Nawiasem Pisząc
Autorytet zabrał głos
Kiedyś, zapytany o referendum w sprawie przyjmowania uchodźców, Maciej Maleńczuk był łaskaw powiedzieć o Polakach: Referenda nie powinny rozstrzygać o takich kwestiach ze względu na tych, którzy biorą w nich udział. Z pewnością byśmy przywrócili karę śmierci. Referendum to nie jest najlepszy pomysł w kraju, w którym żyje 80 proc. idiotów. Równie dobrze możemy zapytać, czy w szczególnych przypadkach okrucieństwa, proponujemy egzekucje publiczne. Stawiam tezę, że to by przeszło. Cóż, zdaniem pana Maleńczuka pewnie jestem idiotką, bo w referendum dotyczącym przyjmowania uchodźców niewiadomego pochodzenia zdecydowanie zagłosowałabym przeciw, za to, gdyby odbyło się inne dotyczące kary śmierci, krzyżyk postawiłabym pod słowem „TAK”. Pewnie powinno być mi strasznie wstyd, że taki wybitny artysta uważa mnie za głupią, ale wiecie co? Nie jest. Bo Maleńczuk nie ma nawet matury, a mimo to uznał, że ma święte prawo, a wręcz obowiązek oceniać cały naród z góry, bo widocznie zjadł wszystkie rozumy. Panu artyście proponuję, żeby przyjął pod swój dach iluś tam imigrantów, a także morderców i gwałcicieli, którzy wyszli na wolność ze względu na nasz wyjątkowo pobłażliwy dla takich indywiduów system sprawiedliwości.
Do szczęścia wystarczy ładne opakowanie
I byłabym już tego faceta odesłała w zapomnienie, gdyby nie to, że trafiłam ostatnio na jedną śmieszną jego wypowiedź:
Interia: Oglądał pan ceremonię otwarcia?
Maleńczuk: Tak i byłem zachwycony. Jak się okazało polskich katolików i prawicowców znowu coś obraziło. I jeszcze wywlekli Lennona. Odwalcie się od Lennona. Gościu był podstawą największego zespołu muzycznego świata. Facet założył The Beatles, a teraz przychodzi jakiś chłystek i próbuje tego człowieka deprecjonować? Co za bzdura! To się właśnie nazywa wykształcenie ponad inteligencję. Człowiek nauczył się po angielsku, wreszcie zrozumiał tekst i próbuje go po swojemu interpretować. Trzeba było się nie uczyć, to dalej byś sobie nucił ładną piosenkę.
Tematem zajął się już Raz prozą, raz rymem – walczymy z propagandowym reżimem i zrobił to w swoim zwyczaju – krótko, dosadnie i na temat. Ale mam ochotę jednak wtrącić swoje trzy grosze. Otóż po całej aferze w związku z otwarciem Igrzysk uznałam, że powinno się dzielić ludzi na trzy kategorie. Pierwszy typ, kiedy ktoś podaje mu opakowane w kolorowy papierek zawiniątko i twierdzi, że to czekoladka, odpowiada, że przecież czuje, że śmierdzi na kilometr i że nie będzie jadł kupy. Druga sprawdzi, odwinie papierek, a potem odrzuci zawartość z obrzydzeniem. I wreszcie trzeci, który zje „przysmak” z apetytem, a potem jeszcze się obliże, bo przecież powiedziano, że to czekoladka, więc to musi być czekoladka. Właśnie coś takiego usiłowano nam sprzedać na tej ceremonii, a potem, kiedy okazało się, że trochę smrodu się jednak rozeszło, usiłowali nas przekonać, że to, co widzieliśmy wcale nie było tym, co widzieliśmy. I że jesteśmy idiotami, skoro widzieliśmy to, co widzieliśmy, nie znamy się na sztuce i ogólnie niewykształcony motłoch z nas. Przepraszam za niezbyt wyszukaną metaforę, ale skojarzyło mi się z pewną akcje twórców popularnej gry „Cards against humanity”. Dosłownie zaczęli sprzedawać kupę w ładnym opakowaniu. Bardzo ładnym, bo takim, w które były pakowane najlepsze wtedy telefony komórkowe. I ludzie to masowo kupowali, a potem byli zdziwieni zawartością, mimo że autorzy pomysłu nie kryli się z tym, co pakują w te ładne pudełeczka. W każdym razie zgadnijcie, do której z tych grup zaczęłam właśnie zaliczać pana Maleńczuka?
Nie ten malarz, nie ten obraz
Żeby ten osąd uargumentować, może jeszcze wróćmy do tłumaczeń twórców tego obrzydliwego show i wypunktujmy, jak bardzo pogubili się w swoich kłamstwach. Zacznijmy od tego, że pewna gruba niewiasta, występująca w tym przedstawieniu, niedługo później wrzuciła na swoje media społecznościowe zdjęcie, które jasno sugerowało, że było to przedstawienie nawiązujące właśnie do „Ostatniej Wieczerzy” Leonardo da Vinci. I wspominała tam coś, zdaje się, o „dekalogu gejów”. A potem, kiedy twórcy zaczęli się szybciutko wycofywać i wmawiać, że wszystkim wokół się coś przyśniło w wywiadach tłumaczyła, że przecież była Apollem i rani ją hejt, który jej teraz dotyka. Nawarzyła sobie piwa, a teraz ma problem, żeby je wypić. W każdym razie szybko zaczęto tłumaczyć, że twórcy wcale nie chcieli ośmieszyć słynnego i istotnego dla chrześcijan obrazu, a jedynie inspirowali się „Ucztą bogów” van Biljerta. Nie znam się na sztuce, więc postanowiłam, że sprawdzę to sobie. I trochę się zdziwiłam, bo Jan van Biljert nie namalował żadnej „Uczty bogów”. Owszem, takie dzieło powstało, ale jego twórcą był Giovanni Bellini. Obejrzałam sobie ten obraz i w żaden sposób nie przypomina on tego, co wyczyniali „artyści” występujący w tej hucpie. Zaczęłam szukać tego van Biljerta, ale w międzyczasie zauważyłam, że Krzysztof Stanowski mnie wyręczył. Prawdopodobnie chodziło im o obraz „Święto bogów”, co miałoby dużo więcej sensu. Wygląda na to, że twórcy, próbując się jakoś wytłumaczyć, szukali czegoś w pośpiechu i pomylili malarzy. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy może dzieło holenderskiego artysty nie jest nazywane również „Ucztą bogów”, ale nie, bo znalazłam gdzieś dyskusję lewicowych postępaków, że co prawda na obrazie nie ma żadnego stołu, ale przecież interpretacja nie musi być 1:1. No tak, na obrazie „Uczta bogów” Belliniego nie ma żadnego stołu. Jest na obrazie „Święto bogów” van Biljerta. I jest to stół jasno nawiązujący do „Ostatniej Wieczerzy”. Czyli niektórzy z obrońców tego cyrku wysilili się nawet na tyle, żeby odszukać obraz, ale nie sprawdzili już sobie, że nazwisko twórcy się nie zgadza. Nie chciało im się, bo właśnie dostali czekoladkę.
Co Francuzi mieli do zaoferowania światu?
Potem zaczęli tłumaczyć się mitologią i faktycznie, ta cała rozpusta na stole nawiązującym do „Ostatniej Wieczerzy” mocno skojarzyła mi się z bachusowymi dożynkami. I pod tym względem faktycznie można było podpiąć to pod wspominane „Święto bogów”, ale w takiej sytuacji występująca tam gruba baba w dalszym ciągu miała przedstawiać Jezusa, bo van Biljert mocno inspirował się właśnie dziełem da Vinciego. Nie rozumiałam jednak do końca, dlaczego Dionizos jest niebieski? I dlaczego uznali, że ludzie koniecznie muszą widzieć jego przyrodzenie? Dodatkowo, odkąd pamiętam, kraj, w którym organizowane były Igrzyska starał się w ceremonii nawiązywać do własnych tradycji, historii i dokonań. Hucpę z mitologią mogliby więc odstawiać Grecy, ale nie, kiedy oni organizowali tę najważniejszą imprezę sportową na świecie, nawiązywali bezpośrednio do idei olimpizmu. I była to naprawdę piękna ceremonia. Ze swojej historii Francuzi nawiązali jedynie do krwawej rewolucji, która skończyła się tak, że ścinali każdego, kto z niewystarczającym obrzydzeniem mówił o monarchii. Albo każdego, komu im się wydawało, że by mówił. Ogólnie szybko przerodziło się to w niekontrolowaną rzeźnię, a powiedzenie „rewolucja pożera własne dzieci” wzięła się właśnie z tego chwalebnego momentu francuskiej historii. Tak jakby nie mieli się pochwalić czymkolwiek innym. Być może uznali, że tak jest fajnie, a oni tak bardzo chcieli być fajni. Aha, i pokazywali jakieś swoje wybitne kobiety w historii – i tylko kobiety. O wybitnych mężczyznach nie wspominali, widocznie też uznali, że żadnych nie mieli. Pewnie im się wydawało, że fajność wybiła już skalę, ale tak naprawdę przedstawili swoją historię tak, jakby Francja nigdy nikomu nie miała nic do zaoferowania. Trochę to smutne. Żaden tam Napoleon Bonaparte, Voltaire czy Victor Hugo. Lepiej pokazać, jaka to rewolucja była fajna, a potem dać pokaz rozpusty, zboczeństwa i negliżu. I wiecie co? Owszem, było mi przykro, kiedy na imprezie, na którą czekałam trzy lata, twórcy postanowili napluć mi w twarz, ale jeżeli prawa społeczności LGBT miałyby oznaczać to, co nam tam pokazano, to wcale się nie dziwię, że nie wszędzie chcą je egzekwować. I napiszę szczerze – gdybym nie była katoliczką, a właśnie członkiem tej społeczności i chciałabym jedynie „móc się odwiedzać w szpitalach” to też poczułabym się urażona, że zostałam przedstawiona jako roznegliżowany oblech, który nie jest w stanie okiełznać własnej chuci. Zdaję sobie sprawę, że to miał być wyraz ich tolerancji i zrozumienia dla osób nieheteroseksualnych, ale wyszło mocno tak sobie. Mniej więcej tak, jak wtedy, kiedy chcieli przedstawić wszystkie reprezentacje jako równe sobie, ale najbiedniejsze kraje Afryki musiały popylać na jakichś starych kutrach rybackich. To się mogło podobać tylko jednej „grubej, queerowej, żydowskiej lesbijce”. Aha, byłabym zapomniała – tytuł tej wątpliwej jakości sztuki brzmi: „Ostatnia wieczerza na scenie nad Sekwaną”. Ale to absolutnie nie jest nawiązanie do chrześcijańska. Tutaj ewidentnie chodzi o mitologię, jak mogliśmy tego nie zrozumieć? No i nie tylko ci głupi katolicy się obrazili – zrobili to również muzułmanie. W Iranie ambasador Francji został wezwany na dywanik. Ale o tym Maciuś już nie słyszał.
Kto wywleka Lennona?
Co do wywlekania Lennona – nie Babiarz go wywlókł, a organizatorzy. Zupełnie nie rozumiem, jakim cudem ten utwór akurat został hymnem Igrzysk, które polegają na sportowej rywalizacji poszczególnych krajów. Krajów, z których każde albo prawie każde ma swoje wyznanie, swoją wiarę, swoją religię. I których zwycięzcy reprezentanci otrzymują medal – o zgrozo! – na własność. Przemysław Babiarz ośmielił się po prostu sparafrazować samego artystę, który wprost mówił, że „Imagine” jest manifestem komunistycznym, ale Maleńczuk nawet tego nie wie, dlatego uznał, że ten „chłystek” próbuje interpretować tekst po swojemu. Bo się – hehe – nauczył angielskiego. No cóż, może właśnie się nauczył. I zauważył, że to gówno w ładnym papierku, więc ze wstrętem odrzucił. Smacznego, Panie Macieju!
M.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Bez chanukowych świec w Pałacu Prezydenckim
Nie wiem jak Wy, Drodzy Obserwujący, ale ja przesadnie zdziwiona taką decyzją pana Nawrockiego nie jestem. Prezydent już w trakcie kampanii deklarował, że żadnych chanukowych świec zapalał nie będzie. Ja swoje poglądy i swoje przywiązanie do wartości chrześcijańskich traktuję poważnie, więc obchodzę święta, które są bliskie mojej osobie – powiedział w wywiadzie dla Radia RMF FM. To, że nie jestem zaskoczona, nie oznacza jednak, że się nie cieszę, bo od dawna mam wrażenie, że o wiele bardziej honorujemy wartości żydowskie, niż nasze tradycyjne, chrześcijańskie. Zwłaszcza że jedna z tych wartości głosi, że goje, czyli my, mamy służyć Żydom, czyli im. Polecam Wam zresztą tekst Razprozaka (Raz prozą, raz rymem – walczymy z propagandowym reżimem) – swoją drogą jakiś uśmiechnięty demokrata napisał mi ostatnio, że jestem Razprozakiem 2.0, tyle że on to traktował jako obelgę, ja jako komplement. Wspominał coś jeszcze o napluciu mi do ryja, taki to przykład lewicowej tolerancji i miłości.

Przełomowa akcja z gaśnicą
To świętowanie Chanuki weszło w zwyczaje naszych polityków tak głęboko, że w sumie przyzwyczailiśmy się już do tego. Dopiero Grzegorz Braun musiał nam przypomnieć, że chyba coś jest nie tak, swoją akcją z gaśnicą. Ówczesny marszałek Sejmu, Szymon Hołownia, zorganizował w związku z tym kolejne obchody i próbował wymusić na Krzysztofie Bosaku, że ma wziąć w nich udział, mimo że ten tłumaczył, że jest katolikiem i obowiązuje go m.in. pierwsze Boże przykazanie: Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną. Zresztą w tej całej chanukowej szopce brały udział osoby, które najgłośniej krzyczały o zdejmowaniu krzyży z Sejmu i urzędów, bo państwo ma być świeckie. Ale hipokryzja tych ludzi nie jest chyba dla nikogo z nas nowością. W każdym razie bardzo długo spekulowano czy nowy prezydent nie ugnie się pod tą dziwną żydowską modą i jednak nie weźmie udziału w uroczystościach chanukowych, mimo jego jasnych deklaracji. Argumentowano to tym, że przecież Karol Nawrocki jest protrumpowski, z Trumpa bierze przykład, uzależnia swoją politykę od prezydenta USA i nawet ubiera się tak jak on. A Trump z kolei jest wielkim przyjacielem i sojusznikiem Izraela i premiera Natenjahu. Jest w zasadzie ucieleśnieniem popularnego skrótu „USrael”. Skoro więc polski prezydent nie chce psuć swoich relacji z przywódcą Stanów Zjednoczonych, będzie musiał zapalić świece, nie ma wyjścia.
Szacunek do wartości
No nie, nie będzie musiał. Nawrocki może jest zafascynowany Trumpem, może jest on politykiem, którym się inspiruje i z którego chce w większym lub mniejszym stopniu brać przykład, ale wszystko ma swoje granice. A tymi granicami są wartości tego człowieka, którym pozostaje wierny. Po prostu. Ja mu uwierzyłam i dlatego w końcu zagłosowałam z czystym sumieniem na konkretnego kandydata, a nie tylko po to, żeby nie wygrał ten drugi, jak było w przypadku Andrzeja Dudy. Nie sądzę, żeby przywódca USA miał z tego tytułu jakiś wielki problem, sam sobie może palić te świeczki, jeśli chce, chociaż wydaje mi się, że on jest związany z Izraelem przede wszystkim politycznie. Nieważne, Trump Trumpem. Ja się cieszę, że w końcu mamy polityka na wysokim stanowisku, który sprzeciwia się tej czołobitności wobec Żydów (bo tak to należy nazwać) i nie musi w tym celu biegać z gaśnicą. 😉 Zresztą umówmy się – musiałby być idiotą, żeby się na to zgodzić. Doskonale wie, czego oczekują od niego wyborcy i wie, że straciłby sporo zaufania, gdyby się na to zdecydował. A co do tej szopki w tytule – nie sądzę, żeby Czarzasty, mimo że komunista, odważył się aż tak denerwować chrześcijan. Szopkę zresztą stawia się wieczorem 24 grudnia, po Adwencie. Sam Czarzasty ogłosił, że będą uroczystości chanukowe w Sejmie (jakże by inaczej), ale będzie też Boże Narodzenie: Jest kontynuacja. Tu nie ma żadnej ideologii, a jedynie tradycja. Była Chanuka, to jest. Były święta Bożego Narodzenia, to są. Jeżeli ktoś się spodziewał, że będę robił rewolucję ze względu na swoje poglądy, to się zawiódł, gdyż poglądy swoje mam, ale tradycje i kontynuację szanuję.
Inna sprawa, że to dopiero marszałek Bosak zaproponował postawienie w Sejmie szopki bożonarodzeniowej i podobno była kupowana na ostatnią chwilę. Choinki są, a czy Czarzasty uzna stajenkę za tradycję, skoro pojawiła się dopiero w zeszłym roku z inicjatywy posła Konfederacji…? Zobaczymy. Inna sprawa – jak to skomentował mój przyjaciel: „Szopka i tak jest w Sejmie przez cały rok”.
M.
Nawiasem Pisząc
Czym zajęte są polskie media?
Zabawne są te nasze media. Mamy obecnie olbrzymi kryzys NFZ, w związku z którym zamykane są m.in. oddziały położnicze i podobno niektóre kobiety będą zmuszone rodzić na SOR. Nie jest to najlepszy moment na tego rodzaju kryzys, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę przedłużający się kryzys demograficzny, który stale się pogłębia. Mamy wojnę za naszą wschodnią granicą, a nikt z przedstawicieli Polski nie został zaproszony, mimo że ten konflikt dotyka nas bezpośrednio. Mamy również poszczególne akcje dywersji – jeśli wierzyć na słowo tym mediom – ze strony Rosji, ale za chwilę napiszę, dlaczego ich wiarygodność stoi na takim sobie poziomie. I to bardzo niebezpieczne akcje dywersji, bo niedawna sytuacja z torami była mocno niebezpieczna, no ale rząd odtrąbił wielki sukces, więc chyba nie mamy się czym martwić. Dopóki nie dojdzie do tragedii, ale wtedy na pewno się dowiemy, dlaczego to nie ich wina. Mamy jakiś pierdylion problemów, którymi musimy się zająć w tej chwili, ale są rzeczy ważne i ważniejsze.
Słowne przepychanki
Priorytetem dla naszych mediów jest pseudo-afera pomiędzy Waldemarem Żurkiem a Karolem Nawrockim. To, że jakakolwiek decyzja prezydenta jest od razu, z marszu krytykowana przez niemal wszystkich posłów rządzącej koalicji, a jednym z jego głównych krytyków jest między innymi Waldemar Żurek – wiemy. Że te zarzuty są bardzo często zwyczajnie absurdalne, jak choćby zmanipulowany lament na temat weta ustawy kojcowej – też wiemy. Ogólnie nasz rząd zachowuje się trochę jak rozkapryszone dzieci, obrzucające się piaskiem, bo ktoś im zniszczył babki. Tym razem panu Waldemarowi nie spodobało się, że prezydent odrzucił wnioski o powołanie 46 sędziów i zdaniem Żurka „wkracza w fazę łamania Konstytucji”. No i rzucił w żartach, że mógłby się spotkać z panem Nawrockim w ringu do walki o ustrój państwa. Do tematu nawiązał Krzysztof Stanowski, ale prezydent odpowiedział, że nie ma zamiaru „gasić ministrowi światła”, że nie ma na to czasu i że zamiast tego wolałby w końcu poważnie porozmawiać. No i znowu się zagotowało w naszej cudownej, uśmiechniętej koalicji, bo teraz przekonują, że Nawrocki Waldkowi… grozi. Nie spodobał im się oczywiście fragment o gaszeniu światła i uznali, że świetnie się on nada, żeby go wyrwać z kontekstu. Umówmy się jednak – patrząc na to, jak wyglądają obaj panowie oraz że Żurek przegrał nawet z odkurzaczem – raczej na pewno tak by się to skończyło. To nie jest złośliwość, to jest zdrowy rozsądek. W każdym razie pan minister postanowił się jeszcze odnieść do tej sztucznie rozdmuchanej afery. I wiecie co? Skłamał.
Problemy z liczeniem
Przede wszystkim stwierdził, że nie da się sprowokować, mimo że… to on zaczął. W żartach, jasne, ale sam zaczął. Nawrocki chyba nawet specjalnie się do tego nie odnosił, dopóki nie został pociągnięty za język w Kanale Zero. Ale to nie wszystko: Ja nie biorę udziału w leśnych ustawkach kiboli. Widziałem te filmy prezydenta, które pokazywały go jako boksera. Tylko że jak prezydent stał na bramce w jednym z hoteli, ja bawiłem się w rozrzucanie ulotek i malowanie zakazanych przez komunę haseł. Jest tylko jeden malutki szkopuł. Maluteńki. Karol Nawrocki jest młodszy od Waldemara Żurka o trzynaście lat. Żurek urodził się w 1970 roku, Nawrocki w 1983. Komuna oficjalnie upadła (bo nieoficjalnie, to wiemy jak się skończyło) w 1989 roku. Karol Nawrocki w tamtym okresie mógł sobie stać na bramce co najwyżej w przedszkolu. Nie neguję tego, że być może kiedyś Żurek stał po słusznej stronie barykady. Być może walka o demokrację tak mu się spodobała, że walczył o nią również wtedy, kiedy w Polsce już demokracja była i bawił się wspólnie z KOD-em. A być może już mu przeszło, skoro nie widzi problemu, że marszałkiem Sejmu został komuch. Nie wiem. Ale wystarczyło odrobinę pomyśleć, spróbować policzyć, zanim się palnęło głupotę. Chociaż oni tam mają chyba wszyscy drobne problemy z liczeniem. I nie piję tutaj wcale do Gortata, bo ciężko wymagać od koszykarza, żeby był matematykiem (chociaż to raczej podstawy były), ale dziennikarze sympatyzujący z KO, jak również sami politycy uśmiechniętej koalicji, też kiedyś bardzo podobnie się pomylili, bo sugerowali, że Nawrocki współpracował już z Wielkim Bu, kiedy ten miał co najwyżej 13 lat, a chyba jeszcze mniej. Sam prezydent wyjaśniał, że jego kontakt z Patrykiem M. ograniczał się do paru sparingów.
Nieistniejąca wizyta
Poza tym Karol Nawrocki krytykowany jest za to, że nie chce spotkać się z Zełeńskim. Pojawiają się zarzuty, że prezydent na Ukrainę nie pojedzie, bo się boi. Przepraszam bardzo, ale to Zełeński ma do niego interes, a nie odwrotnie, więc dlaczego to Nawrocki ma tam jechać.? Też afera z tyłka, bo Zełeński poznał już stanowisko polskiego prezydenta i jeśli będzie chciał, to do Warszawy przyjedzie. Karol Nawrocki nie chce robić za chłopca na posyłki głowy ukraińskiego państwa, tak jak robili to politycy PiS, a obecnie KO. Po drugie – mam naprawdę olbrzymie wątpliwości, czy w dalszym ciągu powinniśmy tak bezkrytycznie i bez żadnej refleksji wspierać Ukrainę finansowo, skoro całkiem niedawno wyszły na jaw olbrzymie przekręty, związane między innymi z pieniędzmi, którą Ukraina otrzymywała w ramach pomocy od innych państw. Jeden z najbliższych współpracowników Zełeńskiego zwiał już w związku z tym do Tel Awiwu i tyle go widzieli. Ale już wiemy, że np. Radosławowi Sikorskiemu to nie przeszkadza. Poza tym wiele osób czepia się prezydenta, bo wspomniał o wdzięczności i większej symetrii. Ta symetria jest mniej lub bardziej celowo pomijana, ale za to zaczęto wyliczać, ile razy prezydent Ukrainy użył wobec Polski słowa „dziękuję”. No dobrze, ale słowa podziękowania ukryte gdzieś między jednym „dej”, a drugim nie wyglądają zbyt szczerze. I wróćmy też do tej symetrii – za słowami powinny iść czyny. Nie twierdzę, że nie wiadomo, jak wielkie. Mogą zacząć od przeprosin za tragedię w Przewodowie i odszkodowań dla rodzin dwóch zabitych, polskich obywateli. Był to prawdopodobnie fatalny wypadek, a nie celowe działanie, ale mimo wszystko reakcja Ukrainy była zwyczajnie bezczelna. Wciąż też mamy nierozliczony Wołyń. Nam, jako państwu, same podziękowania nie są do niczego potrzebne.
Wnioski z błędów poprzednika
Tak w polityce, jak i w życiu istnieje zasada, że nikt Cię nie będzie szanował, jeśli Ty sam się szanować nie będziesz. Przekonał się o tym między innymi Andrzej Duda. Pamiętacie początek wojny na Ukrainie i reakcje Zełeńskiego na nazwisko naszego poprzedniego prezydenta? Były co najmniej życzliwe, jeśli nie entuzjastyczne. Zełeński wprost mówił, że „Andrzej is great”, a żołnierze reagowali brawami i wiwatami na sam dźwięk jego nazwiska. A jak było na koniec jego prezydentury? Kiedy Duda próbował Zełeńskiego postawić do pionu, mówiąc, że pierwszy chwyci za telefon, ten odpowiedział mu lekceważąco, że bardzo możliwe, że będzie zajęty i nie odbierze. I tak, możemy twierdzić, że to był żart, ale osobiście mam wrażenie, że wspólna konferencja prasowa nie jest najlepszym miejscem na takie złośliwostki. Być może Karol Nawrocki wyciąga wnioski z błędów poprzednika i zwyczajnie oczekuje od niego szacunku jaka należy się głowie państwa, formalnie będącego sojusznikiem.
M.
Nawiasem Pisząc
Absurd spuszczony z łańcucha
Znowu się głośno zrobiło w polityce, bo Karol Nawrocki zawetował kolejną ustawę. A że była to ustawa, którą wyjątkowo łatwo sprzedać, prymitywnie grając na emocjach, nikomu z koalicji rządzącej nie trzeba było dwa razy powtarzać, że trzeba nakłamać. Wredny Prezydent chce trzymać psy na łańcuchach, sadysta jeden! Mimo że Nawrocki dokładnie wyjaśnił, dlaczego sprzeciwia się tej ustawie i nie jest to bynajmniej ze względu na artykuł o nietrzymaniu psów na uwięzi, ale na… całą resztę ustawy. Już dawno spodziewałam się, że będą z tego powodu cyrki, dlatego zdążyłam sobie tę ustawę przeczytać. Na ponad czterdzieści stron przepis dotyczący łańcuchów był jeden. Cała reszta to taki administracyjny terror, że absolutnie nie dziwię się Prezydentowi, że ten bubel zawetował. Bo to nie chodzi o te nieszczęsne łańcuchy – tu chodzi o dowalenie polskim rolnikom. Po raz kolejny. O restrykcyjne wymagania, które w przypadku wielu gospodarstw będą niemożliwe do spełnienia, a dla innych pioruńsko kosztowne.
Gdzie jest granica znęcania się?
I tu naprawdę nie chodzi o to, że przeciwnicy tej ustawy czerpią jakieś sadystyczną przyjemność ze znęcania się nad psem i trzymaniu go całymi dniami na łańcuchu. Tylko wiecie – łańcuch łańcuchowi nie równy. Jeśli pies ma zapewniony odpowiednio długi łańcuch, jeśli ten łańcuch nie wbija mu się jakoś boleśnie w szyję i kark, jeśli ma na miejscu stały dostęp do świeżej wody i jedzenia i jeśli jest czasem z tego łańcucha, żeby mógł się wybiegać, to według mnie nie jest to równoznaczne ze znęcaniem się. Lepiej by mu chyba było, gdyby biegał sobie spokojnie za ogrodzeniem, ale czasem nie ma takiej możliwości. Czasem ten płot trzeba zwyczajnie wymienić. Inna sprawa, że moja koleżanka trafiła na psa łańcuchowego i tam faktycznie miała do czynienia ze zwykłym znęcaniem się. Łańcuch wbijał się temu psu w ciało, powodując rany, które okropnie ropiały. Był koszmarnie wychudzony, a wokół walały się zardzewiałe, suchuteńkie, wybrudzone, stare garnki, które nie wiadomo, kiedy ktoś ostatnio je mył, nakładał tam jedzenie albo nalewał wody. Łańcuch był też dramatycznie krótki – na nagraniach, które mi wysłała miał tak na oko 2-3 metrów, a to był spory pies, w typie labradora. Bardzo możliwe też, że był bity, bo uchylał się, kiedy koleżanka próbowała go pogłaskać. Tylko że w takich sytuacjach można cały czas reagować i nie trzeba było do tego specjalnej ustawy. Widząc tak skrajnie zaniedbanego zwierzaka mamy prawo wezwać odpowiednie służby, tak samo jak mamy prawo zbić szybę w samochodzie, kiedy podczas upalnej pogody zamknięty jest w nim pies. W takich drastycznych przypadkach ustawa więc niewiele zmienia. Ona jedynie będzie utrudniała życie rolnikom.
Nierealne wymogi
Wielu ludzi słusznie zauważyło, że ta ustawa nie powinna się nazywać łańcuchowa, a kojcowa. Bo o łańcuchu było jedno zdanie, a przepisów i regulacji dotyczących kojców była cała masa. Na czym polegają absurdy? Tak jak pisałam – ustawa dotykała przede wszystkich rolników. Jeśli trzymasz w małej kawalerce sześć dużych psów, to w sumie nie ma problemu, bo „one tam mają miłość i ciepło”, jak twierdził Patryk Jaskulski w debacie na Kanale Zero. Ale rolnik – o nie, rolnik nie ma tak dobrze. Bo największe psy będą teraz wymagały kojca na 20 m², średnie – 15 m², a najmniejsze 10 m². Wiadomo, że na wsi potrzebne są raczej większe psy, ewentualnie średnie, bo nikt tam sobie raczej ratlerka czy chihuahuy nie kupuje, żeby ładnie wyglądały. Najmniejszym psem, jakiego widziałam na wsi był border collie – swoją drogą niesamowicie inteligentny psiak, potrafi zaganiać zwierzęta hodowlane chyba jak żadna inna rasa. To takiemu pieskowi wystarczy ta średnia klatka. W większości jednak są to psy duże, a koszt kojca dla tych największych to ok. 15 000 zł. A trzeba jeszcze doliczyć zadaszenie. Jeśli nie spełni się tych wymagań – oczywiście kara finansowa. I tak się żyłuje z tego rolnika, ile tylko się da. A wiadomo, że skoro nie stać go było na odpowiedni kojec, to tych kar tez nie powita z entuzjazmem. Zwłaszcza, że potem będzie kolejna, kolejna, aż w końcu psa zabierają.
Z za małego kojca do schroniskowej klatki
I to jest chyba największy absurd tej całej ustawy – bo zwolnione z obowiązkowego metraża kojca są… schroniska i organizacje prozwierzęce. A gdzie trafi taki czworonóg? No właśnie, do jakiegoś schroniska, gdzie prawdopodobnie spędzi resztę życia w klitce po dwa metry jeden bok. Tam mu będzie na pewno lepiej, prawda? Co tam się dalej będzie działo z tym psem, pomysłodawcy ustawy mają w poważaniu, bo za każdego takiego zwierzaka dostaną odpowiednią kasę. Za przejęcie, a potem na utrzymanie. Czyli właścicielowi odebrany zostaje pies, do którego na pewno był przywiązany, jeśli w gospodarstwie są też małe dzieci, będą pewnie zrozpaczone po stracie pupila (wiemy, jak dzieciaki potrafią reagować na utratę zwierzaka), a psa czeka smutny koniec w jakiejś ciasnej klatce. Rewelacyjne rozwiązanie. Empatia wobec pieska wjeżdża tutaj na pełnej. O czym jeszcze musi pamiętać właściciel – obowiązkowe chipowanie i kastrowanie, oczywiście na własny koszt (zwolnieni są tylko ludzie najubożsi i niepełnosprawni, ale wtedy i tak są zobligowani do tego, żeby to W TERMINIE załatwić na koszt gminy). Bo tak – są też odpowiednie terminy, żeby tego dokonać, absolutnie nieprzekraczalne. Ustawodawca łaskawie dopuszcza możliwość niewykonania kastracji, jeśli stan zdrowia zwierzaka na to nie pozwala, ale jak tylko piesek wydobrzeje, to w ciągu 21 dni musi zostać wykastrowany i koniec. Poza tym zakaz fajerwerków (od dawna o to walczą!), sprzedaży żywych ryb, takie tam szczególiki. Z żywymi rybami jest zresztą podobnie jak z łańcuchem – faktycznie przed świętami widywało się kiedyś sklepy z akwariami przepełnionymi tymi rybami, z czego część pewnie już nie żyła, ale jeśli ryby mają w akwarium odpowiednie warunki, to czemu nie można jej sprzedać żywej, żeby była bardziej świeża do posiłku?
Zwierzątka zwierzątkami, ale kto na tym zarobi?
Takie zapisy w tej śmieć-ustawie wskazują jasno, kto za nią przede wszystkim lobbował. Organizatorem projektu były OTOZ Animals, Viva!, Mondo Cane i Akcja Demokracja – tę ostatnią skądinąd znamy, ale o dwóch pierwszych też wielokrotnie było głośno. To nam już sporo spraw w głowie rozjaśnia, prawda? A warto pamiętać, że tego typu organizacje nadużywają często swoich uprawnień. Czytałam kiedyś post jakiegoś posła Konfederacji, zdaje się. Opisywał on kłopoty rodziny, której odebrano psa. A dlaczego odebrano? Był to sznaucer olbrzymi, więc pies wymagający. Na dosłownie niecały jeden dzień trafił na balkon, miał tam oczywiście dostęp do jedzenia i wody, był też wyprowadzany. Dla jego własnego dobra, bo w tym czasie właściciele odmalowywali mieszkanie i nie chcieli, żeby pies się ubrudził albo co gorsza zlizywał potem tę farbę. I w sumie nie byłoby problemu, gdyby nie to, że pies zrobił kupę. Zdarza się. Oburzona sąsiadka, jakaś wścibska hiena, od razu wezwała kogo trzeba, a rodzinie psa odebrano. Najsmutniejsze jest to, że ten pies był tresowany na psa terapeutycznego, a rodzice kupili go dla swojego syna, który, jeśli dobrze pamiętam, miał autyzm. Taki pies kosztuje naprawdę grube pieniądze. Domyślacie się oczywiście, że chłopiec był zrozpaczony. Nie wiem, jak skończyła się ta historia, ale mam nadzieję, że rodzina psa odzyskała, bo to był taki absurd, że – jakby to powiedział pewien kandydat na prezydenta – w pale się nie mieści. Poza tym – szkoda byłoby marnować takiego psa na życie w ciasnym kącie, skoro był wyszkolony, żeby pomagać potrzebującym dzieciom.
Weto będzie odrzucone?
Cieszę się, że ten ściek bzdur Karol Nawrocki zawetował (nie rozumiem, dlaczego nie zawetował ustawy, która ucięła łeb branży futrzarskiej, bo tam też absurd absurdem poganiał). Martwię się trochę, że Włodek Czarzasty już zapowiada, że Sejm będzie starał się to weto odrzucić (wiadomo – ogromna liczba bezsensownych regulacji, administracyjny bałagan oraz możliwość represjonowania obywatela karami z dupy – który komunista by się temu oparł?) i niestety mają na to duże szanse. Potrzebują zdaje się 276 głosów, a w Sejmie za tą ustawą zagłosowało 280 posłów. Pozostaje mieć nadzieję, że do części PiS-owców dotrą argumenty Karola Nawrockiego i w ponownym głosowaniu zmienią zdanie. Jeśli tak się nie stanie, to ciężkie czasy czekają nie tylko rolników, ale też ich psy. Co mnie jednak śmieszy – tym najbardziej zatwardziałym fanatykom KO wydaje się, że są zabawni, kiedy piszą, że Prezydent ustawę zawetował, bo nie może się zerwać z łańcucha Kaczyńskiego. Ludzie kochani, akurat prezes PiS głosował za tą ustawą, więc na czyjej niby smyczy biega Nawrocki? Ja bym się na ich miejscu bardziej martwiła, czy Merz Tuska za krótko nie trzyma, bo mam wrażenie, że aż mu żyły na czole wychodzą, tak ciasno jest uwiązany.
M.
