełnionej na małym, pięcioletnim chłopcu, który jeździł sobie rowerkiem niedaleko swojego domu. Nie wiem, czy w ten sposób wyrażał swoje poparcie dla białej supremacji, ale w pewnym momencie jego czarnoskóry, 25-letni sąsiad podszedł do niego i strzelił mu w głowę, na oczach jego dwóch 7-letnich sióstr. Tak po prostu. Ten temat został jednak skutecznie przykryty aferą o Floyda, który stał się dosłownie świętym męczennikiem lewicy. Chociaż, gwoli sprawiedliwości, parę informacji o małym, zamordowanym chłopcu się pojawiło. Na przykład w artykule mówiącym o tym, że ujęto sprawcę, zamieszczono… zdjęcie jego białego ojca. Żeby przypadkiem nikomu się to „rasistowsko” nie skojarzyło. Morderca Iryny po dokonanym zabójstwie trafił do szpitala, bo biedaczek zranił się w rękę, kiedy dźgał młodą kobietę, jak gdyby nigdy nic. Bo mu się nudziło. Wcześniej był czternaście razy zatrzymywany – podobnie jak Floyd za rozboje i kradzieże – ale dziwnym trafem chodził sobie dalej wolno po ulicy. Lewica oczywiście wzięła w obronę… nie, nie tę biedną dziewczynę, tylko jego oprawcę. Tradycyjnie wpadł argument o niepoczytalności i schizofrenii (pamiętacie, jak w pewnym momencie każdy muzułmański zamach tłumaczono depresją lub innymi chorobami psychicznymi sprawców?), ale jakbyście obejrzeli sobie to nagranie, widzielibyście, że o niepoczytalności nie ma mowy. Zabójca dokładnie wiedział, co i jak zamierza zrobić. Sugerowano nawet, że Ukrainka na pewno przeglądała sobie jakieś rasistowskie strony w telefonie, co sprowokowało agresora. Wątpię, bo ta dziewczyna prawdopodobnie miała plakat BLM w swoim pokoju, co mnie specjalnie nie dziwi, bo tak młode kobiety często skręcają w lewo. Potem spora część z nich nabiera rozumu. Iryny niestety pozbawiono tej szansy. Obecnie trwa zbiórka na opłacenie adwokata dla Decarlosa Browna Juniora, bo tak się nazywał napastnik.
Zamach na wolność słowa?
Charlie Kirk opublikował jej ostatnie zdjęcie, podpisując je „Ameryka już nigdy nie będzie taka sama”, sugerując prawdopodobnie, że pobłażliwość wobec czarnoskórych popełniających przestępstwa, wynikająca z obawy o sprowokowanie ruchu BLM, przyczyniła się do tego, że czują się oni całkowicie bezkarni. I że mamy do czynienia ze zjawiskiem „odwróconego rasizmu”, w którym białe ofiary Murzynów są marginalizowane, pomijane, a czasem wręcz obwiniane częściowo za zbrodnie, której ofiarą padły. Niecałą dobę później Charlie Kirk sam został postrzelony, również w okolicę szyi (morderca trafił go prosto w tętnicę) na jednym ze zorganizowanym przez siebie spotkań ze studentami. Bo tym Kirk się zajmował. Dyskutował, rozmawiał z młodymi ludźmi, argumentował i przekonywał. O swoje poglądy walczył słowem, nie bronią. I bardzo często te debaty wygrywał. Nie śledziłam go jakoś regularnie, ale jak w ręce wpadło mi jakieś nagranie z jego debat, chętnie sobie włączałam. Nie wiadomo, kim był sprawca, dlatego za wcześnie, aby stwierdzić na 100%, że to morderstwo na tle politycznym (chociaż innego wyjaśnienia osobiście nie widzę, ale poczekajmy na ujęcie sprawcy), ale już teraz można powiedzieć, jak ludzie o lewicowych poglądach zareagowali na jego bezsensowną i niepotrzebną śmierć. Otóż nagrywali na TikToka filmiki, na których dosłownie świętowali. Śmiali się. Tańczyli. Skakali. Krzyczeli. Albo wygadywali jakieś niestworzone bzdury o tym, że konserwatywny publicysta sam sobie na to zasłużył, bo był – tak, zgadliście – faszystą. Nie przypominam sobie, żeby on sam kiedykolwiek kogoś zabił, więc czym miałby sobie na to zasłużyć? Bo był za łatwiejszym dostępem do broni? To wystarczyło? Wiedzieliśmy też, że Charlie miał otrzymywać regularne groźby karalne – właśnie za poglądy. Chwilę przed tym, zanim padł strzał, wypowiadał się na temat agresji wśród środowiska LGBT, zdaje się, a może ogólnie wśród amerykańskiej lewicy. Wiadomo już, że zabójca strzelał z dachu i trafił go za pierwszym razem. Wyglądało to bardzo źle, ale łudziłam się, że skoro jeszcze żył, kiedy trafił do szpitala, uda się go uratować, chociaż postrzegałam to raczej w kategoriach cudu. Oczywiście, znam jego proizraelskie poglądy, jakie zresztą ma sam Donald Trump, którego popierał. I z nimi akurat się zdecydowanie nie zgadzam, chociaż warto mieć na uwadze, że jakiś czas temu Kirk również zaczął krytykować izraelskie działania w Strefie Gazy. Mimo to jego konserwatywny i prawicowy głos w debacie publicznej, uważałam za niezwykle cenny… i celny. Na Twixie pojawiają się również nagrania z jego prywatnego życia, po których można stwierdzić, że poza tym, że był nieustępliwym adwersarzem, był też kochającym mężem i ojcem. Jego córka ma trzy lata, a syn roczek. Nie zapamiętają swojego ojca, co najwyżej z opowieści matki. Boże, daj im dużo siły w tym okrutnym dla nich czasie. Tak, Ameryka prawdopodobnie już nigdy nie będzie taka sama. Społeczeństwo polaryzuje się coraz bardziej, a kto wie, czy ostatnie wydarzenia nie zaczynają już przelewać czary goryczy. Nieśmiało tylko zasugeruję, że zarówno w Utah (gdzie zastrzelony został Kirk), jak i w Karolinie Północnej kara śmierci wciąż obowiązuje. W Utah zdaje się ostatni taki wyrok wykonano w 2024 roku, w Karolinie Północnej w 2006 roku. Moim zdaniem oba te mordy zasługują na najwyższy wymiar kary, bo pierwsza była całkowicie bezsensowna, niepotrzebna, spowodowana tym, że sprawcy chyba się nudziło, a druga godziła nie tylko w samego Charliego, ale również w ideę wolności słowa, która przecież jeszcze niedawno była w Ameryce świętością.
M.
Nawiasem Pisząc
Silni Razem znowu atakują

Człowiek już nawet nie może sobie na urlop wyjechać i odciąć się na niecałe dwa tygodnie od polityki, żeby sobie odpoczynku nie psuć, bo silniczki nigdy nie śpią. Nie odpoczywają. Nie zwieszają głów. Nie poddają się. Silni Razem cały czas walczą. Niestrudzenie. Z poświęceniem. Nie patrząc na nic, a już na pewno nie oglądając się na logikę. I zawsze w mediach społecznościowych, nigdzie indziej. W ciągu tych niecałych dwóch tygodni wyprowadzili co najmniej trzy frontalne ataki, z czego sensu nie miał ani jeden. To jest naprawdę niesamowite, jak Platformie udało się wyhodować tak pokaźną grupę kompletnych oszołomów, gotowych gryźć i kąsać ten przebrzydły PiS albo w ogóle ludzi nie zakochanych bez pamięci w Tusku – i robiących to zupełnie bezmyślnie, bez choćby cienia zastanowienia, z jakąś niepokojącą wręcz satysfakcją. Ale po kolei.
Tradycyjnie Nawrockiego
Nie da się ukryć, że towarzyszy z Silnych Razem najbardziej boli Karol Nawrocki, bo – mimo tego, że od wyborów minęły już dwa miesiące – wciąż nie mogą pogodzić się z porażką. I w dalszym ciągu z uporem maniaka twierdzą, że nie znamy wyników wyborów, nie wiemy, kto wygrał, a Nawrocki jest uzurpatorem. To jest już tak oklepane, że szkoda poświęcać na to więcej czasu, niż tylko ta krótka wzmianka, żeby przypomnieć wszystkim z kim mamy do czynienia. Teraz znowu jest źle, bo Karol Nawrocki odbył wizytę w Stanach Zjednoczonych i rozmawiał z Donaldem Trumpem jak równy z równym. I – uwaga – mówił po angielsku. Ale że miał słyszalny akcent, to jest już pierwszy powód, żeby go wyszydzić (oni nawet native-speakera wynajęli, żeby im dokładnie wymienił, w którym miejscu Nawrocki nie mówił czystą, poprawną angielszczyzną!). A jak jeszcze się przejęzyczył i powiedział, że zmarły tragicznie pilot Maciej Krakowian stracił, a nie osierocił dwóch synów – to już była gafa nie do wybaczenia, mimo że średnio ogarnięty człowiek bez trudu mógł zrozumieć, co prezydent RP miał na myśli. No dobrze, to teraz już wiemy, za co powinniśmy się wstydzić, ale co zrobić z faktem, że wizyta Karola Nawrockiego zakończyła się sukcesem? Nic prostszego – wystarczy ogłosić, że to tak naprawdę nie jego sukces, tylko Sikorskiego, Tuska albo Kosiniaka-Kamysza. Bo przecież Radosław Sikorski nagrał na Twixie instrukcje dla prezydenta Polski, co może mówić, a czego mu nie wolno. Pan Karol miał się jedynie do tego zastosować. Praktycznie przyjechał na gotowe. To jest naprawdę już tak żałosne, że aż zabawne, zwłaszcza jeśli przypomnimy sobie, na czym polegała wizyta Radosława Sikorskiego w Stanach. Na robieniu sobie zdjęć. Ale że pan Radosław, z charakterystyczną dla siebie elegancją, podszczypywał prezydenta w mediach społecznościowych, bo on spotkał się z Marko Rubio, a nie z jakimś tam Trumpem i Bóg jeden wie, czego dotyczyła ich rozmowa, to go w końcu Nawrocki zgasił jak uczniaka. Czym wzbudził kolejny wybuch wściekłości w środowisku Silnych Razem. Przypomnijmy zresztą, co wicepremier „kazał” załatwić Nawrockiego – udział Polski w kolejnym szczycie G20 i nie mniejszą liczbę wojsk amerykańskich w Polsce. Załatwił jedno i drugie, nawet padły sugestie, że być może się ją powiększy, więc w czym problem? A, bo w innym filmiku umieszczonym radośnie w mediach społecznościowych apelował również, żeby prezydent jasno zakomunikował, że pokój na Ukrainie jest dla nas sprawą pierwszorzędną. Cóż, ośmielę się jedynie zauważyć, że głowa państwa pojechała tam jako prezydent Polski, a nie Ukrainy. Karol Nawrocki ogólnie wyrasta na mało pokornego prezydenta, bo nie bał się po raz kolejny przypomnieć Niemcom, że my dalej czekamy na reparacje, czego jak wiadomo robić nie wolno, a dodatkowo zasugerował, że największa świętość Platformy Obywatelskiej, Lech Wałęsa, wcale nie był tak kryształową postacią, jak wierzą ich wyznawcy. Mnie się jedno i drugie bardzo podobało i za to chociażby pan prezydent ma u mnie dwa duże plusy.
Niefajna reakcja znanego muzyka
Ale że Nawrockiego nie lubią i wykorzystają każdą okazję, żeby w niego uderzyć, już się przyzwyczailiśmy. A jak nie ma okazji to bardzo ochoczo krytykują Martę Nawrocką, bo się nie ubiera tak jak powinna, nie ma klasy ani elegancji i w ogóle ma parcie na szkło i niepotrzebnie się odzywa. Zabawne, bo żonę Andrzeja Dudy atakowali za coś zupełnie odwrotnego – zresztą sam Duda był zły, bo nie wetował, Nawrocki jest zły, bo wetuje. Nie dogodzisz. Twixa rozpaliły też dwie kolejne afery nakręcane przez Silnych Razem i wcale bym się nie zdziwiła, gdyby okazało się, że zmobilizował ich znowu Roman Giertych. Na pierwszy ogień poszedł Kazik, który nagrał krótką rymowankę, w której bardzo brzydko określił Roberta Biedronia. Fakt, że padły tam słowa mocno nieparlamentarne (chociaż patrząc na kondycję polskiego Sejmu nie wiem, czy można w dalszym ciągu określać tak wulgaryzmy), ja sama staram się takich nie używać. Szkoda jednak, że wszystkim umknął kontekst tej wypowiedzi. Wcześniej Biedroń był łaskaw wrzucić zdjęcie, na którym widać jak piloci amerykańscy oddają cześć Maciejowi Krakowianowi, wykonując formację „Missing Man” i podpisując je „Szon patrol”, nawiązując tym samym do tej idiotycznej, nastoletniej mody. I wtedy to im nie przeszkadzało. Sam Biedroń zresztą po jakimś czasie zorientował się, że palnął niewybaczalną gafę, więc szybko napisał, że to nie on, tylko asystent. Kogo wy tam zatrudniacie, ludzie? Zabawne, że za każdym razem, jak któryś z polityków palnie głupotę w Internecie, to albo mu się włamali na konto, albo zrobił to asystent. Chyba że głupotę palną podczas jakiegoś przemówienia, wtedy się przejęzyczyli. Banda dyletantów. Nie popieram języka, którego użył Kazik, ale każdego by chyba trafił szlag po tym kolejnym już bezmyślnym ataku na naszego wojskowego. Mieliśmy oszczerstwa pod adresem WOT-u (pamiętamy, „prywatne wojsko Macierewicza”), później Straży Granicznej, a teraz nieżyjącego pilota F-16. Później, kiedy ekipa KO przejęła władzę, WOT nagle okazały się przydatne i zasłużyły na to, żeby robić sobie z nimi zdjęcia po tym, jak pomagały ludziom podczas wrześniowej powodzi. Straż Graniczna też już nie jest taka zła i platformersi bez cienia zażenowania przejęli hasło „Murem za polskim mundurem”, kiedy na jaw wyszło, że Niemcy sobie szmuglują swoich mniej zdolnych inżynierów przez naszą granicę (a nie zapomnijmy o „Zielonej granicy” Agnieszki Holland). Teraz Robert Biedroń kpi sobie z hołdu, jaki Amerykanie złożyli Maciejowi Krakowianowi bez żadnej konsekwencji. Winę można zrzucić na asystenta. To ja poproszę imię i nazwisko tego asystenta z łaski swojej. Mam nadzieję, że już szuka nowej pracy?
Stanowski znów podpadł
Najzabawniejszą aferę zostawiłam na koniec. Dorota Wysocka-Schnepf znów postanowiła o sobie przypomnieć i oskarża Krzysztofa Stanowskiego o hejterski atak na jej syna. W jaki sposób popularny dziennikarz miał to zrobić? Wspomniał po prostu, że syn arcykapłanki propagandy ma na imię Maksymilian – po dziadku. Kim był dziadek przypominać nie muszę. Tyle wystarczyło. Uaktywnili się na tym X-ie chyba wszyscy – co drugi wpis dotyczył tego bezpardonowego hejtu. Mnie się przypomniał za to inny atak na dziecko – na córkę Karola Nawrockiego. Tam były nawet sugestie, że dziewczynka jak dorośnie będzie pracowała… albo daruję to sobie, ale pewnie domyślacie się, że chodzi o te świństwa, o które oskarżali ówczesnego kandydata na prezydenta. Wtedy nie był hejt. Teraz jest. Informację, jak ma na imię syn pani Doroty, można znaleźć w Wikipedii, więc proponuję atakować tę redakcję, a nie Stanowskiego za to, że ośmielił się zacytować to źródło. Poza tym tego chłopaka nikt nie tknął, nikt o nim nic nie pisał, nikt go nie obrażał. Nic, ma imię po dziadku, nie jego wina przecież. Cała aferka jest oczywiście śmieszna i gdybyśmy mieli normalne, niezależne sądy byłabym pewna, że sprawa zostanie uwalona – zwłaszcza że pani Dorota sama broniła swojego teścia na platformie X, starannie pomijając jego udział w Obławie Augustowskiej, bo on tam tylko pomagał. Ale nie to jest w tej guanoburzy najciekawsze. Otóż Stanowski wspomniał o Maksymilianie Juniorze w jednym ze swoich programów niedługo po swojej słynnej potyczce słownej z dziennikarką TVP podczas jednej z debat prezydenckich. Kiedy to było, ze dwa miesiące temu? Program ten nagrywał zresztą po jednym z wielu ataków Wysockiej-Schnepf na niego, ale to też pal sześć. Dlaczego pani Dorota wyciąga tę sprawę dopiero teraz? Czyżby dlatego, że Krzysztof Stanowski stara się o koncesje na nadawanie w telewizji, co oznacza, że jego kanał jeszcze powiększy swoje zasięgi (a wiadomo, że twórca Kanału Zero jest dla nich niewygodny)? Nie ma przypadków, są tylko znaki. Mnie to wygląda na wykorzystywanie swojego syna do prowadzenia swojej wojenki politycznej. Obrzydliwe to jest. Ale na to Silni Razem już nie wpadną, padła komenda, żeby atakować Stanowskiego, więc atakują Stanowskiego. Od zadawania pytań jest ktoś inny.
Silniczki to jednak stan braku umysłu.
M.
Nawiasem Pisząc
Oszalał z tymi wetami!

Niesamowity jest ten upór i zapalczywość, z jaką środowisko Silnych Razem atakuje Karola Nawrockiego. Niesamowite jest również, że praktycznie każdy taki atak to okazja do zebrania solidnego oklepu, bo tak bardzo nie mogą pogodzić się z kolejnymi wetami, że rzucają się z wściekłością na prezydenta, uważnie pilnując aby ich przekaz zawierał tylko to, co ma zawierać – mieszaninę manipulacji, półprawd, kłamstw i przemilczenia pewnych niezbyt wygodnych faktów. Wiadomo, że jak fakty są dla nich niewygodne, tym gorzej dla faktów, prawda? Mija kolejne kilka dni od daty zaprzysiężenia Karola Nawrockiego, a oni dalej nie mogą się z tym pogodzić. Ba, są w tej swojej rozpaczy coraz bardziej zagubieni, bo teraz każdy ich atak to piłka starannie dośrodkowana do własnej bramki. I to w sytuacji, kiedy bramkarz akurat wyskoczył na fajkę. Przecież to jest aż nie do pomyślenia, co oni tam wyprawiają. Wymyślili sobie np. rozpaczliwe hasełko: „Robimy, nie gadamy” i żeby je uprawdopodobnić faktycznie rzucają prezydentowi jakieś ustawy pisane na kolanie, ale prawda jest taka, że nie, oni nic nie robią. Oni nawet nie gadają. Oni – za przeproszeniem – pierdolą. Na X-ie. Całymi, kurna, dniami.
Kto naprawdę oszalał i dlaczego?
Najbardziej się ubawiłam przy okazji tzw. afery samochodowej. Nie wiem, kto jako pierwszy wrzucił słynne zdjęcie Karola Nawrockiego przy limuzynie – podejrzewam, że to jakiś do granic bezczelny polityk związany z Silnymi Razem, albo jakiś ich oszołomiony fanatyk, który jak tylko zobaczył tego znienawidzonego prezydenta przy drogim samochodzie, to mu się coś w główce przegrzało i nie sprawdzając, nie weryfikując wrzucił zdjęcie, że proszę bardzo jakimi to furami rozbija się nasz prezydent. Oczywiście, zdjęcie szybko zeżarło i w pewnym momencie hulało po całym X-ie, a najbardziej zradykalizowane silniczki rozpoczęły debatę, o ile uciąć wydatki na Kancelarię Prezydenta – tylko o 70% czy na wszelki wypadek jednak o 90? Zabawa trwałaby w najlepsze, gdyby nie fakt, że dość szybko pojawiły się inne zdjęcie. Z Donaldem Tuskiem. Na tle takiego samego samochodu. Nie wiem, czy zdążyło paść tłumaczenie, że Donald Tusk to mąż landu, pardon, stanu, więc jemu taka limuzyna się należy jak psu micha, a Karol Nawrocki jako że przy Donku nic nie znaczy, może sobie co najwyżej starym oplem jeździć, kiedy okazało się, że to nie Kancelaria Prezydenta kupiła tę limuzynę i nie Karol Nawrocki ją sobie wybrał. Zrobiło to MSWiA pod kierownictwem Marcina Kierwińskiego. Mieli nadzieję, że Rafał Trzaskowski będzie się w niej dobrze prezentował, a może sam Kierwa liczył na to, że takie auto zmobilizuje Trzaskowskiego do cięższej pracy, bo fama głosiła, że on był szykowany jako jego następca na warszawskim tronie. Podejrzewam, że gdyby wiedzieli, że to Karol Nawrocki obejmie urząd prezydenta kupiliby mu co najwyżej taczkę, ale nie wiedzieli. Na pocieszenie warto wspomnieć, że prezydent bardzo ładnie im podziękował, na przykład wetując ustawę o pomocy dla Ukraińców, spełniając tym samym obietnicę wyborczą Rafała Trzaskowskiego. Na pewno mu się miło zrobiło.
Ile i co zawetował Nawrocki?
Nie da się jednak ukryć, że tym co najbardziej napędza teraz Silnych Razem i całe otoczenie premiera, to właśnie prezydenckie weta. Czasami naprawdę można odnieść wrażenie, że dla Karola Nawrockiego dzień bez weta jest dniem straconym. Nic zatem dziwnego, że ci najzacieklejsi przeciwnicy prezydenta zaczęli snuć teorię, że Karol Nawrocki zamierza zablokować funkcjonowanie rządu, a co za tym idzie działanie państwa, żeby doprowadzić do wcześniejszych wyborów. Nie powiem, kusząca propozycja, ale po pierwsze nie wydaje mi się, żeby nasze państwo dobrze działało, kiedy funkcjonuje ten rząd, a po drugie nie jest to do końca prawda, bo prezydent zawetował jak do tej pory siedem ustaw. Na dwadzieścia osiem. Prosta matematyka podpowiada nam zatem, że większość podpisał. Zawetował 1/4 – co prawda widziałam jakąś oburzoną dziunię z Silnych Razem, która przekonywała, że odrzucił 1/3, bo przecież 21:7=3. Tak, to są ludzie na takim poziomie. Oczywiście, w tzw. międzyczasie mogło się coś zmienić, bo jak sobie na szybko teraz sprawdzam, to pojawiają się informacje, że tych ustaw podpisał aż 31, co oznacza, że ponad 80% przeszło. Ale do brzegu, zajmijmy się teraz, dwoma najgłośniejszymi wetami. Pierwsze dotyczyło nowelizacji ustawy o zapasach ropy i gazu – Karol Nawrocki uzasadnił to zbytnim wydłużeniem okresu gromadzenia zasobów oraz sprzeciwiał się możliwości magazynowania gazu za granicą, co nie tylko zniechęca do potencjalnych inwestycji w polskie firmy, ale może spowodować, że w przypadku kryzysu będziemy zależni od kraju, gdzie nasze zapasy będą przechowywane. To jest po prostu oddanie kluczowej infrastruktury w obce łapy. Domyślam się chyba w które.
Tanie granie na emocjach
Z kolei weto dotyczące ustawy „Lex Kamilek” to nic innego jak tania gra na emocjach. Polacy długo nie mogli pogodzić się z tym, co spotkało ośmioletniego chłopca, więc jest to obszar, na który po prostu wystarczy rzucić zapałkę i wiadomo, że walnie. Należy jednak pamiętać, że ta ustawa jest po prostu bublem prawnym przepychanym na emocjach, byle pokazać, że coś robimy. Tak naprawdę odniosłam wrażenie, że po prostu zepchnięto w niej większą odpowiedzialność na nauczycieli. Być może, żeby mieć kozła ofiarnego, bo wiadomo, że sędziowie swoich wybronią, nawet jeśli tamci wykażą się taką arogancją i tumiwisizmem jak w przypadku sprawy Kamila z Częstochowy. Ale nie to jest tutaj najistotniejsze – otóż o zawetowanie tej ustawy apelowała również Rzecznik Praw Dziecka, Monika Horna-Cieślak – swoją drogą wspierana przez Platformę. Wyrażała ona obawę, że te zmiany pozostawiają zbyt wiele miejsca przypadkowi i ryzykowałyby one ich bezpieczeństwu, ponieważ dopuszczało możliwość, że dzieci mogłyby pracować z p***filami. Jak wyliczał na Twixie Radosław Karbowski:
„Rządzący chcieli wprowadzić w niej kilka zmian:
– w szkołach zamiast zaświadczenia z Krajowego Rejestru Karnego wystarczyłoby własne oświadczenie osoby pracującej z dziećmi
– osoby, które zostały zweryfikowane w innym miejscu (np. nauczyciele WF jako trenerzy w klubach), nie musiałyby być ponownie weryfikowane przez szkoły
– obowiązek przedstawiania zaświadczenia nie obejmowałby osób, które z racji zawodu nie mogą być karane (np. policjanci zaproszeni przez szkoły)
– goście obecni na zajęciach razem z nauczycielem nie musieliby przedstawiać zaświadczeń
– wolontariusze i studenci odbywający praktyki otrzymywaliby zaświadczenia o niekaralności bezpłatnie”.
I właśnie to stało się bezpośrednią przyczyną prezydenckiego weta. Ale po co napisać wprost, co dokładnie negował prezydent, zwłaszcza że wszystkie weta dokładnie uzasadniał, a nawet proponował inne rozwiązania, skoro można wrzucić emocjonalny bełkot o biednych dzieciach i patrzeć, jak ludzie się rozszarpują, bo niektórzy nie wiedzą, gdzie weryfikować informacje, a innym nie chce się tego robić? Zwłaszcza kiedy wytresowało się całe stajnie Silnych Razem, którzy każdą bzdurę są w stanie opakować w odpowiednią dawkę jadu i nienawiści i tym samym na bieżąco podsycają atmosferę.
M.