

Kijem w Mrowisko
A może by tak Polaka do NATO?
Pojawiło się tam kilku kandydatów na nowego sekretarza generalnego Sojuszu, ale chyba najbardziej nietypowym, przynajmniej z polskiej perspektywy, stał się… Aleksander Kwaśniewski. Jednak powiedzmy sobie szczerze. W skali od 1 do 10, to na 9.9 to się nie stanie. Natomiast warto się zastanowić czy Polska w ogóle powinna się o takie stanowisko starać?

Jak najbardziej powinniśmy o to zabiegać
Wybór sekretarza generalnego NATO jest to proces też tylko w drobnej części zależny od nas samych. Na to stanowisko wybierany wybiera się osobę, która ma poparcie większości członków Organizacji Paktu Północnoatlantyckiego. Decyzja ta wymaga uzgodnienia pomiędzy państwami członkowskimi, a szczególnie mocarstwami.
W przypadku Polski próba starania się o tę rolę byłaby wskazana nie tylko ze względu na jakiś symboliczny prestiż, ale przede wszystkim z powodu bieżącej sytuacji politycznej. Nie ma co ukrywać, że Polska zajmuje w tym momencie jeden z centralnych punktów na mapie Sojuszu. Trzeba jednak zadać sobie pytanie czy mielibyśmy kogo wystawić do takiej roli?
Skoro już zaczęliśmy od Aleksandra Kwaśniewskiego to trochę kontynuujmy nawet jeśli zostaje to tylko w domenie spekulacji. Sam zainteresowany też raczej podchodzi do tego z dużą rezerwą. Gdyby tak wziąć to na poważnie, to czy miałoby to sens?
Obiekcje tu są naturalne – po prostu osoby, które były w PZPR z natury należy traktować z dużym dystansem, choć też nie należy zakładać, że absolutnie każdy kto był w nieboszczce partii staje się z automatu zły. No nie, a niech przypadek śp. profesora Wolniewicza posłuży jako przykład.
Osobiście nie poparłbym tej kandydatury, ale jestem też w stanie zrozumieć niektóre argumenty, które byłyby w opozycji do mojego zdania.
Po pierwsze Aleksander Kwaśniewski jest postrzegany przez rosyjskie elity trochę jako, nie powiem, że zdrajca, ale jako osoba, która wiele napsuła krwi Rosji. Za jego kadencji Polska weszła do NATO i Unii Europejskiej. Był aktywny podczas pomarańczowej rewolucji na Ukrainie: m.in. był przedstawicielem UE ds. Ukrainy i mediatorem w konflikcie na Ukrainie. Słowem, regularnie działał na wyrwanie Polski i Ukrainy spod wpływów Kremla. No na papierze wygląda to niemal jak wielki Nemesis.
Jednak teraz tutaj pojawiają się przeszkody, a jest ich całkiem sporo. Członkostwo w partii komunistycznej, a następnie postkomunistycznej, problemy wizerunkowe, które mogłyby być bardzo łatwo wykorzystane. W końcu niewielu jest takich, którzy faktycznie wierzą w „syndrom goleni prawej” czy chorobę filipińską. Do tego można jeszcze zaliczyć różne zarzuty o korupcję, które pojawiały się przez lata, włącznie z powiązaniami z prorosyjskim Janukowyczem.
Jak nie drzwiami to oknem, próbować trzeba
Więc odrzucając samego Aleksandra Kwaśniewskiego można by poruszyć ten temat w ogóle jako wyzwanie dla naszego MSZ czy MON. Czy Polak mógłby zostać sekretarzem generalnym NATO? Nie bójmy się takich pytań zadawać, bo w końcu jest to rzecz naturalna, tym bardziej, że nasza rola w Sojuszu jest w tym momencie kluczowa i powinna się utrzymać na wysokim poziomie w najbliższym czasie.
Należałoby zatem zadać sobie pytanie czy mamy w ogóle kandydata do takiego stanowiska? Chociaż tutaj bardziej należałoby zapytać naszego MSZ wraz z MON. Wybór nowego sekretarza generalnego NATO przypada na końcówkę września. Może więc warto by było przynajmniej spróbować wykorzystać taką sytuację? Bo o ile giełda nazwisk poszerza się już o prezydentów czy premierów ze Słowacji, Finlandii, Rumunii, Litwy czy Estonii, to z naszej strony panuje na razie złowroga cisza.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Kijem w Mrowisko
Kłopoty geopolityka
Podstawowym hasłem Jacka Bartosiaka w takich sytuacjach zawsze było „nie bójcie się debaty chłopcy”. No i niefortunnie zdarzyło się tak, że ktoś podjął debatę, ale od strony, z której autor się raczej ataku nie spodziewał.

Kto kojarzy Jacka Bartosiaka? Jeśli chodzi o osoby, które interesują się polityką, to raczej wszyscy. Liczne publikacje, występy w mediach, ogromny sukces „pierwszego geopolityka III RP.” Własny sposób opisywania sytuacji międzynarodowej, odnoszenie się do swoich kontaktów w USA. No właśnie i trochę o to „odnoszenie się” poszło w ostatnim czasie.

Żeby nie było, co do całokształtu działalności Jacka Bartosiaka mam stosunek bardziej pozytywny niż negatywny.
Spopularyzował inny sposób patrzenia na politykę, niż tylko zwykłą naparzankę? Tak. Podniósł pogrzebany przed laty temat geopolityki? Tak. Nawet jego różne wizje, niekiedy bardzo abstrakcyjne, są przedmiotem debaty i powodują różne burze mózgów. A o to właśnie chodzi, by takie coś nastało. To, że ze swojej popularności zaczął robić biznes ma dla mnie mniejsze znaczenie. To trochę jak by mieć pretensje do malarza, że zarabia na swoich obrazach.
Jest również kilka spraw, które poddaję się krytyce w jego osobie. Częste wyolbrzymianie, tworzenie nieco naginanej narracji, stworzenie czegoś w stylu „pop geopolityki”. Jednak przez lata, co do książek i twórczości, ciężko się znajdowało ostre słowa krytyki. Chyba pierwszym takim dziełem była „Armia Nowego Wzoru”, która w żadnym wypadku nie stała się remedium na problemy Wojska Polskiego, a jej koncepcje zostały częściowo zdezaktualizowane przez wojnę na Ukrainie.
Różne osoby komentujące politykę i wojskowość zgłaszały zdecydowany sprzeciw wobec wielu tez forsowanych przez autora. Konflikt na linii Bartosiak – Wolski stał się nawet memiczno-kultowy na swój sposób, ale też Krzysztof Wojczal podjął, nie tak dawno, ten temat i stanął do debaty z „naczelnym geopolitykiem RP”. Tego typu postaw zaczęło z czasem przybywać. Dorzucając własny kamyczek do tego ogródka, sam również krytykowałem u siebie na Twiterze jego tezę, że NATO nigdy nie ćwiczyło wykonywania zobowiązań artykułu 5, co prawdą nie było.
Pacyfik, doktorat i rzucenie rękawicy
Podstawowym hasłem Jacka Bartosiaka w takich sytuacjach zawsze było „nie bójcie się debaty chłopcy”. No i niefortunnie zdarzyło się tak, że ktoś podjął debatę, ale od strony, z której autor się raczej ataku nie spodziewał.
Michał A. Piegzik postanowił rzucić rękawicę w tematyce książki „Pacyfik i Eurazja”, która była nie tylko jednym ze sztandarowych dzieł Jacka Bartosiaka, ale również jego pracą doktorską. Piegzik, będący także stypendystą japońskiego Ministerstwa Edukacji, odwołał się do źródłowych dokumentów japońskich by pokazać, że wiele tez Bartosiaka mija się z prawdą. I to okazało się dopiero wierzchołkiem góry lodowej, a oliwy do ognia dolał…Bartosiak.

No i to stało się głównym punktem zapalnym. Już nie tylko Piegzik, ale i inni zaczęli analizować prace Bartosiaka i starali się pokazać podobieństwo pomiędzy pracami autora, a tekstami amerykańskich think tanków. Z analiz wynikało, że były one niekiedy przepisane 1:1. Jeszcze bardziej się zagotowało gdy się okazało, że są one bez odpowiednio dopisanych przypisów. Pojawiły się już nawet daleko idące zarzuty o plagiat i głosy, że może to poskutkować odebraniem tytułu doktora.
To samej sprawy zainteresowany na razie odniósł się jeden raz. Pod postem Piegzika zamieścił taki oto wpis:

Konkluzja
Żeby jakoś dokonać podsumowania tej sytuacji. Michał A. Piegzik odniósł się głównie do warstwy merytorycznej i zarzucił Jackowi Bartosiakowi mijanie się z faktami. Następnie sam autor, który w końcu namawiał do debaty z nim, oburza się na to i być może nieświadomie wywołuje kolejną burzę. Tym razem dotyczącą potencjalnego przepisania zagranicznych analiz do swojej pracy bez odpowiednich przypisów.
Nie wiadomo jak cała sprawa się zakończy, bo wszystko na ten moment jest bardzo dynamiczne. Natomiast nie skupiałbym się tu wyłącznie na samym Bartosiaku. Ta sprawa powinna otworzyć ogólną debatę na temat wykształcenia w Polsce. W szczególności tego zdobywanego na uniwersytetach. Nie od dziś wiadomo, że są to często „drukarki” licencjatów i magistrów. Liczy się ilość a nie jakość. Doktoraty ta choroba również trawiła, choć w mniejszym stopniu. Niemniej należałoby dokonać w tym temacie zmian systemowych by ten proceder zminimalizować.
Zakładam, że sam Bartosiak wyjdzie z tego obronną ręką i raczej nie zostanie mu odebrany tytuł. Ucierpieć na tym może przede wszystkim jego marka i cały biznes wokół swojej osoby. Cała ta sytuacja pokazała, że stał się on, w pewnym sensie, ofiarą własnego sukcesu i zbyt dużego ego.
Kijem w Mrowisko
Kontrofensywa, Bachmut i Biełogorod
Pod kątem PsyOps atak na obwód biełogorodzki to prawdziwy sukces. Chaos w rosyjskiej infosferze i wymuszenie przerzutu części wojsk są tego bardzo dobrym potwierdzeniem.

Kiedy Kontrofensywa? To pytanie zadaje sobie każdy, kto interesuje się tematem wojny na Ukrainie. Gdzie uderzą Ukraińcy? Czy w ogóle uderzą? Jaki mają potencjał? Na razie wszyscy czekamy, co nie zmienia faktu, że na wschodzie ciągle coś się dzieje. Od poranka pojawiają się w mediach społecznościowych najróżniejsze informacje dotyczące ataku na obwód biełogorodzki w Rosji.

Trzeba sobie powiedzieć otwarcie, że gdybyśmy wiedzieli kiedy faktycznie uderzenie nastąpi zniwelowałoby to jego skuteczność. Tak samo z pytaniem „gdzie będzie to uderzenie”. Można natomiast powiedzieć, że Siły Zbrojne Ukrainy starają się przystosować pole bitwy do swoich działań.
Oznak przygotowań jest bardzo dużo ze strony ukraińskiej. W szczególności widać to w mediach społecznościowych i trzeba powiedzieć, że PsyOps działa bardzo dobrze z ich strony. Liczne filmiki z poligonów, chwalenie się nowym sprzętem, zdjęcia przygotowujących się batalionów. Jest tego naprawdę dużo.
Do tego należy doliczyć również już oficjalne zapowiedzi dotyczące przekazania Ukrainie samolotów F-16 i tutaj też zgłaszają się już pierwsi chętni. Po wcześniejszych dostawach pocisków Storm Shadow są to naprawdę dobre wieści dla Kijowa.
Bachmut padł
Te słowa zostały niedawno odmienione przez wszystkie przypadki. Po około 8 miesiącach miasto zostało zdobyte przez Rosjan. Choć trzeba powiedzieć, że z samej miejscowości, która przed wojną miała około 70 tysięcy mieszkańców, zostały głównie gruzy.
Strategicznie wiele to nie zmieni. Miasto nie stanowi w tym momencie dobrego punktu przerzutu zaopatrzenia, nie jest też żadną „bramą do Donbasu”. Miało ono dla jednej jak i dla drugiej strony znaczenie głównie psychologiczne. Zdecydowanie ciekawsze rzeczy dzieją się za to na północy i południu miasta. Od obu stron Ukraińcy starają się okrążać miasto. Biorąc pod uwagę fakt, że Bachmut jest otoczony przez wzgórza, to dla armii rosyjskiej cała operacja związana z tą miejscowością okazała się raczej pyrrusowym zwycięstwem.
I nie jest to komentarz środowisk zachodnich czy ukraińskich, ale również rosyjskich. Najbardziej krytyczny jest tutaj tradycyjnie Igor Girkin. Ale też wcześniejsze komentarze samego Prigożyna pokazywały, że Rosjanie przelali tam niepotrzebnie zbyt wiele krwi. Straty tutaj sięgają spokojnie kilkudziesięciu tysięcy zabitych i rannych. Prezydent Biden stwierdził nawet, że Rosjanie stracili tutaj 100 tysięcy ludzi. Jest to może przeszacowana liczba, ale już podawane przez analityków liczby około 70 tysięcy mogą być bliższe prawdzie. Tu trzeba jedynie czekać.
Niemniej, gdyby potencjalne wykorzystanie wzgórz przez Ukraińców, a następnie okrążenie się udało, to Rosjanie utracą w tym rejonie większość zdobyczy z ostatniego roku. Na to propaganda rosyjska miała już problem znaleźć wytłumaczenie.

Biełogorod, czyli nieszczęścia chodzą parami
Przygraniczne obwody rosyjskie też nie mają lekko w ostatnim czasie. Nieco ponad tydzień temu utrata Su-34, Su-35 i dwóch Mi-8 do walki radioelektronicznej, których Rosja posiada najwyżej 20. Jeszcze wcześniej przypadkowe friendly-fire w wyniku spadku bomb na własne miasto.
Z kolei dziś rano pojawiła się informacja, że Rosyjski Korpus Ochotniczy oraz Legion Wolności Rosji przekroczyły granicę ukraińsko – rosyjską i zdobyło teren po rosyjskiej stronie. Co ciekawe nie użyli oni żadnych oznaczeń ukraińskich, co przypomina działania rosyjskie z 2014 roku i „zielone ludziki”. Sami Ukraińcy odcinają się od tego, twierdząc że „broń i sprzęt można swobodnie kupować w sklepach wojskowych”. To również nawiązanie do słów Putina z czasów ATO.

I znowu, nie należy tu oczekiwać, że jest to właśnie ta właściwa kontrofensywa. To raczej działanie stosunkowo niewielkiej grupki, ale z pewnością robiącej duże zamieszanie. I to zadziałało. Chaos jaki zapanował na rosyjskich kanałach informacyjnych był idealnym tego potwierdzeniem. Zwołano nawet specjalną naradę w Biełogorodzie, a Kreml milczał przez kilka godzin.
Psychologicznie to ogromny sukces. Wywieszane biało – niebiesko – białe flagi Rosji oraz śmieszkowanie z „Biełogorodzkiej Republiki Demokratycznej” przyniosły zamierzony skutek. To już zmusiło Rosjan do przerzucenia części wojsk w ten teatr działań, a to oznacza tylko tyle, że obrona rosyjska będzie regularnie poddawana taki „rozszczelnieniom”. I na to pewnie czekają SZU przed potencjalnym kontratakiem.
Kijem w Mrowisko
A gdybym trollem był
Trolling, dezinformacja, sianie fake newsów… Czyli witamy w świecie internetowych trolli i ich pudeł rezonansowych.

Nie ma chyba w Internecie osoby, która nie miała styczności z trollem. Jest to zjawisko tak powszechne, że nabrało już nawet własnych podgrup. Wielu zapewne zadawało sobie również pytanie: jak jest cel trolla?

Jeszcze nie tak dawno, gdy słyszeliśmy hasło „troll internetowy”, to zazwyczaj przed oczyma mieliśmy konto bez historii, zdjęć, imienia i nazwiska, które irytuje wszystkich głupimi komentarzami. Taki obraz dominował jeszcze na początku XXI wieku, kiedy popularne były hasła o tym by „nie karmić trolla”. To wszystko znacząco ewoluowało w drugiej dekadzie bieżącego stulecia.
Współcześnie trolle dalej spełniają swoją rolę „szkodliwości”, jednak w bardziej ukierunkowany sposób. Można powiedzieć, że wcześniej było to zjawisko o charakterze chaosu. Obecnie zaś trolle, w wielu przypadkach, są trybikami w machinach propagandowych oraz elementem walki informacyjnej.
Koło tego tematu nie da się przejść bez przypomnienia Jessikki Aro i jej książki „Trolle Putina”. Szczegółowo opisała w niej w jaki sposób rosyjskie służby zagospodarowały tę domenę tworząc, tak zwane, farmy trolli. Ich działania polegały nie tylko na uprzykrzaniu życia autorce groźbami, zasypywaniem wiadomościami, ale też prześladowaniem, upodleniem czy robieniem nagonek. Pokazywała ona też, w jaki sposób rozrasta się prorosyjska agentura, tworząc swoje stowarzyszenia, ugrupowania, think tanki i tak dalej.
Całość działań miała formę śnieżnej kuli. Za anonimowymi kontami szły fejk konta z losowymi danymi. Za nimi już realni ludzie, którzy uwierzyli w ten przekaz i dawali się wciągnąć w tę grę. Dziś to zjawisko jest już na tyle powszechne, że takie kumulowanie napięcia możemy znaleźć niemal w każdej dziedzinie.
Tu podkowa działa
Jean – Pierre Faye ukuł kiedyś coś takiego jak teoria podkowy. Opierała się ona przede wszystkim na doświadczeniach nazizmu i komunizmu. Zasada w niej była bardzo prosta. Środowiska skrajne, ekstremistyczne, znajdujące się po dwóch stronach ideologicznych mają w rzeczywistości więcej cech wspólnych, niż dzielących. Skrajności często wierzą w teorie spiskowe, są ślepe na argumenty i zamykają się w swoich bańkach. I choć nie jest ta teoria doskonała, to w przypadku trolli jest ona trafna.
Bo jaki jest cel trolla? Przede wszystkim skłócenie ludzi i wprowadzenie chaosu. Radzieckie jak i później rosyjskie służby doprowadziły to do perfekcji. Były one w stanie skłócić środowiska skrajnej lewicy i prawicy w USA, a następnie chwalić się tym osiągnięciem. I teraz należałoby sobie zadać fundamentalne pytanie. Skoro nawet mocarstwo może paść ofiarą takiej wojny psychologicznej to co z mniejszymi i słabszymi państwami?
I tutaj trzeba dać kropkę, bo wojna na Ukrainie całkowicie wywróciła formę trolla. Prorosyjska narracja postawiła na zmieszanie starych metod dezinformacji w stylu Związku Radzieckiego, tylko z wykorzystaniem współczesnej technologii. Częściowo pokrywa się to z wcześniej opisanym „whataboutismem”.
A jeszcze większy problem jednak pojawia się wtedy, gdy osoby z zasięgami łapią się na te manipulacje i podają je dalej.

Nowa generacja wojny w sieci
Idealnym papierkiem lakmusowym okazała się tutaj wojna na Ukrainie i jej eskalacja po 24 lutego 2022 roku. Przykłady można mnożyć. Ofiarami tych nagonek padli nie tylko sami Polacy, ale również Ukraińcy. Wzorcowym przykładem jest tu choćby polsko – ukraińska kawiarnia w Bielsku – Białej, która jeszcze przed otwarciem została zalana falą bluzg, negatywnych komentarzy i haseł „stop ukrainizacji Polski”. Do tego ostatniego jeszcze sobie wrócimy.
Jak już zostało napisane wyżej, rosyjska dezinformacja stara się czerpać z dwóch przeciwstawnych kierunków. W przypadku naszego państwa też mamy z tym do czynienia. Z jednej strony spora część prawicy popierająca otwarcie Rosję lub szerząca fejki. Z drugiej skrajna lewica komunistyczna robiąca dokładnie to samo. Można jedynie zadać pytanie czy jest to celowe wpisywanie się w narrację rosyjską czy po prostu własna niewiedza i ignorancja. Na to pytanie można sobie odpowiedzieć na podstawie poniższych przykładów.
Polityczna dezinformacja
W przypadku Polski szeregi skrajnych komunistów są stosunkowo mniejsze, więc ich zasięg jest zdecydowanie węższy. Przykład Michała Nowickiego, który nadaje niekiedy z własnej łazienki jest tutaj aż nazbyt wymowny. Co nie zmienia faktu, że w przypadku Ukrainy mówił on jednym głosem z Korwin – Mikkem na temat Ukrainy i Rosji. Rzecz jasna, cała narracja była taka, że Rosja nie odpowiada za różne zbrodnie, tylko Ukraińcy je sobie sami robili.

Ale lećmy dalej, bo tu się to dopiero rozkręca. W szczególności aktywne w szerzeniu fake newsów okazały się tutaj osoby z otoczenia Korony Grzegorza Brauna. I tak mamy tutaj kolejne przykłady. Piotr Panasiuk, osoba, która jest pudłem rezonansowym rosyjskiej propagandy w Polsce, startował w wyborach z ramienia partii Brauna.

A pamiętacie akcję „stop ukrainizacji Polski”? W zasadzie do teraz żyje ona sobie gdzieś w odmętach Internetu. Praktycznie każde wydarzenie negatywne jest w nim przypisywane Ukraińcom. Facet z siekierą na ulicy? Pewnie Ukrainiec. Węgiel wywożą? Pewnie do Ukraińców. Roszczenia terytorialne? No tylko Ukraińcy je mają. I tak dalej. Nie jest zaskoczeniem, że znowu tutaj najbardziej aktywne były środowiska wokół Brauna.
Co więcej, akcję zainicjowało zaledwie kilka kont, które wręcz spamowały hasztagami na Tweeterze. Mamy wśród nich również takie perełki jak Skalskiego.



Mało? Lecimy dalej. Mamy jeszcze głośny niedawno przykład Leszka Sykulskiego. Jeszcze rok temu, gdy pisałem, że jego przekaz jest spójny z rosyjską narracją i nie klei się z faktami, to byłem atakowany przez jego fanów. W końcu to był „jedyny prawdziwy geopolityk!”. Każdy kto się z tym nie zgadzał był zmanipulowany przez zachodnią narrację.
Minął rok i dostaliśmy Leszka, który chwali Armię Czerwoną, trzyma sztamę z prorosyjskimi Kamratami i domaga się ścisłej współpracy z Rosją. No któż by się spodziewał.

A no i warto również dodać, że Leszek Sykulski miał mieć pewne miejsce w Częstochowie z ramienia partii Brauna, a sam jest też mentorem… Piotra Panasiuka. Ponadto tworzył „Ruch Antywojenny”, który za głównego winnego wojny uważał USA i Zachód, a nie Rosję. No pewnie to zwykła koincydencja. Prawda?


Dalej mało? No to jeszcze mamy wcześniej wywołanych Kamratów i Olszańskiego. Mamy eMisję TV i Korczakowskiego, mówiącego o „Niebiańskiej Jerozolimie” i o tym, że popiera Rosję. Mamy Góralskie Veto i Pitonia, który też w Ukraińcach widzi wroga, a nie w Rosji. Tę wyliczankę można ciągnąć naprawdę bardzo długo, a w zasadzie 3/4 ich przekazu to są powielane fejki, które pojawiły się wcześniej na kanałach telegramowych, lub zwykłe teorie spiskowe.
Lekarstwo? Jest i nie ma
Choć wróć. Zdecydowanie lepszym była by tu nazwa „odtrutka”. Nagroda Złotego Goebbelsa zawał to hasztagiem „stop rusyfikacji prawicy”. Niewątpliwie to zjawisko nastąpiło. O ile lewica postkomunistyczna zawsze miała ciągoty prorosyjskie, o tyle na prawicy to był margines, może poza Korwinem. Teraz spora liczba umownie prawicowych mediów albo stała się prorosyjska, albo poddała się rosyjskiej dezinformacji.

Można z tym walczyć jedynie odkłamując fejki, ale tu znowu wraca ten przeklęty „whataboutism” i negowanie wszelkich argumentów. Statystyki coś mówią? To nie dowód. Zdjęcia satelitarne? Pewnie fejki. Świadkowie? Na pewno agenci. Zdjęcie? Pewnie przerobione, pokaż nagranie. Jest nagranie? To jeszcze nie żaden dowód. Zawsze będzie jakaś wymówka. Tak jak u lewicy z „to nie był prawdziwy socjalizm!”
Zainteresowani widzieli dokładnie co podziało się z tymi, którzy przez ostatni rok trzymali stronę Leszka Sykulskiego. Gdy tylko powiedział o jedno słowo za dużo to nagle cało środowisko krzyknęło w niebogłosy. Co prawda odcięli się od jego osoby, ale nie odcięli się od jego narracji.
Dlatego tutaj wraca teza, którą podobnie jak w przypadku Sykulskiego postawiłem w zeszłym roku. Jeśli ktoś przez cały 2022 nie wyleczył się z tej narracji prorosyjskiej i nie zauważył jej przekłamań, to już dla takiej osoby raczej ratunku nie ma.