

Nawiasem Pisząc
Autorytet zabrał głos
Kiedyś, zapytany o referendum w sprawie przyjmowania uchodźców, Maciej Maleńczuk był łaskaw powiedzieć o Polakach: Referenda nie powinny rozstrzygać o takich kwestiach ze względu na tych, którzy biorą w nich udział. Z pewnością byśmy przywrócili karę śmierci. Referendum to nie jest najlepszy pomysł w kraju, w którym żyje 80 proc. idiotów. Równie dobrze możemy zapytać, czy w szczególnych przypadkach okrucieństwa, proponujemy egzekucje publiczne. Stawiam tezę, że to by przeszło. Cóż, zdaniem pana Maleńczuka pewnie jestem idiotką, bo w referendum dotyczącym przyjmowania uchodźców niewiadomego pochodzenia zdecydowanie zagłosowałabym przeciw, za to, gdyby odbyło się inne dotyczące kary śmierci, krzyżyk postawiłabym pod słowem „TAK”. Pewnie powinno być mi strasznie wstyd, że taki wybitny artysta uważa mnie za głupią, ale wiecie co? Nie jest. Bo Maleńczuk nie ma nawet matury, a mimo to uznał, że ma święte prawo, a wręcz obowiązek oceniać cały naród z góry, bo widocznie zjadł wszystkie rozumy. Panu artyście proponuję, żeby przyjął pod swój dach iluś tam imigrantów, a także morderców i gwałcicieli, którzy wyszli na wolność ze względu na nasz wyjątkowo pobłażliwy dla takich indywiduów system sprawiedliwości.
Do szczęścia wystarczy ładne opakowanie
I byłabym już tego faceta odesłała w zapomnienie, gdyby nie to, że trafiłam ostatnio na jedną śmieszną jego wypowiedź:
Interia: Oglądał pan ceremonię otwarcia?
Maleńczuk: Tak i byłem zachwycony. Jak się okazało polskich katolików i prawicowców znowu coś obraziło. I jeszcze wywlekli Lennona. Odwalcie się od Lennona. Gościu był podstawą największego zespołu muzycznego świata. Facet założył The Beatles, a teraz przychodzi jakiś chłystek i próbuje tego człowieka deprecjonować? Co za bzdura! To się właśnie nazywa wykształcenie ponad inteligencję. Człowiek nauczył się po angielsku, wreszcie zrozumiał tekst i próbuje go po swojemu interpretować. Trzeba było się nie uczyć, to dalej byś sobie nucił ładną piosenkę.
Tematem zajął się już Raz prozą, raz rymem – walczymy z propagandowym reżimem i zrobił to w swoim zwyczaju – krótko, dosadnie i na temat. Ale mam ochotę jednak wtrącić swoje trzy grosze. Otóż po całej aferze w związku z otwarciem Igrzysk uznałam, że powinno się dzielić ludzi na trzy kategorie. Pierwszy typ, kiedy ktoś podaje mu opakowane w kolorowy papierek zawiniątko i twierdzi, że to czekoladka, odpowiada, że przecież czuje, że śmierdzi na kilometr i że nie będzie jadł kupy. Druga sprawdzi, odwinie papierek, a potem odrzuci zawartość z obrzydzeniem. I wreszcie trzeci, który zje „przysmak” z apetytem, a potem jeszcze się obliże, bo przecież powiedziano, że to czekoladka, więc to musi być czekoladka. Właśnie coś takiego usiłowano nam sprzedać na tej ceremonii, a potem, kiedy okazało się, że trochę smrodu się jednak rozeszło, usiłowali nas przekonać, że to, co widzieliśmy wcale nie było tym, co widzieliśmy. I że jesteśmy idiotami, skoro widzieliśmy to, co widzieliśmy, nie znamy się na sztuce i ogólnie niewykształcony motłoch z nas. Przepraszam za niezbyt wyszukaną metaforę, ale skojarzyło mi się z pewną akcje twórców popularnej gry „Cards against humanity”. Dosłownie zaczęli sprzedawać kupę w ładnym opakowaniu. Bardzo ładnym, bo takim, w które były pakowane najlepsze wtedy telefony komórkowe. I ludzie to masowo kupowali, a potem byli zdziwieni zawartością, mimo że autorzy pomysłu nie kryli się z tym, co pakują w te ładne pudełeczka. W każdym razie zgadnijcie, do której z tych grup zaczęłam właśnie zaliczać pana Maleńczuka?
Nie ten malarz, nie ten obraz
Żeby ten osąd uargumentować, może jeszcze wróćmy do tłumaczeń twórców tego obrzydliwego show i wypunktujmy, jak bardzo pogubili się w swoich kłamstwach. Zacznijmy od tego, że pewna gruba niewiasta, występująca w tym przedstawieniu, niedługo później wrzuciła na swoje media społecznościowe zdjęcie, które jasno sugerowało, że było to przedstawienie nawiązujące właśnie do „Ostatniej Wieczerzy” Leonardo da Vinci. I wspominała tam coś, zdaje się, o „dekalogu gejów”. A potem, kiedy twórcy zaczęli się szybciutko wycofywać i wmawiać, że wszystkim wokół się coś przyśniło w wywiadach tłumaczyła, że przecież była Apollem i rani ją hejt, który jej teraz dotyka. Nawarzyła sobie piwa, a teraz ma problem, żeby je wypić. W każdym razie szybko zaczęto tłumaczyć, że twórcy wcale nie chcieli ośmieszyć słynnego i istotnego dla chrześcijan obrazu, a jedynie inspirowali się „Ucztą bogów” van Biljerta. Nie znam się na sztuce, więc postanowiłam, że sprawdzę to sobie. I trochę się zdziwiłam, bo Jan van Biljert nie namalował żadnej „Uczty bogów”. Owszem, takie dzieło powstało, ale jego twórcą był Giovanni Bellini. Obejrzałam sobie ten obraz i w żaden sposób nie przypomina on tego, co wyczyniali „artyści” występujący w tej hucpie. Zaczęłam szukać tego van Biljerta, ale w międzyczasie zauważyłam, że Krzysztof Stanowski mnie wyręczył. Prawdopodobnie chodziło im o obraz „Święto bogów”, co miałoby dużo więcej sensu. Wygląda na to, że twórcy, próbując się jakoś wytłumaczyć, szukali czegoś w pośpiechu i pomylili malarzy. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy może dzieło holenderskiego artysty nie jest nazywane również „Ucztą bogów”, ale nie, bo znalazłam gdzieś dyskusję lewicowych postępaków, że co prawda na obrazie nie ma żadnego stołu, ale przecież interpretacja nie musi być 1:1. No tak, na obrazie „Uczta bogów” Belliniego nie ma żadnego stołu. Jest na obrazie „Święto bogów” van Biljerta. I jest to stół jasno nawiązujący do „Ostatniej Wieczerzy”. Czyli niektórzy z obrońców tego cyrku wysilili się nawet na tyle, żeby odszukać obraz, ale nie sprawdzili już sobie, że nazwisko twórcy się nie zgadza. Nie chciało im się, bo właśnie dostali czekoladkę.
Co Francuzi mieli do zaoferowania światu?
Potem zaczęli tłumaczyć się mitologią i faktycznie, ta cała rozpusta na stole nawiązującym do „Ostatniej Wieczerzy” mocno skojarzyła mi się z bachusowymi dożynkami. I pod tym względem faktycznie można było podpiąć to pod wspominane „Święto bogów”, ale w takiej sytuacji występująca tam gruba baba w dalszym ciągu miała przedstawiać Jezusa, bo van Biljert mocno inspirował się właśnie dziełem da Vinciego. Nie rozumiałam jednak do końca, dlaczego Dionizos jest niebieski? I dlaczego uznali, że ludzie koniecznie muszą widzieć jego przyrodzenie? Dodatkowo, odkąd pamiętam, kraj, w którym organizowane były Igrzyska starał się w ceremonii nawiązywać do własnych tradycji, historii i dokonań. Hucpę z mitologią mogliby więc odstawiać Grecy, ale nie, kiedy oni organizowali tę najważniejszą imprezę sportową na świecie, nawiązywali bezpośrednio do idei olimpizmu. I była to naprawdę piękna ceremonia. Ze swojej historii Francuzi nawiązali jedynie do krwawej rewolucji, która skończyła się tak, że ścinali każdego, kto z niewystarczającym obrzydzeniem mówił o monarchii. Albo każdego, komu im się wydawało, że by mówił. Ogólnie szybko przerodziło się to w niekontrolowaną rzeźnię, a powiedzenie „rewolucja pożera własne dzieci” wzięła się właśnie z tego chwalebnego momentu francuskiej historii. Tak jakby nie mieli się pochwalić czymkolwiek innym. Być może uznali, że tak jest fajnie, a oni tak bardzo chcieli być fajni. Aha, i pokazywali jakieś swoje wybitne kobiety w historii – i tylko kobiety. O wybitnych mężczyznach nie wspominali, widocznie też uznali, że żadnych nie mieli. Pewnie im się wydawało, że fajność wybiła już skalę, ale tak naprawdę przedstawili swoją historię tak, jakby Francja nigdy nikomu nie miała nic do zaoferowania. Trochę to smutne. Żaden tam Napoleon Bonaparte, Voltaire czy Victor Hugo. Lepiej pokazać, jaka to rewolucja była fajna, a potem dać pokaz rozpusty, zboczeństwa i negliżu. I wiecie co? Owszem, było mi przykro, kiedy na imprezie, na którą czekałam trzy lata, twórcy postanowili napluć mi w twarz, ale jeżeli prawa społeczności LGBT miałyby oznaczać to, co nam tam pokazano, to wcale się nie dziwię, że nie wszędzie chcą je egzekwować. I napiszę szczerze – gdybym nie była katoliczką, a właśnie członkiem tej społeczności i chciałabym jedynie „móc się odwiedzać w szpitalach” to też poczułabym się urażona, że zostałam przedstawiona jako roznegliżowany oblech, który nie jest w stanie okiełznać własnej chuci. Zdaję sobie sprawę, że to miał być wyraz ich tolerancji i zrozumienia dla osób nieheteroseksualnych, ale wyszło mocno tak sobie. Mniej więcej tak, jak wtedy, kiedy chcieli przedstawić wszystkie reprezentacje jako równe sobie, ale najbiedniejsze kraje Afryki musiały popylać na jakichś starych kutrach rybackich. To się mogło podobać tylko jednej „grubej, queerowej, żydowskiej lesbijce”. Aha, byłabym zapomniała – tytuł tej wątpliwej jakości sztuki brzmi: „Ostatnia wieczerza na scenie nad Sekwaną”. Ale to absolutnie nie jest nawiązanie do chrześcijańska. Tutaj ewidentnie chodzi o mitologię, jak mogliśmy tego nie zrozumieć? No i nie tylko ci głupi katolicy się obrazili – zrobili to również muzułmanie. W Iranie ambasador Francji został wezwany na dywanik. Ale o tym Maciuś już nie słyszał.
Kto wywleka Lennona?
Co do wywlekania Lennona – nie Babiarz go wywlókł, a organizatorzy. Zupełnie nie rozumiem, jakim cudem ten utwór akurat został hymnem Igrzysk, które polegają na sportowej rywalizacji poszczególnych krajów. Krajów, z których każde albo prawie każde ma swoje wyznanie, swoją wiarę, swoją religię. I których zwycięzcy reprezentanci otrzymują medal – o zgrozo! – na własność. Przemysław Babiarz ośmielił się po prostu sparafrazować samego artystę, który wprost mówił, że „Imagine” jest manifestem komunistycznym, ale Maleńczuk nawet tego nie wie, dlatego uznał, że ten „chłystek” próbuje interpretować tekst po swojemu. Bo się – hehe – nauczył angielskiego. No cóż, może właśnie się nauczył. I zauważył, że to gówno w ładnym papierku, więc ze wstrętem odrzucił. Smacznego, Panie Macieju!
M.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Kto zasługuje na odebranie immunitetu, a kogo trzeba chronić?

KO w mediach społecznościowych chwali się, że odebrano immunitety Kamińskiemu i Wąsikowi. I, rzecz jasna, powtarza się stara, sprawdzona narracja o rozliczeniach. Jak na razie idą KO te rozliczenia – wszyscy wiemy. Zazwyczaj kończą się właśnie na odebraniu immunitetu. Zresztą, co tu pisać o rozliczeniach, skoro rządząca koalicja obstawia komisje śledcze takimi tłukami, że dowodu by nie znaleźli, nawet gdyby ich kopnął w tyłek albo usiadł na twarzy. A już zwłaszcza ta ds. Pegasusa, bo ja mam naprawdę problemy, żeby wskazać, kto tam jest najmniej kompetentny i najmniej powinien się tam znaleźć. Przestało mnie to tak naprawdę ruszać, bo KO znana jest z tego, że lubi się chwalić, że coś zrobi, a potem tego nie robi. Jeszcze nie udało im się wiarygodnie pochwalić, czymś co dla odmiany zrobili – i nie mam tu na myśli zadłużenia państwa czy rujnowanie gospodarki. Z reguły właśnie dlatego, że jak zaczynają się chwalić, to znaczy, że jeszcze nawet nie zaczęli pracować nad tym, czym się chwalą. Nieważne zresztą, bo to bardziej tytułem wstępu, chciałam skupić się na innym immunitecie, który dla odmiany nie został odebrany. I warto się zastanowić, czy słusznie.
Kim jest Ilaria Salis?
Ilaria Salis to skrajnie lewicowa, należąca do Antify europosłanka i przestępca w jednym, ale w Parlamencie Europejskim to akurat nic nowego. Tam wielu jest takich, którzy powinni oglądać świat przez kratki. Jest członkinią grupy, którą śmiało można nazwać gangiem, o nazwie Antifa Hammer. Brała udział w kontrmanifestacji z okazji węgierskiego „Dnia Honoru” na Węgrzech, gdzie w grupie kilku osób miała atakować fizycznie uczestników tego marszu, ale często były to zupełnie przypadkowi ludzie, a – Bogiem, a prawdą – jeszcze nie słyszałam, żeby członkowie Antify przejmowali się jakąkolwiek weryfikacją. W aktach oskarżenia użyto stwierdzenia, że ranni doznali obrażeń, które mogły okazać się śmiertelne. Tyle wiadomo, przynajmniej z publicznych artykułów i sądowych interpretacji. Samo to, według mnie, wystarczy, żeby takiej osoby nie dopuszczać do rządzenia, ale co ja tam wiem. Próbowałam dokopać się do kolejnych informacji, ale wizerunek Salis jest w mediach bardzo ugrzeczniony – w większości publikacji jedynie wspomniano, że „brała udział w zamieszkach”, a w niektórych całkowicie to pominięto, więc tak naprawdę cholera wie, o co kobieta została oskarżona. Próbowałam więc szukać w węgierskich mediach, posiłkując się translatorem, ale to niewiele zmienia, więc dalej będę się już opierała na wypowiedziach polityków. Do informacji, dotyczących śledztwa, zebranych dowodów czy akt, dostępu praktycznie nie ma. Oficjalnie wiadomo więc, że włoska aktywistka miała z grupą innych osób atakować uczestników marszu, ale czasem nie wiedziała, czy człowiek którego atakuje jest faktycznie uczestnikiem „neonazistowskiego” wydarzenia, czy przypadkowym przechodniem.
Interpretacje polityków
Teraz przejdźmy do opisów polityków – przeszperałam wypowiedzi polityków polskich (tu najczęściej z Konfederacji), ale też węgierskich i amerykańskich. Od razu zaznaczę, że politycy, jak to politycy, lubią swoje wypowiedzi odpowiednio ubarwiać i koloryzować, dlatego warto to zawsze podkreślać i o tym pamiętać. Być może to, co piszą jest prawdą, być może nie, a być może znajduje się tam tylko część prawdy (co wydaje mi się najbardziej prawdopodobne). Otóż główny ich zarzut dotyczy tego, że Salis używała ciężkich narzędzi do ataku – dużo mówi się o młotku, ale tutaj nie jestem pewna, czy to nie manipulacja związana z tym, jak nazywała się grupa do której należała (Antifa Hammer). Ona sama się do tego nie przyznała, jednak do sieci wypłynęło zdjęcie brutalnie pobitego mężczyzny, który rzekomo miał być ofiarą włoskiej anarchistki i jej kumpli. Obrażenia jasno wskazują na to, że ten człowiek został bardzo brutalnie zaatakowany jakimś ciężkim przedmiotem, ale znowu – nie znalazłam żadnego OFICJALNEGO potwierdzenia, że został on faktycznie zaatakowany przez tę grupę Antify. Zaczęłam więc kopać głębiej w nadziei, że dokopie się na jakieś wiarygodne zdementowanie, ale na nic takiego nie trafiłam. Oczywiście, ludzie w komentarzach, często powtarzają, że nie są to oficjalne informacje, ale długo nie mogłam znaleźć informacji, kim był ten człowiek i czy faktycznie miał nieprzyjemność trafić na grupę Salis i zaprzyjaźnionych antyfiarzy, czy uległ jakiemuś wypadkowi zupełnie niezwiązanym ze sprawą. Wszystkie źródła, do których dotarłam, wskazują jednoznacznie, że zdarzyło się to właśnie tego dnia i w tym miejscu. Pojawiło się też nagranie z samego ataku, w którym widać, że mężczyzna został zaatakowany od tyłu, a sprawcy faktycznie atakowali go narzędziami, które trzymali w rękach.
Gdzie leży prawda?
Ciężko mi potwierdzić, że te wpisy polityków faktycznie są zgodne z faktami, ale (to tez moja osobista i pewnie subiektywna opinia) jeżeli podobny opis umieściło iluś tam polityków z różnych krajów, a nie znalazło się żadnych prawdopodobnych dementi, poza tym, że to „nieoficjalne” informacje, odnoszę wrażenie, że całe zdarzenie mogło wyglądać bardzo podobnie. Jednak według innych informacji do których dotarłam (również z węgierskich mediów), zaatakowany facet nazywał się Dudog László, miało to miejsce w Budapeszcie, ale artykuł, w którym padło jego imię i nazwisko, co prawda, odnosi się do ataku Antify, tyle że tym razem niemieckiej, więc naprawdę nie wiem, czy politycy nie pomieszali ze sobą dwóch różnych zdarzeń. Bardzo możliwe, bo w ataku na tego mężczyznę używano również noży, co nie zostało stwierdzone podczas „wyczynu” Salis i jej grupy. Bardzo wiele wskazuje więc na to, że jest to dezinformacja, żeby oczernić Salis, ale czy naprawdę trzeba ją dodatkowo oczerniać? Z samych oficjalnych źródeł wynika jasno, że ta kobieta nigdy nie powinna dostać mandatu europosła. I jeden wniosek – Antifa zawsze działa podobnie. Nie ma różnicy, czy to na Węgrzech, w Niemczech, we Włoszech czy w Polsce. Tak czy inaczej – głosowanie za odebraniem jej immunitetu było, nie wiedzieć czemu, tajne. Ale można się domyślać. Nie wiemy, kto jak głosował, ale znamy oficjalne wyniki. Salis wygrała minimalnie – 306 europosłów głosowało za pozostawieniem jej immunitetu, 305 było przeciwko. Co ważne, w sprawie „aktywistki” toczył się już proces, zanim część włoskich wyborców postanowiła umieścić ją w PE. Ponad rok spędziła w areszcie, a następnie została przeniesiona do aresztu domowego (elektronicznego). Do Europarlamentu powędrowała zatem tuż z aresztu domowego. Takie to elity. Włoszka prawdopodobnie uniknie odpowiedzialności, ale wcale się nie zdziwię, jeśli do sprawy będzie się jeszcze wracało.
Przynajmniej powinno się, bo naprawdę człowieka krew zalewa, kiedy słyszy, ile afer europosłów zostało unieważnionych, bo tak. Tam jest naprawdę długa lista.
M.
Nawiasem Pisząc
I kto tu jest ruską onucą?

To jest naprawdę niesamowite, co niektórym silniczkom się w głowach roi. Sfałszowane wybory, prorosyjski Nawrocki i ogólne przeświadczenie, że jeśli się z nimi w czymś nie zgadzasz, jesteś ruską onucą. Denerwuje mnie to określenie, bo zużyło się już mocno, zupełnie tak jak „faszysta”. Teraz każdy może zostać faszystą albo ruską onucą i coraz ciężej jest odróżnić, kto faktycznie współpracuje z Rosjanami na szkodę Polski, a kto po prostu ośmielił się gdzieś tam z kimś tam nie zgodzić. Wymyto już to określenie z prawdziwego znaczenia. Według mnie nie jest dobrze, że tak się dzieje, ale prawdopodobnie nie mam racji, bo nasi politycy i dziennikarze robią to każdego dnia, a to przecież elita narodu.

Krótki opis przypadku
Ale w porządku, bez kpienia i jaj robienia. Autorka profilu „WaszaKaśkowatość”, czyli, jak mniemam, Kaśka, jest silniczkiem pełną gębą. Powtarza dokładnie te same, nawet najbardziej idiotyczne bzdury, kiedy tylko ktoś z Silnych Razem wrzuci jakiś pomysł, jakby tu zohydzić Nawrockiego Polakom. Była pierwsza do wysyłania PiSowców do więzienia, nawet jeśli nic nie zostało udowodnione, bo ona wie lepiej, czy winni czy niewinni. Sugerowała odebranie ludziom ze wsi prawa do głosowania, bo oni powinni się martwić co najwyżej o sołtysa, a nie o prezydenta całego kraju! Krzyczała o sfałszowanych wyborach. Nawrockiego nazywa „domniemanym”, „uzurpatorem” albo „(p)rezydentem”. Kolesia, który wrzucił ten wpis nie kojarzyłam, ale sprawdziłam go sobie. Taka sama para kaloszy. Wypisuje o ludobójstwie dokonanym przez PiS, powiela wszystkie nagrania czy wpisy chwalące KO i, oczywiście, szydzące z PiS-u, Kaczyńskiego, Nawrockiego czy w ogóle kogokolwiek, kto stał w ich pobliżu i nie zwymiotował z obrzydzenia.
O co naprawdę chodziło?
I teraz słuchajcie – link, który wrzucili pochodzi z… tak, z rosyjskiej telewizji. Przez cały ten reportaż naparzano w prezydenta RP, że „rozmawia z Piłsudskim” (Nawrocki rzeczywiście użył takiego sformułowania, ale w formie żartów – mówił, że rozmawia z duchem Józefa Piłsudskiego w Belwederze o wojnie polsko-bolszewickiej z 1920 roku). Było również wspomniane, rzecz jasna, o zażywaniu snusu. Napiszę szczerze – mnie też nie do końca się podoba, że głowa naszego państwa musi to zażywać na wizji, podczas ważnych spotkań, debat i tak dalej. Ale w dalszym ciągu – snus to tylko snus. Specem od narkotyków nie jestem, więc to tylko i wyłącznie moje podejrzenia, ale myślę, że gdyby Karol Nawrocki zażywał narkotyki w zawiniątku wielkości tego snusa pod dziąsło, to zorientowalibyśmy się wszyscy, że jest naćpany. Ja ogólnie boję się narkotyków (więc ekspertką tym bardziej nie jestem), poza klasyczną „marysią” nie brałam nic, ale naprawdę mam wrażenie, że gdybym wzięła sobie pod dziąsło taką ilość mefedronu/kokainy/amfetaminy to latałabym pod sufitem. Albo zeszła z powodu przedawkowania. Po Karolu Nawrockim, poza tym nieszczęsnym zażywaniem snusu na wizji, nie widać, aby był pod wpływem jakichś środków psychoaktywnych. A ogólnie wolę prezydenta, który raz na jakiś czas zażyje snusa, niż takiego, który potrzebuje rozmowy z psychologiem przed każdą debatą.
Powrót do pytania tytułowego
Ale wróćmy do tematu – część silniczków radośnie udostępnia fragmenty z rosyjskiej telewizji, która atakuje Karola Nawrockiego. I przez głowę im nawet nie przejdzie, że skoro ONI go atakują, to widocznie nie jest tak bardzo prorosyjski, jak im usiłują wmówić politycy KO i media, bo po samym tym reportażu widać, że mocno ich on uwiera. Udostępniają rosyjską propagandę, żeby atakować polskiego prezydenta – dosłownie. To kto tu naprawdę jest ruską onucą i kto sieje rosyjską dezinformację? Bo ja mam jedną, nieśmiałą sugestię w związku z tym, myślę, że domyślacie się jaką. Ale na profilu tej pani dowiecie się, że ruskimi onucami są wszyscy, tylko nie ona. Na profilu pana Piotra zresztą podobnie. Przypomnijmy, że „Kanał Pierwszy” to największa rosyjska telewizja. Po upadku ZSRR została odrobinę przekształcona, ale cały czas pozostaje pod całkowitą kontrolą państwa, a jej udziałowcami są głównie rosyjskie instytucje rządowe i struktury związane bezpośrednio z Kremlem. Tak się bawią. Ale napisz im coś o Wołyniu, to Cię zarżną jak indyka na Święto Dziękczynienia za wspieranie rosyjskiej propagandy.
Halo, silniczki! Wytrzyjcie może po sobie podłogę, bo trochę hipokryzji się Wam się ulało. Podejrzewam, że wypłynęła uszami.
M.
Link do fragmentu reportażu z rosyjskiej telewizji: https://x.com/LeskiPiotr/status/1973496793800515971
Nawiasem Pisząc
Kto sieje rosyjską dezinformację? Kto jest onucą?

Przepraszam Was bardzo, bo to jest moooooocno spóźniony telst, ale chciałam o tym napisać. Mowa o ataku dronów rosyjskich (albo ukraińskich, bo są różne opinie, wcale nie jakieś nieprawdopodobne) na terytorium Polski. Od razu zaznaczę, że nie znam się na dronach kompletnie. W życiu żadnego nie miałam w rękach, więc głupotą z mojej strony byłoby mądrowanie się na ten temat. Nie znam się, nie wiem. Szukałam po Internecie, ale że jestem w temacie kompletnie zielona, nie miałam pojęcia, które źródła mogłabym uznać za wiarygodne i rzetelne. Dlatego w tym tekście nie będę analizowała lotu tych dronów, żeby samej ocenić z terytorium jakiego państwa zostały one wysłane. Nie będę również analizowała całej sytuacji geopolitycznej, żeby Wam, Drodzy Obserwujący, opisać czy bardziej opłaciło się wysyłać te drony Ukrainie czy Rosji. Oba kraje, umówmy się, miały swoje powody. Ja przyjęłam wersję oficjalną, że to były jednak rosyjskie drony, ale nie o tym jest ten tekst.
Łatwo oskarżać
Widzicie, mnie uderzyło co innego. Przede wszystkim masowe wpisy dziennikarzy czy polityków, że jakikolwiek komentarz wątpiący w ich oficjalną narrację jest „rosyjską dezinformacją”, a jego autor na pewno jest „ruską onucą”. A, przepraszam bardzo, co się wydarzyło w Przewodowie, w którym zgięło dwóch obywateli Polski? Zarówno media, jak i politycy, grzmieli o naruszeniu polskich granic przez Rosję. Zwłaszcza „dziennikarze”, bo oni to dopiero popłynęli. Pamiętam nagłówki z tamtego czasu mocno bijące po oczach, że „Rosja zaatakowała Polskę!”. Co się potem okazało, wszyscy chyba pamiętamy. I co? Czy Ukraina przyznała się do tego, przeprosiła? Czy rodzinie tych dwóch zabitych mężczyzn zostało wypłacone odszkodowanie ze strony ukraińskiej? Tutaj od razu należy zaznaczyć, że strona polska udostępniła Ukrainie miejsce tragedii, jednak według prokuratura, Ukraińcy (przynajmniej formalnie) nie uczestniczyli w czynnościach dowodowych. Mało tego, nie udostępnili również Polsce żadnych materiałów i dowodów zebranych po ich stronie. I, patrząc po ludzku, Ukraina jest w stanie wojny, któraś z rakiet przez nich wystrzelonych mogła nie trafić tam, gdzie powinna. Nie było chyba problemem przyznanie się do winy, przeproszenie i zobowiązanie się do wypłacenia odszkodowania, prawda? Myślę, że większość ludzi by to zrozumiała. Ale nie, lepiej było olać temat. I w związku z tym chciałabym wiedzieć, które informacje są bardziej prawdopodobne? Te po stronie polskiej czy ukraińskiej? Bo one się mocno nie zgadzają, a (gdyby mi na tym jeszcze zależało) nie chciałabym zostać wyzywaną znów od ruskich onuc, bo nie potrafiłam zamknąć pyska w sprawie Wołynia? Która z tych dwóch – wykluczających się nawzajem – opinii będzie mniej „prorosyjska”? Zresztą myślę, że gdyby tragedia w Przewodowie spotkała się z należytą reakcją ze strony władz ukraińskich, to tej „rosyjskiej dezinformacji” byłoby mniej. Mylę się?
Chaos medialny
Po drugie – naprawdę trzeba mieć czelność, żeby każdego wątpiącego w jedyną i słuszną wersję nazywać „ruską onucą” i oskarżać o sianie „rosyjskiej dezinformacji”, kiedy samemu nie umiało się tych wydarzeń odpowiednio opisać i wiarygodnie przedstawić. Otrzymaliśmy bowiem informację, że to rosyjski dron zniszczył dom w Wyrykach. Pytania wątpiących, czy to faktycznie był dron, a jeśli tak, to dlaczego zniszczył niemal cały dach i wyższe piętro, skoro gdzieś indziej ten sam dron wylądował na kurniku czy klatce dla królików, nie czyniąc żadnych szkód, zostały, nie dość, że pozostawione bez odpowiedzi, to jeszcze skwitowane – a jakże – jako rosyjska dezinformacja. Chyba należałoby z góry założyć, że jeżeli jakikolwiek Polak ma jakieś wątpliwości w tej kwestii, to z góry powinien być traktowany jako prorosyjski troll. Marcin Bosacki, wiceminister spraw zagranicznych, na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ pokazywał zdjęcia domu w Wyrykach, twierdząc, że został zniszczony przez rosyjski dron. I co się okazało? Że wcale nie. Że tego domu nie uszkodził wcale dron, a rakieta wystrzelona przez nas lub Holendrów, ale bardziej prawdopodobne, że przez nas. Mieszkańcy tego budynku mają zapewnione odszkodowanie, mają również miejsce do życia. Natomiast odnośnie do rosyjskiej dezinformacji – pojawiały się screeny sugerujące, ze budynek został zniszczony wcześniej, podczas burzy. Zazwyczaj pojawiały się one jako właśnie screen z grafiki podporządkowanej pod jakiś artykuł. Sprawdziłam sobie tytuły tych artykułów i w oryginalnym tekście było zupełnie inne zdjęcie – w większości przypadków było to zdjęcie straży pożarnej. Później spróbowałam wyszukać przez „Google Image”, ale też nie trafiłam na żaden artykuł, który informowałby, że dom został uszkodzony przez burzę. Pokopałam jeszcze chwilę i znalazłam krótki filmik instruujący, jak zrobić takiego fejka na szybko. Wiem, że sprawa została już wyjaśniona, ale mimo wszystko wolę to podkreślić, bo najwięcej tracą na tym właściciele tego domu. A to nie ich wina przecież, że im drony i rakiety latają nad głowami.
Kompromitacja na koniec
Stworzył się z tego już niezły galimatias, a niedługo potem PAP radośnie, bezrefleksyjnie i bez żadnego sprawdzenia, poinformował nas, że – według słów Donalda Trumpa – USA pomoże Polsce, ale dopiero po wojnie. Od razu podchwyciły to inne media oraz politycy z rządzącej koalicji. Bo niby Nawrocki coś załatwiał, a tu figa z magiem. Szybko okazało się, że dziennikarka zadała prezydentowi USA pytanie o Polskę i Ukrainę. I że Trump odnosił się właśnie do Ukrainy. I tu już następuje szybki proces myślowy, nawet jeśli ktoś nie zna angielskiego. Czy Polska jest w stanie wojny? Hybrydowej – na pewno, ale na cholerę USA ma uruchamiać swoje wojsko, lotnictwo itd. z tego powodu? To już jest rolą – no właśnie – polityków i dziennikarzy, żeby takie „wieści” wiarygodnie przekazywać, a nie Trumpa. No i właśnie ci, którzy siali panikę o rosyjskiej dezinformacji, również – radośnie, bezrefleksyjnie i bez żadnego sprawdzenia – przekazywali ją dalej. Ba, działo się to również po usunięciu tej bzdury przez PAP. Gdzieś tam przeczytali, skopiowali i puścili. Ot, polskie dziennikarstwo i polityka w pigułce. Bo można rykoszetem dowalić Karolowi Nawrockiemu. I to niedługo po tym, jak hurtowo wysyłano posty mówiące o tym, że jakikolwiek obywatel mający wątpliwości co do podanej wersji o dronach, to „ruska onuca”. Ci ludzie, którzy takie racje głosili, potem sami rozpowszechniali nieprawdziwe informacje na temat, chcąc – nie chcąc – bardzo istotnego dla nas sojuszu z USA.. Gdzie wy, obłąkańcy, jesteście i czy na pewno peron wam nie odjechał z pociągu? Ja jestem zwykłą obywatelką – żyję sobie, pracuję, nikomu krzywdy nie robię – i uważam, że największą odpowiedzialność za szerzenie „ruskiej dezinformacji” ponosicie wy, a nie ludzie, którzy się zorientowali, że się ta wasza „oficjalna” wersja nie styka. I którzy mają z tego powodu wątpliwości. I najzwyczajniej nie wierzą. Poszukajcie może tych „ruskich onuc” u siebie na początku. W swoich szeregach, Albo się znajdą, albo jesteście za głupi do sprawowania władzy.
To pisałam ja. Zwykła, szara obywatelka.
M.