

Nawiasem Pisząc
Okrucieństwo nazywane wspaniałomyślnością
Nie wypada dłużej milczeć w sprawie śmierci małego Felka, który miał się niebawem urodzić, a który zamiast tego został zabity zastrzykiem chlorku potasu podanym do serca, bo podejrzewano u niego łamliwość kości, a następnie podjęto decyzję, że w związku z tym nie ma prawa do życia. I o ile spora część ludzi zareagowała – moim zdaniem – słusznym oburzeniem, o tyle mam wrażenie, że jest też dużo osób, które popierają decyzję pani doktor. Ba, nawet ogłosiły ją bohaterką. A warto wspomnieć, że szpital w Łodzi odmówił wykonania aborcji, za to zaproponował cesarskie cięcie, a następnie specjalistyczną opiekę nad dzieckiem. Matka wcale nie musiałaby zabierać chłopca ze sobą i samotnie walczyć z jego chorobą. Z jakiegoś powodu zdecydowano się na rozwiązanie prostsze, ale też dużo okrutniejsze. Zdaję sobie sprawę, że łamliwość kości jest straszną, nieuleczalną i bardzo bolesną chorobą, ale pojawiło się wiele świadectw ludzi, którzy się z nią borykają. Świadectw mówiących, że owszem, choroba jest bardzo trudna, bardzo bolesna i bardzo uciążliwa, ale oni cieszą się, że to życie zostało im podarowane i mogą z niego czerpać, na ile są w stanie. Pod jednym z takich świadectw widziałam niestety komentarz kobiety, która napisała do jego autorki, żeby się nie odzywała, skoro nie ma pojęcia i nie była egoistką, bo ona ma łamliwość jednego typu, a tamto dziecko podobno drugiego czy trzeciego i że tamte są gorsze. Nie znam się, ale naprawdę wydaje mi się, że trzeba mieć w sobie dużo nienawiści, żeby napisać coś takiego chorej dziewczynie, tylko dlatego, że jej zdanie zaburza czyjś światopogląd, w którym zabicie dziecka było jedynym i słusznym rozwiązaniem.
Po prostu słaba doktor?
W Internecie można było znaleźć sporo ocen pani Gizeli Jagielskiej, bo to ona zdecydowała się na wstrzyknięciu w serce chłopca soli, i nie są to oceny pozytywne. Na samym początku warto wspomnieć, że zdecydowana większość pacjentek narzekała na brak empatii u lekarki. Pani Gizela traktowała mnie przedmiotowo, zabrakło empatii i zrozumienia, o dialogu nie wspomnę, bo pani Gizela oznajmiła, co będzie się ze mną dziać podczas porodu, nie zapytawszy mnie o zdanie – pisała jedna z kobiet. Bardzo niesympatyczna i pozbawiona empatii – dodawała druga. Jako pacjent mam prawo decydować o swoim leczeniu – a tu lekarz bez wywiadu lekarskiego podejmuje decyzje – wspominała trzecia. Inna pani pisała o niewykrytym krwiaku w macicy. Pojawiło się też bardzo wiele głosów, że Jagielskiej dość często zdarzało się mylić. I to z reguły myliła się w ten sposób, żeby to dziecko raczej zabić, a nie próbować ratować. Mnie również chcieli usunąć dzieciątko bez dokładniejszych badań, mówiąc: albo usuwamy, albo pani umiera. Wyszłam na własne żądanie, pojechaliśmy do innego szpitala i dziś mam zdrową, roczną córeczkę; Trafiłam do szpitala do pani Gizeli z krwawieniem w ciąży. Pani Gizela stwierdziła krwiaka w wielkości 10 cm i dała połowę szans, że ciąża się utrzyma (…) Na drugi dzień u mojego ginekologa prowadzącego okazało się, że to, co pani Gizela widziała to była prawidłowa budowa macicy w ciąży, a krwiak, owszem był, ale mierzył 1 cm, był u samego ujscia pochwy i już się opróżniał. (…) Po tygodniu leżenia po krwiaku nie było śladu. Synek okazał się zdrowy; Po rozpoznaniu choroby u mojej córeczki, prawie zdecydowałam się na aborcję, co delikatnie, ale jednak sugerowała pani Gizela. Dzisiaj nie wyobrażam sobie, żebym miała żyć z tą traumą. A córka, mimo tego, że początkowo bywała sporo w szpitalu, dzisiaj rozwija się prawidłowo, G. Jagielska robiła mi cc. W trakcie operacji rozprawiała na temat „głupoty bab, które robią sobie cc na własne życzenie. Potem przez miesiąc pojawiałam się na oddziale z ropiejącą blizną. Kiedy w końcu wróciłam z 39-stopniową gorączką powiedzieli mi, że to pewnie przeziębienie. Ostatecznie pani Gizela powiedziała, że muszę sama, bez mojego niemowlaka, położyć się na 3-4 dni na oddział. Rozryczałam się wtedy strasznie. Doktor była jednak niewzruszona. Stawiłam się na oddział. Przyjmował mnie inny lekarz. Wstawił w ranę sączek, po czym… odesłał do domu; Ponieważ pani doktor z każdą kolejną wizytą miała dla mnie coraz gorsze wiadomości, a mój lekarz prowadzący nie zgadzał się z jej prognozami, zrezygnowałam z jej porad. W maju 2023 urodziłam zdrową, śliczną dziewczynkę, w terminie, donoszoną bez problemów, 10/10 Apgr. Tych głosów jest naprawdę wiele i – patrząc tylko na te historie – mam wątpliwości, czy ta pani powinna dłużej wykonywać swój zawód, bo to chyba po prostu słaba lekarka. Która, odnoszę wrażenie, dąży do tego, żeby jej pacjentki w jej gabinecie czuły się jak najgorzej psychicznie.
Czy nie tylko?
Ale dobrze, to są opinie jakichś anonimowych kobiet w Internecie, nie wszystkie te historie przecież musiały być prawdziwe i musiały się wydarzyć. Przyjrzyjmy się zatem, co na swoich mediach społecznościowych, wypisywała sama Jagielska. I naprawdę, ciężko będzie w to uwierzyć, ale w porównaniu z tym, co można było na nich do niedawna znaleźć (obecnie jej sociale są zablokowane albo usunięte), to opinie tych pań były zdecydowanie mniej szkodzące wizerunkowo. Bo była niesympatyczna i nie kierowała się empatią – no ok, może miała gorszy dzień, nikt nie chodzi całymi dniami uśmiechnięty jak głupi do sera. Popełniała błędy – też jest tylko człowiekiem, każdemu może się zdarzyć. To można jeszcze próbować tłumaczyć. Co prawda od jej błędów zależy ludzkie życie, więc mogłaby ich, mimo wszystko, popełniać trochę mniej. Zacznijmy może od komentarza, który opublikowała pod wpisem Wojciecha Sumlińskiego tuż po nagłośnieniu sprawy: Prawdziwa adrenalina przychodzi, jak można zabić małego goja. Sprawdzaliśmy, czy to nie było troll-konto, wyglądało na prawdziwe. I OK, ja widzę, że to jest zwykła prowokacja – oberwało jej się trochę w sieci, więc chciała pokazać, jak to ona niczym się nie przejmuje, jaką ma grubą skórę i mogą sobie katolicy gadać. Ale sami przyznacie, że to chyba dosyć dziwny wpis lekarki – bardzo bezczelny i buńczuczny jak na doktor, którą oskarża się o zabicie własnego pacjenta. Ale pani Gizela już wcześniej lubiła szokować w Internecie, bo parę lat temu opublikowała zdjęcia martwych płodów i noworodków i ostrzegła osoby wrażliwe i pozbawione poczucia humoru, żeby tych zdjęć nie oglądały. Rozumiem, że pani Gizela wrażliwością nie grzeszy, do czego zresztą mogliśmy dojść, czytając wspomnienia jej pacjentek, ale jak niewiele trzeba mieć w sobie chociażby elementarnej przyzwoitości, żeby widok martwego dziecka odbierać jako… zabawny? O sprawie zrobiło się dosyć głośno, bo jednak osoby wrażliwe i pozbawione poczucia humoru nie zdołały odzobaczyć tego zdjęcia. Szpital w Oleśnicy zajął stanowisko, że może i wpis Jagielskiej uderzał we wrażliwość niektórych pacjentów (szkoda, że nie lekarzy!), ale dotykał ważnego problemu, jaką jest otyłość kobiet w ciąży. Nie wiem, jakim cudem zupełnie naturalny fakt przybierania na wadze przez kobiety w ciąży nadaje się do nagłaśniania poprzez zdjęcia nieżywych dzieci, bo to trochę tak wygląda, jakby już sam fakt przytycia w ciąży miał być zupełnie akceptowalną przyczyną aborcji. A to by był przecież absurd, prawda? Ostatnim wyskokiem pani Gizeli były zdjęcia, na którym trzyma czarny worek na śmieci, bardzo dosadnie sugerujące, co potem z tymi małymi ciałami się robi. I teraz już poważnie zastanawiam się, czy mamy tutaj do czynienia po prostu ze słabą lekarką, czy może ze zwyczajną psychopatką, bo takie wpisy raczej sugerowałoby to drugie. I mówienie w tym momencie o braku empatii jest sporym niedopowiedzeniem.
Coraz okrutniejsze okno Overtona
Żyjemy jednak w świecie, w którym aborcja w 9. miesiącu ciąży jest zupełnie legalna, bo nikt pani Gizeli nie niepokoi, nikt nie zadaje jej pytań – poza Grzegorzem Braunem, dlatego od razu pojawił się wniosek o jego ukaranie. Poza tym zatrzymano jeszcze cztery osoby, w tym jednego księdza, za nie do końca kulturalne wpisy w Internecie. Bo zabić dziecko już można, pisane pod wpływem emocji niecenzuralne wpisy – a to, to już nie w uśmiechniętej Polsce, Drodzy Obserwujący. I wiecie, przypomniały mi się te różne dyskusje, które toczyłam z kobietami opowiadającymi się za aborcją. Zdecydowana większość przyznawała mimo wszystko, że tak, ale tylko do 12 tygodnia ciąży. Zdarzały się jakieś bardziej zaciekłe, które mówiły o piątym albo szóstym miesiącu. O dziewiątym nie wspominała żadna – chociaż zdaję sobie sprawę, że takie obłąkane też są i bardzo często należą do tych najbardziej agresywnych i wulgarnych ośrodków proaborcyjnych, ale nie przypominam sobie, żebym trafiła na taką wariatkę w którejkolwiek z tych dyskusji. I tak się zastanawiam, co się stało z przekonaniami tych kobiet? Co i kiedy się zmieniło, że teraz nagle już problemu nie ma w zabiciu 9-miesięcznego dziecka w łonie matki? Że teraz doktor, która tego dokonała, stała się odważną i bezkompromisową bohaterką, która potrafiła zaryzykować swoją karierę dla dobra kobiety? Bo odnoszę bardzo smutne i niepokojące wrażenie, że teraz możemy już przekraczać kolejne granice bez żadnych obaw – bo kiedy przekroczy się ją pierwszy raz, to już została przekroczona, już wolno, już wszystko w porządku. Tym bardziej, że mamy świetne argumenty na poparcie swojej tezy, bo przecież dziecko było chore i by cierpiało. Sumienia czyste, można się rozejść. I gdzie się zatrzyma ta granica? Stanowski żartował, że może tę granicę przesuniemy do czternastego roku życia, bo przecież dziecko może być wkurzające. Tak daleko bym nie szła, ale w tym momencie granica to tak naprawdę ciało matki. A co będzie potem? Może przestanie się podejmować próby ratowania wcześniakom życia, bo będzie się to wiązało z cierpieniem – a tak naprawdę pewnie z kosztami? Może będzie można zabić dziecko po narodzinach, bo jednak ma zespół Downa, a miało nie mieć? A może nawet dzieci kilkuletnich, bo taki autyzm często rozpoznaje się dopiero między drugim a czwartym rokiem życia (najwcześniej w wieku osiemnastu miesięcy)? Znowu zaczekamy aż ktoś to zrobi pierwszy raz i po prostu przejdziemy nad tym do porządku dziennego? Przecież to jest absurd. Staliśmy się okrutni dla najsłabszych, a nasze okrucieństwo nazywamy wspaniałomyślnością.
Ku pokrzepieniu…
Tak, no to może krótka definicja wspaniałomyślności, jaką zgotowano temu dziecku: „Jony potasu są kardiotoksyczne. Zastosowanie chlorku potasu powoduje: wydawanie swoistych odgłosów, duszność, skurcze mięśniowe i ataki drgawek. Jest również trudne do przyjęcia przez osoby obserwujące zabieg. Metody tej nie dopuszcza się do eutanazji zwierząt, jeśli nie są one uprzednio poddane uśpieniu”. Tym zastrzykiem uśmierca się także skazanych na karę śmierci. Tak, oni też mogą wcześniej liczyć na zastrzyk usypiający. Żeby nie cierpieli. Żyjemy w czasach, w których nienarodzone dziecko znaczy mniej niż najbrutalniejsi mordercy czy zwierzę. Mowę mi odbiera na ten nasz humanitaryzm. Jestem głęboko wzruszona. Pani Gizela twierdziła również, że życie zaczyna się po urodzeniu, co tylko potwierdza, jak słabą jest lekarką. W sumie bardzo wygodne podejście – to coś w macicy kobiety to nie życie, więc nie muszę sobie zaprzątać głowy ratowaniem tego. Zaproponujmy najszybsze i najprostsze rozwiązanie i następna, proszę. Wyszukałam więc dla Was kilka przypadków dzieci, które udało się uratować i w ten sposób zakończę ten post. Ku pocieszeniu. Najmłodszy uratowany wcześniak na świecie miał zaledwie 21 tygodni i 1 dzień, kiedy przyszedł na świat. Miało to miejsce w 2020 roku. Niestety jego siostra-bliźniaczka zmarła po porodzie. Curtis Means spędził 275 dni w szpitalu, z czego 3 miesiące był podłączony do respiratora. Pomimo trudności, został wypisany do domu w kwietniu 2021 roku. Obecnie, choć nadal wymaga wsparcia medycznego, jego stan zdrowia jest oceniany jako dobry. Aha, i został wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa, ale to akurat najmniej ważne. Najmłodszym wcześniakiem, którego udało się uratować w Polsce, jest Lilianna urodzona w 2019 roku. Miała 22 tygodnie. Spędziła 16 tygodni na oddziale intensywnej terapii. Jej rozwój oceniany jest jako bardzo dobry. A wiecie ile ważyło najmniejsze uratowane dziecko w Polsce? 390 gramów. Ksawery urodził się w 25. tygodniu ciąży. Po spędzeniu 148 dni w szpitalu został wypisany w stanie bardzo dobrym. Jego siostra niestety zmarła po 29 dniach. Takich historii naprawdę jest mnóstwo. I wydaje mi się, że lekarze raczej powinni dążyć do tego, żeby jak najczęściej kończyły się one szczęśliwie. Ale ja coraz częściej mam wrażenie, że nie nadaję się do dzisiejszego świata.
M.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Jakie szanse daje nam Karol Nawrocki?

Napiszę Wam, że… kurczę, naprawdę polubiłam Karola Nawrockiego podczas całej tej kampanii i wiąże z jego prezydenturą jakieś tam nadzieje. Oczywiście ze swoją zasadą ograniczonego zaufania, ale mimo wszystko. Nie wiem, co prawda, dlaczego go polubiłam, bo to uczucie czysto subiektywne, ale myślę, że potrafię obiektywnie uzasadnić jakieś tam wiązane z nim nadzieje. Postaram się tutaj pokrótce („Tjaaaa… Ona i pokrótce” – myślicie sobie pewnie 😉 ) opisać swoje odczucia, bo – znowu czysto subiektywnie – wydaje mi się, że na tego człowieka wylano takie wiadra niezasłużonego łajna, że mogę pomóc mu się trochę „odczarować”.
Czysto suciektywnie…
Najpierw jednak rozprawmy się z tymi subiektywnymi odczuciami. Koalicja osiągnęła chyba wynik odwrotny od zamierzonego, bo im bardziej napierdzielali w tego biednego Nawrockiego, tym większą czułam do niego sympatię. Apogeum osiągnęli, kiedy wyciągnęli alfonsa, gdzie tam się nic w tych ich oskarżeniach nie zgadzało i nawet dziennikarze der Onetu się od części tych rewelacji odcięli, mimo że to oni wyniuchali (albo wymyślili) całą aferę z Grand Hotelu. Pierwszym „dowodem” był fakt, że Nawrocki kogoś tam poznał, kto później stał się niedobry albo już wtedy był niedobry. Niestety sam fakt znania kogoś bardzo złego nie jest żadnym dowodem, więc Donald Tusk, żeby trochę uwiarygodnić śledztwo swoich posłusznych dziennikarzy, powołał się na Jacka Murańskiego, który miał te brednie potwierdzić POD WŁASNYM NAZWISKIEM. Ten koleś pod własnym nazwiskiem udawał, że szprecha po francusku i nie czuł wtedy ani pół miligrama zażenowania, więc taki sobie z niego autorytet. To samo pomyśleli pewnie ci dziennikarze, bo jeden z nich wprost napisał, że trzeba być debilem, żeby uwierzyć, że to właśnie Murański stanowił ich źródło informacji i potrafili to uargumentować troszkę lepiej niż Tusk. Mieli zrobić artykuł ostatecznie obalający kandydata wspieranego przez PiS, a kiedy nie wyszło, to jeszcze dodatkowo ośmieszyli premiera. „A to węże łyse, na własnym cycku wyhodowane” – musiał pomyśleć wtedy pan, przepraszam, herr Donald, choć nie wykluczam, że mogło tam być więcej niecenzuralnych wstawek. Nawrocki trochę stracił z tą aferą kawalerkową, bo za każdym razem tłumaczył się w inny sposób, ale dosłownie nadrabiał to wszystko miną. Ten facet się cały czas uśmiecha! Nie da się też ukryć, że jego kampania była dużo bardziej pozytywna, niż to co wyczyniała Koalicja Obywatelska. I dużo bardziej naturalna, niż pomysły jakie mieli sztabowcy Trzaskowskiego. Sam Karol był dużo bardziej prawdziwy. Kiedy piękny Rafał rzucał wymuszone żarty o prima aprilis czy uśmiechniętych brygadach, Nawrocki grał z młodymi chłopakami w dziada. To takie trochę dwa ognie, tylko że kopane. Poza tym facet musiał naprawdę wiele ustać. Na pewno nie było mu łatwo, kiedy oskarżano go o sutenerstwo, nie było też mu łatwo, kiedy atakowano jego żonę, bo „jest tak brzydka, że to na pewno trans”. Po ogłoszeniu wyników nie miał lżej, bo tym razem uśmiechnięci-nowocześni wzięli sobie za cel jego siedmioletnią córkę, a później jeszcze jakaś genialna dziennikarka (chyba też z der Onetu) odkryła, że Marta Nawrocka założyła dwa razy tę samą sukienkę, bo to niestosowne, ale kiedy dokładnie to samo zrobiła księżna Kate, to była wielka klasa i oszczędność. Psiakrew, jakbym ja wiedziała, że ubrania można założyć więcej niż jeden raz, a nie wypierdzielać po pierwszym użyciu, mogłabym zaoszczędzić kupę kasy. Dzięki, Marta!
I bardziej obiektywnie
No dobrze, pośmialim się, pobawilim, przejdźmy więc do bardziej rozsądnej argumentacji. Bo Karol Nawrocki wcale nie miał jakiejś super ekstra kampanii. Zaczęli od boksowania i hasła „NowRocky”, które trochę za bardzo przeciągnęli, bo przez pierwsze kilka tygodni kandydat na prezydenta nie robił nic innego, tylko boksował i biegał. Poza tym, skoro od tego zaczęli, mogli konsekwentnie pociągnąć tego NowRocky’ego jako człowieka, który kiedyś tłukł się po lasach z bandą pseudo-kibiców, ale wyszedł z tego, założył rodzinę i został prezesem IPN-u. A teraz prezydentem-elektem. Zostańmy jednak przy tym IPN-ie. Karol Nawrocki objął to stanowisko w 2021 roku i od razu nadepnął na odcisk Rosjanom. Aktywnie demaskował i ujawniał zbrodnie Związku Radzieckiego dokonywanych na Polakach, gorąco popierał usuwanie pomników Armii Czerwonej na terytorium Polski, uznając je (bardzo słusznie!) za symbol okupacji radzieckiej, podczas gdy Rosjanie do dziś uważają, że to laur wspólnego zwycięstwa nad nazizmem. To właśnie dlatego został wpisany na rosyjską listę sankcyjną i gdyby kiedykolwiek pojawił się na terytorium Rosji w najlepszym wypadku zostałby zatrzymany i zawrócony, ale bardziej prawdopodobny proces pokazowy. Dlatego tak bardzo śmieszą mnie argumenty wielbicieli KO, że prezydent-elekt wepchnie nas teraz w ramiona Putina. Serio? Skoro już Tusk i KO koniecznie muszą siać propagandę, to mogliby się postarać, żeby była ona odrobinę mniej idiotyczna. Też macie wrażenie, że Donald Tusk wrócił z Europy głupszy, niż był za czasów swojego pierwszego premierostwa? Kto wie, być może Rafał Trzaskowski przeszedł tam podobne pranie mózgu i dlatego tak bezrefleksyjnie zgadzał się na najbardziej durne pomysły swoich sztabowców? W każdym razie, patrząc na to, jak Karol Nawrocki walczył o pamięć Polaków, którzy zginęli z rąk Sowietów, mam nadzieję, że podobnie zachowa się, jeśli chodzi o tych, którzy ginęli z rąk ukraińskich banderowców. Pamiętam, że mocno byłam zawiedziona postawą Andrzeja Dudy, który w ogóle się nie zająknął, kiedy Zełeński, stojąc przecież obok niego, manipulował historią tak, że aż zęby bolały. Nie reagował również wtedy, kiedy prezydent Ukrainy zupełnie jawnie i publicznie sobie z niego drwił. Ale na Dudę głosowałam tylko i wyłącznie po to, żeby nie wygrał najpierw Komorowski, a później Trzaskowski. Do Nawrockiego, właśnie ze względu na to, w jaki sposób prowadził IPN, oddawałam głos jednak z większym przekonaniem.
Post Scriptum
Już po wyborach kolega podsunął mi dwa materiały na YT, chociaż nagrane jeszcze w trakcie trwania kampanii. Pierwszy był autorstwa Miłosza Lodowskiego, który sugerował, że koalicja platformersów z lewakami tak brutalnie atakuje Karola Nawrockiego, bo ten z racji swojej funkcji miał dostęp do wielu akt sprawy i mógłby zdemaskować jak faktycznie wyglądało to obalanie komunizmu, bo do dziś nasza „oficjalna” wersja historii ma niewiele wspólnego z prawdą. A być może miał również dostęp do akt najważniejszych ludzi polskiej polityki i być może ujawnienie tych akt byłoby im bardzo nie na rękę. Coś w tym jest, jeśli pamiętamy, że był to etap historii najchętniej badany przez prezesa IPN-u. Z drugiej strony, ten sam kolega podesłał mi wywiad z Wojciechem Sumlińskim (to ten od „Niebezpiecznych związków”, który ma naprawdę zrozumiałe powody, żeby nie lubić całej Platformy). Opowiadał on, że poznał Karola Nawrockiego i prosił go, żeby poszperał trochę na temat morderstwa ks. Jerzego Popiełuszki; wręcz wymusił na nim obietnicę, że to zrobi i powie mu, co tak naprawdę się wtedy wydarzyło. Po jakimś czasie miał mu odpowiedzieć, że nic nie da rady zrobić i lepiej to zostawić. Czyli klasycznie – jeden rabin powie tak, a drugi powie inaczej. Faktem jest, że prezydent RP nie może sam sobie odtajniać akt – może to zrobić tylko organ, który je zataił lub jego następca. A że w Polsce dalej dopuszcza się komunistów do władzy, to większość tych akt ciągle gdzieś leży i się kurzy. A pewnie część została zniszczona, bo już Sławomir Cenckiewicz ujawnił, że tajemniczo zniknęła część dokumentów o Lechu Wałęsie, a ostatnim wyszukującym te dokumenty był właśnie… Lech Wałęsa. Który zresztą jest tym, który reaguje na demokratyczny wybór Polaków w najbardziej obłąkańczy sposób. Wracając jednak do tematu – Karol Nawrocki prawdopodobnie ma dużą wiedzę na temat tego, co się działo w 89 roku i parę lat po nim i nawet, jeśli nie ma możliwości ich ujawnić, to przynajmniej wie, z kim ma do czynienia. I ma narzędzia, żeby nie dać się tym ludziom tutaj rozpasać do reszty. Na to również po cichu liczę. Zresztą, umówmy się. Patrząc na dotychczasowych prezydentów Polski, Nawrocki nie ma jakoś szczególnie groźnej konkurencji i spokojnie ma szansę każdego z nich prześcignąć. Nawet Lech Kaczyński, którego zresztą cenię sobie najbardziej z dotychczasowych prezydentów, podpisał ten nieszczęsny traktat lizboński, który nadał Unii Europejskiej więcej praw.
I tak już zupełnie na koniec – kiedy widzę to zdjęcie młodego Karola Nawrockiego, to micha mi się sama cieszy. Nic nie poradzę.
M.
Nawiasem Pisząc
Tonący brzytwy się chwyta

Napiszę Wam, że to jest naprawdę niesamowite, jakich chwytów sięga się uśmiechnięta koalicja, żeby mimo wszystko ich było na wierzchu. Mieli rząd, mieli 2/3 mediów, mieli PKW, mieli praktycznie wszystkie służby, wsparcie Unii Europejskiej i jakieś tajemnicze finansowanie zza granicy. Mieli wymuskanego kandydata, które przez całe życie był przygotowywany do tego, żeby brylować na salonach. Okazało się jednak, że dyganie i bonżurowanie nie wystarczało choćby do tego, żeby dobrze wypaść na debatach i mimo tak olbrzymiej przewagi ich francuski pinczerek przerżnął wybory z kandydatem wspieranym przez partię, którą jego ugrupowanie bezprawnie pozbawiło subwencji. Taka porażka niewątpliwie zabolała, więc trzeba było się jakoś wytłumaczyć swoim wyborcom, którzy szli spać z otwartym szampanem, a nad ranem musieli go zakręcać. A najlepiej udawać, że to nie my skrewiliśmy (przyznawanie się do błędów to rzadko spotykana umiejętność u polityków), więc wymyślimy sobie, że wybory sfałszowano. Partia pozbawiona władzy i subwencji i jedna aplikacja Dariusza Mateckiego rozpierdzieliła całe wybory w Polsce. Nie przypominam sobie, żeby istniało inne państwo na świecie, w którym wybory fałszuje opozycja. Opozycja, która sama była w kryzysie i nie bardzo chyba miała pomysł, co ze sobą zrobić.
Mirek z Wykopu na tropie afery
Zaczęło się komicznie, bo od Mirka na Wykopie. Przeprowadził on tam jakieś swoje obliczenia i wyszło mu, że tak naprawdę powinien wygrać Trzaskowski, a nie Nawrocki. Jak się do tego wpisu dorwał Roman Giertych, to już nie było co zbierać. Natychmiast uruchomił wszystkie źrebięta ze swojej farmy, które w te pędy zaczęły rozgrzewać Twixa swoimi małymi kopytkami, że to fałszerstwo na skalę światową! Trzeba było stawiać na nogi ABW, CBA, CBŚ, PKW, a najlepiej jeszcze Mossad, FBI i Scotland Yard, bo w sumie czemu nie? Tymczasem następnego dnia zaspany Mirek włączył komputer i ze zdziwieniem stwierdził, że jego wczorajsze matematyczne rozkminy śmigają po wszystkich portalach jako dowód oszustwa. Napisał więc wyjaśnienia, że po pierwsze to było robione dla zgrywy, a po drugie on sam był nieźle zrobiony, kiedy to pisał i rano już w ogóle o tym nie pamiętał. Ale raz uruchomionej giertychowskiej machiny nie da się już zatrzymać! Obywatel miał wątpliwości, więc obowiązkiem Romana jest to sprawdzić. No i zaczął sprawdzać. W związku z tym szefowa sztabu Trzaskowskiego, Wiola Paprocka zaapelowała, żeby zgłaszać wszystkie nieprawidłowości wyborcze na stronie internetowej utworzonej specjalnie w tym celu – jeszcze przed wyborami. Widocznie już wcześniej szykowali sobie dupochron, bo nawet w szeregach KO istniały obawy co do skuteczności kampanii Rafała. Doliczono się ok. 130 komisji, w których kandydat Platformy miał mniej głosów w II turze, niż w I, a przecież powinno być na odwrót. Pod lupę wzięto nawet komisje, w których Rafał Trzaskowski dostał na przykład jeden albo dwa głosy mniej niż powinien (takich było najwięcej). Ba, niektórzy nie mogli uwierzyć, że w wielu komisjach znacząco powiększyła się liczba głosów nieważnych, co akurat dość prosto wyjaśnić. Wielu ludzi po prostu uznało, że w II turze nie mają już swojego kandydata, więc woleli oddać nieważny głos, ale tego już nie przetłumaczysz. Najwięcej wątpliwości budziła komisja nr 95 w Krakowie, w której Karol Nawrocki nie miał nawet swojego przedstawiciela. Ja przepraszam bardzo, ale jeśli KO, mając tak olbrzymią przewagę w służbach i mediach daje sobie fałszować wybory nawet w komisjach, w których kandydat wspierany przez PiS nie ma swojego przedstawiciela, to może najzwyczajniej w świecie polityka nie jest zajęciem dla nich i nie powinni się pchać na tak wysokie stanowiska? Zwolennicy i działacze KO, z Mazgułą i Giertychem na czele, grzmią, że to nie może być przypadek, bo komisje zawsze myliły się na korzyść jednego pana. Uspokajam więc obu – nie zawsze. Chyba w 114 komisjach to Nawrocki otrzymał mniej głosów niż się spodziewano. Z analizy Macieja Wilka wynika, że Rafał Trzaskowski otrzymał niecałe 500 głosów mniej, niż powinien, a Karol Nawrocki… o około 91 tysięcy. Być może dlatego Donald Tusk starał się tonować emocje, pisząc, że zakładanie z góry fałszerstwa wyborów nie służy państwu polskiemu. Bo on też zna te wyniki. Drugi raz facet powiedział prawdę i drugi raz wszyscy go olali. Przerąbane.
Młodzi, wykształceni, intelektualiści
Oczywiście dopatrzono się również drugiego powodu przegranej Rafała. I również tym razem nie jest to infantylna, nieprzemyślana, a czasem nawet kompromitująca kampania, festiwal pogardy wobec ludzi o innych poglądach czy wulgarne ataki na jego konkurenta. Nie są to ziemniaki w DPS-ie czy Murański jako autorytet. Otóż PKW faworyzowała Karola Nawrockiego, bo jego nazwisko widniało na karcie wyborczej jako pierwsze. Na X-ie pojawiły się pełne żalu i poczucia niesprawiedliwości pytania, czemu Nawrocki był pod jedynką, a nie pod dwójką. Wyobrażam sobie nasze elity intelektualne nerwowo kartkujące elementarz pierwszoklasisty, kiedy uzyskały odpowiedź, że tak wynika z alfabetu, bo „N” w polskim alfabecie jest przed „T”. Sprawdziły jeden raz, drugi, trzeci i wyszło im, że faktycznie. I okazało się, że nasze elity są tak bardzo intelektualne, że podobno wielu z nich odruchowo wstawiało krzyżyk przy nazwisku pana Karola. Poważnie, takie wyjaśnienia padały. Ten ciemny, zacofany, zapijaczony motłoch zrozumiał instrukcję na karcie wyborczej, a nasi najbardziej oświeceni obywatele nie. Okazało się, że odczytanie dwóch nazwisk z karty wyborczej i postawienie krzyżyka przy tym prawidłowym było ponad ich możliwości. Gdyby zamiast postawienia durnego krzyżyka kazano im napisać referat, dlaczego Trzaskowski jest świetny, a Nawrocki be, to byśmy inaczej rozmawiali i już oni by pokazali pisowskiemu motłochowi, gdzie jego miejsce, ale nie… Państwo zniża się do tej hołoty i każe stawiać krzyżyki. Po Internecie krąży zdjęcie karty wyborczej, na której jakiś oświecony obywatel (chociaż raczej obywatelka) postawił krzyżyk przy nazwisku Nawrockiego, obok jeszcze doprecyzowując: „To nie jest mój kandydat!” i ptaszka przy Rafale Trzaskowskim, dopisując, żeby nie było wątpliwości: „To jest mój kandydat!” . Tak, z serduszkiem. I wiecie co, być może to fejk. A być może nie. Pamiętam, jak kiedyś ówczesna PO głośno domagała się powtórzenia wyborów, bo ich elity intelektualne zaznaczali właśnie ptaszki, a nie krzyżyki, bo PO miała wówczas logo z ptaszkiem i chyba nawet takie spoty wyborcze. Z kolei kolega, który kiedyś pracował w takich komisjach, opowiadał mi, że osobiście widział głos z zaznaczonym ptaszkiem przy nazwisku kandydata KO, ale że osoba, która tę kartę wypełniała była bardzo kreatywna, postanowiła narysować szanownej komisji, co sądzi o drugim kandydacie. I tak się nieszczęśliwie złożyło, że rysunek niezwykle – ekhm, ekhm – malowniczego penisa przekreślił się akurat przy nazwisku tego niedobrego. Jeśli dobrze pamiętam to były wybory samorządowe w Warszawie, wiec wydaje mi się, że ten penis miał symbolizować Patryka Jakiego. Ale pamiętajcie – to oni są światłością naszego narodu, naszymi wykształconymi elitami, naszym drogowskazem. A my, ciemny motłoch mamy za tym ich blaskiem podążać bez słowa sprzeciwu – ramię w ramię ku przepaści.
Jako reprezentantka tego niewykształconego, zacofanego motłochu napiszę tylko tyle – zagłosowanie na tego gorszego, niedemokratycznego (bo demokracja działa tylko wtedy, kiedy oni wygrywają, pamiętajcie) zajęło mi może z pół minuty od momentu odebrania karty, z czego zaledwie parę sekund poświęciłam na zorientowanie się, który kandydat znajduje się pod którym numerkiem.
M.
Nawiasem Pisząc
Refleksje KO po porażce

No dobrze, to przejdźmy do krótkiego podsumowania wyniku wyborów. Spodziewałam się, że wyborcy Mentzena i Brauna w zdecydowanej większości oddadzą głos na Nawrockiego, jeśli oczywiście wybiorą się na wybory. Wygląda na to, że tak się stało, skoro Nawrockiemu udało się to zwycięstwo wyszarpać, mimo że faworytem nie był, a natężenie bezpardonowych i często zwyczajnie chamskich ataków w jego stronę było kolosalne. Karol Nawrocki to ustał. Ustał i wyprowadził cios. Naprawdę chciałabym zobaczyć minę Witolda Zembaczyńskiego, kiedy zorientował się, że to wcale nie jest wielkie zwycięstwo, a raczej sromotna porażka oraz prawdopodobny początek końca politycznej kariery Rafała Trzaskowskiego, Szymona Hołowni, a kto wie, czy nie samego Donalda Tuska.
Kaczyński nienawistnik
Wygląda jednak na to, że ani do posłów KO, ani do ich wyborców nie dotarło, jak to się stało, że oni ze swoją miłością, tolerancją i otwartością po raz kolejny przegrali. Donald Tusk wmówił im, że to Jarosław Kaczyński jest odpowiedzialny za ogromną polaryzację społeczeństwa, on i tylko on, nikt inny. A skoro Donald Tusk tak powiedział, to tak jest, nie może być inaczej. Otóż właśnie nie. Nie twierdzę, że Kaczyński jest absolutnie bez winy, ale ostatnia ta kampania pokazała, że partią, która najchętniej sieje ludziom w głowach nienawiść jest KO. Nie PiS, nie Jarosław Kaczyński i nie Karol Nawrocki, który tę waszą nawałnicę przetrwał. A na pewno nie było mu łatwo. Na platformie X widać wpisy tych otwartych i tolerancyjnych, którzy już sobie wyjaśnili tę porażkę. Powodem nie jest słaba kampania i słaby kandydat. Powodem nie jest niepohamowana agresja wobec kandydata wspieranego przez PiS. A przecież naturalnym odruchem człowieka jest, żeby wspierać tego słabszego i atakowanego. Po prostu przedobrzyli w tej swojej miłości. Ale nie, wyborcy Trzaskowskiego mają inną tezę na temat tej porażki.
Zaściankowy wschód
Powodem jest polska ciemnota. Polski motłoch. Polskie zacofanie i zaściankowość. Polskie niskie wykształcenie. Polscy rolnicy. Wszyscy, tylko nie ich wymuskany i chroniony ze wszystkich stron, ale tak naprawdę zwyczajnie słaby Rafał Trzaskowski. Pojawiły się dosłownie propozycje kolejnego rozbioru Polski. Ten wspaniały, oświecony zachód Polski trafi do Unii Europejskiej, ten brunatny i faszyzujący wschód – do Rosji i Białorusi. Bo zagłosował w większości na kandydata, który na terytorium Rosji ma zakaz wstępu ze względu na swoją nieustępliwość w walce o pamięć Polaków pomordowanych w Katyniu. I oni to proponują całkiem serio. Im ta nienawiść i jad zalała już resztę szarych komórek, ale pamiętajcie – to Jarosław Kaczyński dzieli. Donald Tusk łączy. Łączy też Bronisław Komorowski, jak przypuszczam, który bardzo dumny z siebie opowiadał o zestrzeleniu kaczorów. Ale wiecie co? My te ataki przetrwamy. Przyzwyczailiśmy się. Mnie, szczerze pisząc, to ich żałosne ujadanie najzwyczajniej w świecie śmieszy, bo jeśli ktoś przegrywa po raz kolejny (przypominam, że gdyby PiS nie zniechęcił do siebie wszystkich innych partii i miał zdolność koalicyjną, to 15 października nie byłby wielkim świętem „wolności i demokracji”, ale przedłużeniem jej agonii i cierpienia) i dalej nie wyciąga wniosków, to ja przepraszam bardzo, ale nie jest to wina ani moja, ani rolników, ani Karola Nawrockiego. Nawet nie Jarosława Kaczyńskiego. Jest to wina tylko tych, którzy nie potrafią łączyć podstawowych faktów – że jak człowiek jest notorycznie obrażany i mieszany z błotem, to nie lubi tego, który go obraża i miesza z błotem.
Postępowy zachód?
Nie wiem tylko, co mają w głowie ludzie, którzy w tej swojej nienawiści, postanowili atakować siedmioletnie dziecko. Nie jest to sytuacja całkowicie nowa, bo Marcie Kaczyńskiej też obrywa się za to, że jej ojcem był Lech Kaczyński, mimo że ona sama niespecjalnie nawet chce się w politykę angażować. Mimo wszystko od katastrofy smoleńskiej pojawiają się kolejne artykuły atakujące córkę byłego prezydenta. Ale Marta Kaczyńska jest dorosła. Siedmioletnia Kasia jest dzieckiem. Normalnym dzieckiem. I jest rzeczą całkowicie naturalne, że dziecko czasami lubi się popisywać. Zwłaszcza jeśli widzi na sobie wzrok dużej liczby ludzi. Zwłaszcza, kiedy jest w sytuacji całkowicie dla siebie nowej i niespotykanej, ale jest dzieckiem wesołym i ciekawym. Bo ja takie wrażenie odniosłam – że to po prostu wesoła dziewczynka. I naprawdę mam nadzieję, że te paskudne wpisy nigdzie się siedmiolatce nie wyświetliły. Tak im przeszkadza dziecko, które w ten sposób być może radziło sobie ze stresem? Z całkowicie niecodzienną dla innych dzieci sytuacją? Rzecz jasna, oberwało się również żonie nowego prezydenta Polski, bo ona z kolei podobno jest transem. Straszny brak tolerancji, więc dołożę jeszcze swoją cegiełkę – jakim cudem trans urodził troje dzieci? Właśnie dlatego przegrywacie. Ja też się naczytałam, bo jak tylko napiszę jakiś post krytykujący KO, otrzymuje po kilkanaście, czasem kilkadziesiąt odpowiedzi, o tym jaka to ja głupia jestem. W ten sposób próbujecie przekonać innych? Serio uważacie, że jak przeczytam o sobie ileś tam razy, że jestem starą pisówą, ruską onucą i zwykłą idiotką, przekonacie mnie do Rafała Trzaskowskiego. No nie, bo nie chcę prezydenta, który reprezentuje takich ludzi.
Falstart Trzaskowskiego
I jeszcze na koniec. Ta porażka być może nie byłaby tak bolesna, gdybyście czasami się tych wstrętnych konserwatystów posłuchali. Bo to my mówiliśmy, że rywal kandydata KO jest zawsze przeszacowany. Przeszacowany był Komorowski w 2015 i przeszacowany był Trzaskowski w 2020 i teraz. Zdążyłam się zorientować, że wyborcy KO nie cierpią na przesadnie dobrą pamięć, ale sondażową wpadkę sprzed dwóch tygodni powinni chyba zapamiętać. Małgorzata Niemczyk na swoich socjalach trzaskała już zwycięstwo w I turze. Nie wzięli nawet pod uwagę błędu statystycznego. Nie wzięli pod uwagę, że spory odsetek osób odmówił odpowiedzi na pytanie, na kogo oddali swój głos. Nie dlatego, że się wstydzą, ale dlatego, że uważają main-streamowe media za, delikatnie mówiąc, nieprzychylne sobie środowisko, a sondaże robi się nie tylko dla partii, ale również dla tych mediów. A mimo tej minimalnej różnicy w wynikach exit poll, Trzaskowski od razu mianował siebie prezydentem, a swoją żonę pierwszą damą. Bez zastanowienia, bez choćby chwili refleksji. W całym obozie Platformy te niewiele ponad pół procenta przewagi było już powodem do celebracji i świętowania. Dostali jakiegoś kompletnego amoku i nic do nich nie docierało. Chyba tylko Roman Giertych nie był aż tak zachwycony, chociaż oczywiście uśmiechał się do złej gry. On musiał dojść do siebie, zanim wrócił na Twixa i – a jakże – rozpoczął ataki ze zdwojoną siłą. Pogardą i nienawiścią wyborów się nie wygrywa. Dlatego dzisiaj to my cieszymy się ze zwycięstwa, a wy, łykając łzy goryczy, dalej popełniacie te same błędy. Bo zamiast włączyć zdrowy rozsądek i chwilę pomyśleć, wolicie ślepo wierzyć w sondaże.
I dlatego Rafał Trzaskowski został prezydentem, który najkrócej sprawował swój urząd. Przynajmniej nie zdążył niczego spierdzielić, więc kto wie – może w historii Polski będzie to zarazem najlepsza prezydentura. Mnie w pamięci zapadł obrazek latający po mediach społecznościowych, na którym Rafał najpierw wchodzi do Pałacu Prezydenckiego, a potem z niego wychodzi. Ktoś podpisał go „Bonjour i bon voyage”. Szczerze mnie to rozbawiło.
M.