Wojciech Kozioł
Whataboutism
Wojnę na froncie mniej więcej każdy potrafi sobie, w jakiś sposób, wyobrazić i zdefiniować. Jednocześnie raczej mało kto z nas jej doświadczył. Odwrotnością tego zjawiska jest wojna informacyjna czy też wojna w sieci. Doświadczył jej niemal każdy internauta, nie zawsze zdając sobie z tego sprawę. Co gorsza, mało kto wie jak często staje właśnie na takiej linii frontu.
Erystyka, czyli jak wygrać nie mając racji
Chwyty erystyczne nie są czymś nadzwyczajnym. W zasadzie od starożytności i czasów Peryklesa w sporach starano się wykorzystywać różne metody służące zmanipulowaniu debaty dla swoich korzyści. Jednak osobą, która nadała temu dzisiejsze znaczenie był Schopenhauer. To właśnie on „skodyfikował” najważniejsze zasady i metody w swojej „Erystyce”.
Nie trzeba też było długo czekać, by zaczęły z tego czerpać różne reżimy i ich działy, które zajmowały się propagandą. Mistrzami w tym okazali się jednak Sowieci, którzy „odwracanie kota ogonem” opanowali do perfekcji. Tę pałeczkę przejęła po nich Federacja Rosyjska. Mamy tego wręcz świadectwo gdy spojrzymy na tak zwane „fabryki trolli” spod ręki rosyjskich służb czy Prigożyna. Tutaj można tylko zachęcić do przeczytania świetnej książki Jessikki Aro „Trolle Putina”.
Gdyby zatem ktoś chciał, w bardzo zwięzły sposób, scharakteryzować podstawowe chwyty takiego trolla, to można je przedstawić w następujący sposób:
- Atakowanie poglądów, które nawet nie zostały wyrażone przez przeciwnika (fałszywe przypisywanie mu jakiegoś stanowiska, a następnie atakowanie „hohoła”);
- Odwrócenie uwagi od meritum dyskusji (klasyczny whataboutism);
- Używanie wulgarnego języka w celu sprowokowania przeciwnika;
- Wyśmiewanie przeciwnika, sarkazm i obrażanie;
- Prowokowanie (czyli klasyczne „dobrze wiesz kto na tym korzysta” lub „znowu daliście się goje wykorzystać” itd…);
- Zarzucanie kogoś całą masą szczegółowych pytań, często niezwiązanych ze sobą. Jednocześnie zadawane są pytania często abstrakcyjne. To łączy się z ostatnią pozycją, czyli…
- Ignorowanie, odrzucanie i negowanie jakichkolwiek dowodów czy argumentów. Statystyki coś mówią? To nie dowód. Zdjęcia satelitarne? Pewnie fejki. Świadkowie? Na pewno agenci. Zdjęcie? Pewnie przerobione, pokaż nagranie. Jest nagranie? To jeszcze nie żaden dowód. I tak dalej…
Każdy internauta jest tutaj celem
Posłużę się tu doświadczeniami z własnego podwórka, czyli bloga i profilu na Tweeterze. W szczególności na Fb mam w zwyczaju zapraszać innych do dyskusji, podrzucania tematów itd., by nie był to wyłącznie monolog. Zazwyczaj jednak skupiam się na sprawach wojny ukraińsko – rosyjskiej i polityce zagranicznej.
Zawsze kiedy w jakimś poście czy artykule napiszę o zbrodniach rosyjskich, bombardowaniu miast przez Rosjan, ale też o potencjalnym zbudowaniu pozytywnych relacji z Ukrainą, to wystarczy jedynie wziąć ciastko, kawusie i czekać na reakcję. Praktycznie zawsze pojawią się komentarze w stylu „jakoś o zbrodniach USA na Bliskim Wschodzie jest cicho” albo „a co z cywilami, którzy giną w atakach ukraińskich? Chociaż i tak hasła o „teatrze dla gojów” i „USraelu” najbardziej bawią, że o „Ukropolin” nie wspomnę. Teorie spiskowe to też nieodłączny element.
Ale wracając do meritum. Whataboutism jest o tyle skuteczny i mistrzowski, że stosuje zasadę „belki w oku” bliźniego. W założeniu ma po prostu odwrócić uwagę od omawianego problemu. W Polsce przyjęło się to na zasadzie powiedzonka, wywiedzionego jeszcze z PRL: „a u was biją murzynów!”.
Jeszcze jest nieco zmodyfikowana wersja tego chwytu, czyli Chewbacca defense. Nazwa dziwna, ale zaraz to sobie objaśnimy. Kolejny przykład z bloga. Opisujemy jakąś sytuację, dajmy na to kwestię wsparcia dla Ukrainy w postaci sprzętu wojskowego. I nagle w komentuje w stylu: „ale ta analiza nie ma i tak większego sensu, wszystko to jest planowane jak przy covidzie, a przecież i tak ta wojna jest na rękę Żydom, którym nasz rząd służy i temu właśnie tak jest uległy wobec Ukrów. W końcu pamiętajmy, że to tylko wojna zastępcza, gdzie Rosja się broni, ale do ukrofili to nie dotrze i tak skazują nasz kraj na ukrainizację”.
Jeśli ktoś poczuł się po tym zdaniu lekko zagubiony lub zdezorientowany, to znaczy, że spełniło ono swoją rolę. Ta metoda polega po prostu na tym, że oponent/troll porusza kilka czy nawet kilkanaście wątków, które mają wymusić na oponencie podjęcie dyskusji, którą w założeniu ma przegrać lub zostać wymęczony. A dlaczego tak? Ponieważ na każdy kontrargument czy źródło, zamiast się odnieść, to wyrzuca z siebie kolejne kilka pytań. I tak dalej, i tak dalej. Każdy kto czasem przeglądał różne dyskusje z anonimowymi (choć nie zawsze) trollami, to doskonale wie o czym tutaj piszę.
Technik wiele, cel jeden – prowokowanie i dezinformowanie
Ludzie stosują różne metody na takie zjawiska. Jedni wprowadzają „adminofaszyzm” i banują jak leci anonimowe konta. Jeszcze inni ignorują. Są też tacy, co odpowiadają trollingiem na trolling. Jednak najgorsze jest gdy ktoś na poważnie weźmie taki komentarz i pociągnie dyskusję. Wtedy cel atakującego w zasadzie zostanie osiągnięty. Natomiast ofiara będzie zalewana masą komentarzy i dziesiątkami pytań, gdzie niekiedy jedno będzie zaprzeczać drugiemu. Dlatego tutaj należy zastosować jedną z najstarszych zasad Internetu, czyli hasło „nie karmić trolla”.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Wojciech Kozioł
Platforma uczy, jak upartyjnić CPK
W ostatnich dniach pełnomocnik do spraw Centralnego Portu Komunikacyjnego Maciej Lasek stwierdził, że „były obóz rządzący stara się za wszelką cenę upartyjnić dyskusję wokół rozwoju kraju, w tym na temat CPK.” Jednak słowom posła Laska przeczą nie tylko fakty, ale i jego własne słowa.
W ostatnich dniach pełnomocnik do spraw Centralnego Portu Komunikacyjnego Maciej Lasek stwierdził, że „były obóz rządzący stara się za wszelką cenę upartyjnić dyskusję wokół rozwoju kraju, w tym na temat CPK.” Jednak słowom posła Laska przeczą nie tylko fakty, ale i jego własne słowa.
Ciężko obecnie o większą hipokryzję w szeregach przeciwników CPK, niż to co prezentuje sobą Maciej Lasek, gdy mówi, że „czasy amatorów przeminęły”, a dyskusję należy „zostawić ekspertom”. We wcześniejszym gronie ekspertów naprawdę ciężko doszukać się jakichś powiązań partyjnych, a większość (jeśli nie wszyscy) związani byli ściśle z branżą i to niekiedy przez kilkadziesiąt lat.
Natomiast sam poseł Lasek przyznawał nie raz, że obecni ludzie to są ci, których on zna, a w tym gronie mamy takie osoby jak np. byłego szefa ochrony lotniska, który później zajmował się marketingiem – jak widać obecnie takie kompetencje wystarczają.
Jednak, jeśli poszperać głębiej, to można znaleźć jeszcze więcej ciekawych rzeczy. Dla siedzących w temacie nie będzie odkryciem, ale dla osób rzadko mających z tym tematem styczność to może być zaskoczenie.
Otóż poseł Lasek był wcześniej bardzo blisko związany z organizatorami inicjatywy „Stop CPK”. Nawet sam przez długi czas miał ustawiony taki hasztag na swoim profilu, czyli musiał być bardzo oddany sprawie. Dziś niechętnie dzieli się szczegółami na temat współpracy z tą inicjatywą.
Co więcej, jest także członkiem „Parlamentarnego Zespołu ds. Przeskalowanych Inwestycji (m.in. CPK) i Przymusowych Wywłaszczeń”. Tak, to „CPK” nie jest tam wtrąceniem własnym, a częścią właściwego tytułu zespołu.
Kolejny ciekawym faktem jest to, że w zespole tym zasiadają wyłącznie (sic!) członkowie Platformy Obywatelskiej. Jest to niezwykle znamienne dla tego projektu i znów potwierdza tezę, że to PO jest najbardziej negatywnie nastawioną (i chyba zarazem jedyną) partią, która walczy z budową Centralnego Portu Komunikacyjnego.
W poprzedniej kadencji Maciej Lasek również zasiadał w ty zespole (pełniąc w nim funkcję wiceprzewodniczącego. Podobnie jak obecnie, wtedy również zespół składał się wyłącznie z członków Platformy Obywatelskiej.
Wojciech Kozioł
W politycznej matni
Niekończący się festiwal w postaci walki obozów politycznych zaczyna znowu wracać do hasła „przedterminowych wyborów”. Jednak czy takie rozwiązanie w ogóle jest wykonalne?
Niekończący się festiwal w postaci walki obozów politycznych zaczyna znowu wracać do hasła „przedterminowych wyborów”. Jednak czy takie rozwiązanie w ogóle jest wykonalne?
Technicznie rzecz ujmując – tak. Jednym z najłatwiejszych sposobów byłby po prostu nieuchwalony budżet (na czas pisania tekstu jeszcze to się nie wydarzyło). To by skutkowało wcześniejszym rozwiązaniem parlamentu i rozpisaniem wcześniejszych wyborów.
Jednak nawet, poza tym pojawiają się głosy ze strony Donalda Tuska jak i obozu Prawa i Sprawiedliwości w postaci przestrogi, że takie rozwiązanie wisi w powietrzu. Szanse są na nie nieduże (ze względu na i tak dużą ilość wyborów w tym roku), ale nigdy nie można tego wykluczyć.
Można też dokonać samorozwiązania i wtedy wszelkie dywagacje schodzą na dalszy plan. Jednak czy taka gra jest warta świeczki?
Dolanie oliwy do ognia
Takie rozwiązanie jednak niosłoby ze sobą szereg konsekwencji, w dużej mierze tych negatywnych. Znów równałoby się to podsycaniu wojny wewnętrznej, ale też byłby to kolejny cios w polskie projekty infrastrukturalne, dalsze zbrojenia, czy po prostu w ogólną stabilność państwa.
Jedyna logika, która stoi za takimi krokami to dla Platformy próba jeszcze większego utopienia PiS i wiara we własne sondaże. Z kolei dla PiS to szansa na zreflektowanie się i dokonanie jakiegoś „wewnętrznego oczyszczenia”. Choć akurat to w polskiej polityce bardzo rzadko się dzieje.
Jednak należałoby zadać sobie pytanie, czy któraś ze stron nie przelicytowałaby w pewnym momencie swoich założeń, zwłaszcza jeśli mowa o kluczowych sprawach dla polskiego bezpieczeństwa. Zauważmy, że gdyby jakimś cudem w Prawie i Sprawiedliwości pojawił się „rachunek sumienia” za ostatnie kilka lat, gdzie doszliby do porozumienia z PSL, Konfederacją czy nawet Lewicą i zarządzili coś na wzór „rządu technicznego” – to czy byłoby to abstrakcyjne? Wbrew pozorom nie. Jeśli taka koalicja wyszłaby z założenia, że zajmują się tylko kluczowymi sprawami i odrzucają rzeczy znacząco dzielące, to taka forma mogłaby być na jakiś czas skuteczna.
Takie założenie wynika z faktu, że wszystkie wyżej wymienione partie są za projektami, które w przyszłości staną się fundamentami polskiego bezpieczeństwa energetycznego oraz transportu. To stoi za to w opozycji do tego, co proponuje obecnie Platforma Obywatelska. Nawet jeśli założyć, że Lewica z Konfederacją się w tych kwestiach nie dogadają (co jest dyskusyjne), to połączenie PiS-PSL-Konfederacja byłoby jak najbardziej wykonalne, a każda z tych partii skutecznie by mogła trzymać na wodzy swojego koalicjanta.
Niestety w takim założeniu kluczowa jest postawa PiS, gdzie najtwardszy elektorat nie dopuszcza do siebie myśli o takich rozwiązaniach. Obie partie są traktowane tam jako zdrajcy czy nawet agenci wpływu. Ustawienie się w takiej pozycji daje jednak bardzo dobry punkt wyjścia dla Platformy, która jest bardziej skora do koalicji, ale po kryjomu krótko trzyma każdego z koalicjantów.
Wojciech Kozioł
Polsko, bądź ambitna
Polska pilnie potrzebuje strategicznych projektów infrastrukturalnych – fakt, nie opinia. Czy elektrownia atomowa jest konieczna? Tak. A CPK? Jak najbardziej. Port kontenerowy? Zdecydowanie tak. I można jeszcze wymienić kilka takich inicjatyw. Dla jednych będzie to „megalomania”, ale dla zdecydowanej większości to po prostu inwestycja w przyszłość.
Polska pilnie potrzebuje strategicznych projektów infrastrukturalnych – fakt, nie opinia. Czy elektrownia atomowa jest konieczna? Tak. A CPK? Jak najbardziej. Port kontenerowy? Zdecydowanie tak. I można jeszcze wymienić kilka takich inicjatyw. Dla jednych będzie to „megalomania”, ale dla zdecydowanej większości to po prostu inwestycja w przyszłość.
Po październikowych wyborach (a w zasadzie jeszcze przed nimi) zachodziły obawy, że poszczególne projekty mogą nie dojść do skutku. Co jest o tyle ciekawe, ponieważ większość społeczeństwa stoi za nimi. Mało tego, nawet większość polityków dogaduje się w tej sprawie. A powiedzmy sobie szczerze, nie ma wielu idei, które łączyłyby Lewicę, Konfederację, PSL i PiS. Celowo tutaj nie zostały wymienione Platforma oraz ugrupowanie Szymona Hołowni. PO ma tutaj rolę dominującą i nie jest to zaskoczeniem. Polska 2050 z kolei ma w swoich rękach resort odpowiedzialny za środowisko, a więc elektrownię jądrową, która nadal stoi pod znakiem zapytania.
Nie należy pokładać nadziei w tym, że ewentualne powołanie rzecznika czy też jakiegoś specjalnego koordynatora ds. EJ. Warto się w takiej sytuacji odnieść do sytuacji z Centralnym Portem Komunikacyjnym, który jest dosłownie torpedowany przez nową ekipę rządzącą.
„Bo CPK to projekt pisowski”
To jeden z „argumentów” używanych przez stronę przeciwną, wobec tego projektu. Obok niego znajdziemy jeszcze „megalomanię”, „nie stać nas” czy to, że są to „fanaberie Kaczyńskiego”.
Innym jest fakt, że oddelegowanie do CPK osoby Macieja Laska, który był jednym z „hasztagowców” grupy „StopCPK” jest dobitnym sygnałem, że ten Centralny Port musi zostać utopiony. Po prostu. Jednak jest to wyłączna inicjatywa Platformy, bo w tym wypadku również większość środowiska politycznego jest „za”.
Jednak machina medialna, jaką obecnie dysponuje PO, jest przeogromna i widać to doskonale, jak manipulowane są „debaty” i informacje o CPK. Podawanie fałszywych wyliczeń i kwot, przedstawianie apolitycznych specjalistów jako „pisowców” i zastępowanie ich znajomymi Macieja Laska (do czego sam się przyznał). Dosłownie nie ma tu żadnego znaku, który by miał świadczyć o tym, że PO będzie chciała dokończyć ten projekt.
Bądźmy ambitni
Do czego to doszło, żeby projektu infrastrukturalne (nawet nie największe w Europie) miały być symbolem ambicji. Choć z pewnością są one krokiem w tym kierunku, ale daleko im do jakiejś „megalomanii”. Wręcz przeciwnie, to krok w stronę normalności. Tak samo jak elektrownia jądrowa, która nie tylko jest projektem, który da nam czystą i tanią energię na kilkadziesiąt lat, ale również stworzy bazę technologiczną, której nam przez lata brakowało.
Gdzie zatem szukać odpowiedzi na pytanie, komu to wszystko najbardziej przeszkadza? Platforma stara się to brać na siebie, choć jest „tylko” wykonawcą. Natomiast zlecenia najpewniej idą z pewnego państwa na zachód od Odry, któremu bardzo nie na rękę, czystym przypadkiem, były właśnie te projekty.