

Kijem w Mrowisko
Z dużej chmury mały deszcz, czyli orędzie Putina
Od kilku dni po mediach społecznościowych krążyły najróżniejsze teorie. Jedni obstawiali, że prezydent Rosji ogłosi wielką mobilizację. Drudzy, że oficjalnie wypowie wojnę Ukrainie. Jeszcze inni spodziewali się ogłoszenia „wchłonięcia” Białorusi przez Rosję. Co ostatecznie wyszło z tego przemówienia?

Po krótkim spóźnieniu na mównicę wszedł Władimir Władimirowicz i rozpoczął głośno zapowiadane orędzie do narodu. Jednak było dalekie od konkretów, o których spekulowano. Gdyby ktoś wcześniej przygotował sobie „bingo” z hasłami, które szerzy rosyjska propaganda, to z pewnością trafiłby wiele haseł.
Oczywiście zostało podkreślone, że „operacja specjalna” będzie nadal kontynuowana. Pojawiły się też hasła o „nazistowskim reżimie” w Kijowie, który przy wsparciu Zachodu planuje pokrzyżować plany rosyjskie. Znalazła się nawet wrzutka o tajnych laboratoriach na Ukrainie.
Pojawiła się tradycyjna krytyka państw zachodnich i USA, które destabilizują i kolonizują cały świat, a teraz zapragnęły rzucić Rosję na kolana. Putin zarzucił również Zachodowi, że ten nie przystał na jego warunki z 17 grudnia 2021. Swoją drogą nie do spełnienia. Dotyczyły w dużej mierze wycofania infrastruktury NATO do granic sprzed 1997 roku – przypomnijmy, że Polska weszła do Sojuszu w 1999 roku.

„Rosja tylko się broni”
Następnie mamy kolejne, typowe hasła używane przez tzw. rosyjskie trolle w Internecie: to Zachód doprowadził do wojny, Rosja działa w samoobronie, Ukraina jest państwem nazistowskim, a genezą tego jest „rewolucja” z 2014 roku.
Później pojawiły się zarzuty do „zgnilizny” zachodniej, braku dbania o tradycyjne wartości etc… Już nie raz „konserwatywność” Rosji była obnażana i nie ma co do tego wracać. Czołówka dokonywanych aborcji, alkoholizmu, przemocy, morderstw, rozbitych rodzin. Do tego szerokie przyzwolenie na prostytucję, jeden z najwyższych współczynników zakażeń wirusem HIV, wysokie podatki, korupcja, a liczba praktykujących wierzących jest niższa nawet jak w Holandii na „zgniłym” Zachodzie.
Na końcu mieliśmy już do czynienia ze zwykłymi hasłami o reformach w świecie nauki, inwestycjach w nowe technologie i w przemysł zbrojeniowy. Do tego można jeszcze dodać słowa o dodatkach pracowniczych, rozwoju infrastruktury, kontaktach handlowych z Indiami i Pakistanem. Dziwnym trafem Putin nie wspomniał o Chinach.
Pozostała część to też klasyczne „bojarzy źli, car dobry”, czyli krytyka oligarchów, pochwała prostych ludzi. Putin zaprzeczył również jakimkolwiek problemom gospodarczym Rosji. Tutaj też, mówiąc delikatnie, minął się z prawdą.
Nie było w tym przemówieniu dosłownie nic, czego byśmy nie słyszeli w ostatnim roku, a nawet latach. Zdaniem Putina Rosja jest silna, to odrębna cywilizacja. Zachód zły i przegniły. USA jest tyranem i chce nas zniszczyć przy pomocy nazistowskiej Ukrainy, a my się jedynie bronimy.
Tak można by skrócić niemal całe wystąpienie. Zaś zapowiedzi o reformach służby zdrowia, komunikacji, polityki socjalnej pojawiają się tam od lat i pozostawały zawsze tylko na papierze.
Słowem: nic nowego.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Kijem w Mrowisko
Chiński długi marsz cz. II
Sytuacja jest w tej chwili podobna, ale nie taka sama. USA dalej ma najpotężniejszą armię świata, ma największą gospodarkę (choć już nie pod względem wszystkich wskaźników), ale niewątpliwie Chiny są, potencjalnie, jej najpotężniejszym rywalem w dziejach. Możliwe, że nawet bardziej niebezpiecznym, niż III Rzesza i Cesarstwo Japonii skumulowane razem.

Czy Chiny są mocarstwem? Z pewnością tak. Czy USA są supermocarstwem? Tutaj również jest odpowiedź twierdząca. Czy chińskim elitom marzy się zdetronizowanie USA i powrót do sytuacji sprzed kilkuset lat, kiedy to państwo chińskie było największą potęgą globu? Myślę, że i tutaj można by powiedzieć „tak”.

Gdy patrzymy na wszelkie wskaźniki ekonomiczne, to praktycznie zawsze dominują tutaj Chiny: produkcja, przemysł, energetyka, prężnie rozwijający się dział technologii (choć jeszcze mu daleko do standardów zachodnich), wielkie inwestycje infrastrukturalne, wzrost PKB, wydobycie surowców naturalnych, eksport… można tak bardzo długo.
Gdybyśmy przyrównali tę sytuację do II wojny światowej i rosnącego napięcia na linii Waszyngton-Tokio, to nasuwają się pewne analogie. Istnieje taka anegdota, jak to admirał Yamamoto (swoją drogą wybitny dowódca) przychodzi do sztabu w przeddzień ataku na Pearl Harbor i pokazuje statystyki: my produkujemy X, Ameryka produkuje 10X. My mamy Y okrętów, Ameryka ma 5Y okrętów i tak dalej.
Sytuacja jest w tej chwili podobna, ale nie taka sama. USA dalej ma najpotężniejszą armię świata, ma największą gospodarkę (choć już nie pod względem wszystkich wskaźników), ale niewątpliwie Chiny są, potencjalnie, jej najpotężniejszym rywalem w dziejach. Możliwe, że nawet bardziej niebezpiecznym niż III Rzesza i Cesarstwo Japonii skumulowane razem.
Graham Allison spopularyzował kiedyś pojęcie „pułapki Tukidydesa”, czyli sytuacji w której narasta coraz większe napięcie pomiędzy mocarstwem nr 1 a pretendującym mocarstwem nr 2, co może doprowadzić do starcia kinetycznego pomiędzy nimi, czyli mówiąc wprost: do wojny.
Opcja morska, opcja kontynentalna
Można postawić taką tezę, że Chiny starały się do tego konfliktu, na swój sposób, przygotować, ale nie otwarcie do niego dążyć. Jeśli spojrzymy na mapę Pacyfiku oraz mórz naokoło Chin, to zauważymy, że wystarczy zająć kilka strategicznych punktów, by całkowicie odizolować państwo chińskie od reszty świata. Cieśnina Malakka, morza południowochińskie, filipińskie oraz łańcuch wysp japońskich to kluczowe punkty, które dla Chin są oknami na świat. Wiedzą o tym i w Pekinie i w Waszyngtonie.
Za tezą chińskich przygotowań przemawia cała polityka ”pasa i szlaku”, którą my znamy pod nazwą „Nowego Jedwabnego Szlaku”. Budowa połączeń kontynentalnych z Azją Środkową, Bliskim Wschodem i Europą stanowiłyby pewien wentyl bezpieczeństwa w razie blokady morskiej od wschodu. Trzeba jednak od razu powiedzieć, że takie połączenia nie byłyby w stanie zrekompensować wartości i ilości towarów dostarczanych drogą morską. Choćby już ze względu na sam tonaż. Sama koncepcja zaś stanęła na moment w miejscu, po rosyjskiej inwazji na Ukrainę.
Przechodząc już do meritum: czy zagrożenie wojną USA-Chiny istnieje? Tak. Wedle zasady, którą cały czas chcę pokazywać, a jest tak banalna, że się o niej zapomina, a mianowicie skala 1-10. Zawsze istnieją skrajności, których nie można wykluczyć i zagrożenie wojną po prostu trzeba brać w kalkulacje. Natomiast nie posiadam takiej wiedzy, by jednoznacznie stwierdzić jak wysokie jest to prawdopodobieństwo. Pamiętać należy, że każda wojna ma w sobie dozę szaleństwa. Ją posiadały III Rzesza przy ”Operacjii Barbarossa”, Japonia przy ataku na Hawaje czy Rosja przy Ukrainie. A to tylko kilka takich przykładów najbardziej działających na wyobraźnię.
Sojusze i „sojusze”
USA posiadają w tym obszarze nie tylko całkiem spore siły: Japonia ok. 40 tysięcy, Korea Południowa ok. 23 tysiące, Guam ok. 4 tysięcy to tylko kilka przykładów.
W sumie sojusze USA w regionie wyglądają tak:
Korea Południowa – sojusz wojskowy (1953)
Japonią – sojusz wojskowy (1960)
Filipiny – sojusz wojskowy (1951)
Tajlandia – sojusz wojskowy (1962)
ANZUS, czyli układ sojuszniczy USA, Australii i Nowej Zelandii (1951)
AUKUS, układ sojuszniczy USA-Wielka Brytania-Australia (2021)
Umowa bilateralna z Indiami w formacie 2+2, MON&MSZ obu państw (2018). Wcześniej także umowa z 2016 roku.
Poza tym mamy liczne umowy wojskowe z: Brunei, Bangladeszem, Kambodżą, Indonezją, Malezją, Singapurem, Sri Lanką, Wyspami Salomona, Papuą, Timorem Wschodnim, Wietnamem, Tongą, Fidżi, Nepalem i Mongolią (chyba nikogo nie pominąłem).
Poza tym istnieje nieoficjalny QUAD, czyli umowa Japonia-Indie-Australia, o współpracy militarnej.
Chiny umowy o charakterze wojskowym mają głównie podpisane z Fidżi, Samoa, Wyspami Salomona (najświeższa) i Kambodżą. Natomiast jedynym partnerem, z którym Chiny mogłyby mieć jakąś wspólnotę interesów w regionie jest Pakistan. Chiny posiadają wiele umów z tymi samymi państwami co USA, ale są one przede wszystkim gospodarcze.
Ukraina i klęską szybkiej „operacji specjalnej” zmieniły optykę
Dlatego gdybym miał prorokować, to Chiny nie będą dążyły do wojny. Korzystają na globalizacji najwięcej i nadal liczą, że przegonią USA, co jeszcze nie jest przesądzone. Na razie widzimy bardziej wojnę gospodarczą i próbę wyczucia przeciwnika, jak daleko może się on posunąć. Moim zdaniem Chiny nie są zwyczajnie gotowe na taki konflikt, a USA mają świadomość wagi sojuszu w Azji Wschodniej i Południowej. Być może sytuacja nieco się zmieni po wyborach na Tajwanie, ale tutaj pozostaje nam tylko czekać na rozwój sytuacji.
Tutaj, na koniec, znowu zaryzykuję tezę, że Chiny mogłyby pokusić się po Tajwan. Jednak tylko, gdyby Putinowi udała się 3-dniowa „operacja specjalna”. NATO mogłoby faktycznie mieć objawy „śmierci mózgowej”. Niemcy prowadziliby nadal politykę energetyczną we współpracy z Kremlem, a sama Rosja mogłaby spokojnie stawiać warunki w naszej części Europy. Zaś Chiny widząc brak reakcji USA i słabość Zachodu mogłyby się zdecydować na próbę przejęcia Tajwanu. Ale to już można zostawić jedynie w sferze rozważań.
Kijem w Mrowisko
Chiński długi marsz cz. I

Rozważania na temat specyfiki chińskiego państwa należałoby zacząć od zrozumienia przeszłości Chin. Bogatej historii, wyjątkowej kultury, położenia geopolitycznego, demografii… Dosłownie możemy tu mówić o odrębnej i wielkiej cywilizacji. Wskazywali na to najznamienitsi specjaliści, jak choćby Feliks Koneczny już 100 lat temu, tworząc swoją teorię o wielości cywilizacji.

Sami Chińczycy postrzegają swoje państwo jako coś wyjątkowego. Zhongguo, czyli Chiny, oznacza dokładnie ”Państwo Środka” i jest to też na swój sposób interesująca metoda (sinocentryczna) patrzenia na świat.
Jednak by zrozumieć Chiny obecne to należałoby prześledzić w szczególności ostatnie 200 lat ich historii. Pamiętajmy, że jeszcze w XVIII wieku Chiny były prawdziwym mocarstwem światowym, niemal pod każdym względem (no może poza flotą). Relacje handlowe kwitły wtedy niemal z całym ówczesnym globem.
Później nadszedł dla Chin czarny wiek XIX: I wojna opiumowa zakończona upokorzeniem; powstanie tajpingów pustoszące spory obszar państwa i pochłaniające miliony istnień; przegrana II wojna opiumowa, wojna z Francją również zakończona klęską; przegrana wojna z Japonią oraz utrata Korei i Tajwanu… Można tak bardzo długo, ale państwo chińskie w owym czasie zostało upokorzone niemal przez każdą potęgę: Japonię, Rosję, Prusy (Cesarstwo Niemieckie), Wielką Brytanię, Francję, USA, Portugalię, Austrio-Węgry, Włochy, Hiszpanię, Holandię czy Belgię – wszystkie te porażki i umowy w wyniku nich zawartymi określono „traktatami nierównoprawnymi”.
Później, w XX wieku mamy dwa zjawiska. Pierwsze to upadek dynastii Qing, który rozpoczyna burzliwy okres Republiki Chińskiej. Drugie zjawisko to Wielka Wojna, która znacząco osłabiła wpływy mocarstw europejskich na Państwo Środka. Jedynymi, które umocniły swoje pozycje były Japonia i USA.
Następnie przychodzi okres, który gdybym chciał opisać, to potrzebowałbym zdolności niczym Jacek Gmoch podczas opisywania strategii na boisku.
Mao kontra Czang-Kaj szek
Każdy kto czytał kiedyś o walkach o władze pomiędzy Kuomintangiem a komunistami oraz rywalizacji Czang Kaj-szeka z Mao Zedongiem, to doskonale wie, że bez mapy Chin i kilku flamastrów nie da się tego przedstawić.
W każdym razie sytuację tę wykorzystali Japończycy, którzy najpierw powiększyli wpływy w Mandżurii, a później rozpoczęli regularną wojnę z Chinami. Wtedy też dwa wojujące stronnictwa w Chinach zawiesiły miedzy sobą broń na kontynencie, który dosłownie pochłonął armię cesarską.
Po II wojnie światowej wybuchła kolejna wojna domowa, która zakończyła się klęską Kuomintangu. Ten został zmuszony by przenieść się na Formozę, którą dziś znamy pod nazwą, a jakże, Tajwan. Natomiast komuniści całkowicie zapanowali w części kontynentalnej. Warto pamiętać, że w 1954 USA podpisały w Tajpej porozumienie, na mocy którego zobowiązały się do obrony Tajwanu.
I teraz: kiedy będę pisał „Chiny” to mowa tu o ChRL. Tajwan to po prostu Tajwan. Choć nie ukrywam, że pojawia mi się uśmiech na twarzy, gdy widzę współczesny „trolling” w stosunku do komunistycznych Chin, które przewrotnie ktoś nazwał „Tajwanem Kontynentalnym”.
Tyle z dygresji…
Chiny – ZSRR, czyli kto rządzi w obozie komunistycznym
Ale wracając do okresu powojennego: całej dyktatury Mao nie będziemy opisywać, ale warto wiedzieć, że już na początku pojawiają się pierwsze spięcia na linii Pekin-Moskwa o to kto ma przewodzić w świecie komunistycznym. Państwa te ewidentnie nie mogły się dogadać, a sami przywódcy robili sobie, mówiąc delikatnie, na złość. Na przykład Mao wykorzystywał fakt, że Chruszczow nie potrafił pływać, więc specjalnie brał go nad wodę przy spotkaniach. Nie obyło się również i bez ostrzejszych wymian zdań…i ognia… I tak dalej.
Jednak nie ma co ukrywać, Chiny dalej były wtedy państwem ułomnym gospodarczo. Przełom znowu wiązał się z dwiema kwestiami.
Pierwszą była Doktryna Guam czy też Nixona. Znane (chyba) wszystkim „odprężenie” lat 70-tych, to stopniowe otwieranie się Chin na Zachód, ale z drugiej strony było to też wyciąganie ich z orbity kremlowskiej, by rozbić resztki układów partnerskich miedzy tymi państwami, choć i tak większość już wcześniej zerwał sam Mao, który nie szczędził krytyki Związkowi Radzieckiemu.
Ogólnie rzecz ujmując, to Chiny nie miały w tamtym czasie żadnych konkretnych sojuszników, a zdecydowanie więcej konfliktów, włącznie z Indiami. Jedyna „przyjaźń” jaka ostała się do dziś, to ta z Pakistanem.
No i nadchodzi w końcu era człowieka, który obrósł w wiele mitów, jako ojciec kapitalizmu w Chinach, czyli Deng Xiaopinga. Nie jest prawdą, że zamienił on komunizm na kapitalizm za pstryknięciem palca, bo coś takiego się nie wydarzyło. Natomiast rzeczywiście otworzył on Chiny na rynek zachodni, pozwolił rozwinąć się sektorowi prywatnemu (rzecz jasna pod nadzorem władz). Stworzono również specjalne strefy ekonomiczne, a cały plan Denga określono jako „socjalizm o chińskiej specyfice”. I jest to chyba najlepsze określenie tego systemu.
Kijem w Mrowisko
Wyciągnięcie Białorusi
Polska, Litwa, walcząca obecnie Ukraina… Do tej brydżowej rozgrywki brakuje jeszcze ostatniego, czwartego gracza – Białorusi, która pod rządami Łukaszenki zwasalizowała się względem Moskwy. Tutaj przed polską dyplomacją stoi trudne zadanie, z perspektywy geopolityki i bezpieczeństwa równie ważne co kwestia Ukrainy.

Nikt raczej nie zaprzeczy, że kwestia wojny na Ukrainie jest kluczowa dla bezpieczeństwa Polski. Mało kto również zakwestionuje fakt, że lepiej mieć neutralne, a w najlepszym wypadku przyjazne państwo ukraińskie na wschodzie, niż jego marionetkową wersję w rękach Kremla. Jednak mam wrażenie, że umyka nam sprawa innego kraju, równie istotnego
w rozgrywce w tej części świata. Mowa tu o Białorusi.

Odwieczny wzór
Adam Jerzy Czartoryski, Józef Piłsudski, Jerzy Giedroyc, Juliusz Mieroszewski… Zapewne też wielu innych, mniej lub bardziej znanych polityków i specjalistów starało się rozwiązać jeden z największych problemów polskiej polityki zagranicznej. Każdy z nich dostosowywał swoją koncepcję do współczesnych sobie realiów. Celowo należy wymienić ich, ponieważ to właśnie oni swoje idee opierali
o szeroką współpracę państw w Europie Środkowej i Wschodniej.
Czartoryski w XIX wieku proponował powstanie federacji państw, które niegdyś wchodziły w skład państwa Jagiellonów. Organizm ten stanowić miał przeciwwagę dla wpływów rosyjskich i niemieckich w tej części świata. Ówczesne uwarunkowania polityczne nie służyły jej realizacji, ale koncepcja przetrwała. Stanowiska pozostałej trójki są już zdecydowanie bliższe naszemu współczesnemu rozumieniu sytuacji międzynarodowej. Przede wszystkim tam, gdzie mowa o niepodległych państwach bałtyckich (ze szczególnym uwzględnieniem Litwy), Ukrainie i Białorusi. Piłsudski widział w tym wypchnięcie Rosji (carskiej jak
i sowieckiej) jak najdalej na wschód. To ją uważał za największe zagrożenie. Nie inaczej rozumowali Giedroyc z Mieroszewskim. Bez wolnych i demokratycznych państw ULB nie mogła istnieć w pełni suwerenna Polska. I znajduje to swoje potwierdzenie w historii bliższej jak i dalszej
Rodząca się szansa
I można powiedzieć, że realizacja tej idei stopniowo zaczęła mieć miejsce po 1991 roku. Z kremlowskiej smyczy stopniowo zaczęły się zrywać państwa bałtyckie, Ukraina oraz Białoruś. Trzy pierwsze natychmiast rozpoczęły drogę do struktur zachodnich, mniej więcej w takim samym tempie co my. Ukraina przez lata stała na rozdrożu, coraz bardziej przypominając “chorego człowieka Europy”, który zatracał się w słabych fundamentach swojej państwowości. Pomarańczowa rewolucja, później Euromajdan były pierwszymi krzykami o zmianę tego kursu. Jednak dopiero obecna wojna jednoznacznie pokazała swoiste przebudzenie się narodu ukraińskiego, co widać bardzo wyraźnie. Być może jest to też okazja, by wreszcie rozliczyć się z trudną historią polsko-ukraińską w najbliższym czasie, choć to temat na zupełnie inny wywód.
Ostatni, brakujący element
Polska, Litwa, walcząca obecnie Ukraina… Do tej brydżowej rozgrywki brakuje jeszcze ostatniego, czwartego gracza – Białorusi, która pod rządami Łukaszenki zwasalizowała się względem Moskwy. Tutaj przed polską dyplomacją stoi trudne zadanie, z perspektywy geopolityki i bezpieczeństwa równie ważne co kwestia Ukrainy. Na swoim profilu FB rozpisałem potencjalne warianty, które mogą się rozegrać w najbliższych latach na Białorusi. By chociaż je tu skrótowo wymienić:
- Negatywny scenariusz: Białoruś zostaje całkowicie ubezwłasnowolniona i w konsekwencji inkorporowana przez Federację Rosyjską;
- Status Quo: Białoruś nadal będzie pełnić funkcję wasala Kremla, co najmniej do zmiany władzy w Mińsku i w Moskwie;
- Sytuacja, w której Rosja przegrywa wojnę, Putin zachowuje władzę, lecz Federacja wychodzi znacząco osłabiona z konfliktu. Wtedy może dojść do ruchów odśrodkowych na Białorusi w postaci kolorowej rewolucji;
- Najbardziej korzystny scenariusz: Rosja wyraźnie przegrywa wojnę. Republiki wewnątrz Rosji zaczynają żyć własnym życiem i dochodzi do rozkładu państwa z jednoczesną utratą władzy przez Putina. W takiej sytuacji Łukaszenko może zostać obalony lub zacznie zgrywać “dobrego Baćkę”, który zawsze był demokratą w głębi serca, tylko ten niedobry Kreml na to nie pozwalał.
Takich możliwości jest dowolna liczba, jedne bardziej prawdopodobne, inne mniej. Gdzie jednak powinna być w tym wszystkim Polska? Przede wszystkim sami musimy zacząć zdawać sobie sprawę z tego, że “nic o nas bez nas”. Musimy odgrywać kluczową rolę czy to w formie pośrednika, czy jednego z uczestników wszelakich obrad dotyczących tego obszaru.
Więcej realnych ofert, mniej romantycznych wizji
Być może jest to myślenie życzeniowe, bo sam mam wątpliwości co do skuteczności polskiej dyplomacji, ale nie zmienia to jednak faktu, że pewne kierunki działania powinny być już obrane w tym temacie. Tym bardziej, że poza Rosją jesteśmy najsilniejszym sąsiadem Białorusi: demograficznie, militarnie czy ekonomicznie
i to jest fakt. Mamy więc pewne narzędzia, którymi możemy przyciągać do nas. Od zawiązania bliższej współpracy gospodarczej (być może nawet w trójkącie Warszawa-Kijów-Mińsk), przez kulturową po infrastrukturalną w energetyce czy transporcie. Wszystko po to, by przedstawić zdecydowanie lepszą alternatywę, niż bycie wiecznie zależnym od Kremla.
Nic łatwo nie przychodzi samo. Jeśli nie staniemy na wysokości zadania, to być może ten ważny moment w historii nam umknie. Koniec końców, to od nas zależy czy będziemy w stanie prowadzić własną politykę międzynarodową, w miarę samodzielną, za naszą wschodnią granicą. Czy też staniemy się takim Królestwem Kongresowym, które nie ma żadnej mocy sprawczej, a wszystko dziać się będzie nad naszymi głowami.